- Opowiadanie: katia72 - Zaklęci w hiszpańskim płótnie

Zaklęci w hiszpańskim płótnie

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Zaklęci w hiszpańskim płótnie

I

 

Kurz, pył, krzyki i jęki, ciemność. Joshua skulił się na ziemi, osłonił głowę rękoma i czekał. Miał skurczony żołądek, na czole i policzkach krew mieszała się z potem, oczy łzawiły, a dłonie drżały. Chciał rozpuścić się w powietrzu. Strach. Strach silniejszy nawet od tego, który dusił jego gardło, gdy umierała matka, a on myślał, że odejdzie razem z nią do krainy mroku. Bum, bum, bum. Strzały karabinów. Zaczął się modlić. Szeptał:

– Boże, Boże zabierz mnie stąd, albo lepiej zabierz stąd te potwory ubrane w ludzką skórę. Dlaczego? Proszę…

Zamilkł. Zdjął ręce z głowy. Jego kruczoczarne włosy pokryte popiołem rozwiał wiatr. Poczuł przeraźliwy ból w dłoniach. Po ich wewnętrznej stronie pojawiły się dziury jak po gwoździach. Posoka ciekła po nadgarstkach i kapała na żółte spodnie. Zobaczył biegnącego z naprzeciwka francuskiego żołnierza.

– Haut les mains!

Muszkiet wycelowany w głowę. Joshua podniósł ręce. Karabinier zbliżył się i z całej siły pchnął go do przodu. Krzyknął:

– Allez!

Bóg nie przyszedł, by uwolnić hiszpańskiego powstańca. Bóg chciał, żeby cierpiał, żeby umarł za grzechy, tylko po to, by pokazać światu okrucieństwo człowieka. Joshua klęczał u stóp Golgoty, w świetle lampy i czekał na rozstrzelanie. Nawet nie widział twarzy wroga. Była ukryta w cieniu czapek, a może w ogóle nie istniała? Powinien być z siebie dumny, walczył za wolność, cokolwiek by to nie znaczyło. Patrzył do przodu, nie płakał, nie krzyczał, nie błagał o litość. Jego ciało i oczy pełne bólu zamarły na wieki przed lufami wymierzonych w niego karabinów.

 

II

 

– Ten obraz sprawia, że się boję, ten mężczyzna w białej koszuli i żółtych spodniach, on rozkłada ręce niczym Chrystus. Czuję jego ból. – Dziewczyna w krótkiej sukience stała wpatrzona w dzieło z poprzedniego wieku.

– Blanka, chodź, nudzi mi się. – Mężczyzna pod krawatem, w szarym garniturze pociągnął ją za rękę.

– Octavio, już, już, idę. Chwileczka.

Ostatnie spojrzenie na płótno znanego artysty i szybkim krokiem podążyli w stronę wyjścia z Muzeum Prado. Ich tygodniowy pobyt w Madrycie dobiegał końca. Pojutrze rano mieli spakować walizki, wsiąść do samochodu i wrócić do Katalonii.

– Gdzie chcesz spędzić wieczór? – zapytał.

– Am… Może pójdziemy do tej restauracji, w której tak bardzo smakowały ci zapiekane w cieście kalmary?

– Tej na rogu La Calle de Velázquez i La Calle de Ayala? Nie pamiętam jej nazwy.

– Mhm. Restaurante La Maruca.

Mężczyzna pocałował dziewczynę w czoło, a ona uśmiechnęła się szeroko, pokazując lekko krzywe dolne jedynki. Była wysoka, zaledwie dwa centymetry niższa od Octavia. Unikała noszenia obcasów, i tym razem miała na sobie idealnie płaskie sandały w kolorze sukienki.

– Ale gorąco. Dobrze, że już pojutrze wracamy. Nad morzem jest dużo przyjemniej. – Blanka głęboko westchnęła i otarła pot z czoła. – Który obraz ci się najbardziej podobał?

– Nie wiem. Nie znam się na sztuce. A tobie? Ten z żołnierzami? Nie mogłaś od niego oderwać wzroku.

Dziewczyna przytaknęła.

Wieczorem się trochę ochłodziło. Blanka zabrała ze sobą cienki, błękitny sweter. Niespiesznie dotarli do Restaurante La Maruca i usiedli przy stole pod oknem. Elegancko ubrany kelner zapalił świeczkę i podał im oprawione w skóropodobny materiał karty. Octavio zamówił podwójną porcję kalmarów i frytki, Blanka wegetariańską lazanię i czarne oliwki. Do tego wszystkiego poprosili butelkę białego wina.

Blanka zjadła. Skończyła dopijać drugi kieliszek i poważnym tonem powiedziała:

– Octavio, czy ty czujesz, że jesteś całością?

Mężczyzna upił łyk wina, nic nie odpowiedział, a jedynie popatrzył ze zdziwieniem na dziewczynę.

– Bo wiesz, ja teraz odnoszę wrażenie, że jestem wewnętrznie podzielona. I jak otwieram jedną szufladkę to się śmieję, a jak inną to płaczę, a jeszcze inną to się boję… Tak jakbym się składała z odseparowanych od siebie kawałków, a w każdym z nich inny stan emocjonalny związany z innymi wydarzeniami, osobami, wspomnieniami, pragnieniami… Mogę jeszcze trochę wina?

– No, nie wiem. – Octavio rzucił badawcze spojrzenie na dziewczynę, na której policzkach pojawiły się czerwone wypieki.

– Proszę.

– No, dobrze. Pół kieliszka.

Blanka wypiła mały łyk, oblizała wargi, odgarnęła włosy z czoła i kontynuowała:

– Jak byłam dzieckiem to próbowałam jeszcze trzymać wszystko w mojej głowie razem. To znaczy… Jak ci to przybliżyć… Żeby osiągnąć szczęście, we wszystkich szufladkach musiał panować porządek. Jeśli do którejkolwiek wdarł się bałagan byłam nieszczęśliwa. I w końcu doszło do tego, że prawie każdego dnia płakałam. Bo rodzice zwrócili mi na coś uwagę, bo dostałam tylko jedną gałkę lodów zamiast dwóch, bo… Rozumiesz, o co mi chodzi?

– Hm, myślę, że nie powinnaś więcej pić. Zamówię jeszcze coś do jedzenia. A ty nie jesteś głodna?

– Mogę… Mogę zjeść z tobą pizzę. Tak niecałe pół.

Blanka całą drogę do hotelu bądź wybuchała śmiechem bądź tłumaczyła zawiłości własnego umysłu. Octavio w ogóle nie słuchał jej wywodów, krążył myślami wokół nowego projektu sklepu internetowego.

Jak tylko weszli do pokoju mężczyzna wypił ponad połowę półlitrowej butelki wody, a Blanka niedbale umyła zęby i wskoczyła do łóżka, gdzie od razu zapadła w głęboki sen. Obudziła się o trzeciej w nocy z wysuszonym gardłem i bólem głowy. Sięgnęła do torebki po aspirynę, po czym podreptała do lodówki po sok pomarańczowy. Zażyła pigułkę, popiła i ponownie zniknęła pod kołdrą. Jej zdaniem Octavio zdecydowanie przesadzał z klimatyzacją. Zamknęła powieki, próbując ponownie zasnąć, ale sen uparcie nie przychodził. Przed oczami miała twarz czekającego na rozstrzelanie powstańca. Tylko tym razem nie patrzył on na francuskich żołnierzy, tylko na nią, jakby to ona zamierzała go zabić. Mrugnęła parę razy, ale obraz nie chciał zniknąć. Zrobiło się jej jeszcze bardziej zimno. Drżała. Mężczyzna z obrazu podniósł się z klęczek i wyciągnął do niej dużą, opaloną dłoń. A ona otworzyła oczy i przylgnęła do Octavia , który przez cały czas cicho pochrapywał. Zasnęła.

O szóstej trzydzieści obudziło ją krakanie ptaków. Wstała, wzięła prysznic i sama nie wiedząc dlaczego zadecydowała, że musi jeszcze raz zobaczyć mroczny obraz. Octavio wciąż spał. Na skrawku papieru zostawiła mu wiadomość:

„Zadzwoń do mnie jak się obudzisz”.

Skierowała się w stronę postoju taksówek. Wsiadła do pierwszej z nich.

– Do Muzeum Prado, poproszę.

Taksówkarz nic nie odpowiedział, odpalił jedynie silnik i srebrny renault scenic ruszył do przodu. Blanka siedziała w milczeniu, wpatrując się tępo najpierw w dyndającego przed jej oczami pluszowego misia o zielonym futerku, a potem w swoje poobgryzane aż do krwi paznokcie. Nawet się nie spostrzegła, że zmierzają w przeciwnym kierunku niż wczoraj z Octaviem. Samochód zatrzymał się, a taksówkarz poważnym tonem oznajmił:

– Jesteśmy na miejscu.

Blanka wzdrygnęła się i spojrzała na mężczyznę, który krzywo się uśmiechnął. Przez chwilę wydało się jej, że widzi w jego oczach błysk ognia.

– Ile płacę?

– Nic, to mój pierwszy kurs dzisiaj. A pierwszy kurs wykonuję za darmo. – Taksówkarz chrząknął, zmarszczył czoło i powiedział:

– Miłego dnia.

– Am… To może chociaż napiwek? – Blanka sięgnęła do skórzanej torebki z aplikacją roześmianego słońca.

– Powiedziałem, za darmo. – Mężczyzna rzucił jej groźne spojrzenie.

Blanka drżącym głosem odpowiedziała:

– Tak, rozumiem, przepraszam. Do widzenia.

– Do widzenia.

Powoli wysiadła z auta. Zrobiła parę kroków i dopiero wtedy spostrzegła, że taksówkarz nie zabrał ją na La Paseo del Prado, tylko… Spojrzała przed siebie i w oddali zobaczyła zoo. Gwałtownie się odwróciła, jakby miała zamiar gonić odjeżdżającą taksówkę, ale ku jej zaskoczeniu, mężczyzna wciąż tkwił na parkingu. Ruszyła w jego stronę, mocno zaciskając wargi. Otworzyła drzwi lekko zarysowane w okolicach klamki i niemalże krzyknęła:

– Przecież powiedziałam – Muzeum Prado, nie ogród zoologiczny.

Taksówkarz nie wyglądał na zaskoczonego, ani poczuwającego się do jakiejkolwiek winy. Wzruszył ramionami i oznajmił:

– Muzeum jest ciągle zamknięte. Otwierają dopiero o dziesiątej. A dzisiaj nawet o trzynastej, bo przeprowadzają prace konserwacyjne.

Blanka zamarła, śmiesznie wytrzeszczyła oczy i otworzyła usta, a mężczyzna kontynuował:

– Więc tak sobie pomyślałem, że warto zabrać cię do Zoo Aquarium, szczególnie, że nigdy wcześniej tu nie byłaś. Prawda?

– Tak, nigdy tu nie byłam – powtórzyła Blanka, a kolor jej twarzy zmienił się z czerwonego na bladoróżowy. – Tylko…

– Tak? – Mężczyzna odsunął szybę, wyjął paczkę papierosów i zapalniczkę z podobizną nagiej kobiety o nienaturalnie wielkich piersiach.

Dziewczyna odsunęła się i już spokojniejszym tonem powiedziała:

– Tylko, przecież zoo też jest o tej porze nieczynne.

– Tak, ale pracuje tu mój brat. On cię wpuści. Za darmo. Będziesz miała szansę spokojnie sobie pospacerować. Wiesz, jakie tu są zwykle tłumy? Harmider, krzyki, dzieci. Dzieci po których brodach spływa rozpuszczona czekolada i ich piszczące, rozhisteryzowane matki… A zwierzęta? Zwierzęta boją się i chowają w cieniu, więc trudno je zobaczyć. A do zoo przychodzi się po to, żeby zobaczyć zwierzęta, a nie ludzi, którzy je udają. Prawda?

– Tak. – Blanka czuła wzrastający w niej z minuty na minutę strach. Może powinna zadzwonić do Octavia? Tylko on pewnie jeszcze śpi i się na nią zdenerwuje i…

Taksówkarz wysiadł i stanął obok niej, bardzo blisko. Dym papierosowy z jego ust dotarł do nosa i gardła dziewczyny, która kaszlnęła i zrobiła krok do tyłu.

– Nie bój się. Nie zabieram cię w ciemną uliczkę, tylko do zoo, a tam oprócz mojego brata jest mnóstwo innych pracowników. Mam na imię Essua. A ty? – Mężczyzna uśmiechnął się, tym razem nie wykrzywiając warg.

– Blanka.

– Miło mi. – Wyciągnął do niej dłoń. – A poza tym jak nie chcesz iść do zoo, to mogę cię oczywiście zabrać z powrotem pod hotel. To jak?

Dziewczyna przez chwilę zawahała się, spojrzała w kierunku ogrodu zoologicznego i odpowiedziała:

– Dobrze, chodźmy.

Essua poklepał ją po ramieniu i ruszyli w stronę wejścia z napisem „ZOO”, gdzie z ostatniej litery „O” wystawała głowa pandy. Blanka pomyślała, że niedźwiadek układa pyszczek tak, jakby zamierzał zaraz kogoś cmoknąć. Jak tylko dotarli do drzwi obrotowych, w kasie pojawił się mężczyzna wyglądający niemal identycznie jak Essua.

– Jesteście bliźniakami?

– Mhm. To mój dwadzieścia siedem minut młodszy brat Julio.

Mężczyzna pomachał do nich i otworzył bramkę.

– Oprowadzić cię, czy chcesz sama pospacerować?

– Sama… Sama sobie pochodzę.

– Nie spiesz się, będę tutaj na ciebie czekał. Julio zrobi mi herbatę, prawda?

Julio chrząknął, podrapał się po lekko zarośniętej brodzie i powiedział:

– Pewnie. A może ty też się napijesz?

– Nie, dziękuję. Tak naprawdę, nie mam za dużo czasu. Od czego mam zacząć? – Blanka przełknęła ślinę.

– Kieruj się strzałkami.

Kozice, orły i sowy, rysie, wilki, niedźwiedzie brunatne… Dwa niedźwiedzie. Jeden siedział na skalnym podłożu i wpatrywał się w pozbawione liści drzewo, a drugi stał na dwóch łapach i patrzył na dziewczynę. Blanka też się przez chwilę na niego gapiła. Wyglądał staro i smutno. Odwróciła wzrok i szybkim krokiem skierowała się na prawo. Wolała muzea, martwe eksponaty, w których może nie było życia, ale nie było też smutku… Czyżby? Przed jej oczami ponownie pojawił się powstaniec. Minęła klatki z bizonami, misiami koala i jeleniami, niemalże nie widząc zwierząt. Jak tylko skręciła w alejkę z małpami, szympansy najpierw zaczęły dyszeć i pohukiwać, a potem krzyczeć, jakby przygotowywały się do walki. Jeden z nich podniósł z ziemi patyk i rzucił w stronę dziewczyny. Przerażona Blanka sięgnęła do torebki po komórkę z zamiarem zadzwonienia do Octavia. Dziwne zachowanie taksówkarza, Julio, i te wszystkie pozamykane w klatkach stworzenia… Czuła, że stanie się coś złego. Wybrała numer. Brak zasięgu. Poczuła silny powiew wiatru, który pchnął ją do przodu. Próbowała się zatrzymać, ale nie mogła. Nogi jak zaczarowane ciągnęły ją w stronę zagrody z żyrafami. Niewidzialna ręka niemalże rzuciła ją na ogrodzenie.

– Nic pani nie jest?

Obróciła się i ujrzała starszą kobietę zbierającą śmieci z trawnika obok. Miała na sobie niebieską kamizelkę z błyszczącym w słonecznych promieniach napisem „ZOO AUQUARIUM”. Niewiasta nie czekając na odpowiedź, głęboko odetchnęła, wydając przy tym dziwny, piszczący dźwięk, i kontynuowała:

– Chce panienka zobaczyć żyrafy? Królowe sawanny jeszcze nie wkroczyły na wybieg, ale może panienka wejść i popodziwiać je w żyrafiarni. Proszę się nie krępować. Proszę, proszę.

Wiatr ustał. Blanka powoli przesunęła się w kierunku drewnianych drzwi, a sprzątaczka podniosła z trawy zgniłą skórkę od banana i dodała zachrypniętym głosem:

– I niech się pani nie martwi o tego bruneta w płóciennej koszuli, kostucha nigdy po niego nie przyjdzie. Dla niego czas się zatrzymał.

Blanka pomyślała, że chyba wciąż śni. Uszczypnęła się w rękę, ale zoo nie zniknęło. Zdarzało się, że i ona chciała, żeby czas przestał płynąć, ale tylko wtedy, gdy czuła się szczęśliwa. Ostatni raz pragnęła zamrozić moment, gdy Octavio wrócił z pracy z bukietem czerwonych róż, butelką wina i pierścionkiem zaręczynowym. Octavio, taki kochany i słodki. Leżeli na łóżku przytuleni do siebie i planowali wspólną przyszłość, dzieci, domek z ogródkiem… Tylko to było dwa i pół roku temu a oni do tej pory nie wyznaczyli daty ślubu, nie mieli dzieci i mieszkali w dwupokojowym lokum na trzecim piętrze szarego wieżowca. A… I pierścionek nie pasował. Musiała go zabrać do jubilera w celu powiększenia. Nie wiedziała sama dlaczego, ale czuła się wtedy upokorzona. Upokorzona z powodu za grubych palców, takich niekobiecych. A to przecież on wybrał nieodpowiedni rozmiar.

Blanka przetarła dłonią twarz, westchnęła i zrezygnowana, jakby już nic więcej od niej w życiu nie zależało, weszła do żyrafiarni. Jak tylko się tam pojawiła wszystkie żyrafie łby zwróciły się w jej kierunku. Ogromne czarne oczy, otoczone długimi rzęsami, piękne i tajemnicze, chyba jeszcze bardziej kobiece niż oczy kobiet. Magiczne węgielki i wątłe ciała. Ich łagodne spojrzenia uspokoiły Blankę. Stała i patrzyła na promyki słońca tańczące z cieniem po rozrzuconym na piaszczystym podłożu sianie. Usłyszała cichutkie jęknięcie. Skierowała wzrok w stronę nieoczekiwanego dźwięku i zobaczyła miniaturową żyrafę. Taką samą jak dorosłe osobniki, jednakże kilkukrotnie mniejszą i zdecydowanie wyglądającą na mniej stabilną. Jej patyczkowate nogi o wyraźnie zarysowanych kolanach niezdarnie rozjeżdżały się na boki. Blanka pomyślała, że ona sama na zewnątrz jest dużą żyrafą, a w środku żyrafą dzieckiem i jej rozchwiany umysł nie potrafi unieść ciężaru egzystencji człowieka dorosłego. Octavio najprawdopodobniej już jej nie kochał, w sumie to nie wiedziała, czego od niej chciał. Ostatnio nawet nie uprawiali seksu. Znudziło mu się jej ciało albo miał kochankę albo jedno i drugie. W pracy, mimo iż tkwiła tam na tym samym stanowisku już ponad trzy lata, zawsze była na czas i brała bezpłatne nadgodziny, zamiast niej awansowali koleżankę. Dopiero po studiach, ciągle spóźnioną i bujającą w obłokach, tylko dlatego, że chodziła w mini i uśmiechała się jak aniołek. Wszystko było źle i zmierzało w jeszcze gorszym kierunku.

Jedna z żyraf zrobiła krok naprzód, jakby próbowała osłonić małe przed wzrokiem Blanki. Dziewczyna odruchowo odsunęła się. Usłyszała trzaśnięcie, spojrzała w górę i zakryła dłonią usta z przerażenia. Z dachu oderwała się płonąca belka i spadła na podłogę, tuż obok kosza z paszą. W jednej sekundzie stanęło w ogniu siano i wysuszona trawa zgromadzona pod ścianą. Rozległ się przeraźliwy ryk. Blanka zaczęła szamotać się z metalowym zamkiem, bezskutecznie. Zszokowane żyrafy kopały w drewniane ściany. Do stajni wbiegła kobieta, jeszcze parę minut temu sprzątająca chodnik. Machała rękoma, coś krzyczała. W końcu udało się jej uwolnić zwierzęta. Grzywa jednego z nich stanęła w płomieniach. Żyrafa wydała z siebie mrożący krew w żyłach dźwięk i z całej siły uderzyła w Blankę. Dziewczyna przewróciła się rozcinając głowę o betonowy słup.

Katalonia. Girona. Schody. W górę i w dół. W górę i w dół. Mała Blanka, Blanka dziewczynka biegła jednocześnie w dwóch kierunkach.

– Mamo! Mamo! Gdzie jesteś? Boję się. Tu jest tak ciemno. Proszę.

Przenikające się ze sobą twarze. Matka, Essua, Julio, Octavio… Żyrafa… Octavio… Ktoś owinął jej krwawiącą głowę czerwoną chustą. To Octavio, czy jej ojciec? Oni mieli takie samo spojrzenie i takie same dłonie. I obaj jej nienawidzili. Bo była brzydka, i duża, i złożona z pustych szuflad. Obaj porównywali ją do kuzynki Henrietty, pięknej, drobnej, kobiecej…

Katalonia. Pireneje. Woda rozbijająca się o skaliste wybrzeże. Lubiła kąpać się w morskiej pianie. Latem. Dlaczego na tej plaży było tak strasznie ciemno? Nie powinna tutaj przychodzić po zmroku. Mama na pewno jej szukała, i Octavio też się obudził i zastanawiał gdzie poszła.

– Halo, halo! W zoo miał miejsce wypadek. Potrzebujemy karetki. Tak… Tak… Jak najszybciej. Tylko jedna osoba ranna. Dziewczyna. – Głos Julio ginął w dźwiękowej próżni. Jego twarz powoli znikała w czymś na kształt mgły. Blanka zaczęła powoli się podnosić. Nic już nie widziała. Wyciągnęła do przodu ręce i zaczęła iść, nie wiedząc dokąd zmierza. Czas uwięził ją w świecie z pogranicza, między tu i tam. Nie żyła, ale też nie do końca umarła. Opróżniła szuflady, wyrzuciła z nich wszystkie swoje smutki, nadzieje, radości i rozpacze. Osiągnęła stan, którego w pewien sposób pragnęła. Pustkę i zawieszenie na tle martwego krajobrazu. Tylko dlaczego ciągle czuła niepokój i ciągle się gdzieś przemieszczała?

Rodzimy się i umieramy jedynie w oczach innych. Dla nas samych życie się nie zaczyna i nie kończy.

 

III

 

– Wybitne dzieło surrealizmu. Przełom w malarstwie onirycznym, w malarstwie snu i podświadomości. – Diego kaszlnął i spojrzał pytająco na Henriettę. – Ale ty z pewnością wiesz o tym lepiej ode mnie. Prawda? – Mężczyzna uśmiechnął się ironicznie.

Kobieta zamrugała .

Niewielki, olejny obraz w wąskich ramach. A na nim zjawa z wystającymi z lewego uda i spod piersi szufladami. Rozkład, śmierć, ból. Wbite w jej plecy przedmioty o fallicznym kształcie musiały ją ranić. Raz, dwa, trzy. A do tego podtrzymujące je inwalidzkie kule. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć… Szła z rękoma wyciągniętymi do przodu niczym ślepiec po omacku poszukujący drogi do domu. Henriette jak zahipnotyzowana wpatrywała się w malowidło.

– Chyba już wystarczy. Zostało nam jeszcze mnóstwo innych dzieł do podziwiania. – Diego westchnął i popchnął do przodu inwalidzki wózek. – Jak wrócimy, muszę naoliwić kółka.

Kunstmuseum w Bazylei. Szary budynek, bardziej przypominający szkołę lub galerię handlową niż znany na całym świecie ośrodek sztuki i kultury. Zielony tramwaj z piskiem zatrzymał się na przystanku. Diego wziął na ręce Henriettę i ostrożnie umieścił na tylnym siedzeniu taksówki. Złożony wózek z trudem wcisnął do bagażnika. Usiadł obok kierowcy. Słoneczny, rześki dzień. Diego łamanym niemieckim prowadził kurtuazyjną rozmowę ze Szwajcarem, a Henriette uciekła myślami do przeszłości. Podróż do świata surrealizmu. Miała niecałe dwadzieścia lat i kochała sztukę. Kochała malarzy. Kochała być ich muzą, ich natchnieniem, ich miłością. Była piękna, zamyślona, tajemnicza. Westchnęła.

Magia młodości bezpowrotnie minęła. Nikt nie chciał uwieczniać na płótnie zniekształconej staruszki. Nikt nawet nie chciał na nią patrzeć, ale ona mimo wszystko kochała sztukę i Diego. Auto zatrzymało się na światłach. Mężczyzna w czarnym, długim płaszczu przejechał na rowerze przez przejście dla pieszych. Miał bladą, pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu twarz. Ciekawe, czy on też kochał sztukę? I ciekawe, czy płaszcz nie przeszkadzał mu pedałować?

Hotelowy pokój, zasłonięte kotary, przyjemny półmrok. Diego zapadł w drzemkę w skórzanym fotelu, a Henriette wpatrywała się w swoje nieogolone, osłonięte cienkimi rajstopami nogi. Na początku je jeszcze depilował, na początku jeszcze stroił ją w sukienki, na początku szukał pomocy, w Hiszpanii, a potem we Francji, Niemczech i na końcu w Stanach, ale ona pozostawała uwięziona w ciele, uwięziona w ciele na własne życzenie. Dotknęła dłonią twarzy. Jedno oko wyżej, drugie niżej, zniekształcony nos i wykrzywione w grymasie wiecznego bólu wargi. I to po pięciu, kosztujących fortunę, operacjach plastycznych. Nie mogła go za nic winić, na początku za wszelką cenę chciał ją naprawić. W sumie to powinna być szczęśliwa, że jej nie zostawił.

– Czas na kąpiel. Napuszczę wodę. – Diego wstał, podrapał się po podbródku, poprawił leżące na szklanym stoliku gazety i ruszył w stronę łazienki. – Jutro wracamy. Pamiętasz? W Hiszpanii są teraz prawdziwe upały. Sprawdzałem pogodę. Chyba będziemy musieli przez chwilę zrezygnować z naszych dopołudniowych spacerów. Wiesz, lekarz zalecał unikać takiego agresywnego słońca, zarówno mnie jak i tobie. Możemy wyjść na przechadzkę wieczorem, jak będzie trochę chłodniej. Musimy uważać.

Diego kontynuując swój monolog, wrócił do pokoju i zaczął powoli rozbierać Henriettę. Nie lubiła jak patrzył na jej stare, pomarszczone ciało. Chociaż tyle dobrze, że była chuda. Przynajmniej nie miał problemów z jej przenoszeniem.

Wcześnie rano pojechali drogą eksterytorialną na lotnisko międzynarodowe Bazylea-Miluza-Fryburg we Francji. Lot do Madrytu trwał niecałe dwie i pół godziny. Diego i Henriette jak tylko samolot oderwał się z ziemi zapali w sen. Obudzili się chwilę przed lądowaniem. Potem jeszcze podróż samochodem do Fuentidueña de Tajo i znaleźli się w swoim domu. Białym budynku, o drzwiach i oknach w kształcie łuków, otoczonym platanami klonolistymi. Domu odizolowanym od zgiełku, od hałasu, od jaskrawych świateł, od ludzi. Diego zabrał Henriettę do jej pokoju, przyniósł walizki i zaczął otwierać okna.

– Duszno tu. – Kaszlnął. – Nie ma czym oddychać. Chce ci się pić?

Kobieta zamrugała dwa razy.

– Nie? Dobrze. Pójdę rozpakować bagaże. Wrócę za piętnaście, dwadzieścia minut. Dobrze?

Jedno mrugnięcie.

Znalazła się w swoim królestwie. Na regale, biurku, wiszącej przy oknie półce, wszędzie porozstawiane były czarno-białe fotografie. Pstryk. Pstryk. Pstryk.

Dziewczynka blokująca wejście do kamienicy. W kapeluszu i płaszczu nie jak dla dziecka, tylko dla kobiety dorosłej, w plisowanej spódnicy i poszarzałych skarpetach, sięgających pod chude kolana. Ale najważniejsza na zdjęciu była twarz. Młoda, a jednocześnie wyjątkowo dojrzała, a przy tym dumna i pełna odwagi. Dziewczynka blokowała wejście do budynku i wejście do swojego wnętrza.

Na fotografii obok płód pancernika. Przerażający i mroczny. Grube palce, długie pazury, łeb trochę przypominający głowę słonia, kształtujące się dopiero powoli łuski kostne. Dyktator Ubu. Ojciec krwawo-absurdalnej rzezi. Ojciec bezsensownie poniesionej śmierci.

Henriette zmarszczyła czoło. Zdjęcia zatrzymywały czas, zamrażały moment, tak jak obrazy. Dzięki nim chwile trwały w innej rzeczywistości, w innym świecie, w innym wymiarze. Jej wzrok mimowolnie skierował się w stronę dużej, oprawionej w drewnianą ramę fotografii. Młoda dziewczyna z warkoczami, o lekko piegowatym nosie, zamyślona, o nieobecnym spojrzeniu. Blanka. W oczach Henrietty zakręciły się łzy. Tyle razy sobie obiecywała, że nie będzie już do niej wracać myślami, że zapomni. Diego chciał nawet zabrać jej to zdjęcie, ale mu nie pozwoliła. Może jednak chciała pamiętać.

Blanka. Krewna, córka siostry jej matki. Urodziły się w tym samym roku. Blanka w sierpniu, a Henriette w listopadzie. Blanka w Hiszpanii, a Henriette w Chorwacji. W tysiąc dziewięćset dwudziestym dziewiątym, niedługo po krachu na Wall Street, spędzały razem wakacje u rodziców Blanki. Kuzynka była taka jakaś dziwna, mało rozmowna, jakby zupełnie oderwana od tego, co działo się wokół niej. Jakby kryzys ekonomiczny wywołał kryzys w jej sercu. Na pytanie, co się z nią dzieje odpowiedziała smutno:

– To przez Octavia. On mnie już nie kocha.

Henriette nawet nie wiedziała, kto to był Octavio. Prawdopodobnie chłopak Blanki, ale dziewczyna nie chciała nic więcej powiedzieć, czy byli razem, czy się właśnie rozstali, gdzie on teraz się znajdował. Tego dnia rano przed śniadaniem Henriette zrobiła to zdjęcie w drewnianej ramie. A potem poszły do stajni nakarmić konie. Dwutygodniowy źrebak tak śmiesznie rżał. Trudno mu było ustać na cienkich jak patyki nogach, które jak tylko próbował zrobić krok naprzód, rozjeżdżały się na boki. Henreitte głaskała go po łebku i grzbiecie.

– Jest śliczny – powiedziała cicho, nie chcąc wystraszyć konika.

Blanka jedynie pokiwała głową. Stała wpatrzona w cienie rzucane przez zwierzęta na usłane sianem podłoże. Obgryzała paznokcie. W pewnym momencie rozkazującym tonem oznajmiła:

– Ty już idź. Matka chciała z tobą o czymś porozmawiać, ja je jeszcze napoję.

Henriette skierowała się do wyjścia. W ostatniej chwili zawróciła, chcąc zapytać kuzynkę o imię źrebaka. Blanka trzymała w ręce zapaloną zapałkę. Nie zauważyła Henreitty, zacisnęła usta, zmarszczyła wysokie czoło i rzuciła płonące drewienko w siano, które natychmiast stanęło w płomieniach. Konie zaczęły uciekać. Jeden z nich, którego grzywa zajęła się ogniem, uderzył w Blankę. Dziewczyna przewróciła się, uderzyła w głowę, a z jej nosa pociekła krew.

Blanka zapadła w śpiączkę. Zmarła po pięciu latach. Henriette powiedziała, że to promienie słoneczne spowodowały pożar w stajni. Nikt nie weryfikował tej wersji wydarzeń. Wszystkie konie dało się uratować, a źrebak miał na imię Mañana.

Dziewczynę pochowano na wiejskim cmentarzu, w cieniu cyprysów. Na pogrzebie Henreitte pojawiła się już z Diego. Z jej piwnych oczu leciały strumienie łez. To wtedy pierwszy raz kochanek nazwał ją „Kobietą płaczącą”. W tysiąc dziewięćset trzydziestym szóstym w Hiszpanii wybuchła wojna domowa. Henriette tonęła w słonych kroplach niemalże każdego dnia. Diego malował ją zawsze ze skrzywioną, umęczoną twarzą. Na swój sposób w każdym z dzieł, do których mu pozowała, zadawał jej ból, poddawał torturom, argumentując, że to ona zmuszała go do kreacji tych makabrycznych wizji.

– Skończyłem. – Głos Diego wyrwał Henriette z zamyślenia. – Czemu znowu jak zaczarowana patrzysz na to zdjęcie? Potem wpadasz w depresję, albo co gorsza w histerię.

Mężczyzna zasłonił fotografię dłońmi.

– Nie patrz. Proszę.

Kobieta zamknęła oczy.

– Przyniosę ci sok. Pomarańczowy, z lodem. Tak jak lubisz – powiedział siląc się na uśmiech, po czym obrócił wózek w stronę okna. – Spójrz na drzewa. Zielone, żywe, radosne. Nie cofniemy przeszłości, ale wojna się już skończyła, i to my jesteśmy odpowiedzialni za to, by ponownie nie wybuchła.

Wojna. Wojna. Wojna. Zawsze się gdzieś toczy, jak nie w Hiszpanii to w Rosji, albo w Afryce, albo na Dalekim Wschodzie. Wojna jest częścią naszej ludzkiej natury. Tak jak naturą Henrietty było płakać. I tym razem zalała się łzami.

– Widzisz, mówiłem ci. Gdzie są te twoje tabletki? Chyba zostały w torbie. Proszę, uspokój się.

Tej nocy Henriette nie mogła zasnąć. Słyszała chrapanie Diego, mimo iż znajdował się w pokoju obok. Przeszkadzał jej również zbyt intensywny blask księżyca oświetlający sypialnię. Powinni zasuwać na noc kotary. Czuła ból w prawym oku. Mrugała, by je nawilżyć. Bezskutecznie.

Obraz z kobietą zjawą i pustymi szufladami powstał w tysiąc dziewięćset trzydziestym siódmym. W tysiąc dziewięćset trzydziestym siódmym Niemcy wspierając Generała Franco zbombardowali baskijską Guernikę. W tysiąc dziewięćset trzydziestym siódmym Henriette zobaczyła kobietę przytulającą do piersi martwe niemowlę. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się załzawionymi oczyma w skręconą w spazmie rozpaczy niewiastę i dziecko, które wciąż zaciskało maleńką dłoń na białym kołnierzu matki. I wtedy czas się dla niej zatrzymał. Diego namalował „Płaczącą kobietę” i uwięził kochankę w swoim obrazie. Zamarła z chusteczką przy nosie, z wykrzywionymi ustami, ze zdeformowaną twarzą. Paraliż całego ciała. Ciała, które fizycznie wciąż zdolne było do ruchu, ale na znak protestu na zawsze znieruchomiało. Henriette robiła zdjęcia życiu, a tym razem to życie uwieczniło ją na namalowanej olejną farbą fotografii. Zamrożony moment, dzięki któremu jej ukochany Diego pozostał z nią na zawsze.

 

IV

 

Koniec osiemnastego wieku. Obrzeża Madrytu. Joshua obudził się w nocy z krzykiem. To już kolejny raz przyśnił mu się obraz przedstawiający płaczącą kobietę o zniekształconej twarzy. Twarzy jego umierającej matki. Objął rękoma kolana i zaczął się kołysać. Do przodu i do tyłu. Do przodu i do tyłu. Uspokoić myśli, pokonać strach. Sam nie wiedział, czego się bardziej obawiał. Tego, że ją starci, czy tego, że matka zabierze go ze sobą do okrytej mrokiem krainy umarłych. Jej jedynego syna. A on tak strasznie bał się śmierci. W pewnym momencie przestał wchodzić do pokoju konającej rodzicielki. Siadał tylko pod drzwiami pokoju i słuchał nigdy niekończących się jęków. I to wtedy zaczęła mu się śnić kobieta o pękniętym czole i nierówno położonych oczach z chusteczką w opuchniętej dłoni. Wiedział, że to ona. Ona wołająca o pomoc, ale Joshua nie mógł jej pomóc. Nie był w stanie dłużej znosić spojrzenia tych wielkich, przerażonych oczu oraz widoku wychudzonego, umęczonego chorobą ciała.

I tym razem siedział skulony w okrytym mroku korytarzu. Liczył przezroczyste mroczki powoli przesuwające się w powietrzu niczym zmierzające donikąd obłe robaki. Nagle drzwi, głośno skrzypiąc, otworzyły się na rozcież i usłyszał poważny głos doktora:

– Twoja matka chce się z tobą zobaczyć. Ona niedługo… Ona chce się z tobą pożegnać.

Joshua poczuł drżącą dłoń mężczyzny na ramieniu. Podniósł się. Odepchnął starca i wybiegł z kamienicy na tonącą w słonecznych promieniach ulicę. Potrącił chłopca bawiącego się uschniętymi patykami. I biegł, biegł, biegł. Uciekał od śmierci. Zatrzymał się w polu i spokojnym krokiem podszedł do szpaleru cyprysów. Przytulił się do drzewa. Jak wrócił do domu matka nie żyła. Nawet nie wiedział, na co zmarła. Nigdy o to nie zapytał. Pochowano ją obok Miguela, brata Joshui, który odszedł w wieku niespełna dwóch lat, wkrótce po tym jak przestał być karmiony piersią, a doktor zalecił podawanie mu surowej polędwicy.

– Requiem aeternam dona… – Głos księdza odbijał się w czaszce Joshuy, a wypowiadane słowa były niczym wata, nie niosły za sobą żadnego znaczenia. Chłopiec w milczeniu wpatrywał się w przysypywaną ziemią trumnę. W pewnym momencie zaczął krzyczeć:

– Nie! Nie, nie odchodź. Ja chcę cię jeszcze przytulić…

Ksiądz spojrzał na niego groźnie, a ojciec złapał syna i odciągnął do tyłu. Joshua wybuchnął płaczem i wtulony w ramię ojca powtarzał:

– Ja jej nawet nie pożegnałem. Nie pożegnałem. Nie pożegnałem.

Resztę dnia spędził spacerując po krętych, zakurzonych ulicach, nie zwracając uwagi na nic, co działo się wokół niego. Krok za krokiem, zatopiony w ponurych myślach, głodny i wystraszony. Wieczorem przed snem ojciec usiadł obok niego na brzegu łóżka i położył dłoń na ociekającym potem czole. Uśmiechnął się i spokojnie powiedział:

– Twoja matka odeszła do Boga. Jest teraz szczęśliwa w niebie. I ja i ty też kiedyś do niej dołączymy. Nasz pobyt na ziemi to jedynie ulotna chwila.

Joshua zamknął oczy. Miał dziesięć lat i nie był pewny, czy chciał opuszczać ten świat, niezależnie od tego, jakby nie był on okrutny.

W tysiąc osiemset ósmym Karol IV i Ferdynand VII zmuszeni zostali do abdykacji. Na hiszpańskim tronie zasiadł brat Napoleona I, Józef. Drugiego maja tego samego roku w Madrycie wybuchło powstanie przeciwko rewolucyjnej Francji. Joshua podniósł się z łóżka. Założył białą koszulę i żółte spodnie. Przemył twarz. Jego serce biło szybciej niż zwykle. Tego dnia miał wziąć do ręki szablę i walczyć w imieniu Boga i ojczyzny. Tym razem nie mógł uciekać. Nie mógł uciekać przed umierającą Hiszpanią, tak jak uciekał przed umierającą matką. Już prawie wyszedł, gdy zawadził o coś nogą. Schylił się i zobaczył oprawione w drewnianą ramę płótno. Puste, bez treści, jakby czekające by ktoś chwycił w dłoń pędzel, umaczał w farbie i namalował piękny obraz. Joshua zamarł i nieruchomo wpatrywał się w płótno, pośrodku którego po chwili pojawiła się czerwona plamka. Plamka, która z sekundy na sekundę robiła się większa i większa.

Koniec

Komentarze

Widzę, że na wesołe teksty spod Twoich palców nie ma co liczyć.

Ładnie się przejechałaś po hiszpańskich malarzach. Velazques malował zbyt przyjemnie, co? ;-)

Mocno poplątana fabuła, każdy kawałek oddzielnie interesujący, ale jak się próbuje zebrać je do kupy, albo – co gorsza – ułożyć chronologicznie…

Ale plus za klamrę i ogólny, acz pokręcony, pomysł.

Babska logika rządzi!

Przedziwne to opowiadanie, Katio.

Miałam wrażenie, że z ram kilku bardzo znanych obrazów uwolniłaś uwiecznione tam postaci i w niesamowity sposób splotłaś ich losy, co było sztuką nie lada, jako że postaci owe żyły przecież w bardzo różnych czasach. Przemieszałaś fikcje z faktami, a mimo wszystko historia jest całkiem spójna, a opisane wydarzenia, choć tak odległe, świetnie łączą się w niebanalną opowieść.

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym móc kliknąć Bibliotekę. :)

 

i podał im opra­wio­ne skó­ro­po­dob­nym ma­te­ria­łem karty z menu. –> …i podał im opra­wio­ne w skó­ro­po­dob­ny ma­te­ria­ł menu. Lub: …i podał im opra­wio­ne w skó­ro­po­dob­ny ma­te­ria­ł karty

W tym przypadku kartamenu to synonimy.

 

Mogę zjeść z tobą pizzę. Tak nie­ca­łe pół. … –> Dlaczego po kropce jest wielokropek?

 

„Za­dzwoń do mnie jak się obu­dzisz.” –> Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

stał na dwóch ła­pach i pa­trzył się na dziew­czy­nę. –> …stał na dwóch ła­pach i pa­trzył na dziew­czy­nę.

 

Jej nogi jak za­cza­ro­wa­ne cią­gnę­ły w stro­nę za­gro­dy z ży­ra­fa­mi. –> Czy oba zaimki są konieczne?

 

– Chce pa­nien­ka zo­ba­czyć ży­ra­fy? Kró­lo­we sa­wan­ny jesz­cze nie wkro­czy­ły na wy­bieg, ale może pa­nien­ka wejść i po­po­dzi­wiać je w staj­ni. –> Raczej: …może pa­nien­ka wejść i po­po­dzi­wiać je w żyrafiarni.

 

jakby już nic wię­cej od niej w życiu nie za­le­ża­ło, we­szła do staj­ni. –> …we­szła do żyrafiarni.

 

Oni mieli takie same spoj­rze­nie… –> Oni mieli takie samo spoj­rze­nie

 

Ko­bie­ta mru­gnę­ła ocza­mi. –> Mrugają powieki, nie oczy.

Proponuję: Kobieta zamrugała.

 

Nie­wiel­ki, olej­ny obraz w cien­kich ra­mach. –> Raczej: Nie­wiel­ki, olej­ny obraz w wąskich ra­mach.

 

przy­jem­ny pół­mrok. Diego za­padł w drzem­kę w pół­okrą­głym fo­te­lu… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Hen­riet­te wpa­try­wa­ła się w swoje nie­ogo­lo­ne, osło­nię­te cien­ką raj­sto­pą nogi. –> Hen­riet­te wpa­try­wa­ła się w swoje nie­ogo­lo­ne, osło­nię­te cienkimi rajstopami nogi.

 

Wiesz, le­karz za­le­cał uni­kać ta­kie­go agre­syw­ne­go słoń­ca, za­rów­no mi jak i tobie. –> …za­rów­no mnie jak i tobie.

 

Młoda dziew­czy­na w war­ko­czach… –> Młoda dziew­czy­na z warkoczami

 

Blan­ka. Ku­zyn­ka, córka sio­stry jej matki. –> Blan­ka. Krewna, córka sio­stry jej matki.

Kuzynka to dalsza krewna, a Blanka i Henriette są ciotecznymi siostrami.

 

Tego dnia rano przy przed śnia­da­niem… –> Dwa grzybki w barszczyku.

 

Nawet nie wie­dział, na co zmar­ła. Nigdy się o to nie za­py­tał. –> Nigdy o to nie za­py­tał.

 

nie­ru­cho­mo wpa­try­wał się w płót­no, po środ­ku któ­re­go… –> …nie­ru­cho­mo wpa­try­wał się w płót­no, pośrod­ku któ­re­go

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Finkla, jestem w trakcie pisania dwóch tekstów z dobrym zakończeniem i jednego humorystycznego :) ale zobaczymy, co z tego wyjdzie, bo te mroczne mi jakoś łatwiej idą :)

A Velazques znalazł się w początkowej wersji opowiadania, ale stwierdziłam, że muszę je skrócić i chyba rzeczywiście trochę nie pasował do reszty :)

Dziękuję bardzo za przeczytanie i klika.

 

Reg, bardzo dziękuję za pozytywny komentarz i cieszę się, że tekst mimo swojej dziwności przypadł Ci do gustu. I oczywiście jak zwykle jestem bardzo wdzięczna za poprawki. Wszystko skorygowałam. Niestety mimo, iż przeczytam tekst co najmniej ze dwadzieścia razy nie udało mi się uniknąć pomyłek :(

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego dnia :)

No to czekam z niecierpliwością na te Twoje happy endowe i zabawne teksty. ;-)

Babska logika rządzi!

Są poprawki, jest i klik. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Żeby osiągnąć szczęście we wszystkich szufladkach musiał panować porządek. – przydałby się w ty m zdaniu przecinek. 

 

No i co mogę powiedzieć? Smutne, ale piękne. Wzruszające. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Bardzo fajne nawiązania do malarstwa, z których uczyniłaś punkt wyjścia do emocjonalnych wycieczek bohaterów. Te emocje to, zresztą jak zawsze, najmocniejszy punkt tekstu.

Nawiązania także poszczególnych części do siebie nawzajem także mi się spodobały, bo lekko zmieniają to, co przeczytałem, a zarazem robią je dziwnie znajomymi. Daje to fajne, surrealistyczne tło ;)

Podsumowując: emocjonalny koncert fajerwerków, ale mnie najbardziej ujmują te nawiązania części do siebie nawzajem ;) Klik.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Finkla – jeden już prawie skończony, za parę dni powinien się pojawić :)

 

Reg – Bardzo dziękuję :)

 

Śniąca – ​Zaraz spróbuję dodać przecinek… I cieszę się, że uważasz opowiadanie za wzruszające. Chyba takie miało być…

 

NoWhereMan – ​tylko jeden obraz surrealistyczny, ale chyba rzeczywiście rzutował na całość opowiadania. Bardzo mi miło, że tekst Ci się spodobał :)

Czytałam rano i tekst zapadł mi w pamięć. Fantastycznie oddane emocje, trochę pokręcone a jednocześnie spójne opowiadanie. 

Bardzo mi się podobało. :) 

Nie wszystko do końca zrozumiałem, umyka mi achronologiczność Blanki i Henriette. Ale to nic. Chodzi o emocje, a te, pokolorowane malarskimi inspiracjami, wyglądają wyjątkiem żywo i bogato. I choć mnóstwo tu cieni, to czytałem z przyjemnością. Lubię cienie. No i, jak zapewnie już wspominałem, lubie Twoje pisanie. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Rossa, dziękuję bardzo za przeczytanie i komentarz i niezmiernie się cieszę, że opowiadanie Ci się spodobało :)

Thargone, bardzo dziękuję za pozytywny komentarz i niezmiernie się cieszę, że lubisz moje pisanie :) i przepraszam za zamieszanie z imionami pod Twoim tekstem. Przeczytałam opowiadanie rano po dwunastu godzinach w pracy, a komentarz pisałam po trzech godzinach snu… Jeszcze raz przepraszam.

Chodzi o nazwanie Piotrka Wojtkiem? 

Gdybyś mi nie powiedziała, nie zorientowałbym sie ;-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Tak :) Niestety ja jestem w stanie pomieszać imiona we własnych tekstach… :) 

Miłego wieczoru.

Jestem miło zaskoczony, Katio, drugi już raz dzisiaj. To całkiem poukładany tekst, widzę, że okiełznujesz swoją wolę pisania i ten utwór jest tego najlepszym przykładem. Podoba mi się pomysł i powiązania. Czytając każdy kolejny akapit, widziałem, jak to się zazębia i tym bardziej chętnie czytałem dalej. Znalazłem jeden drobiazg.

– Gdzie chcesz spędzić wieczór? – zapytał Octavio.

Wyrzuciłbym imię, wiadomo, że to on mówi.

 

Płynnie napisany utwór, powiedziałbym, swobodnie. Wielka szkoda, że usunęłaś wcześniejsze opowiadania. Tempo, w jakim poprawiłaś warsztat, a teraz opanowujesz formę, jest porażające. To byłby świetny przykład dla innych.

Coś czuję, że już niedługo pojawi się opko, po którym spadną mi portki.

Pozdrawiam serdecznie.

 

Darcon, bardzo się cieszę, że widzisz postęp w moim pisaniu. To bardzo motywujące :) Trochę u mnie w górę, a potem trochę w dół, ale to chyba normalne… Dziękuję bardzo za klika i pozdrawiam serdecznie :)

I ”Octavio”​ wyrzucony… dzięki

Tekst niestety słabo trafia w mój gust, dlatego trudno mi go ocenić… Opisy wydarzeń często są bogate w szczegóły – pewnie można byłoby ich trochę obciąć, bo momentami lektura staje się w mojej opinii nużąca. Na początku byłem też zagubiony zachowaniem Blanki – dalsza część opowiadania oczywiście dużo wyjaśniła, ale to nie zmienia faktu, że przez pierwsze fragmenty przedzierałem się z lekkim trudem i niezrozumieniem, dlaczego bohaterka zachowuje się tak absurdalnie nielogicznie.

Ale po przeczytaniu całości na pewno muszę docenić tak pomysł, jak i połączenie wszystkich przedstawionych historii w całość oplecioną malarskim motywem. Tak, ten przewijający się motyw obrazów jest na pewno charakterystyczną stroną tekstu. Pojawiło się też kilka naprawdę ładnych zdań, w szczególności we fragmentach, w których rysujesz emocje bohaterów.

Perrux – dziękuję bardzo za wizytę i komentarz. I chyba muszę się z Tobą zgodzić, że obecnie w moich tekstach przesadzam ze szczegółowością. Kiedyś pisałam za szybko, a teraz za wolno… Ale może kiedyś wypośrodkuję :)

Pozdrawiam serdecznie.

No i czemu nie napisałaś tego na “Płonące żyrafy”? ;)

Podobało mi się. Bardzo fajne te wędrówki po muzeach, dobra klamra, ryzykowne, ale ciekawe “podwójne życie Blanki”. Czepiałbym się szczegółów: samozapłon w żyrafiarni, kompozycyjnie za długi pierwszy, za krótki ostatni epizod. I trochę za dużo egzaltacji w opisie uczuć. Facetów to płoszy.

Ale kilkałbym za te dwa zdania:

Rodzimy się i umieramy jedynie w oczach innych. Dla nas samych życie się nie zaczyna i nie kończy.

A jeśli chodzi o Velazqueza, to się ciekawie składa…

Cobold – dziękuję bardzo za odwiedziny :) W czasach “Płonących żyraf”​, myślę, że pisałam gorzej niż teraz… A przynajmniej mam taką nadzieję. Zgadzam się całkowicie odnośnie kompozycji, bo sama to zauważyłam, ale jakoś nie starczyło mi siły zmieniać, bo już byłam w innym humorze i zanurzona w innym tekście…

A te dwa zdania chyba rzeczywiście najlepsze, kolega z pracy powiedział, że wydrukuje je sobie na koszulce i pytał, czy sama wymyśliłam :)

Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego wieczoru :)

 

Zatrzymał mnie opis tego, co bohaterowie jedzą. Złapałam się na myśli: co mnie to obchodzi?

Byłam ciekawa, w jaki sposób połączysz te obrazy, zwłaszcza pierwszy, i bardzo mi się podobało. Naprawdę ładna klamra.

Przeczytałam z przyjemnością :)

Przynoszę radość :)

Anet dziękuję bardzo :) I dzięki za uwagę z jedzeniem… Muszę takie sceny pousuwać z przyszłych tekstów :) Bo rzeczywiście nic nie wnoszą :) I chyba zwykle powstają, jak sama jestem trochę głodna ;)

Pozdrawiam serdecznie i miłego dnia :)

Motyw z obrazami wykorzystany bardzo fajnie, szczególnie nawiązania do Dalego mnie chwyciły. Były niegłupie i wyraziste. To zapamiętałem najbardziej :) Sama historia mnie nie porwała. 

Napisane świetnie. Czyta się przyjemnie. Treść jest, a forma tym bardziej :)

Pozdrawiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Dzięki Pietrek :) Bardzo mnie cieszy, że uważasz, że tekst jest dobrze napisany :) A w historii rzeczywiście nie ma nic porywającego :)

Miłego dnia :)

Katiu, bardzo podobało mi się Twoje opowiadanie. Nie przeszkadzało mi nawet to, że trudno było momentami umiejscowić w czasie poszczególne wydarzenia, bo całość napisana jest świetnie, z dbałością o szczegóły, a do tego jeszcze nawiązanie do obrazów. Twoje postacie żyją i bardzo dobrze potrafisz oddać ich emocje. Nie potrafię chyba pisać konstruktywnych komentarzy, ale skoro już piszę, to znaczy, że tekst wywarł na mnie ogromne wrażenie. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

AQQ, bardzo dziękuję za pozytywny komentarz i jak dla mnie jest on bardzo konstruktywny :) Cieszę się, że opowiadanie Ci się spodobało :)

Pozdrawiam serdecznie.

Śliczne te opowiadanie, zaraz się rzuca w oczy, że oparte na obrazach :) Gdybyś napisała je w lipcu, byłabyś silną rywalką dla pozostałych uczestników konkursu.

Jeśli miałabym coś zarzucić tekstowi, to chyba jedynie zbyt krótka ostatnia część (wiem, że zawarłaś wszystko, jak trzeba, a samo ostatnie zdanie jest cudowne, ale mam wrażenie, że przy tak rozciągniętej pierwszej części podświadomie oczekiwałam równie długiej ostatniej) i niewielkie infodumpy (nie jestem przekonana, czy wszystkie nazwy własne były potrzebne w takim stężeniu, i czy zamiast budować klimat nie psuły go).

Co nie zmienia faktu, że tekst śliczny. Chyba się powtarzam. :) 

 

Aha, i czy mogłabyś wymienić obrazy, z których korzystałaś? Pytam dla koleżanki. :D :D :D

www.facebook.com/mika.modrzynska

Wspomina się lipcowy konkurs, ale moim skromnym zdaniem uważam, że tekst, który napisałaś w lipcu był lepszy :)

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

kam_mod – bardzo dziękuję Ci za tak pozytywny komentarz. Bardzo mi miło czytać, że mój tekst był śliczny :) Odnośnie ostatniej części to miała być kontynuacja pierwszego rozdziału, więc celowo to tak trochę podzieliłam na dwa… Ale chyba nie do końca wyszło jak powinno :) Jeszcze raz dziękuję za miłe słowa.

A obrazy: 

Francisco Goya – Rozstrzelanie powstańców Madryckich

Salvador Dali, Płonąca żyrafa

Pablo Picasso, Płacząca kobieta​

 

Pietrek – osobiście chyba wolę obecny tekst, ale muszę przyznać, że ten z lipca już trochę uciekł z mojej pamięci :)

Nie wiem czemu, ale wymyśliłam sobie, że musiałaś użyć czterech obrazów – może przez ilość podrozdziałów. Teraz już wszystko pasuje. Dzięki :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

:) Tak chciałam zakombinować z rozdzieleniem i klamrą, ale trochę to stworzyło dysproporcji i zamieszania :)

Jak zwykle klimatyczne. Dobra narracja, niektóre zdania tak ładnie napisane, że trzeba było je po dwa razy czytać :) Postacie ciekawe, a opis ich emocji porządny.

Jedna rzecz tylko mnie zatrzymała: fabuła. Tym razem naprawdę nie połapałem się, o co chodziło. Wiem, że historie, które piszesz, są trochę pokręcone ;) i nigdy mi to nie przeszkadzało, bo zawsze wymyśliłem jakąś teorię albo odkryłem drugie dno (albo ty powiedziałaś, o co chodzi ;) i było cacy. Ale tutaj naprawdę nie wiem, czy to były oddzielne historie, czy jakoś połączone wątki. Trochę pogubiłem się też w chronologii.

No, ale to nie przeszkadzało mi cieszyć się lekturą, szczególnie że była dobrze napisana i że my, czytelnicy, jak zwykle otrzymaliśmy super ilustrację. Jak zwykle się nie zawiodłem i jestem zadowolony z lektury :)

Karolu, dziękuję bardzo za wizytę i przeczytanie, a fabuła rzeczywiście mocno zakręcona, może trochę nawet za mocno :) Ostatnio staram się pisać bardziej przejrzyste teksty :)

Pozdrawiam serdecznie i miłego dnia :)

Uwielbiam te chwile, w których mogę doświadczyć nieskończonej, wielowymiarowej duszy, wyobraźni i wrażliwości drugiego człowieka, dzięki temu, że ów potrafi podzielić się tą przepastną i ciekawą, ulotną przestrzenią z pomocą słów i obrazów! To niełatwe, ale jak widać możliwe i w Twoim przypadku, Katiu, niezwykle skuteczne. Jak Ty czytasz obrazy! Jak niezwykłe doświadczenie i przeżycie dokonało się w Tobie, kiedy postępował proces syntezy doznań wywołanych obrazami w hologram świata wewnętrznego człowieka i przekaz oparty na słowie! Zazdroszczę, a jeszcze bardziej jestem wdzięczny za to, że tak umiejętnie podzieliłaś się tym doświadczeniem! Dzięki takim utworom literackim i autorom język przestaje być linearny, okazuje się, że jest niezwykle wielowymiarowym narzędziem.

Ta głębia i subtelna sfera opowieści (jednocześnie wyraźna, mocna) nie ucierpiała w kontakcie ze słowem. Rozpisana bez zbędnej brawury w opisach, a jednak kilka zdań to perły, spójnie, z ciekawie przedstawionymi kontrastami i doskonale zamknięta – piękna puenta!

Jestem bezradny wobec przeżycia, które we mnie tekst wywołał, w tym sensie, że nie wiem jak użyć języka, żeby wyrazić swój podziw i wdzięczność dla Ciebie, Katiu! Lekki poranek przy kawie zamienił się w emocjonalną eksplozję doznań, a tekst zachęca do kolejnych spotkań z Autorem – do Twoich tekstów w wolnych chwilach będę zaglądał, jestem tego pewien!

Dzięki raz jeszcze za wspaniałą lekturę!

Pozdrawiam! :-)

Majkubar, nie wiem, czy ktokolwiek wcześniej przy którymkolwiek z moich tekstów napisał bardziej pozytywny komentarz… :) Przyznam szczerze, że ostatnio cierpię trochę na spadek formy i przeczytanie tylu miłych słów, podniosło mnie na duchu. Dziękuję Ci bardzo i niezmiernie się cieszę, że tekst wywołał w Tobie tyle pozytywnych odczuć…

Pozdrawiam serdeczne i życzę wszystkiego dobrego.

Jak we wszystkim, Katiu, raz lepiej, raz gorzej, a zdarza się czasem coś fenomenalnego, przestrzeń inspiracji, pomysłu i tekstu prowadzi nas jak w medytacji, lekko, przejrzyście, efektywnie. Warto więc pisać stale i korzystać z tych ulotnych momentów. A taki, co mu ideolo wychodzi zawsze jeszcze się nie narodził. I chwała mu za to… ;-)

Zgadzam się :):):)

Bardzo ciekawy formalnie i fabularnie tekst, tak gęsty, że zaznaczam sobie do przeczytania jeszcze raz, a na razie tylko na gorąco. Podobało mi się, mimo że nie mam ani za grosz sympatii do powstania hiszpańskiego (jako idei, że się tak wyrażę), o Karolu IV, a tym bardziej Ferdynandzie VII już nie wspominając ;) Ale bohater wyszedł ci taki jak należy, tragiczny, wyobrażam go sobie jako jednego z wielu nieszczęśników tej historii…

Dobre przemieszanie planów chronologicznych, bardzo takie lubię.

 

Małe uwagi:

karabiny były w tym czasie zasadniczo bronią kawaleryjską, więc biegnący żołnierz będzie miał raczej muszkiet

komenda “allez!”, a nie “aller!”

 

Za pierwszą lekturą zbyt mnie wciągnęło, żebym wyłapała więcej, ale może reszta jest ok, jeśli coś jeszcze zauważę, to dopiszę.

http://altronapoleone.home.blog

Drakaina – dziękuję bardzo za miły komentarz i wyłapanie błędów… Zaraz poprawiam. A jeśli chodzi o powstanie, to zdecydowanie bardziej podoba mi się obraz Goi niż sama idea powstania.

Pozdrawiam serdecznie i miłego weekendu :)

Nowa Fantastyka