- Opowiadanie: belhaj - Tuż za ścianą

Tuż za ścianą

Opowiadanie ukazało się w letnim Wydaniu Specjalnym Szortala. Klasyczna opowieść grozy inspirowana mitologią H.P. Lovecrafta.

Ciekaw jestem waszej opinii, tym bardziej, że po raz pierwszy zastosowałem narrację w formie pamiętnika. 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Tuż za ścianą

 

 

Dwudziesty siódmy października, rok 1887, posiadłość Howcraft, okolice Arkham

 

Zacząłem pisać pamiętnik, aby zająć czymś myśli. W moim życiu zaszło ostatnio sporo zmian, a w ten sposób łatwiej będzie mi wszystko uporządkować. Zaczęło się niespełna tydzień temu, kiedy dotarł do mnie list, którego się nie spodziewałem. Było to pismo od prawnika, który informował mnie, że właśnie odziedziczyłem po niedawno zmarłym wuju posiadłość zwaną Howcraft.

Terence Corman był bratem mojego ojca, jednak nie utrzymywali ze sobą zbyt zażyłych kontaktów. Krewnego widziałem ostatnio na pogrzebie taty i oprócz wymiany kilku grzecznościowych zdań nie rozmawialiśmy zbyt wiele. Stąd, muszę przyznać, moje ogromne zaskoczenie faktem, że to mnie wyznaczył na swojego dziedzica, ale wuj nie miał żadnego potomka, a z tego co wiedziałem, nigdy się nawet nie ożenił.

Według prawnika zostałem spadkobiercą całego majątku, nie licząc ksiąg z przebogatej biblioteczki, które zasiliły zbiory Uniwersytetu Miskatonic, gdzie wujek był wykładowcą. Do schedy zaliczał się dom położony nieopodal Arkham, czternaście akrów ziemi dookoła posiadłości oraz dziewięćset sześćdziesiąt osiem dolarów.

Muszę przyznać, że spadek ten okazał się dla mnie uśmiechem od losu. Niestety, miałem słabość do hazardu, notabene odziedziczoną pewnie po ojcu, a kilka dni wcześniej przegrałem w karty całkiem sporą sumę. Stwierdziłem, że wyjazd z Bostonu pozwoli mi poukładać myśli, pozbierać się, a pieniądze przeznaczę na spłatę długów.

 Swoje mieszkanie zostawiłem pod opieką dozorcy, pana Claphama. Spakowałem kilka niezbędnych, podręcznych rzeczy, trochę ubrań na zmianę i zakupiłem bilet na pociąg do Arkham.

W ten właśnie sposób znalazłem się tutaj. Do miasta dotarłem chwilę po południu, spotkałem się z miejscowym rajcą, aby dopełnić wszelkich formalności związanych z przejęciem spadku. Następnie wynająłem powóz, który dowiózł mnie do posiadłości wuja, okazało się bowiem, że dom leży w odległości czterech mil od Arkham, wśród rozległych lasów i bagien.

Dotarłem tam przed wieczorem i początkowo odrobinę się przeraziłem. Dom był ogromny, dwupiętrowy i podpiwniczony, otoczony kamiennym murem z metalowymi zdobieniami. Budynek składał się z dwunastu pomieszczeń, w tym trzech sypialni oraz tarasu wychodzącego na ogród. Niestety, rośliny wydawały się zaniedbane, podobnie zresztą jak wnętrze posiadłości. Wuj musiał w ostatnich tygodniach życia, nie dbać już o swój majątek, stąd miejsce, do którego trafiłem okazało się odrobinę zapuszczone.

 

Dwudziesty ósmy października, rok 1887, posiadłość Howcraft, okolice Arkham

 

Dzisiejszy dzień spędziłem bardzo pracowicie, więc cieszę się, że mogę w końcu usiąść przy kieliszku przedniego koniaku (wuj okazał się posiadać sporą kolekcję alkoholi w piwnicy) i skreślić parę słów.

Zacząłem przeglądanie rzeczy  od piętra, gdzie znajdowało się mniej pomieszczeń. Oprócz łazienki i garderoby odkryłem tam również pracownię wuja. Co prawda książki spakowane w skrzynie gotowe były do przetransportowania do biblioteki Uniwersytetu Miskatonic, ale zostało po nim wiele gazet, czasopism, a także pamiątek.

Zapomniałem wcześniej dodać, że wuj był antropologiem, w ramach swoich badań często podróżował po Europie, Afryce, ponoć był nawet na Grenlandii. W jego gabinecie natknąłem się na wiele souvenirów z tych wypraw.

Widziałem statuetkę przedstawiającą dziwne stworzenie o niewyraźnych, antropoidalnych kształtach, głowie ośmiornicy, twarzy pełnej macek, tułowiu pokrytym łuskami, szponach na przednich i tylnych łapach oraz długich, wąskich skrzydłach na grzbiecie. Na jednej z półek w równym rzędzie stały figurki przedstawiające dwunożne potwory o rybich kształtach z kończynami wyposażonymi w ssawki. Na każdej z nich wyrzeźbione były symbole napisane w języku, którego nie potrafiłem odczytać.

Jednak najdziwniejszą rzecz znalazłem w biurku. Były to notatki nakreślone ręką wuja (poznałem to, bo taki sam charakter pisma widniał w testamencie). Na jednej znajdował się taki oto napis:

 Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn

Język użyty do jej sporządzenia wydawał się podobny, do tego, którym podpisane były figurki. Odkryłem tam również jakieś skomplikowane opisy,  jednak nie zrozumiałem z tego ani słowa. Równie dobrze mogły być to rytuały lub modlitwy jak i przepis na orientalną potrawę. Na drugiej natomiast widniało kolejne zagadkowe zdanie, tym razem napisane po angielsku:

Yog-Sothoth zna Bramę. Yog-Sothoth jest Bramą. Yog-Sothoth jest Kluczem i Strażnikiem Bramy. Przeszłość, Teraźniejszość, Przyszłość, wszystko jest w jednym w Yog-Sothothu. On wie, gdzie Przedwieczni odeszli i gdzie powrócą…

Niestety, zaczynam przypuszczać, że wuj Terence na stare lata po prostu oszalał. A badania antropologiczne, które prowadził, pomieszały mu się z rzeczywistością.

 

Dwudziesty dziewiąty października, rok 1887, ranek, posiadłość Howcraft, okolice Arkham

 

Miałem dziwny sen. Już kiedy się kładłem, wydawało mi się, że słyszę jakieś dźwięki dochodzące zza ściany gabinetu wuja. Coś chrobotało i bulgotało, a do tego dudniło i huczało, jakby budynek miał się zawalić.

Po jakimś czasie hałasy ustały, a ja spokojnie zasnąłem. Obudziłem się ze sporym bólem głowy. Wieczorem wypiłem całą butelkę kukurydzianej whiskey. Podejrzewam, że dudnienie, które słyszałem, było pierwszym symptomem nadchodzącego kaca.

Właśnie przyjechał wóz, mający przetransportować książki na uniwersytet. Zabiorę się do Arkham i przy okazji uzupełnię zapasy jedzenia.

 

Dwudziesty dziewiąty października, rok 1887, wieczór, posiadłość Howcraft, okolice Arkham

 

W końcu wróciłem. Przez cały dzień strasznie padało, dlatego też jestem przemoczony i zmęczony. Mam wrażenie, że odkąd tu jestem zamiast odpoczywać coraz bardziej opadam z sił. Podczas pobytu w mieście dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy, które napawają mnie niepokojem. Zacznę jednak od początku.

Kiedy pomagałem wyładowywać książki przed gmachem Uniwersytetu Miskatonic, podszedł do mnie pewien starszy jegomość. Przedstawił się jako Sherman Atwood, był profesorem, wykładowcą, a także (jak twierdził) przyjacielem wuja.

Otóż pan Atwood był głęboko poruszony śmiercią mego krewnego, wyraził współczucie z powodu straty, a także opowiedział mi ciekawą historię.

Wuj Terence kilka lat temu odbył podróż do Europy, podczas, której nabył książkę będącą prawdziwym białym krukiem dla antropologów i uczonych na całym świecie. Księga  nosiła tytuł Necronomicon, a spisana została przed wiekami przez szalonego Araba, Abdula Alhazreda. Oczywiście, była to bardzo stara kopia, gdyż oryginał uznawano za zaginiony.

Według słów pana Atwooda wuj wykazywał chorobliwą wręcz fascynację tym dziełem, przez co ucierpiała jego praca naukowa, a nawet status nauczyciela akademickiego na uniwersytecie. Po jakimś czasie przestał pojawiać się na wykładach, a wszelkie próby odwiedzin w jego posiadłości zbywał, tłumacząc się chorobą i niedyspozycją. Stał się odludkiem, a na uczelni panowało przekonanie, że zwariował.

Podziękowałem za informację oraz troskę (pan Atwood był wielce zainteresowany tym, co stało się z egzemplarzem Necronomiconu należącym do wuja), a następnie pożegnałem się i udałem do sklepów.

Najpierw wstąpiłem jednak do jadłodajni znajdującej się na Main Street. Po zjedzeniu przepysznego, soczystego befsztyka zamówiłem kawę i przejrzałem nowy numer Advertisera, lokalnego dziennika. Zainteresował mnie artykuł o dziwnym pogańskim kulcie, jaki panoszył się w położonym niedaleko Innsmouth. Ponoć ludzie przenieśli się na pobliskie bagna i czcili nieznanych bogów. Sprawą zainteresowała się policja.

Jakiś czas później, gdy znalazłem się w sklepie i wybierałem prowiant na najbliższe dni, podszedł do mnie niski, starszy mężczyzna, który – jak się okazało – przez jakiś czas pracował u mego wuja jako ogrodnik. Teraz został zatrudniony jako pomocnik w punkcie handlowym. Stwierdził, że w posiadłości dzieją się dziwne rzeczy, a mój krewny ściągnął na siebie jakąś klątwę. W ścianach coś dudniło i drapało, jakby chciało się wydostać, a czasem aż trzęsło całym domem. Rośliny, choć właściwie pielęgnowane, usychały i marniały, a zwierzęta omijały okolicę szerokim łukiem. Do tego w domu przez cały czas czuć było nieprzyjemny rybi zapach, którego źródła nie dało się ustalić. Zrezygnował z pracy parę miesięcy przed śmiercią wuja, a mnie radził, żebym jak najszybciej opuścił majątek.

Przyznam, że początkowo miałem to za bredzenia zawistnych mieszkańców (w końcu taka nieruchomość miała całkiem sporą wartość i na pewno było wielu chętnych na jej kupno), jednak kiedy po powrocie zobaczyłem na jednej ze ścian budynku pęknięcie, zacząłem podejrzewać, że dzieje się tu coś wielce niepokojącego.

I wreszcie uświadomiłem sobie, co to za nieprzyjemny zaduch ciągle drażni mi nozdrza. W całym domu czuć było morski, rybi zapach.

 

Trzydziesty października, rok 1887, posiadłość Howcraft, okolice Arkham

 

Coś jest bardzo nie tak.

W środku nocy obudziło mnie głuche dudnienie W głowie grasowały oślizgłe macki, czułem się tak, jakby oplatały moje bezwładne ciało. Słyszałem chrapliwe głosy nawołujące, mamiące i wzywające do siebie. Widziałem obrazy, których potem przez długi czas nie mogłem się pozbyć sprzed oczu. Ukazało mi się masywne, kolosalne czarne cielsko wyłaniające się z nieskończenie głębokich podziemi, upstrzone dziwacznie barwionymi światłami.

Przed oczami przewijały mi się różowawe twory długości około pięciu stóp budową ciała przypominające skorupiaki, zaopatrzone w kilka par przegubowych kończyn. Na grzbietach miały potężne płetwy lub błoniaste skrzydła, tam zaś, gdzie powinna znajdować się głowa, dostrzegałem tylko poskręcaną eliptyczną odrośl pokrytą mrowiem krótkich czułków.

Zobaczyłem ociekające wodą miasto z zielonego kamienia. Tak olbrzymie, że jego rozmiary wykraczały poza wszelkie ludzkie wyobrażenie. Ściany i wrota pokryte były płaskorzeźbami i posągami przedstawiającymi nieznane istoty o monstrualnych i przerażających kształtach.

Widziałem mieszkańców miasta. Ich sylwetki kojarzyły mi się z krokodylem lub foką, jednak sądzę, że nie było to nic znanego przyrodnikom lub paleontologom. Wielkością dorównywały dorosłemu człowiekowi, ich przednie kończyny wyposażone były w sprężyste łapy, podobne do ludzkich dłoni. Najdziwniejsze były jednak ich głowy. Nie jestem w stanie opisać ich kształtu ani wyglądu, wiem tylko, że wywołały we mnie obrzydzenie, wstręt oraz podskórny, straszliwy, pierwotny lęk. Mieszkańcy  pląsali jakby w tańcu i intonowali ochrypłymi głosami pieśń w nieznanym języku. Zdawało mi się, że rozróżniam słowa ich rytualnego zawodzenia:

Taulywath, Ynafrltha'fda, Wecn'cluh, Gtalathetrf

Chciały, żebym powtarzał za nimi. Wypowiedziałem pierwsze dwa słowa i ujrzałem emanującą czerwoną poświatą błonę, która zdawała się otwierać i rozszerzać. Stawała się coraz bardziej prześwitująca, a po jej drugiej stronie zobaczyłem coś, czego nigdy nie zapomnę.

Stwór był podobny do tego, jaki został wyrzeźbiony w statuetce, znajdującej się w gabinecie wuja, którą widziałem pierwszego dnia pobytu w Howcraft. Jednak rozmiarami przekraczał wszelkie wyobrażenie. Monstrum zdawało się być człekokształtne, jednak opuchnięte i rozdęte, z łbem jak kałamarnica i twarzą ginącą w rojowisku macek. Cielsko istoty wydawało się gumowate i pokryte łuskami, przednie i tylne łapy zwieńczone były szponami, a z grzbietu wyrastały długie skrzydła.

Sam nie wiem dlaczego, ale zapragnąłem dotknąć stworzenia i pomóc mu przedostać się na drugą stronę błony. Jednak ta znowu ściemniała, zasklepiła się oraz powróciła do swojego czerwonego, krwistego i jakby pulsującego koloru.

Ocknąłem się w gabinecie wuja. Mimo iż nie spałem, nadal czułem się tak, jakbym utknął w koszmarze. Coś silniejszego od mojej woli nakazywało mi działanie. Choć część mojego umysłu kwestionowała logikę tego imperatywu, nie byłem w stanie się oprzeć. Odsunąłem jeden z pustych teraz regałów na książki i starałem się rozbić ścianę za pomocą krzesła, noża i kilku innych sprzętów, które miałem w zasięgu. Zdaje się, że w wyrazie bezsilności zacząłem tłuc głową w mur, a także drapać i skrobać go rękami, nie zdając sobie sprawy z bólu, jaki sobie zadawałem. Przeżyłem chyba tylko dzięki temu, że jedno z uderzeń pozbawiło mnie przytomności. Świt zastał mnie leżącego w kałuży krwi płynącej z okaleczonej głowy, którą ściskałem poranionymi dłońmi.

Nie mam pojęcia, czy to tylko wytwór mojego umysłu, czy wuj naprawdę wszedł w konszachty z jakimiś mrocznymi siłami. Niezaprzeczalnym faktem było, że działy się tu dziwne rzeczy, a ja musiałem coś z tym zrobić.

 

Trzeci listopada, rok 1887, Boston

 

Potrzebowałem kilku dni, aby dojść do siebie i dopiero teraz mogę zapisać to, co wydarzyło się po tej feralnej dla mnie nocy.

Początkowo zbagatelizowałem sprawę, w końcu koszmary (szczególnie w starej posiadłości jaką był Howcraft) mogły się przyśnić każdemu. Jednak kiedy przypomniałem sobie te wszystkie obrazy, jak realne były, wiedziałem, że nie mogę tego tak zostawić.

Spakowałem bagaż (nie było tego wiele, ale oprócz ubrań, zabrałem także parę wartościowych rzeczy należących do wuja, jak srebrne świeczniki, sztućce czy kilka złotych sygnetów), a następnie przetrząsnąłem dom w poszukiwaniu Necronomiconu. Podejrzewałem, że to wspomniana przez Atwooda księga była przyczyną całego rozgrywającego się tu szaleństwa. Niestety, nigdzie jej nie znalazłem, a czas płynął nieubłaganie. Miałem nadzieję, że w ciągu dnia jestem bezpieczny, a żyjące za błoną monstra mogą wywierać na mnie wpływ tylko nocą.

Nie chciałem jednak zostawać tu dłużej niż to konieczne. Kiedy upewniłem się, że zabrałem wszystko, co niezbędne i wartościowe (ciągle pamiętałem o karcianych długach czekających na spłatę) zgromadziłem lampy naftowe jakie znalazłem w domu i potłukłem je. Następnie ułożyłem w stosy drewniane meble, niektóre rozbijając na kawałki. Dzieło zwieńczyły gazety i czasopisma, które zostały w domostwie.

Przyznam, że zapaliło się w jednej chwili. Ledwo zdążyłem wybiec na zewnątrz. Na szczęście nie padało, więc nic nie mogło ugasić podłożonego przeze mnie ognia. Pożar trawił posiadłość powoli lecz nieubłaganie. Kiedy upewniłem się, że nic już nie przeszkodzi, całkowitemu spaleniu domu, oddaliłem się powoli.

Możecie mi wierzyć lub nie, ale odchodząc, słyszałem dudnienie i coś niczym krzyki rozpaczy, lamentu i szaleństwa. Nie wiem, czy to, że spaliłem dom, utrudni tajemniczym istotom przejście do naszego świata. Ale miałem taką nadzieję.

Nim dotarłem do Arkham zrobiło się ciemno. Pociągi o tej porze już nie kursowały, więc wynająłem pokój w położonym tuż obok dworca hotelu.

Przez całą noc nie zmrużyłem oka, nasłuchując czy w ścianach nie rozlega się żadne chrobotanie, czy okna są szczelnie zamknięte, a za drzwiami nie czai się jakieś żądne zemsty monstrum.

Następnego dnia rano wsiadłem do pociągu i wróciłem do Bostonu. Teraz siedzę w swoim dawnym mieszkaniu, kreśląc te słowa, a za każdym razem, kiedy wspominam wydarzenia sprzed kilku dni, mym ciałem wstrząsają dreszcze.

 Źle sypiam, odkąd zyskałem świadomość, że gdzieś tam, tuż za ścianą, mogą znajdować się nienazwane stwory, których istnienia nie potrafimy objąć umysłem. Które czają się w ukryciu, gotowe w każdej chwili zniszczyć nasz świat. 

Koniec

Komentarze

Belhaju, czy to musi być napisane kursywą? :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jak pisałem w przedmowie, opowiadanie jest w formie pamiętnika, stąd kursywa.

Ale tu nie ma nic poza pamiętnikiem, więc chyba nie ma potrzeby takiego pisania. Tu nic nie trzeba wyróżniać innym krojem czcionki.

Kursywę fatalnie się czyta. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przyznaję rację. Już zmienione :)

Dzięki! Bardzo się cieszę, także w imieniu tych, którzy nie lubią kursywy. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czytałem coś bardzo, ale to bardzo podobnego… Chyba w najwcześniejszych powijakach SF i Fantasy…

 

Chcesz, bym wyszukał? ;)

Reg, proszę bardzo :)

Lisie, plagiatu się nie boję, to od początku do końca autorski pomysł. A co do czegoś podobnego, cóż Lovecraft inspirował (i ciągle inspiruje) wielu.

Fakt :) Chyba rzeczywiście rozchodzi się o inspirację :)

 

Przeczytałem z przyjemnością, bo tekst, jak to u Ciebie, napisany porządnie. Jednak solidniejsza opinia będzie dopiero, gdy pracę skończę, gdyż mam zamiar trochę pomarudzić, więc pisanie trochę potrwa ;-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Przeczytałam bez przykrości, ale i bez szczególnych wrażeń, jako że opowiadanie raczej nie wyróżnia się oryginalnością. Wiele tekstów poświęcono już spadkobiercom, którzy po przekroczeniu progu odziedziczonego domu doświadczają przedziwnych wizji, omamów, a bywa, że i tracą zmysły.

Nie przeszkadza mi, że rzecz ma miejsce w znanej scenerii, ale wolałabym przeczytać dziejącą się tam bardziej zaskakującą i zadziwiającą opowieść.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Thargone, dzięki za przeczytanie :) Czekam w takim razie na dawkę konstruktywnej krytyki, jak to u Ciebie :)

 

 

Reg, opowieść w założeniu miała być klasyczna, tutaj bardziej chciałem się sprawdzić w nowej formie narracyjnej. Dzięki za przeczytanie, cóż w kolejnym tekście (pisanym na Fantastyczne gody) postaram się bardziej zaskoczyć :)

Trzymam za słowo. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podobało mi się, belhaju. Podobny motyw może i przewinął się już nie raz, ale masz na tyle lekki styl pisania, że z przyjemnością przeczytałam Twoje opowiadanie. Wydaje mi się, że pisanie klasyki bywa nawet trudniejsze, niż tworzenie czegoś nowego, bo łatwiej znudzić czytelnika, który już domyśla się konsekwencji poszczególnych wydarzeń. Udało Ci się opisać historię na tyle sprawnie, że o nudzie nie mogło być mowy. :) Według mnie, to fajny tekst. :)

Rossa, dzięki za przeczytanie i komentarz :) Cieszę się, że nie znudziłem i tekst się podobał. W sumie rzadko decyduje się na pisanie podobnych opowiadań dlatego tym bardziej zadowolony jestem z Twojej opinii.

No właśnie… Napisane bardzo porządnie, ale nie znalazłem tu nic nowego. Lovecraft jest eksploatowany na taką skalę, że samo przerzucanie znajomymi motywami (macki, rybi odór, szalony Arab itp.) to stanowczo za mało, by zrobić na mnie wrażenie. Ale już doczytałem wyjaśnienie w komentarzach. Skoro tak opanowałeś konwencję, to trzymam kciuki, żebyś następnym razem popuścił jeszcze macki fantazji ;)

I am surrendering to gravity and the unknown.

Artur bardzo udanie wykorzystał motywy, leżące u podstaw fantastyki. Tak kiedyś powstał ten nurt.

Sprawnie poprowadzona narracja, ciekawa intryga, a wszystko w bardzo oszczędnej, krótkiej formie miniatury. To jednak robi wrażenie, bo trzeba umieć tak pisać. Niby nic bardzo odkrywczego, tyle, że trzeba umieć sięgać do źródeł i je przetworzyć w coś nowego, a niewielu to potrafi…

Dobre, klimatyczne opowiadanie w starym, dobrym stylu.

Też chyba byłem w rym monotematycznym wydaniu specjalnym “Szortalu na Wynos”, zdaje się, że z “Wielką równiną”.

Pozdrawiam.

Jganko dzięki za odwiedziny. To fakt, Lovecraft i jego mitologia to jeden z najbardziej eksploatowanych tematów w horrorze, od lat inspirujący kolejne pokolenia.

Już kiedyś popuściłem macki fantazji. Jeśli masz ochotę na coś w podobnym klimacie na portalu wisi Widmowa muzyka.

Rogerze, również dzięki za odwiedziny i klika :) Cieszę się, że opowiadanie przypadło do gustu.

Okej, wracam z marudzeniem ;-) 

Jak pisałem wcześniej – tekst porządny i dobry. Ale nic ponadto. Daje radę jako wprawka w – jak stwierdziłeś – nowej formie narracyjnej, ale jako pełnoprawne opowiadanie nieco niedomaga.

Przede wszystkim kończy się zbyt nagle, zbyt pośpiesznie, zanim jeszcze tak na dobre historia się rozkręciła. U Lovecrafta jest oczywiście podobnie, fabuła często opiera się tam na wzorze "przybyłem, zobaczyłem, zwariowałem/dałem drapaka, zdjęty niewypowiedzianą grozą. Rzecz w tym, że wiadomy styl, lubiany czy nie, nadawał opowieści specyficzny klimat, który mimo, iż fabularnie niewiele się tam działo, sprawiał czytającemu nielichą przyjemność (lub torturę). U ciebie stylizacji nie ma i jest to jak najbardziej okej, ale uważam, że w zamian powinno dziać się więcej. Więcej dziwnych, niezrozumiałych zdarzeń, wolniej budowany nastrój grozy, rozbudowana, pełna dramatycznych momentów scena kulminacyjna, taka w stylu nowoczesnych horrorów. Nie jeno spalenie wszystkiego w cholerę. 

Albo w drugą stronę: w "pamiętnikowość" właśnie. Rozwinąć rys obyczajowo psychologiczny bohatera (cóż nadaje się do tego bardziej, niż pamiętnik) poprzez jakieś dygresje, opisy zdarzeń z przeszłości (pozornie) niezwiązanych, domorosłe filozofowanie… A niech sobie narrator literacko poszaleje, terapeutycznie próbując oczyścić się z doświadczonej właśnie, niewypowiedzianej i plugawej grozy. Wtedy prostota fabuły będzie w sam raz. 

Podsumowując moje mędzenie, uważam tekst za zbyt krótki, stojący w nieprzyjemnym rozkroku pomiędzy akcją a szeroko pojętym "nastrojem". Wypadałoby go pociągnąć w którąś ze stron. Proponuję nastrój, bo z akcją radzisz sobie znakomicie, co nie raz już udowodniłeś. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dzięki za rozbudowaną opinię, thargone. Do formy pamiętnika być może kiedyś wrócę, biorąc sobie do serca Twoje uwagi. Rzeczywiście mogłem pokusić się o rozbudowanie zdarzeń mających miejsce w posiadłości. Jest nauczka na przyszłość :)

Tekst jest napisany bardzo porządnie i w poprawnym duchu Lovecrafta. Właśnie – “poprawnym”. Tworzysz odpowiedni klimat, ale do końca mnie nie kupił. Odebrałem wręcz niektóre fragmenty jako swego rodzaju “Lovecraft Bingo”: Arkham – jest, Cthulhu – jest, Necronomicon – jest itd. To ujęło mi przyjemności, bo zamiast skupienia na jednej treści dostałem wypis treści Samotnika z Providance. Dobrze oprawiony, ale nie wybitny.

Podsumowując: dobrze przyrządzone danie, ale brakuje kropki nad “i”, tej nutki klimatycznej przyprawy, która ostatecznie podkreśliłaby horror sytuacji. Wart jednak klika do biblioteki.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

NoWhere, dzięki za przeczytanie, komentarz i klika :) Czyli podobne zarzuty jak u thargona. Zbyt krótko, po łebkach, bez kropki nad i. Zanotowane.

Coś sprostuję – opowieść Artura ukazała się w Wydaniu Specjalnym z lipca 2017, całkiem niedawno, jest tam tez i bemik, a “Wielka równina”w Wydaniu Specjalnym z lipca 2016 r. To tak dla porządku.

Czas leci… Pozdrówka.

Faktycznie, bardzo Lovecraftowskie, ze stylem i nazwami własnymi włącznie. Główne obowiązkowe punkty programu odhaczone.

Sam L. nie przypadł mi do gustu, więc i naśladownictwo nie rzuca na kolana.

odziedziczyłem po niedawno zmarłym wuju posiadłość zwaną Howcraft.

Terence Corman był bratem mojego ojca,

Brat ojca to stryj. W XIX wieku jeszcze przywiązywano wagę do tych rozróżnień. Fakt, może niekoniecznie w angielskim, ale jednak mi to zgrzytnęło.

Budynek składał się z dwunastu pomieszczeń, w tym trzech sypialni oraz tarasu wychodzącego na ogród.

Przecinki mają znaczenie. W tej chwili zdanie sugeruje, że taras jest pomieszczeniem. ;-)

On wie, gdzie Przedwieczni odeszli i gdzie powrócą…

Dokąd odeszli.

Babska logika rządzi!

Wiem, Finklo, że szeroko pojęta groza to nie jest Twoja ulubiona gałąź fantastyki. Niemniej dzięki za przeczytanie :)

Bardzo porządnie i sprawnie napisane opowiadanie. Oczywiście pomysł nie jest oryginalny. Ani odrobinę. Ale jako stylizacja, także na poziomie fabularnym, na opowiadanie jednego z epigonów klasyka (sam klasyk pisał bardziej wyszukanym i soczystym językiem) opowiadanie dobrze się prezentuje.

Dwie rzeczy do których mam małe "ale". Nieco za szybko zaczynają się dziać z bohaterem dziwne rzeczy. Można by jeszcze podbudować napięcie. Jakieś szepty, skrzypienie czy wilgoć na podłodze…

Druga sprawa to dwukrotny opis, bardzo podobny, potwora. Raz jako figurki, za drugim razem jako coś z koszmaru.

No i zgubiła się kropka: głuche dudnienie W głowie grasowały

 

Dla mnie murowana biblioteka. Z śliskim szlamem na podłodze…

Po przeczytaniu spalić monitor.

Marasie, dzięki za przeczytanie i klika do Biblioteki :)

Lovecrafta lubię, więc z werwą zabrałem się do czytania, jednak Tuż za ścianą pozostawia wrażenia co najwyżej średnie ;/

Przede wszystkim, musisz być świadom ograniczeń formy pamiętnika – skoro bohater zapisuje treść, to raczej jego sytuacja nie jest krytyczna i dramaturgia treści trochę siada. Można ewentualnie zaczynać od podbramkowej sytuacji, jak: “zostawię te słowa dla potomnych…”, cofnąć się w przeszłość, a później napisać krótkie zwieńczenie narratorem trzecioosobowym.

No i właśnie – w Twoim opowiadaniu dramaturgii nie czułem, fabuła jest bardzo klasyczna, a zakończenie niezbyt satysfakcjonujące. Pewien ciężar gatunkowy pojawił się podczas opisów “wizji” bohatera, ale później zniknął, gdy bohater spalił to wszystko w cholerę.

Na plus z pewnością zwięzłość – mimo swej formy czytało się dość wartko.

Warsztatowo natomiast średnio. Interpunkcja taka sobie, czasem nadużywasz przymiotników: “wywołały we mnie obrzydzenie, wstręt oraz podskórny, straszliwy, pierwotny lęk.” Wybacz, Belhaju, ale przez nagromadzenie ten fragment przestał być klimatyczny, a stał się… cóż, użyłbym tu również słowa na “k” ;) No i szkoda, że zignorowałeś sugestię Finkli odnośnie zmiany wujka na stryjka. Mnie też rzuciło się to w oczy. Zmianę kursywy na normalny tekst popieram, choć akurat przepisane zapiski stryjka i głosy z wizji mógłbyś w ten sposób wyróżnić.

Generalnie przeczytać można, jeśli się lubi Lovecrafta (duch mistrza snuje się między wierszami), ale wydaje mi się, że mogłeś to zrobić lepiej.

 

Tyle ode mnie, na koniec lista wskazówek:

Wuj musiał w ostatnich tygodniach życia[-,] nie dbać już o swój majątek, stąd miejsce, do którego trafiłem[+,] okazało się odrobinę zapuszczone.

Pierwszy przecinek zbędny, drugi wchodzi, bo to wtrącenie.

Język użyty do jej sporządzenia wydawał się podobny[-,] do tego, którym podpisane były figurki.

Przeszłość, Teraźniejszość, Przyszłość, wszystko jest w jednym w Yog-Sothothu.

Wuj Terence kilka lat temu odbył podróż do Europy, podczas[-,] której nabył książkę będącą prawdziwym

W środku nocy obudziło mnie głuche dudnienie[+.]

Stwór był podobny do tego, jaki został wyrzeźbiony w statuetce

Jak można rzeźbić w statuetce, skoro ona sama jest już rzeźbą?

nie zdając sobie sprawy z bólu, jaki sobie zadawałem.

Powtórzenie

Kiedy upewniłem się, że nic już nie przeszkodzi[-,] całkowitemu spaleniu domu, oddaliłem się powoli.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Count, dzięki, że zajrzałeś. Co do błędów, poprawię jak wrócę do domu i będę miał swobodny dostęp do kompa.

Zdaje sobie sprawię, że forma pamiętnika w dużym stopniu zabija dramaturgię, dlatego postanowiłem ratować się klimatem. Jak widać, nie do końca się udało. Są kolejne wskazówki i nauczki na przyszłość :)

Spoko. Czekam na zapowiadane, weselne opowiadanie :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Pisze się :)

Można powiedzieć chyba, bardzo standardowy pastisz Lovecrafta, zbyt dosłowny według mnie, bliższy plagiatowi. Wiadomo, które opowiadania HPL-a posłużyły za inspirację, “Zew Cthulhu” i tak dalej. Brakuje jakiegoś zaskoczenia albo chociaż elementu nie związanego z mitologią Cthulhu.

To tekst inspirowany mitologią Cthulhu, stąd odwołania do prozy Samotnika z Providence.

Dzięki za przeczytanie i opinię, Agroeling.

Przeczytałam i muszę przyznać, opowiadanie nie zrobiło na mnie większego wrażenia.

Jest bardzo porządnie napisane, właśnie tak, jak wyobrażam sobie Lovecraftowskie teksty – dużo zdań bogatych w przymiotniki, fabuła standardowa. Nawet nie czytając Lovecrafta, a dzięki samemu obyciu z opowiadaniami jego fanów (jakież one są wszystkie do siebie podobne) wiedziałam doskonale, czego się spodziewać. Niemniej – porządna, krótka miniatura, zasługuje na bibliotekę.

Główne problemy z tekstem namierzyłam dwa.

Po pierwsze, tekst jest niczym więcej jak kopią Lovecraftowskich opowiadań. Nie wnosisz nic nowego do formuły, nie podchodzisz do tematu w oryginalny sposób, twój styl nie wybrzmiewa spod stylu L. Aż ciśnie mi się na usta pytanie – po co? Wiem, że już wcześniej pisałeś tego typu opowiadania (pamiętam to z naszego CF), więc udowodniłeś już, że potrafisz imitować mistrza. Po co dalej bawić się w cudzej piaskownicy?

Po drugie, sama forma pamiętnika, której nie byłeś pewien – i owszem, miałeś ku temu powody. Forma, którą wybrałeś, jest trudna. Jak sobie z nią poradzić – nie wiem, ale np. forumowy Pamiętnik Solange Fogberrystone był dobrym przykładem, jak wyjść z niej obronną ręką. Twoje opowiadanie jest pozbawione napięcia od pierwszej linijki do ostatniej.

 

Dwudziesty siódmy października, rok 1887

Wiem, że mamy na forum bojówkę zapisywania liczb słownie, ale akurat we wpisach w pamiętniku użycie liczb jest uzasadnione i częściej spotykane.

 

pierwotny lęk

A jaki to pierwotny lęk? ;) Właśnie przez takie wyrażenia unikam opowiadań inspirowanych Lovecraftem, bo w połowie klimatycznego akapitu prycham śmiechem.

 

spadek ten okazał się dla mnie uśmiechem od losu.

uśmiechem losu, bez od

www.facebook.com/mika.modrzynska

Dzięki, że zajrzałaś kam :) 

Lubię Lovecrafta i jego mitologię stąd po tym jak powstała Widmowa muzyka, która ukazała się w CF postanowiłem ponownie spróbować sił w tym klimacie dodając do tego formę pamiętnika. Zdaję sobie sprawę, że jest ona trudna, ciężko zbudować odpowiednie napięciu, przestraszyć czy zaskoczyć czytelnika. Ale ten tekst w dużej mierze powstał dla nauki i po to też wrzuciłem go na forum. Dzięki takim opiniom jak Twoja wiem jakie błędy popełniłem, co poprawić, a czego się wystrzegać. Mogę obiecać, że na jakiś czas daję sobie z Lovecraftem spokój – no chyba, że trafi się jakiś ciekawy konkurs :)

Coś tam po drodze mi wpadło w oko, jakieś drobne błędy, albo inne pierdoły fabularno-logiczne, które mi zazgrzytały. Może Ci je wytknę wieczorem, jak siądę do kompa. Ale poza tym podobało mi się bardziej niż oryginalny HPL. Głównie dlatego, że nie starałeś się przedłużać. Fabularnie nie zaskakujesz, ale przy tej klasycznej formule to nie zarzut.

Czy to jest sygnaturka?

Z tego co zapamiętałem po czytaniu i zamierzałem wytknąć to tylko:

ksiąg z przebogatej biblioteczki, które zasiliły – raczej: miały zasilić – bo z zapisu w pamiętniku wynika, że dostawa jest realizowana dwa dni później

podróżował po Europie, Afryce, ponoć był nawet na Grenlandii. – o ile rzecz dzieje się w Nowej Anglii, to akurat Grenlandia jest tuż za rogiem…

spotkałem się z miejscowym rajcą – raczej rejentem, czyli notariuszem, rajca to radny miejski

 

I jedyny poważny zarzut: a gdzie się podziały lelki, hę?

 

Czy to jest sygnaturka?

Kchrobak, wiem, że nie jesteś fanem HPL-a, dlatego dziękuję że przeczytałeś. Zaskakiwać nie chciałem, tekst służył czemu innemu. A lelki? Uciekły z ogrodów żeby straszyć gdzie indziej ;)

Byłem ciekawy, jak poradziłeś sobie ze stylem Lovecrafta, ale przede wszystkim formą pamiętnika. Przyznaję, że wyszło porządnie. :) Zacznę jednak od kilku uwag.

Stąd, muszę przyznać, moje ogromne zaskoczenie faktem, że to mnie wyznaczył na swojego dziedzica, ale wuj nie miał żadnego potomka, a z tego co wiedziałem, nigdy się nawet nie ożenił.

W pierwszej części zdania piszesz o ogromnym zaskoczeniu, by zaraz po przecinku wszystko sobie wytłumaczyć. Skoro tak szybko do tego doszedł, to zaskoczenie nie było ogromne, mogło być niewielkie. Można tez usunąć informację o ożenku i potomkach wuja, widzę je jako zbyteczne i wtedy początek zostawił był taki, jak jest.

Niestety, miałem słabość do hazardu, notabene odziedziczoną pewnie po ojcu, a kilka dni wcześniej przegrałem w karty całkiem sporą sumę.

Zaś tutaj, pierwsza część zdania to pewne, życiowe przemyślenia, a druga kończyć faktami z przed kilku dni. To zbyt duży skrót myślowy. Rozdzieliłbym to i powiązał jeszcze jakimś zdaniem pośrednim.

Stwierdziłem, że wyjazd z Bostonu pozwoli mi poukładać myśli, pozbierać się, a pieniądze przeznaczę na spłatę długów.

To jedne z nielicznych miejsc, gdzie zgubiłeś formę pamiętnika, gdzie używałeś wcześniej“em, ć”.

Stwierdziłem, że wyjazd z Bostonu pozwoli mi poukładać myśli i pozbierać się. Pieniądze postanowiłem przeznacz na spłatę długów.

***

W ten właśnie sposób znalazłem się tutaj. Do miasta dotarłem chwilę po południu, spotkałem się z miejscowym rajcą, aby dopełnić wszelkich formalności związanych z przejęciem spadku. Następnie Wynajęty powóz który dowiózł mnie do posiadłości wuja, okazało się bowiem, że dom leży w odległości czterech mil od Arkham, wśród rozległych lasów i bagien. W ten właśnie sposób znalazłem się tutaj.

Z “znalazłem sie tutaj” na początku akapitu przestawiłeś nieopatrznie chronologię. Wyjechał z domu, jest tutaj, spotkał się w mieście. Jest tutaj.

Unikałbym w formie pamiętnika sformułowań typowych dla relacji “Następnie wynająłem powóz”, nikt tak w pamiętnikach nie pisze. Spotkałem się na forum z opowiadaniem w formie listu, notabene bardzo dobrym, gdzie Autor opisywał zdarzenia minuta po minucie. To nieprawda, nikt tak myśli po czasie i wykonanych czynnościach nie będzie formułował. “Chwyciłem za kubek, upiłem łyk herbaty i następnie zacząłem przeglądać pisma”. To nie jest forma listu ani pamiętnika.

Dotarłem tam przed wieczorem i początkowo odrobinę się przeraziłem. Dom był ogromny, dwupiętrowy i podpiwniczony, otoczony kamiennym murem z metalowymi zdobieniami.

Posypał się początek, skoro był tutaj, to nie tam. I skoro był, to już dotarł wcześniej.

Wuj musiał w ostatnich tygodniach życia, nie dbać już o swój majątek, stąd miejsce, do którego trafiłem okazało się odrobinę zapuszczone.

Próbowałem sobie wyobrazić, jak to jest musieć nie dbać.

Wuj najwidoczniej nie dbał już o swój majątek w ostatnich tygodniach życia, stąd miejsce, do którego trafiłem okazało się odrobinę zapuszczone.

***

Zacząłem przeglądanie rzeczy  od piętra, gdzie znajdowało się mniej pomieszczeń. Oprócz łazienki i garderoby odkryłem tam również pracownię wuja.

Stosunek liczby pomieszczeń na piętrze i parterze wydaje się nieistotny dla fabuły.

Jednak najdziwniejszą rzecz znalazłem w biurku. Były to notatki nakreślone ręką wuja (poznałem to, bo taki ten sam charakter pisma widniał w testamencie).

“Poznałem, bo” słabo brzmi.

Równie dobrze mogły być to rytuały lub modlitwy jak i tajemne badania naukowe przepis na orientalną potrawę.

Takie powierzchowne potraktowanie tematu nie pasuje do całości i charakterystyki bohatera, “naukowe” lub podobne brzmiałoby tu bardziej racjonalnie.

Niestety, zaczynam przypuszczać, że wuj Terence na stare lata po prostu oszalał. A badania antropologiczne, które prowadził, pomieszały mu się z rzeczywistością.

Nie mam tylko uwag, to jedno ze zdań, które szczególnie mi się podoba. Dobrze charakteryzuje styl pamiętnika, jak i podsumowuje jednorazowy wpis.

Od tego momentu zresztą, wszystko poszło już płynnie. Nie znalazłem więcej potknięć, a wręcz przeciwnie, wiele dobrych i ciekawych sformułowań. Opisy świata i potwora, bajka. Naprawdę opisane obrazowo i tak Lovecraftowo. :) Brawo. Dodatkowo podane w odpowiedniej ilości, ba nawet czasem niedopowiedziane:

Najdziwniejsze były jednak ich głowy. Nie jestem w stanie opisać ich kształtu ani wyglądu, wiem tylko, że wywołały we mnie obrzydzenie,

I tak właśnie powinno być, zadziwia mnie, jak niektórzy z fotograficzną wręcz dokładnością, opisują potwory w chwili grozy. ;)

Jedyne, do czego mógłbym się doczepić w końcówce, to poniższe zdanie.

Nie mam pojęcia, czy to tylko wytwór mojego umysłu, czy wuj naprawdę wszedł w konszachty z jakimiś mrocznymi siłami.

Jeśli naprawdę zdecydował się spalić posiadłość (będąc dłużnikiem i hazardzistą) to tylko w obliczu pewności, a nie podejrzeń wytworu wyobraźni. Ewentualnie uciekać i sprzedać posiadłość prze pośredników. Nie trzeba przecież siedzieć w domu, żeby go sprzedać.

Podsumowując, kawał dobrej, Lovecraftowej literatury. Spokojnie mógłbyś pisać prozę dla fanów.

Pozdrawiam serdecznie.

 

Darconie, dzięki za odwiedziny, przeczytanie i wiele cennych rad. Jak wspominałem forma pamiętnika, którą przyjąłem w powyższym tekście była moim debiutem w takiej narracji. Wiem już jakie błędy popełniłem, dzięki za ich wytknięcie. Choć przyznam szczerze, że o wiele lepiej czuję się w zwykłej trzecioosobowej formie, ale nie wykluczam, że kiedyś wykorzystam również pamiętnik.

Również pozdrawiam :)

Pamiętnik, spadek, potwory nie z tego świata, dziwna posiadłość – Lovecraft starter pack ;) Czyli fabuła przewidywalna, wiadomo było, jak akcja zacznie się rozkręcać (a raczej nie) i jak zakończy się ta historia. Ale pomimo tego czytało się dobrze, po skończeniu lektury byłem zadowolony, że tu zajrzałem ;)

Skoro było zadowolenie po skończonej lekturze to jest i u mnie :)

Dzięki za przeczytanie i komentarz, Karolu.

Tu jest drobny problem z przecinkami: 

Wuj musiał w ostatnich tygodniach życia[-,] nie dbać już o swój majątek, stąd miejsce, do którego trafiłem[+,] okazało się odrobinę zapuszczone.

Mam wrażenie, jakbym przeczytała Widmową muzykę – tylko osadzoną w innej scenerii ;)

 

 

Przynoszę radość :)

Anet, dzięki za przeczytanie :)

Oba teksty inspirowane mitologią Lovecrafta, więc mają sporo wspólnych elementów.

Opowiadanie jest lovecratowskie w treści. W stylu absolutnie nie. Zdania w porównaniu do HPL, suche, rzeczowe, zbyt mało rozbudowane. Za mało charakterystycznej dla Lovecrafta emfazy.

Porządnie napisane i czytało się gładko. To co opowiadaniu zarzucam, to ani krztyny oryginalności. To jakby Lovecraft uproszczony. Lovecraft w pigułce. Lovecraft dla początkujących

Co do szczegółów to zgrzytnęły mi następujące dżinksy.

“Stąd, muszę przyznać, moje ogromnie zaskoczenie faktem, że to mnie wyznaczył na swojego dziedzica, ale mój wuj nie miał żadnego potomka, a, z tego co wiedziałem, nigdy się nie ożenił.” Podobnie jak Darconowi nie podoba mi się to zdanie. Jest nielogiczne. Skoro narrator wiedział, że wuj nie ma innych prócz narratora dziedziców, to czemu się w ogóle dziwił, że sam dziedziczył. Ja od siebie dorzucę, że, skoro narrator był najbliższym żyjącym krewnym wuja, to zapis, czy powołanie narratora do dziedziczenia, były najzwyczajniej zbędne. Poza tym jeszcze zdanie, aczkolwiek poprawne gramatycznie, nie należy do najładniejszych. HPL by tak na pewno nie napisał

28 października mowa jest między innymi o notatkach wuja i o tym, co znajdowało się “na jednej” z nich. Wypadałoby to tak rozumieć, że była jakaś notatka, a na niej jeszcze znajdował się jakiś napis (był nadpisany). Czy o to chodziło?

Znacznie dalej podobne trochę potknięcie (wytknął to już mr maras). Jest napisane, że jakiś stwór został “wyrzeźbiony w statuetce”. Wynika z tego, że była sobie przedstawiająca jakąś postać statuetka i w niej jeszcze coś zostało wyrzeźbione. Chyba nie o to chodziło. Można było napisać, że statuetka przedstawiała stwora, była wyrzeźbiona na podobieństwo stwora itp. Tak lepiej.

Pod sam koniec jest napisane, podaję w skrócie, iż narrator źle sypia, że za ścianą są stwory. Wg mnie to błąd. Nie można sypiać (źle lub dobrze), że coś tam. Po prostu słowo “sypiać” nie łączy się w ten sposób ze słówkiem “że”. Wystarczyło np napisać, iż narrator źle sypia w obawie, że za ścianą są stwory.

Pozdrawiam Autora!

rzeczy od piętra

podwójna spacja :D

 

Podobało mi się znacznie bardziej niż “Widmowa Muzyka”. Było chyba jeszcze bardziej wtórne, ale sposób, w jaki poukładałeś wszystkie lovecraftowskie puzzle zasługuje na uznanie. To jest ten klimat, a forma pamiętnika mu pomogła : ).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Mjacek, dzięki za przeczytanie i wytknięcie błędów. Nie chciałem naśladować lub kopiować stylu HPL, po prostu korzystałem z jego mitologii. 

Nevaz, również dzięki, że zajrzałeś. Co do wtórności się zgodzę, nie chciałem silić się na oryginalność. Opowiadanie miało spełnić inną rolę. 

Niestety opowiadanie nie wywarło na mnie szczególnego wrażenia, ale to raczej głównie wina tego, że nie lubię Lovecrafta. Za to oddanie tych klimatów, na ile się orientuję, wyszło dobrze. Mimo ograniczeń formy pamiętnika czuć było atmosferę dziewiętnastowiecznej posiadłości i czającego się w pobliżu czegoś. Jako ćwiczenie tekst w porządku, ale od autorskiego opowiadania chciałabym czegoś więcej.

Teyami, dzięki za komentarz i przeczytanie. No autorskich pomysłów tu nie ma zbyt wielu, tekst miał być bardziej ćwiczeniem formy niż treści. Co do Lovecrafta to ma pewnie tyle samo zwolenników co przeciwników. Ja akurat należę do tych pierwszych :)

Przeczytałem jeszcze raz i tylko uzupełnię mój poprzedni komentarz. Muszę przyznać, że opowiadanie ma przyjemny klimat i gładko się czyta. Moje zastrzeżenia, podobne do wielu przedpiśców, są takie, że cały tekst jest przeładowany tymi wszystkimi akcesoriami i motywami wziętymi z Lovecrafta i nie ma niczego więcej. Brakuje jakiejś wartości dodanej, co by było spoza świata mitów Cthulhu, a taki zabieg by nieco ożywił i wyrwał z jednostajności ten tekst. Mogłoby to być cokolwiek, dla przykładu:

Bohater w domu stryja kładzie się do łóżka i zaczyna czytać powieść “Dorian Grey” Wilde, przez co potem ma trudności z zaśnięciem i zaczyna sobie wyobrażać, że w jakimś mrocznym zakamarku może wisieć obraz przedstawiający ostatniego dziedzica rodu w wieku stu lat.

To znaczy ja bym tak zrobił, co by pasowało do klimatu, ale bezpośrednio nie związane z HPL-em.

Przy okazji, coś mi jeszcze zazgrzytało, a czego nikt nie wypomniał:

“Ściany i wrota pokryte były płaskorzeźbami i posągami…”

Drzwi pokryte posągami??? No nie… Co najwyżej mogłyby być jeszcze pokryte petroglifami, inskrypcjami czy ewentualnie jakąś grawiurą.

Dzięki za ponowne przeczytanie i rozbudowany komentarz, Agroeling :)

Nie zaprzeczę, że czerpałem z Lovecrafta pełnymi garściami. Po czasie stwierdzam, że powinienem dodać jakieś dodatkowe, smaczki i elementy odrobinę odbiegające od jego mitologii. Dobrze kontrastowało by to z tym co przedstawiłem w tekście. Może kiedyś jeszcze popełnię jakiś tekst inspirowany HPL. Będę wtedy bogatszy o wiedzę płynącą z waszych opinii :)

Nowa Fantastyka