Staś nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, kto za nim biegnie. Wysoki, zimny chichot rozległ się tuż za nim i chłopiec czekał na to, aż kościste palce upiora zacisną się na jego ramieniu. Biegnąc wzdłuż witryn sklepowych widział w szybach ślepia płonące na czerwono w nagiej czaszce. Dostrzegał srebrne emblematy na czarnym mundurze SS. Chłopiec przyspieszył. Łapał łapczywie mroźne powietrze. Odchoruje to później. Jeśli będzie jakieś później. Miał jeszcze osiem minut i dwa miejsca, które musiał odwiedzić, aby zabezpieczyć okolicę.
Co miesiąc tak biegł przez Żoliborz, zapalał świeczki przy każdym miejscu pamięci. Kiedyś jeszcze zapalał znicze, ale skończył już dwanaście lat i kieszonkowe przydawały się również na inne rzeczy. Okazało się, że małe podgrzewacze z supermarketu (byle nie zapachowe, raz wszystko przepadło przez chemiczny zapach pseudo–truskawek) chroniły przed mrocznymi siłami równie dobrze jak najdroższe okazy cmentarnej mody. Liczyło się światło, którego nie ogarną ciemności.
Staś długimi susami przedarł się przez przejście podziemne przy stacji metra, wpadając na wracających z pracy ludzi. Kiedy już był po drugiej stronie ulicy, przebiegł przez środek głębokiej kałuży i ochlapał stojących na przystanku autobusowym. Serce łomotało mu tak głośno, że ledwo słyszał nieprzyjazne okrzyki. Miał już tak przemoczone buty, że kolejna fala wody nie zrobiła na nim żadnego wrażenia.
Słyszał jednak strzały i krzyki mordowanych mieszkańców Warszawy, a w brudno–żółtym świetle latarni dostrzegał plamy krwi na chodniku. Kiedy przebiegł obok ciemnego, opustoszałego niemal budynku szkoły, usłyszał pierwszy odgłos nurkującego sztukasa.
Drżącymi rękami Staś wyciągnął z plecaka malutką świeczkę. Zegarek nieubłaganie wskazywał pięć minut do końca czasu. Chłopak miał oczy pełne łez. Wilgotne zapałki nie chciały się zapalić. Staś czuł, jak ogarnia go panika. To nie była jego wina! To ta nauczycielka od dodatkowego angielskiego tak go przetrzymała! Tłumaczył jej przecież, że może w następnym tygodniu odpracować, że teraz jest bardzo, ale to bardzo ważne, by wyszedł o czasie! Ale miał tylko dwanaście lat, a nauczycielka wiedziała lepiej, co jest dla niego dobre.
Zobaczył starszego pana z psem. Mężczyzna trzymał w ręku papierosa. Staś nigdy tak nie cieszył się z tego, że ktoś pali.
– Przepraszam, mógłby pan zapalić mi świeczkę? – krzyknął za nim.
Zdziwiony przechodzień wyciągnął zapalniczkę i podpalił knot. Patrzył jak chłopiec kładzie świeczkę pod niewielką tabliczką informującą o tym, że w tym budynku znajdowało się dowództwo okręgu Szarych Szeregów. Dla niego nie miało to żadnego sensu. W tej przejmującej wilgoci i co chwilę padającym deszczu wątły płomyczek nie miał prawa długo się utrzymać.
Trzy minuty i światełko musi zapłonąć jeszcze przy kotłowni na Suzina! Tam rozległy się pierwsze strzały w powstaniu, tam chłopiec przeważnie kończył swój comiesięczny obchód dzielnicy. Gdyby mógł pobiec osiedlem, zaoszczędziłby dobre parę minut! Niestety, spóźnił się o jakieś dziesięć lat. Wszystkie bloki zostały dawno ogrodzone, a on nie znał domofonowego kodu. Zrywając się do ostatniej szarży, Staś znalazł w wewnętrznej kieszeni kurtki drugie pudełko zapałek. Zrobiło mu się raźniej.
Przebiegł może sto metrów, kiedy nagle poczuł, że ktoś go chwyta i przewraca. Rozległ się bezduszny śmiech, a palce szkieletu przeniknęły przez jego kurtkę i szalik, zaciskając się na gardle. Staś widział dwie czaszki – jedna stanowiła twarz upiora, drugą miał powyżej – srebrną na czarnej czapce. Chłopakowi pociemniało mu w oczach, ale przez własne, zduszone krzyki usłyszał również dźwięk, który prześladował go w snach. Odgłos, który jak surmy nieprzyjaciela miał ogłosić światu jego klęskę. Do jego dzielnicy wjeżdżały czołgi.
Leżał na chodniku czekając na śmierć. Co mógł zrobić dwunastoletni chłopak w obliczu potęgi, która nawet w siedemdziesiąt lat po swojej zagładzie potrafiła niszczyć? Zrezygnowany zamknął oczy.
Nagle poczuł, że jest wolny. Wolny i leżący na bardzo mokrym, twardym asfalcie. Zamrugał i wstał niepewnie. Czy umarł? Wszystko wyglądało dokładnie tak samo. Jego buty były tak samo przemoknięte jak przed chwilą. Nic z tego nie rozumiał.
Skołowany przeszedł pod budynek kotłowni i nagle uśmiechnął się. Pod tablicą płonęły znicze, a ledwo poruszająca się staruszka o lasce poprawiała przed chwilą złożony wieniec. Powstanie miało trwać kolejny miesiąc.