- Opowiadanie: podzerowiec - Chodzę po hali odlotów...

Chodzę po hali odlotów...

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Chodzę po hali odlotów...

… i szukam zażywnego, szpakowatego mężczyzny, znanego z pierwszych stron gazet. A oto i on: przybył – jak zwykle – punktualnie, to ja się spóźniłem; oczekiwałem, że będzie ubrany w elegancki garnitur i zmarnowałem mnóstwo czasu na poszukiwania. Pedro Penascala siedzi tymczasem ubrany w czerwoną koszulę w kratkę i niebieskie, sfatygowane jeansy. Uśmiecha się przyjaźnie i wyciąga rękę.

 

Przedstawiamy się sobie i wymieniamy zwyczajowe uprzejmości, po czym zabieram mojego gościa na kawę (a raczej to on zabiera, a ja jestem gościem); taszczy ze sobą ogromną walizkę z kolorowymi nalepkami i wzbudza tym samym ożywienie pasażerów: pytają, do którego samolotu wsiądzie, dokąd leci i w jakim celu, czy będzie coś dzisiaj prezentował, a może rozdawał jakieś gadżety? Kilka osób chce usilnie coś kupić właśnie teraz: pewnie wiezie jakieś prototypy, więc wezmą w ciemno, za dowolnie duże pieniądze… Pedro uśmiecha się i grzecznie odmawia, kręci głową: rzeczywiście, leci na konferencję, będzie prezentował kilka nowych, pomysłowych urządzeń, ale wszystko w swoim czasie, przeczytają o tym jutro, o ile subskrybują w ogóle pełne wydania gazet. ,,To największa gafa, jaką mógłbym popełnić'', tłumaczy mi później, dodaje, że bardzo uczula na to swoich pracowników: nie prezentować ani nie sprzedawać nic bez zezwolenia, najwyżej jakieś proste modele telefonów albo inteligentne breloczki.

 

Pedro to założyciel i największy udziałowiec Penascala Brothers, koncernu elektronicznego produkującego już chyba wszystko: telefony, komputery, gadżety, zabawki dla dzieci i dla dorosłych, części samochodowe, sprzęt RTV i tak dalej. Od czasu do czasu realizując jakieś większe zamówienie (instalację i konfigurację metra w jakiejś aglomeracji, nowego satelitę, elektronikę i oprogramowanie do samolotów, okrętów podwodnych i statków kosmicznych) notuje kolejny ogromny wzrost obrotów i może sobie pozwolić na utopienie niewyobrażalnej gotówki w zbyt nowatorskim projekcie konsumpcyjnym (od dawien dawna się to nie zdarzyło; rzesze wyznawców na całym świecie wykupują wszystkie nowości dosłownie na pniu)

 

W dobrym tonie jest posiadać telefon, komputer i jakieś inne mobilne gadżety typu elektroniczna walizka i mocno się nimi afiszować, zwłaszcza w biurze, ale o tym wszyscy wiedzą, prawda? Ale być może nie wszyscy wiedzą, że jeden z największych niemieckich operatorów sieci komórkowej zbankrutował tylko dlatego, że w swojej ofercie nie miał nic z logiem PB: klienci nie dali się na to nabrać i wielka ich rzeka rozlała się po biurach konkurencji.

 

– To tylko świadczy o jakości naszych produktów – uśmiecha się Pedro, a ja zastanawiam się, ile pieniędzy zostało przekazanych pod stołem innym operatorom. Tego pytania nie mogę zadać; szef uczulił mnie, że rozzłoszczony Pedro może nakazać obsłudze lotniska wyrzucić mnie wraz z dożywotnim zakazem wstępu, a tego raczej wolałbym uniknąć.

 

Pytam mojego rozmówcę o początki firmy, chociaż skróconą wersję tej historii zna cały świat, ale być może Pan Prezes doda od siebie coś interesującego.

 

– Wiadomo, po wojnie zaczęliśmy od odbudowy kolei z Lizbony do Paryża. Żadna z firm nie chciała się tego podjąć ze względu na brak specjalistów, taboru i funduszy. Może opowiedzieć o pierwszym telefonie stacjonarnym? – zmieszany pyta zatroskanym głosem. – To też możesz w sumie wyczytać w przewodniku – zwraca mi uwagę, chociaż dobrze wiem, co zawiera ten cholerny przewodnik: znam go na pamięć. Poza tym, ilekroć zmieniają całostronicowe reklamy i prezentują nowy produkt, tylekroć połowa wstępu traktuje o biednych początkach w Oviedo i przenosinach do Madrytu pięć lat później.

 

– Opowiem może o początkach w Niemczech – widzi, że jestem zmieszany i stara mi się jakoś pomóc. Wizerunek firmy to ważna rzecz i dlatego takie wywiady są dla niego bardzo ważne. – Leciałem z Madrytu do Berlina w interesach. Pod Berlinem mieścił się wtedy największy w Europie zakład produkcji oprogramowania, który akurat plajtował na skutek złego zarządzania…

 

No jasne. Na skutek zbyt dużych sum przepływających między szefem PB a berlińskimi menedżerami: wszystko po to, aby agonia nie trwała zbyt długo.

 

– … w każdym bądź razie wylądowałem, ale zapomniałem wziąć ze sobą mojej ulubionej hulajnogi. Wszedłem do pierwszego-lepszego sklepu, gdzie ceny i jakość towaru szeroko otwarły mi oczy: takiego dziadostwa nie widziałem dawno, a podobno Niemcy słyną z solidności. To znaczy: słynęli – uśmiecha się. – Wtedy się przedstawiłem, powiedziałem, że mogę dostarczyć na próbę sto egzemplarzy za pół ceny a zyskiem się podzielimy.

 

– Tak po prostu wyskoczył pan z ofertą? – dziwię się, a raczej udaję, że się dziwię: ten staruch lubi zaskakujące wtrącenia, ale mnie nie można zaskoczyć, dobrze znam schemat działania. Ilekroć interesował się jakąś dziedziną życia, postępował tak samo: sprzedawał swoje produkty poniżej kosztów wytworzenia tak długo, aż konkurencja bankrutowała albo błagała o wykupienie.

 

– Tak po prostu – śnieżnobiałe sztuczne zęby składają się równo do szerokiego uśmiechu z cyklu ,,mam cię''. Śmiejemy się obaj. I obaj sztucznie.

 

Urocza kelnerka przynosi nam po filiżance kopi luwak, najdroższej kawy świata. Pedro pija tylko taką, więc każde większe lotnisko ma w swoich zapasach woreczek na wypadek, gdyby do nich zawitał. Filiżanka w restauracji to jakieś sześć stów, nawet bogaci ludzie stukają się w czoło widząc cennik.

 

– Które to były hulajnogi? Czy już miały swoje nazwy katalogowe, jak teraz? – miałem być dociekliwy, więc jestem.

 

– Te za dziesięć pięćdziesiąt. Tak, już miały swoją nazwę. Z innymi mogłoby się nie udać.

 

Hulajnogi za dziesięć pięćdziesiąt, popularne Czarne Diabły od dłuższego czasu są ulubionym środkiem transportu mieszkańców wielkich miast i aglomeracji. Wytworzenie takiej hulajnogi kosztowało ze trzy razy więcej, ale cena utrzymywała się długo, wprawiając konkurencję w głębokie przerażenie. Do momentu, gdy konkurencja przestała istnieć, oczywiście.

 

Wszyscy chyba wiedzą, co było dalej. Penascala Brothers przebojem weszli na rynek elektroniki jakiejkolwiek. Od czasu do czasu Pan Prezes leciał gdzieś w interesach i zabierał ze sobą na pokład walizkę gadżetów do rozdania bądź sprzedaży. Terminy swoich podróży podaje do wiadomości publicznej – a bilety na dany lot zostają wykupione pół roku wcześniej; wszyscy chcą latać z tym starym kutwą i dobrze się bawić, a nawet dostać jakiś miły upominek bądź autograf. Nawet gdyby miałyby to być loty w jakieś mocno nieciekawe miejsca.

 

Z głośników usłyszeliśmy wezwanie do odprawy, więc Pedro szybko wypił kawę i pożegnał się.

 

– Z góry autoryzuję wszystko, co napiszesz – mówi poważnie i wręcza mi na pożegnanie prospekt z najnowszymi walizkami: to będą hity jesieni w każdym sklepie. – Do przeczytania – uśmiecha się i zapewne zaraz skręci w korytarz…

 

– Miłej podróży – zdążyłem wydukać; trochę mnie zaskoczył, bo właśnie zastanawiałem się, jak rozegrać dalszy ciąg.

 

.. w korytarz. Na szczęście budowniczy tego lotniska nie popisali się: mnóstwo tutaj korytarzyków, zakrętów, pustych sal i pokojów przechodnich. W kółko rozbudowywane i modyfikowane stanowiło niezły labirynt dla większości pasażerów i odprowadzających. Nic dziwnego, że wybrałem właśnie to lotnisko: czekałem na swoją szansę bardzo długo i cierpliwie. Dziesięć lat.

 

Dogoniłem mojego rozmówcę i upewniłem się, że nikogo nie ma. Jeden potężny cios w głowę i Pedro przewrócił się z jękiem na ziemię.

 

– Czego chcesz? – wycharczał; z nosa zaczęła lać mu się krew. – Nowe projekty, pieniądze, akcje, media? Nie bądź zbyt chciwy, i tak cię znajdę…

 

– Twojego życia – mówię i wyciągam rewolwer.

 

– Jak… skąd?… – usiłuje dociekać, ale wyławiam z jego bełkotu tylko pojedyncze słowa.

 

– Pracowaliśmy kiedyś razem. Zabrałeś mi żonę, a mnie wyrzuciłeś za rzekome molestowanie twojej sekretarki. Straciłem rodzinę plus dziesięć lat w kopalni boksytów – zacząłem wyliczać, choć zupełnie niepotrzebnie. – Pamiętasz?

 

– Pamiętam.. słuchaj, czy mógłbym jakoś…

 

– Nie mógłbyś – przerywam. Tłumik sam się dokręca, podczas gdy Pedro usiłuje wstać i uciekać. Dobrze wie, że to nie ma sensu: rewolwer z logiem PB to najpewniejsza produkowania obecnie broń. Pocisk dokładnie i szybko trafi w cel – to zasługa najlepszej elektroniki na świecie.

 

Naciskam spust i Pedro przestaje żyć. Rewolwer znika w inteligentnej aktówce, a ta razem ze mną znika z lotniska.

 

– Gdzie ty się podziewasz? – zagniewany głos szefa odrywa mnie od oglądania kolorowych reklam.

 

– Jadę metrem, jestem w połowie drogi. Zrobiłem wywiad, bite trzydzieści stron… Można powiedzieć, że z a s t r z e l i ł e m go pytaniami – śmieję się do kamery, bo wiem, że szef już wie. Wrzucam monetę do automatu i wyciągam kanapkę. – Tobie też kupić? – pytam z głupia frant.

 

– Chrzanić kanapkę i te trzydzieści stron! Jakiś szaleniec zabił Penascalę dosłownie pięć minut temu! Włącz te cholerne wiadomości, to się dowiesz!

 

– Faktycznie… – udaję zdziwionego, gdy wszystkie panele przerywają program i pokazują sześć samochodów policyjnych i jedną kartkę, jadące na sygnale.

 

– Królestwo za wywiad z tym mordercą! Gdyby tylko udało się go znaleźć… zapłaciłbym okrągły milion!

 

To akurat żaden problem. Mogę napisać pięćdziesiąt różnych wersji, mam czas. I najważniejsze: nie muszę zasuwać w teren. Nie muszę nawet wstawać z łóżka.

 

Koniec

Komentarze

Łatwo się czyta. Z główncyh uwag: zamiast "kelnerka" napisałeś "kelnera". Uroczy błąd, mówiąc szczerze. Dużo tu o firmach, konkrencji etc., ale w przystępnej formie. Brakuje mi może jakiegoś większego elementu fantastyczneg/SF, bo poza nowoczesną techniką, nie znalazłam tego. Poza tym bez większych zastrzeżeń.

Spelczeker tego nie wyłapał, a szkoda :D

Facet umówił się z udziałowcem Penascala Brothers, poruszyli kilka spraw zawodowych, a potem morderstwo. Raz - jak zauważyła Yenfri - brak elementów fantastycznych, a dwa - opowiadanie o niezidentyfikowanym przesłaniu i celu.

Cokolwiek niedokładne: dlaczego firma Penascala Brothers ma logo PH?
("między szefem PH a berlińskimi menedżerami")
Dobrze mi się czytało. Plus za końcówkę: "To akurat żaden problem. Mogę napisać pięćdziesiąt różnych wersji, mam czas. I najważniejsze: nie muszę zasuwać w teren. Nie muszę nawet wstawać z łóżka."  ;)
Ale elementów fantastycznych faktycznie trochę mało.

szara: umknęło mi przy sprawdzaniu, przprszm.

Świetne. Trzymałeś w napięciu do końca. Może tam nie ma faktycznie za dużo fantastyki, ale po piórze poznać można zdolnego pisarza.;)

@Goldengate: dziękuję. Następnym razem, jeśli dożyję, będzie trochę więcej fantastyki.

Tylko zastanawia mnie, jak przy tak rozwiniętej technice, gościowi udało się przemycić rewolwer, zabić najbardziej znanego gościa na świecie, który swoją drogą podróżuje sam... A potem podejrzewam, że złapano by go w przeciągu kilku minut po takim zabójstwie... Tyle mi nie pasuje w tym tekście. Ale jest napisany fajnie, dobrze mi się go czytało, pomimo wielu akcentów gospodarczych, za którymi nie przepadam i błędów w sumie nie widziałem, tak że opowiadanko dobre.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Napisane średnio... Ale fabuła znośna. Tylko momentami zbyt rozciągnięta i żarty średnie :P. Ale chętnie poczytam więcej.

Zamień lotnisko na kosmodrom; ode mnie 4 :-)

Nowa Fantastyka