- Opowiadanie: katia72 - Nożyce czasu

Nożyce czasu

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Nożyce czasu

 

Świat jest dziwny, świat jest zły

Świat ma wielkie, wielkie kły.

 

I

 

W dwupoziomowym mieszkaniu nowoczesnego apartamentowca na obrzeżach londyńskiej dzielnicy Croydon, sześcioletnia blond dziewczynka leżała na łóżku, gapiąc się w tablet. Jej dwa lata młodszy brat, wydając z siebie piszczące dźwięki, za wszelką cenę próbował ściągnąć z niej kraciasty koc.

– Idź sobie! – krzyknęła siostra, po czym wstała i wypchnęła płaczącego chłopca z pokoju.

– Ela, dlaczego nie bawisz się z Pawełkiem? – Z kuchni dobiegł głos matki, która po chwili pojawiła się na górze i groźnie spojrzała na wystraszoną dziewczynkę. Chuda kobieta o zmęczonej twarzy wzięła ze sobą tablet i ze złowrogą miną wkroczyła do biura męża.

– Co się dzieje? – Mężczyzna zmarszczył brwi i krzywo się uśmiechnął.

– Musimy porozmawiać.

– O czym? Jestem zajęty. Mam projekt do skończenia, tak naprawdę na wczoraj.

– O dzieciach. Nie stać nas na dwoje.

– Chodźmy do salonu.

Maciek rozsiadł się w fotelu, a Monika przycupnęła na brzegu sofy.

– Więc, co proponujesz? – zapytał małżonek, odpalając elektroniczną fajkę.

– A jak myślisz? Wszyscy tak robią. Nasi sąsiedzi całą trójkę zaraz po urodzeniu oddali. I teraz rodzina jest szczęśliwa.

– Jaka rodzina? Oni się przecież nawet nie znają.

Kobieta skrzyżowała palce obu dłoni i zacisnęła zęby, po czym drżącym głosem powiedziała:

– No i co z tego, mają swoje własne ułożone życia.

– Rzeczywiście krucho z pieniędzmi. Nawet ci nie mówiłem, ale musiałem wziąć kolejny kredyt.

– Kolejny kredyt? Ach… – Małżonka westchnęła głęboko i po chwili milczenia kontynuowała: – Widzisz, to dla każdego będzie lepiej.

– Ale to jest takie, takie nieludzkie. Chyba bym nigdy sobie tego nie wybaczył.

– Maciuś, przecież to nie twoja wina. – Monika zbliżyła się do męża i pocałowała go w szyję. – Takie są realia. Jak urodzę trzecie, to od razu je oddamy. A teraz niestety musimy wybrać.

Mężczyzna spuścił wzrok. Spojrzał na trójwymiarowy obraz kosmicznej rakiety, powoli zmieniający barwę od żółci po intensywny fiolet. Chrząknął i wydukał:

– Nie mogę tego zrobić, jakoś skombinuję więcej pieniędzy. Wezmę nadgodziny. Zobaczysz, damy radę. To… To niehumanitarne…

Monika zaczęła płakać.

– Ja się tym wszystkim wykończę.

Na początku kolejnego miesiąca opłaty za dzieci wzrosły niemalże dwukrotnie. Monika i Maciej nie dali rady zapłacić za dwójkę. Trzy tygodnie później otrzymali list z Urzędu Planowania Rodziny, z prośbą o jak najszybsze zgłoszenie się z jednym z potomków do Biura Przemian.

Monika trzęsącymi się dłońmi zapinała guziki różowego sweterka Eli. W oczach miała łzy. Dziewczynka patrzyła na nią podejrzliwie. W końcu zapytała:

– Czemu płaczesz i po co jedziemy do szpitala? Przecież jestem zdrowa. Nie chcę szczepionki.

– Chodź, bo się spóźnimy.

Ela odepchnęła ją i powiedziała:

– Nie lubię cię. Nie jesteś mama, tylko matka!

Podziemny pociąg mknął przez ciemne tunele. Ela była jedynym dzieckiem w przedziale. Wszyscy się na nią gapili. Z podłużnych głośników umieszczonych pod sufitem dobiegała relaksacyjna muzyka. Pachniało truskawkami. W pewnym momencie siedząca obok staruszka wzięła dziewczynkę za rękę i cicho, jakby brakowało jej sił mówić głośniej, powiedziała:

– Wyglądasz jak moja wnuczka. Ona jest teraz dorosła. Była ostatnim wychowanym w naszej rodzinie niemowlęciem.

Ela przygryzła dolną wargę. Monika spojrzała na kobiecinę oczami pełnymi nienawiści. Wagony łagodnie zatrzymały się i rozległ się cukierkowy, kobiecy głos:

– Belgrave Square.

– Wysiadamy. – Matka pociągnęła córkę za rękaw.

– Pa, pa, iskierko. – Starsza pani pomachała na pożegnanie.

Szklany budynek w kształcie piramidy sterczał pośrodku wielkiego ronda. Ela nigdy tu wcześniej nie była. Poczuła nieprzyjemny skurcz brzucha, złapała Monikę za spódnicę i wyszeptała:

– Ja nie chcę tam iść.

– Ja też nie.

Pani w recepcji skierowała je na trzecie piętro. Pan o zmarszczonym czole zaprowadził Elę do bawialni, a Monika zniknęła za pomalowanymi na żółto drzwiami. W czasie, gdy dziewczynka siedziała wpatrzona w ekran, na którym jeden pluszowy miś tulił do snu drugiego, matka wypełniała kilkustronicowy, elektroniczny formularz. Po mniej więcej godzinie zrezygnowanym tonem oświadczyła:

– Skończyłam.

– Dobrze, musimy jeszcze przeprowadzić badania. Czy chcesz się pożegnać z córką teraz, czy za dwa dni, w dniu przemiany?

Monika wybuchnęła płaczem.

– Te… Teraz – wyjąkała.

Zalana łzami uściskała przerażoną Elę, która jak tylko matka zaczęła odchodzić, a do niej zbliżyły się dwie kobiety w białych fartuchach, rzuciła się na podłogę z krzykiem:

– Wracaj! Wracaj do mnie! Już będę grzeczna! Nie zostawiaj mnie tutaj! Mamusiu!

 

II

 

Miesiąc później na czwartym piętrze trzydziestokondygnacyjnego wieżowca, w tonącej w półmroku sypialni, obudziła się osiemnastoletnia dziewczyna o blond włosach. Jak tylko otworzyła oczy ujrzała siedzącą naprzeciwko brunetkę o śniadej cerze i nosie ze skrzywioną przegrodą.

– Witaj Elżbieto – powiedziała nieznajoma.

– Gdzie ja jestem? – Blondynka rozglądała się wokół, sprawiając wrażenie mocno zaniepokojonej. – Kim ty jesteś?

– Mam na imię Amal. Będziemy razem mieszkać. Moim zadaniem jest ci wszystko wytłumaczyć i przystosować do nowej roli. Czy pamiętasz, co się z tobą działo wczoraj, albo tydzień temu?

– Wczoraj… Wczoraj… Widziałam pomarańcze w drewnianych skrzyniach i zgniłe banany miażdżone przez recyklingowe młyny… A tydzień temu? Też widziałam pomarańcze… A wcześniej liczby, szeregi liczb, niekończące się szeregi liczb.

– Dobrze, bardzo dobrze. Będziesz pracować w dziale owoców. W hipermarkecie, pięć minut stąd. Spodoba ci się. Łatwa robota.

Ela zakryła dłońmi twarz.

– Co ci? Źle się czujesz? – Amal wstała i położyła dłoń na czole koleżanki. – Trochę masz gorące czoło.

– Nie. Tylko jestem zmęczona.

– Wiem. Idź do łazienki. To tam na prawo. Weź prysznic. Ja w tym czasie przygotuję coś do jedzenia. Na co masz ochotę? Jajecznica czy parówki?

– Jajecznica, tylko bez cebuli.

Zanim położyły się spać, przyszedł lekarz. Przebadał Elżbietę i z zadowoleniem pokiwał głową. Amal też się uśmiechnęła.

Kolejnego dnia po śniadaniu, prysznicu i krótkiej pogawędce dziewczyny podreptały do marketu. Praca rzeczywiście była łatwa. Ela przyporządkowywała owoce, nalepki, ceny, jakby robiła to przez ostatnie dziesięć lat. Wieczorem Amal zabrała ją nad morze.

– Wiesz, gdzie mieszkamy? To znaczy, w jakim mieście?

Ogromne okręty zadokowane w zatoczce wyglądały jak oswojone wieloryby, które zdecydowały się uciąć krótką drzemkę. Ela wciągnęła powietrze, a wraz z nim zapach wodorostów. Odpływ. Martwe wybrzeże usłane pokruszonymi muszlami.

– Nie – odpowiedziała tonem, jakby niewiele ją tak naprawdę interesowało, gdzie się znajdują.

– W Portsmouth.

– Na południu Wielkiej Brytanii?

– Tak. Widzę, że jesteś niezła z geografii. – Dziewczyna poklepała koleżankę po ramieniu. – Mnie tak dobrze nie wyszkolili. Chcę zaprosić cię dzisiaj do restauracji. Muszę ci coś powiedzieć.

Ela spojrzała pytająco na rozmówczynię. Amal oblizała wysuszone wargi. To dziwne, że o tej porze roku wilgotność była tak niska.

– Lubisz włoskie jedzenie?

Penny Street była ostatnią ulicą, na której zachowały się domy szeregowe, służące obecnie jedynie jako zabytek. W jednym z nich zorganizowano muzeum zabawek. Niedaleko mieścił się budynek, będący krzyżówką kościoła i meczetu, z którego i tak, w związku z miażdżącą większością ateistów w kraju, nikt nie korzystał.

Usiadły przy stoliku w „Procco Italiano”. Kelner, wystrojony w biały fartuch, przywitał je sztucznym uśmiechem. Po chwili przyniósł butelkę wina i dwa kieliszki.

– To za ciebie! – Amal wzniosła toast i pogłaskała koleżankę po ręce.

Zamówiły lazanię i tosty z serem. Gdy alkohol już trochę poprawił im nastroje, Ela zapytała:

– Co chciałaś mi powiedzieć?

– Mhm… To, to nie jest proste do wyjaśnienia, i nie jest miłe. Niestety muszę to zrobić, i tak się dowiesz, może od kogoś nieodpowiedniego. I wtedy jeszcze bardziej cię zaboli…

– No mów. – Elżbieta zaczęła nerwowo ugniatać papierową serwetkę. Rozbolał ją brzuch. Wypiła porządny łyk wina.

Amal spojrzała jej prosto w oczy i grobowym głosem kontynuowała:

– Ludzie nie od razu są dorośli. Najpierw my się, wiesz, rodzimy.

Ela zmarszczyła brwi i wydukała:

– Tak jak psy, czy krowy?

– Taa…

– Am… A ja myślałam, że… że jesteśmy czymś na kształt robotów. – Elżbieta spojrzała pytająco na koleżankę.

Amal wzięła ją za rękę.

– Tak, więc… Jesteśmy dziećmi, a potem, bum i jesteśmy dorośli bez dorastania… Po prostu wycinają nam nasze dzieciństwo i lata szkolne… A całą wiedzę ładują do naszych mózgów w specjalnych maszynach. Tak zwanych Maszynach Przemian.

– Ale… a… ale… Po.. po co? – wyjąkała Ela.

Amal zamówiła kolejną butelkę wina i czarne oliwki.

– Ujemny przyrost naturalny. Musieli ci to, przynajmniej pobieżnie, załadować do szarych komórek. Istnienie człowieka było zagrożone. Kultura muzułmańska, moja kultura… – Amal westchnęła. – Nas nie ocaliła, bo nasze kobiety też przestały mieć ochotę być jedynie kurami domowymi. No i wymyślono Maszyny Przemian. Pierwsza powstała w Londynie. Wprowadzono nowe prawo. Jeśli mamy partnera, jesteśmy zobowiązane do urodzenia trojga dzieci. A potem mamy wybór. Od razu możemy oddać noworodki do przemiany, albo wychowywać. Jednak za przyjemność posiadania potomstwa w domu trzeba płacić. I to słone pieniądze… Więc, oczywiście, mało kto się na to decyduje.

Elżbieta milczała. Po chwilowo odezwała się drżącym głosem:

– Dlaczego nie przekazują nam tej wiedzy podczas przemiany?

– Nie wiem. Może… Nie wiem, naprawdę nie wiem. Jutro mamy wolne. Weekend. – Amal uśmiechnęła się. – Ej, to nic strasznego. Bez tych maszyn, to by nas w ogóle nie było.

– A ja? Moi rodzice oddali mnie zaraz po urodzeniu?

– Nie wiem. Te dane zostały prawdopodobnie zniszczone. Z pewnością ani ja ani ty nie będziemy mieć do nich dostępu.

– Ale ja bym się chciała dowiedzieć. Poznać ich. – W oczach Eli zakręciły się łzy.

– Po co? Nawet nie próbuj! – Amal podniosła się i rzuciła koleżance pełne złości spojrzenie.

 

III

 

Pomarańcze. Ela spacerowała w ogrodzie, w którym rosły drzewka pomarańczy. Owoce turlały się po soczystozielonej trawie. Dzieci słońca. Dzieci… dzieci… Można je było zobaczyć na kinowym ekranie, posłuchać ich szczebiotu z głośnika. Market, w którym pracowała Elżbieta został zamknięty. Po trzech przeniesiono ją na obrzeża. Musiała się trochę przekwalifikować. I zostawić swoje pomarańcze.

Dostała samodzielny lokal w wieżowcu, wyglądającym dokładnie tak samo jak ten na Landport Terrace. Ciągle utrzymywała kontakt z Amal. Spotykały się, najczęściej w piątek wieczorem, i cieszyły lazanią i winem w „Procco Italiano”. Rozmawiały o błahych rzeczach. Amal wyszła za mąż, skończyła kurs księgowości i dostała pracę jako kasjerka w banku. Oczekiwała pierwszego dziecka. Nawet się nie zastanawiała, by je zatrzymać.

Pewnego zimnego wieczoru Ela wolnym krokiem wracała ze sklepu. Szary płaszcz, naciągnięty na głowę kaptur. Nagle usłyszała za sobą jakiś hałas. Obróciła się i zobaczyła mężczyznę w czarnej, skórzanej kurtce.

– Poczekaj. Możemy porozmawiać? – zapytał cicho nieznajomy. Miał niski, wyjątkowo męski głos.

– O czym? – odpowiedziała opryskliwie.

– Dasz się zaprosić na kawę? Tak na ulicy… W kawiarni będzie przyjemniej. Ja stawiam. – Nieznajomy uśmiechnął się.

– Nie. – Ela odsunęła się o jeden krok. – Ja się z nikim nie umawiam. Nie jestem zainteresowana. Odwróciła się i ruszyła przed siebie.

– Ej… Poczekaj, proszę. Nie oferuję ci randki, tylko rozmowę. Nie bój się. Tu za rogiem jest przyjemny lokal.

– Piętnaście minut. Potem muszę wracać. O szóstej wstaję do pracy.

– Wiem. A tak w ogóle, mam na imię Martin, a ty jesteś Ela. Prawda?

– Tak… – Elżbieta zbladła i poczuła nieprzyjemny ucisk w podbrzuszu. – Skąd wiesz?

– Nie bój się. Zaraz ci wszystko wyjaśnię.

Lampki w kształcie świeczek, plastikowe koszyki z ciasteczkami, bordowe zasłonki i bardzo małe okna. Nastrojowe, trochę mroczne miejsce. Martin przyniósł dwie filiżanki kawy z mlekiem.

– To prawdziwa porcelana?

Mężczyzna przytaknął i wyszeptał:

– Obserwujemy cię od dłuższego czasu, jeszcze jak mieszkałaś na Landport Terrace.

– Wy? To znaczy kto? – Ela uważnie przyglądała się twarzy rozmówcy. Rudy zarost, ogolona głowa, zielone oczy.

– Jesteśmy organizacją działającą na rzecz likwidacji maszyn.

– Jakich maszyn? Tych od przemian?

– Mhm… Ciszej. – Martin badawczo rozejrzał się wokół. Przy stoliku pod oknem siedział staruszek. Drżącą ręką wrzucał kostkę cukru do zdobionego azteckimi wzorkami kubka. Do sali właśnie weszła kelnerka w granatowej spódnicy i białej bluzce.

– Działacie nielegalnie? – Elżbieta zmarszczyła czoło, ale starała się szeptać.

– Nie jesteśmy przestępcami.

– A czym się konkretnie zajmujecie?

– Przekonywaniem społeczeństwa przed kolejnymi wyborami do podjęcia właściwych decyzji.

– Przecież w tej chwili nawet nie ma partii, w której programie byłaby likwidacja maszyn.

– Aby powstała, musimy przygotować odpowiedni grunt. Dlaczego nie umawiasz się z mężczyznami? – Martin spojrzał Eli głęboko w oczy.

– Bo… bo… – Elżbieta zaczęła się jąkać. – Bo… Bo nie chcę mieć dzieci.

– Właśnie. Samotne kobiety nie mają obowiązku rodzić przyszłych obywateli naszego wspaniałego świata. – Martin wykrzywił usta w grymasie obrzydzenia. – Słuchaj, mała. Musimy naprawić ten wynaturzony, ziemski padół.

– A ty? Ty też jesteś człowiekiem z wyciętym czasem?

– Częściowo. Rodzice oddali mnie jak miałem dziesięć lat.

– I pamiętasz ten okres?

– Nie do końca. Po przemianie byłem jak czysta karta, ale tylko w ich mniemaniu. Nasze wspomnienia ciągle gdzieś siedzą, w niezbadanych jeszcze przez tych psycholi, zakamarkach mózgu.

 

IV

 

Miesiąc później Elżbieta została oficjalnie przyjęta do Ruchu Przywrócenia Dzieciństwa. Regularnie chodziła na cotygodniowe spotkania, w środę wieczorem. Często kolejnego dnia była jak półżywa, dyskusje bowiem potrafiły ciągnąć się do trzeciej, czwartej rano. Zaprzyjaźniła się mocno z Martinem, który, od czasu do czasu, odwiedzał ją też w mieszkaniu.

– Możesz się dowiedzieć, kim byli moi rodzice? – Ela prosząco spojrzała na kolegę.

– Po co ci te informacje? – Martin bawił się guzikiem od koszuli. – Chcesz się do nich wybrać?

– Może.

– I co im powiesz? Ja bym na moich mógł jedynie splunąć. – Mężczyzna zacisnął wąskie wargi i wyciągnął nogi.

– Przecież to nie ich wina, tylko całego systemu. – Elżbieta wstała i wyjrzała przez okno. W oddali zobaczyła prom płynący najprawdopodobniej z Isle of Wight. Tam obecnie było najwięcej dzieci. Szczęśliwi rodzice. Bogacze. Egoiści. Pasożyty.

– Nie wiem. Myślę, że warto poznać osobę, która cię urodziła i która…

– I która się z nią bzyknęła? – Martin roześmiał się, zwinął chusteczkę higieniczną w kulkę i rzucił w Elę. Ona też się rozchmurzyła.

– Chodźmy zagrać w kręgle – zaproponowała.

Wypili po jednym piwie, śmiali się i żartowali do trzeciej w nocy. Na pożegnanie Martin pocałował ją w policzek, a ona mocno go do siebie przytuliła.

Kolejnego dnia w pracy Elżbieta wyglądała na zmęczoną. Pomyliła się przy rozliczaniu kasy i została wezwana na rozmowę z szefem.

– Co się dzieje? Dlaczego się nie wysypiasz? Masz chłopaka?

Życie na kocią łapę, podobnie jak wszelkie trwające dłużej niż trzy miesiące, niezarejestrowane relacje seksualne nie były ze zrozumiałych względów dozwolone. Karano je grzywną, a w przypadku powtarzających się praktyk, delikwentom groziło więzienie.

– Nie. – Ela przygryzła dolną wargę i spojrzała wąsatemu mężczyźnie prosto w oczy, cała się przy tym czerwieniąc.

– To dlaczego wyglądasz jakbyś spędziła noc na balandze? – Szef zaczął stukać palcem o blat biurka, wykonany z sosnopodobnego materiału. Nieprzyjemny dźwięk wdzierał się między półkule mózgowe dziewczyny i boleśnie wgryzał w płat czołowy. – Dlaczego nic nie odpowiadasz? Jak się nie wytłumaczysz, będę zmuszony oddać sprawę w ręce Biura Śledczego. A byłem do tej pory z ciebie naprawdę zadowolony. Pracowita, uśmiechnięta, miła… Więc?

– Nie mam chłopaka. Ja tylko… Nie mogę spać. Oglądam seriale i czytam… A czasem nic robię, tylko leżę w łóżku.

Wąsacz westchnął, machnął ręką.

– Nie, to nie. Możesz wracać na halę. Ja jedynie złożę raport. I żeby nie było, to nic osobistego. Po prostu muszę dbać, jak każdy, o własny tyłek.

Ela zacisnęła pięści i bez słowa wyszła z gabinetu. Resztę dnia spędziła do nikogo się nie odzywając i znikając między półkami jak tylko szef pojawiał się w zasięgu jej wzroku.

Wieczorem usiadła na kanapie i zaczęła wpatrywać w zaciągnięte żaluzje. Na jednej z aluminiowych lamelek dostrzegła rozgniecioną muszkę owocówkę. Wstała i paznokciem zdrapała martwego insekta. Martin był w Londynie. Wracał dopiero za dwa dni. Bała się do niego dzwonić, na wypadek podsłuchu. Zaczęła zastanawiać się, czy może jednak powinna przyznać się do romansu, zapłacić grzywnę i… Prawdopodobnie żądali by wtedy od nich zawarcia związku, a od niej urodzenia dzieci. Nie, to nie był dobry pomysł. Ręcznikiem papierowym usunęła muszkę z palca, odkręciła wodę i wtedy rozległ się dzwonek domofonu. Poczuła nieprzyjemne kłucie w klatce piersiowej. Była przekonana, że to policja.

– Halo?

– Ela, to ja Amal. Wpuść mnie.

Koleżanka z niezadowoloną miną bardzo powoli spoczęła w skórzanym fotelu.

– Chcesz wody? Który to już miesiąc? – Elżbieta spojrzała znacząco na ogromny brzuch Amal. Zresztą nie tylko brzuch. Twarz, szyja, nogi, piersi – wszystko wyglądało jak napompowane.

– Szósty. – Dziewczyna westchnęła. – Prawie siódmy. Tak, poproszę szklankę wody, tylko nie zimnej. Byłam dzisiaj na rozmowie z twoim szefem.

Ela postawiła wodę na stoliku i zamarła. Amal upiła duży łyk, chrząknęła i poważnym tonem zapytała:

– Wiesz dlaczego?

– Co powiedziałaś? Wiem, wiem dlaczego.

– Ty się wpędzisz w prawdziwie kłopoty. Nie mam pojęcia, gdzie spędzasz wieczory i co cię łączy z tym… Ach, zapomniałam jak ma na imię.

– Martin. – Ela podeszła do regału z książkami, wyjęła jedną z nich i przełożyła na wyższą półkę. – Powiedziałaś mu o nim?

– Nie. Nazmyślałam, że spędzasz czas ze mną. A nie chciałaś się to tego przyznać, bo… Bo mnie kryłaś. Zeznałam, że spotykamy się w ukryciu przed moim mężem, który zgodnie z otrzymanymi od Biura Planowania Rodziny instrukcjami, dba o to, żebym się dobrze wysypiała. Ach, jak to wszystko brzmi. Kłamstwo za kłamstwem. Wątpię, że on mi w to wszystko uwierzył. Powiedział tylko, że zaktualizuje twoje akta i na razie nie będzie powiadamiał Biura. Ale ty musisz z tym skończyć.

Elżbieta usiadła po turecku na dywanie i w milczeniu patrzyła na koleżankę. Powoli podniosła się i cicho zapytała:

– Mogę położyć rękę na… – Wskazała palcem brzuch Amal.

– Tak. Czujesz? Tam w środku… Rusza się. Kopie.

– Nie.

Amal przesunęła rękę Eli.

– Tutaj.

– Czuję. Niesamowite. I masz taki twardy brzuch. To chłopiec czy dziewczynka?

– Chłopiec.

Ela odsunęła się dwa kroki i spojrzała koleżance głęboko w oczy.

– I wy chcecie go tak po prostu oddać?

– Fazil zdecydował, że zamieszka z nami po przemianie.

 

V

 

– W dzisiejszych czasach lepiej jest być gejem! I ładować w…

Ela jeszcze nigdy nie widziała Martina w takim stanie. Chodził w kółko po pokoju z miną, jakby miał ochotę w coś z całej siły przykopać. Na szyi pojawiły mu się bordowe plamy, grdyka ruszała się w nienaturalnie szybkim tempie, a oczy rzucały pioruny. Dziewczyna skuliła się w kącie i patrzyła na niego z przerażeniem.

– Cholera! – krzyknął, po czym przywalił pięścią w parapet.

– Martin…

Odwrócił się i spokojnie do niej podszedł. Podał rękę. Elżbieta wolno się podniosła, a on złapał ją w pasie i zaczął całować.

Bliskość drugiej ludzkiej istoty. Przynależność. Ciepło. Ela przywarła całym ciałem do Martina, zamknęła oczy i zobaczyła biały, szpitalny hol i chudą kobietę z sińcami pod oczami. Mama. Mama, czyli kobieta, która ją urodziła.

– Wszystko w porządku? Zbladłaś.

– Tak, przepraszam. – Ela cmoknęła mężczyznę w szyję i czubkiem nosa pogłaskała lekko zarośnięty policzek.

Martin wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Elżbieta mocno się do niego przytuliła. Przez chwilę leżeli tak w milczeniu, złączeni niczym kamienne posągi, które mogło rozdzielić jedynie uderzenie kilofa.

– Nie możemy… – wyszeptała Elżbieta i zdjęła dłoń mężczyzny ze swojego uda. – To zbyt, to zbyt… Niebezpieczne.

– Chrzanię to. – Martin przywarł wargami do szyi dziewczyny.

– Ja też. – Ela sama zaczęła rozpinać guziki swojej cienkiej, błękitnej bluzki.

Szybkie zbliżenie, skończone płaczem kobiety.

– Tak bardzo cię boli? To twój pierwszy raz?

– Tak, to znaczy, nie boli mnie tak bardzo.

– To dlaczego płaczesz?

– Bo… Bo… Ja się w tobie zakochałam. Nie chcę… Martin…

Mężczyzna z wypiekami na twarzy, ciężko westchnął, oparł się o zagłówek łóżka i powiedział:

– Nie przestaniemy się ze sobą spotykać. Ja też cię bardzo lubię. Tylko musimy bardzo uważać. Będziemy widywać się jedynie w weekendy i nie u ciebie. Najlepiej za każdym razem w innym miejscu. I niestety, myślę, że przynajmniej na jakiś czas powinnaś zaniechać przychodzenia na nasze partyjne zebrania. A tak w ogóle… Nie miałem ci jeszcze okazji powiedzieć, ale moja ostatnia wizyta w Londynie była wyjątkowo udana. Za dwa, trzy miesiące powinniśmy spróbować oficjalnie zarejestrować Ruch Przywrócenia Dzieciństwa. Mamy coraz więcej zwolenników. Udało się nawet nam przekonać kilka ważnych osób.

– Kiedy są następne wybory?

– W czerwcu przyszłego roku.

– Myślisz, że nie będą ustawione?

– Nasze społeczeństwo ześwirowało, wymyśliło Maszyny Przemian, zmusza kobiety do rodzenia dzieci, rozbudza ich instynkt macierzyński, a potem go brutalnie zabija i miażdży. Ale moim zdaniem, wybory w Wielkiej Brytanii nigdy nie były ustawione. I mam nadzieję, że nigdy nie będą. Zresztą oni chcieli naprawić świat. Nie wiem. Może bez tego ich wynalazku już by nas nie było. Ale… Ale… Przyszedł czas by z tym skończyć. – Martin wstał, sięgnął po butelkę wody. – Wilgotność powietrza jest bardzo niska. Pokaż mi swoje dłonie.

Ela wyciągnęła ręce.

– Masz bardzo suchą skórę. Powinnaś zacząć używać kremu. Patrz. – Dotknął pęknięcia między kciukiem a palcem wskazującym. Musisz je nawilżyć. I stosować rękawiczki w pracy.

– Mhm. – Dziewczyna westchnęła. – Stosuję. I kupię krem. Am… Martin…

– Tak?

– Dziękuję.

– Za co?

Elżbieta nic nie odpowiedziała, jedynie położyła głowę na klatce piersiowej mężczyzny i opuszkiem palca zaczęła zataczać kręgi w zagłębieniu jego prawego łokcia.

– To ja dziękuję. Nie martw się. Naprawimy świat.

– Obiecujesz?

– Obiecuję.

Kolejne tygodnie Ela jak przykładny obywatel chodziła do łóżka o dziesiątej. Przesypiała osiem godzin i wypoczęta, z uśmiechem na twarzy, pojawiała się w pracy. Szef znowu zaczął być dla niej miły. Amal zaprosiła ją dwa razy do „Procco Italiano”. Podczas spotkań koleżanka większość czasu uskarżała się na różne dolegliwości związane z ciążą. Była już naprawdę duża. Poruszała się wolno i ociężale, a na jej dekolcie pojawiły się małe, bordowe kropki. Nie wracała do rozmowy o Martinie i nielegalnych związkach. Ela siedziała, piła wino i jedynie przytakiwała, myślami krążąc wokół swojej kolejnej sekretnej randki. Z Martinem spotykała się raz na tydzień. Jechali do motelu, raz w Southampton, następnym razem w Basingstone, za dwa dni byli umówieni w Winchesterze. Powiedziała Amal, że ma ochotę trochę pozwiedzać Anglię.

 

VI

 

Piątek. Chłodny, wietrzny wieczór. We włoskiej restauracji poza Elą i Amal, przy okrągłym stole w rogu lokalu siedziała jedynie obściskująca się para. Dziewczyny zajęły miejsca jak zwykle przy oknie. Złożyły zamówienie, Amal poużalała się na problemy z układem pokarmowym i nocne skurcze prawej łydki, a w pewnym momencie nieoczekiwanie zapytała:

– A ty? Dlaczego nie masz chłopaka? – Po czym nabiła na widelec kawałek kurczaka.

Ela zdjęła z pizzy plasterek cebuli i podenerwowanym tonem odpowiedziała:

– Bo nie chcę mieć dzieci, a raczej nie chcę ich… Nie chcę ich przekształcać.

– I planujesz spędzić całe życie sama? Nie czujesz się samotna? Wiesz, odkąd jestem z Fazilem dużo łatwiej mi się egzystuje. Pomógł mi z nową pracą. I on dużo zarabia, dużo więcej ode mnie. Kupiliśmy apartament, przeprowadzamy się w przyszłym tygodniu, na Woodville Drive. Naprawdę super okolica. Tarasy widokowe, kawiarenki i restauracje, wszystko takie zadbane, uporządkowane. Będziesz musiała nas odwiedzić, jak już się urządzimy. A dzieci… Jak ci wspominałam po przemianie zamieszkają z nami.

– Na jak długo?

– Nie wiem. Może na kilka lat. A może stworzymy dom wielopokoleniowy, tak jak to bywało w dawnych czasach.

– A może powinniśmy zadbać by te dawne czasy wróciły?

– Przestań, nie chcę tego słuchać. Dlaczego ty po prostu nie możesz zaakceptować rzeczy takimi jaki są? Wiesz, ile kosztuje wychowanie dziecka? A średnia życia człowieka wzrasta z roku na rok. Kto będzie na nas zarabiał? Na nasze emerytury?

Rozstały się w pochmurnych nastrojach.

Następnego dnia rano Ela obudziła się z silnym bólem brzucha i sama do siebie przeklęła:

– Cholera, dlaczego właśnie teraz. – Sięgnęła do półki po paczkę tamponów.

Bolała ją głowa. Wzięła dwie tabletki przeciwbólowe i z obrzydzeniem spojrzała w lustro. Blada, opuchnięta, brzydka. Nie chciała, żeby Martin oglądał ją w takim stanie, ale przecież nie mogła odwoływać spotkań, które miały miejsce jedynie raz w tygodniu.

Winchester, kolorowy, tłoczny, trochę jak z innego, bajkowego świata. Najbardziej zabytkowe miasto na południu Wielkiej Brytanii. Wąskie uliczki i niskie budynki z czerwonej cegły. Elżbieta i Martin spacerowali pod rękę deptakiem. Mężczyzna z trzydniowym zarostem i śmieszną apaszką w grochy nucił pod nosem wesołą melodię. Ela tępo wpatrywała się w kocie łby.

– One są prawdziwe? – zapytała cicho.

– Co?

– Te kamienie. Nigdy wcześniej takich nie widziałam. Niewygodnie się po tym chodzi.

– Nie wiem. To chyba element dekoracyjny. Taka atrakcja dla turystów.

– Aha. Idziemy coś zjeść? – Dziewczyna zatrzymała się i wskazała pizzerię o zdobionych, drewnianych okiennicach.

– Dobrze.

Usiedli w rogu małej, słabo oświetlonej sali. Ela otworzyła kartę i nadąsanym tonem oznajmiła:

– Jak tu drogo. Wiesz co, ja w sumie to nie jestem głodna. Możemy kupić wino i coś do przegryzienia w markecie. Szkoda marnować tyle pieniędzy.

– Ja stawiam. – Martin uśmiechnął się szeroko.

– Nie, chodźmy. Źle się czuję. Muszę się położyć.

Mężczyzna zrobił zdziwioną minę, skrzywił się i odpowiedział:

– Ok, odprowadzę cię i sam pójdę na zakupy.

Elżbieta czekała na Martina zwinięta w kłębek. Czuła jak z minuty na minutę narasta w niej złość. Jak tylko mężczyzna otworzył drzwi wybuchnęła płaczem.

– Ela, co się dzieje?

– Ja… Ja… Ja tak dłużej nie mogę. Chcę się wysterylizować i być z tobą, nie raz na tydzień i nie w ukryciu. Chcę budzić się przy tobie rano i razem jeść śniadanie. I… I… – Dziewczyna zakryła dłońmi twarz i głośno zaszlochała.

– Ej, przestań ryczeć. Wszystko będzie dobrze. Sterylizacja jest niedozwolona. Chyba doskonale o tym wiesz, podobnie jak aborcja.

– I co z tego, że niedozwolona. Jak zapłacisz to zrobią z tobą, co tylko zechcesz. Jedna dziewczyna w markecie podwiązała sobie jajowody i teraz jest szczęśliwa ze swoim chłopakiem.

– I powiedziała o tym tobie. Bardzo mądra, że się tym wszystkim na około chwali. Czarno jej wróżę.

Martin podszedł do dziewczyny i objął ją ramieniem.

– Słuchaj. Wygramy wybory i… I będziemy mogli mieć dzieci, roczne, pięcioletnie, dziesięcioletnie, patrzeć jak dorastają, przekazywać im nasze własne idee i opinie, mimikę twarzy i reakcje na środowisko. I co jeśli pozbawisz się płodności?

Ela nic nie odpowiedziała. Otuliła się kołdrą i po chwili wyszeptała:

– Przepraszam, mam okres.

 

VII

 

W sierpniu Ruch Przywrócenia Dzieciństwa został zarejestrowany jako partia polityczna Wielkiej Brytanii. Jego popularność rosła z miesiąca na miesiąc. Martin brał udział w mityngach politycznych, odbywających się na terenie Zjednoczonego Królestwa. Elżbieta przygotowywała treść ulotek propagandowych oraz aktualizowała wiadomości na partyjnej stronie internetowej.

W tym czasie Amal przeprowadziła się do nowego mieszkania i urodziła swoje pierwsze dziecko. Chłopiec o czarnych, kręconych włosach i ogromnych, piwnych oczach spędził z rodzicami zaledwie dwa tygodnie, po czym został oddany w ręce białych rękawiczek. Ekspresowo nauczony biologii, historii, geografii i ludzkich emocji, jako dorosły młodzieniec wrócił do apartamentu na Woodville Drive.

Na początku stycznia kolejnego roku Amal zaprosiła Elę na niedzielny obiad. Szeroka ulica, rozłożyste drzewa i strzeliste, szklane apartamentowce z wielkimi tarasami o finezyjnych kształtach. Elżbieta ubrana w błękitną garsonkę, doskonale współgrającą z kolorem jej włosów, zatrzymała się na chwilę przy pomniku udającym morską falę. Na jej grzbiecie osadzone były nieruchome okręty, które próbowały płynąć w kamiennej masie w kierunku nicości. Dziewczyna spojrzała na swoje stopy i pomyślała, że ludzie czasami też za mocno trzymają się gruntu, zamiast pozwolić naturze przeć naprzód.

Na kanapie w salonie siedział Mohamed. Jak tylko weszła, wstał, przedstawił się i podał jej rękę. Wyglądał niezwykle spokojnie i pogodnie. Uśmiechnął się ukazując idealnie białe zęby. Był zaledwie dziewięć lat młodszy od swojej matki.

– Już prawie gotowe. – W pomieszczeniu pojawiła się Amal, wciąż z całkiem dużym brzuchem i obfitymi piersiami, ale zdecydowanie mniej opuchnięta na twarzy. Podeszła do Elżbiety i pocałowała ją w policzek. – Jak się masz? Wszystko w porządku? Dawno ze sobą nie rozmawiałyśmy. Ciągle pracujesz w supermarkecie?

– Tak. Awansowałam na stanowisko kierownika działu. Wiem, że to nic wielkiego, ale dostaję trochę więcej kasy.

– Witam. Fazil. Dużo o tobie słyszałem. Miło cię poznać. – Dobrze zbudowany mężczyzna w szarym garniturze mocno ścisnął dłoń Eli, po czym zlustrował ją od stóp do głowy.

Kaczka w pomarańczach, pieczone ziemniaki, zielona fasolka i białe wino Pinot Noir. Jedli i rozmawiali o błahych, tak naprawdę nikogo nieinteresujących, sprawach. Kiedy Amal wyszła do kuchni przygotować deser Fazil bardzo poważnym tonem zapytał Elżbietę:

– Na kogo będziesz głosować w czerwcu?

– Na… – Ela poczuła, że się poci.

– Chyba nie na ten idiotyczny Ruch… Nawet nie pamiętam jego nazwy.

Elżbieta spuściła wzrok i cicho powiedziała:

– Ruch Przywrócenia Dzieciństwa.

– Naprawdę? Czy ty… Przecież oni chcą doprowadzić do upadku ludzkości. Wiesz, ile lat ma moja prababcia? Wczoraj skończyła sto siedemdziesiąt dwa. Nasze społeczeństwo starzeje się, nie mamy czasu ani pieniędzy na wychowywanie potomstwa, którego i tak się wam nie chciało rodzić! Hedonistyczna choroba Zachodu, która rozprzestrzeniła się na całym świecie, zżarła Azję, a potem Afrykę. Po co nam dzieci, skoro trzeba je niańczyć, zamiast się bawić i chlać do samego rana?! Przecież teraz powinniśmy być szczęśliwi. Nie ma pieluch, budzenia w nocy, odprowadzania do szkoły, odrabiania lekcji. Nie wydajemy pieniędzy na uniwersytety. I wszystko jest pod kontrolą. A pewnie niedługo, kobiety nawet nie będą musiały rodzić, bo będziemy hodować dzieci jak roślinki w zewnętrznych macicach. A wy co? Ludzie są głupi i sami nie wiedzą czego chcą. Seks powinien służyć prokreacji! – Mężczyzna sapał, zrobił się bordowy na twarzy, po czym złapał się za serce.

– Tato? – Mohamed wstał i podszedł do ojca.

– Co się stało? – W drzwiach stała Amal.

– Nic – odpowiedział Fazil i wyszedł z pokoju.

Ela siedziała nieruchomo z wciąż spuszczonym wzrokiem. Koleżanka położyła dłoń na jej ramieniu i wyszeptała:

– Przepraszam za niego. On… Dobrze się czujesz? Cała się trzęsiesz.

– Tak, tylko mi zimno.

– Poczekaj.

Amal na chwilę zniknęła, po czym wróciła z kraciastym kocem w ręce.

– Masz. Ogrzej się. A ja zrobię ci gorącą herbatę. Może coś cię atakuje, jakieś przeziębienie…

Elżbieta skuliła się na skórzanej kanapie. Jej oczy zaszły mgłą i usłyszała płacz chłopca, a potem szorstki głos kobiety:

– Ela, dlaczego nie bawisz się…

– Proszę. – Amal postawiła na stoliku kubek z wizerunkiem uśmiechniętego słońca.

– Amal, ja nie chciałam zdenerwować twojego męża.

– Wiem.

Dwa dni później Martin wrócił z mityngu w Glasgow z zabandażowaną głową i podbitym okiem. Ela wzięła go za rękę i poważnym tonem zapytała:

– Może powinniśmy to wszystko rzucić. To… Ja nie chcę, żeby oni cię zabili. – W oczach dziewczyny pojawiły się łzy. – Wczoraj przeczytałam w necie, że w niemieckiej telewizji pojawiają się hasła, iż Wielka Brytania najpierw zniszczyła Unię a teraz zamierza zniszczyć przyrost naturalny.

– Nikt mnie nie zabije. A w ostatnich sondażach widniejemy na czwartym miejscu. Zdajesz sobie sprawę, jakie to duże osiągnięcie? Chrzanię moje podbite oko i chrzanię Niemcy. – Martin wstał i wyjął z plecaka butelkę wina. – Za przywrócenie dzieciństwa!

 

VII

 

Ruch Przywrócenia Dzieciństwa nie dostał się do parlamentu w czerwcowych wyborach. Niewielką liczbą głosów zwyciężyła Partia Konserwatywna, a tuż za nią znalazła się Partia Pracy. Konserwatyści utworzyli koalicję z Partią Odnowy Kraju i w pierwszym tygodniu rządów podnieśli opłaty za dzieci, a po miesiącu zaostrzyli kary dla ludzi przebywających w nielegalnych związkach.

Martin oglądał wiadomości i przeklinał:

– Pieprzony świat. To wszystko przez ten cholerny system większości względnej. Jak to możliwe, że on się wciąż utrzymał przez tyle stuleci. Ta pojebana Anglia to najbardziej konserwatywne państwo na świecie. Gdzie w tym wszystkim sprawiedliwość i demokracja?!

Do pokoju weszła Ela z ogoloną głową, w szarym dresie. Poważnym tonem powiedziała:

– W jednym zbyt konserwatywne, w drugim zbyt nowoczesne. Zapomniałeś, że to twoi rodacy wynaleźli Maszyny Przemian? A demokracja… Moim zdaniem demokracja to system siły. Jest nas więcej, więc jesteśmy silniejsi, jesteśmy silniejsi, więc zwyciężamy, niezależnie od poziomu naszej głupoty. – Elżbieta wybuchnęła histerycznym śmiechem. Po chwili uspokoiła się i dodała: – Ale nic lepszego nie wymyślimy. Dyktator czubek to chyba jeszcze gorsza opcja. Prawda? Chcesz piwo?

Martin westchnął i już spokojniejszym tonem odpowiedział:

– Poproszę.

Ela przyniosła dwa zimne guinnessy i paczkę chipsów o smaku zielonej cebulki. Zarówno ona jak i Martin ostatnio przestali martwić się o figurę. Coraz częściej też spotykali się u Martina w mieszkaniu, ignorując ryzyko zainteresowania się ich związkiem ze strony Biura Śledczego.

– Martin… Wiesz, miałam bardzo dziwny sen.

Mężczyzna spojrzał pytająco na Elę.

– Byłam w ładnym, dwukondygnacyjnym apartamencie w Londynie. Grałam na tablecie. I pojawiła się ogromna, damska dłoń, z umalowanymi na czerwono paznokciami. Dłoń bez ciała. Taki, jakby trochę kikut. Trudno to opisać. Potworowata dłoń wyrwała mi tablet i zaczęła uciekać w kierunku metra, a potem zmieniła się w szklaną piramidę… – Elżbieta westchnęła. – Martin?

– Tak?

– Myślę, że przed przemianą mieszkałam w Londynie.

– Ale ty jesteś uparta. Nie wiem, może.

Dziewczyna posmutniała.

– Myślisz, że kiedyś się tego dowiem?

– Nie wiem.

Elżbieta nie widziała się z Amal od czasu nieprzyjemnej sytuacji z Fazilem. Słyszała jedynie, że Mohamed dostał pracę na stanowisku administratora baz danych i już się wyprowadził od rodziców, a Amal zaszła w kolejną ciążę. Ela złożyła podanie o szkolenie w zakresie zarządzania czynnikiem ludzkim. Martin zrezygnował ze stanowiska przewodniczącego oddziału Ruchu Przywrócenia Dzieciństwa w Portsmouth. Na spotkaniach partyjnych pojawiał się nie częściej niż dwa razy w miesiącu. Zarówno on jak i Ela z dnia na dzień tracili nadzieję, że uda się im zmienić świat.

Drugiego grudnia wybrali się na wycieczkę do Edynburga. Elżbieta nigdy tam nie była, a bardzo chciała zobaczyć Katedrę Świętego Idziego.

– To najstarszy zabytek w Zjednoczonym Królestwie. Liczy sobie już ponad tysiąc lat. Możesz to sobie wyobrazić? Jego konserwacja kosztuje fortunę. – Martin zmarszczył czoło.

Elżbieta stała jak zaczarowana wpatrując się w gotycką wieżę zwieńczoną iglicą.

– Jest magiczna i pamięta piękne czasy…

Wieczorem para wybrała się do baru na High Street zagrać w bilard. Martin dopijał trzecie piwo, Ela układała na stole kule. Mężczyzna spojrzał na nią, skrzywił się i powiedział:

– Mogłabyś znowu zapuścić włosy? Wyglądasz okropnie.

Dziewczyna zrobiła się czerwona na twarzy, przygryzła dolną wargę, porozrzucała kule i wybiegła z płaczem do toalety. Po około dziesięciu minutach wróciła i oznajmiła:

– Dobrze, zapuszczę włosy aż do pasa i zacznę nosić seksowne sukienki, i malować oczy, i rzęsy, i brwi, i nawet sobie piersi powiększę, tylko najpierw musimy się wysterylizować. Mam dosyć takiego związku. Dosyć! Dosyć! Dosyć!

– Uspokój się! Ja mam ciebie dosyć!

Mężczyzna i kobieta patrzyli na siebie z nienawiścią w oczach. I wtedy do sali wszedł klaszcząc staruszek w śmiesznym garniturze w paski.

– Ha, ha, ha. I się doigrali. Dobrze im tak.

Martin obrócił się w jego stronę i zapytał:

– Kto się doigrał?

– Konserwatyści. Ha, ha, ha. – Jego śmiech po chwili przeszedł w suchy kaszel.

– Co się stało?

– Ich… Ich… Ich przywódca właśnie podał się do dymisji.

– Jak to? – wykrzyknął Martin i pobiegł do pomieszczenia obok, w którym znajdował się ogromny telewizor. Na ekranie pierwszy minister Wielkiej Brytanii Scott Clarson grobowym tonem przepraszał za coś wszystkich, którzy głosowali na jego partię. W pasku przesuwającym się na dole widniała informacja, że kolejne wybory mają odbyć się już za dwa miesiące.

W drzwiach pojawiła się Ela. Martin podbiegł do niej, złapał w ramiona i parę razy obrócił.

– Żadnej sterylizacji, mała. Tym razem wygramy.

Scott Clarson został zmuszony do rezygnacji i rozwiązania rządu w związku z ujawnieniem działań korupcyjnych pierwszego ministra oraz ministra spraw wewnętrznych. Dokładnie chodziło o czerpanie nielegalnych zysków z opłat pobieranych od rodziców za wychowywanie własnych dzieci.

Martin jak tylko wrócił do Portsmouth wziął urlop i poświęcił się całkowicie przygotowywaniom kampanii przedwyborczej. Spał po cztery, pięć godzin na dobę. Dwa dni przed wyborami, które miały odbyć się czwartego lutego dostał wysokiej gorączki i cały dzień wymiotował. Grypa żołądkowa. Głosował drogą elektroniczną. Dzień wyborów spędził pod kołdrą, trzęsąc się z zimna. Nie włączał telewizora, radia, ani komputera aż do momentu oficjalnego ogłoszenia wyników. Jak już je usłyszał najpierw zrobiło mu się bardzo gorąco, potem zimno, potem znowu gorąco. Łzy zaczęły cieknąć mu po policzkach, a dłonie zdrętwiały.

Ruch Przywrócenia Dzieciństwa wygrał dwoma procentami głosów z Partią Pracy. Utworzył koalicję z Partią Powrotu do Natury, która głównie zainteresowana była ochroną przyrody i promocją zdrowej żywności, ale również w swoim programie marginalnie poruszała kwestię walki z nienaturalnym rozwojem człowieka. Nowy rząd postawił sobie za cel likwidację Maszyn Przemian w ciągu najbliższych dwóch lat. Już na starcie opłaty za potomków zostały zlikwidowane, a do maszyn miały trafiać jedynie dzieci, którymi rodzice nie chcieli się zajmować.

 

VIII

 

W styczniu kolejnego roku Elżbieta i Martin pobrali się. Eli zdążyły nawet trochę odrosnąć włosy, więc miała do czego przypiąć welon. Zdecydowali, że zanim pomyślą o potomstwie, muszą nacieszyć się sobą nawzajem. Kupili czteropokojowy apartament niedaleko miejsca, gdzie mieszkała Amal. Koleżance udało się przekonać męża do zatrzymania ich drugiego dziecka. Pewnego dnia Ela spotkała ich razem na spacerze w parku. Fazil jak tylko zbliżyła się do Amal i bobasa w wózku, odszedł na bok, ale po chwili wrócił, wyciągnął rękę i patrząc w chodnik wydukał:

– Przepraszam.

Ela uśmiechnęła się i zapytała o imię maleństwa, a on spoglądając tym razem w jej oczy odpowiedział:

– Hanan.

Elżbiecie ostatecznie udało się namówić Martina, by pomógł jej uzyskać informacje odnośnie pochodzenia. Jak się okazało nie wszystkie tak zwane tajne akta zostały zniszczone i Martin dzięki znajomościom zdołał zdobyć adres, pod którym mieszkała Ela, zanim trafiła do Maszyny Przemian.

Dziewczyna już kolejnego dnia po otrzymaniu upragnionych danych wsiadła w pociąg do Londynu. Futurystyczna stolica przywitała ją ulewą. Na szczęście bez wychodzenia na powierzchnię dostała się do stacji metra. W wagonie pachniało truskawkami. Zakręciło się jej w głowie, widziała jak przez mgłę i odnosiła wrażenie, że zamiast czarnego żakietu ma na sobie różowy, dziecinny sweter. Zamrugała, przetarła oczy dłonią i po chwili odzyskała ostrość widzenia. Siedzący naprzeciwko mężczyzna dziwnie na nią spojrzał i zapytał:

– Wszystko z panią w porządku?

– Ta… Tak – wydukała, po czym powoli się podniosła. Na wyświetlaczu widniała nazwa kolejnego przystanku – Hilton Croydon.

Deszcz trochę osłabł. Szybkim krokiem skierowała się w stronę postoju taksówek. Po pięciu minutach była na Stafford Road.

Rozświetlone wieżowce, jeden obok drugiego, a między nimi wykonane z plastiku drzewa, zielone, aż za bardzo zielone jak na późną jesień. Szybkim krokiem dotarła do numeru dziesięć i już prawie wcisnęła przycisk domofonu, gdy jej ręka zamarła. Przecież nawet nie wiedziała jak się przedstawić. Zacisnęła pięści, na czole poczuła krople potu. Głęboko odetchnęła i zadzwoniła.

– Halo? – usłyszała dziecięcy głos.

– Cześć, zbieram pieniądze na sprzęt laboratoryjny do nowo otwieranych szkół.

Krótka melodyjka i przesuwane drzwi otworzyły się na rozcież.

Wbiegła po schodach na trzecie piętro. Zastukała. Po chwili pojawił się chłopiec. Wyglądał na dwanaście, trzynaście lat. Uśmiechnęła się do niego i miło zapytała:

– Czy zastałam twoich rodziców?

– Tato!

– Już idę Pawełku.

Eli znowu świat zawirował przed oczami. Oparła się o ścianę. Trzydziestoparoletni mężczyzna podał jej dłoń.

– Proszę, niech pani usiądzie.

Elżbieta spoczęła na sofie, a mężczyzna w fotelu obok. Na ścianie naprzeciwko trójwymiarowy obraz kosmicznej rakiety zmieniał barwę ze słonecznej pomarańczy na szkarłat cieknącej z rany krwi. Kobieta spuściła wzrok i cicho powiedziała:

– Mam na imię Ela.

Mężczyzna spojrzał na nią z przerażeniem, zbladł i złapał się za serce.

– Nie… Czy ty?

– Tak.

Cisza. Rakieta ociekała posoką, jakby wszyscy jej pasażerowie pod wypływem zbyt wysokiego ciśnienia wybuchnęli i wnętrznościami zachlapali galaktykę. Elżbieta wstała, podeszła do okna i spojrzała na niebo, bezchmurne, pełne gwiazd. Na przynajmniej pięć minut zapragnęła być jedną z nich, na chwilę się oderwać od ludzkich dylematów, rozterek, niezaspokojonych pragnień i tragicznych paradoksów. Poczuła na ramieniu dłoń mężczyzny, dłoń swojego ojca. Obróciła się i spokojnie zapytała:

– Czy Pawełek to mój brat?

Mężczyzna przytknął, po czym pocałował córkę w czoło i powiedział:

– Przepraszam, musieliśmy kogoś wybrać… To… Ja wiem… Ja nie chciałem… Naprawdę nie chciałem… – Po policzkach płynęły mu łzy.

Ela pierwszy raz w życiu wdziała płaczącego mężczyznę. Odsunęła się i wydukała:

– Gdzie… Gdzie… Gdzie jest…

– Twoja matka?

Elżbieta przytknęła.

– Twoja matka. To ona dokonała wyboru. Zabrała cię do szpitala, a potem wróciła. Wróciła z nieswoją twarzą. To była twarz kukły, pozbawiona emocji. Ona się wyłączyła. Przestała jeść. Nie dbała o siebie, o mnie, ani nawet o Pawła. – Zamilkł. Chrząknął. Zmarszczył czoło. – Pół roku temu zmarła w szpitalu psychiatrycznym na Monks Orchard Road.

Koniec

Komentarze

Intrygujący pomysł. Nie doczytałam do końca, ale na pewno to zrobię. Zaciekawiło mnie.

Upiorna wizja przyszłości.

Bardzo dobrze poprowadziłaś opowiadanie, bohaterka wypadła przekonująco. Jestem pozytywnie zaskoczona, <SPOILER> że w zakończeniu pojawia się tylko jeden trup. ;) Swoją drogą, ten słodko – gorzki (bardziej gorzki, chociaż czy w takim świecie słodycz w ogóle jest możliwa?) koniec wyjątkowo przypadł mi do gustu. 

Jeśli chodzi o uwagi techniczne, to tekst czyta się bardzo płynnie.

To chyba jedno z tych opowiadań, które na długo zapadną w pamięć. 

Pozdrawiam. :)

 

 

 

Urbi – ​cieszę się bardzo, że zaciekawiło :)

 

Rossa – dziękuję bardzo za komentarz. To jak na mnie dosyć eksperymentalny tekst, więc niezmiernie mi miło, że Ci się spodobał :)

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę miłej nocy :)

Rzeczywiście, tekst nieco inny :-) 

Mimo, że wizja niezbyt przyjemna, to jednak opowiadanie odbija od depresyjnego klimatu, do którego zdążyłaś mnie przyzwyczaić. Jasne, bohaterka musi przełknąć kilka gorzkich kęsów, zwłaszcza w końcówce, ale ogólnie wszystko idzie ku lepszemu i zasadniczo robi się optymistycznie. Teraz oczekuję lekkiego, humorystycznego tekstu o, na przykład, małych jednorożcach.

Swoją drogą, to całkiem fajna koncepcja, z tym wymuszonym dorastaniem. Choćby to wgrywanie wiedzy – na pewno zaraz pojawiły by się grupy, starające się odpowiednio kierować "edukacją". Ot, choćby bogatych stać na konkretne wykształcenie nowodorosłych dzieci, biednych tylko na "ogólną" wiedzę… Tworzenie się specyficznego systemu kastowego, produkowanie "specoddziałów" o celowo ukierunkowanej wiedzy i umiejętnościach… No fajne toto.

Tak czy owak, bardzo przyjemnie czytało się tekst nieco inny, ale wciąż ewidentnie "Twój". 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Thargone – tekst humorystyczny powstaje, tylko się zastanawiam, czy ktokolwiek będzie go w stanie przeczytać :)

A to opowiadanie jak już wyżej wspominałam, to taki trochę eksperyment… I na dodatek z pozytywnym zakończeniem… :)

Niemniej cieszę się, że się przyjemnie czytało.

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego dnia.

Przeczytałam do końca z przejęciem. Ani na chwilę nie opuściła mnie ciekawość, co będzie dalej. Brawo za klimat, temat, wykonanie. Dobrze poprowadzona fabuła, mocno zarysowana, wiarygodna bohaterka.

Zgrzytnęło mi tylko – Ela weszła do pokoju ogolona – można to różnie rozumieć :) Więc sugeruję – z ogoloną głową :)

 

Pozdrawiam.

Urbi – dziękuję bardzo za pozytywny komentarz i niezmiernie się cieszę, że uważasz tekst za interesujący. Za chwilę poprawiam “ogoloną”​, bo rzeczywiście to dziwnie brzmi :)

Miłego dnia.

O! Masz potłuczony awatar. Dopiero teraz zauważyłem :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

:) Stukł się :) , ale mi się podoba :)

Pomysł na fabułę świetny. Początek też kapitalny – grasz na emocjach najlepiej, jak potrafisz, dajesz odczuć dramat wyboru matki tak dobrze, że końcówka jest wręcz logicznym rezultatem całego tekstu. Podobnie mocno wypadł fragment kłótni Martina z Elą oraz obiad u rodziny Amal.

Pozostałe fragmenty jakoś nie niosą takiego ładunku emocjonalnego. Są bardziej stonowane, niektóre (jak te o wyborach) czytałem bardziej jak podsumowanie. Nie jest to złe, ale na pewno inaczej, niż przyzwyczaiłaś do tej pory ;)

Wykreowany świat przedstawiasz ciekawie, ale czuję niedosyt wynikający z małego skupienia na efektach przymusowego dorastania na społeczeństwo – motywy kontroli dobrego życia i spania przez rząd nie do końca mi się kleją przy zastosowaniu takiej technologii. No i brak oczywistego kandydata do repopulacji, czyli klonowania – czemu tego nie zastosowano.

Podsumowując: bardzo fajny koncert fajerwerków, gdzie wzięłaś pomysłowy temat i pokazałaś w ciekawej formie. Wartej klika :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Okropny świat. Ale wydaje mi się nielogiczny. Nie widzę sensu w nakazywaniu kobietom urodzenia trójki dzieci, a potem zmuszaniu ich do oddania. No, to się kupy nie trzyma. Może ja jestem buntowniczką, ale w takich warunkach albo celibat, albo związek homo. Nikt mi nie będzie dyktował, co mam robić z własną macicą. Ewentualnie ślub dopiero po menopauzie.

Ela miała farta, że nie zaciążyła. Bo pewnie środki antykoncepcyjne są zakazane?

Ale za to stworzyłaś sobie olbrzymie pole do pogrywania na emocjach.

Napisane całkiem nieźle, tylko jeszcze przecinki przy wołaczach Ci gdzieś uciekają.

Babska logika rządzi!

NoWhereMan – ​Całkowicie się z Tobą zgadzam, że fragmenty o wyborach to takie trochę streszczenie. Jakoś mi w tym opowiadaniu wyniknął wątek polityczny, a nie będę kłamać, że polityka to moja bardzo słaba strona… I z pewnością nie zostało tu poruszonych wiele wątków, albo zostały poruszone zbyt powierzchownie, chyba dlatego, że chciałam opisać jakiś problem, a sama nie byłam do końca przekonana odnośnie logiki tekstu, na co zwróciła uwagę…

Finkla – z którą się niestety w tej kwestii muszę zgodzić. I przy okazji podziękować za uwagę odnośnie interpunkcji. Spróbuję trochę przecinków powstawiać :)

No cóż, tak czy inaczej to chyba mój pierwszy tekst z pozytywnym zakończeniem :) Kolejny w drodze, tylko się trochę boję, że za bardzo cukierkowy…

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego dnia.

A, zapomniałam o tym wspomnieć – podoba mi się pozytywność zakończenia. :-)

Babska logika rządzi!

Tylko się boję, że trochę zbyt cukierkowy

E, coś mi się nie chce wierzyć :-) 

Jeśli już, to będzie toffi, do którego przykleił się pająk. I przebiera nóżkami w słodkiej agonii.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Pomysł zacny, choć opisany świat wydaje mi się dość osobliwy.

Historia dzieje się, jak zrozumiałam, w niezbyt odległej przyszłości i trochę zastanawia mnie postawa kobiet. Owszem, niektóre, jak mama Eli, przeżywają to bardzo źle, ale już Amal nie widzi żadnego problemu. Odniosłam wrażenie, że to raczej w mężczyznach/ ojcach drzemie silniejszy sprzeciw, jest w nich większa niezgoda na obowiązujący stan rzeczy (ojciec Eli, Martin).

Czy dobrze zrozumiałam, że ludzie po przemianie są w pewien sposób ubezwłasnowolnieni? Bo przecież nie dzieci ani nawet nie ich rodzice decyduję, jaką wiedzą zostaną nasączeni przemieniani, a tym samym, kim będą w przyszłości, gdzie będą pracować. Wygląda na to, że dzieci po przemianie są w pewien sposób zaprogramowane.

Cieszę się, Katio, że piszesz coraz lepiej, a każdy pomysł okazuje się ciekawszy od poprzedniego.

 

Mo­ni­ka znik­nę­ła za uma­lo­wa­ny­mi na żółto drzwia­mi. –> Raczej: …Mo­ni­ka znik­nę­ła za poma­lo­wa­ny­mi na żółto drzwia­mi.

 

Kel­ner, wy­stro­jo­ny w biały far­tuch, przy­wi­tał ich sztucz­nym uśmie­chem. –> Do restauracji przyszły dwie kobiety, więc: Kel­ner, wy­stro­jo­ny w biały far­tuch, przy­wi­tał je sztucz­nym uśmie­chem.

 

Owoce tur­la­ły się po so­czy­sto zie­lo­nej tra­wie. –> Owoce tur­la­ły się po so­czy­stozie­lo­nej tra­wie.

 

Mar­ket, w któ­rym pra­co­wa­ła Elż­bie­ta zo­stał za­mknię­ty. Pra­co­wa­ła w nim ponad trzy lata. –> Powtórzenie.

 

a oczy rzu­ca­ły pio­ru­na­mi. –> …a oczy rzu­ca­ły/ ciskały pio­ru­ny.

 

Po­win­naś za­cząć uży­wać krem. –> Po­win­naś za­cząć uży­wać kremu.

 

opusz­kiem palca za­czę­ła za­ta­czać kręgi w za­głę­bie­niu jego pra­we­go łok­cia. –> Wystarczy: …opusz­ką za­czę­ła za­ta­czać kręgi w za­głę­bie­niu jego pra­we­go łok­cia.

Opuszka jest rodzaju żeńskiego. Tylko palce mają opuszki.

 

nie mo­żesz za­ak­cep­to­wać rze­czy ta­ki­mi jaki są? –> Literówka.

 

od­by­wa­ją­cych się na te­re­nie na ca­łe­go Zjed­no­czo­ne­go Kró­le­stwa. –> Dwa grzybki w barszczyku.

 

Elż­bie­ta przy­go­to­wy­wa­ła treść ulo­tek pro­pa­gan­do­wych oraz ak­tu­ali­zo­wa­na wia­do­mo­ści… –> Literówka.

 

Za­mru­ga­ła, prze­tar­ła oczy dło­nią i po chwi­li od­zy­ska­ła ostrość wizji. –> …od­zy­ska­ła ostrość widzenia.

Chyba że spoglądała w przyszłość. ;)

 

jakby wszy­scy jej pa­sa­że­ro­wie pod wy­pły­wem zbyt wy­so­kie­go ci­śnie­nia wy­bu­chli i wnętrz­no­ścia­mi za­chla­pa­li ga­lak­ty­kę. –> …wy­bu­chnęli i wnętrz­no­ścia­mi za­chla­pa­li ga­lak­ty­kę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Odniosę się do słów Finkli – sens polega na tym, że ludzie żyją coraz dłużej, ktoś musi pracować na emerytury, a dzieci podatków nie płacą, ich wychowanie kosztuje, a trzeba jeszcze dopłacać za wychowywanie ich w sposób “naturalny”. Polityka państwa prowadzi do tego, by pozyskiwać szybko kolejnych, gotowych pracowników. Tak to rozumiem. Swoją drogą autorka nie wyjaśnia, jak te kwestie zostały rozwiązane po wyborach. Mam wrażenie, że równie dobrze (acz też niehumanitarnie) można by “pozbywać się” staruszków, którzy więcej dostają od państwa, niż wypracowali. No ale temat podjęty jest właśnie tak, by dać do myślenia.

To rozumiem. Po prostu sądzę, że takie nakazy słabo wpłyną na dzietność.

Można jeszcze przesunąć wiek emerytalny. Jeśli ludzie żyją tak długo, to pewnie długo są w niezłej formie.

Babska logika rządzi!

Porządnie napisane opko, gratulacje :)

Dla mnie trochę za mocno obyczajowe, zabrakło mi jakiegoś mocniejszego pazura, chociaż małe pazurki były – groźba wizyty policji, podbite oko, ogolona głowa itp.

Zgrabnie tworzysz opisy (choć niektóre nie dla mnie :D)

Ciekawy pomysł na świat, chociaż wątpie, żeby ludzie chcieli całkowitej likwidacji maszyn przemiany, moim zdaniem trzeba by było wypracować kompromis (np. wolny wybór).

Trochę namieszałaś z tym, że istniała możliwość zamieszkania, z już dorosłym (przemienionym) dzieckiem. Dlaczego bohaterka nie drąży tego tematu i nie docieka przyczyn dla których rodzina się od niej odcięła.I czemu ojciec nie sprowokował spotkania widząc co dzieje się z matką.

I jeszcze to nie dokońca tak z tą demokracją, że to rządy większości, choć mogłoby się tak wydawać. W praktyce to mniejszości dostają wiele praw i przywilejów. Ale to nie tylko ustrój demokratyczny ma na to wpływ więc luz :-)

Generalnie się podobało i czytało sprawnie :)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Finkla, Thargone – ​toffi opowiadanie już skończone, ale jeszcze parę razy przeczytam, może wyłapię jakieś błędy…

Reg – ​jak zwykle bardzo dziękuję za wyłapane błędy, oczywiście już je skorygowałam, szkoda tylko, że wciąż ich dosyć dużo… A jeśli chodzi o różne nieścisłości… Tak na pewno tu występują. Może dlatego, że bardziej chciałam przekazać jakąś ogólną ideę – ​starzenie się społeczeństwa, problemy z emeryturą i wzrostem populacji… I tak chyba nie do końca wszystko przemyślałam.

Urbi – masz rację, że jest wiele niedomkniętych wątków i opowiadanie mimo swojej niespójności miało na celu, jak to ujęłaś sprowokować do myślenia :)  

Mytrix – dziękuję za komentarz, a opowiadanie, chyba jak większość moich tekstów rzeczywiście ma charakter obyczajowy i jak już wyżej pisałam można w nim znaleźć wiele niespójności i nielogiczności. Chyba trochę własny pomysł mnie przerósł… A z demokracją, Martin i Ela się zdenerwowali więc widzieli ją w zupełnie czarnych barwach… Niemniej bardzo dziękuję za wszystkie uwagi i na pewno je uwzględnię pisząc kolejne teksty.

 

Pozdrawiam wszystkich serdecznie i życzę miłego wieczoru :)

 

 

Trafiłam, Katiu, na Twój kolejny świetny tekst. Przeczytałam z ogromną przyjemnością i, podobnie jak poprzednim razem, bardzo mi się podobał. Dobrze pokazane emocje, “żywi” bohaterowie, wciągająca fabuła. Może tylko końcówka zbyt opisowa, zwłaszcza pokazanie świata po wyborach.

Mam jednak jeden problem, otóż, nie kupuję tego świata. Jakoś trudno mi uwierzyć, że jakaś partia rządząca byłaby w stanie usankcjonować prawo zmuszające kobiety, do oddawania swoich dzieci. Nie wierzę też w społeczeństwo do tego stopnia konsumpcyjne, że WIĘKSZOŚĆ ludzi woli kupować coraz większe apartamenty, samochody itd, zamiast przeznaczyć kasę na kary za posiadanie dzieci. W Twoim świecie najwięcej miejsc pracy byłoby w szpitalach psychiatrycznych, bo domyślam się, że matka Eli nie była odosobnionym przypadkiem.

Niemniej jednak czytało się świetnie i czekam na ten zapowiedziany weselszy tekst. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Hmmm… takie długie, pełen namysłu hmmm. Ciekawy pomysł, chociaż wydaje się opowiedziany trochę na kolanie, bez zbadania konsekwencji takiego systemu (kołacze mi się po głowie coś zbliżonego, więc możesz tę uwagę uznać za podyktowaną zazdrością ;) ). Ale to materiał na dłuższą dyskusję, a muszę się przecież poczepiać stylu:

 Jej dwa lata młodszy brat, wydając z siebie piszczące dźwięki, za wszelką cenę próbował ściągnąć z niej kraciasty koc.

Kolokwializm (powinno być: o dwa lata młodszy), i to nie dźwięki piszczały, ale brat: Jej młodszy o dwa lata brat, piszcząc wniebogłosy, usiłował ściągnąć z siostry koc w szkocką kratkę.

 groźnie spojrzała na wystraszoną dziewczynkę.

Coś za dużo tych przymiotników.

 Chuda kobieta o zmęczonej twarzy wzięła ze sobą tablet i ze złowrogą miną wkroczyła do biura męża.

Tu czytelnik (przynajmniej ja) się potyka, bo nie od razu jest jasne, że mowa o matce. Napisałabym raczej, że zabrała jej tablet, wtedy byłoby lepiej.

Dialog jest trochę typu "Cześć-cześć", sztywny i formalny (spodziewałabym się więcej emocji) – i dlaczego tak nagle wprowadzasz imiona rodziców? Nie byłoby naturalniej, gdyby facetka odezwała się do niego jego imieniem?

 Więc, co proponujesz?

Niepotrzebny przecinek.

 odpalając elektroniczną fajkę

Od czego? Prawdziwą fajkę można odpalić od lampy, ale elektroniczną chyba nie.

 Kobieta skrzyżowała palce obu dłoni i zacisnęła zęby,

Zbyt detalicznie opisujesz te gesty – to daje bardzo dziwne wrażenie przytłoczenia szczegółami przy jednoczesnym braku jasnego obrazu. Może wybierz jeden?

 mają swoje własne ułożone życia.

Anglicyzm. Po polsku życie jest niepoliczalne.

 Monika zbliżyła się do męża i pocałowała go w szyję.

Musiała się zbliżyć, żeby go pocałować. Ale, co ważniejsze, Monika jest mało konsekwentna – rozumiem, że ona nie chce dziecka oddawać i samą siebie do tego zmusza, ale jej zachowanie sprawia wrażenie huśtawki nastrojów. Co mogło być zamierzone.

 Monika zaczęła płakać.

– Ja się tym wszystkim wykończę.

Nie widzę tego (huśtawka nastrojów, a poza tym wcale tego nie opisujesz). Dobrze by było rozwinąć tę reakcję.

 jakby brakowało jej sił mówić głośniej

"jakby nie miała siły mówić głośniej", albo "jakby brakowało jej sił, by mówić głośniej"

 Monika spojrzała na kobiecinę oczami pełnymi nienawiści.

Opisz te oczy. Albo lepiej, nich luba mamusia odsunie się od staruszki, niech szarpnie dziecko za rękę, syknie coś o rozmawianiu z obcymi. Widzisz, o co mi chodzi?

kilkustronicowy, elektroniczny formularz.

Niepotrzebny przecinek, i jak elektroniczny formularz może mieć kilka stron?

 Jak tylko otworzyła oczy ujrzała siedzącą naprzeciwko brunetkę o śniadej cerze i nosie ze skrzywioną przegrodą.

Skróciłabym to (i po zdaniu podrzędnym przecinek): Otworzywszy oczy, zobaczyła siedzącą naprzeciwko śniadą brunetkę o przekrzywionym nosie.

 Blondynka rozglądała się wokół, sprawiając wrażenie mocno zaniepokojonej.

Czyli jak wyglądała? Z czyjego punktu widzenia to opisujesz? Jeśli jej samej, to nie może sama na sobie sprawiać żadnego wrażenia.

 Mam na imię Amal. Będziemy razem mieszkać. Moim zadaniem jest ci wszystko wytłumaczyć i przystosować do nowej roli. Czy pamiętasz, co się z tobą działo wczoraj, albo tydzień temu?

Trochę nienaturalnie brzmi ten dialog. I Amal budzi we mnie paranoję, ale to wszystko tak.

 Ja w tym czasie przygotuję coś do jedzenia. Na co masz ochotę? Jajecznica czy parówki?

– Jajecznica, tylko bez cebuli.

Parówki nie są halal. Amal może nie jest ortodoksyjną muzułmanką, ale mimo wszystko.

 Ela przyporządkowywała owoce, nalepki, ceny, jakby robiła to przez ostatnie dziesięć lat.

Czemu je przyporządkowywała? Nie prościej byłoby opatrywać owoce nalepkami z cenami?

 oswojone wieloryby, które zdecydowały się uciąć krótką drzemkę.

Uciąć sobie krótką drzemkę. Klimatyczne to "martwe wybrzeże" – plus.

 odpowiedziała tonem, jakby niewiele ją tak naprawdę interesowało, gdzie się znajdują.

Może faktycznie jej nie interesowało? Dlaczego nie mogła tego powiedzieć obojętnie, znudzona, wpatrując się w horyzont?

 To dziwne, że o tej porze roku wilgotność była tak niska.

Nie wiem, o co chodzi z tą wilgotnością – wspominasz o niej jeszcze dalej, zupełnie z sufitu. Jeśli o to, że ludzie oblizują usta, to oblizują je niezależnie od wilgotności powietrza.

 Niedaleko mieścił się budynek, będący krzyżówką kościoła i meczetu, z którego i tak, w związku z miażdżącą większością ateistów w kraju, nikt nie korzystał.

Bardzo niestylistyczne. Jeśli nie da się czegoś upchnąć w jednym zdaniu, rozłóż to na dwa i nie przejmuj się: Minęły budynek, krzyżówkę kościoła z meczetem, otoczony kutym ogrodzeniem. Okna zabite były deskami – Amal wyjaśniła, że trzeba było sprzedać witraże, bo składki kongregacji nie wystarczały na ogrzanie kubka herbaty, co dopiero świątyni.

 Amal wzniosła toast i pogłaskała koleżankę po ręce. Zamówiły lazanię i tosty z serem. Gdy alkohol już trochę poprawił im nastroje

Nie widzę, czemu Twoi bohaterowie robią to, co robią. Po prostu nie rozumiem ich – wydają mi się skakać z nastroju na nastrój jak koniki szachowe. I Amal znów łamie nakazy swojej religii.

 A ja myślałam, że… że jesteśmy czymś na kształt robotów.

Dlaczego właściwie miałaby tak myśleć? Dlaczego w ogóle miałaby o tym myśleć?

 Istnienie człowieka było zagrożone. Kultura muzułmańska, moja kultura… – Amal westchnęła. – Nas nie ocaliła, bo nasze kobiety też przestały mieć ochotę być jedynie kurami domowymi.

Jaaasne. Muszę to powiedzieć, nie owijając w bawełnę – dość naiwnie potraktowałaś temat. Cywilizacja turańska, poza wszystkim, opiera się na prawie silniejszego, więc kobiety nie miałyby nic do powiedzenia. A czy lepiej (bardziej twórczo i satysfakcjonująco) jest być matką czy wykładać pomarańcze w supermarkecie? Musisz sobie na to odpowiedzieć. Nie pisz od razu, kiedy pomysł Ci przyjdzie do głowy, daj mu dojrzeć.

 Amal podniosła się i rzuciła koleżance pełne złości spojrzenie.

Dlaczego? Czemu ona się złości?

 soczystozielonej trawie

Soczyście zielonej trawie.

 Market, w którym pracowała Elżbieta został zamknięty. Po trzech przeniesiono ją na obrzeża.

"Market, w którym pracowała Elżbieta, został zamknięty." Po trzech – dniach? Tygodniach? Na obrzeża czego?

 Nawet się nie zastanawiała, by je zatrzymać.

Czy je zatrzymać.

 Elżbieta zbladła i poczuła nieprzyjemny ucisk w podbrzuszu.

Z jakiego punktu widzenia piszesz? Jeśli narrator jest wszechwiedzący, to może być, chociaż nie brzmi mi za dobrze, ale jeśli siedzisz w głowie Eli, to nie opisuj tego, czego ona nie widzi. Mogło jej się zrobić zimno, ale nie wie, że zbladła.

 Obserwujemy cię od dłuższego czasu, jeszcze jak mieszkałaś na Landport Terrace.

Kolokwialne – to dialog, więc może być, ale na wszelki wypadek zwracam uwagę.

 Nasze wspomnienia ciągle gdzieś siedzą, w niezbadanych jeszcze przez tych psycholi, zakamarkach mózgu.

Drugi przecinek niepotrzebny. Ja dałabym: Nasze wspomnienia ciągle gdzieś tam siedzą, w jakimś kącie mózgu, do którego ci psychole jeszcze nie dotarli.

 Regularnie chodziła na cotygodniowe spotkania, w środę wieczorem.

Można to skrócić: W każdą środę wieczorem przychodziła na spotkania.

 Często kolejnego dnia była jak półżywa

Następnego dnia, albo nazajutrz.

Tam obecnie było najwięcej dzieci. Szczęśliwi rodzice. Bogacze. Egoiści. Pasożyty.

Podobno kto za młodu nie był socjalistą, ten na starość będzie łajdakiem. Jako łajdaczka muszę zauważyć, że ten fragment jest mocno naiwny, choć może takie miał być (chciałaś pokazać naiwność Eli?) – ale nie można się dziwić rodzicom, którzy ratują swoje dzieci, kiedy mają taką możliwość. Traktujesz tu dzieci jako luksus?

 Życie na kocią łapę, podobnie jak wszelkie trwające dłużej niż trzy miesiące, niezarejestrowane relacje seksualne nie były ze zrozumiałych względów dozwolone.

Oddziel wtrącenie przecinkami. Kto wykonuje takie przepisy? To musi być strasznie trudne.

 To dlaczego wyglądasz jakbyś spędziła noc na balandze?

Wyglądasz, jakbyś.

 Nieprzyjemny dźwięk wdzierał się między półkule mózgowe dziewczyny i boleśnie wgryzał w płat czołowy.

Nie. Mój płat czołowy właśnie się zbuntował. Widzę, o co Ci chodzi, ale to nie wychodzi.

 Ela zacisnęła pięści i bez słowa wyszła z gabinetu. Resztę dnia spędziła do nikogo się nie odzywając i znikając między półkami jak tylko szef pojawiał się w zasięgu jej wzroku.

I znowu – czemu nagle jest zła? Przed "jak" powinien być przecinek.

 Bała się do niego dzwonić, na wypadek podsłuchu.

"Bała się do niego dzwonić – a jeśli założono im podsłuch?" Odciskasz zdania od jednej sztancy – spróbuj je trochę zróżnicować.

 Zaczęła zastanawiać się, czy może jednak powinna przyznać się do romansu, zapłacić grzywnę i…

Za dużo "się": A może jednak powinna się przyznać do romansu? Zapłaciłaby grzywnę i…

 Prawdopodobnie żądali by wtedy od nich zawarcia związku

Żądaliby.

 Ręcznikiem papierowym usunęła muszkę z palca

Fuuuj ;) nie może jej zmyć? I "usunęła" – to strasznie wydumane określenie na mycie rąk.

 Poczuła nieprzyjemne kłucie w klatce piersiowej.

Pewnie, że nieprzyjemne. Zawsze jest nieprzyjemne, nie musisz nas o tym zapewniać.

 Koleżanka z niezadowoloną miną bardzo powoli spoczęła w skórzanym fotelu.

Dlaczego z niezadowoloną? I może mogłaby po prostu usiąść?

 Byłam dzisiaj na rozmowie z twoim szefem.

Po co ona rozmawia z cudzym szefem? Jej tłumaczenia są mocno naciągane – wątpię, żeby pomogły, już raczej zaszkodziły.

 Elżbieta usiadła po turecku na dywanie i w milczeniu patrzyła na koleżankę. Powoli podniosła się i cicho zapytała:

Dwa prawie identyczne (w formie) zdania. Może spróbuj tak: Siedząc po turecku na dywanie, Elżbieta obserwowała koleżankę. Potem podniosła się powoli. – Mogę…? – zapytała cicho, wyciągając rękę w stronę brzucha Amal.

 jakby miał ochotę w coś z całej siły przykopać

Kolokwializm. Powinno być "kopnąć". Po opisie cholerowania Martina nie musisz mówić, że Ela patrzy na niego "z przerażeniem" – to jest jasne z kontekstu.

 krzyknął, po czym przywalił pięścią w parapet.

Tu właśnie zdania mogłyby być bardziej urywane: krzyknął. Potem rąbnął pięścią w parapet.

 Odwrócił się i spokojnie do niej podszedł. Podał rękę. Elżbieta wolno się podniosła, a on złapał ją w pasie i zaczął całować.

Tak nagle? To kolejny przykład huśtawki nastrojów, o której wspominałam.

 złączeni niczym kamienne posągi, które mogło rozdzielić jedynie uderzenie kilofa.

Troszkę ta metafora jak z humoru zeszytów (może się czepiam).

 przynajmniej na jakiś czas powinnaś zaniechać przychodzenia na nasze partyjne zebrania

Nikt tak nie mówi. "Przez jakiś czas nie przychodź na zebrania."

 Pokaż mi swoje dłonie.

Jak wyżej. "Pokaż ręce."

I stosować rękawiczki w pracy.

Third time's a charm. Nosić rękawiczki.

 Podczas spotkań koleżanka większość czasu uskarżała się na różne dolegliwości związane z ciążą.

Kolokwialne: Większość spotkań schodziła Amal na narzekaniu na dolegliwości związane z ciążą.

 Była już naprawdę duża.

"Naprawdę" w znaczeniu "bardzo" to anglicyzm.

 Dziewczyny zajęły miejsca jak zwykle przy oknie.

"Dziewczyny, jak zwykle, zajęły miejsca przy oknie."

 dużo łatwiej mi się egzystuje

Nienaturalne. Nie wystarczy "żyje"?

 A może powinniśmy zadbać by te dawne czasy wróciły?

Zadbać, by. Ja napisałabym raczej: A może dobrze by było wrócić do tych dawnych czasów?

 Przestań, nie chcę tego słuchać. Dlaczego ty po prostu nie możesz zaakceptować rzeczy takimi jaki są?

Jakie są.

 i sama do siebie przeklęła

Kogo (lub co) przeklęła? Może raczej "zaklęła"?

 ale przecież nie mogła odwoływać spotkań, które miały miejsce jedynie raz w tygodniu.

Mogła, tylko było jej szkoda. I nie jedynie, a tylko (to nie są 100% synonimy). Nie bardzo rozumiem, co ma jej cykl miesięczny do wiatraka.

 przygotowywała treść ulotek propagandowych oraz aktualizowała wiadomości

Tu powinno być "i", nie "oraz" (jak wyżej – nie w 100% to samo).

 Elżbieta ubrana w błękitną garsonkę, doskonale współgrającą z kolorem jej włosów,

Elżbieta, ubrana (to wtrącenie).

 Kiedy Amal wyszła do kuchni przygotować deser Fazil

Zdanie podrzędne oddziel przecinkiem: Kiedy Amal wyszła do kuchni przygotować deser, Fazil…

 Seks powinien służyć prokreacji! – Mężczyzna sapał, zrobił się bordowy na twarzy, po czym złapał się za serce.

O co chodzi? Dlaczego on się tak zacietrzewił? Przed chwilą chciał tego hedonizmu, teraz mało nie dostaje zawału – nie rozumiem.

wróciła z kraciastym kocem w ręce.

To brzmi tak, jakby koc był drukowany w ręce. Wróciła z kocem w rękach.

Może coś cię atakuje

Tak, horda chomików-zombie. Może coś cię bierze, może coś złapałaś, może jesteś chora.

Ta pojebana Anglia to najbardziej konserwatywne państwo na świecie. Gdzie w tym wszystkim sprawiedliwość i demokracja?!

Miałam się więcej nie czepiać naiwności – ale muszę, chociaż facet jest wyraźnie wzburzony i może gadać głupoty. Sprawiedliwość i demokracja nie łączą się koniecznie.

 Zarówno ona jak i Martin ostatnio przestali martwić się o figurę.

"Ani ona, ani Martin nie martwili się już o figurę."

 ignorując ryzyko zainteresowania się ich związkiem ze strony Biura Śledczego.

Nawet nie wiem, jak to przerobić. Chyba musiałabym złapać cały akapit – w każdym razie jest brzydkie stylistycznie.

 Zarówno on jak i Ela z dnia na dzień tracili nadzieję, że uda się im zmienić świat.

Zarówno on, jak i Ela.

 Mężczyzna i kobieta patrzyli na siebie z nienawiścią w oczach.

Rozumiem, o co oni się kłócą, ale musiałam się nad tym zastanowić.

 Martin jak tylko wrócił do Portsmouth wziął urlop

Wtrącenie: Martin, jak tylko wrócił do Portsmouth, wziął urlop – ale lepiej byłoby: Zaraz po powrocie z Portsmouth Martin wziął urlop.

 Dwa dni przed wyborami, które miały odbyć się czwartego lutego dostał

Wtrącenie: Dwa dni przed wyborami, które miały odbyć się czwartego lutego, dostał – ale nie ma potrzeby podawać daty.

 dwoma procentami

Dwoma procent (sama ciągle się mylę, ale w tekście literackim to niedopuszczalne).

 również w swoim programie marginalnie poruszała kwestię walki z nienaturalnym rozwojem człowieka.

Nie po polsku. Nie można poruszać "marginalnie", najwyżej dotykać kwestii.

 Fazil jak tylko zbliżyła się do Amal

Przecinek przed "jak".

 Dziewczyna już kolejnego dnia po otrzymaniu upragnionych danych wsiadła w pociąg do Londynu.

Następnego dnia.

 Futurystyczna stolica przywitała ją ulewą.

Dla niej nie jest futurystyczna, tylko dla nas.

 wykonane z plastiku drzewa,

Dopiero teraz o tym wspominasz? To ładny szczegół, buduje świat, a Ty rzucasz go, jakby Ci dopiero teraz wpadł do głowy.

nie wiedziała jak się przedstawić

Nie wiedziała, jak.

drzwi otworzyły się na rozcież

Na oścież.

 wybuchnęli

Wybuchli.

 

No, tak. Bardzo młody tekst (zaraz się okaże, że jesteś starsza ode mnie ;) ). Styl cokolwiek drewniany. Trochę za mocno się hamujesz tu i ówdzie, a gdzie indziej nie panujesz nad piórem. Zgadzam się z AQQ, że świat jest mocno naciągany – ale o tym już mówiłam. Chwalić nie mogę, ganić nie chcę. Próbuj dalej.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

AQQ bo ta o taka dystopia, już nie takie patenty odchodziły w fantastyce :D Ale tam było gdzieś w tekście, że inne przeludnione kraje miały się ku upadkowi :)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Mytrix, ja nie neguję, możliwości istnienia takiego świata, ale pewnie nie wyglądałby w ten sposób. Na czele państwa stałaby banda pojebów, trzymająca wszystkich za mordę, a jakiekolwiek wolne wybory nie byłyby w ogóle możliwe. Martin mógłby być co najwyżej rewolucjonistą. Matki byłyby faszerowane antydepresantami, albo wymyślono by kolejną maszynę do wymazywania pamięci rodzicom.

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Ale to już by trzeba pisac bardziej hard a to obyczajowo miało być :D

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Obyczajowo, to Katia się spisała, tylko tło mi lekko zgrzyta. ;)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

AQQ – ​zupełnie się z Tobą zgadzam, że treść jest trochę, a może nawet bardzo naciągana :) I już sobie postanowiłam, że kolejne światy będę budować w bardziej przemyślany sposób. Niemniej bardzo mi miło, że lubisz czytać moje teksty, to motywuje do dalszego pisania… :)

 

Tarnina – ​wow… Bardzo dziękuję za tak obszerny komentarz i wszystkie uwagi. Mam zamiar wszystkie je dokładnie przeanalizować. Tekstu nie ma już chyba sensu korygować, bo są w nim problemy nie tylko techniczne… Tak czy inaczej niezmiernie Ci dziękuję za poświęcony na moje opowiadanie czas. Młoda już niestety nie jestem, ale moje pisanie jeszcze na etapie przedszkola ;)

 

Życzę wszystkim miłego wieczoru :)

Mytrix – myślę, że przede mną jeszcze długa, wyboista droga w pisaniu, ale niezmiernie się cieszę, że iż Twoim zdaniem piszę coraz lepiej :):):)

Droga jak droga, wszyscy gdzieś jesteśmy po niej rozsiani :)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Bardzo fajne opowiadanie :)

Interesujący pomysł. Przeczytałam z przyjemnością :)

Przynoszę radość :)

Farrey, Anet – cieszę się, że opowiadanie się spodobało :)

Ciekawy pomysł, Katio. Dobrze zrealizowany, choć zabrakło mi prawdziwego dramatu. Myślę, że to przez zbyt opisową formę opowiadania. Całość to materiał na książkę, mniej lub bardziej romantyczną. Opowiadanie ma prawie 44k znaków, a i tak brzmi skrótowo. To mój główny zarzut.

Osobowości zbudowałaś ciekawe, solidne. Zarówno Maciek i Monika, jak później Ela i Martin tworzą “realistyczne” związki. Sam pomysł, cóż, może brzmi to wszystko trochę naiwnie, ale co tam, sumarycznie się broni. Najbardziej podobał mi się finał. Konsekwencje naszych czynów zawsze nas dopadną.

Pozdrawiam.

 

Darcon – ​dziękuję za przeczytanie i komentarz, a pomysł chyba rzeczywiście nie na opowiadanie i tak skracałam jak mogłam… Tylko wymagałby jeszcze przemyślenia i myślę, że trochę mnie przerósł :)

 

Pozdrawiam serdecznie i miłej nocy :)

Ciekawy pomysł. Raczej trudno mi sobie wyobrazić, by coś takiego miało zastosowanie w prawdziwym państwie, ale jako myślowy eksperyment utopijny może być. Opowiadanie na pewno ładnie gra na emocjach, choć grałoby pewnie mocniej, gdyby fabuła nie toczyła się tak szybko. Z drugiej strony wówczas mogłoby się rozwodnić… W każdym razie niezła lektura.

Zygfryd – dziękuję bardzo za odwiedziny i oczywiście zgadzam się, że to eksperyment utopijny i że akcja rozgrywa się za szybko… Tak czy inaczej cieszę, że pomysł uważasz za ciekawy :)

Pozdrawiam serdecznie i miłego wieczoru :)

I mnie bardzo podobał się pomysł, choć pojawiło się parę nielogiczności w tym dystopijnym świecie. Sfera obyczajowa została odmalowana bardzo ciekawie, podobały mi się relacje Martina i Eli, ich emocje i bunt. Zdecydowanie zabrakło mi emocji w wątku politycznym – nie było tu motywacji, pragnienia zwycięstwa, goryczy porażki. Bardzo blado ta część wyszła i gdy wreszcie zwyciężyli, nie cieszyłam się razem z bohaterami.

Widać, że się rozwijasz, coraz chętniej zaglądam do twoich opowiadań :) Jeśli miałabym coś zasugerować, to przy kolejnych tekstach poświęć trochę więcej czasu dialogom. W tym opowiadaniu część wypowiedzi Amal i jej męża brzmiała sztywno, jak slogany wyborcze albo infodumpy.

Jak zwykle podobało mi się użycie detali – muszki owocówki, ręki na brzuchu Amal. Ładnie ci to wychodzi.

Życie na kocią łapę, podobnie jak wszelkie trwające dłużej niż trzy miesiące, niezarejestrowane relacje seksualne nie były ze zrozumiałych względów dozwolone.

Czy ja dobrze rozumiem, że po trzech miesiącach randkowania trzeba się… eee, zaręczać? To dla mnie bardziej nielogiczne niż matki oddające dzieci po urodzeniu :O Po trzech miesiącach to się ledwo zna tę drugą osobę, a nie planuje z nią wspólne życie. Brr.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Kam_mod – dziękuję bardzo za wizytę i komentarz. W pełni zgadzam się z Twoimi uwagami i myślę, że o polityce to raczej nie powinnam pisać, bo się mało na niej znam :)

Postaram się popracować nad dialogami.

A zaręczyny po trzech miesiącach, to rzeczywiście… Czasem nawet dwa lata to za mało :)

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego wieczoru :)

Trochę skojarzyło mi się z serialem Opowieść podręcznej. Niby co innego, ale czytając Nożyce czasu cały czas miałem przed oczami konserwatywny świat idiotów. I chyba właśnie to łączyło te dwa dzieła – rządzący, którzy mieli tragiczne pojęcie o rządzeniu. I na tym podobieństwa się kończą, bo twoje opowiadanie było dobre, a serial, o, taki sobie. 

Fajny pomysł, klimat był, dobrze napisane, ładny obrazek :)

No i jest jeden minus. Kompletnie nie wierzę w taką wersję przyszłości, nawet na papierze. Trochę mi przeszkadzało to, że ludzie w twoim świecie pozwolili na takie rzeczy. Według mnie to nierealne. Rozumiem obowiązek posiadania dzieci, jeśli jest się w związku. Nawet płacenie za posiadanie dziecka jeszcze przełknę, ale nie oddawanie dzieci do jakiegoś ośrodka, w którym czyszczą pamięć.

No, ale to tylko taki zgrzyt, nie przeszkadzało mi to w czytaniu, bo czytało się naprawdę dobrze. Jestem zadowolony z lektury :)

Dzięki Karol :) Zgadzam się, że największym minusem opowiadania jest jego nierealność, nawet nierealność fantastyczna… :) A to niestety duży minus… Mm, postaram się na to bardziej uważać w przyszłości, chociaż zauważyłam, że czasem lubię się zagalopować w swoich nie do końca przemyślanych pomysłach.

Pozdrawiam serdecznie.

Nowa Fantastyka