- Opowiadanie: vonFoch - 2. Flet i miecz

2. Flet i miecz

Oceny

2. Flet i miecz

Był zmęczony. Nie dość, że samolot miał opóźnienie, to w dodatku podczas lotu nastąpiło kilka turbulencji, które nadszarpnęły jego nerwy. Cały lot rozmyślał, jak znaleźć tę jedną osobę. Zadanie, jakiego się podjął, było trudne i z każdą chwilą zbliżania się do Szkocji uświadamiał sobie, jak bardzo niewykonalne się ono staje.

Wylądował tak wcześnie rano, że jeszcze słońca nie było na nieboskłonie. Kiedy wyszedł z hali odpraw owiał go zimny listopadowy wiatr. Niemalże natychmiast znalazł taksówkarza, który pomógł mu z bagażem i potwierdził znajomość adresu.

Coraz bardziej doskwierało mu znużenie. Powieki zaczęły ciążyć. Powoli szum jazdy, warczenie silnika, radio, wszystko zanikało, kiedy on wolno odpływał do krainy snów. Jednak coś go drażniło, coś mu przeszkadzało, dając dziwne wrażenie nierealności. Było to niemal irytujące jak mucha, a przecież wszystko przycichło.

Nagle poderwał się i złapał siedzenie kierowcy.

– Proszę się zatrzymać! – rozkazał.

– Co? Niedobrze? – zapytał kierowca z silnym szkockim akcentem zatrzymując sie.

– Proszę na mnie czekać! – Nazaa rzucił przez ramię wybiegając z samochodu.

Znalazł się na skraju wielkiej polany, misy ograniczonej z dwóch stron wysokimi wzniesieniami porośniętymi lasami. Przed sobą widział wschodzącą tarczę słońca. Jego uszy pochwyciły dźwięki, które układały się w muzykę. Ale nie to go postawiło na nogi. Ta dziwna głuchota, która delikatnie zawładnęła jego ciałem, to była fala.

Biegł prosto w stronę słońca, które unosiło się daleko przed nim, oślepiając, gdy tylko chciał spojrzeć przed siebie. Jak tylko muzyka się skończyła, poczuł się zwyczajniej. Przeraził się, bo to oznaczało że fala odeszła.

Wtem usłyszał, coś co przypominało, rżenie. Zatrzymał się i przysłonił oczy. W oddali dostrzegł kogoś, kto dosiadł białego konia i zniknął w lesie porastającym wzniesienie od strony miasta.

Nazaa uśmiechnął się, bo oto miał niezbity dowód, że trafił w dobre miejsce. Zaczął wracać do czekającej taksówki, za którą rozciągała się dalsza część doliny z domami, zagrodami i polami uprawnymi. Zanim wsiadł do samochodu ponownie spojrzał w stronę klifów. Cała ta sytuacja pobudziła go do tego stopnia, że przestało mu się chcieć spać. Dostrzegł pytający wzrok kierowcy.

– Nie słyszał pan muzyki? Ktoś grał na klifach. – wytłumaczył wsiadając.

– Niestety, nie – mruknął kierowca, po czym skupił się na drodze.

Nie przypuszczał, że znajdzie trop tak szybko. Już się pogodził z myślą, że będzie musiał błąkać się po ulicach miasta, próbując wyłapać falę. W tym momencie nie tylko wiedział, gdzie może zastać tę osobę, ale również czym emanuje.

Po kwadransie taksówka wjechała do miasta. Nazaa nie mógł się napatrzeć na architekturę brytyjską. Zachwycał się budynkami i ich dekoracjami, rozwiązaniami i całą otoczką stylu wiktoriańskiego. W którymś momencie wjechali na ulicę prowadzącą wzdłuż wybrzeża. Dostrzegł typowe nadmorskie ogrody, wypełnione drzewami, kwiatami, krzakami z wijącymi się żużlowymi alejkami. Nagle taksówka się zatrzymała. Kierowca wskazał palcem na lewo, w stronę wielkiego białego budynku. Nazaa zapłacił, po czym zabrał torbę i plecak z bagażnika.

Stał przed starym budynkiem z fasadą ozdobioną licznymi pilastrami i gzymsami. Całość poprzedzona była szklaną przybudówką, w której mieściła się część restauracji hotelowej – tak głosił szyld na szybie. Poprawił uchwyt i wspiąwszy się po kilkunastu stopniach, wszedł do budynku.

Recepcja była wyspą w przestronnym lobby, otoczoną wyglądającymi na stare krzesła, kanapy oraz stoliki na kawę.

– Dzień dobry – przywitała go recepcjonistka z silnym akcentem. – Jak mogę pomóc?

– Dzień dobry. Chciałbym się zameldować, jeśli to możliwe o tak wczesnej porze. Nazaa Dasan. – Po czym wyciągnął paszport i kartę kredytową.

– Oczywiście. Już sprawdzam. – odpowiedziała dziewczyna, znacznie wolniej. Rozpoznając w nim obcokrajowca. – Tak się składa, że mamy wolny już pokój na czwartym piętrze z widokiem na morze. Oto klucz. Śniadanie serwowane jest w naszej restauracji pomiędzy godziną 6:30 a 9:30 – wskazała na prawo na ścianę z dużymi oknami, za którymi było widać wiele nakrytych stolików. – Natomiast winda jest z tej strony za ścianką. – Wskazała na lewo. – Jeśli pan ma ochotę może już teraz skorzystać ze śniadania – dodała z uśmiechem.

– Dziękuje bardzo – odpowiedział, zabierając klucz. – Mam pytanie…

– Tak słucham?

– Czy może wie pani, kto grał rano na klifach?

– Przepraszam, nie rozumiem – stwierdziła.

– Rano, jak jechałem do hotelu… Ktoś rano, na klifach za miastem, grał muzykę. Czy może wie pani kto to był?

– Niestety nie – odpowiedziała zakłopotana.

– Czy może się pani popytać wśród kolegów, może oni coś wiedzą.

– Dobrze. Czy jakoś jeszcze mogę pomóc?

– Czwarte piętro, tak?

– Dokładnie tak.

– Dziękuję.

Przechadzając się po korytarzach słyszał, jak pod dywanem skrzypi drewniana podłoga. Wnętrze było podobnie stylizowane co fasada. Bardzo lubił takie hotele z historią.I choć wszystko oddawało ducha starych czasów, pokój był dość nowoczesny. Wziął szybki prysznic, przebrał się w coś świeżego i ruszył na poszukiwania.

Miasto przywitało go bryzą przepełnioną specyficznym morskim zapachem oraz gapiami. Miał świadomość, że miedziany kolor skóry był bardzo niepopularny w tym regionie świata, a zielonkawe włosy i blizna na twarzy również zwracały uwagę przechodniów. Powinien przecież już przywyknąć i nauczyć się nie zwracać na to uwagi. Jednak te pierwsze momenty w nowym miejscu, kiedy ludzie bezczelnie gapili się na niego, były zawsze irytujące. Dlatego zarzucił kaptur i spuścił głowę przyśpieszając kroku.

To stawało się już nie do wytrzymania. Fala była niemalże nieustanna. Głuchota jaka wpływała w niego, sporadycznie potrafiła wyłączyć odbieranie bodźców zewnętrznych. W tych właśnie momentach znajdywał najbliższą ławkę, na której mógł spokojnie spocząć, zapobiegając ewentualnemu zasłabnięciu. To było całkowicie nowe doznanie, którego nie potrafił ogarnąć swoją świadomością. Mimo wszystko, nie przestawał krążyć po mieście starając się zlokalizować jej źródło. Założył, że skoro odczuwa coś takiego jak fala, samo przebywanie w bliskiej odległości od tej osoby, zamanifestuje się nową formą doznania. Dlatego szukał.

W połowie dnia pojął, że zlokalizowanie tej Osoby, kierując się jedynie falą, było niemożliwe, gdyż była ona wszechobecna. Zlokalizowanie w momencie nieustannego napływu, rozstrajało go. Przez co błądził po mieście szukając kogoś, kto wydawał się być nieuchwytnym. Zrozumiał, że kiedy przebywał daleko, na innym kontynencie, był w stanie zareagować na nią. Potrafił wskazać skąd pochodzi, gdyż napływała sporadycznie. Nieregularność wynikała nie z częstotliwości jej pojawiania się (jak przypuszczał),  a jej siły. Siły, która w hipocentrum zapewne doprowadziłaby go do utraty przytomność.

Teraz. Jedyną poszlaką jaką miał, był poranek na klifach. Jeśli ta Osoba tam była, to być może powróci tam kolejnego dnia. Granie na klifach jest dość nietypowym zachowaniem, ale chodzenie i pytanie przechodniów czy sklepikarzy, wydawało mu się dość dziwne, dlatego hotel musiał wystarczyć.

Po dniu spędzonym na błąkaniu się po mieście i dochodzeniu do miejsc w których ta Osoba powinna być, tylko po to by się okazało, że jej tam nie ma słaniał się na nogach. Miał plan pojawienia się skoro świt na klifach, więc położenie się wcześniej spać było mu na rękę. Poza tym ciągle cierpiał z powodu różnic czasowych.

Wchodząc do hotelu zauważył zupełnie innych recepcjonistów, dlatego podszedł do wolnego i zapytał o muzykę na klifach. Niestety znów spotkał się ze zdziwnieniem i niewiedzą. Nazaa poprosił aby recepcjonista popytał współpracowników, a jeśli któryś cokolwiek będzie wiedział, niech dzwoni do jego pokoju, nie ważne o której będzie to godzinie.

Nie doczekał się telefonu, gdyż kolejną rzeczą jaką usłyszał był budzik ustawiony na 3:00 rano. Piekły go oczy, jednak jego ciało i umysł funkcjonowały jak świeżo naoliwiona maszyna. Zerwał się na równe nogi i po kilkunastu minutach opuścił pokój.

Przechodząc obok recepcji usłyszał miarowy oddech. Zaintrygowany zajrzał na lobby za recepcją. Na jednej z kanap spał nocny recepcjonista. Był to duży, starszy mężczyzna o krótkich, siwych włosach i dużym brzuchem. Nagle mężczyzna otworzył oczy i zerwał się na nogi.

– Czy w czymś pomóc? – zapytał się chropowatym od zaspania głosem.

– Nie dziękuje, wszystko jest w porządku. Chciałem tylko wyjść na klify.

– To ty jesteś tym gościem, który pytał o Lidewij? – zapytał mężczyzna ruszając w stronę recepcji.

– O co?

– Ponoć któryś z gości pyta, kto gra na klifach? – upewnił się mężczyzna, zabierając paczkę papierosów ze swojej kurtki na zapleczu, by następnie wyjść przed budynek razem z Nazą.

– Wiesz kto?

– Lidewij MacDonnell – rzucił od niechcenia zapalając papierosa –  mieszkam na obrzeżach miasta i słyszę jak gra na klifach o wschodzie słońca.

– Lidewij… – powtórzył Nazaa bezwiednie, a po chwili dopytał. – Gra tam codziennie?

– Jak tylko zapowiada się ładny dzień, tak – stwierdził wypuszczając dym.

– Jak się dostać najszybciej na ten klif?

– Bardzo łatwo. Musisz pójść tą drogą do końca. Jak miniesz wielki czerwony budynek skręć w lewo i pod górę. Idąc tą drogą dostałbyś się do rezydencji, to taki wielki budynek, tam na wzgórzu. W połowie drogi zobaczysz po prawej asfaltową jezdnię wchodzącą w las. I tą drogą jesteś w stanie się dostać do doliny, a stamtąd już będziesz widział klif.

– Dzięki wielkie! – rzucił przez ramię biegnąc już ulicą we wskazanym kierunku.

– Ale dziś jej nie będzie! – odkrzyknął mężczyzna.

– Dlaczego? – Zatrzymał się raptownie.

– Dziś ma padać. – Mężczyzna oczami i wydychanym dymem wskazał na zachmurzone niebo. – Gwiazd nie widać.

I niemalże, jakby dla potwierdzenia tych słów, Nazaa poczuł kroplę deszczu na czole. Z nieukrywanym rozczarowaniem zaczął wracać do hotelu. Wchodząc po stopniach frontowych, zdał sobie z czegoś sprawę.

– Lidewij, to niespotykane imię… – zaczął, kiedy stanął obok mężczyzny.

– Imię jak imię – stwierdził recepcjonista, – nazwisko się liczy. Jej rodzina posiada jedną trzecią tego miasta.

– Problem – wyszeptał do siebie Nazaa.

– Ale przynajmniej mierzysz wysoko. Każdy ją lubi, jest miła i grzeczna. Dama. No i niezła ptaszyna.

Nazaa spojrzał pytająco.

– Jest ładna. – wytłumaczył. Wtedy rozległ się szum, deszcz runął jakby rozcięto chmurę. – Teraz już rzadko będzie ładna pogoda z rana – skwitował mężczyzna wypuszczając dym papierosowy.

– To jak ją spotkać? – Po zadaniu tego pytania, mężczyzna popatrzył na niego z ukosa. Dostrzegł w spojrzeniu, że jest lustrowany jak i samo wahanie co do udzielenia odpowiedzi, skrżętnie ukryte kolejnym zaciągnięciem się.

– Nie wiem – powiedział jednocześnie wypuszczając dym i wystrzeliwując na ulice kończącego się papierosa. – Prócz domu i klifów, nie wiem. – Recepcjonista odwrócił się i wchodząc do budynku dodał – Miłego dnia. Musze wracać, obowiązki wzywają.

Nazaa został sam przed wejściem do hotelu. Na zegarku widniała 03:28, co oznaczało, że miasto jeszcze śpi, może prócz dostawców i piekarzy. Było za wcześnie na cokolwiek. Znał imię oraz nazwisko, ale to nadal za mało. I choć teoretycznie znał adres, nie uważał wizyty za dobry pomysł. Wtedy przejechał drogą przed hotelem kolporter gazet, zakłucając szum deszczu. Wiedział już co ma robić.

Zawrócił do hotelu, odnalazł nocnego recepcjonistę i zamówił kawę. Rozgościł się w części wypoczynkowej i chwycił gazetę. Tytuł nie brzmiał znajomo, dlatego uznał ją za lokalną. Nie była ona tak plotkarska jak inne tytuły, które leżały czy wisiały na stojaku. Kartkował strony i nagle znalazł sekcję sportową i wielkie zdjęcie grupy kendo, która zdobyła drugie miejsce w zawodach regionalnych. Wtedy kątem oka dostrzegł w tekście Lidewij MacDonnell. Serce zabiło mu szybciej. Znalazł!

Było to lepsze niż sam adres, niż nawet poznanie jej imienia i nazwiska. To był punkt zaczepienia, który mógł pomóc w ułatwieniu poznania jej twarzy. Teraz mógł pójść nie tylko do biblioteki, gdzie szukałby w starych gazetach jej zdjęcia, lecz również do szkoły kendo, czy gdziekolwiek gdzie pojawiałby się jej imię. Spojrzał szybko na pozostałe gazety, mając cały czas w głowie obraz imienia Lidewij. Jednak nie dostrzegł go w pozostałych pismach.

Kiedy wybiła 06:00 niemalże wybiegł z hotelu. Przestało już padać ale i tak zarzucił kaptur na głowę. Ruszył w stronę centrum. Widział jak powoli miasteczko się budzi, jak furgonetki z pieczywem przywożą dostawy. Mijał ludzi, którzy zapewne wracali po nocnych zmianach lub szli do pracy.

Będąc w centrum, wszedł do jednej z owartch piekarni i zamówił zwykłą, suchą, ciepłą, bułkę oraz kubek herbaty. Podziękował w trakcie płącenia i wyszedł. Usiadł na ławce na przeciw piekarni i delektował się ciepłym pieczywem, obserwując wejście do szkoły Kendo. Pierwszy łyk herbaty był dla niego zaskoczeniem, po chwili uzmysłowił sobie, że to mleko zmieniło jej smak.

W końcu, w granicach godziny ósmej, pojawiła się kobieta, która otworzyła drzwi i zniknęła w budynku szkoły. Nie śpiesząc się, podszedł do wejścia i zobaczył na wystawce wygrany puchar w towarzystwie zdjęć oraz manekina ubranego w kompletny strój do kendo.

Wszedł do budynku i zobaczył tę samą kobietę, która w oczekiwnaiu aż zagotuje się woda, wlewała do kubka mleko.

– Witaj kochanieńki, jak mogę pomóc? – przywitała go rozpromieniona.

– Dzień dobry. Chciałem się rozejrzeć i dowiedzieć jak mógłbym się zapisać?

Wiedział, że trafił na temat rzeka, który pozwolił mu na oglądanie kolejnych gablot. Oczywiście dość szybko zlokalizował imię Lidweij w księgach pamiątkowych i w końcu zobaczył jej twarz.

Dziewczyna wydawała się być jego rówieśniczką. Miała długie włosy w kolorze określanym jako truskawkowy blond. Jej twarz była okrągła z ładnymi zielonymi oczami. Patrząc na pozostałe zdjęcia innych jej koleżanek, było widać, że nie tylko jej imię nie jest regionalna, ale i jej uroda, która wybijała się na tle pozostałych. Wzrost oszacował na niższy od jego, ale nie za wiele. I choć była smukłej budowy, wiedział że ciało na pewno jest atletyczne.

Uśmiechnął się. Miał już jej twarz, więc zlokalizowanie jej będzie teraz banalnie proste. Udając zainteresowanie kolejnymi witrynami, czekał aż kobieta przestanie opowiadać o szkole jak i o samej Lidewij. W końcu przyjął zaproszenie na najbliższy trening i wyszedł ze szkoły.

Poczuł bryzę, która niosła drobinki wilgoci. Miasto już całkowicie się obudziło. Wszystkie sklepy były otwarte, kawiarnie zachęcały zapachem kawy i słodkich bułek.

Zrobił głęboki wdech podczas którego wizualizował sobie twarz Lidewij. Kiedy ponownie otworzył oczy widział już ścieżkę wiodącą do dziewczyny. Wskazywała ona najkrótsza drogę, nie uwzględniając żadnych przeszkód. Prowadziła przez drzewa , auta czy budynki. Odczekał jeszcze chwilę upewniając się, że dziewczyna się nie przemieszcza i w końcu ruszył w labirynt miasta.

Szedł przed siebie, mijając kolejne skrzyżowania, zagłębiając się w liczne uliczki miedzy typowymi angielskimi bliźniakami. Po godzinnym spacerze zrozumiał, że dziewczyna się jednak przemieszczała. Pomimo tego nie poddawał się i szedł tak jak mu ścieżka pokazywała.

Zdazało się, że wracał do miejsc, które wcześniej już mijał, ale to nie zmieniało jego nastawienia. Był podekscytowany jak i też bardzo zdenerwowany. W końcu musiał przekonać obcą osobę do przyłączenia się do niego. Do osiągnięcia tego potrzebował dobrych argumentów, których nie miał. Trudności dodawał rónież fakt, że to nie jest zwykła osoba. To jest ktoś, kto stając się jego wrogiem, może zacząć mu poważnie zagrażać. Balansował na cienkiej linii. Zdrowy rozsądek wymaga ostrożności, obserwacji celu, czy nawet zaciągnięcia języka na jego temat. Wiedział, że podczas konfrontacji, musi być przygotowany na każdą ewentualność. Nie powinien iść na żywioł, bez zbadania potencjalnego zagrożenia. Jednak w tym przypadku było to niemożliwe. Nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji, to wszystko było lekko niepokojące ale i fascynujące. Z jednej strony bał się tego, ale z drugiej lgnął aby wiedzieć więcej.

Ciepłe słowa jakie usłyszał na temat Lidewij dały mu obraz jaką jest osobą. Zastanawiał się, co ona potrafi. Jaka jest jej zdolność? Wiedział, że jest inna niż jego. I nawet trochę się z tego cieszył. Od dłuższego czasu miał świadomość, że każde z nich ma inną zdolność. Poświadczało to choćby jego odczuwanie fal, to że nikt wcześniej go nie znalazł, tak jak on teraz szuka pozostałych. Kolejnym dowodem na ich różnorodność jest to, że fale są odmienne. Każda niesie inne odczucie, a więc inna zdolność jest używana. Jednak ta niewiadoma jest też przerażająca. Choć podejrzewał, a tak naprawdę miał nadzieję, że kolejnej takiej osoby jak on, nie ma. Zastanawiał się co gdyby doszło by do konfrontacji umiejętności i co wtedy? Ile zajmie mu przekonywanie do swojej racji, przed czy po takiej konfrontacji?

Wtedy w jego głowie pojawiła przestroga z listu do Davida.

„…pamiętaj by szybko przemieszczać się, tydzień to jest najdłużej jak możesz przebywać w jednym miejscu…”

W którymś momencie, po przejściu przez jeden i ten sam skwer po raz szósty, spojrzał na zegarek i zrozumiał, że stracił niemalże cały dzień ganiając po mieście za dziewczyną. Docierając do hotelu był już całkowicie zmęczony. Nie dość, że nogi go bolały to nadal zmiana czasowa wychodziła mu bokiem. Był zły, że nie udało mu się nawiązać kontaktu.

Dopiero mijając próg hotelu poczuł głód. Wszedł do restauraci a kelner natychmiast podał kartę i polecił danie szefa, które wydało się dość smaczne dlatego o nie poprosił. Nie było wielkiego ruchu, dlatego usiadł w oszklonej części restauracji. W końcu się zrelaksował, a zmęczenie runęło na niego jak grom z nieba. Kiedy spróbował zlokalizować dziewczynę, zrobiło mu się do tego stopnia słabo, żeprawie stracił świadomość. Jego ciało już bardziej nie potrafiło pokazać skrajnego wycieńczenia. Po kolacji dotarł do pokoju i nawet nie pamiętał jak sie rozebrał i zasnął.

Obudził się cały zlany potem. We śnie powróciły do niego sceny jakie rozegrały się w jego domu po pogrzebie Davida. Siedział bez ruchu przez dłuższą chwilę starając się uspokoić myśli. Wzrok szukał jednego miejsca, na którym mógł się skupić, aż w końcu zawisł na jedynym punkcie świetlnym, latarni ulicznej. Wtedy jego oddech się wydłużył, a serce uspokoiło.

Był środek nocy, a niebo było bezchmurne. Jak tylko to dostrzegł, momentalnie się ubrał i wybiegł z hotelu nie budząc nocnego recepcjonisty. Niemalże biegł w stronę klifów ścigając się ze świtem. Zaczęło robić się coraz jaśniej kiedy wkroczył na drogę prowadzącą do rezydencji MacDonnellów. Po dłuższej chwili dostrzegł dróżkę, tą o której wspominał recepcjonista, prowadzącą w las.

Absolutną ciszę przerywał odgłos jego kroków oraz zmęczony oddech. Nie wiedział ile już biegł, ale przerażenie wstającego dnia nie pozwalało mu zwolnić. Kiedy w końcu dostrzegł pomiędzy drzewami wolną przestrzeń, wpłynęła w niego fala. Z każdym krokiem wygłuszała Nazę, aż do momentu kiedy stanął na skraju polany, gdzie dźwięk oddechu był tylko sugestią, pamięcią jego zmysłu.

Zobaczył dziewczynę stojącą niedaleko urwiska. Emanowała dostojnością, a gracja była widzialna w najmniejszym jej ruchu. Było to dziwne uczucie kiedy postępując coraz bliżej wszystko w nim zwracało uwagę na dziewczynę. Miał wrażenie, że każdy jego zmysł w bardzo delikatny sposób chłonął jej postać. Grała na długim, drewnianym flecie bocznym, delikatnie się kołysząc. Teraz kiedy skupił się na dziewczynie głuchota zaczęła jakby ustępować.

Kolejna fala uderzyła w skały, tworząc kolejne tysiące drobnych kropelek, które zostały zaniesione do niej przez wiatr. Osuszyła twarz i spojrzała na horyzont. Podążając za jej wzrokiem dostrzegł fioletowe kolory wychodzące zza wody.

Widział jak purpura powoli zastępuje fiolet. Dziewczyna związała włosy, wstrzymując je od niekończącego się tańca na wietrze. Czerwień pojawiła się na niebie, a następnie pomarańcz wypłynął na horyzont. Gdy pierwsze promienie słońca wypłynęły na nieboskłon, odwróciła się w stronę doliny i przez chwilę zastygła. Widział jak rozgląda się i po pewnym czasie jej wzrok skupił się na drzewach, między którymi on się chował. Nabrała powietrze w płuca i kontynuowała grę.

Muzyka płynąca z instrumentu była powolna choć radosna, ale po jakimś czasie, jej tempo przyspieszyło. Kilka razy usłyszał pauzy, które wydawały się być niezaplanowane. A kiedy na te krótkie chwile muzyka milkła, widział jak delikatnie porusza głową na boki, jakby czegoś szukała. I za każdym razem jej wzrok zatrzymywał się w miejscu gdzie on stał. Było to dziwne uczucie, bo miał świadomość, że ona go nie widzi. W tych momentach głuchota się nasilała.

Tarcza za nią była coraz większa i wyrazistsza. Promienie zaczęły odsłaniać trawy ich zieleń z każdą minutą stawała się coraz bardziej soczysta. Metr po metrze otwierał się przed nią nowy krajobraz. Wtedy też wyraźnie było widać białego konia pasącego się na skraju lasu.

Nazaa skryty w cieniu drzew, najciszej jak mógł zaczął zbliżać się do dziewczyny. Z każdym krokiem odczuwał jej obecność, falę oraz chłód wody i wilgoć wiatru. Słyszał muzykę, która idealnie rozbrzmiewała w dolinie.

W miarę upływu czasu, promienie słoneczne sięgały dalej, i dalej, odkrywając zagrodę pełną owiec z młodymi beczącymi na powitanie nowego dnia. Widział jagniątka biegnące do swoich matek po śniadanie. Światło odsłoniło kucyka, który gryzł trawę pod pobliskim płotem. Promienie słońca oświeciły gęsi i kaczki, które natychmiast zaczęły gęgać i kwakać. Z domku w pobliżu zagrody wyszła kobieta, która pomachała do dziewczyny. Ona grzecznie skinęła do niej, nie przerywając melodii płynącej z instrumentu. Po drugiej stronie doliny, w innym gospodarstwie, krowy i cielaki wyszły z obory. Obok nich kozy beczały na śpiące jeszcze psy, które po kilku sekundach wyszły ze swoich bud i przeciągnęły się.

Melodia sięgała jeszcze dalej. Dźwięki wzmocnione ukształtowaniem terenu docierały nawet do odległych gospodarstw. Podobnie z promieniami słonecznymi, które odkryły rzekę, drogi, wiatraki i dalej położone farmy.

Gdy granica pomiędzy światłem dnia a ciemnością nocy zniknęła sprzed oczu, usłyszał gwizdy, wydobywające się z ust okolicznych farmerów. Dziewczyna odwróciła się do słońca i kiedy zobaczyła, że tarcza wzniosła się powyżej poziomu morza, skończyła grać. W tym samym momencie gwizdy nasiliły się znacząco, wypełniając całą dolinę, podobnie jak jej melodia przed chwilą. Przyłożyła palce do ust i gwizdnęła w odpowiedzi serią krótkich dźwięków. Po chwili dziewczyna ruszyła w kierunku konia.

Zaczął wolno, rytmiczne i głośno klaskać. Dziewczyna zatrzymała się i patrzyła w jego stronę. Nazaa doświadczył nowego uczucia, dziwnej sensacji, która się nasilała z każdym krokiem jaki robił w stronę dziewczyny. Nie była to fala, ale osłabienie. Całe jego ciało przepełniło uczucie, jakby część jego energii  wewnętrznej została wyssana, jednocześnie wsysał jej energię.

Zatrzymał się kilka metrów przed dziewczyną i w tym samym czasie przestał klaskać.

Dostrzegł, że to dziwne osłabienie również musiało w jakiś sposób ją dotknąć, bo lekko pobladła, a jej mina wskazywała na zmęczenie. Patrzyli na siebie w milczeniu.

Nagle Lidewij otrząsnęła się i spojrzała uważniej na Nazę. W jednej chwili jej  twarz nabrała wyrazu zaskoczenia a wręcz przerażenia. Momentalnie przyjęła pozycję bojową chwytajać oburącz flet.

– Trzymaj się z dala! – krzyknęła, wycofując się powoli w stronę konia.

Nazaa uniósł ręce, zaskoczony takim obrotem sytuacji.

– Chciałem tylko porozmawiać. – Zrobił krok w jej stronę.

–  Czymkolwiek jesteś… Nie podchodź!

Nazaa opuścił ręce i zatrzymał się oniemiały tym co usłyszał. Cała radość z odnalezienia jej, poznania jemu podobnej odpłynęła, zostawiając pustkę. Wystraszył się! Czy ona wiedziała, kim jest? A jeśli tak, to czy to był jej dar, jej zdolność?

– Lidewij… – podjął na spokojnie ostatnią próbę.

– Zostaw mnie! Albo pożałujesz. – To były ostatnie słowa jakie usłyszał, zanim dosiadła naprędce konia i galopem uciekła z polany.

 

Koniec
Nowa Fantastyka