Po ostatnim skoku w przeszłość miałem powracający sen. Poruszałem się brukowaną ulicą. Z obu stron mijałem szeregi drewnianych domów. Przepajało mnie wrażenie bezcielesności. Korzystając z tego lekko wzbijałem się nad poziom dachów. Wtedy dostrzegłem znajome obiekty: wieżę ratusza, kościół. Jestem w Broku. Obracałem się i wtedy w zasięgu wzroku pojawiał się gmach starej szkoły. Nerwowo rozglądam się na boki, szukając innych znajomych budynków. To Brok, ale jakiś inny. Pod sobą dostrzegam ludzi na ulicach, widzę chałaty, mycki, maciejówki, białe koszule, wysokie buty, chustki, pasiaste spódnice, bose dzieciaki. To musi być dwudziestolecie międzywojenne. W tej chwili przypomniałem sobie jak Danuta Mirowska mówiła coś o oddzielaniu się ducha od ciała chrononauty. Wpadłem w panikę i się budziłem.
Pojedynczy sen to byłby przypadek, ale seria powtórzeń może być symptomem czegoś niebezpiecznego. Co ja tak naprawdę wiem o podróżach w czasie? Niewiele, trzeba rano udać się do specjalistki.
– Cześć Danusiu.
– Cześć Maruś.
– Mam pewien problem.
– Jaki?
– Otóż w czasie snu … – zrelacjonowałem jej przebieg snu.
– Echo podróży – stwierdziła spokojnie. – To czasem się zdarza.
– Jest niebezpieczne? Duch odklei mi się od ciała? Zostanę warzywem? Sfiksuję? – pytam gorączkowo.
– To ostatnie ci nie grozi. Moim zdaniem niewątpliwie już sfiksowałeś. – „Pocieszyła” mnie, ze złośliwym błyskiem zielonych oczu.
– A tak bardziej serio?
– Echa są niegroźnie. Tak naprawdę to coś w rodzaju wspomnień z czasu, przez jaki przeskakiwałeś dążąc do punktu docelowego. Możesz spać spokojnie.
Sen powtórzył się, ledwie położyłem głowę na poduszkę. Tym razem jednak miałem świadomość tego, że mi nic nie grozi. Mknąłem więc nad ulicami, oglądałem bożnicę, pensjonaty Lilitkę, Nadrzecze, Podlasiankę. Zrobiłem szerokie koło lecąc nad łąkami i lasami dokoła Broku. Na drodze do Małkini jechał zabytkowy samochód. Zaraz, wróć, jaki zabytkowy, przecież biorąc poprawkę na czasy w jakich jestem, oglądałem nowiutkiego polskiego Fiata pięćset osiem „Łazika”.
Zawróciłem nad Brok. Przelatywałem chłonąc miasto niby znajome, a jakże obce. Moje zainteresowanie wzbudziła willa przy ulicy Brzostowej postawiona na wysokiej skarpie, z której rozciągał się widok na nadbużańskie łąki i rzekę. Tak naprawdę zaintrygowali mnie ludzie, których dostrzegłem na jej werandzie. Panowie w garniturach pod krawatem, lub w galowych mundurach, naramienniki z oficerskimi gwiazdkami, panie w sukniach i kapeluszach, to członkowie ówczesnej elity państwa. Skąd oni wzięli się w Broku? Może podsłuchiwanie jest nieeleganckie, ale skoro i tak mnie nie widzą, to warto spróbować.
– Panie ministrze, miał pan rację, jestem w tym mieście ledwie godzinę, a już czuję się lepiej. – Pułkownik wzniósł kieliszek. – Zdrowie gospodarza.
– Zdrowie. – Ochoczo dołączyli do niego inni goście.
– Panie, panowie wiedzcie, iż to zasługa tutejszego wyjątkowego klimatu.
– Profesorze, zgadzamy się z panem, jest tu pięknie. – Komplementował gospodarza major kawalerii, patrzący w stronę łąk.
Oficer ten uśmiechał się w sposób kojarzony z lisem w kurniku. Podążyłem za jego wzrokiem. Kilka młodych dziewczyn zbierało kwiaty na nadbużańskich łęgach. Coś mi zaczęło świtać. Profesor, minister, mieszkający w Broku… już wiem, kto zacz. Gospodarzem spotkania jest Tomasz Janiszewski, lekarz, profesor, minister zdrowia publicznego w rządzie Ignacego Paderewskiego, społecznik, który w roku tysiąc dziewięćset trzydziestym osiadł w Broku. Ciekawe, o czym oni tam dyskutują?
Zawracam w stronę willi. Już z dala widzę, że panie wstały i udały się do ogrodu oglądać klomby z kwiatami, panowie zaś zdają się rozmawiać w najlepsze.
– Wojna światowa i nasze walki o granice z roku dwudziestego pochłonęły olbrzymie zasoby naszego narodu – stwierdził Janiszewski natchnionym tonem. – Ponadto towarzyszące im choroby, choćby gruźlica czy alkoholizm spowodowały degenerację populacji. W tej chwili najważniejsza jest odnowa fizyczna i moralna.
– Panie ministrze, nas pan nie musi przekonywać – odrzekł pułkownik. – Doskonale wiemy, iż sąsiedzi nasi są wiarołomni i zbroją się na potęgę.
– Za mało pieniędzy przeznaczamy na ochronę zdrowia. – Kontynuował Tomasz.
– W przyszłości nakłady wzrosną, za kilkadziesiąt lat ludzie będą jeno w książkach historycznych czytali, iż w naszych czasach byli słabo opłacani lekarze – rzekł jeden ze zgromadzonych dżentelmenów.
– Pieniądze to nie wszystko – Janiszewski wzniósł rękę w geście podkreślającym znaczenie swych słów. – W pracy o poprawę naszego narodu ważne jest, by działać tu i teraz, słowem i przykładem walcząc z alkoholizmem, wprowadzając higieniczny i moralny tryb życia.
– Panowie! Wznieśmy toast za higienę, moralność i walkę z alkoholizmem. – Major kawalerii, na chwilę przerwał wpatrywanie się w dziewczyny na łące i wzniósł kieliszek.
– Za higienę – zawtórowali mu pozostali zgromadzeni, przy czym gospodarz jako jedyny zdawał się tym toastem nieco skonsternowany.
– Pan minister ma rację, wiele da się zrobić nawet bez wydawania publicznych pieniędzy – rzekł pułkownik. – Wystarczy wspomnieć rozporządzenie generała Składkowskiego. Jak tylko Sławoj został ministrem, nakazał w każdym obejściu zbudować ustęp, posłał w teren kontrole, sam przykład dając. Są efekty.
– Lud te przybytki sławojkami począł nazywać, co gdy wieść do generała dotrze, przykrym będzie dla niego. – Westchnął ze smutkiem jakiś dżentelmen w garniturze.
– Ależ skąd – odpadł major. – Składkowski wie o tym od jakiegoś czasu i z godnym prawdziwego leguna poczuciem humoru, zwykle kwituje to stwierdzeniem „Taki mały pomniczek sobie sprawiłem”. – Kilku zebranych słysząc to parsknęło śmiechem.
– To dobrze, że generał tak podchodzi do podnoszenia kondycji zdrowotnej wśród włościan – rzekł Janiszewski. – Niech zwą to jakkolwiek, byleby je postawili, korzystali i mniej chorowali.
– Problem w tym, że posiadanie nie zawsze idzie z korzystaniem.
– Jakże to panie starosto?
– Panie ministrze – odrzekł zapytany – kontrole prowadziliśmy i w naszym powiecie, sam brałem w nich udział. Razu pewnego zaszliśmy do obejścia. Włościanin dowiedziawszy się czego od niego żądamy poprowadził nas do wygódki. Wszystko zdawało się być w najlepszym porządku. Zdumiało nas tylko, iż by drzwi do niej otworzyć, najpierw solidne gwoździe z nich wyciągnąć musiał. Pytamy go więc, jakże to? Czemuż je zabił? Odrzekł nam „Dzieckom w szkole nagadały różnych rzeczy i z tej sławojki korzystać chcieli. Zara by nabrudzili. Kto by sprzątać nadążył? Przecie porządek dla komisji musi być. Tom zabił i porządek jak był tak jest”.
– No cóż – rzekł Janiszewski z pewnym smutkiem – świadomości nie da się zmienić z dnia na dzień. Niemniej nie wolno ustępować w dziele niesienia higieny. To nie mogą być działania przypadkowe, to musi być system.
Przysłuchiwałem się temu z pewnym rozrzewnieniem. Ja człowiek z epoki, w której elity rozmawiają przy ośmiorniczkach o szemranych interesach słuchałem ludzi ze świata w zupełnie innym stylu.
– Higienisssty sssafajdane
– Głos nie należał do żadnej z osób zgromadzonych na werandzie willi. Rozglądałem się nerwowo by ustalić jego źródło. Wreszcie dostrzegłem dwie, niemal przezroczyste istoty podglądające zebranych. Jedna przypominała chudą, brzydką kobietę z wystającymi zębami, posklejanymi brudnymi włosami, i błoniastymi nietoperzowymi skrzydłami. Druga rozmiarami przypomniała przerośniętego psa, o ślimaczej głowie, mackach zamiast rąk i humanoidalnym ciele.
– Sssmoro, sssróbmy cośśś, bo przesss nich lucie nass nie ssszanują.
– Dusiołek, ty mi tu nie panikuj. Przetrzymaliśmy chrzest, przetrzymaliśmy oświecenie, przetrzymamy i higienistów.
– Ludzie o nasss sssapomną – jęczał ślimakogłowy. – Pomsszemy marnie, jak od tej higieny pssszesstaną chorowaććć.
– Oni nas systemowo chcą pokonać, to my ich własną bronią załatwimy. – Oczy zmory lśniły upiornie.
– Sssnów sssaczną wiesszyć, że ich dussszę?
– Tak, albowiem wdrożymy coś co nazwałam roboczo Systemem Misternego Odzyskiwania Godności.
– Ssso to?
– Zaraz ci wytłumaczę.
W tym momencie budzik wyrwał mnie ze snu. Ciężko westchnąłem, za oknem poranna jesienna mgła nasiąkała dymem z kominów. Wstawał nowy dzień.
Przecinki…
Fajne, że wprowadziłeś pewną odmianę w podróżach. Żart o płacach lekarzy bardzo ponury. Rozmowa o sławojkach taka sobie.
Końcówka dziwna, nie pasująca stylem do dotychczasowych tekstów. Ale dzięki temu zaskakująca.
Babska logika rządzi!
Żarty o sławojkach są z epoki a poczucie humoru się zmienia.
Co do końcówki to po prostu dawno nie pisałem w tym stylu.
Bardzo ładne opisy świata, ciekawy dialog o higienie.
Niestety, nie zrozumiałem zakończenia. Kim były przezroczyste istoty? I co jest Systemem Misternego Odzyskiwania Godności?
A jak brzmi skrót nazwy systemu?
Babska logika rządzi!
O! Takie buty.
Mam wrażenie, że to taki przerywnik wypraw naszego dzielnego chrononauty niźli pełnoprawna fabuła. Ot, tekst do potrenowania. Sam motyw snu mnie znudził, choć rozmowa ministra i oficerów całkiem-całkiem, jedynie żart o płacach lekarzy zgrzytnął, choć jest prawdziwy – i wtedy i teraz :/
Podsumowując: bez fajerwerków, ale tekst okej. Wykonanie też jakoś mnie nie raziło – jedna gruda tu, druga gruda tam, ale bez potknięć, na które zwróciłbym szczególnie uwagę.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Jak na mój gust, trochę mało legendy w tej legendzie. Ot, podsłuchana rozmowa sprzed lat, z wtrąconymi nawiązaniami do czasów współczesnych.
– Otóż w czasie snu … – Zrelacjonowałem jej przebieg snu. –> – Otóż w czasie snu… – zrelacjonowałem jej przebieg snu.
Zbędna spacja przed wielokropkiem. Nadal nie zawsze poprawnie zapisujesz dalogi.
Tak naprawdę zaintrygowali mnie ludzie jakich dostrzegłem na jej werandzie. –> Tak naprawdę zaintrygowali mnie ludzie, których dostrzegłem na werandzie.
…major kawalerii, patrzący w stronę nadbużańskich łąk. […] Kilka młodych dziewczyn zbierało kwiaty na nadbużańskich łąkach. –> Nie brzmi to najlepiej.
– Pieniądze to nie wszystko, – Janiszewski wzniósł rękę… –> Przed półpauzą nie stawia się przecinka.
…kwituje to stwierdzeniem „Taki mały pomniczek sobie sprawiłem” – Kilku zebranych… –> Zabrakło kropki po wypowiedzi.
Włościan dowiedziawszy się czego od niego żądamy poprowadził nas do wygódki. –> Włościanin, dowiedziawszy się czego od niego żądamy, poprowadził nas do wygódki.
Tom zabił i porządek jak był tak jest.” –> Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Wskazane poprawki naniosłem.
Karol123 o tym systemie trąbią w mediach na okrągło A zarówno Dusiołek jak i Zmora mają z nim sporo wspólnego. Inna sprawa, że ja z końca PRL pamiętam takie powietrze, że jak ktoś szedł to za nim korytarz zostawał więc teraz nie jest tak źle.
Fajnie opisana przeszłość. Ma swój klimacik.
Nie wiem, nie wiem. Bardzo obrazowy był toast za walkę z alkoholizmem, ale system zmory trochę zaburzył mi klimat.
Najciekawsza była anegdota o drzwiach sławojki zabitych gwoździami. No i zdjęcia : ).
Jako całokształt niczego nie urwało. Dość luźny zlepek żarcików, anegdot i przemyśleń autora.
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Pierwszy akapit woła o pomstę do nieba. Mieszasz czas teraźniejszy z przeszłym, tryb dokonany z niedokonanym. Dalej też nie jest lepiej. Trochę niechlujnie, ale nie wiem, czy chcesz, żebym wskazywał błędy.
Pierwszy raz zajrzałem do którejś “Legend Brokowskich”, bo powyższa wpadła w mój dyżur, i niestety nie zachęciłeś mnie do kolejnych lub poprzednich. Jest zbyt chaotycznie. Rozumiem, że to sen i wycinek cyklu, ale oznaczyłeś jako “opowiadanie”, więc tekst powinien bronić się sam. Ale się nie broni.
Plus za żart o zarobkach lekarzy.
https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/
Nie porwało mnie, ale nie czytało się źle ;)
Przynoszę radość :)