- Opowiadanie: Slomka - Fifi

Fifi

Witam serdecznie. Jestem nowym użytkownikiem, więc proszę się nie cackać oceniając poniższe opowiadanie. Z góry dziękuję za wszelkie opinie.

Pozdrawiam Bart!

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Fifi

FIFI

 

Pałac dorobkiewiczów rozsadzają wrzaski! Kobieta krzyczy klęcząc na podłodze salonu, rwie czerwone włosy, a udręka pogłębia jej ascetyczność. Wokół oszalałej  mamy, biega dwójka zapłakanych dzieci. A tato Michał – bledszy od samej śmierci – wyrzuca drzwiami spakowane naprędce walizki.

 

Kilka, wyjątkowo spokojnych, dni wcześniej.

Termos (lat 28) znany miłośnik komiksów, znany głównie w dziale windykacji pożyczek chwilowych, maszeruje wzdłuż ręcznie giętego płotu ogradzającego pałac dorobkiewiczów. Za rękodziełem mistrza kowalstwa ujada… coś.

Ujada to za duże słowo, stworzenie odprowadzające Termosa po drugiej stronie płotu, skrzeczy i rzęzi jak silnik dwupłatowca potraktowany wiadrem piachu. Parodia psiego szczeku przeszkadza idącemu, a skupienie odgrywa zasadniczą rolę podczas misji komiksiarza, bowiem…

Termos ma nóż na gardle.

Idąc, powtarza kluczowe informacje: Ulica, dom, powiedzieć, że od Jaszcza. Niby Termos zapisał wskazówki w telefonie, lecz dziś jest zdany wyłącznie na twardy dysk między uszami, jeśli włączy Nokie 1100, natychmiast zadzwoni pajac od „chwilówek”, popsuje dzień serią trudnych pytań: „Kiedy pan odda pieniądze?” albo „Czy lubi pan nagie torsy, gdyż wpakuję pana do San Quentin”.

Termos nauczył się funkcjonować z toporem nad głową. Żeby było łatwiej miesiąc temu rzuciła go dziewczyna. Każdy umie być pozytywny, gdy kieszeń rozpycha waluta i nie martwisz się o fiuta, pociesza się idący. Sztuka to być happy na debecie.

Tymczasem, przed ulubieńcem losu wyrasta pokaźna brama. Równie epicka co pałac i ogrodzenie. Wejścia strzegą doryckie, pozłacane kolumny, rolę górnej framugi pełni płaskorzeźba. Płaskorzeźba nie byle jaką! Obsraną gipsowymi palemkami, eksponuje rzeźbiony avatar dorobkiewiczów: mercedes klasy E All-Terrain, właściwie najważniejszy fragment – rejestrację FIFI OK. Chcieli wyrzeźbić całe auto, ale zasłaniałoby palemki.

Na bramie tabliczka: Pani Mecenas jakaś tam. Jaszczu wielokrotnie powtarzał godność zleceniodawcy, lecz Termos ma problem z pamiętaniem nazwisk.

– Dzień dobry – sklerotyk zaczepia kobietę, rozgrzebującą ziemny kopiec za bramą.

Koścista pani mecenas ucisza jazgoczącą obrazę psiego rodu:

– Fifi! – tupie gumowcem (droższym niż kryształowe szpilki królowej Monaco).

Mieszanka pudla z domieszką tego i owego łasi się do panci, ociera płowe loki o ogrodniczki przeszyte złotą nicią. Kobieta wbija łopatkę w rozgrzebany skalniak, skupia surowe spojrzenie na intruzie za bramą.

– Dzień dobry, młody człowieku – mówi wolno, wyraźnie, jak gdyby wciąż miała na sobie sądową togę.

– Dobry, dobry. Ja od Jaszcza.

Brew właścicielki wzlatuje, odsłaniając kościste nadkole oczodołu.

– Miałem się zająć pani Śliweczką.

Zmieszana kobieta odruchowo zasłania krocze ogrodowymi rękawicami.

– Jaszczu ma grypę, tą wie pani… – Termos szuka dyrygenckim ruchem dłoni. – Żołędziową…?

– Żołądkową? ­– poprawia prawniczka. Druga brew kobiety dołącza do pierwszej, tworząc wychudłą, brązową mewę.

– Przyszedłem zastąpić Jaszcza.

– Jakiego znowu Jaszcza?

– Jaszcza co damy ugaszcza. Podobno szuka pani prawdziwego chłopa do okiełznania swojej Śliweczki?

Ogrodowe rękawice wbijają się w krocze.

– Młodzieńcze, ja… ja mam męża.

Zza pleców laski mecenaski wygląda nieśmiało mąż, pan domu, „pan” to za duże słowo; pantofel Michał (l. 36) wyłania się ostrożnie mrużąc oczy, zaspany chrabąszcz spod liścia. Choć wychwycił ledwie finisz dyskusji obcego z żoną, analityczny umysł nauczyciela matematyki odsiewa informacje, segreguje, wyodrębnia hasło-klucz „Śliwka”. Pantofel wolno unosi atroficzny wskaźnik, pozbawiony mięśni wieloletnim poprawianiem testów z algebry. Prostuje wskazujący palec.

– Tam.

Termos spogląda przez ramę we wskazanym kierunku, skupia wzrok na końcu alejki.

– Aha. – Kiwa głową, niczym oświecona surykatka.

Komiksiarz dziękuje za wskazanie (brzydko) palcem, prosi o wybaczenie pomyłki, samobiczuje gnąc plecy. – Sorry – sorruje za kłopot.

Nowobogaccy odprowadzają intruza podejrzliwym wzrokiem, gdy tylko zniknie – tknięci obawą o stan miedzianych zawiasów – wyślą drona wzdłuż fantazyjnego ogrodzenia.

 

Termos maszeruje ku zwieńczeniu alejki, gdzie wśród krzaków bzu – dokładnie naprzeciw pałacu laski mecenaski i pantofla, pana tofla(?) – przycupnął domeczek właściwego zleceniodawcy. Mijając dzikie jabłonie i kwaśne wiśnie, rosnące wzdłuż alei, zastanawia się czy wizyta w domeczku rozwiąże finansowe problemy, czy tylko zagmatwa ciężką sytuację.

Domeczek lata świetności ma za sobą, przygnębiająca wizytówka czasów, gdy został ulepiony – szary, smutny, sklecony rękoma ludzi uśmiechniętych tylko po wódce. Jedynie wysoki płot błyszczy nowością. Lśniący drut, zaplecionego małymi chińskimi rączkami, nie pasuje do starego grzyba architektury PRL, którego strzeże. Stalowa siatka rzuca nieme wyzwanie fantazyjnemu ogrodzeniu z naprzeciwka.

Termosa dzieli od furtki kilka kroków. Wtem z domeczku wypadła czarny pocisk!

Doberman – zamiast atakować, kulącego się odruchowo Termosa – gna wzdłuż siatki, hamuje w miejscu najdalej wysuniętym ku pałacowi laski mecenaski.

Doberman i Fifi ujadają na siebie.

Czerń bydlęcia – wypychającego łapami siatkę – jest gęsta, aż granatowa.

Termos doznaje olśnienia.

– Śliweczka?

Śliweczka odwraca kosmaty łeb, Fifi rzęzi i skrzeczy dalej.

Termos podchodzi wzdłuż siatki chińskiego „muru” do wielkiej, czarnej, jak łódź Charona suki.

– Cicho Śliwka. Spokój – przekrzykuje ujadanie. – Wciska przez siatkę psią parówkę Dog Minis, którą z takim trudem odjął sobie od ust (robiąc miejsce na browar). Dokarmianie dobermana przerywa kobiecy głos:

– Wara od mojego płotu!

W drzwiach domeczku stoi piersiaste zjawisko o pełnych kształtach, Termos nadaje  przysadzistej bogini imię Cycoszynka.

– Wynocha! – grozi Cycoszynka, zbiegając po schodkach.

Komiksiarz odskakuje od siatki, czuje słodycz zamorskich cyco-perfum.

Za morzem jeszcze nie był, ale właśnie za wielką wodą doszukuje się źródła wiecznego szczęścia, wylęgarni cudów świata, wszystkich ośmiu!

Choć czterdziestoletnia Cycoszynka – podobnie do domeczku – najlepsze lata ma za sobą, wciąż dostarcza kolegom z dyżuru powodów do bezsennych nocy, wiosenne słońce gra kasztanowymi lokami, pielęgniarski fartuch uwypukla ponętne kształty. Cycoszynka przypomina Termosowi katechetkę. Emanację boskości wywołującą głęboką potrzebę spowiedzi, pokutnego biczowania (ekierką po gołym tyłku) i skucia kajdankami (takimi wiesz, w pink futerku).

Termos przełamuje pierwsze koty za płoty:

– Dzień dobry. Jestem(…)

– Psa mi chciał otruć! Luuudzie, policja! – Otwiera furtkę, ku zgrozie komiksiarza.

Drobny gest obcego – zdenerwowany Termos bezwiednie gryzie parówki Dog Minis – sprawia, że Cycoszynka powstrzymuje się w ostatniej chwili, komendę „bierz go!” miała na końcu języka. Co dowodzi, że głupi (Termos) ma zawsze szczęście. Choć nie do końca… bowiem szczęście bywa kapryśnym bobasem, wyrywającym owadzie nóżki, o czym komiksiarz przekona się wkrótce. I to jak!

– Zostałem wynajęty(…)

– Nawet wiem przez kogo – przerywa Cycoszynka. – Oskarżycielski wzrok pielęgniarki wybija szyby w pałacu nowobogackich.

Termos wpycha do ust resztkę Dog Minis.

Kobieta zmiękczona pokazem – parówki jednak nie zawierały kurary – pozwala intruzowi wytłumaczyć najście. Komiksiarz wyjaśnia swój status zastępcy oraz przeprasza za Jaszcza,  którego zmogła grypa żołę…dziowa(?), no, ta atakująca brzuchy.

Gospodyni prosi młodzieńca do środka. Śliweczka intensywnie obwąchuje nowego, gość przerywa – wtykanie mokrego nosa między poślady – łapówką. Doberman pożera psią parówkę.

Kobieta zamyka za Termosem wszystkie zamki.

Lekko zagracone wnętrze pachnie psią sierścią i słodkim, zamorskim  perfumem. Przybrudzone słońce wsącza się przez niewielkie okna, rozpraszając półmrok maskujący bałagan – efekt zamknięcia młodego dobermana samego, przez cały dzień; po podłodze walają się: wiklinowe resztki rozszarpanego kosza, przewrócona miska Śliweczki, „jednopalczasta” kucharska rękawica bez palca. Termos siada za stołem, wyczarowanym przez cieśli Ikei. Resztę krzeseł przytłaczają sterty wymiętych ubrań, wypatrujących żelazka.

– Przepraszam za bałagan. – Robi łokciem miejsce na stole. – Myślałam, że przyjdzie pan pod koniec tygodnia. – Lekko zażenowana, wciska cukierniczkę między egzemplarz Gali, butelki po Desperadosie, a suszarkę do włosów. – Wróciłam ze szpitala tuż przed panem. – Pospiesznie sprząta stół.

Termos rozumie kobiety, wszystkie (oprócz tych, które go porzuciły).

– Nic nie szkodzi. Też nie mam drygu do obowiązków – rzecze pojednawczo, obcinając dekolt piguły. Zawsze chciałem zobaczyć piramidy z bliska, stwierdza w myślach, szczęśliwy jakby odwiedził Wyspę Rozwiedzionych Tancerek Go-go.

Cycoszynka zastyga, a elektryczny czajnik w jej ręce paruje.

– Ale opiekunką jestem zajebistą – uspokaja Termos. – Całuje pierścionki zawstydzonej gospodyni.

– Bo wie pan…

– I nie „pan”, tylko Termos. – Całuje w stronę łokcia, kontrolując „żurawiem” piramidy ozłocone solarnianym brązem.

Dobijają targu przy jaśminowej herbatce (Desperadosy wyszły). Dogadują kwotę za pilnowanie Śliweczki. Termos zaokrągla przyszłą wypłatę. Cena odpowiada także szpitalnianej Nefretete, wręcz zachwyca. Okazało się, że oprócz pomyłki z adresem, Termos pochrzanił również datę zlecenia, to znaczy pochrzanił Jaszczu, ale komiksiarz przyjął kalendarzowego chochlika na klatę. Właścicielka piramid walczących o wolność z ciasnym fartuszkiem, dopiero za kilka dni wyjeżdża na szkolenie, Termosa – opiekuna dla Śliweczki – potrzebuje od soboty.

– Iście zajebiście – narzeka Termos, gdyż weekend miał już zaplanowany.

Cycoszynka prosi by zmienił zamiary.

– Partyjka golfa u Donalda Trumpa poczeka – mówi. – Gorzej z otwarciem Disneylandu oddział Będzin.

Cycoszynka obiecuje dorzucić złotówki. Termos kręci nosem.

– Przełożenie otwarcie będzińskiego Disneylandu to poważna sprawa. Nie jakieś tam… odwołanie korepetycji z gry na gęślach.

Żadne nie chce ustąpić. Patowa sytuacja trwa… do czasu aż Cycoszynka łapie żurawia, zaglądającego jej ze dekolt.

– Uff, ale dziś gorąco. – Przeciera „spoconą” szyję, patrząc za okno, ręka zjeżdża między piramidy.

Termos ściska kolana.

 Bogini rozpina biały fartuszek, przywracając upragnioną wolność opalonym, jędrnym zderzakom.

Komiksiarz odlicza dni do weekendu. Pierwszy raz będzie opiekunką psa! Obawa, że sobie nie poradzi rośnie, a nerwy odbierają radość ze wspomnień piramid Cycoszynki, naturalnych grobowców dla rozumu mężczyzny.

Pajac od chwilówek dostaje kociokwiku, jakby zwęszył pieniądze obiecane komiksiarzowi przez kusicielską pielęgniarkę. Termos, wyczerpany unikami przed windykacją, melinuje się u Jaszcza. Kilkudniowe dekowanie przywraca siły, tak niezbędne do pilnowania dobermana, dzikiej suki zdolnej rozszarpać, pięćdziesięciu kilogramów mięśni, kłów, pazurów napędzanych instynktem myśliwego – dopaść, zabić, zeżreć. Resztę zakopać na później.

Termos nie może spać. Gdy zamyka oczy, widzi dobermana rozszarpującego mu tchawicę. A chuj, wyśpię się w grobie!, myśli, ostatnie słowa snują się po głowie, niczym ten uparty koleżka, który zgubił nitkę w labiryncie Minotaura.

 

Sobota. Przed wyjazdem na szkolenie, Cycoszynka poucza Termosa dekalogiem psiej opiekunki. Oprócz wielu zakazów istnieją przywileje! Dostęp do kolekcji alkoholi – podarków od wdzięcznych pacjentów opuszczających szpital z kompletem kończyn (rzadkie happy end’y należy nagradzać). Komiksiarz ma do dyspozycji lodówkę oraz może zajeżdżać do woli świętą relikwię, kapilczkę Polaka, ołtarz – projektor multimedialnym Asus S1, kino domowe, którego obraz dosłownie rozsadza ścianę. Po przekazaniu zapasowych kluczy, oprócz klucza do furtki zgubionego przez Cycoszynkę, Termos zostaje sam.

Zapowiada się piękna noc, przewiduje zdany t y l k o na siebie, karmiąc Śliweczkę Pedigree prosto z puszki. Doberman patrzy tęsknie na (szwedzki) stolik, czekający przed kinem domowym, gdzie pan opiekunka wysypał zawartość lodówki. Ach, czego tam nie ma…

– Ketchup! – zauważa Termos, myśląc o frytkach a la mikrofala.

Szybciutko uzupełnia kulinarny kopiec o Hellmann`s tomato. Odpala projektor, wyciąga wygodnie kopyta. Wczoraj uchodźca śpiący po kolegach i innych Jaszczach, a dziś proszę…, winszuje sobie, polewając do pucharu siwej wódy pędzonej na myszach. Zamacza język, kosztuje. Bursztynowy trunek wybornie łechce podniebienie. Termos cmoka, umieszczając napitek w prywatnym raju; poszerza panteon zamorskich cudów o smaczny alkohol. Pyszna Whisky musi pochodzić zza oceanu! Sprawdza naklejkę.

– Ba-llan-ti-nes.

Termos nie ma problemu z angielskim – ni cholery go nie rozumie!

Leniwy czas ścieka wolno. Niczym krew z nosa po brodzie Eskimosa. „Zajmujące” reklamy przed „Szybcy i Wściekli XVIII”. Pan opiekunka, wchłania chipsy jak glonojad zieloną fototapetę. Rozpina klamrę z Batmanem, popuszcza pasa. Przegryza oczekiwanie na Szybkich… serkiem Rondin Du Lot.

– Tfu! Chyba spleśniał? – Termos pluje na rękę. – Capi jak Jaszczowe skarpety. – Neutralizuje francuski „przysmak” siwą wódą na myszach. Niewygody ostatnich – zbyt długich – nocy stają przed oczami. Jeśli Jaszczu wygada, że spałem w jego nogach to…

Dziwny dźwięk.

Początkowo Termos myśli, że to z TV.

Dźwięk rośnie, nabiera rozpoznawalności. Drapanie do drzwi?, marszczy się Termos.

Suka przybiega od strony tylnych drzwi, strzyże uszami.

– Spacerów ci się zachciało? O tej porze! – karci Śliweczkę i robi głośniej.

– Hał!, HAŁ!

Termos oblewa się drinkiem.

Trąc mokrą plamę, wypuszcza upartego dobermana na dwór.

Zlekceważyłby plamę, gdyby tylko wiedział… gdyby anioł stróż przerwał urlop i ostrzegł nieświadomego komiksiarza przed tragicznymi wydarzeniami nadchodzącej nocy.

Pan opiekunka wraca przed projektor, wspomina prorocze słowa wychowawcy z poprawczaka: „Każdy powinien robić w życiu to, co wychodzi mu najlepiej”. A Termos jest sensei`em relaxu, najlepiej wychodzi mu robienie… nic. Gdy inne dzieci chciały być strażakiem w pocie czoła lub gonić złodzieja niebieskim polonezem, komiksiarz widział siebie jako reinkarnację łóżka. Nie jakiegoś obrzępionego tapczanu, taniej badziewki z Ikei, chciał być osobistym, wykwintnym meblem należącym do przystojnej modelki. Oczywiście modelki zagranicznej, zza zagranicznego morza. Duma rośnie. Rano jesteś zwykłym komiksiarzem, myśli Termos, gnębionym przez pajaca z chwilówek, a wieczorem płyniesz sobie kraulem luksusu przez ocean dobrobytu.

Osuszony Ballantines sprawia, że tania rozrywka oferowana po „Szybkich i Wściekłych” nie wystarcza. Koneser łaknie głębszych treści. Obok lodówki znajduje Telemagazyn. Większość programów raczej prostuje korę mózgową niż wzbogaca o dodatkowe synapsy. Termos długo szuka rozwijającej pozycji.

– Jest! – Dźga palcem tytuł programu dla wymagających, kulturalnych ludzi.

Po kilku minutach oglądania „kultury” czuje się… oszukany, jak sisiorek w dupci. Albo erotyk cholernie wolno się rozkręca, albo gość od ramówki ma specyficzne poczucie humoru. Komiksiarz raz jeszcze sprawdza magazyn poplamiony ketchupem.

– „Stary człowiek i morze”. – czyta, przysuwając gazetę bliżej oczu. – No jak może jak nic nie robi?! – komentuje wściekły. – Nic się nie dzieje! – Rzuca magazynem. Wyłącza arcyciekawego dziada w jego fascynującej łódce.

Kilka bloczków reklamowych później. Deszcz błądzi po parapecie mokrymi palcami smutnego, dżdżystego pianisty. Termos odpływa. Ballady z MTV i kraul dobrobytu sypią piach pod powieki, widzi kadry z oszukanego erotyka – filmowy dziad płynie „fascynującą” łódką, zacierając rzeczywistość kojącym szumem fal. Pokój znika pod wodą.

Komiksiarz śni, że jest rybakiem. Odpoczywa w łódce, którą dzieli z kopcem splątanych, ruchomych sieci. Połów dobiegł końca, czas wracać. Termos rybak zaciska (we śnie) zmęczone ręce na wiosłach. Żylaste, opalone ramiona pracują. Choć starość ciągnie ku ziemi, wędka napina jeansy od spodu, jakby miał trzydzieści lat mniej, udany połów zapowiada wieczór rozpusty.

Z kopca sieci wyplątuje się Syrena. Prosi by Termos rybak jej darował, zwrócił wolność, oddał matczynym objęciom sinej, morskiej toni.

Syrena pachnie słodkim (zagranicznym) perfumem.

Negocjują. Za uwolnienie, Termos rybak chce usłyszeć stadionową przyśpiewkę Śląska Wrocław, w wykonaniu, pokrytej łuską, więźniarki. Rozluźnia sieci krępujące syrenę. Kobieta poprawia rybi ogon i otwiera usta.

Wibrujący mezzosopran rozdziera ciężkie chmury. Niebo pęka!, rozstępuje się jak niegdyś ocean przed Mojżeszem.

Syreni śpiew przejmuje władzę nad światem oraz zachłannym starcem – zatykającym uszy – rzuca rybakiem o pokład! Lecz poturbowany dysponuje tajną bronią – odpornością na mentalne ataki, wypracowaną znojem polskiego stylu życia, ciężko zawładnąć – nawet za pomocą syreniego śpiewu – mózgiem przetrzebionym alkoholem, o korze wyjałowionej tysiącem imienin, intensywnych, katorżniczych grillów.

Rybak wstaje, ogłusza wyjca kopniakiem. Chęć mordu odejmuje lat, zemsta dodaje wigoru, Termos-rybak zdziera z kobiety-ryby pielęgniarski fartuch, otwiera koronkowe drzwi bielizny, zagląda do wilgotnego środka(…)

Wtem, niebo rozdziera huk!

Sztorm stulecia rozkłada czarne skrzydła nad oceanem, oślepiające pioruny dźgają trzeszczącą łupinę oraz rybaka chwytającego uciekającą Syrenę za ogon.

Ciekawostka. Wiesz dlaczego największe huragany (Katerina, Irma…) noszą kobiece imiona? Bo najpierw są wilgotne i gorące, a potem zabierają ci auto, i cały dobytek.

Burza wyrywa Termosa ze snu ociekającego morską pianą. Domeczek wokół śpi. Mamrocząca telewizja zachęca rolników do kupna nawozu, stolik przypomina stołówkę postapo, zawaloną butelkami Ballantines’a (jedna pusta, druga prawie), opakowaniami po Leysach, smakołykach, frytkach, nadgryzionym Rondin Du Lot.

Wiatr trzaska lufcikiem balkonowych drzwi.

Skołowany komiksiarz wstaje by zamknąć okno. Zatrzymuje się przed balkonem by dopić z gwinta Ballantines`a. Piorun za oknem rozświetla spłakane deszczem niebo, zmieniając noc w dzień. Sekunda wystarczy. Termos – jak wieloryb – parska whisky, widząc za szybą balkonowych drzwiami Śliweczkę, chłostaną deszczem.

Doberman nie jest sam!

 

Balantines trzaska o jasną posadzkę! –  piorun wybiera ten sam moment, wzmacniając huk rozbitej whisky! Termos momentalnie trzeźwieje. Co robić?, panikuje, zbierać rozbitą butelkę, łapać się za głowę, wpuścić sukę do środka?, robi w gacie, niczym kochanek przed zatrzaśniętą szafą. Znikąd pomocy! Świat – szarpany stroboskopem piorunów – zdaje się szydzić: „Nie pilnowałeś suki, to teraz masz. Krzywe nogi jak srasz! ”.

Pan psia opiekunka ładuje głowę do kuchennego zlewu, lodowata woda przywraca mobilność systemu, zatarty pentium łapie obroty.

Termos otwiera balkon, wpuszcza Śliweczkę, zaciąga żaluzje. Doberman nie chce oddać makabrycznej zdobyczy. Komiksiarz przekupuje czarne bydlę, lecz potwór kręci nosem na francuski ser i chipsy. Suka jedna!, przeklina Termos wyciągając z lodówki najdroższą wędlinę, którą naszykował sobie do domu. Parmeńska szynka pachnie cudnie, Śliweczka łaskawie rozdziawia szczęki upuszczając zdobycz…

O posadzkę, pełną rozbitego szkła, uderza martwa Fifi.

Długowłosa mieszanka pudla z domieszką tego i owego, wygląda średnio. Sierść – niegdyś białą i puszystą – oblepiają krwawo-błotne dready, upodabniając zmasakrowane zwierzątko do tygrysa pociętego skwierczącym żelazkiem. No i ten zapach: mokra sierść zabitego psa, mokra ziemia, ślina, żółć, odchody – przeciwieństwo zamorskich perfum. Termos ma pretensje do podopiecznej:

– Odjebało ci!

Śliweczka tłumi instynkt. Normalnie załatwiłaby to inaczej. Lecz nie dziś. Karnie spuszcza mokry łeb. Woli trzymać z młodzieńcem (nawet śmierdzącym alkoholem); człowiek, którego Pani kazała jej pilnować, ma dostęp do najdroższej parmeńskiej szyneczki.

– Coś ty zrobiła! – Nadzorca wymierza psu karę.

Lap!, po pierwszym klapsie doberman obnaża kły, Lap, LAP!, po drugim warczy na Termosa (nie wypuszczając wędliny). Karząca rękę zmienia kurs – komiksiarz przeczesuje nieistniejącą grzywkę.

Kolekcja szpitalnych alkoholi cierpi, dla uspokojenia psia opiekunka żłopie Bushmills Black. Nie pomaga. Repetuje. Nalewając trzeci puchar, odruchowo zerka przez okno.

Siekany deszczem pałac po drugiej stronie, wygląda jeszcze brzydziej niż za dnia, zdechły, mokry słoń. Brak świateł w oknach mówi Termosowi, że Fifi została uduszona kłami Śliweczki we śnie, zanim wszczęła alarm, zanim obudziła pantofla i laskę mecenaskę. Największą zagadkę stanowi sposób pokonania przez dobermana ogrodzenia. Dwóch ogrodzeń!, właściwie.

– Tylko, jak ona? – Komiksiarz bez skutku przebija wzrokiem ulewę, podchodzi do okna. – No, którędy(…)

Piorun ujawnia dziurę pod chińskim ogrodzeniem, imponujący podkop wielkości odbytu żółwia giganta dźwigającego Świat Dysku. Termosowi uginają się kolana.

– Suka jedna!

Wraca do stolika. Musiała kopać ze trzy godziny, ocenia opadając ciężko na sofę. Pociąga whisky. Przypomina sobie polecenia Cycoszynki: „Po wypuszczeniu Śliweczki, proszę poczekać aż użyźni trawnik. Do końca. Później zamknie pan pieska z powrotem w domu.”

– ZAMKNĄĆ PSA Z POWROTEM W DOMU! – powtarza zrozpaczony Termos, kryje głowę w dłoniach. Brawo! Zostawiłem zabójcze bydlę na dworze, a sam tymczasem… Stary człowiek i morze. Opiekun orze twarz paznokciami. Piguła przewidziała czarny scenariusz, dlatego tyle klepała o nie spuszczaniu Śliwki z oka. Zwłaszcza na dworze. Winny grzechu zaniedbania, prostuje plecy. Gromadzi energię szybkimi oddechami rodem ze szkoły rodzenia:

­– Hu, ha, hu!

Lecz maraton przykrych wspomnień trwał dalej. Zaraz zaraz, co piguła brzęczała o właścicielce Fifi? Psia opiekunka masuje skronie, wydeptuje nerwowe kółko wokół stolika. Śliweczka chapnęła kiedyś pudelka, pani mecenas ciągała Cycoszynkę po sądach, wspomina Termos. Zamiast kupić pięć ton węgla, pielęgniarka musiała zapłacić obłędną grzywnę.

– Masaraka! – Termos siada.

Jeśli straci na pilnowaniu dobermana to pół biedy, cała bieda, gdy pani mecenas wpakuje go do pierdla za morderstwo ukochanej Fifi. A pajac od chwilówek dołoży odsetek od odsetek (plus odsetki).

Szybki internetowy research.

– Grzywna za niezachowanie ostrożności przy wyprowadzaniu zwierząt domowych… – Termos przewija paragrafy używając rzutnika. – Pięć tysięcy. PIĘĆ TYSIĘCY!!! – powtarza. – Jakbym miał pięć zeta, to bym sobie życie od nowa poukładał. Pięć tysi! Masaraka… – Głowa skazańca opada.

Sięga do najgłębszych pokładów kombinatorstwa, wytęża szare komórki, które przecież tak świetnie radzą sobie z liczeniem butelek. Teraz zawodzą. Pokonane stresem i śladową (jak na Termosa) ilością whisky.

Zdruzgotana psia opiekunka ściska pękającą głowę.

Wtem…

– Mam! – Podskakuje radośnie.

Sekundę później, łazienkę rozświetla sztuczne słońce żyrandola made in China. Termos włazi w bałagan. Prostownica do włosów – rozwinięta na śliskiej podłodze – oplata komiksiarza niczym młoda anakonda – niezbyt jeszcze gruba, lecz potrafiąca przewrócić.

– Kuźwa. – Termos łapie równowagę o mało nie upuszczając Fifi. Szuka miejsca, żeby położyć zwłoki. – Co za bajzel – komentuje.

Ciasna łazienka, zagracona mazidłami, damskim kamuflażem w sztyfcie, przypomina Photoshopa trafionego granatem; jedyną „czystą” przestrzeń zajmuje niewielkie lusterko, osaczone dozownikami poprawiającymi urodę. Termos wpycha zwłoki Fifi do pralki pamiętającej Hitlera, próżno szuka przycisków. Brak wyświetlacza funkcji czy timera. Maca panel leciwej Frau Frani, Indiana Jones szukający wyjścia ze Świątyni Zagłady. Znajduje pokrętła. Nie wiadomo gdzie wsypać proszek, brak kasetki na płyn do płukania.

Fifi ląduje w wannie, ląduje twardo!

Prysznic syczy. Błoto i krew nie chcą zejść. Po długich bojach… kapitulują, kosztem zajechania szczotki do mycia pleców Cycoszynki. Smród mokrego, zdechłego psa wykręca nos, Termos sięga do szklanej półki po odświeżacz. Za późno.

– Ueee! – wymiotuje.

Prosto do wanny ze świeżo wypranymi zwłokami Fifi.

Szczotka do pleców w robocie, …Szczotko, Szczotko, hej szczoteczko! O! O! O! Zatańcz ze mną, tańcz w kółeczko. O! O! O!… Termos dolewa słodkich, zamorskich perfum.

– To nie perfumy! – Sprawdza opakowanie mleczka do mycia zlewozmywaków granitowych.

Woda pieni się ostro, jak pajac od chwilówek i Pan Bóg, gdy patrzy z góry na to co wyrabia Termos.

Punkt pierwszy – clean up, odfajkowany. Z drugim będzie gorzej, dużo gorzej. Właściwie, zamiast dalszej części planu komiksiarz, wolałby otworzyć sobie parasol w dupie, ten duży, ogrodowy.

Termos, wykończony praniem ręcznym, opuszcza dom.

Za progiem balkonowych drzwi czyściciela wita ulewa.

Karnie schyla głowę, przyjmuje boską chłostę strugami zimnego deszczu, biegnie poprzez mokrą, wietrzną noc, niosąc wyprane psie zwłoki, owinięte czarnym plastikowym workiem. Zawiniątko pachnie szamponem z aloesem. Bóg widzi wszystko (nawet przez czarny worek), zsyła karzące pioruny, raz za razem. Tragarz śmierci stawia czoła bezlitosnej naturze – pośród huku elektrycznych wyładowań – dociera do furtki burzącej monotonię wysokiej siatki.

– Kuźwa! – Szarpie zamkniętą furtkę!

Uciekając przed piorunami wzdłuż ogrodzenia, przypomina sobie, że piguła wspominała o zgubieniu drugiego klucza do furtki, swój zabrała. A on – żartowniś – obiecał, wytrzymać jedną noc, bez wychodzenia za chiński płot. Komiksiarz dobiega do podkopu Śliweczki.

Ulewa zagłusza przekleństwa, miotane przez tragarza zwłok, deszcz zalał podkop Śliweczki pod ogrodzeniem, zamiast dziury – którą mógłby się przecisnąć – rozległa, głęboka kałuża.

Pioruny dziurawią trawnik coraz bliżej komiksiarza!

Termos przerzuca czarny pakunek nad wysoką siatką.

Pac!

Fifi odbija się od szczytu siatki, folia rozwija w locie, zdechły – lecz perfumowany, czyściutki – pudel, cudem unika plaśnięcia w błoto – ląduje na twarzy Termosa.

– Tfu! Kurw(…), TFU!

A Pan Bóg patrzy.

Za drugim razem Fifi przelatuje nad siatką. Jej plastikowy, ciasny kokon, chroni przed rozwinięciem pasek z klamrą Batmana.

Termos skacze na ogrodzenie, jak wielki, nieporadny kocur uciekający przed lewatywą. Ryzykując życiem, podciąga opadające spodnie. Siatka, spleciona chińskimi rączkami, wygina się przy łomocie nieodległych gromów siejących terror, bezlitośnie siekącym deszczu. Wspinacz obiecuje Panu Bogu poprawę totalną, zaklina na Świętą Księgę, Trzech Króli i osiołka z Lazaretu, że jeśli bezpiecznie wyląduje po drugiej stronie… da na tacę. Odda wszystko co ma (czyli, co zdoła pożyczyć od Jaszcza)!

Wspinaczka trwa niemiłosiernie długo, trzysta sześćdziesiąt – albo i więcej – sekund. Wreszcie, umordowany, chwyta – zgrabiałymi od lodowatego monsunu – rękoma śliską krawędź rozchybotanej siatki. Ocalały Termos dziękuje Bogu.

Przedwcześnie.

Ciężkie od deszczu, pozbawione paska, jeansy, opadają gdy przerzuca nogę. Termos puszcza siatkę żeby złapać portki, spada, na łeb na szyję!

Trrrach! Bluza Lonsdale pruje się jak małolatki po miksie szampan-zioło, komiksiarz zwisa nad ziemią bulgoczącą żywym błotem. Dynda na rozprutym rękawie, prycha deszczówką zalewającą twarz.

Uwalnia się z rozprutej bluzy, spada, całuje błoto.

Przed ponownym atakiem na oporne ogrodzenie, dziękuje za oswobodzenie Trzem Królom i osiołkowi z Lazaretu. Cóż innego, jeśli nie interwencja świętych ocaliła go przed twardym lądowaniem łamiącym kości? Kosztem rozdartej bluzy, ale zawsze.

Nocny wspinacz ląduje bezpiecznie za ogrodzeniem.

Pioruny cichną. Wicher milknie, dając odetchnąć maltretowanej siatce.  Zaciekawiony Stwórca przygląda się niecnym poczynaniom psiej opiekunki. Szumi deszcz…

Po kilku minutach prawdziwej grozy, wraca Termos. Sam. Bez czarnego zawiniątka ściśniętego paskiem Batmana; wraca cały i (prawie) zdrowy. Podczas krótkiego wypadu stracił parę kilo, przedwcześnie osiwiał, dostał wrzodów.

Druga część planu odfajkowana!

Kilkanaście monsunów później. Termos, po bezpiecznej stronie chińskiej siatki, zasypuje podkop Śliweczki. Teraz już tylko wysokie ogrodzenie – niemy świadek psiej zbrodni, pechowy komiksiarz oraz czarna suka wiedzą co zaszło. Natrętna ulewa niechcący pomaga w rozmyciu śladów psiej koparki brudnymi kałużami owrzodzonymi bąblami deszczu.

Dużo gorzej idzie usuwanie śladów wewnątrz domeczku. Zwłaszcza łazienka, w której wyprał martwą Fifi, i później długo szorował Śliweczkę, przypomina obraz nędzy i rozpaczy (nędza nie wystarczy by opisać skalę brudu). Termos sprząta na kolanach, ścigając się z czasem. Za godzinę wraca piguła! Choć szoruje intensywnie – jakby od połysku kafli zależała demokracja w Korei – czuje, że przegrywa. Nie zdąży!

Komiksiarz wyobraża sobie niedaleką przyszłość.

Sąd. Oskarżyciel żąda dla Termosa, za niezachowanie ostrożności przy wyprowadzaniu zwierząt, dziesięć lat. Obrońca obniża wyrok, walczy o Termosa, jak Matka Teresa z Kalkuty o nowe półbuty.

Wyobraź sobie najstraszniejsze miejsce z najgorszego horroru, podlej je smrodem wychodka i przypomnij sobie kaca sezonu, prawdziwego niszczyciela – właśnie tak czuje się Termos, wciągając więzienny drelich. Ciężkie, żelazne drzwi zamykanej celi skrzypią niemiłosiernie, komiksiarz upuszcza mandżur – dwa koce, plastikowe sztućce – rzuca się do drzwi, wbija stopę w szparę. Błaga strażnika o przekazanie wiadomość.

Klawisz się uśmiecha.

Wiele razy proszono, by przekazał jakiejś Bożenie czy innej Monice, że taki to a taki, kocha ją najbardziej. Funkcjonariusz rozumie Termosa, nie ma potrzeby dolewać oliwy do mikrofali więc wysłucha, ale nie obieca. Przekręcając klucz, zapomni o gorzkich żalach osadzonego.

– Niech oddziałowy powie… – Emocje odbierają Termosowi mowę. Spuszcza wzrok gryząc wargę.

Klawisz zwalcza chęć uśmiechu.

Gdy Termos znów spogląda, jego smutne oczy wypełnia wilgoć.

– Pan powie Jaszczowi, że nie oddam mu tych dwudziestu złotych…

Łzy zaskakują klawisza. Wyglądają prawdziwie choć przy zawrotnej kwocie dwudziestu peelenów czynią cierpienie osadzonego groteskowym.

Rozpaczający Termos uzupełnia:

– Nie oddam mu kasy do… – Szybko liczy na palcach. – Do dwa tysiące dwudziestego trzeciego.

Strażnik parska śmiechem, upuszcza klucze.

 

Świt, domeczek, obecnie. Brzęk kluczy – celowo „upuszczonych” na stół – wyrywa Termosa ze snu. Więzienną celę zastępuje pokój stołowy, ciężkie, żelazne drzwi z lipem – szumiący ekran  rzutnika, klawisz zmienia się w Cycoszynkę, upuszczającą pęk kluczy. Piguła, zła jak trzeźwy anestezjolog, idzie w stronę odgłosów drapania.

– Widzę, że pan nie śpi. To świetnie.

Gówno widzisz, myśli Termos, wyrwany ze snu.

Nocny dyżur odebrał pigule spostrzegawczość, przeoczyła nową fryzurę psiej opiekunki – Przedwczesna Siwizna Pompadour.

Wypuszcza Śliweczkę z kuchni. Pancia wita pieska – piesek wita pancie, niewerbalne porozumienie samic, jedność jajników.

– Kto to widział zamykać pieska w brzydkiej kuchni? – No już, już… – Zmęczona daje się polizać uradowanej suce. – Wyciąga z torebki parówki (dziewięćdziesiąt procent mięsa). Słodziakuje: – Moja dziewczynka była grzeczna? – cukrzy.

Grzeczna jak chuj, myśli Termos. Rozważa chęć przybliżenia pigule nocnej zbrodni, dzikiego rajdu jednoosobowej grupy szturmowej psiego Ku Klux Klanu. Jednak konflikt może utrudnić podjęcie wypłaty, która i tak nie pokryje nadludzkiego wysiłku, usunięcia śladów morderstwa, nie mówiąc o stratach moralnych czyściciela. Pan opiekunka odwraca wzrok.

Śliweczka łyka zasłużoną, parówkową nagrodę (dziewięćdziesiąt procent mięsa, te dla ludzi mają zero, człowiek ma słabszy węch). Termos ma wrażenie, że jedząca się uśmiecha, sprytnie, bez użycia ogona, samymi tęczówkami, jak potrafi tylko prawdziwa suka.

Pielęgniarka odlicza wypłatę, świeżutkie dwudziestki odnajdują spracowaną dłoń bladego Termosa, brak snu upodobnił komiksiarza do Draculi.

– Niech pan odpocznie, osłabiony organizm jest podatny na infekcje. Szczególnie teraz gdy panuje grypa żołądkowa.

Psia opiekunka chowa pieniądze, obiecując rozważenie relaksu; urlop nabrał realności, gdyż zmęczona Cycoszynka zapłaciła o jeden banknot za dużo. Termos błogosławi Służbę Zdrowia, zadręczającą pracowników wyjazdami i nocnymi dyżurami. Widząc, że kobieta powłóczy nogami ku newralgicznemu pomieszczeniu, Termos żegna się pospiesznie.

– Chwila – wołanie z łazienki. – Pan zaczeka.

Termos rozważa ucieczkę.

– Hał! Hał!

Przypomina sobie, ile zajmuje poszczutemu dobermanowi – wzmocnionemu parówką (dziewięćdziesiąt procent mięsa) – rozpędzenie się do setki.

Cycoszynka wychodzi z łazienki owinięta koronkowym sexi-wdziankiem, prawie szlafrokiem, słodkim jak zamorski perfum, mamiący obietnicą grzechu. Kusicielka proponuje bezecnymi ustami:

– Mam małą prośbę – szepcze, wyginając ponętne zderzaki.

Niedawno porzuconemu mężczyźnie dwa razy powtarzać nie trzeba. Właśnie zdobył upragnioną fortunę, czas podbić resztę świata. Będzie Czyngis-chanem najeżdżającym Chiny, złapie Cycoszynkę za te kasztanowe loki, weźmie w jasyr, spoliczkuje po wypiętym zadzie, zniewoli jak klacz, na stojaka (madafaka!).

Termos rozpina Batmana.

Grzesznica udaje zdziwioną. Albo i nie udaje?  Termos zgłupiał. Kobieta mówi wprost czego chce. Zawiedziony komiksiarz zapina pasek Batmana. Odmawia wykonania zachcianki. Piguła przypomina o dodatkowym banknocie, którego wcale nie przeoczyła.

Szantażowany komiksiarz – przymuszony nadpłatą dwudziestu peelenów – trzaska furtką, przeklina każdą (judaszową) złotówkę Cycoszynki.

 

By spełnić dywersyjną prośbę kobiety – „Chyba coś słyszałam u sąsiadów, ale nie jestem pewna” – przygarbiony komiksiarz zmierza do pałacu laski mecenaski i pana tofla, przez szary, brzydki poranek. Mży. Przenikliwy, nieprzyjemny wiatr niesie smród padliny. Skrzecząca banda wygłodniałych wron rozwleka po asfalcie truchło. Chyba jeż?, zgaduje szpieg (wart dwudziestaka).

Podchodzi do ręcznie giętego płotu, geometrycznej fanaberii pijanego kowala. Słychać, że bogaci sąsiedzi mają problem.

Pałac dorobkiewiczów rozsadzają wrzaski! Kobieta krzyczy klęcząc na podłodze salonu, rwie czerwone włosy, a udręka pogłębia jej ascetyczność. Wokół oszalałej  mamy, biega dwójka zapłakanych dzieci. A tato Michał – bledszy od samej śmierci – wyrzuca drzwiami spakowane naprędce walizki.

– Dzień dobry – Termos wita pana Michała tofla.

Walizkomiot odszczekuje:

– Zależy dla kogo.

– Coś się stało? Mogę jakoś pomóc?

Pan tofel rzuca samarytaninowi spojrzenie kata.

Wzburzenie i strach zacierają wspomnienie twarzy Termosa, przedwcześnie postarzałego fejsu sprzed kilku dni. Matematyk nie pamięta komiksowego szpicla, wyrażającego obecnie całym sobą chęć pomocy, bezbrzeżną troskę Matki Teresy.

Michał otwiera furtkę.

– A, chodź pan! – przekrzykuje wycie kościstej małżonki.

Komiksiarz wchodzi, dzięki starej prawdzie – czasem powiesz więcej obcemu niż bratu czy ojcu (nawet ojcu spowiednikowi). Jednak z każdym krokiem rośnie niepewność. Tato Michał jest mocno wzburzony, cholera wie co strzeli do łba udręczonego algebrą? Cicha woda brzegi rwie (jak śpiewał pisuar). Spokojni wariaci są najgorsi. Niby szczęśliwi, pozornie uśmiechnięci, a jak się taki odpali to…. Ręka, noga mózg na ścianie!

Pan tofel prowadzi Judasza na tyły posiadłości, okrążają pałac. Termos na poważnie rozważa ucieczkę. Wrażenie, że Michał się odpali rośnie. Rozdygotany przewodnik – nieobliczalny jak pierwiastek z pięciu – może zatłuc komiksiarza w afekcie. Później urocza pani mecenas powie świrniętemu małżonkowi jak rozmawiać z policją. Dwie dychy od Cycoszynki zaczynają parzyć, dosłownie wypalają kieszeń.

Mężczyźni stają przed psim kojcem bogato zdobionym, przyklejonym do zachodniej ściany pałacu niczym wielka, dębowa huba.

– Dwa dni temu Fifi potrącił czarny volkswagen – mówi roztrzęsiony Michał. Dzieci pochowały naszą Fifi w ogródku.

Termos błądzi wzrokiem po ogródku.

– Dziś rano przychodzę, żeby rozebrać kojec i O! – Pan tofel celuje palcem w budę, w to co z niej wystaje!

Z okrągłego otworu sterczy śpiąca królewna Fifi. Czyściutka, pachnąca aloesowym szamponem, a łapki złożyła słodziutkie pod pyszczkiem jak do modlitwy.

Komiksiarz skacze wzrokiem między kojcem, a ogródkiem, gdzie pod jabłonią straszy mogiła Fifi, rozgrzebana łapami dobermana. Termos nie wie co powiedzieć. I tak już zostaje.

 

The Ęd

Koniec

Komentarze

Właściwie to nawet podoba mi się ta chaotyczna narracja, ten styl, bardziej polegający na luźnym ciągu skojarzeń, niż pieczołowitym doborze słów i zdań, te porównania, gęsto przetykane brodatymi sucharami, jak z polskich komedii dla nastolatków… To trochę jak uciekanie przed policją amerykańskim pick-upem z ogromnym silnikiem. Gaz do dechy i modlitwa na ustach, bo takiego rozpędzonego diabelstwa kompletnie nie da się kontrolować. Ma swój urok.

Oczywiście zdarza Ci się przeszarżować. Na przykład:

Tymczasem, przed ulubieńcem losu wyrasta pokaźna brama. Równie epicka co pałac i ogrodzenie. Wejścia strzegą doryckie, pozłacane kolumny, rolę górnej framugi pełni płaskorzeźba. Płaskorzeźba nie byle jaką! Obsraną gipsowymi palemkami, eksponuje rzeźbiony avatar dorobkiewiczów: mercedes klasy E All-Terrain, właściwie najważniejszy fragment – rejestrację FIFI OK. Chcieli wyrzeźbić całe auto, ale zasłaniałoby palemki. 

Łatwo się zgubić. Za dużo informacji na raz. Brama, kolumny, portal, rzeźba, auto, wróć, wyrzeźbione auto, wróć, tylko rejestracja, jaka, kurna, Fifi? 

Dodatkowo pogrubiłem niewłaściwe końcówki – takie deklinacyjne zamieszanie zdarzyło Ci się kilka razy. Polecam sprawdzić tekst pod kątem literówek. 

Oczywiście zdarzają się perełki, ot choćby:

Domeczek czasy świetności ma już za sobą, przygnębiająca wizytówka czasów gdy został ulepiony – szary, smutny, sklecony rękoma ludzi uśmiechniętych tylko po wódce. 

Bardzo dobre zdanie. Takich błysków jest więcej, dlatego twój tekst się broni :-) 

Interpunkcja – dosyć "odautorska", co z jednej strony nie jest do końca wadą, bo podkreśla celowy nieporządek narracji, ale z drugiej trochę utrudnia czytanie. Na przykład, wszystkie wykrzykniki mógłbyś wyrzucić. Wszystkie. Zastąpić kropkami i już. 

Pałac dorobkiewiczów rozsadzają wrzaski

Serio, wykrzyknik kompletnie niczego nie wnosi. To nie tytuł artykułu w "Superekspresie". 

Dalej, wtrącenia najlepiej oddzielać po prostu przecinkami, nie myślnikami, a tym bardziej nawiasami. Na przykład:

Śliweczka intensywnie obwąchuje obcego, gość przerywa – wtykanie mokrego nosa między poślady – łapówką 

Kreski zupełnie niepotrzebne. Większość użytych nawiasów też można zastąpić przecinkami, albo zupełnie olać. No bo po co robić tak:

– Zostałem wynajęty (

Wielokropek to wielokropek, nawias niepotrzebny. A robisz tak często. Ze znakami zapytania też.

Zdarzają się też źle zapisane dialogi, głównie przez nadmiar myślników, lub wtykanie ich w nieodpowiednie miejsca. O litrówkach pisałem. Łapanki nie zrobię, bo na komórce nie działa mi kopiuj-wklej i zabawa trwałaby do Wigilii. Musisz zrobić solidną korektę i będzie dużo lepiej.

Mimo niedociągnięć, mimo fabuły o dupie Maryni i braku fantastyki, nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobało. Bo lektura, o dziwo, sprawiła mi przyjemność. A chyba o to chodziło. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

No cóż, historia Termosa, nie przypadła mi do gustu. Zdaje mi się, Slomko, że koniecznie chciałeś, aby to był bardzo zabawny tekst i pewnie dlatego opowiadanie zostało przeładowane wesołymi zdaniami i różnymi żarcikami. Niestety, nie zawsze był to humor najwyższych lotów.

Mam też wrażenie, że opowiadanie jest napisane dość bezładnie. Dzieje się tu sporo, w dodatku w takim tempie, że chwilami traciłam orientację i nie bardzo wiedziałam czy sytuacja sprzed chwili jeszcze trwa, czy to już nowa scena i kolejne zdarzenia.

Nie najlepszego wrażenia dopełnia wykonanie, pozostawiające bardzo wiele do życzenia. Źle czyta się tekst pełen błędów, usterek, nie zawsze zrozumiale napisanych zdań, że o zlekceważonej interpunkcji nie wspomnę. Jeśli poważnie myślisz o pisaniu, musisz liczyć się z tym, że masz przed sobą mnóstwo pracy.

I na koniec pytanie: Slomko, dlaczego na portalu fantastycznym zamieściłeś opowiadanie kompletnie pozbawione fantastyki?

 

Ter­mos (lat 28) znany mi­ło­śnik ko­mik­sów, znany głów­nie… –> Liczebniki zapisujemy słownie. Powtórzenie.

Proponuję: Ter­mos, (lat dwadzieścia osiem), słynny mi­ło­śnik ko­mik­sów, znany głów­nie

 

pod­czas misji ko­mik­sia­rza, bo­wiem… Ter­mos ma nóż na gar­dle. –> Napisałeś, że Termos jest wielbicielem komiksów. Czy jest także ich twórcą?

Ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie.

Za SJP PWN: komiksiarz środ. «osoba rysująca komiksy»

 

jeśli włą­czy Nokie 1100… –> jeśli włą­czy nokię 1100

Nazwy produktów przemysłowych zapisujemy małą literą. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie.

http://sjp.pwn.pl/zasady/;629431

 

po­kaź­na brama. […] rolę gór­nej fra­mu­gi pełni pła­sko­rzeź­ba. –> Czy brama w ogrodzeniu ma framugę?

 

Pła­sko­rzeź­ba nie byle jaką! –> Literówka.

 

Jasz­czu wie­lo­krot­nie po­wta­rzał god­ność zle­ce­nio­daw­cy… –> Kto to jest Jaszczu?

 

– Dzień dobry – skle­ro­tyk za­cze­pia ko­bie­tę, roz­grze­bu­ją­cą ziem­ny ko­piec za bramą. –> – Dzień dobry.Skle­ro­tyk za­cze­pia ko­bie­tę, roz­grze­bu­ją­cą ziem­ny ko­piec za bramą.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się poradnik: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

pan­to­fel Mi­chał (l. 36) wy­ła­nia się ostroż­nie mru­żąc oczy… –> …pan­to­fel Mi­chał (lat trzydzieści sześć), wy­ła­nia się ostroż­nie, mru­żąc oczy

Liczebniki nadal zapisujemy słownie, nie używamy skrótów.

 

Ter­mos spo­glą­da przez ramę we wska­za­nym kie­run­ku… –> Przez jaką ramę patrzy?

 

prosi o wy­ba­cze­nie po­mył­ki, sa­mo­bi­czu­je gnąc plecy. –> Czy na pewno gięcie pleców jest równoznaczne z samobiczowanie?

 

Ter­mos ma­sze­ru­je ku zwień­cze­niu alej­ki… –> Czy alejka może mieć zwieńczenie?

 

czy tylko za­gma­twa cięż­ką sy­tu­ację. –> Raczej: …czy tylko za­gma­twa trudną sy­tu­ację?

 

Lśnią­cy drut, za­ple­cio­ne­go ma­ły­mi chiń­ski­mi rącz­ka­mi… –> Lśnią­cy drut, za­ple­cio­ny ma­ły­mi chiń­ski­mi rącz­ka­mi

 

Wtem z do­mecz­ku wy­pa­dła czar­ny po­cisk! –> Literówka.

 

Wci­ska przez siat­kę psią pa­rów­kę Dog Minis… –> Wci­ska przez siat­kę psią pa­rów­kę dog minis

 

Ter­mos prze­ła­mu­je pierw­sze koty za płoty: –> Można przełamać pierwsze lody, ale nie można przełamać pierwszych kotów.

 

– Dzień dobry. Je­stem(…) –> Brak spacji przed nawiasem. Dlaczego wielokropek jest w nawiasie? Taki zapis pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie. Dlaczego?

 

któ­re­go zmo­gła grypa żołę…dzio­wa(?) –> Brak spacji po wielokropku, brak spacji przed nawiasem. Dlaczego pytajnik jest w nawiasie?

 

Lekko za­gra­co­ne wnę­trze pach­nie psią sier­ścią i słod­kim, za­mor­skim  per­fu­mem. –> Perfumy są rodzaju żeńskiego, więc: Lekko za­gra­co­ne wnę­trze pach­nie psią sier­ścią i słod­kimi, za­mor­skimi  per­fu­mami.

Ten błąd pojawia się jeszcze w dalszej części opowiadania.

 

Ter­mos siada za sto­łem, wy­cza­ro­wa­nym przez cie­śli Ikei. –> Stół może wyczarować stolarz, nie cieśla.

 

bu­tel­ki po De­spe­ra­do­sie… –> …bu­tel­ki po de­spe­ra­do­sie

Ten błąd pojawia się także w dalszej części opowiadania. Uwaga odnosi się także do innych artykułów wymienionych w tekście.

 

Pierw­szy raz bę­dzie opie­kun­ką psa! –>Dlaczego opiekunką, a nie opiekunem?

 

A chuj, wy­śpię się w gro­bie!, myśli–> Po wykrzykniku nie stawia się przecinka. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu kilkakrotnie.

 

(rzad­kie happy end’y na­le­ży na­gra­dzać). –> (rzad­kie happy endy na­le­ży na­gra­dzać).

 

i in­nych Jasz­czach, a dziś pro­szę…, –> Po wielokropku nie stawiamy przecinka.

Ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie.

 

Pysz­na Whi­sky musi po­cho­dzić zza oce­anu! –> Dlaczego wielka litera?

 

Dra­pa­nie do drzwi?, marsz­czy się Ter­mos. –> Po pytajniku nie stawiamy przecinka. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu kilkakrotnie.

 

– Hał!, HAŁ! –> – Hau! HAU!

 

A Ter­mos jest sen­sei`em re­la­xu… –> A Ter­mos jest sen­seim re­la­ksu

Używamy pisowni spolszczonej.

 

Gdy inne dzie­ci chcia­ły być stra­ża­kiem w pocie czoła… –> Co to znaczy być strażakiem w pocie czoła?

 

wędka na­pi­na je­an­sy od spodu… –> …wędka na­pi­na dżin­sy od spodu

Używamy pisowni spolszczonej.

 

Z kopca sieci wy­plą­tu­je się Sy­re­na. –> Dlaczego wielka litera?

 

czło­wiek, któ­re­go Pani ka­za­ła jej pil­no­wać… –> Dlaczego wielka litera?

 

Póź­niej za­mknie pan pie­ska z po­wro­tem w domu.” –> Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Pan­cia wita pie­ska – pie­sek wita pan­cie… –> Literówki.

 

Hał! Hał! –> Hau! Hau!

 

owi­nię­ta ko­ron­ko­wym se­xi-wdzian­kiem… –> …owi­nię­ta ko­ron­ko­wym se­ksy wdzian­kiem

 

spo­licz­ku­je po wy­pię­tym za­dzie… –> Czy na pewno można spoliczkować zad?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Znałam bardzo podobną historyjkę. Dowcip o kobiecych imionach też.

I gdzie tu jest fantastyka?

Wykonanie mogło być lepsze. Interpunkcja kuleje, powtórzenia, zgubione podmioty…

Żeby było łatwiej miesiąc temu rzuciła go dziewczyna.

Tak to wygląda, jakby dziewczyna rzuciła faceta, żeby mu ułatwić życie.

gdzie wśród krzaków bzu – dokładnie naprzeciw pałacu laski mecenaski i pantofla, pana tofla(?) – przycupnął domeczek właściwego zleceniodawcy. Mijając dzikie jabłonie i kwaśne wiśnie, rosnące wzdłuż alei, zastanawia się czy wizyta w domeczku rozwiąże finansowe problemy, czy tylko zagmatwa ciężką sytuację.

Co jest podmiotem w drugim zdaniu i dlaczego domeczek?

Wiatr trzaska lufcikiem balkonowych drzwi.

Drzwi balkonowe mają lufcik? Niby możliwe, ale nigdy nie widziałam takiej wersji.

Babska logika rządzi!

Ten chaos ma swój urok, ale obawiam się, że powodem nie są przekazywane treści. Kiedyś Śniąca pisała, że “absurd powinien być celny”. Twój akurat wali dookoła niczym seria ciężkiego karabinu maszynowego – jeden gag trafi, drugi muśnie, trzeci i czwarty chybi zupełnie. Celność będzie zależała od czytelnika, ale nie spodziewam się niestety, by była za wysoka.

Jednak nawet ów urok przegrywa z słabym wykonaniem. Interpunkcja równie chaotyczna, co opowieść. Do tego powtórzenia, uciekające podmioty (jak z tym domeczkiem w przykładzie Finkli). No nie nastraja to najlepiej.

Chwytaj ciekawe linki, mogą się przydać:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Bardzo dziękuję za uwagi, wszystkie są bardzo pomocne. Masę pracy przede mną. Powinienem dodać na wstępie, że opowiadanie nie zawiera fantastyki. Wybaczcie.

 

Kilka przemyśleń, spraw z którymi mam problem, że tak powiem, merytoryczny:

 

Zapis liczebników.

Zacząłem stosować krótszą formę, używaną w scenopisarstwie, za przykładem Michała Witkowskiego. Czyli zamiast zbyt dla mnie rozwlekłego dwudziestodziewięciolatka, stosuję np (lat 29). Witkowski skraca jeszcze bardziej – (l. 29). Czy skrótowa forma jest niedopuszczalna?

 

Czy dla przeciętnego Kowalskiego ma znaczenie czy stół wykonał cieśla, czy stolarz? Oczywiście poprawniej jest stolarz, ale do tekstu bardziej pasuje (przynajmniej dla mnie) cieśla.

 

Dialogi.

Wydaje mi się, że dialogi, wskazane jako zapisane błędnie, zapisuję ok.

 

Ale to nie jest scenopis. Gdybyś pokazał fragment scenopisu – nikt by złego słowa nie napisał. W beletrystyce prawie nie używa się cyfr. Ze skrótami też bardzo ostrożnie – bohater może powiedzieć, że jechał PKP albo dostał SMS-a, ale nie, że przeszedł dziesięć km (bo tak nikt nie mówi).

Przeważnie zapisujesz dialogi poprawnie, ale zdarzają się błędy. A co najmniej kwestie dyskusyjne.

Babska logika rządzi!

Za­czą­łem sto­so­wać krót­szą formę, uży­wa­ną w sce­no­pi­sar­stwie…

Źle zrobiłeś. W opowiadaniach liczebniki zapisujemy słowami.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-liczb;12987.html

 

Czy dla prze­cięt­ne­go Ko­wal­skie­go ma zna­cze­nie czy stół wy­ko­nał cie­śla, czy sto­larz? Oczy­wi­ście po­praw­niej jest sto­larz, ale do tek­stu bar­dziej pa­su­je (przy­naj­mniej dla mnie) cie­śla.

Jestem przeciętną czytelniczką i to, czy w opowiadaniu używa się właściwych słów, zwrotów i określeń, ma dla mnie bardzo duże znaczenie.

 

Wydaje mi się, że dialogi wskazane jako zapisane błędnie, zapisuję ok.

Dobrze napisałeś, że Ci się wydaje, bo wskazany dialog jest zapisany źle. Nie twierdzę, że źle zapisujesz wszystkie dialogi, a tylko, że nie wszystkie dialogi zapisujesz poprawnie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wiem, że odnośnie liczebników nie mam racji, ale czytając Witkowskiego zauważyłem, że stosowana przez niego forma zupełnie mi nie przeszkadza, ani nie kłuje w oczy. Chciałbym być dobrze zrozumiany – nie próbuję się wymądrzać, zwłaszcza wobec Was, kompetentnych językowo fachowców. Witkowski zwrócił moją uwagę, choć konstruuje fabułę, rzekłbym mocno nietypowo jak na kryminał. Zastawiam się dlaczego Michaśka, pisarz po polonistyce, nie trzyma się kurczowo słownikowego zapisu liczebników, i dlaczego to działa? Polecam jego Drwala.

 

Michał Witkowski, nagrody:

Trzykrotnie nominowany do Paszportu „Polityki” w kategorii „Literatura” (2005, 2006, 2007), w 2007 został laureatem tej nagrody[13]. Trzykrotnie nominowany do Nagrody Literackiej „Nike”: w 2006 (za Lubiewo – finał nagrody)[14], 2007 (za Fototapetę)[15] i 2012 (za Drwala)[16].

Ponadto otrzymał Nagrodę Literacką Gdynia 2006 w kategorii „proza” za Lubiewo[17]. Jego powieść Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej była nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia 2008[18] oraz została wybrana Książką Lata 2007 Przeglądu Nowości Wydawniczych w Poznaniu[19]. Powieść Drwal znalazła się w finale Nagrody Literackiej Europy Środkowej Angelus 2012[20].

W 2011 roku był nominowany za Lubiewo do Independent Foreign Fiction Prize[21].

Lubiewo znalazło się na szwedzkiej liście klasyki queer, utworzonej przez dziennikarzy „Expressen”.

 

Regulatorze

Chcąc uniknąć dalszych błędów podczas pisania dialogów, proszę o przykład. Czy możesz podpowiedzieć, za pomocą krótkiego cytatu z Fifi, co i jak poprawić?

 

Z góry dziękuję za Waszą pomoc i poświęcony czas.

Komiksiarz dziękuje za wskazanie (brzydko) palcem, prosi o wybaczenie pomyłki, samobiczuje gnąc plecy. (enter, akapit)– Sorry(.) (S)sorruje za kłopot.

 

– Fifi! – (T)tupie gumowcem (droższym niż kryształowe szpilki królowej Monaco).

 

– Ueee! – (W)wymiotuje.

 

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Faktycznie. Wielkie dzięki za pomoc.

 

Odnośnie “Sorry”:

 

– Sorry – sorruje za kłopot .

“Sorruje” użyłem w znaczeniu “przeprosił/ powiedział przepraszam” (przynajmniej tak neologizm miało zadziałać). Czyli normalnie byłoby:

– Sorry – przeprasza za kłopot.

Czy wtedy “przeprasza” należy rozumieć jako czynność? że składa przeprosiny, i wówczas pisać dużą literą po dialogu? Czy o to chodzi? Dlatego zaznaczyłeś duże “S”?

 

 

Dokładnie, “sorruje” (z drugiej strony – strasznego potworka stworzyłeś :P) można tu potraktować jako czynność.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

wcześniej miałem “sorzy” zamiast “sorruje”, też jakoś nie pasowało:)

Czy mo­żesz pod­po­wie­dzieć, za po­mo­cą krót­kie­go cy­ta­tu z Fifi, co i jak po­pra­wić?

Zalth mnie ubiegł, ale znalazłam jeszcze jeden przykład:

– „Stary człowiek i morze”. – czyta, przysuwając gazetę bliżej oczu. – Zbędna kropka po wypowiedzi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Racja, racja. Dziękuję!

 

 

Drobiazg. PSNP. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dla mnie przykład z wymiotowaniem już jest dyskusyjny. Niewątpliwie to odgłos paszczą, ale trudno uznać za wypowiedź… Zostawiłabym Autorowi decyzję.

A łamanie obowiązujących reguł jest IMO ryzykowne. Niektórych rezultat zachwyci, ale mnie takie “Wyznaję” Cabre wymęczyło. Ledwo dobrnęłam do końca.

Babska logika rządzi!

Dzięki Finka. Rzeczywiście mój zbyt “swobodny” styl utrudnia czytanie, kilka osób zwróciło mi uwagę. Dlatego wrzuciłem opowiadanie tutaj, żeby nabrać pewności, i móc dalej pisać “we właściwym kierunku”, że tak powiem:)

Raz jeszcze dziękuję.

 

 

 

Nie czytało się zbyt dobrze.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka