- Opowiadanie: agora - Vraclaw

Vraclaw

Fantastyczny konkurs literacki Ja gorę!

W dniu 30.10.2017 Jury Fantastycznego Konkursu Literackiego JA GORĘ w składzie: dr hab. prof. Anna Gemra – historyk literatury, pracownik Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. Redaktor „Literatury i Kultury Popularnej”. Członek Jury Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego, Aneta Młyńska-Wójcik – pracownik merytoryczny Centrum Kultury Agora  oraz Anna Borowska – sekretarz jury, po lekturze 142 nadesłanych tekstów konkursowych, wyłoniło następujących laureatów:
 

I miejsce – Pan Paweł Duniewski za opowiadanie Przeklęty

II miejsce –  Pan Maciej Bukowski za opowiadanie Vraclaw

III miejsce  –  Pani Agnieszka Kaim za opowiadanie Ja gorę 2,0

 

Prezentujemy opowiadanie Macieja Bukowskiego, który zdobył II miejsce w naszym konkursie.

 

Centrum Kultury Agora we Wrocławiu

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Vraclaw

Vraclaw

 

Smok kryształowy – stwór omalże poźroczysty, mieniący się szkarłatem, graniasty i podobny wyciosaniu z piaskowej bryły, aliści chyży jak rysi, mocny niby tarpan. A głos jego niczem tysiące rogów bitewnych, robiących drżenie w sercach, trzewiach i po całej ziemi. Gdy się wznosił w powietrze na skrzydłach rozpostartych, a świtanie słoneczne załamywał w swem szkarłatnem cielsku, na murawę padała krwawa łuna niby zwiastun pożogi – i pożogą karmiła wszelkie ziele, które czerniało i pozostawało marnością. A jak człek się znalazł w zasięgu smoczej łuny – usychał w boleściach straszliwych, jeno jęk przeciągły z siebie dobywając. Toteż wojowie nad głowami nieśli wielkie tarcze zwierciadlane, a od onych tarczy odbijał się wszelki poblask smoczy, pozwalając na umknięcie spod morderczych jaśnień. Aleć cóż to, jeśli cielsko bestyi niby skała twarde i każdy grot oślizgiwał się po nim tylko, a drzewce oszczepów się łamały jak patyki suche? Jedyne, co chrobre wojowie poczynić mogli, to dać odpór hufcom truposzów, które ławą na nas cisnęły, powolne i bezmózgie acz dyabelsko krwichętne. I tak trwała ta nierówna bitka. Boć my cofalim się, umykając wciąż przed smoczą łuną, a niewzruszone na razy truposze szły k’nam jednym stępem i nie dawały się obalić. Głowę takiemu odrżnąć, a on dalej marszuje przed siebie. Nóg pozbawić – to będzie pełżł niczem żmij szkaradny. Takie to z nich okropieńce były, siekać ich musielim na skwarki siekierkami, palić ogniem albo miażdżyć kamieniami. A smok co chwila spadał nam na głowy, jak krogulec na ofiarę w trawach, i popłoch wśród szeregi siał, albowiem którego z nas w paszczę pochwycił – ten z trzaskiem kostnej był rozdwojon i tylko posoka gęsta na wsze strony cięła, gdy bestyia niby wściekła swem szkaradnem pyskiem wytrząsała.

Dwa dni i dwie noce się cofalim, byle przez manowce, przez lasy, grzęzawiska, aby od najmniejszych sadyb ścierwo z dala utrzymywać, a ono, jak gdyby zapachem wabione, szło w nasz ślad niestrudzenie, szeregi swe naszymi poległymi poszerzając.

Magia moja, jak i innych wołchwów plemiennych, niewiele zradzić mogła, jeno spowolnić ich chod, czasem ogniem i piorunami większe gromady porazić, ale to tylko. Lepiej by nam było upływ czasu wstrzymać, aby wojowie choć na chybkość odpoczynku zaznali, bo już wlekliśmy się nazad do onżej armii zgnilców upodobnieni. Jeść nie było kiedy, spać nie było kiedy, pod siebie robilim w marszu, a wody pilim, co się na drodze podnalazło. Szarość była na naszych obliczach, bojowych okrzyków nikt już nie podnosił, a kuraż w nas pomarł po pierwszym zderzeniu, kiedy to wroga z bliska się ujrzało. Ale rejteria nikomu w międzyskroniu nie siedziała, my wiedzielim, że i tak pewnikiem śmierć nas czekać musi, bo z takową poczwarą innej rozprawy nie ma. Tak przynajmniej ciągnelim ją z dala od rodów naszych, od osiedli nadrzecznych, od kobiet i dzieci. Cel nam przyświecał jedyny – Święta Góra, na której szczycie ochrona drzew i wałów kamiennych, gród obronny a bogów piecza, którzy jako jedyni jeszcze mogli nas wyswobodzić.

Na mnie to, jako wołchwowi najpierwszemu, spoczywała nadzieja, że wielkiego Welesa przebłagać zdołam, że wonią miłą ofiar wezwę go na Ziemię, że z Zaświatów rychłą odsiecz nam wymodlę. Tak też szliśmy, rykiem smoka ponaglani, myślą jedynie bogów wywołując, bo taka plaga z ziemi przyjść nie mogła, więc co boskie – boskim należało pobić.

Tchnienie silne w nas wróciło, gdyśmy Ślęgę świętą ponad wierzchołkami drzew zoczyli. To i kroku żwawszego przybyło, i ochotników się zebrało, którzy trupi pochód jęli powstrzymać, między pnie konopne liny pociągnęli, ostatkami sił pokopali doły. Pewną śmierć im była, ale pamięć jeszcze pewniejszą, bo jako mawki święte będą już krążyli w przestworzach i swym rodom przysparzali chwały. My – wojów tysiąc ośmset i wołchwów pięćdziesięciu pięciu, zebranych z plemion Ślężan, Bobrzan, Dziadoszan, Gołęszczyców i Trzebowian, wspięliśmy się na Świętą Górę, tam też się obwarowalim, wcześniej przy figurze panny z rybą obiatę z własnej krwi złożywszy. Ryki smoka nas dobiegły, ale już jego cielsko kryształowe powstrzymały siły boskie, boć nie wleciał on na górę, ale z dala słał natarcia zgnilców, które przyszło nam odpierać.

W grodzie świętym zaznalim my wreszcie strawy i wytchnienia. Groch i proso, bób i orzechy, sery oraz piwo, nawet oskoła czy miód pokrzepiły nasze nadwątlone siły. Był też czas, aby oddać cześć umarłym – i tym, co legli w polu, i tym, co ducha wyzionęli już na Ślędze, zbyt oharatani i zmordęgowani, aby przetrwać ony nagły wypoczynek. W noc zapłonęły popielnice, gdzie ich ciała się zetlały, a duchy uleciały do Wyraju, i tam zaznają wiecznej wiosny, aby wraz z lelkami oraz bocianami wrócić do kobiecych łon, skąd narodzą się ponownie; chrobrzy nasi wojowie, duma swoich rodów. Złote baby świątynne żegnały ich łkaniami, a my hurmem śpiew zanosilim do przestworzów, że niedługo dotrzymamy im braci.

Noc się nie skończyła, a wielu z naszych przysięgi dodzierżyło, boć pierwsza mnogość wroga zalała nas niemożliwie, ze wszystkich stron i z zajadłością ogromną. Gdy słońce wstało – spogodziło się na chwilę, ale potem kolejne mrowia ścierwa jęły bić na umocnienia.

Rozpocząłem modły rytualne w chramie. Krwią końską pomazany, flaki ofiarne paląc w kadzidle, wsparty inkantacyią pozostałych wołchwów i złotych bab śpiewaniem, ze skargą opowiadałem memu idolowi – Welesowi, jak od Połabów wielka plaga k’nam przyciągnęła, wodzona przez bestyię niezniszczalną, jak mur na Bobrowej Rzece przełamała, a osiedla w całości zmorzyła, i kto stanął w świetle smoka, ten niby ziele z gleby wyjęte – na czarno usychał, choćby najpierwszym spośród plemiennych wojów był, tudzież żercą czy wołchwem przez bogów ulubionem. Długo trwały medytacje. Krwi spuszczalim kolejnym ofiarnym stworzeniom. Złote baby oddawały swoje jęki, dębowymi fallusami się wzbudzając, my kadziliśmy i tańczyliśmy w transie, oszumieni magią złotych grzybków.

I w końcu porwał mnie za barki, jak gigant jakichś z siłą woła, uniósł mnie na dwa sięgi w górę, po czem z ciśnięciem przyparł do ziemi. Uczułem gorąc na ciele, mokrem się stałem i cały drżącem, a z ust moich poszły dziwne słowa, dziwnem głosem nie moim wypowiedziane. „Jak śmiesz?” – usłyszałem sam siebie, a przecie nie sam siebie. „Memu wrogowi, Welesowi, który was morzy ninie, który wasze żertwy przeciw wam obrócił, który z królestwa cieni armię martwą podniósł, który mnie bluźni i zwalcza, chociażem mu panem, jak śmiesz mu nadal hołd gotować, jak śmiesz mu nadal żertwić?” Na te słowa ja się skurczył z niemożebnym bólem w trzewiach i zatrwożeniem w piersi. „Ktoś ty, o wielki panie?” – wyskomliłem. A on mi: „Swaróg potężny. Pan panów. Ten, co słońce gasi i zapala. Ten, k’któremu modły winieneś wznosić. Ten, któregoś hołdem dla Welesa-żmija zdradził”.

Gromienie było to straszne. Cały żywot słałem modły do bożka złego, który smokiem kryształowem się okazał, dybiącym na wszelkie ludzkie osiedla, a prawdziwy pan panów oto dał o sobie przypomnienie. Zaś potężny był, że nie ma miary. To i jemu począłem cześć oddawać całym sobą, jakbym zawsze tak to czynił. Wokół mnie pląsali w transie inni wołchwowie, jęczały gołe baby, a ja następną kózkę Swarogowi wykrwawiałem.

Okazał mi on swoją łaskę, bowiem Welesa pognębić pragnął nade wszystko: „Jakeś memu wrogowi był sługą, rzekł, i życiem jemuś hołdował, tak teraz mnie oddasz odwrotność tego, jako i on jest mą odwrotnością. Powiedziesz wojów i wszelkie istoty ludzkie na wyspę warowną na rzece nieodległej – tedy dokonasz odpowiedniej ofiary, a ja przybędę w pełni mej mocy i Welesa-żmija do podziemi strącę”.

Tak też uczyniłem. Zwołałem obrońców i przekazałem im wolę boską, a że cały we krwi byłem i jeszcze w świętym uniesieniu, nikto z nich mruczeć się nie ważył. Bez ociągań w zwarte kolumny się zbilim i poszlim tak na wraże terytorium. Smok jakby czekał nas u brzeży lasu, boć zaledwie wybieglim mu na równinę, rzucił się k’nam w błyskawicznym natarciu. Wraz rozjednaliśmy się na dwie grupy – pierwszą, co się poświęcić miała, i drugą, do wspomnianej przez Swaroga rzeki truchtającą.

Mijaliśmy sady i czarno wypalone lędy, niskie chaty i pojedyncze zagrody, wszystkich ludu bieraliśmy ze sobą, jak mi Swaróg przykazał, aż wreszcie stanęła nam w dali rzeka nielicha, ogrom wody niosąca, a nad jej brzegiem terasa rozległa, na której lud miejscowy pobudował gospodarstwa, by roli i rybaczce oddać swe żywota. Wprzódy tamci do ucieczki się zebrali, gdy ujrzeli tylu woja k’nim sunącego, a mieli pośród wód na środku rzeki wyspę wielką i obronną, trzcińskiem porośniętą, gdzie jeno na łodzi albo tratwie szło się przekolebać. Na szczęście nieślim my ze sobą stanicę świętogórskiego chramu, bo już do bitki sposobili się ich młodzi, wielce chrobre wojowie, jako we stu na przeszło tysiąc nas idące. Ale, totemem wspólnym pojednani, zamiast w oszczepy, skoczyliśmy sobie w ramiona. Ich przerażenie wróciło zdwojonem, gdy smoczy ryk do nas dobieżył.

Bez czasu stracenia wszelkie istoty na wyspę się przeniosło, a ja jedyny na brzegu ozostałem, jakoże Swaroga była to wola. Gdy ujrzałem masę trupią k’mnie stąpającą, a ponad nią smoka kryształowego o rogach wydłużonych, całą wolą ogłosiłem, że oto składam odwrotność tego, com Welesowi dotąd dawał w ofierze. Jakem jemu żertwił życiem rozmaitych stworzeń, tak teraz Swarogowi żertwię własną śmiercią.

Pierwej niż same truposze doszedł mnie ich odór nieziemski, kwaśny, paskudny, wyrywający dech z gardzieli. Szły pokracznie, niepodobnie do ludzkiego chodu, więc długom musiał ich czekać. Wreszcie cztery oszczepy przebiły mą pierś i podbrzusze. Ból mną targnął, na kolana zwalił, krzyczałem, aby nie jęczeć. Z moich ran nie popłynęła jednak posoka, a niepodobna jej substancja biała, pieniąca się jak psu wściekłemu z pyska, posykująca i w tym posykiwaniu tracąca brzmienie. Czekałem, kiedy od bólu śmierć mnie wyswobodzi, bo kolejne truposze bez zlitowania żgały grotami, ale ona nie przychodziła. Czułem w sobie tchu zatrzymanie, jakieś ścichnięcie we wszystkich członkach, jednak umrzeć nie potrafiłem – takiej oto zapłaty zażądał przewrotny Swaróg.

I w tej chwili wstrząsnęło ziemią, niebem zaś potwornie zagrzmiło.

Cała Święta Góra zajaśniała mi w oczach cudownym płomieniem, żarem niemiłosiernem, była to teraz góra ognista, niedymiąca a sypiąca skry na wszystkie strony. Wzbił się też stamtąd wysoko w powietrze kształt olbrzymi, przepiękny ptak ognisty rarogiem się zwący, o którym nasze dziady opowiadali, a wyglądał niczem drugie słońce, w tymże nobliwsze i na świat pożogę ślące.

Raróg ognisty zapikował na smoka i na jego armię struposzałą, ale było to ostatnie, com zobaczył, bowiem cały świat dokoła mnie ogarnął jednakowy ogień. Oczy moje wyparowały, mięso w bulgotaniu odeszło od kości, w bólu niepowtarzalnem i w pomieszaniu zmysłów. „Ja gorę!” – skomlałem Swarogowi ostatkami sił rozumu, gołymi kośćmi grzebiąc się w ziemi. „Ja gorę” – kwiliłem, pragnąc stracić czucie i przytomność.

Ale ponad wszystko słyszałem w sobie smocze przerażenie. Czułem, jak bożek Weles strącany jest do podziemi, jak niszczycielska siła Swaroga dławi wszystko, co spotka na swej drodze.

Jedynie chroniona wodą wyspa przetrwała bez żadnej krzywdy – na niej to ludzie pobudowali nowe osiedle, gdzie indziej znajdując same popieliska. Po latach wzniesiono tutaj grodzisko wspaniałe, które moim imieniem, Vraclaw, jako swego bohatyra i wybawcy mianowano. Było to przeszło pięćset roków temu. Od tamtej chwili jestem najpierwszym tego grodu kapłanem, otoczonym kultem przywódcą, przedwiecznym nazywanem, zgnilcem przeklętym a pradawnym wołchwem. I gdy mnie pytacie, czy prorokować potrafię a ze starymi bogami rozmawiać – odpowiem wam, że i to z czasem w wielkiej mocy przybyło.

I coże zrobicie, inkwizytorzy czcigodni? Boć klnę się na Swaroga – chciałbym, abyście zakończyli mój żywot poczwarzy, ale jest to ponad wasze siły.

I coże zrobicie, inkwizytorzy mościwi, z wróżem kalekim, z tym dziadem szkaradnem, z nieśmiertelnym kapłanem Vraclavia?

Na stosie goreć karzecie?

Koniec

Komentarze

Myślałem o wysłaniu opowiadania na ten konkurs. Teraz wiem, że byłaby to strata czasu.

Naprawdę dobre opowiadanie, ta stylizacja językowa godna podziwu (chociaż miałem przez nią problemy z czytaniem). Spodobało mi się nawiązanie do słowiańskiej kultury i ciekawy pomysł na historię miasta. Sam motyw smoka i truposzów trochę ograny, ale to się zgubiło pod wciągającą opowieścią.

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Czy aby opo­wia­da­nia nie po­wi­nien pre­zen­to­wać jego autor? Czy Maciej Bukowski wie, że jego opo­wia­da­nie zo­sta­ło za­miesz­czo­ne na na­szym por­ta­lu?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ogólny koncept fajny, podobnie jak idea oparta na słowiańskiej mitologii. Stylizacja przypadła mi do gustu, ale w pewnym momencie zaczęła męczyć. Tym niemniej końcówka mi się spodobała, zwłaszcza finalne pytanie.

Tylko zastanawiam się nad tym, czy poprawnie są zapisane dialogi. Byłbym wdzięczny osobom lepiej władającym językiem polskim za odpowiedź, czy takiej formy można użyć w przypadku relacji.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Autora opowiadania serdecznie zachęcam do publikacji tekstu na portalu pod własną marką. To umożliwi udział w dyskusji na temat opowiadania, wyjaśnienie czytelnikom ewentualnych niejasności, prezentację szczegółów własnego pomysłu, wymianę uwag czy nawet poprawki na bieżąco, czyli w sumie naukę lepszego pisania – dla autora i dla komentujących. Z własnego doświadczenia wiem, że naprawdę warto!

Z zamieszczonej trójki finalistów typowałbym właśnie to opowiadanie na pierwsze miejsce.

Rzeczywiście sama stylizacja jest na dłuższą metę lekko męcząca, ale pod względem pomysłu na rozwiązanie konkursowego hasła opowiadanie jest według mnie najbardziej oryginalne.

Czytało się całkiem przyjemnie, interesujący pomysł na akcję, fajne zakończenie.

Prawdę mówiąc miałem bardzo luźne skojarzenia z “Piołunnikiem” Dukaja. Głównie ze względu na słowiańszczyznę i płynne przejście “przez wieki”.

Było ok.

Nie znam założeń konkursu, więc trudno mi ocenić opowiadanie pod tym kątem. Mogę tylko powiedzieć, że stylizacja zmordowała mnie okrutnie i do końca dobrnęłam z największym trudem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Proszę przekazać Autorowi:

Tekst bardziej mi się spodobał niż ten z pierwszego miejsca – ma ciekawszą fabułę, nie zawiera zbędnych części, nie męczy opisami.

Stylizacja interesująca, ale często odnosiłam wrażenie, że coś zgrzyta; albo jakieś słowo się nie zgadza, albo gramatyka.

Zakończenie nieoczekiwane, dzięki temu ciekawe.

Babska logika rządzi!

“Na stosie goreć karzecie?” – hmm, na pewno?

No popatrz, nie zauważyłam tego…

Babska logika rządzi!

Przecież napisałaś, że zakończenie nieoczekiwane ;)

Ja też nie zauważyłam, ale napisałam, że byłam okrutnie zmordowana, co mogło też sprawić, że oślepłam. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

I jak to? Dr hab. prof. Anna Gemra – historyk literatury, pracownik Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. Redaktor „Literatury i Kultury Popularnej”– przegapiła? 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Mogła nie przegapić, tylko nie mieć w czym wybierać… A może została przegłosowana przez innych jurorów? Fakt, że tekst z pierwszego miejsca napisany jest całkiem przyzwoicie.

Babska logika rządzi!

Na stosie goreć karzecie?

​Ja o tym mówię, Finklo.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Ja rozumiem, ale co ma juror zrobić? Przecież poprawiać nie może…

Babska logika rządzi!

Ale przed publikacji żadnej redakcji? Korekty? Nie walnęło po oczach jurora i nie walnął w stół pięścią karzącą tudzież każącą nanieść poprawki?

Po przeczytaniu spalić monitor.

No, dziwny rodzaj publikacji wybrano. Gdyby to szło w jakimś magazynie, to pewnie byłaby korekta. Ale na portalu… Można przyjąć zasadę, że jury puszcza takie teksty, jakie oceniało i pod jakimi się Autorzy podpisywali.

Babska logika rządzi!

Na to wygląda i to jest kolejny asumpt do dyskusji nad sensem i zasadnością zamieszczania tekstów przez organizatora/pośrednika na takim portalu. I mocny argument przeciw zarazem.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Chcielibyśmy jeszcze opublikować uzasadnienie wyników konkursu przygotowane przez przewodniczącego jury dr hab. prof. Annę Gemrę:

 

Drugie miejsce – opowiadanie Vracław

 

Sprawnie opowiedziana historia, w której narrator jest zarazem bohaterem. Uwagę zwracają ciekawa (i dobra) stylizacja językowa, niesztampowe zakończenie, sięgnięcie do elementów wierzeń Słowian i uzasadnienie nazwy miasta. Nieco nużący jest brak dialogów – ich obecność mogłaby ubarwić akcję i lepiej pokazać niewątpliwe warsztatowe umiejętności Autora/Autorki.

CK Agora

Bardziej opis niż opowiadanie. Stylizacja męcząca (gdyby to był dłuższy tekst z dialogami (!), może bym się wciągnął).

Z całym szacunkiem (uwielbiam to powiedzonko :P) , na miejscu autora nie zgodziłbym się na taką formę publikacji mojego tekstu – nawet jeśli na początku, w środku i na końcu tekstu, a nawet w przedmowie i w każdym komentarzu podkreślano kto jest autorem. Powinno być odwrotnie – autor publikuje i podkreśla, że tekst jest konkursowy (co z resztą często mam miejsce na portalu).

F.S

Witam. Dopiero trafiłem na to forum, a jestem autorem tekstu i komentarz piszę w odpowiedzi na Wasz postulat – również z kurtuazyjną podzięką za przeczytanie i wyrażenie swojej opinii. Zaskoczyli mnie ci zadowoleni, ci zmęczeni tekstem potwierdzili część moich obaw. Ale i tak spodziewałem się, że ta praca może być mocno przestylizowana. Cieszę się, że tak nie było.

 

“Na stosie goreć karzecie?” – czerwonym jak buraczek. Niestety, często popełniam ten błąd, bo word nie podkreśla, ale zwykle go wyłapuję przy korekcie, niestety, to finałowe pytanie wpadło mi do głowy na samym końcu, tuż przed wysłaniem pracy. Mea maxima culpa.

Inne słowa bądź zdania wyglądające na niegramatyczne (nie mówię o ortografii, jeśli gdzieś jeszcze się potknąłem) były elementem stylizacji. Starałem się udziwniać, a jednocześnie te udziwnienia okiełznać.

 

Tekst faktycznie męczący, miałem to na uwadze, wiem, że bardzo gęsto zarzuciłem trudnym słownictwem, pełna świadomość, że był kierowany do pewnego rodzaju fetyszystów. Nie wyobrażam sobie czytania bądź pisania dłuższego tekstu w tej konwencji. Bardziej pasuje to na prolog do dłuższej opowieści albo tekst konkursowy właśnie. Naturalnie mam już w głowie poukładane, jakby właściwa opowieść miała wyglądać, ale to raczej nigdy nie dojdzie do skutku.

 

I jeszcze słówek ileś tam do użytkownika Skull (pierwszego komentarza)

 

“Myślałem o wysłaniu opowiadania na ten konkurs. Teraz wiem, że byłaby to strata czasu”.

 

Pierwszą pracę konkursową wysłałem w wieku, bo ja wiem, 18 lat i od razu zdobyłem pierwsze miejsce. Pycha. Rok później wysłałem pracę na ten sam konkurs (był coroczny) i zająłem 2 miejsce. Byłem wkurzony, bo jak to 2?! Pycha. Później przez dziesięć lat wysyłałem prace na różne konkursy, propozycje powieści do wydawnictw i nawet szansy na cokolwiek nie powąchałem. Nie policzę swoich prób, bo było ich tak wiele. Dopiero ten tekst, w momencie, kiedy się we mnie wszystkie chęci wypaliły, zdobył jakąś nagrodę. Nawet się specjalnie nie ucieszyłem, sorry za takie butne słowa, ale jak się coś w środku wypali, to już po prostu człowiekowi zwisa. Ale czy te dziesięć lat raz za razem nieudanych prób to była strata czasu? Uczyłem się, pisząc. A i w końcu coś skapnęło, bo 900 złotych piechotą nie chodzi(: Walić te pieniądze, naturalnie, w końcu można było komuś dać coś interesującego i przegonić widmo totalnej porażki, a to jest najważniejsze i bezcenne. Tak czy inaczej, bracie, ta przydługa dygresja była po to, żeby coś sensownego i pouczającego z tego zostało. Pisz na konkursy nie po to, żeby je wygrywać, ale żeby mieć asumpt do rozwoju. Jeśli posiadasz wolę rozwoju, rzecz jasna. Wtedy nie będzie to strata czasu.

A nuż zawieje Ci przyjazny wiatr niosący laury.

 

Pozdrawiam i dziękuję za wizytę.

Nowa Fantastyka