- Opowiadanie: krisbaum - Huta im. Sławomira Mrożka

Huta im. Sławomira Mrożka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Huta im. Sławomira Mrożka

Dzień roboczy zaczynał się od kawy i nasiadówki u kierownika, który, od czasu wejścia huty w struktury Wielkiej Międzynarodowej Korporacji, nosił dumne miano lidera. Poranne spotkania na wydziale walcowni blach grubych zawsze dotyczyły zagadnień związanych z BHP.

– Tematyką dzisiejszego spotkania są szczury, które zagnieździły się na terenie zakładu. Jak wam zapewne wiadomo, a może i nie wiadomo, gryzonie te są nosicielami wielu chorobotwórczych drobnoustrojów, które bytują w jego przewodzie pokarmowym, jak też przenoszone są przez pchły, na szczurach żerujące. Należy również zwracać uwagę na wyłożone trutki. Dlatego też kategorycznie zabrania się dokarmiania szczurów, żeby nie obniżać ich apetytu. Najlepiej w ogóle unikać z nimi kontaktu.

– A czy można szczury tresować? Mam psa, którego nauczyłem przynosić patyk i podawać łapę. Szczur to ponoć bardzo mądre zwierzątko, z pewnością dałoby się nauczyć je paru cyrkowych sztuczek. – zapytał kontroler Świerk.

– Po pierwsze to nie mamy wolnych etatów dla tresera. Po drugie, musiałby pan na sobie nosić cyrkowe ubranie, a to narusza regulamin BHP, w myśl którego po zakładzie można poruszać się wyłącznie w odzieży roboczej. Poza tym, nie wiadomo czy pchły na grzbiecie szczura będą podatne na tresurę.

– Na początku ubiegłego wieku cyrki pcheł były bardzo popularne – wtrącił przemądrzały Kopeć.

– Eee, to panie lipa była. Pchły były zdechłe, przyklejone, a wszystkim poruszały motorki.

– Ja jednak spróbowałbym tej tresury – przyuczałbym gryzonie do pracy. Nosiły by za mną przyrządy pomiarowe i nie musiałbym mieć na sobie cyrkowego wdzianka. Proszę zauważyć, że szczur, dzięki niewielkim gabarytom ciała, jest w stanie kontrolować elementy konstrukcji niedostępne dla ludzkiego oka. Przy tym nie mają lęku wysokości.

– A co z problemem pcheł? – lider nadal miał wątpliwości.

– Mam w domu trochę maści, psu pomogło to i szczurom pewnie też.

– Dobrze. Czynię pana odpowiedzialnym za ten projekt, ale proszę pozostawać w kontakcie z działem BHP i poddawać się okresowym badaniom kontrolnym.

 

Po odprawie BHP lider wyznaczał pracownikom zadania. Obyło się prawie bez sporów, tylko Kopeć, który naczytał się jakiś książek o astrofizyce, kategorycznie upierał się, że nie będzie pracował na placu wsadu.

– No niech pan zrozumie! Tam są setki ton żelastwa!

– Jak to na hucie, co w tym takiego dziwnego?

– Ale tam są nagromadzone w jednym miejscu. Taka masa na pewno oddziałuje grawitacyjnie na czasoprzestrzeń. Innymi słowy, czas tam biegnie wolniej. Szychta będzie mi się niemiłosiernie dłużyć!

– Panie Kopeć, w pańskim przypadku to nawet lepiej, może wreszcie zdążysz pan wyrobić normę.

– Ja protestuję, to jawna dyskryminacja! Wykorzystuje pan efekty relatywistyczne żeby mnie pognębić! To mobbing! Ja do sądu pracy pójdę!

– Spokojnie Kopeć. Umówmy się, że połowę dniówki spędzisz pan na placu wsadu, a połowę na dachu, na którym czas płynie szybciej niźli na powierzchni ziemi. Będziesz pan miał poprawkę na dylatację i się wyrówna do poziomu reszty pracowników. A teraz daj mnie pan już spokój, muszę zgłosić ślusarzom wózek do naprawy.

Lider wyszedł z sali narad i udał się do warsztatu ślusarskiego.

– Panowie, jest robota… A co tu się dzieje do stu diabłów?! Maliniak! Stefański! W zeszłym miesiącu nakryto was na piciu wódki w robocie i dostaliście wybór – albo leczenie albo wypowiedzenie. To tak wykorzystujecie szansę jaką dał wam zakład?

– Spokojnie panie liderze, niech pan powącha flaszkę, to tylko woda mineralna.

– To ja już nic nie rozumiem. Po cholerę pijecie z kieliszków? Chcieliście sobie zakpić z kierownictwa?

– Ależ skąd, to tylko część kuracji. Widzi pan, jest uzależnienie fizyczne i psychiczne. Z fizycznego to nas już wyleczyli na detoksie, ale psychiczne pozostało. Dlatego pijemy wodę z kieliszków. To z przyzwyczajenia, zawsze się chlało przy robocie.

– No to muszę wam pogratulować postawy chłopaki. Zrobię z was przykład na najbliższym spotkaniu pracowniczym.

– A co z tą robotą?

– Właśnie, zupełnie wyleciało mi z głowy. W wózku urwała się rączka, trza by przyspawać.

– Do fajrantu się wyrobimy.

– Dzięki, liczę na was. – powiedział lider i opuścił warsztat.

 

"Hmm, lepiej sprawdzę jak idzie Świerkowi z tymi szczurami" – pomyślał i skierował swe kroki do służbowego pomieszczenia kontrolerów. Wszedł do środka a jego oczom ukazał się niezwykły widok. Świerk stał na krześle a przed nim w półkolu siedziały szczury, wpatrzone w mówcę swymi czarnymi ślepkami.

– Co tu się dzieje Świerk?

– Witam pana lidera. Jak pan widzi, to bardzo sprytne bydlęta. Udało mi się zdobyć ich zaufanie lecząc je z pcheł, a teraz czytam im fragmenty dzieł Lenina, te o etosie pracy.

– I to się sprawdza?!

– No pewnie! To już druga grupa słuchaczy. Pierwsza podzieliła się już na brygady i pracuje na ciągach tnących, smarując i oliwiąc od wewnątrz wrażliwe elementy maszyn. Jest tylko jeden problem, one domagają się usunięcia trutek.

– Może jakoś to załatwię, choć nie wiem jak się na to będzie zapatrywać sanepid. Przepisy to przepisy. Dobra, nie przeszkadzajcie sobie. Jak by co, to proszę raportować u mnie w biurze.

 

Na walcowni praca wrzała niczym ukrop w kociołku. Ślusarze spawali wózek, popijając przy tym z kieliszków. Świerk wysyłał kolejne brygady szczurów, przystosowane już nie tylko do prostych robót, ale także tresował szczurzą inteligencję, przeznaczoną do stanowisk niższego dozoru i kierowniczych. Kopeć w zwolnionym tempie, stawiając wielkie kroki, poruszał się po placu wsadu, mając nadzieję, że ktoś dostrzeże jak strasznie cierpi przez grawitacyjną dylatację czasu. W końcu stwierdził, że dosyć już pracy w relatywistycznych warunkach szkodliwych i udał się na dach.

 

Lider siedział zadowolony. Z frontu robót napływały pozytywne meldunki, do tego dział handlowy przekazał informację, że wpłynęło duże zamówienie na blachy kotłowe, i przynajmniej do końca roku pracy nie braknie. Wyciągnął się w fotelu, włożył ręce pod głowę, przymknął oczy i oddał się marzeniom o podwyżce, a może nawet i awansie. Nie zauważył kiedy zasnął.

Z drzemki wyrwał go majster Wojtkowiak.

– Panie liderze, zdarzył się wypadek!

– Jezus Maria! Co się stało?

– Kopeć wpadł do komina.

– Psiakrew! A dzień zaczął się tak dobrze… Czy służby ratownicze są już na miejscu?

– Tak, powinni go zaraz wyciągać.

Pognali na miejsce wypadku.

 

Przy kominie trwała akcja ekipy ratowniczej.

– Panowie, jak sytuacja? – lider zagaił ratowników.

– Zaraz go wyciągniemy. Ofiara zdaje się być w dobrej kondycji, chyba ma tylko niegroźne otarcia i stłuczenia. Na szczęście dziś nie pracowano na piecach wgłębnych i w kominie nie było dymu, inaczej jak nic w parę minut by się zaczadził. O! Już go opuszczają. – wskazał palcem na ratownika ubezpieczającego w uprzęży czarnego od sadzy Kopcia.

– Skąd w ogóle wiedzieliście, że wpadł do komina? Ktoś widział moment wypadku?

– Nie. To Kopeć stukał w ścianę komina, chyba alfabetem Morse'a. Nikt na to nie zwracał uwagi, bo nikt nie zna tego kodu, a takie stuki czasem się zdarzają, zwłaszcza jak komin stygnie.

– Więc kto się w końcu domyślił?

– Jeden ze szczurów Świerka. Okazało się, że gryzonie pracując wewnątrz maszyn, do porozumiewania się używają alfabetu Morse'a. Szczur przechodząc tędy usłyszał sygnał SOS i pobiegł po pomoc.

– No ale przecież nie powiedział wam tego?!

– Daj pan skończyć! Ciągle pan przerywasz! Majstrowi zmianowemu na komputerze napisał, stukając łapkami w klawiaturę.

– A to sprytne bydlę!

Tymczasem Kopcia ułożono już na noszach. Lider podszedł by upewnić się, czy rzeczywiście obrażenia jakie odniósł są niewielkie.

– Kopeć jak do tego doszło? Po jaką cholerę w ogóle wchodziliście na ten komin?

– Widzi pan, pomyślałem że skoro na dachu czas płynie szybciej, to na kominie będzie zasuwał jeszcze szybciej. Chciałem sobie szychtę skrócić.

– Ciesz się baranie, że nie skróciłeś sobie życia! Czy wiesz, że za pracę w miejscu niedozwolonym, bez szkoleń, uprawnień i bez wyraźnego polecenia przełożonych, powinieneś dostać ukaranie! Na razie ochotę uwalenia ci premii do końca roku przesłania mi radość z faktu, że nic ci się nie stało. Ale jak wyjdziesz ze szpitala, to sobie wrócimy do tego zagadnienia.

Sanitariusze załadowali Kopcia do karetki, zamknęli drzwi i pojechali do szpitala.

– Boże… Niech to będzie koniec na dzisiaj. – westchnął Lider.

 

Niestety, to nie był koniec problemów. Najpierw przyszedł raport zakładowej straży, która przyłapała Stefańskiego i Maliniaka na piciu alkoholu w pracy. Wszystko przez oddawanie moczu na gorące blachy. Cuchnące opary uryny unosiły się do góry, wprost do kiosku suwnicy. Pracujący tam suwnicowy znosił to cierpliwie, lecz w końcu nie wytrzymał i powiadomił ochronę. Ta szybko przyłapała gagatków, którzy zbyt chwiali się na nogach by trafić do ubikacji, dlatego załatwiali swe potrzeby fizjologiczne w pobliżu warsztatu, czyli na końcówce ciągu gorącego, gdzie na chłodni stygły blachy. Przy zatrzymaniu nie stawiali oporu, tłumacząc się, że pili tylko wodę, ale może stał się cud i zmieniła się w alkohol, dodając przy tym, że historia zna już taki precedens.

 

Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Do biura wczłapał Świerk. Jego ubranie było w strzępach, na całym ciele miał ślady siniaków i zadrapań.

– Rany boskie! Świerk, co wam się stało?!

– Szczury… Zbuntowały się…

– Jak to zbuntowały się?!

– A tak to. Z początku szło świetnie, aż do momentu gdy nauczyłem je czytać. Wtedy coraz częściej opuszczały stanowiska pracy, zbierając się potajemnie. Niektóre zaczęły nosić na łapkach czerwone opaski. Okazało się, że gryzonie czytały dzieła Lenina. Ale już nie tylko fragmenty o etosie pracy, lecz także o kapitalistach, fabrykantach i wyzyskiwaczach. Stwierdziłem, że to może być groźne dla ich dalszego rozwoju i próbowałem zabrać im książki, ale rzuciły się na mnie, podrapały i obrzuciły kamieniami. Teraz mamy problem.

– Jaki znowu problem?

– Szczury zebrały się pod biurowcem. Mają czerwone sztandary i tabliczki z postulatami. Żądają wynagrodzeń i osłony socjalnej. Ich bojówki wstrzymały całą produkcję, przeganiając łamistrajków.

– Zaraz rozwiążemy ten problem. Zadzwonię do deratyzatora i wytrujemy tę całą hałastrę. Oczywiście kosztami obciąży się pańską pensję, panie Świerk, bo to był wasz durny pomysł z tą całą tresurą!

– Chwileczkę! – powiedział facet w garniturze wchodząc do biura lidera. Towarzyszył mu szczur.

– Kim pan jest u licha?

– Jestem adwokatem prawa pracy, reprezentuję interesy Lewicowej Organizacji Gryzoni, której szefuje obecny tu ze mną pan Ogryzek – wskazał na szczura – Jestem tu, ponieważ w tym zakładzie narusza się prawa pracownicze.

– Ale zaraz! Chwila! Jakie prawa pracownicze? Przecież te szczury przyszły tu same i nikt ich nie zatrudniał!

– Proszę pana! Z punktu widzenia kodeksu pracy sprawa jest jasna. Szczury pracowały wykonując polecenia pańskiego pracownika. Stosunek pracy więc istniał. To że nie podpisywaliście państwo żadnych umów jest sprawą naganną, która dodatkowo obciąża wasze konto. A teraz jeszcze przyłapuję panów na obmyślaniu planu siłowego zakończenia legalnego strajku! To już jest afera zahaczająca o kryminał! Groźby pozbawienia życia! Pomimo tego, że przedstawiciel tego gatunku uratował dzisiaj życie pańskiemu pracownikowi. Powinienem zawiadomić odpowiednie organa! No, w zasadzie mógłbym przymknąć na to oko, jeżeli się dogadamy.

– Jakie pan proponuje warunki?

– Pełny etat dla każdego szczura, wynagrodzenie wypłacane w mieszance zbożowej, do tego dwutygodniowy urlop. W zamian pan Ogryzek gwarantuje, że nie będą zwiększać populacji, i że wszyscy wyniosą się na wiosnę.

– Na pewno wyniosą się na wiosnę?

– Tak, chcą rozejść się po świecie, szerząc czerwoną rewolucję. Zresztą, pan Ogryzek może złożyć przysięgę.

Szczur uniósł do góry łapkę w geście przysięgi.

– Dobra, niech będzie, podpiszę wstępnie papiery i prześle do centrali. Myślę że przystaną na te warunki, jeżeli opłacę żarcie z zakładowego funduszu świadczeń socjalnych.

– Wiedziałem że się dogadamy! No to ja już lecę, mam do rozwiązania kolejny spór, policyjne psy domagają się podwyżki. Ale będziemy w kontakcie.

 

Lider zerknął przez okno. Szczury zakończyły manifestację i rozeszły się. W oddali rozległ się głos syreny, oznajmiającej fajrant.

– To ja chyba już pójdę… – powiedział nieśmiało Świerk.

– A idź pan do wszystkich diabłów!

Lider usiadł w fotelu i schował twarz w dłoniach. Wiedział, że może już zapomnieć o podwyżce, do tego musiał przygotować kilkaset umów o pracę. Zapowiadało się długie popołudnie, a może i noc…

Koniec

Komentarze

Huta im. Paradoksu - to byłby równie dobry tytuł:) ciekawe to, nawet trochę - a może ciągle - aktualne:)
Ode mnie 5-

To opowiadanie bodaj najbardziej mi się podobało z tych przez Ciebie zamieszczonych, temat również interesujący, sprawnie napisane. Nie mam większych zastrzeżeń.

Śmieszne i prawdziwe. Nie bawiąc się w opisy i wyjaśnienia, napisałeś bardzo dobre( przynajmniej dla mnie) opowiadanie. Czy były jakieś błędy? Nieważne, bo się dobrze bawiłem i nie zwracałem na nie uwagi:)

Fajne, tylko szkoda, że takie krótkie. Aż zżera mnie ciekawośc jakie inne jaja mogłyby się tam w tym zakładzie porobić. Ode mnie 5.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Zatrudnij się u mnie na walcowni to sam zobaczysz. Jeden facet ocieplał sobie buty włóknem szklanym i potem się dziwił co go tak kłuje. Inny nie potrafił wepchnąć sobie piankowych stoperów do uszu (nie wiedział że trzeba je najpierw zrolować) więc uciął sobie z nich małe kuleczki i wepchnął do uszu tak, że potrzebna była interwencja laryngologa. Suwnicowy wiesza sobie reklamówkę browarków, jedną ręką trzyma gałki, drugą żuberka i tak wozi blachy po dziewięć ton każda. A na fajrant w łaźni musisz się nieustannie pilnować, bo ulubioną formą psikusa jest sikanie na łydki kąpiącemu się obok.

o.O

Piątka. Nie było boboków, ale LOG mi wystarczy. Sama jestem ciekawa, co by też się mogło tam jeszcze wydarzyć... Chociażby na nocnej zmianie.

Tym razem nie dam się nabrać, zaś mi będziecie marudzić o syndromie sequela, że to już nie to samo i takich tam.

Dobre, dobre, jak zwykle z resztą. Przypomina Sawaszkiewicza. Ciekaw jestem czy dałbyś sobie radę z czymś długim i poważnym... ;)

Spróbujemy

Krasnoludek Gimli przechadzał się po łące w burzowy wieczór. Jego twarz smagały lodowate północne wichry. Gdzieś w oddali błyskał piorun, niosąc się po okolicy głośnym echem gromów. Gimli spojrzał smutnymi oczami w górę na ołowianą czapę chmur. Tęsknił za słońcem. Po jego policzkach spłynęły łzy. "Rany boskie, ale doła załapałem" - pomyślał.

 

I jak? Może być? Tylko muszę to jeszcze rozwinąć na jakie pięćdziesiąt stronek i bydzie.

Nawet niezłe, podobał mi się zwłaszcza ten fragment z bitwą, jak Gundalf Lazurowopurpurowy rzucił masowego fireballa. ;]

Dobre, w lekkim tonie i sprawnie poprowadzone.
Piątka.

Z tymi szczurami to mi trochę zapachniało "Inwazją jeszczurów" Capka;)
Dobre, z pazurem.

Nowa Fantastyka