- Opowiadanie: Szymon Teżewski - Bracia Mniejsi

Bracia Mniejsi

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Finkla, regulatorzy

Oceny

Bracia Mniejsi

Kiedy dwaj bracia doszli do zagubionej w górach wioski, mieszkańcy powitali ich radośnie.

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! – wołał z oddali grubszy chłop uśmiechając się wesoło.

In saecula saeculorum – odpowiedział jeden z braci, pochylając się nieznacznie i składając dłonie. – Amen.

Grupka dzieci zbiegła się i otoczyła idących spokojnym krokiem przybyszów. Wszystkie były brudne i wychudzone, ale szczerze się cieszyły. Każde z nich dostało indywidualne błogosławieństwo. Ochoczo głaskały osiołka ciągnącego na małym wózku bagaże.

Wioska miała jakieś dziesięć dymów i leżała w bardzo malowniczej górskiej dolinie. Dotarcie do niej nie było proste, a przez większą część zimy nie było w ogóle możliwe. Teraz była wiosna, większość śniegu już spłynęła z gór. Droga była może grząska, rozmyta i nieprzejezdna dla wozów, ale do przejścia. Na pewno dla kogoś takiego jak ci dwaj.

Od kiedy sam generał franciszkanów wysłał ich w świat i powierzył zadanie jego naprawy, minęło już siedem lat. Zdarli po kilkanaście par sandałów i zimowych butów, przemierzając kraj wzdłuż i wszerz. Widzieli przerażające rzeczy, ale dalej pozostawali wierni. I skuteczni.

 

Brat Tomasz i brat Bartłomiej byli świetnymi inkwizytorami. Nie ograniczali się jednak tylko do poszukiwania heretyków! Ich misja była o wiele bardziej skomplikowana. Podróżowali od miasteczka do miasteczka i starali się pomagać ludziom. Ludzkie problemy natomiast rzadko są proste, a częściej są niczym węzeł gordyjski.

Problem sobie spokojnie kiełkował, aż zjawiali się bracia Tomasz i Bartłomiej, patrzyli na sprawę ze swojej własnej perspektywy i przecinali węzeł.

 

Papież Grzegorz XVI reaktywował inkwizycję w tej zmienionej formule. Przyznał inkwizytorom nawet prawo wykonywania wyroków, co miało podkreślać wyższość władzy kościelnej. Wszelkie nowinki, które masowo się pojawiały trzeba było dokładnie badać. Sprawdziły się bowiem podejrzenia, że wiele z nich, jak choćby kolej żelazna, było w rzeczywistości zakamuflowanym użyciem piekielnych mocy. Zło natomiast nigdy nie mogło na dłuższą metę przynosić dobrych efektów. Różne nowe teorie też były wielce liberalne i podejrzane.

Ważny był też osobisty przykład inkwizytorów. Nie rekrutowano ich już spośród dominikanów, a wyłącznie franciszkanów. Mali bracia w swoich czarnych habitach i sandałach, żebrzący o jedzenie, a jednocześnie rozwiązujący najważniejsze problemy współczesnego świata… To musiało budować pozytywny wizerunek.

 

Zanim świeżo przybyli bracia zdążyli o cokolwiek poprosić, zjawił się przy nich ten sam gruby chłop, który ich wcześniej pozdrawiał, i zaproponował posiłek i nocleg. Przybysze podziękowali serdecznie za propozycję.

– Niech pan tylko nie robi sobie za wiele kłopotu – rzekł brat Bartłomiej. – My przywykliśmy już do spania w stodołach i alkierzach. Zima już przeszła, o nic więcej nie prosimy.

– I za posiłek – włączył się brat Tomasz. – Jutro z wielką chęcią spróbujemy specjałów gospodyni, ale dzisiaj sobota. Gospodarz na pewno postów przestrzega i mięsa w Wielkim Poście w soboty nie je – dodał, jakby innej opcji nie dopuszczał. – My jednak tylko o chlebie i wodzie. Ale jutro chętnie, po Mszy.

– A to widzę nie bracia, ale ojcowie do nas zawitali! – zaklasnął gospodarz w dłonie. – Tu do kościoła daleko, tylko na większe święta jeździm.

– Ja tylko jestem kapłanem – odpowiedział brat Tomasz. – Brat Bartłomiej mi przy ołtarzu służy. Portatyl, znaczy się podróżny ołtarz – dodał widząc zdziwienie na twarzy gospodarza – mamy i wszelkie instrumenta. Jutro będzie Msza.

– Ojciec Tomasz będzie od świtu spowiadał, proszę skorzystać i innym dać znać – uzupełnił brat Bartłomiej.

– Prośbę mam ogromną – wtrącił się nieśmiało gospodarz. – Dziecko mi się urodziło i trzeba chrzest jak najszybciej… Miałem za parę tygodni, jak trochę przeschnie, jechać do miasta, ale taka okazja…

– Oczywiście – odparł ojciec Tomasz, zdejmując bagaże z wózka. – To nasz obowiązek.

 

Wszyscy mieszkańcy ubrali się odświętnie. W największym domu we wsi, tym należącym do przyjmującego inkwizytorów gospodarza Michała, miano odprawić Mszę.

Ci którzy mogli, stawili się rankiem do spowiedzi. To zawsze dawało ogląd na ludzkie problemy. I choć ojca Tomasza obowiązywała tajemnica, to przynajmniej wiedział potem, na co zwrócić uwagę.

Przed Mszą odbył się jeszcze chrzest maleńkiej Marysi. Zaczęła odrobinę płakać, kiedy do ust włożono jej egzorcyzmowaną sól. Dzieci często płakały w tym momencie, nie było to nic nadzwyczajnego.

Ergo, maledicte diabole, recognosce sententiam tuam, et da honorem Deo vivo et vero, da honorem Iesu Christo Filio eius… – ojciec Tomasz wyśmienicie znał łacinę i czytał egzorcyzm bardzo szybko.

Tylko brat Bartłomiej zauważył w tym momencie coś niepokojącego w twarzy jakiejś młodej dziewczyny. Miał instynkt do takich rzeczy, wyczuwał szatańskie działania jak nikt inny. Postanowił, że zaraz po Mszy powie o tym ojcu Tomaszowi. Nie lubił mu psuć tego stanu rozmodlenia, w jakim był teraz jego kompan, po czterech godzinach słuchania spowiedzi i udzieleniu chrztu. Nawet kiedy w mniejszym pokoju zmieniali kapę na ornat, nie powiedział ani słowa o tym, co zobaczył. Wyszli do Mszy.

…libera nos, Deus Israel, ex omnibus angustiis nostris… – brzmiał gromko introit odczytywany przez ojca Tomasza.

 

Dopiero, kiedy już po wszystkim przebierali się w niewielkim pokoiku, Bartłomiej zdecydował się opowiedzieć o swojej obserwacji. Ojca Tomasza ciężko było przekonać uzasadniając coś przeczuciem, taka sztuka mogła udać się tylko jego współbratu.

– Podczas egzorcyzmu widziałem coś zastanawiającego – powiedział brat Bartłomiej odwiązując humerał. – Młoda dziewczyna… myślę, że ona może być opętana.

– Jaka dziewczyna? – spytał ojciec Tomasz, jakby wyrwany z letargu.

– Zdaje mi się, że widziałem ją rankiem przy studni. To chyba córka naszego gospodarza.

– Spokojnie Bartłomieju, to się dobrze składa. Gospodarz zapraszał na obiad po Mszy. Tym bardziej musimy z zaproszenia skorzystać. Poza tym jestem piekieł… – ugryzł się w język – bardzo głodny. Nie wyobrażasz sobie jak słuchanie ludzkich grzechów wzmaga apetyt!

Stół był suto zastawiony. Jedzenie było proste i chłopskie, ale pachniało niesamowicie i, co najważniejsze, było gorące. Inkwizytorzy mogli zjeść coś ciepłego pierwszy raz od prawie tygodnia.

Kiedy brat Bartłomiej chwycił za spory kawałek mięsa i wbił w niego zęby, do izby weszła dziewczyna, która wcześniej zwróciła jego uwagę. Miała na sobie prosta lnianą suknię, a rudawe włosy związane miała w gruby warkocz. Pod stołem brat Bartłomiej energicznie uderzył stopą w kolano ojca Tomasza, który aż jęknął.

– A to – zareagował gospodarz, spostrzegłszy dziewczynę – jest moja bratanica. Jej rodzice zginęli prawie miesiąc temu w lawinie. Cały dom przeturlało, tylko ona wyżyła.

„Jakie to niedelikatne! Przecież to tragedia dla tego dziecka!" – pomyślał brat Bartłomiej, ale wolał nic nie mówić. Dziewczyna pozostała jednak niewzruszona i ukłoniła się im.

– Justyna jej dali na chrzcie – kontynuował gospodarz. – Jest taka święta w ogóle?

– A kiedy się urodziłaś? – zapytał ojciec Tomasz, dając znać, że chce rozmawiać z nią bezpośrednio. Brat Bartłomiej już wiedział, co nastąpi za chwilę.

– W maju – odparła zdziwiona nagłym zainteresowaniem dziewczyna.

– To masz piękną patronkę, męczennicę. Iustus to jest sprawiedliwy. Jak na Mszy każdej jest vere dignum et iustum est

– Męczennicę? – spytała cichym głosem.

– Oczywiście, patronkę zakonnic. Zginęła podczas liturgii w katedrze w Moguncji, razem z bratem biskupem i innymi wiernymi.

Ojciec Tomasz nie tylko biegle mówił po łacinie, włosku i niemiecku, ale też znał żywoty świętych. Miał doskonałą pamięć i umysł ostry jak brzytwa. Był skrupulatny i drobiazgowy. To budowało pewien dystans pomiędzy nim a zwykłymi ludźmi.

Od czucia i skracania tego dystansu był właśnie brat Bartłomiej, który w tym momencie postanowił przerwać popis wiedzy swojego współbrata.

– Usiądź z nami – zwrócił się do dziewczyny. – Zjedz porządnie, chudziutka jesteś.

– Nie mam apetytu. Pójdę już.

Odwróciła się i wyszła na zewnątrz, pozostawiając brata Bartłomieja z na wpół otwartymi ustami. O nic nie zdążył jej zapytać, a miał tyle pytań… Brak apetytu to w końcu też częsty symptom opętania.

Sytuacja wyglądała jednak gorzej. Bartłomiej wyczuwał podobne objawy u samego siebie! Nie mógł usiedzieć w izbie, a noga zaczęła mu skakać, tak go ciągnęło do tej rudowłosej piękności. Ślubował w końcu czystość i jak do tej pory ślubu dotrzymał. Kiedy jednak w głowie kołatały mu się wciąż jej wypowiadane cicho słowa: „Męczennicę?", „Nie mam apetytu. Pójdę już". Siedział przy stole i pocił się na myśl o własnych ciągotach.

Nie żeby się wcześniej nie zauroczył! W końcu był towarzyski, a ślubował czystość, nie życie za murem. Zawsze było to jednak coś innego – pewien rodzaj fascynacji kobiecymi cnotami, ich pięknem, dobrocią i szczerym sercem. Nic grzesznego. Na pewno nigdy wcześniej nie myślał o tym, jak się zakraść, żeby zobaczyć tę konkretną kobietę w kąpieli.

A właśnie z taka myślą walczył teraz brat Bartłomiej.

 

Po posiłku ojciec Tomasz postanowił odwiedzić każdą rodzinę i porozmawiać z ludźmi o ich problemach. Potrafił połączyć pozornie niepowiązane ze sobą informacje, zapewne przy dużym udziale tego, co usłyszał w konfesjonale, i odkrywać przykryte warstwą ciszy ludzkie problemy i skrywane grzeszne tajemnice.

Brat Bartłomiej zawsze w tych rozmowach pomagał. Zresztą „pomagał" to mało powiedziane – on je tak naprawdę prowadził, a ojciec Tomasz tylko się przysłuchiwał, z rzadka zadając jakieś kąśliwe lub niewygodne pytania.

Słabo to jednak dzisiaj wychodziło. Brat był wyraźnie rozkojarzony i nieswój. Kiedy wyszli z drugiego domu, ojciec Tomasz stwierdził, że to nie ma sensu.

– Bartłomieju, co ci jest? To przez tę dziewkę? – kolejne niewygodne pytanie ojca Tomasza jak bat przecięło powietrze.

„Tak! To przez tę dziewkę! Wiesz przecież doskonale, a głupio się pytasz" – pomyślał Bartłomiej. – „Zawróciła mi w głowie i o niczym innym nie myślę, jak o jej warkoczu."

– Tak – odparł sucho. – To przez tę dziewkę. Nie daje mi spokoju.

– Coś mi się zdaje, że to nie chodzi tylko o jej rzekome opętanie? – ciągnął dalej Tomasz, a Bartłomiej był pewien, że towarzysz doskonale wie, a mimo to pyta. Wolał więc uznać to za pytanie retoryczne. – Być może ona naprawdę jest opętana. Porozmawiajmy z nią. Dasz radę?

– Dam, ale to nie będzie proste…

Corrumpunt mores bonos colloquia mala – zaśmiał się ojciec Tomasz.

– Złe rozmowy psują dobre obyczaje… – powiedział pod nosem Bartłomiej. – To akurat znam.

 

Bartłomiej w duszy dziękował Bogu, że w pokoju znajduje się, oprócz Justyny, ojciec Tomasz. Oj bardzo by mu było trudno nie zgrzeszyć, będąc z nią tak sam na sam! Dziewczyna siedziała spokojnie na niewielkim taborecie, oparłszy dłonie na kolanach.

„Niech ona chociaż nie patrzy na mnie!" – myślał sobie brat Bartłomiej.

– Brakuje ci rodziców? – spytał po chwili. – To znaczy wiem, że to pytanie jest niemądre, bo jakże miałoby nie być brak, w końcu umarli tak niedawno. Ja wiem, pierwszy rok jest najgorszy, ale…

– Bracie Bartłomieju – przerwał mu ojciec Tomasz – może zacznij od początku. Spokojnie.

– Czy zdarzyło się ostatnio coś niepokojącego? – zaczął ponownie Bartłomiej. Podniesiona przez pytanie końcówka wybrzmiała bardzo piskliwie.

– Chyba tak – odparła sucho dziewczyna. – Śmierć moich rodziców była niepokojąca. Wujek Michał jest niepokojący.

– Wujek Michał?

– Tak – odpowiedziała z przekonaniem. – To hipokryta.

– Skąd znasz to słowo? – spytał szybko Bartłomiej. To mógł być w końcu kolejny symptom opętania.

– Mama go tak zawsze nazywała – powiedziała z rozbrajającą szczerością.

– Może coś nam opowiesz o mamie?

– Tylko tutaj chorowała, to nic ciekawego.

– Słuchaj dziecino – wtrącił się, jak zwykle niedelikatnie, ojciec Tomasz – pytanie jest proste, czy on ci coś zrobił?

– Nie, jeszcze nie.

– Zaraz, zaraz – ojciec Bartłomiej aż wstał ze zdenerwowania – to co on ci chciał zrobić?! Chyba nie…

– Wolę nie wiedzieć – powiedziała z przekonaniem, spuszczając wzrok. – Cieszę się, że jesteście. – Po chwili milczenia dodała: – Mógłby mnie brat Bartłomiej już odprowadzić, słabo się czuję.

Bartłomiej wyskoczył jak z procy i pomógł dziewczynie wstać, biorąc ją pod ramię. Krew pulsowała w jego żyłach coraz szybciej, aż biedaczyna poczerwieniał na twarzy. Szczęśliwie zanim stało się jakieś nieszczęście, minęli już próg i dziewczynę odebrały inne kobiety. Zakłopotany brat skłonił się i przez chwilę mocniej uścisnął delikatną białą dłoń.

Kiedy wrócił do pokoju ojciec Tomasz patrzył na niego z ironicznym uśmiechem.

– Spociłeś się strasznie Bartłomieju tą krótką wycieczką – zaśmiał się ojciec.

– Trzeba było samemu! – żachnął się brat.

– Oj wybacz, wcześniej zbyt byłem zajęty myśleniem nad jej słowami, żeby rozeznać, co to za nieprzyzwoita sytuacja – powiedział, skubiąc palcami brodę. – Widzisz… tajemnica spowiedzi, ale…

– On ją chciał… – Bartłomiej przełknął ślinę – wykorzystać?

– Wiesz, że nie mogę odpowiedzieć personalnie – skrzywił się Tomasz. – Mówiąc jednak statystycznie, pół wioski by chciało.

 

Resztę dnia inkwizytorzy spędzili na modlitwie. Gospodarz Michał umieścił braci, pomimo ich nalegania na stodołę, w oddzielnym niewielkim pokoju. Zaręczył jednak, że nikt z tego powodu nie będzie musiał spać w gorszych warunkach. Dom był spory, mieszkał w nim Michał z żoną i dwójką małych dzieci, oraz bratanicą. Wystarczyło wypchać dwa sienniki i wszyscy zmieścili się bez większego problemu.

Brat Bartłomiej modlił się tak gorliwie, że aż zasnął. Zbudziło go dopiero jakieś ciche nucenie. Był wczesny poranek, a ojca Tomasza nie było w pokoju. Braciszek nieśmiało spojrzał przez okno. Przy studni stała Justyna i myła włosy wodą z wiadra. Miała na sobie samą tylko nocną koszulę…

„To musi być sen!" – myślał Bartłomiej. – „Jakieś szatańskie mamienie!"

I kiedy tak patrzył na nią, nie mogąc odwrócić wzroku od jej kształtnej szyi i ramion, spostrzegł podchodzącego do studni Michała. Przez uchylony lufcik wszystko było doskonale słychać.

– Co tak Justynka w samej nocnej koszuli biega! – zaczął Michał, jednak bez cienia wyrzutu. – Przeziębi się jeszcze.

– Widzi stryj… – odpowiedziała, przecierając włosy ręcznikiem. – Lepiej w koszulce, niż całkiem nago. Wyobraża sobie stryjek coś takiego? – zapytała kokieteryjnie.

Bartłomiej wyobrażał sobie doskonale. Michał najwyraźniej też, bo spłonił się tylko jak młodziak, odwrócił i odszedł spiesznym krokiem. Braciszek stał dalej przy oknie, patrząc nieobecnym wzrokiem na wyłaniającą się z porannej mgły górę.

– O, wstałeś wreszcie bracie Bartłomieju – powiedział wchodzący do pokoju ojciec Tomasz. – Aurora Musis amica!

– Widzisz Tomaszu, ta nasza ruda Musa najwyraźniej sama jest sobie winna… Znaczy, że wszyscy do niej… Co ja tu przed chwilą widziałem!

– Dopiero teraz na to wpadłeś? – zdziwił się ojciec. – Inaczej by jej pół wioski nie chciało zbałamucić. Aż tak piękna sama w sobie to nie jest. Tak obiektywnie – dodał z uśmiechem.

Bartłomiej chciał się nie zgodzić, ale w świetle tego, co widział, ojciec Tomasz miał najwyraźniej rację. Znowu miał rację, a mógłby wreszcie przestać.

Być może dziewczyna po prostu robiła to nieświadomie. Być może też pierwsze przeczucie brata Bartłomieja nie było bezpodstawne i rzeczywiście Szatan maczał w tym swoje palce. Niepokojąca była zwłaszcza ta lawina i cudowne uratowanie Justyny. Czyżby Szatan zaplanował to w ten sposób, wiedząc, że Michał przyjmie bratanicę pod swój dach, na własną zgubę?

Całe szczęście, że najwyraźniej do niczego nie doszło. Jeszcze nie doszło, inkwizytorzy jak zwykle zjawili się w porę. I chociaż nie napotkali w tej wiosce żadnej fałszywej doktryny, przynajmniej na razie, to znowu mieli okazję pomóc w budowaniu Królestwa Bożego na ziemi.

 

Poprosili Michała, żeby pokazał im, gdzie stał dom jego brata. Działka była na uboczu, za sporym wzniesieniem, jakby w oddaleniu od reszty wioski. Drewniane kawałki konstrukcji były porozrzucane na sporym obszarze. Na zboczu odznaczał się przysypany piaskiem i kamieniami fundament.

Podczas gdy ojciec Tomasz co chwila przykucał, podnosił coś z ziemi i przyglądał się uważnie, brat Bartłomiej stał tylko zaskoczony rozmiarem zniszczeń.

– Justyna była wtedy w domu? – spytał Michała.

– To był środek nocy, wszyscy spali.

– Cud prawdziwy! – wykrzyknął Bartłomiej.

– Znalazłem ją w zaspie, o tutaj – dodał gruby gospodarz po chwili, wskazując na maleńkie zagłębienie w zboczu.

– A wcześniej zdarzały się u was lawiny?

– Nigdy w samej wiosce. Mówiłem mu, żeby się tutaj nie budował, bo to już gorsza strona zbocza – Michał pociągnął nosem – ale on nie słuchał. Zawsze był z niego taki sobek.

– Dawno się przenieśli? – spytał Bartłomiej.

– Nie, ledwie przez zimą.

– Widocznie miał coś do ukrycia – wtrącił się ojciec Tomasz znienacka, jakby wyrastając spod ziemi. Musiał przysłuchiwać się ich rozmowie. – Bracie Bartłomieju, rzuć na to okiem.

Kilkanaście metrów dalej, wśród drewnianych belek, błyszczało się jakieś żelastwo. Pogięte rury wychodziły z jednego większego kotła. Inkwizytorzy widzieli już wcześniej podobne rzeczy. Był to najwyraźniej miniaturowy silnik parowy. Należało zawsze uważać na tego typu wynalazki. O ile te ogromne silniki, używane w fabrykach działały zgodnie z prawami fizyki, to co do takich były spore wątpliwości. Z całego świata do Świętego Oficjum dochodziły sygnały, które potwierdzały, że w rzeczywistości używały one magii i piekielnych mocy, na pozór tylko udając zwyczajne maszyny.

– Michale – ojciec Tomasz wbił w niego przeszywający wzrok, jakby czekając na najmniejsze wahanie lub oznakę kłamstwa – wiesz, co to takiego?

– Nie mam pojęcia, pierwszy raz widzę takie ustrojstwo na oczy! – gospodarz najwyraźniej kłamał, bo uciekał przed patrzeniem Tomaszowi w oczy… To tylko nakręciło go jeszcze bardziej.

– Wiesz pewnie, że kłamstwo to grzech – ojciec nie zamierzał popuścić. – Wiesz natomiast, co grozi za utrudnianie inkwizytorom działań?

– Naprawdę nie wiem, co to jest! – Michał bardzo pobladł. – Widziałem to raz w życiu, kiedy pomagałem bratu przewieźć to tutaj.

Michał był przyparty do muru, lada moment miał się rozpłakać. Brat Bartłomiej postanowił zadać mu w końcu to nurtujące go od poranka pytanie, nie zważając na to, jak ono zabrzmi i czy kogoś przypadkiem nie urazi. W końcu tutaj i tak byli tylko oni.

– Czy ta lawina nie była ci na rękę? – wycedził przez zęby. – Czy nie chciałeś przypadkiem zbałamucić swoją bratanicę?!

– Chciałem – odpowiedział Michał padając ojcu Tomaszowi do stóp i płacząc. – Moja wina! – podniósł wzrok, żeby spojrzeć ojcu w oczy, ale ten patrzył się tylko gdzieś przed siebie. – Ale, przysięgam na wszystkich świętych, nie w taki sposób!

 

Nikt poza Michałem nie wiedział o istnieniu tej maszyny. Nawet Justyna, która stwierdziła tylko, że to możliwe, bo jej ojciec często przesiadywał samotnie w piwnicy, albo znikał na całe dni. Tomasz z kolei kazał przenieść maszynę do stodoły Michała, gdzie chciał ją dokładnie zbadać, a najlepiej odkryć jej przeznaczenie. Nie było to proste zadanie, bo maszyna była bardzo niekompletna.

Dopiero wieczorem opuścił stodołę, przez pół dnia wnikliwie badał znalezione elementy.

– To nie miało prawo działać – powiedział w końcu ojciec Tomasz. – Bartłomieju, to musi być kolejny diabolus ex machina.

– I co to maszyna miała robić?

– Nie wiem, ale mam pewne przypuszczenie… Zdobądź szpadel, to sprawdzimy czy słuszne.

Chwilę później dreptali już razem na gruzowiska z nie jednym, a dwoma szpadlami. Podwinęli habity i zaczęli odkopywać fundament. Szukali piwnicy, w której miał przesiadywać ojciec Justyny. Pracy było dużo, inkwizytorzy mogli z powodzeniem poprosić kogoś o pomoc, ale ojciec Tomasz chciał najwyraźniej utrzymać to w tajemnicy.

Po dwóch godzinach szpadel Bartłomieja uderzył w coś głucho. Okazało się, że była to kamienna płyta. Kiedy ją podnieśli, ich oczom ukazał się tunel szerokości ludzkiej pięści.

– Sprawdziło się! – krzyknął zadowolony z siebie Tomasz. – Tego właśnie szukaliśmy! Widzisz Bartłomieju, to musiało być coś w rodzaju napędzanego parą wiertła!

– Ale jak… – brat Bartłomiej nie dowierzał. – Skąd… po czym… jak mogłeś wiedzieć?

– To nie było znowu takie trudne – odpowiedział Tomasz, wyciągając z kieszeni głowicę świdra. – Znalazłem to w gruzach, kiedy rozmawiałeś z Michałem.

 

Tunel był bardzo głęboki. Ojciec Justyny musiał najwyraźniej coś wydobywać, w tajemnicy przed resztą wioski. Pewnie specjalnie wybudował chatę w tym właśnie miejscu. Ani jednak sama dziewczyna, ani Michał nie wiedział nic więcej. Mogło to być choćby i złoto.

Inkwizytorzy postanowili dla pewności egzorcyzmować ruiny domu, wraz z maszyną, którą po sporządzeniu przez Bartłomieja szkiców, należało zniszczyć. Przy okazji można było sprawdzić jak Justyna reaguje na egzorcyzmy, tak więc poproszono ją o pomoc.

Podczas obrzędu stało się coś bardzo dziwnego. Z wydrążonego tunelu zaczął wydobywać się przeraźliwy świst. Brat Bartłomiej aż zatkał uszy, a Justyna zaczęła uciekać. Nagle znikąd pojawiły się ciemne chmury i zaczęło lać jak z cebra. Silny wiatr przyginał drzewa aż do samej ziemi.

Ojciec Tomasz dalej stał dumny i wyprostowany i kończył wypowiadać słowa modlitwy:

…defende nos in proelio…

Kiedy przemoczeni do suchej nitki inkwizytorzy wrócili do swojego pokoju, Justyna była już w domu i siedziała owinięta kocem przy świeżo rozpalonym piecu. Miała wzrok wbity w ziemię, jak zazwyczaj. Pierwszy raz jednak odezwała się do braci niepytana:

– Jutro mija miesiąc – powiedziała z ogromnym bólem w głosie. – Niech ojciec odprawi Mszę za ich dusze.

– Oczywiście – odparł ojciec Tomasz, zdejmując przemoczone buty. – To mój obowiązek.

– Czemu uciekłaś? – spytał Bartłomiej. Przeszły mu już odrobinę te natrętne myśli o rudowłosej. Coraz bardziej było mu jej żal. Chociaż wyglądała przecudownie z tymi zmokniętymi włosami…

– Bałam się, przypomniałam sobie ten dźwięk sprzed lawiny…

 

Wszystkie karty były już najwyraźniej odkryte. Nie było co zwlekać z działaniem. Zwłaszcza że brat Bartłomiej zachowywał się jak pies ogrodnika w stosunku do Justyny. I choć duch ochoczy, to ciało słabe… Nie można było nadwyrężać jego samozaparcia, ani gościnności Michała. Zresztą tyle innych wiosek czekało na rozwiązanie swoich problemów.

Nieraz inkwizytorzy byli już w podobnej sytuacji. Znali tylko część prawdy, a reszty nie mogli w żaden sposób poznać. Trzeba było jednak na siłę połączyć niepasujące części układanki i rozwiązać przynajmniej widoczne problemy.

Na pewno coś trzeba było zrobić z Justyną. Nie mogła teraz zostać w wiosce i dalej być powodem tylu nieczystych myśli, które prowokowała. Ojciec Tomasz postanowił, że oddadzą ją na jakiś czas do zakonu, aż trochę dorośnie i zmądrzeje. Brat Bartłomiej dalej twierdził, że jest to wczesne stadium opętania, choć Tomasz był co do tego sceptyczny i szukał wyjaśnienia w niedawnej stracie rodziców i młodym wieku.

Szatańskie plany nie zawsze były proste do przejrzenia. Gdyby mogli dowiedzieć się, co było przyczyną lawiny… Ojciec Tomasz przypuszczał, że nastąpiła ona w wyniku odwiertu, który odnaleźli. W skałach mogły powstać jakieś naprężenia, świst, o którym wspominała Justyna mógł być dźwiękiem wydobywającego się gazu…

 

Kolejnego poranka ojciec Tomasz odprawił Mszę requiem za dusze zmarłych rodziców Justyny. To najwidoczniej dało mu do myślenia.

– Posłuchaj Bartłomieju, czy myślę logicznie – zagaił po Mszy. – Był środek nocy, lawina. Z góry sypie się śnieg zmieszany z głazami. Dziewczyna jakimś cudem przeżywa. I kto ją znajduje?

– Michał, nasz gospodarz. Mówił, że w zaspie…

– Dokładnie! A ile twoim zdaniem można przeżyć pod śniegiem? Na pewno nie wytrzymałaby do rana.

– Albo kłamią… – zastanowił się Bartłomiej – albo Michał był w pobliżu!

– Wołaj go natychmiast.

Przestraszony tym nagłym wezwaniem Michał usiadł na tym samym taborecie, na którym wcześniej siedziała Justyna.

– Co tam robiłeś w nocy, kiedy była lawina? – spytał Bartłomiej. – A może cała ta historia ze znalezieniem dziewczyny w zaspie to bujda? Może… – tutaj spojrzał na ojca Tomasza, który to najczęściej sam zadawał takie niewygodne pytania – może wcale jej wtedy w domu nie było?

– Nie wiem, ale jak Boga kocham, znalazłem ją w zaspie!

– Co tam robiłeś w środku nocy? Z wioski nie widać tej strony zbocza, nie mogłeś pobiec na ratunek, więc musiałeś być w pobliżu.

– To prawda, byłem w pobliżu – spojrzał na ojca Tomasza, który już chciał otworzyć usta. Dodał spiesznie: – To nie ja spowodowałem lawinę!

– To po co tam byłeś! – brat Bartłomiej był już wyraźnie zdenerwowany.

– Nie mam wytłumaczenia… – wydukał Michał. – Miałem niespokojny sen i postanowiłem się przejść.

– A słyszałeś świst? – zapytał cicho ojciec Tomasz.

– Jaki świst?

– Nieważne. Dajcie mi tu jeszcze tę małą kłamczuchę.

Zdenerwowany Bartłomiej wyprowadził gospodarza, a zawołał Justynę. Przestawał już cokolwiek rozumieć. Lawinę mógł spowodować każdy, także Michał, a mogła być też wynikiem odwiertu, działania szatańskiej maszyny, albo zwykłym zbiegiem okoliczności. Czyżby ojciec Tomasz znowu wiedział coś więcej?

– Justyno – Tomasz lubił zwracać się do ludzi po imionach – powiedz mi od jak dawna i z iloma osobami umawiasz się po nocach?

– Ja… – dziewczyna zarumieniła się potężnie.

– Bo chyba nie chcesz nas nabierać, że cudem przeżyłaś katastrofę? Nie było cię wtedy w domu. Więc pytam: z kim się wtedy umówiłaś? Ze stryjem, czy z kimś innym?

– Wtedy… – Justyna najwyraźniej zmuszała się do szczerości – Wtedy już było po całej… sprawie ze stryjem. Z kimś innym.

– Tatusiowi się pewnie nie podobało twoje zachowanie?

– Nie podobało.

– Pewnie poświęcał ci za mało czasu, przesiadując w piwnicy? – pytał dalej ojciec Tomasz, z tą miną, jakby wiedział wszystko i oczekiwał jedynie pozytywnych odpowiedzi.

Justyna rozpłakała się.

 

Brat Bartłomiej nie mógł uwierzyć, że tak niewinnie wyglądająca istota mogła się po nocy umawiać z własnym stryjem. Pewnie nawet, kiedy poprosiła go, żeby ją odprowadził, to była tylko jej kolejna gra.

– Co nam teraz robić? – pytał głośno Bartłomiej. – Więcej mamy zagadek niż odpowiedzi.

– Odpowiedzi są proste. Dziewczyna do zakonu, przynajmniej na razie – odpowiedział sucho ojciec Tomasz.

– A lawina, a diabelska maszyna? A Michał? Jaki to ma wszystko związek?

– Bartłomieju, a co to zmienia? – zapytał Tomasz. – Lawina mogła nastąpić wskutek odwiertu, pewnie pomógł jej przechadzający się po zboczu gruby Michał. Może też tarzająca się z jakimś chłopakiem w zaspach Justyna.

– Szatan! – powiedział Bartłomiej nagle. – Szatan mógł ją wywołać, żeby zamieszkała w domu stryja, żeby ojciec jej nie pilnował, żeby żyła w rozpuście…

– Oczywiście, że Szatan! – uśmiechnął się ojciec Tomasz. – Co do tego nie ma dyskusji. Tylko widzisz. Ty dalej twierdzisz, że on musiał w tym celu wejść na górę i przywalić w ziemię ogonem.

– Mógł kogoś opętać… I ten ktoś…

– Przestań – uciął mu Tomasz. – On działa subtelniej. Ojca zanęcił chęcią zysku, żeby zaniedbał córkę, podsunął mu diabelską maszynkę. Stryjowi podszepnął jakie bratanica ma białe ramiona. Zasiał ziarno, które wykiełkowało.

– I tak to zostawimy? Bez ostatecznego wyjaśnienia?

– Tak, bo i tak go nie znajdziemy – odpowiedział z przekonaniem. – Wystarczy, żeby oni wszyscy tutaj myśleli, że je znamy. I że już po sprawie.

 

Ojciec Tomasz mógł znowu mieć rację, a jednak brat Bartłomiej nie spał i rozmyślał. Nie cierpiał nierozwiązanych zagadek. I o ile ojciec Tomasz nie lubił przyznawać się do intelektualnej porażki, to Bartłomieja strasznie gryzło sumienie. Bez dokładnego wyjaśnienia sprawy, mogli przecież coś ważnego przeoczyć i pozostawić w stanie rozpadu.

W końcu, kiedy nie mógł już wytrzymać, zbudził śpiącego w najlepsze ojca Tomasza.

– Co jest, już jutrznia? – spytał przez sen Tomasz. – Odmówimy troszkę później…

– Nie, ale posłuchaj mnie uważnie. Chrzciłeś dziecko. Co powiesz na taki scenariusz: Justyna zachodzi w ciążę ze stryjem. Przenoszą się do nowego domu, a ciążę udaje się dzięki temu ukryć. Może właśnie temu się przenieśli, może to właśnie chcieli ukryć, albo ojciec coś podejrzewał i tylko chciał odciąć ją od brata?

– Gdzie oni wcześniej mieszkali?

– Nie mam bladego pojęcia, ale jutro tam idziemy. Czuję, że to nie jest koniec tej sprawy!

 

Żona gospodarza, spytana o to, gdzie wcześniej zamieszkiwała Justyna z rodzicami, udzieliła wielu ciekawych informacji. Otóż sprowadzili się oni do wsi rok temu i początkowo zamieszkiwali u nich. Później natomiast, nie wiedzieć czemu, przenieśli się do wdowy Zofii, gdzie mieszkali aż do przeprowadzki do nowego domu.

Michał mógł znać przyczynę ich przeprowadzki. I musiał znać prawdę o dziecku. Spytany o to, zareagował śmiechem:

– Jak to Justyny dziecko? To by mnie własna żona musiała oszukać!

„To wcale nie jest wykluczone… Mogła przecież chcieć chronić jego dobre imię, nawet w tajemnicy przed nim samym." – myślał brat Bartłomiej, nie chcąc się przyznać do pomyłki.

– A czemu się od was wyprowadzili?

– To przez mojego brata. Strasznie był nieprzyjemny.

– I nie chodzi przypadkiem o Justynę? – ojciec Tomasz znowu wbił swoją szpilkę.

– Chodziło… – odpowiedział zawstydzony Michał. – Ale on zawsze wszystko wyolbrzymiał.

– Gdzie mieszkali wcześniej? – pytał Bartłomiej, mając nadzieję trafić na coś jeszcze. Sam mógł tego nawet nie zauważyć, ale Tomasz zawsze wychwytywał najmniejsze nieścisłości.

– W mieście. Jego żona, matka Justyny, źle się tutaj czuła, chorowała – odpowiedział Michał. – Rzadko ją ktokolwiek widywał. Spędzała większość czasu we własnym pokoju.

– Na co chorowała?

– Nie wiem. Mówiła, że jej szkodzi tutejszy klimat. Z miasta przyjeżdżali do niej czasem lekarze w czarnych surdutach.

Ojciec Tomasz najwyraźniej znowu połączył jakieś fakty, bo aż się uśmiechnął. Zawsze jednak wolał mieć pewność:

– Chorowała…. Do miasta nie mogli wrócić?

– Brakowało im pieniędzy, wszystko wydawali na ten nowy dom – odpowiedział Michał, najwyraźniej nie wyczuwając jakiegokolwiek związku.

– Może więc to nie byli lekarze, tylko jeden lekarz – ciągnął dalej Tomasz – jakiś przyjaciel rodziny?

– Skądże znowu. Różni tu byli, sam widziałem.

– W takim razie, skoro wszystko wydawali na dom, to skąd mieli na lekarzy? – celnie zauważył Tomasz. I choć brzmiało to jak pytanie, to nikt nawet nie miał zamiaru odpowiadać. – Żeby jeszcze zwróciło im się z podróżą?

– Może już wcześniej coś wydobywał! – wykrzyknął Bartłomiej, pełen podziwu dla geniuszu swojego współbrata.

Tomasz uśmiechnął się tajemniczo i spojrzał przez okno. Przez moment wybijał palcem jakiś rytm na trzymanym w dłoni brewiarzu. Przymknął oczy i zaczął coś nucić.

Wstał, spojrzał na Bartłomieja i powiedział:

– A może to wcale nie byli lekarze?

 

Justyna mogła wiedzieć więcej. Kiedy Bartłomiej wyszedł z domu i zaczął jej szukać, podbiegł do niego jakiś młody mężczyzna. Był strasznie zziajany i ledwo łapał oddech.

– Justynę zabrali! – wydyszał i wskazał dłonią kierunek.

Brat Bartłomiej zaczął biec ile miał sił w nogach. Dobiegł prawie do miejsca, w którym zeszła lawina. Wysoki mężczyzna w czarnym surducie targał dziewczynę za włosy. Wymierzył jej solidnego kopniaka w brzuch. W jego dłoni błysnęło ostrze. Braciszek nie miał czasu do namysłu. Wyćwiczonym ruchem wyciągnął spod habitu rewolwer z przedłużaną lufą.

Qui docet manus meas ad proelium – powtarzał szeptem słowa Psalmu składając się do strzału - digitos meos ad bellum…

Kula przecięła ze świstem powietrze. Napastnik osunął się na ziemię. Kula utkwiła mu w okolicach krtani, więc charczał przeraźliwie głośno. Kałuża krwi rozlewała się aż pod nieprzytomną dziewczyną.

Brat Bartłomiej nie mógł patrzeć, jak ten człowiek się męczy. Ojciec Tomasz i tak nie zdążyłby z Ostatnim Namaszczeniem.

Requiescat in pace – wyszeptał przystawiając dygocącemu mężczyźnie lufę do potylicy.

Nienawidził tego robić – zabijać, ani ranić. Mimo, że był doskonałym strzelcem, nie lubił zapachu prochu. Stale nosił przy sobie rewolwer, jedyną rzecz, która przypominała mu czasy przed nawróceniem. Już jako inkwizytor nosił go stale ze sobą, nauczony doświadczeniem, ale używał go tylko w wyjątkowych sytuacjach. Najbardziej go irytowały takie momenty, w których Bóg przypominał o tym, że to on nosi kule.

Przecież celował w rękę…

 

Kiedy Ojciec Tomasz dobiegł na miejsce, zobaczył płaczącego nad ciałem brata Bartłomieja i nieprzytomną Justynę. Nieopodal leżał rewolwer, widziany już niejednokrotnie w dłoni braciszka.

– Wstawaj! Spokój już! – powiedział Tomasz zdecydowanym głosem. – Widać tak musiało być.

Trup trzymał w zaciśniętej dłoni nóż. Ojciec Tomasz zaczął przetrząsać mu kieszenie. Złoty zegarek, mały pistolet… oraz papiery. Zaraz zaczął je przeglądać w poszukiwaniu jakichś wskazówek.

– Nie nosił przy sobie nic, co mogłoby zdradzić gdzie pracuje… – powiedział sam do siebie. – Szkolony tajniak! Przegapił tylko ten jeden weksel – dodał, wymachując kawałkiem papieru.

– Kto jest trasantem? – spytał Bartłomiej, zupełnie bez emocji, jakby odgrywając wyuczoną rolę.

– Mogłem się tego spodziewać – Tomasz skrzywił się odrobinę. – Krajowe Towarzystwo Naftowe.

 

Mieszkańcy zbiegli się z pól, zaalarmowani wystrzałami. Wspólnie przeniesiono ciało i pobitą Justynę do domu Michała. Ojciec Tomasz opatrywał jej rany, bo brat Bartłomiej wolał uniknąć takiej okazji do grzechu. Miała rozcięty policzek, oraz liczne siniaki. Ojciec modlił się, żeby nie miała żadnych poważnych obrażeń wewnętrznych. Musiał już dwa razy pomagać Bartłomiejowi w polowej operacji i wolał tego nie powtarzać.

Na miejscu tragedii znalazł wcześniej pióro. Podejrzewał, że przybysz chciał przymusić Justynę do podpisania czegoś. Przypuszczał nawet, że chodziło o działkę, która się jej prawnie należała po śmierci rodziców. Brakowało tylko twardego dowodu – pisma, które miała podpisać. Nie było go wśród papierów znalezionych przy denacie.

I wtedy uwagę ojca Tomasza zwrócił jej powiększony policzek.

– Eureka! – wykrzyknął, otwierając palcami jej usta. – Chciała to połknąć!

Rzeczywiście, zmięty i mokry dokument dało się miejscami odczytać. Mówił o zrzeczeniu się praw do działki na rzecz pana Tadeusza Wielosławskiego, rzeczonego ojca chrzestnego Justyny, w zamian za utrzymanie u pewnej matrony we Lwowie. Dlaczego nie podpisała? Mówiła przecież, że nie wie, co jej ojciec robił nocami w piwnicy. Nie mogła wiedzieć o tym, że najpewniej odkrył złoże nafty.

– Justyno! – powiedział ojciec Tomasz widząc, że otworzyła oczy. – Czemu tego nie podpisałaś?

– Powiedziałam, że muszę was zapytać – odpowiedziała bardzo słabym głosem. – On na to, że nie ma mowy, a chciał po dobroci…

– Zuch dziewczyna! – Tomasz poklepał ją delikatnie po ramieniu. – Dziękuj Bogu, że brat Bartłomiej uratował ci życie. Mu samemu podziękujesz później.

 

Doszła więc nowa hipoteza dotycząca przyczyny lawiny. Być może to właśnie Towarzystwo Naftowe, albo pan Tadeusz Wielosławski spowodował lawinę. Ojciec Justyny mógł poszukiwać dla nich złóż, zaciągnąć kredyt na parowe wiertło… Być może, kiedy w końcu je odkrył, chciał je eksploatować sam, w tajemnicy przed Towarzystwem. A oni doszli prawdy i chcieli go zabić, a nieruchomość przejąć za długi.

Tylko Justyna, która w środku nocy umówiła się z jakimś chłopcem, pokrzyżowała im plany i przeżyła ten upozorowany wypadek.

Nawet brat Bartłomiej był usatysfakcjonowany takim rozwiązaniem zagadki. Co jednak należało teraz zrobić? Jeżeli Towarzystwo wiedziało już o złożu, to życie Justyny było w niebezpieczeństwie. Gdyby z kolei zabrali ją do zakonu, jak planowali wcześniej… nikt by jej pewnie o zgodę na eksploatację nie pytał, a działka przeszłaby na pana Wielosławskiego prawem kaduka.

Rozmyślali nad tym długo. Ojciec Tomasz uwielbiał rozwiązywać zagadki, ale kiedy już uznawał sprawę za rozwiązaną, to tracił zupełnie zainteresowanie. Nie odnajdywał się najlepiej w roli sędziego.

W końcu jednak wpadli wspólnie na iście salomonowe rozwiązanie.

– Przekaż działkę na nasz zakon. Niech wtedy spróbują ją ruszyć – powiedział Bartłomiej z nutą drwiny w głosie. – Nie bój się, dostaniesz odpowiednią zapłatę. Złoże ma pozostać nienaruszone – dodał. Teraz zwrócił się do Michała: – Ty z kolei, nasz przyjacielu, masz na… naszej działce wystawić kaplicę.

– To taki rodzaj publicznej pokuty – dodał ojciec Tomasz. – Na Bożą chwałę!

– A co ze mną? – spytała Justyna.

– Ty jedziesz jeszcze dzisiaj z nami – odpowiedział Tomasz, Justyna bowiem nie była bezpieczna w wiosce. – Niegłupia jesteś, więc sobie doskonale poradzisz w klasztorze.

Teraz trzeba było tylko poczekać, aż dziewczyna połknie haczyk.

– Nie! Proszę! – zaczęła go błagać na kolanach. – Ja nie chcę stąd wyjeżdżać!

– Karolek też na pewno nie chce – powiedział z uśmiechem ojciec Tomasz, puszczając jej oko. Miał nadzieję, że Bóg mu nie poczyta tego, jako ujawnienia tajemnicy spowiedzi. Dodał jeszcze: – Umówmy się tak. Pobędziesz tam rok, aż sprawa przycichnie. My w tym uciszaniu pomożemy. Potem sami cię tutaj przywieziemy i… – zbliżył się do niej i szepnął na ucho – sam wam udzielę ślubu.

 

Bartłomiej był pod wrażeniem tego, że ojcowi Tomaszowi udało się namówić Justynę do pozostania przez rok w klasztorze. W końcu było to dla jej bezpieczeństwa, mogła też w tym czasie wyrosnąć ze swoich kokieteryjnych zapędów i nie stanowić już potem zagrożenia dla męskich serc. Cieszył się też, że zobaczy ją za rok. Może będzie jeszcze piękniejsza?

Nazajutrz pożegnali się z Michałem i resztą wioski. Siąpił lekki deszcz, który spowalniał ich pochód. Poturbowana Justyna spokojnie spała na osiołku.

– Może trzeba było pogrzeb zrobić… – powiedział brat Bartłomiej, w którym odezwało się sumienie.

– Pogrzeb nie jest do zbawienia koniecznie potrzebny. Może to heretyk był? Nie zamartwiaj się tak – pocieszał go ojciec Tomasz, jakby miał dodać zaraz „to nie pierwszy i nie ostatni raz". Powiedział jednak: – Uratowałeś jej w końcu życie. Oni w tym Towarzystwie z Szatanem przystają.

– Niech ci będzie. Udziel mi tylko rozgrzeszenia…

Znowu szli przez dłuższą chwilę w milczeniu. Brat Bartłomiej postanowił podrzucić jakiś temat. Wolał teraz rozmawiać, choćby o niczym, niż zadręczać się myślami.

– Jak ci to się udało? – spytał Tomasza, upewniwszy się, że dziewczyna drzemie. – Myślałem, że nigdy się nie zgodzi.

– Widzisz… to taka sztuczka, którą wymyśliłem – odpowiedział z uśmiechem Tomasz. Traktował większość rozmówców bardziej jako zagadki, które da się rozwiązać, niż ludzi z krwi i kości. – Wystarczy najpierw przedstawić komuś o niebo gorszą alternatywę. Taki kontrast.

– Wyśmienite! Nazwałeś to jakoś?

– To trochę… nieładne, ale w końcu jesteśmy Ecclesia militans! – powiedział Tomasz, triumfalnie wskazując palcem w niebo. – Nazwałem to butem-w-mordę. W sensie, że najpierw trzeba… no rozumiesz…

– Tomaszu! – zaśmiał się Bartłomiej. – Nie poznaję cię!

– Zbyt brutalne? – spytał ojciec, jakby nazwa była najważniejszą w tym momencie rzeczą. – Może i masz rację… W takim razie niech będzie…

– Pamiętasz, jak przekonałeś kiedyś Mikołaja do szczerej spowiedzi? – podsunął mu myśl Bartłomiej.

– To jest to! Drzwiami-w-twarz!

 

Koniec

Komentarze

Ciekawe, detektywistyczne, trochę przypominające Umberto Eco. Zakończenie dobre - humorystyczne, dobrze podsumowujące. Przyjemnie się czyta.

omysł ciekawy i wykonanie też dobre. Brakło mi jednak, pewnego napięcia. Nie denerwowałam się co stanie się dalej, owszem czytałam z zainteresowaniem, ale to nie jest jednak to samo. Poniżej kilka uwag:

Każde z nich dostało indywidualne błogosławieństwo. – nie ma tu błędu, ale jakoœ słowo indywidualne mi nie pasuje. Ale to tylko moje odczucia.

Wioska miała jakieœ dziesięć dymów – powinno być domów. Jeżeli jeszcze możesz, popraw szybko ;)

I za posiłek – włšczył się brat Tomasz. - lepiej by brzmiało: Dziękujemy też za posiłek; samo wtršcenie „i za posiłek” nagle wybija z rytmu, nijak ma się bowiem do wczeœniejszej wypowiedzi.

Ojca Tomasz – Tomasza

Braciszek nie miał czas do namysłu. - czasu.

Gdybym mogła oceniać dałabym 5 – za pomysł; ładnš narrację; kreację bohaterów; małš iloœć błędów; łacinę ;). Do wyższej oceny jednak brakło „tego czegoœ”. Zostawiłeœ mnie z pewnym niedosytem i œwiadomoœciš, że potrafisz lepiej.

Pozdrawiam.

Przepraszam, za ten powyższy komentarz, skopiowałam z Openoffice i nie mam pojęcia, dlaczego się tak stało... A miałam tak ładnie to napisane. No cóż, mam nadzieję, że jednak da się go jakoś przeczytać. Pozdrawiam raz jeszcze.

Interesujący pomysł. Dobre wykonanie. Zabawne zakończenie. Łacina... (co prawda "tłumaczona", ale jednak). Sześć minus.

Aaaaaaah, nareszcie... Długie i dobre. Może jeszcze nie uczta, ale bardzo sycący posiłek. Lepiej napisane niż opowiastka o babuni, ale jednak widzę pewne niedociągnięcia... Niektóre zdania - te opisowe - wyglądają, jakby ktoś pisał je za Ciebie (np. początek - "były; były; była; były..."), a przez to brzmią dość topornie. Poza tym, opowiadanie jako całość jest dość "niespójne" - sceny są szybkie i urywane.

 

Mimo to, tekst jest wyjątkowo dobry (a warto zauważyć, że motywów religijnych nienawidzę). Dałbym 5, gdybym mógł. Bardzo mocne 5.

Bardzo dobre opowiadanie. Wciągające, dobrze napisane, akcja toczy się wartko, intryga wielostopnia - odkrywana umiejętnie. Jest to zdecydowanie jedna z najlepszych pozycji na stronie. Porządny warsztat pisarski.

Ode mnie - 5,5.

Bardzo fajne opowiadanie. Podoba mi się zwłaszcza dlatego, że widać wkład pracy i troszke chociaż badań źródłowych, czego brakuje często w opowiadaniach fantastycznych. Gdybym mógł oceniać, to z pewnością nie zaniżyłbym średniej.

Zgadzam się z poprzednikami. Opowiadanie fantastyczne powinno być budowane na jakiejś podstawie (historycznej, naukowej, etc.)
Powinieneś trochę ten tekst rozbudować fabularnie i objętościowo :)

PS. Rzadko tu zaglądam - fajnie wymyślone te odnośniki...

@Zielenina: przyznam, że nie czytałem Umberto Eco, ale uważam to spory komplement :)

@lady madder: poprawiłem trochę już wcześniej, aczkolwiek "dymów" jest zamierzone i nie jest błędem.

@Mortycjan: niestety nikt za mnie nie pisał tych zdań, taki już mam toporny styl, z którym się muszę zmagać. Raz to wychodzi lepiej, raz gorzej ;)

@NasirWizz: Rozbudować fabularnie i objętościowo? To musiałaby już być jakaś mikropowieść ;) Odnośniki natomiast zrobiły się zupełnie same, po przeklejeniu z Worda. Nie taki głupi ten tutejszy edytor.

Dobre opowiadanie, dobry pomysł.  5 z czystym sumieniem. Oczywiście krytyk dopatrzyłby się pewnych niedociągnięć (przecinki, przecinki, przecinki). Od siebie dodam, że być może powinieneś pisać dłuższymi zdaniami. Bo większość zdań w Twoim opowiadaniu to zdania bardzo krótkie. O ile to się sprawdza w krótkiej formie, w długiej zaczyna wkurzać i sprawia wrażenie monotonii. Ale spoko. Oryginalny pomysł, wykonanie też niezłe. 

muszę przyznać, że masz talent :)

przypowieść o talentach oczywiście znasz?

zauważyłem kilka literówek i w formie czasami coś zgrzyta, ale to pryszcz :).

pochylam się z wyrazami szacunku :)

Ciekawy pomysł. Inkwizytorzy na tropach nafty… Dobrze się czyta.

Babska logika rządzi!

Czytało się nieźle, bo opowiadanie prezentuje się całkiem przyzwoicie, jednakowoż nie do końca prawdopodobne wydaje mi się zachowanie i życie mieszkańców tej malutkiej wioski zagubionej w górach.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sporo wątków, ale nie czytało się źle ;)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka