- Opowiadanie: LordMer - Hamlet 2.057

Hamlet 2.057

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

CountPrimagen, Użytkownicy V

Oceny

Hamlet 2.057

Dzień był zimny i pochmurny, a poza tym zbierało się chyba na deszcz. Kiepsko. Niezbyt dobra pogoda na łażenie po mieście i obserwację obiektów. Idealna za to na wizytę w Biurze, zwłaszcza że miałem kilka zaległości… Podjechałem pod budynek. W panującej aurze wyglądał jeszcze bardziej złowrogo niż normalnie. Wtedy może nie był piękny, ale można było dostrzec pewne detale i docenić jego architekturę. Stylizacja na gotyk była raczej powierzchowna – strzeliste okna i łęki przyporowe usiłowały nadać budynkowi jakiegoś charakteru, tak aby nie wyglądał na siermiężny, ogromny betonowy kloc, którym był w rzeczywistości. Elementy jakiejkolwiek sztuki i tak zresztą zostały zgwałcone przez nadanie im innej wartości niż piękno. Łukami płynął prąd z kilku wkopanych w ziemię generatorów, za rozetą wykonaną z kuloodpornej szyby znajdowało się lokum ochrony, a w maszkarony i żygacze zamontowano system czułych kamer, które swoim spojrzeniem obejmowały cały budynek i jego okolicę. Muszę przyznać, że podziwiam naszą pozbawioną uczuć, etyki i estetyki nowoczesną cywilizację. Nic. Trzeba brać się do pracy. Gdy wysiadałem, zaczął oczywiście padać deszcz. Postawiłem kołnierz i szybkim krokiem ruszyłem do drzwi. Bieg i tak nic by nie dał, bo więcej czasu zajęłoby tłumaczenie botowi na bramce, gdzie mi się tak śpieszy… Wszedłem wreszcie w portal i przyłożyłem do drzwi prawą rękę z chipem. Poczułem delikatne ciepło, gdy system pobierał informacje. 

– Witaj pe el dwa zero zero osiem sześć zero zero trzy trzy jeden. Podaj cel wizyty – zadźwięczał nieprzyjemny, metaliczny głos z głośnika umieszczonego – tak! – w trąbce anioła na płaskorzeźbie przedstawiającej sąd ostateczny. Pojechali z tym trochę, zwłaszcza że zamiast Chrystusa Pantokratora w centrum umieszczono wyobrażenie biurokracji… Dobrze, że nie potrafią czytać w myślach, tylko pytają… przynajmniej na razie. 

– Uzyskanie informacji o osobach z Rejestru. 

– Proszę podążać za białym światłem.

Drzwi otworzyły się na boki, a na podłodze pojawiła się biała, jaśniejąca intensywnym światłem strzałka. Nagle poczułem głęboki smutek, zrobiło mi się żal tego bota, takiej nibyinteligencji pozbawionej świadomości. Za każdym razem, gdy odwiedzałem Biuro, słyszałem taką samą grę słów, nieśmieszną nawet za pierwszym razem. Nigdy wcześniej nie było mi żal bota… Chyba się starzeję.

Drogę znałem praktycznie na pamięć, ale i tak musiałem cierpliwie dreptać za sunącym bardzo powoli po podłodze znakiem. System zabezpieczeń był jednocześnie bardzo szczelny, ale i pozbawiony sensu. Gdybym choćby o krok wyminął strzałkę albo udał się do pokoju inną drogą, dostałbym pierwsze ostrzeżenie. Drugiego by nie było. Na nic też zdałoby się tłumaczenie, że przecież byłem tu już setki razy, więc znam drogę. Dla obsługujących mnie maszyn za każdym razem jestem tak samo obcy. Gdy wreszcie dotarliśmy do gabinetu, przeżyłem duży szok. Za biurkiem nie czekał na mnie robot, lecz człowiek. Stałem jak wryty z szeroko otwartymi oczyma, aż wreszcie opanowałem się – zadźwięczał dzwonek, sygnał rozpoczęcia wizyty.

Po przekroczeniu progu, drzwi zamknęły się za mną automatycznie. Usiadłem i szybko zlustrowałem obsługującego mnie urzędnika. Siwe, krótkie włosy, poznaczona zmarszczkami twarz, archaiczne okulary w drucianych oprawkach, elegancki, ale znoszony garnitur. Urzędnik całym swoim wyglądem przywodził na myśl miniony wiek.

– Witam pana, panie… – Rzut oka na ekran wyświetlacza. –Pe el dwa zero zero osiem sześć zero zero trzy trzy jeden.

– Tak, ale znajomi nazywają mnie pe el dwa zero zero osiem sześć zero zero trzy trzy jeden.

Spróbowałem zażartować, wykorzystując okazję, że rozmawiam z człowiekiem. Co to dużo kryć, chciałem też go trochę wysondować, sprawdzić z kim mam do czynienia i co się właściwie dzieje. 

– Proszę podać numery osób – z dziwnym uśmiechem odrzekł urzędnik. 

Wyciągnąłem lewą rękę i przyłożyłem do odpowiedniego miejsca na blacie. Staruszek skrzywił się prawie niezauważalnie i zaczął lustrować wyświetlone numery.

– Wszystko w porządku. Zaraz dane zostaną zapisane w pamięci. Opłata została pobrana z konta. Jeszcze chwilę… i gotowe. To wszystko, jest pan wolny. – Wyraźnie chciał się mnie już pozbyć. Czułem, że cała sytuacja jest dla niego niekomfortowa.

– Pan pozwoli, że sprawdzę.

Nie czekając na zgodę, otworzyłem dłoń i zacząłem wpatrywać się w zawieszone w powietrzu dane. 

“Pl4663379070. Mężczyzna. Lat 46. Żonaty z Pl5849674790…” Przesunąłem tekst dalej, do interesujących mnie rzeczy. „Opinie. Pl5849674790: Wspaniały mąż i ojciec, opiekuńczy i zaradny, ciężko pracuje, żeby utrzymać całą rodzinę. Pl218098675636: Noo, w łóżku to jest petarda, nigdy nie miałam tak wyuzdanego i pracowitego faceta, polecam. Pl3845387600: Najlepszy sex ever!” Otworzyłem inny pakiet. „Pl1376719731. Mężczyzna. Lat 25… Pl3596479647: Większego sukinsyna to chyba nie spotkałem. Nie dość że cham, to jeszcze niedouczony cham. De4858536953: Solidny partner. Współpracujemy od niedawna, ale zdecydowanie można na nim polegać. Pl4742796489: Dobry facet, ostoja spokoju, niezawodny kumpel. Pl4546896489: *Opinia została utajniona ze względu na toczące się postępowanie. Do wglądu w aktach sprawy.* Ok, pewnie reszta danych też jest, ale trzeba było sprawdzić. Urzędnik patrzył na mnie teraz z pewnym zainteresowaniem.

– Jeśli… pan – dodał po minimalnym wahaniu – skończył, to zapraszam do wyjścia. Uruchamiam strzałkę.

– Do widzenia. – Postanowiłem nie rezygnować i wyciągnąłem rękę na pożegnanie.

– Do widzenia – odpowiedział i przyjął rękę, lecz nie od razu.

Bez kłopotów opuściłem budynek i szybko poszedłem do samochodu. To było… dziwne. Nigdy wcześniej nie rozmawiałem w Biurze z człowiekiem, zawsze załatwiały mnie boty. Czy coś się stało lub zmieniło? Nie ścigają mnie i dostałem dane, więc chyba nie. W każdym razie mam trochę materiału do poczytania i obrobienia. Odjechałem. Nikt za mną nie jechał.

Rzuciłem się w wir codziennej pracy. Obserwowanie obiektów, wykrywanie zdrad, analizowanie opinii i sprawdzanie wiarygodności potencjalnych partnerów dla moich mocodawców… Zwykła detektywistyczna robota. W międzyczasie kilka razy odwiedzałem Biuro i za każdym razem obsługiwał mnie znajomy staruszek. Nie powiem, żeby się do mnie przekonał, ale miłe było to, że ktoś cię rozpoznaje i pamięta, nawet jeśli nie okazuje sympatii.

To też miała być zwyczajna wizyta. Gdy jednak strzałka przywiodła mnie pod gabinet, okazało się, że ktoś ciągle jest w środku. To już było nawet nie dziwne, ale wręcz nie do pomyślenia – taki błąd systemu nie zdarzył się chyba ani razu. Już idąc pod pokój, słyszałem podniesiony głos petenta.

– Co mi pan mówisz, że się nie da? Pan w ogóle wiesz, kim ja jestem?

– Wiem i tylko dlatego nie wezwałem jeszcze ochrony.

– Ochrony? Jak pan śmiesz! Natychmiast chcę się widzieć z przełożonym! 

Doszedłem i stanąłem przed wejściem. Generalnie mogłem wejść do środka, więc postanowiłem zainterweniować. 

– Nadzorca powie panu dokładnie to samo, co ja. Takie jest prawo. Może pan uzyskać informację wyłącznie na pana temat. Dla innych osób potrzebne jest pośrednictwo… – Spojrzał na mnie i nie dokończył. Petent obejrzał się, ujrzał mnie i nawet nie starał się ukryć obrzydzenia na swojej twarzy. 

– Miałbym korzystać z usług tego czegoś? – Wskazał mnie palcem. – Nigdy w życiu. Nie będę się kalał kontaktem z tą… abominacją.

– Czas pana wizyty już chyba się skończył. Sugeruję, aby dla własnego dobra opuścił pan pokój. Tworzy się kolejka. – Uśmiechnąłem się promiennie. 

– Grozisz mi? 

– Po pierwsze, nie jesteśmy na ty. W taki sposób to może pan zwracać się do swoich podkomendnych. Po drugie, nie grożę, a jedynie ostrzegam. Wie pan, czasem maszyna potrafi zwariować i coś popsuć. A nikt przecież nie będzie winił maszyny, że coś się popsuło, prawda? Jakieś krótkie spięcie i nieszczęście gotowe.

Trep zamknął się i zaczął obliczać swoje szanse. Nie były zbyt duże. Jestem w końcu w większości maszyną. Nie wspominałem o tym jeszcze? No to może warto teraz.

Urodziłem się w 2057 roku, dokładnie trzeciego marca otrzymałem świadomość. Moje ciało prawie w całości składa się ze stali i poliwęglanów, zrobiony z tkanek jest wyłącznie mój mózg. Niektórzy twierdzą wręcz, że to jedyna żyjąca we mnie część. Na początku mojego istnienia pokłóciłem się o to z jakimś księdzem. Zazwyczaj nie robią problemów ludziom takim jak ja, ale ten akurat wyznawał poglądy tradycyjne nawet jak na kler. Gdy wszedłem do kościoła i się przeżegnałem, on właśnie wychodził z konfesjonału. Zobaczył plakietkę z moim imieniem i naszym symbolem – człowiekiem wpisanym w koło zębate – i zaczął krzyczeć, że nie okazuję szacunku należnego temu miejscu i nabijam się z jego wiary. Spokojnie powiedziałem, że przyszedłem się pomodlić. Ten spojrzał na mnie z pobłażaniem i powiedział: „Jesteś maszyną. Nie masz duszy. Po co się modlisz? I o co?” O co się modlę? O mnóstwo rzeczy. O siłę do codziennej pracy, za moich stwórców, ludzi którzy wyjęli mój mózg z ciała, które umarło i przełożyli do nowego, sztucznego opakowania… Modlę się o pokój na świecie, który ciągle nie potrafi się otrząsnąć po ostatniej wojnie. Modlę się wreszcie o to, abym poznał wreszcie kogoś, dzięki komu poznam i zrozumiem, czym jest miłość. Proszę też cały czas o odpowiedź na pytanie, czy mam duszę. Cały czas się nad tym zastanawiam. Wyczytałem gdzieś, że to właśnie dusza jest tym elementem ludzkim w człowieku. Nie pamiętam życia mojego przodka, mojego wcześniejszego ciała, nie tak jak niektórzy z moich braci i sióstr. Czuję, że jestem odrębnym bytem, że otrzymałem własne i świadome siebie istnienie. Czyż to nie czyni ze mnie istoty ludzkiej? Mam wolną wolę, pragnienia, potrzeby, uczucia, marzenia… Czyż gdybym nie miał duszy, to tak bardzo bolała by mnie samotność? Najczęściej po prostu szeptem wypowiadam w kółko jedne i te same słowa „Pomóż mi. Kim jestem?”. Chciałem, naprawdę chciałem to wszystko powiedzieć temu księdzu, który nigdy nie musiał zastanawiać się nad tym, czy jest człowiekiem. Miałem już nawet przygotowaną ripostę, ale… coś zakuło mnie w gardle, łzy napłynęły do oczu (zadbano nawet o to) i wyszedłem z kościoła.

Tak, w większości jestem maszyną. Ale w najważniejszej części jestem człowiekiem.

Tamten petent chyba o tym jednak nie wiedział i odpuścił. Wychodząc, odgrażał się, że złoży oficjalną skargę, ale tacy jak on i tak nigdy tego nie robią. Podszedłem do biurka. Staruszek wyglądał na roztrzęsionego.

– Dziękuję – powiedział słabym głosem. – Jestem już za stary na takich klientów.

– Nie ma za co – odpowiedziałem z uśmiechem. – Na takich klientów nikt nie jest wystarczająco młody – dodałem. 

– Wie pan, że nie wolno mi wyrażać emocji, ale i tak pewnie mnie wyrzucą za tą całą aferę, więc co mi tam… Dobrze mu tak, należało się – powiedział z nieskrywaną satysfakcją. – Chciałem też pana przeprosić za to, jak pana potraktowałem za pierwszym razem… Nie czuję się do końca komfortowo w kontaktach z Antromachami. Moja wnuczka… – Urwał, jakby powiedział za dużo.

Chyba rzeczywiście tak było, bo po chwili podjął lekko zmienionym głosem: 

– Jak mogę dzisiaj pomóc? 

– Tak jak zawsze – odrzekłem i wyciągnąłem lewą rękę.

Gdy opuszczałem Biuro, czułem na sobie baczne spojrzenie kamer. W sumie to zawsze mnie obserwowały, ale tym razem wydawało mi się, że obserwacja jest o wiele bardziej uważna. Chyba byłem przemęczony, a cała ta wizyta i sprzeczka dodatkowo mnie rozstroiły. Nie wróciłem już do pracy. Po drodze do domu zajechałem do sklepu po flaszkę.

Następny dzień oprócz potwornego kaca nie przyniósł nic bardziej przykrego, na przykład wizyty służb specjalnych. Zacząłem się zastanawiać, czego tak naprawdę się obawiam. W końcu w żaden sposób nie złamałem prawa, nie przekroczyłem ani jednego zakazu z naszego Kodeksu… Jak codziennie poszedłem do pracy. Tam też nie było smutnych panów w czarnych uniformach. Siadłem za biurkiem, potrzebowałem dziś jakiegoś spokojnego zajęcia , aby poukładać wszystkie myśli. Zacząłem analizować zebrane informacje. Szybko uświadomiłem sobie, że w całym tym zamieszaniu nie sprawdziłem czy mam wszystko i oczywiście okazało się, że brakuje najważniejszego wpisu. Uznałem, że nie ma co czekać, tylko trzeba jechać. Muszę też przyznać, że mimo wszystko miałem ochotę sprawdzić, czy staruszkowi nic nie jest po wczorajszej zadymie.

Wszystko wyglądało jak dawniej. I to dosłownie – w gabinecie, zamiast starszego pana, powitał mnie bot. Wszystkie wyglądają tak samo, ale wydało mi się, że to ten sam egzemplarz, który rezydował tu wcześniej.

– Witaj pe el dwa zero zero osiem sześć zero zero trzy trzy jeden. Proszę podać numery osób.

– Za chwilę. Co tu się dzieje? Gdzie jest ten dziadek, który tu siedział? 

Chwila milczenia, analizy. 

– Nie rozpoznaję komendy. Proszę spróbować jeszcze raz. 

No tak. A czego ja się spodziewałem. Odpowiedzi? Czy zachowałem się jak człowiek, robiąc coś tak pozbawionego sensu? Czy to tylko bardziej mnie pogrąża, bo o tym myślę? Czy zrobiłem to z premedytacją, żeby pokazać, że nie jestem taką samą kupą kabli i żarówek jak ta przede mną? Ciężko wzdychając, wyciągnąłem rękę i pobrałem dane. Wychodząc, czułem niesamowity, wszechogarniający żal. Nie mam przyjaciół, nie mam rodziny, to była jedna z niewielu bliskich mi osób. Czyli ludzi, którzy nie brzydzą się ze mną rozmawiać. Nie chciałem tego tak zostawić. Nie mogłem tego tak zostawić. No i nie zostawiłem. 

– Witaj pe el dwa zero zero osiem sześć zero zero trzy trzy jeden. Proszę podać numery osób. 

Przyznaję, kosztowało mnie to sporo wysiłku. Staruszek praktycznie przepadł jak kamień w wodę. Przez kilka pierwszych dni prowadziłem obserwację Biura, ale ani razu nie wchodził ani nie wychodził z budynku. Spróbowałem więc czegoś bardziej ryzykownego. Zacząłem przepytywać najstarszych pracowników. Wreszcie któryś skojarzył i powiedział mi, kto był jego Nadzorcą. Pani była do tego stopnia miła, że zdradziła mi jego numer i wskazała numer pokoju. Na spotkanie poszedłem więc dobrze przygotowany, poczytałem najpierw opinie i dowiedziałem się, że jest dosyć próżny, niezbyt inteligentny, ale jednoczenie raczej dobroduszny i uczynny. Powiedziałem mu, że zlecono mi wyjaśnienie pewnych rzeczy związanych z wnuczką jego byłego pracownika. W zasadzie nie skłamałem, bo rzeczywiście zainteresowała mnie ta sprawa, więc sam ją sobie zleciłem, a to przecież wszystko jedno, prawda? Równocześnie bałem się powiedzieć za dużo, żeby się jakoś głupio nie zdradzić. Zrobiłem pokorną minę, a przedstawiając sprawę trzymałem w kieszeni butelkę dobrej whisky. Alkohol chyba nie był potrzebny, ale i tak został zatrzymany w charakterze świadka przeprowadzonej rozmowy. Może potem Nadzorca go przesłucha, ale to już w domu… 

– Pe el zero zero sześć zero osiem dziewięć cztery pięć dziewięć siedem.

Pojechałem prosto do domu i na dużym ekranie wyświetliłem wpis.

„Pl0060894597. Mężczyzna. Lat 80. Wdowiec po Pl0047489079. Dzieci: Pl5737975758 (nie żyje), Pl6389068378 (nie żyje), Pl3616948056 (nie żyje). Rejestr karny: nie figuruje. Rejestr bankowy: nie figuruje. Rejestr hipoteczny: KW69480738026934PL; status właściciel.” Przewinąłem nudne dane dotyczące mieszkania, adres można dokładnie zlokalizować później. Przeszedłem do opinii, choć już domyślałem się, czego mogę się spodziewać… „Opinie. Pl004795836957: *opinia usunięta /zgon/* Pl2575953794: *opinia usunięta /zgon/* Pl0047489079: *opinia usunięta /zgon/*” I tak do końca, kilkadziesiąt pozycji. Przerwałem lekturę, bo nagle wszystko zrozumiałem. Po kilku minutach siedziałem już w samochodzie i jechałem pod odpowiedni adres. 

W naszym mieście zostało bardzo niewiele starych kamienic. Te, których nie wyburzono, odnowiono. Takie budynki jak ten, przed którym stałem – obdrapane tynki, stare okna, niedomknięta drewniana brama – były prawdziwą rzadkością. Mieszkali w nich ludzie, którzy nie mieli nic do stracenia, bo nic nie posiadali. To jednak dziwne, bo przecież najniższa pensja urzędnicza wystarczyłaby na normalne lokum… Po co kupować mieszkanie w takim obskurnym miejscu? Gdy wchodziłem po trzeszczących schodach, zastanawiałem się, co w zasadzie mam powiedzieć. Jak się zachować? Jak wytłumaczyć się z tej wizyty, która wcale nie musi się okazać dla staruszka przyjemnością. Stanąłem pod właściwym numerem, zapukałem i gdy po chwili drzwi otworzyły się na długość łańcucha, powiedziałem po prostu: 

– Dzień dobry.

Stał za drzwiami, kompletnie zbity z tropu, aż wreszcie odpowiedział: 

– Dzień dobry. Nie pracuję już w Biurze, więc nie bardzo… 

– Wiem. Przyszedłem porozmawiać. 

– O czym? – Autentycznie się zdziwił. 

– Sprawa osobista. Czy mogę wejść? 

– Proszę.

Drzwi zamknęły się, a ja usłyszałem dźwięk zdejmowanego łańcucha. Po chwili otworzyły się ponownie, a gospodarz zaprosił mnie do salonu. Usiadł w starym fotelu i zapraszającym gestem wskazał mi drugi.

– Zatem w czym mogę… 

– Wiem co się stało z pana wnuczką – przerwałem mu. – Spojrzał na mnie smutno. – To znaczy domyślam się. Na pewno zmarła, tak jak wszyscy, których pan znał i którzy pana znali. Widziałem pana wpis do Rejestru. – Wolałem niczego nie ukrywać. – Na pewno w jej śmierć zaplątany był jeden z moich pobratymców… Była kiedyś taka sprawa kryminalna, słyszałem, że Antromach zamordował dziewczynę… Czy to była właśnie pana wnuczka? 

Starzec nie odezwał się ani jednym słowem, a tylko siedział bez ruchu w swoim zniszczonym fotelu. Miałem wrażenie, że zrobił się jeszcze starszy i bardziej zmęczony, jakby ta rozmowa pochłaniała resztkę jego wątłych sił. Po czasie, który mógłby wydawać mi się wiecznością, gdyby nie, to że minęło dokładnie trzy minuty i dwadzieścia siedem sekund, odezwał się: 

– Nie jest pan daleki od prawdy, ale jednak się pan z nią rozminął.

Nie reagowałem, teraz ja zastygłem w fotelu i czekałem jak na wyrok. Czekałem na swoją reakcję. Chciałbym, żeby cała ta sprawa zainteresowała mnie, bo współczułem temu człowiekowi, z czysto ludzkiej życzliwości zainteresowałem się jego losem i chciałem z nim porozmawiać, może wysłuchać, może pomóc. Ale cichy głos w mojej głowie, głos, który nigdy nie milknie, ale którego nie zawsze słucham, mówił mi: „Dostałeś zagadkę i musisz ją rozwiązać. Jesteś detektywem. I to nie dlatego, że taki masz zawód. Takie masz wgrane oprogramowanie. Jeśli chcesz, możesz je zmienić i zostać rybakiem. I wtedy ten dziadek i cała ta zagadka nie będą cię interesować. Będą cię interesować ryby, a nie ludzie. Wiesz, że to prawda. Wiesz, że jesteś ludzki tylko i wyłącznie dlatego, że pracujesz na ludziach. Coś musiałeś podłapać. Spotykasz innych, obserwujesz, śledzisz losy, widzisz życie. I żyjesz tym ich życiem. Nie swoim. Ty tak naprawdę nie żyjesz, maszyny nie umierają, więc i nie żyją. Idź stąd, bo tylko sprawiasz kłopoty.” Nie posłuchałem. Zostałem do końca. 

– Tak jak pan zauważył, wszyscy moi bliscy już nie żyją. Jestem po prostu bardzo stary. Starszy, niż można to wyczytać w Rejestrze. Dla Biura maksymalny wiek to 80 lat. Jeśli ktoś żyje dłużej, to znaczy, że nie istnieje. – Uśmiechnął się gorzko. – Mam 96 lat –wypowiedział to niemal jak wyzwanie rzucone współczesnemu światu – i ciągle żyję. Jakoś. Pewnie już niedługo, bo w końcu znaleźli powód, żeby mnie zwolnić. Nieważne, niech się pan nie przejmuje – dodał, widząc moją minę. – I tak miałem już dosyć. Moja żona już dawno nie żyje, dzieci też, wszystkich wykończyła współczesność. Ale moja wnuczka… – Głos mu się załamał. – Moja jedyna wnuczka miała wypadek. Długo utrzymywali ja przy życiu, serce już nie biło, ale ciągle żyła, ciągle miałem nadzieję na cud. Byłem już wtedy tylko ja, wszyscy odeszli przed nią. I wtedy… wtedy złożyli mi propozycję. 

Patrzył mi teraz prosto w oczy, a jego głos stał się twardszy, jakby trochę oskarżający, jakby to ich oskarżał za moim pośrednictwem. A ja siedziałem, czekałem na wyrok, już nie tylko na siebie, na swoje człowieczeństwo, ale i na nich. 

– Mówili mi, że często zostaje w nich świadomość poprzedniego życia. Że to tak jakby nie umarła, ale się odrodziła, przeszła reinkarnację. Że będzie wyglądała tak samo. Że to będzie ona. Prosili, żebym nie skazywał jej na śmierć w tak młodym wieku. Zgodziłem się. Trochę to wszystko trwało, biłem się z myślami i niecierpliwiłem. Wreszcie skończyli. Przybyłem na „narodziny”. Rzeczywiście wyglądała tak samo. Stanąłem obok i złapałem ją za rękę, gdy otwierała oczy. Nie rozpoznała mnie. Przyglądała mi się z ciekawością, ale bez żadnego zrozumienia. Wiedziałem, że to koniec, że ją straciłem. Gdy się odezwała, jej głos był inny, obcy, nieprzyjemny. Zrozumiałem, że moja Marysia naprawdę umarła. Ale nie odeszła, że teraz ktoś taki będzie chodził jak duch po mieście i mnie straszył. Uciekłem stamtąd, przejechałem tutaj, staram się… zapomnieć. Wybaczyć. Staram się modlić, ale nie wiem, czy Bóg wybaczy mi to, co zrobiłem.

Nagle zamilkł, wyczerpany wyznaniem. Osiadł jeszcze bardziej w fotelu i przypatrywał mi się zmęczonym, przeszklonym spojrzeniem. Wreszcie powiedziałem: 

– Nie jest już pan z tym wszystkim sam.

Długo mi się przyglądał, jakby sprawdzał, czy mówię poważnie. Wreszcie powiedział: 

– W zasadzie nie byliśmy sobie porządnie przedstawieni. Jestem Józef.

Wyciągnął rękę. Imię! Lekko spanikowałem, ale przyjąłem rękę i powiedziałem: 

– Ja nie mam imienia. 

– No tak. Jestem tak stary, że zapomniałem, że już teraz nie nadaje się imion, tylko same numery… Znałem kiedyś jednego Antoniego. Jak mamy rozmawiać, mówmy sobie po imieniu. Czy mogę ci mówić Antek?

Zgodziłem się. Antek to ładne imię. I siedzieliśmy dalej: pan Józek i ja, Antek. Siedzieliśmy w fotelach i rozmawialiśmy długo przy herbacie. Gdy zrobiło się późno i ciemno, a mój rozmówca chrapał spokojnie w fotelu, wyszedłem z kamienicy. Skierowałem się prosto do czekającej niedaleko od bramy czarnej furgonetki. „To miło z ich strony, że nie zrobili przykrości panu Józkowi i nie wparowali do mieszkania” – pomyślałem. Panowie w czarnych garniturach śledzili każdy mój ruch, z dłońmi opartymi o pistolety EMP. Otworzono mi. W środku czekał już stół operacyjny oraz mój sędzia i prokurator w jednej osobie. A może nawet i to nie – w końcu nie miałem praw człowieka. Mężczyzna w białym kitlu o wyglądzie naukowca powiedział łagodnym głosem: 

– Pe el dwa zero zero osiem sześć zero zero trzy trzy jeden, złamałeś artykuł pierwszy… 

– Znam prawo – mruknąłem.

– …Kodeksu. Usiądź proszę, czeka cię drobna rekonfiguracja.

– Wolę umrzeć niż się zmienić. Otrzymałem to imię, a nie je sobie wymyśliłem. Jestem człowiekiem.

Naukowiec popatrzył na mnie ze zdziwieniem, ale i smutkiem.

·– Nie, nie jesteś i nigdy nie będziesz. Wiesz o tym. Pozwól sobie pomóc. To już zaszło za daleko. Za dużo czasu spędzałeś z ludźmi. Naprawimy to. Nic nie będziesz pamiętał, obiecuję. 

Spojrzałem mu prosto w oczy. Czy to był mój stwórca? Mój anioł? A może diabeł? 

– Nie chcę umierać. Chcę żyć. A jeśli nie mogę na tym świecie żyć jak człowiek, to przynajmniej jak człowiek chcę umrzeć. Niech mi pan to obieca. Proszę – ostatnie słowa wyszeptałem. 

Kat powoli skłonił głowę. Nie potwierdził, nie zaprzeczył – nie mógł. Ale w jego oczach widziałem chyba zrozumienie. Położyłem się na łóżku. Tamten podszedł do szafki z lekami, wziął strzykawkę, widziałem, że waha się nad wyborem leku. Wreszcie zdecydował się, podszedł i zaaplikował. 

– Dziękuję – zdołałem jeszcze powiedzieć, zanim zalała mnie fala bólu. Zamknąłem oczy. I umarłem. 

Otwieram oczy. Leżę. Nade mną lampa, wokół jakieś narzędzia, a przy mnie stoi człowiek w białym kitlu. 

– Witaj pe el trzy zero zero cztery siedem sześć dziewieć dwa zero. Wszystkie potrzebne instrukcje masz w pamięci. Wstań, bądź.

– Dziękuję.

Wychodzę z furgonetki. Funkcjonariusze ignorują mnie. Jestem głodny. Odchodzę trochę dalej i wchodzę do pierwszego z brzegu baru. W drzwiach ściągam z klapy nowy identyfikator. Podchodzę do baru i mówię: 

– Poproszę kawę i jakieś dobre ciastko. 

– Pana numer? – bez podnoszenia wzroku pyta barmanka. 

– Pe el trzy zero zero cztery siedem sześć dziewieć dwa zero. Ale znajomi nazywają mnie Antek. 

Koniec

Komentarze

Obawiam się, że chyba nie wszystko jest dla mnie jasne. Rozumiem, że Pl2008600331 jest detektywem, ale nie wiem, dla kogo pracuje. Czy jest policjantem, czy prywatnym detektywem? Dlaczego sprawa wnuczki pana Józefa była dla bohatera taka istotna? Dlaczego była to jego ostatnia sprawa?

A tak w ogóle, to opowiadanie zdało mi się bardzo smutne, ale czytało się całkiem nieźle. ;)

 

Wtedy może nie był pięk­ny, ale można było do­strzec pewne de­ta­le i do­ce­nić jego ar­chi­tek­tu­rę. Sty­li­za­cja na gotyk była ra­czej… –> Powtórzenia.

 

– Witaj Pl2008600331. Podaj cel wi­zy­ty – za­dźwię­czał nie­przy­jem­ny, me­ta­licz­ny głos… –> – Witaj Pl dwa zero zero osiem sześć zero zero trzy trzy jeden. Podaj cel wi­zy­ty…

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza te, które są wypowiadane w dialogach. Ten błąd pojawia się także w dalszej części opowiadania.

 

– Witam pana, panie… – rzut oka na ekran wy­świe­tla­cza… –> – Witam pana, panie… – Rzut oka na ekran wy­świe­tla­cza

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się poradnik: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

abym po­znał wresz­cie kogoś, dzię­ki komu po­znam i zro­zu­miem… –> Powtórzenie.

 

ale coś za­ku­ło mnie w gar­dle… –> …ale coś zakłuło mnie w gardle

Poznaj znaczenie słów zakućzakłuć.

 

pew­nie mnie wy­rzu­cą za całą aferę… –> …pew­nie mnie wy­rzu­cą za całą aferę

 

Nie czuję się do końca kom­for­to­wo w kon­tak­tach z An­tro­ma­cha­mi. –> Dlaczego wielka litera?

 

ja­kie­goś spo­koj­ne­go za­ję­cia , aby… –> Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

KW69480738026934PL; sta­tus wła­ści­ciel.” –> Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Ucie­kłem stam­tąd, prze­je­cha­łem tutaj… –> Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witam serdecznie, bardzo dziękuję za lekturę, cenne uwagi oraz (chyba;)) pozytywną opinię. Ile by człowiek nie czytał, to i tak zawsze wyjdzie jakaś literówka :) Poradnik o dialogach faktycznie się przydał, dziękuję. Antromach z wielkiej litery, bo to trochę jak odrębny naród-nazwa własna. A z liczebnikami to faktycznie powinno być słownie, ale kurczę nie bardzo mi to pasuje, skoro to jednak coś w rodzaju imienia, chodziło mi o rodzaj liczbowego ciągu, właśnie w takiej formie cyfr. 

Co do innych kwestii, to za dużo nie chcę zdradzać, bo to nie ostatnie opowiadanie z tym bohaterem ;) Smutne, faktycznie, taki trochę miałem nastrój, jak to pisałem. 

No ale jak, Lordzie, wymówić imię, jeśli nie słowami? Nawet jeśli składa się ono z ciągu cyfr?

Skoro zapowiadasz opisanie dalszych losów bohatera, to taktycznie, nie możesz zdradzić zbyt wiele.

A jeśli w czymkolwiek pomogłam, to bardzo się cieszę. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Coś technikom jednak nie wyszło, skoro Antek został zapamiętany.

Nie bardzo rozumiem pobudki, jakimi kierował się bohater, ale to pewnie mój problem.

Aha, spodziewałam się więcej Hamleta w Hamlecie. A tu nawiązań do Szekspira praktycznie nie ma. Doszukałam się tylko “być albo nie być”.

W kwestii liczb w dialogach poprę Reg – nie da się wymówić cyferek. Co najwyżej jakieś “jeden-dwa-trzy-cztery”.

a w maszkarony i żygacze zamontowano system czułych kamer,

Oj, paskudny ortograf.

Babska logika rządzi!

Finkla, dzięki za uwagi i te rzygacze – człowiek chyba aż tak przyzwyczaja się do tego, co napisał, że przestaje dostrzegać błędy :( Z liczebnikami poszedłem trochę na kompromis – w dialogach rzeczywiście trzeba było to zmienić, ale w wycinkach z Rejestru lepiej jednak zostawić tak jak było – zasada czytelności https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-liczebnikow;6950.html

Co do nawiązań do Szekspira, to faktycznie nie ma, chodziło mi natomiast o podkreślenie hamletyzującej postawy bohatera. Dlatego tak się zastanawia, sam trochę nie do końca wie, dlaczego ta sprawa aż tak go zainteresowała. Pewnie dlatego, że – jak mu zarzucano – nabrał trochę więcej cech ludzkich niż jego pobratymcy. A czy jest coś bardziej ludzkiego niż bunt przeciwko systemowi, wbrew prawu i obejmującej go zewsząd kontroli? A nie udało im się, bo jakaś iskierka nadziei musi zostać, że system nie jest do końca szczelny, zwłaszcza gdy składa się z jednostek, które mają jakieś ludzkie odruchy.

Hamlet miał prawdziwy problem: zabić stryja, bo tak mówi duch ojca, czy uznać, że oszalał? A Twój bohater tylko prowadzi kolejne śledztwo. Fakt, samobójcze, ale…

Babska logika rządzi!

Ja nie jestem też Szekspirem, a to co napisałem, to opowiadanie, a nie tragedia ;) Nie chodziło mi przez tytuł o podbicie konfliktu tragicznego targającego bohaterem – nie jest to Antygona, która musi wybrać, czy być posłuszną bogom, czy też władzy ziemskiej, czy też właśnie Hamletem. Chodziło mi o cechujące Hamleta niezdecydowanie, refleksje dotyczące natury człowieka… Antek musiał wybrać między złamaniem Kodeksu i przyjęciem imienia a… nie robieniem niczego, wygodnym “życiem”. Tak naprawdę dla niego był to wybór pomiędzy człowieczeństwem a pozostaniem kimś w rodzaju androida. 

Temat o nienowej tematyce, ale historia ma interesujący rozwój, a do tego parę scen (rozmowa z księdzem czy ze starcem) przypadły mi do gustu. Jednak w całości zabrakło mi napięcia. Ot, czytałem kolejne wydarzenia z życia cyborga, który na końcu zyskuje większą świadomość. Scena schwytania wyszła dla mnie bardzo sucho – bohater nie czuł napięcia, to i ja też go nie poczułem. Trochę szkoda, bo to emocje sprawiają, że opowiadanie staje interesujące.

Trochę też nie rozumiem do końca kontekstu świata czy pracy bohatera. Parę zdań rozjaśniających na pewno by nie zaszkodziło.

Czytało mi się gładko, od czasu do czasu jakaś większa gruda wybiła z rytmu.

Podsumowując: trochę suchy emocjonalnie, choć niepozbawiony interesujących pomysłów, koncert fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Chyba wolałbym, jakby na końcu detektyw nie dodał tego “Ale znajomi nazywają mnie Antek.”. Piszesz tak naprawdę o krzywdzie tego robota, którego budząca się świadomość i człowieczeństwo jest bezlitośnie tłamszona, a ta końcówka… no, głupia jakaś. Przynajmniej w countowej opinii. Trochę rozmywa nastrój i przesłanie tekstu.

Poza tym – nieźle. Jest dość sztampowo, ale nie nudziłem się. Lubię takie klimaty.

Przydałby się może lepszy początek, jakiś hak, który wzbudzi większe zainteresowanie tą historią, przydałoby się nieco podzielić te bloki tekstu, stanowiące przemyślenia robota. Można. Jakbyś zapisał je kursywą, byłoby jeszcze lepiej – odznaczałyby się bardziej na tle narracji, fabuły.

Warsztatowo całkiem nieźle. Zdarzają się potknięcia, ale nie wypisywałem, skoro nie chce Ci się poprawić tego, co znaleźli wcześniejsi czytelnicy. A szkoda, bo z tego płynie naprawdę fajna nauka.

Stempel jakości stawiam, bo choć opowiadanie jest dość szablonowe, nastrój i niedola robota sprawiają, że coś on w sobie niesie. Coś wartościowego.

 

Tyle ode mnie.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Wielkie dzięki za uwagi i opinie, bardzo mnie cieszy, że mimo wszystko raczej na plus :) Ej, no nie jest tak, że kompletnie nic nie poprawiam ;) Naprawdę biorę sobie do serca wszystkie uwagi i raczej staram się wszelkie sprawy techniczne poprawiać. Co do spraw “literackich”, jak klimat czy pewne rozwiązania, dynamika akcji, chyba po prostu będę je miał na uwadze pisząc kolejne opowiadania. Na razie ciężko by mi było aż tak drastycznie wejść w osnowę mojego tekstu… Może z czasem, jak nabiorę większego dystansu i doświadczenia.

Mnie się podobało :)

Może rzeczywiście końcówka bez tego ostatniego zdania byłaby bardziej wyrazista, ale podoba mi się wykreowany świat (chociaż niewiele go widać), przechodzący przemianę bohater. Ogólnie smutne opowiadanie.

Nieźle się czytało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka