- Opowiadanie: Issander - Urzędnik Magistratu i klasztor starego Buddy

Urzędnik Magistratu i klasztor starego Buddy

Dark fantasy w klimatach orientalnych. Wyświechtany motyw przedstawiciela prawa i zagadki zbrodni, którą musi rozwiązać. Starcie przeciwników dysponujących nadprzyrodzonymi mocami. Być może pierwsze z serii opowiadań.

 

~40 stron, więc jeśli ktoś woli, zarzucam link do PDFa (nie chce mi się wgrać tutaj na stronie): 

 

http://s000.tinyupload.com/?file_id=39708688594817688806

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Urzędnik Magistratu i klasztor starego Buddy

Było ciemno, gdy Zhan Liu trafił do burdelu. Choć słońce jeszcze nie zaszło, to obfite zachmurzenie skutecznie blokowało jego promienie. Mężczyzna wszedł do środka i zsunął ociekający wodą kaptur.

Na siedzisku z poduszek znajdowała się podstarzała, mocno wymalowana burdelmama. W pomieszczeniu pachniało drzewem sandałowym oraz, trochę słabiej, palonym zielem. Kobieta odstawiła fajkę od ust, wstając, po czym przyjrzała się przybyszowi. Choć sięgała mu ledwie do piersi, Liu nie dostrzegł w jej spojrzeniu ani krzty uniżenia, nawet po tym, gdy wyraz twarzy zdradził, że domyśliła się, z kim ma do czynienia.

Burdelmama zaciągnęła się dymem z długiej rurki, po czym dwa razy klasnęła. Jak na zawołanie z piętra budynku oraz pozostałych pomieszczeń zaczęły schodzić się młodsze kobiety.

– Xi Zhilan – przedstawiła się ich przełożona. – Jesteśmy do usług, czcigodny – dodała, lecz szacunek był wyraźnie udawany.

– Zhan Liu. Czy wiesz, kim jestem? – Mężczyzna zadał pytanie, choć znał odpowiedź. Pewne formalności były niezbędne i pragnął po prostu jak najszybciej je zakończyć.

– Owszem, czcigodny. Wszyscy spodziewaliśmy się na dniach twojego przybycia. Od dawna było jasne, że wieści wydostaną się poza miasto. Dziewięć ofiar… – Kurtyzany skończyły zbiórkę i stanęły w równym rządku. Liu naliczył dziesięć kobiet, z których większość nie wydawała się szczególnie zainteresowana potencjalnym klientem. Urzędnik wcale im się nie dziwił. Na takiej prowincji zapewne niewiele miewali podróżnych, a oficjele Magistratu dobrowolnie się do tego typu miejsc nie zapuszczali. Jego również by tu nie było, gdyby nie rozkazy. Przełożona zwróciła się ostrym tonem do pracownic, by przywołać je do porządku: – Raz, raz! Przestańcie przynosić mi i sobie wstyd! Toż to nie jest żaden wioskowy głupek, co was odwiedza raz do roku, jak go stać po targu, tylko najprawdziwszy urzędnik!

– Jakiego stopnia? – zapytała jedna z dziewczyn, a ton jej głosu daleki był od podziwu.

Właścicielka przybytku zapowietrzyła się.

– Jakiego stopnia?! Jakiego stopnia?! A idź ty, głupia dziewucho, zabieraj się za szmaty. Aż do pełnego księżyca będziesz sprzątać budynek, zero klientów dla ciebie! Może trochę rozumu nabierzesz! – Kobieta popędziła ją serią lekkich uderzeń otwartą dłonią. – Wybacz, czcigodny. Ona i Xia mają za sobą szkolenie, więc wydaje im się, że zasługują na nie wiadomo jakie traktowanie.

– Nie szkodzi. Jestem pewien, że dobrze prowadzisz biznes, i potrafisz nad nimi zapanować, Xi Zhilan. – Urzędnik starał się być uprzejmy, mimo swojego wyczerpania. – Uprzedziłaś moje pytanie. Powiedziałaś, że dwie z dziewczyn mają za sobą przyuczenie do zawodu.

– Tak, czcigodny – potwierdziła burdelmama.

– I, jak rozumiem, przyjmują klientów w odpowiednich warunkach?

– Owszem, mają do dyspozycji osobną sypialnię na piętrze, o odpowiednim standardzie.

– To właśnie chciałem usłyszeć. Przyszedłem tu, ponieważ warunki jakie zastaliśmy w zajeździe odpowiadały co najwyżej służbie… Szukam wygodnego miejsca na spoczynek, dość już się namęczyłem w podróży.

– Przyjmuję, że w klasztorze nie okazali się zbyt gościnni… Czyli nie będziesz korzystał z usług żadnej z dziewczyn, czcigodny? – Burdelmama spojrzała się na niego kąśliwie.

– Nie powiedziałem tego. Po prostu najpierw potrzebuję się przespać w ludzkich warunkach. Oczywiście, zapłacę niezależnie od tego.

– W porządku. Xia, zostań. Zabierzesz gościa do waszego pokoju. Reszta, możecie się rozejść. – Kobieta wydała polecenia, po czym ponownie zwróciła się do przybysza. – Daj mi znać, jeśli tamta pyskata dziewucha jeszcze raz okaże ci brak szacunku, czcigodny. To dla nas zaszczyt, móc ciebie gościć – zakończyła beznamiętną formułą.

Mężczyzna miał problemy z zaśnięciem, mimo swego zmęczenia i wygody, jaką zapewniało łoże. Wreszcie uznał, że dobrze zrobi rozluźniając się nieco przed snem. Przez chwilę rozważał wybór tej z wyszkolonych kurtyzan, która znajdowała się razem z nim w pokoju, poprawiając starannie makijaż, ale zdecydował inaczej.

– Wchodząc na górę minąłem się z młodą dziewczyną – powiedział po namyśle do kobiety, której imię zdążył już zapomnieć. – Niska, czarne włosy, świeża. Przywołaj ją do mnie.

– Po co? Wolisz wiejską robolkę, ledwo co wyciągniętą z gnoju i umytą, ode mnie? Dlaczego? – odparła, nie przerywając wykonywanej czynności, co miało zapewne sugerować obojętność, lecz było słychać, że autentycznie sprawiało jej problemy zrozumienie lub zaakceptowanie tego faktu.

– Nie twoja sprawa. A teraz idź i to zrób – nakazał podirytowany urzędnik. Nie przywykł do konieczności powtarzania poleceń.

– Niech ci będzie – rzuciła zjadliwie prostytutka, po czym wyszła, zostawiwszy przybory na toaletce.

Liu nie musiał długo czekać, zanim zjawiła się dziewczyna, o którą prosił. Nie była jakoś szczególnie ładna, ale jeśli rzeczywiście spędziła dzieciństwo na pokrywających zbocza doliny polach ryżowych, to i tak musiała wyróżniać się urodą spośród swych sióstr i koleżanek. Wydawała się lekko zdezorientowana, co podobało się mężczyźnie. Nie przestraszona, ale jeszcze nie do końca pogodzona ze swoją nową profesją. Zaprosił ją gestem do siebie.

Nieraz znajdował się pod ogromnym wrażeniem tego, czego potrafiła dokonać z jego pragnieniami dobrze wyszkolona kurtyzana. Mimo to, mając już trochę doświadczenia, wolał kobiety które nie udają w łóżku – coś wyjątkowo rzadkiego, kiedy się płaci za seks. Dlatego, kiedy już znalazł się w swojej partnerce, użył trochę nabhi, by lepiej dostosować kształt narządów płciowych. Lekkie wydłużenie członka i wygięcie pod ostrzejszym kątem okazało się bardzo efektywne. W jękach prostytutki Liu nie wyczuł nuty fałszu. Podnieciło go to bardziej, niż jakakolwiek wyuczona sztuczka i mógł także oddać się przyjemności.

Gdy było po wszystkim, ich oczy spotkały się. Wydawało się przez moment, że dziewczyna pochwali go za udane uniesienie, lecz jej wzrok szybko przykuło coś innego.

– Co to jest?! – zapiszczała, wskazując na krocze mężczyzny, jednocześnie odsuwając się na tyle, na ile pozwalała jej pozycja.

– To… Ach, przepraszam, to tylko taka mała modyfi… – W tym momencie Liu spojrzał się w dół.

Zamiast penisa miał niemal mackę – sflaczałą, lecz nadal długości dłoni i podrygującą w nieregularnych spazmach. Ponad nią, między włosami, wiły się mniejsze wyrostki. Miejscami coś, jakby robak, poruszało się pod szaroróżową skórą.

Zszokowany urzędnik, nie zważając na kobietę, przywrócił swoje narządy do pierwotnego stanu. Widział już gorsze modyfikacje. Dużo gorsze. Tym, co budziło jego zdumienie był fakt, że efekt był o wiele silniejszy od zamierzonego, a nabhi stanowiła przecież poniekąd jego specjalizację. To zupełnie nie w jego stylu, tracić kontrolę nad przemianą.

– Uspokój się – rzucił do kurtyzany. – Spójrz, nic dziwnego tu nie ma. A teraz idź stąd, jestem zmęczony.

Dziewczyna opierała się chwilę, ale w końcu zostawiła go samego w komnacie. Liu ułożył się na miękkim, wygodnym łożu, poświęcając trochę czasu przed snem mentalnym przygotowaniom do ponownej wizyty w klasztorze.

Rankiem miasteczko wydało się mu wręcz wyludnione. O godzinie, o której się budził, prostacy już dawno urabiali sobie ręce na polach, zaś rzemieślnicy zajmowali się wytwarzaniem produktów, by móc później je sprzedać powracającym do domostw. Idąc opustoszałymi ulicami minął tylko grupkę bawiących się dzieciaków – zbyt młodych, by pracować, choć pozostał im najwyżej rok, może kilka, jeśli ich rodzice należeli do tych bardziej zamożnych – oraz kobietę z dziwnym cieniem na twarzy, który próbowała ukryć, tak jak ukrywa się widoczne oznaki choroby. Przemknęła na tyle szybko, że nie zdążył się lepiej przyjrzeć.

Tak samo, jak dzień wcześniej, dotarł do podstawy klasztornego wzgórza. Tym razem jednak nie był jedyną osobą odbywającą wędrówkę na górę. Pozdrowił go uśmiechnięty starszy mężczyzna. Prowadził ze sobą osła zaprzężonego do malutkiej dwukółki wypełnionej produktami rolnymi, zapewne przygotowanymi na daninę albo ofiarę. Liu wzruszył ramionami i przyspieszył kroku, zostawiając starca w tyle. Wiedział, że miasteczko stanowiło własność klasztoru i obecność Magistratu była w nim niewielka, ale nie spodziewał się, że nastroje okażą się aż tak rozluźnione, by byle prostak myślał, iż może bratać się z urzędnikiem.

Jednak nie był to bynajmniej koniec niespodzianek tego dnia. Tym razem, gdy jak poprzednio zapukał we wrota, nie doczekał się reakcji. Nie pomogło powtórne pukanie, walenie ani nasłuchiwanie – deseczka wizjera nie uchylała się. Gdy Liu dreptał pod murem, próbując znaleźć jakiś sposób na dostanie się do środka, który nie wymagałby użycia którejś z Czterech Szlachetnych Energii, usłyszał dźwięk kroków i stukot drewnianych kół. Starzec, którego wcześniej wyminął, wreszcie doczłapał się na szczyt, po czym niespiesznie podszedł do bramy i zapukał. Natychmiast odsunęła się deska, a w otworze pojawiła się pucułowata, łysa i połyskująca twarz mnicha. Bez słowa otworzył wrota. Urzędnik spróbował wcisnąć się do środka za wozem, jednak brama została zatrzaśnięta tuż przed jego nosem.

A więc nie wystarczyło im odesłanie mnie z kwitkiem wczoraj, uznał. Zapewne każą mi czekać, by w ten sposób okazać swoją wyższość. Mógłbym po prostu roztrzaskać tę bramę, pomyślał, ale szybko zrezygnował z tego zamiaru. Jeszcze nie było za późno, by nawiązać jakąś współpracę, a ta mogła okazać się przydatna.

Pozbawiony innych możliwości przyjrzał się panoramie miasteczka. Nie było duże, ale ze wszystkich stron przechodziło wprost we wsie leżące pośród upraw ryżowych. Teren usiany był wzgórzami, częściowo pokrytymi lasami, częściowo zaś terasami. Na wzniesieniu leżącym na wprost po drugiej stronie miasteczka wyraźnie odznaczało się brązowym kolorem osuwisko, o którym słyszał jeszcze przed przyjazdem. Lawina błotna utworzyła w zabudowie osady wyraźną wyrwę, jednak Liu nie potrafił oszacować, ile ludzkich istnień zabrała. Mężczyzna wychował się na przybrzeżnej równinie i za mało wiedział o tego typu klęskach żywiołowych.

Poprzedniego dnia nie miał możliwości rozejrzeć się ze względu na pogodę. Mimo ulewy i późnej pory przybył wprost z podróży do klasztoru. Liczył, że zostanie odpowiednio ugoszczony jako wysłannik Magistratu, jednak zawrócono go, tłumacząc się godziną i zakonnymi regułami. Oczywiście, była to zwykła wymówka – tak naprawę chodziło o pokazanie mu, gdzie jego miejsce. Choć gdziekolwiek indziej takie potraktowanie urzędnika nie pozostałoby bez kary, okoliczne tereny były objęte przywilejem klasztornym. To władze zakonu stanowiły prawo, mimo że teoretycznie wypełniały tylko wolę Cesarza-Feniksa.

Kiedy Liu obrócił się, by po raz kolejny zapukać do drzwi, zauważył, że były one uchylone. Nikogo wcześniej nie słyszał – mało komu udawało się umknąć jego nadnaturalnie wyczulonym zmysłom. Muszą używać zirsy, żeby zamaskować swoją obecność, uznał mężczyzna wchodząc do środka. Jak ja nie cierpię zirsy…

Poprzez wrota wszedł na dziedziniec. Tu również nikogo nie znalazł, jednak cały czas miał wrażenie, że nie jest sam. Raz po raz dostrzegał kątem oka jakieś niewyraźne poruszenie albo zdawało mu się, że słyszy odgłosy treningu, dochodzące jakby zza ściany. Lecz gdy kierował się w ich stronę, natychmiast ustawały.

Na placu było aż nienaturalnie pusto. Nawet porządek utrzymany był do tego stopnia, że po posadzce nie walał się choćby jeden opadły liść czy gałązka.

Liu przeklinał swój brak talentu w mocy umysłu, przez który nie był w stanie rozproszyć mgły osiadłej na jego percepcji. Ruszył w stronę głównego budynku, co wydało mu się jak najbardziej oczywiste – nie potrafił powiedzieć, czy ta myśli pochodziła od kogoś innego, czy uznał, że jest to najlepsze miejsce do rozpoczęcia wizyty.

Sala była utrzymana w równie ascetycznym stylu, co dziedziniec, lecz tu już dało się zatrzymać wzrok na ustawionych po bokach, niewielkich kapliczkach. W kilku żarzyło się kadzidło, którego zapach wypełniał pomieszczenie. Oprócz tego znajdowały się też na nich zwoje i malunki przedstawiające – zapewne – jakieś prawdy lokalnej wiary. Element centralny stanowił stojący na wprost wejścia posąg Buddy – w całości pokryty złotem. Choć postać była ukazana w pozycji siedzącej, to dorównywała Liu wysokością. Statua posiadała cztery pary rąk, trzymając w nich odpowiednio: latarnie, miecze, butle oraz flety bansuri. Chociaż w tych stronach uczono w innym obrządku i część symboliki nie była mu znana, tu akurat urzędnik z łatwością odgadł, że oznaczały one odpowiednio mistrzostwo w każdej z Czterech Szlachetnych Energii.

Przybysz jak dotąd wciąż nie napotkał na swej drodze żywej duszy. Było jasne, że mnisi traktowali go obcesowo, by wzmocnić swoją pozycję w relacji, jednak Liu nie poddawał się. Jego priorytetem pozostawało rozwiązanie kwestii niewyjaśnionych zabójstw. Polityka zawsze stanowiła ostateczność. Utwierdził się w swoim postanowieniu, by unikać niepotrzebnych konfrontacji i zajął się studiowaniem kapliczek, by jakoś zabić czas. Gdy pogrążył się już w myślach nad którąś z kolei, usłyszał głos:

– Interesujące, czyż nie?

Rozejrzał się, ale nie spostrzegł nikogo. W pomieszczeniu znajdował się tylko on sam, kapliczki oraz Budda.

– Właściwie, to tak. Chociaż nie przeceniałbym w ten sposób roli zirsy w oświeceniu – odpowiedział w nadziei, że jego rozmówca ujawni się.

– Nasze nauki opisują świat takim, jakim jest, a nie jakim pragnęlibyśmy go zastać, urzędniku. Być może twoja szkoła przyzwyczaiła cię do relatywistycznego pojmowania Świętych Ścieżek, lecz tu nie pozwalamy sobie na takie… ułatwienia. – Pauza stanowiła jednoznaczny sygnał, że tajemniczy rozmówca pragnął użyć ostrzejszego sformułowania. – A więc to na mnie spada obowiązek powitania cię w naszym klasztorze. Musisz wybaczyć moim uczniom niegościnność. Dla nich twoja obecność tutaj jest atakiem na naszą niezawisłość.

Dopiero teraz Liu zdał sobie sprawę, że rozmawia z posągiem, a głos, którego źródła nadaremno starał się odszukać, nie pochodził z pomieszczenia, tylko pojawiał się bezpośrednio w jego głowie – za pomocą znienawidzonej mocy umysłu. Mimo zdumienia postanowił, że nie da się speszyć.

– Nazywam się Zhan Liu. Czy to ty jesteś Buddą?

– Nie Buddą, jedynie Aspirującym. Choć dla ciebie może nie być różnicy.

– Lecz to właśnie jako Budda jesteś znany w okolicy – naciskał Liu. – Wszelkie obawy o waszą niezawisłość są nieuzasadnione. Jak długo żyjesz gwarantuje ją kontrakt z Magistratem i nie w mojej mocy leży go zmieniać. Wiesz, dlaczego tu jestem. Sami mnie tu ściągnęliście, nie panując nad swoimi włościami.

– Zupełnie nie widzę potrzeby takiej interwencji! – urzędnik mógłby przysiąc, że spojrzenie posągu stało się intensywniejsze, choć ten pozostawał bez ruchu.

– To nie jest coś, o czym którykolwiek z nas może decydować. Jestem tylko sługą, poddanym woli Magistratu. Ty również. Oni chcą, bym odnalazł to coś, co szaleje w mieście poniżej… I to właśnie zrobię. Porażką klasztoru jest fakt, że sami się z tym nie uporaliście, zanim ofiarą padł jeden z urzędników. Nie oczekuję wcale pomocy, lecz potrzebuję formalnej zgody, by operować na twoim terenie.

Na chwilę zapadło coś, co Liu odczuwał jako ciszę. Ale ponieważ tak naprawdę tylko on się odzywał, faktyczna cisza stanowiła połowę rozmowy.

– A co, jeśli odmówię?

Jasne było, że Budda wcale nie zamierzał tego zrobić, jedynie sprawdzał, jak daleko może się posunąć.

– Wiesz doskonale. Będę zmuszony powrócić z pustymi rękoma. W stolicy nie będą zadowoleni. Sprawa trafi do kogoś wyżej – kogoś na wystarczającej pozycji, by cofnąć nadany przywilej.

– Lepiej byś zrobił, pozostawiając ten problem nam do rozwiązania. – Budda zwlekał z odpowiedzią.

– Ale nie mogę. – Urzędnik nie chciał już po raz kolejny wspominać, że klasztor miał na to dość czasu. – Jeśli nie zgłaszasz żadnych zastrzeżeń, zabiorę się teraz do pracy.

– Lepiej raportuj mi o wszystkim, co odkryjesz!

Liu zbył ostatnią próbę wywarcia na nim presji i wyszedł. Dopóki nie opuścił murów klasztoru, nie mógł oprzeć się wrażeniu, jakby wiele par oczu bacznie się mu przyglądało.

Droga powrotna do miasta upłynęła urzędnikowi na rozmyślaniach o tym, co zobaczył. Jego wiedza nie obejmowała metod, które stosował Budda. Urzędnik specjalizował się w nabhi, mimo to nie miał pojęcia, w jaki sposób można by zmienić swoje ciało w posąg. Owszem, znał wiele innych technik, lecz wszystkie polegały na przemianie formy, nie materii. A to nie wszystko – komnata wyglądała, jakby zaprojektowano ją z myślą o Buddzie. Jeśli był jej stałym elementem, to musiał utrzymywać transmutację przez długi czas, mimo zmiennej natury nabhi. Co więcej, jako złota figura nie mógł odżywiać się ani pić. Wszystko wskazywało na to, że zasłużenie cieszył się reputacją, jaka go otaczała. Zresztą, czy inaczej Magistrat zgodziłby się nadać mu tę ziemię na własność, nawet jeśli miało to miejsce sto piętnaście lat temu, przy zupełnie innej sytuacji politycznej?

Przez chwilę Liu był nawet gotów uznać, że jest coś na rzeczy w religijnych gadkach o tym, jakoby oświecenie pozwalało pozbyć się potrzeb cielesnych i osiągnąć jedność z kosmicznymi energiami. Spróbował przypomnieć sobie, co na ten temat słyszał jeszcze podczas nauki w stolicy.

O mocach mistycznych zazwyczaj mówiło się w kontekście Cesarza-Feniksa i pozostałych Pierwszych Mistrzów Czterech Szlachetnych Energii, lecz teoretycznie zaliczano do nich wszystko, co nie dawało się łatwo wytłumaczyć. Na wschodzie kraju, bliżej stolicy, był to temat tabu. W oczach Magistratu każdy, kto deklarował posiadanie takich mocy, podważał autorytet Cesarza. Jednak im dalej na prowincji, tym bardziej jego wpływy malały, a tym samym zanikały restrykcje i obostrzenia.

Urzędnik przez chwilę rozważył możliwość, że Budda rzeczywiście dysponuje zdolnościami wykraczającymi poza jego zrozumienie, jednak zreflektował się. Niejeden szarlatan wykorzystywał proste sztuczki oraz siłę sugestii, by wywołać takie złudzenie. Po rubieżach szwendało wielu kaznodziejów i proroków. A przecież jeśli Budda dysponował taką siłą i autorytetem, to czemu pozwolił sytuacji w mieście wymknąć się spod kontroli?

Właśnie tego Liu miał zamiar się dowiedzieć. W tym celu najpierw zaszedł do tego samego miejsca, w którym poprzedniego dnia nie odważył się spędzić nocy.

Właściciel karczmy udzielił mu wielu informacji. Z początku próbował się opierać, zasłaniając się rozkazami mnichów, i przybysz musiał przywołać pełnomocnictwo, które otrzymał w klasztorze. To między innymi po to, by mieć je zapewnione, nie mógł sobie pozwolić, by zantagonizować mnichów. Dzięki niemu tak długo, jak długo zajmował się sprawą morderstw, przysługiwał mu pełen autorytet, który normalnie posiadałby poza terenami podległymi Buddzie. A zatem za odmowę współpracy groziła taka sama kara, jak na terenach zarządzanych bezpośrednio przez Magistrat.

Oberżysta, gdy już puścił parę z ust, okazał się być dobrze poinformowany. Wymienił osiem ofiar z ostatniego półrocza. O każdej z nich potrafił powiedzieć, gdzie lub przez kogo została znaleziona. Jedna z nich dała się rozpoznać jako urzędnik, którego śmierć stanowiła bezpośrednią przyczynę decyzji Magistratu o przysłaniu własnego agenta do rozwiązania sprawy. Był to co prawda tylko niski rangą skryba, wysłany na objazd miast i wsi w rejonie celem oszacowania strat powstałych w wyniku ulewnych deszczy, które utrzymywały się wyjątkowo długo ubiegłego lata, jednak to wystarczyło. Liu dobrze wiadome było, jak zmieniły się nastroje w administracji w ostatnich latach. Z tego co rozumiał, Magistrat dążył do zwiększenia centralizacji w państwie. Rzadko kiedy udzielał nowych nadań, nie zamierzano też być pobłażliwym względem tych, którzy już je otrzymali.

Zanim wyszedł, zamienił jeszcze kilka słów z czterema gwardzistami, których poprzedniego wieczora zostawił w przybytku, podczas gdy sam udał się na poszukiwania noclegu w bardziej komfortowych warunkach. Jako urzędnikowi na oficjalnej misji przysługiwała mu oczywiście obstawa, jednak z reguły wolał działać samemu. Nie tylko standardowo zabrał ze sobą najmniejszą możliwą ilość ludzi, ale też już podczas podróży dał im do zrozumienia, że nie potrzebuje pomocy. Dlatego mimo wczesnej pory zajęci byli piciem i grami. Liu nie miał nic przeciwko, by sobie odreagowali. Wszak takie rozrywki nie były im dane podczas długiej podróży.

Popołudnie spędził na przesłuchiwaniu osób mających jakąkolwiek styczność z ofiarami. Ich historie nie różniły się wiele od siebie. Ataki następowały w rozmaitych miejscach – część w domach ofiary, część na ulicy – ale zawsze wtedy, gdy osoba stanowiąca cel znajdowała się sama. Ciała pojawiały się zawsze pojedynczo. Po niedługim czasie Liu zrozumiał, że raczej nie ma co liczyć na odnalezienie bezpośredniego świadka ataku, sprawca bowiem poważnie przyłożył się do tego, by nie zostać zauważonym.

Przesłuchiwani niechętnie i z bojaźnią mówili o wyglądzie ofiar. W ich opisach konsekwentnie powtarzały się takie elementy, jak wyschnięcie, skurczenie i wrażenie wyssania żywotności przez jakąś mroczną istotę. Niezależnie, czy zmarły był nieznajomym, czy wręcz przeciwnie – należał do rodziny – wszyscy zapewniali, że jak najszybciej zgłosili atak mnichom, a ci pozbyli się zwłok, zakazując rozpowiadać o szczegółach. Choć nikt nie powiedział tego wprost, mężczyzna połapał się, iż najwyraźniej klasztor wymuszał natychmiastowe informowanie o atakach na tyle mocno, by mieszkańcy obawiali się choćby i samych podejrzeń, że mogli tego nie uczynić.

Wreszcie znużony urzędnik uznał, że na ten dzień koniec. Nie dowiedział się wiele więcej niż to, co usłyszał jeszcze przed przyjazdem, ale dobrze było potwierdzić posiadane informacje. Żałował, że nie znalazł się nikt, kto mógłby opisać przebieg ataku. Byłaby to najlepsza wskazówka co do tego, z jaką istotą ma do czynienia. Wśród mieszkańców królowały opinie, że był to wampir, ale Liu one nie przekonywały. Sam opis zwłok nie wystarczał, by wskazać rodzaj sprawcy. Gdyby tylko mógł samemu je obejrzeć! Lecz mnisi zabrali je wszystkie, więc równie dobrze mogłyby przepaść bez wieści. Przebieg wcześniejszych wizyt nie pozostawiał wątpliwości, że nikt nie cieszył się z przybycia Liu i nie zamierzano dzielić się z nim informacjami.

Xi Zhilan siedziała na ganku, paląc długą fajkę.

– Witaj z powrotem, czcigodny – powiedziała.

Liu skłonił się lekko kobiecie w odpowiedzi, po czym spróbował wejść do środka. Ta jednak zatrzymała go głosem:

– Nie radzę. Jedna z dziewczyn przyjmuje teraz klienta. Obawiam się, że nie znajdziesz w środku odpoczynku. Być może zechciałbyś zamiast tego zabawić mnie rozmową, dopóki nie skończą?

– Pozwalasz im na to, pomimo mojej obecności?

Zhilan zaciągnęła się. Wydawała się być w bardziej melancholijnym nastroju, niż poprzedniego dnia.

– Zapłaciłeś dużo, to fakt, lecz tylko za jedną z nich. Długo nie wracałeś, a ja muszę dbać o biznes, czcigodny. Lecz jeśli przystaniesz na moją propozycję, każę dziewuchom wziąć wolne do końca dnia.

– Jestem zdziwiony, że aż tak ci zależy na zwykłej konwersacji. – Mężczyzna odpuścił sobie ukrycie kpiny w tonie głosu.

– A jest czemu się dziwić? Z kim tu można normalnie porozmawiać? Same plotki i wielkie hece z niczego. Do niedawna jeszcze zjawiali się przyjezdni, ale zupełnie przestali, odkąd wiadomości o atakach wydostały się na zewnątrz. Wychowałam się w Mieście Feniksa. Kiedyś podobało mi się życie na prowincji, teraz powoli staje się utrapieniem.

– Pochodzisz ze stolicy? Dlaczego porzuciłaś życie w dużym mieście? – Urzędnik zadawał pytania, by ciągnąć rozmowę, choć wcale nie interesowały go odpowiedzi.

– Przyjechałam tu za zarobkiem po tym, jak odbyłam swoje szkolenie. W tamtych czasach wydawało się to dobrym pomysłem, ale ty ich nie pamiętasz, czcigodny, więc możesz nie wiedzieć… Feniks dopiero co odrodził się w nowym Cesarzu i okolice pałacu nie znajdowały się wysoko na liście najlepszych miejsc do życia. Nie miałam dużo możliwości, byłam jak te dziewuchy, co teraz pracują dla mnie. Z tym wyjątkiem, że jako jedyna z pracownic posiadałam wyszkolenie do zawodu, więc z czasem przybytek trafił pod moją opiekę. A niedługo przyjdzie kolej oddać go którejś z nich.

Liu nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie fascynowały go żywoty prostytutek. Zamiast tego przypomniał sobie coś z poprzedniej rozmowy.

– Wczoraj wspomniałaś coś o dziewięciu ofiarach. Tymczasem dziś usłyszałem jedynie o ośmiu. Jest jeszcze jakaś, o której nie wiem?

Kobieta zmarszczyła brwi, starając się odświeżyć pamięć.

– Musisz mi wybaczyć, czcigodny. Masz rację, było tylko osiem ataków w ostatnich miesiącach. Pomyliłam się, gdyż musiały połączyć się w moim umyśle z podobnym zdarzeniem sprzed wielu lat. Wtedy jeszcze pracowałam aktywnie. Jedna z moich koleżanek odkryła ciało za budynkiem. Tygodniami nie mogła dojść do siebie.

– I to ciało wyglądało w ten sam sposób?

– Ich opisy były na tyle podobne, że w głowie jakoś mi się to połączyło w jedną całość, ale prawdę mówiąc, nie widziałam ani jego, ani żadnego z tych nowych.

– Co się stało ze zwłokami? – zapytał Liu, choć domyślał się odpowiedzi.

– Ciało zabrali mnisi. Zakazali o tym mówić.

– I nie boisz się teraz to robić?

Zhilan była o wiele bardziej rozmowna, niż ktokolwiek inny tamtego dnia. Urzędnik nie musiał nawet poinformować jej o przyzwoleniu klasztoru na przeprowadzenie śledztwa, by dowiedzieć się szczegółów. Lecz jego kompetencje były precyzyjnie określone i dotyczyły jedynie aktualnych wydarzeń – nie obejmowały przecież jakichś niewyjaśnionych morderstw sprzed lat. Gdyby kobieta zechciała milczeć, nie miałby jak jej zmusić do mówienia.

Była kurtyzana kolejny raz zaciągnęła się głęboko, krzywiąc się przy tym.

– A co mi mogą teraz zrobić? Przez te wszystkie lata zdążyli i tak odebrać mi fortunę w podatkach i łapówkach, a za niedługo zamierzam opuścić to miasteczko na dobre.

– Sporo osób sądzi, że jest to sprawka wampira. – Liu zmienił temat, by uniknąć ponownego wysłuchiwania planów na życie burdelmamy.

– A czy ty tak uważasz? To zapytaj się siebie, dlaczego mnisi nie pozbyli się go już dawno temu, jeśli to naprawdę tylko zwykły wampir. Tutejsi boją się wszystkiego, co nieznane i nietypowe. Nie wiedzą, czym te istoty tak naprawdę są. Ale ja nie jestem tutejsza. Wolałabym raczej żadnego nie spotkać, to fakt, ale wampir to istota, z którą powinien poradzić sobie ktoś wyszkolony w czerpaniu z Czterech Szlachetnych Energii.

Rzeczywiście, agent już wcześniej zdał sobie z tego sprawę. Nawet jeśli zdarzenie z przeszłości, o którym powiedziała mu Zhilan, okazałoby się niepowiązane z niedawnymi, to pół roku stanowiło aż nadto czasu. Aby poradzić sobie z tak powszechnym i dobrze opisanym mutantem nie potrzeba nawet połowy umiejętności, które posiadał.

– Czy zaczepiłaś mnie po to, by mi o tym powiedzieć? Podejrzewałaś, że rozmowa skieruje się na ten temat? Mam wrażenie, iż więcej przydatnych informacji dowiedziałem się od ciebie, niż przez resztę dzisiejszego dnia. A wcale nie próżnowałem.

– Nie zrozum mnie źle, czcigodny. To nie jest tak, że zależy mi jakoś na tym miejscu. Ale z drugiej strony pomoc nic mnie nie kosztuje. Jeśli uda ci się rozwiązać tę sprawę – rzeczywiście ją rozwiązać, a nie pozostawić w rękach zakonu – to dziewuchom łatwiej będzie prowadzić biznes pod moją nieobecność.

Urzędnik przemyślał wszystko, co usłyszał.

– Jest coś jeszcze, o czym chcesz mi powiedzieć?

– Czy wchodząc na wzgórze klasztorne ujrzałeś miejsce, w którym osunęła się ziemia? – odpowiedziała pytaniem kobieta. – Chyba nikt nie zwrócił na to uwagi, a to, że nie można swobodnie rozmawiać na temat ataków, wcale nie pomaga dzieleniu się spostrzeżeniami. Tym niemniej prawda jest taka, że od czasu lawiny ataki przybrały na sile.

– Twierdzisz, że katastrofa i morderstwa są ze sobą jakoś powiązane?

– Mogą być. Lawina zeszła ćwierć roku temu, to mniej więcej w połowie czasu od pierwszego zabójstwa. Mimo to przed nią znaleziono tylko dwa ciała, po niej aż sześć. Nie dziwię się, że większości to umknęło, wszak sama katastrofa pochłonęła więcej ofiar, całe rodziny, oraz przyszła tak nagle… To był dla miasteczka znacznie większy szok, niż cała ta sprawa z morderstwami. Och, zapomniałabym: mimo tego, że minęły już trzy miesiące, mnisi nadal nie pozwalają odbudować zniszczonych domostw ani nawet przechodzić przez tamto miejsce. Uzasadniają to tym, że ziemia nadal jest niestabilna. Wyciągnij z tego takie wnioski, jakie chcesz, czcigodny.

– Nie jest jeszcze wcale tak późno. Chyba nie będę czekać, aż klientowi znudzą się uniesienia z twoją pracownicą. – Liu nie dodał, że wcale nie uśmiechały mu się dalsze czcze rozmówki z prostytutką. Podejrzewał, że dalsze pogaduszki nieuchronnie zejdą na tematy, które w ogóle go nie obchodziły. – Myślę, że pójdę zbadać to osuwisko jeszcze dzisiaj.

Choć z początku Zhilan lekko się opierała, ostatecznie nakierowała go na najszybszą drogę, by zdążył przed zapadnięciem zupełnych ciemności. Mimo, że posiadała pewną wiedzę o energiach, zdawała się nie domyślać, iż urzędnik wcale nie potrzebuje światła dnia, by doskonale orientować się w swoim otoczeniu.

Słońce znajdowało się już za horyzontem, lecz łuna ciągle zapewniała komfort widzenia. W miarę zbliżania się do celu Liu czuł, jak rośnie w nim napięcie. Z jakiegoś powodu nie mógł oprzeć się wrażeniu, jakby drzemiące w nim moce ożyły, chciały zostać użyte.

Jednocześnie pojawiło się to samo odczucie, które towarzyszyło mu w klasztorze. Choć nikogo nie widział na opustoszałych uliczkach, nie czuł się sam. Cały czas ktoś – lub coś – znajdował się tuż poza polem widzenia.

Bariery utworzone z gruzu i błota blokowały ulice, jednak największa część niesionego przez lawinę materiału zatrzymała się na solidnym, dwupiętrowym budynku. Zapewne gdyby nie on, katastrofa zabrałaby ze sobą sporą ilość dalszych domostw. Po tych stojących powyżej nie ostało się wiele. Na ich miejscu rozciągała się wyboista, upstrzona fragmentami zniszczonych budowli pusta przestrzeń.

Liu nie zdążył nawet dobrze się rozejrzeć, gdy poczuł ukłucie w szyi, a potem dwa kolejne. Zrobiło mu się słabo. Trucizna, zrozumiał. Pozwolił jej chwilę podziałać, by upadek wydał się jak najbardziej naturalny. Znajdując się już na ziemi zmobilizował swoje ciało, by ją zneutralizowało oraz przygotowało się do walki. I czekał.

Kilka postaci zebrało się nad nim, lecz urzędnik nie mógł im się dobrze przyjrzeć bez poruszania głową. Stały bezgłośnie i chwilę zajęło leżącemu mężczyźnie skojarzenie, że zapewne porozumiewają się telepatycznie. Choć znajdował się u ich stóp, nie wyczuł nawet żadnej energii. Ich poziom musiał być znacznie niższy, niż Buddy.

Rozległy się kroki kilku osób i Liu został sam na sam z jednym z napastników. Ten nachylił się nad nim, zbliżając swoją twarz do jego twarzy. Na głowie miał kaptur, którego cień skrywał oblicze. Ciemność nie mogła być naturalna, gdyż wtedy wyczulone oczy urzędnika z pewnością by ją przejrzały.

Cokolwiek stojący nad nim mężczyzna planował, urzędnik uznał, że najwyższa pora mu w tym przeszkodzić. Zerwał się gwałtownie, uderzając przy tym głową w cel przed sobą. Obaj podnieśli się i wymienili po kilka ciosów, jednak jego przeciwnik był bardziej zamroczony po pierwszym trafieniu i szybko tracił pole. Liu wykorzystał chwilową przewagę i potężnym kopniakiem posłał go na ścianę budynku, aż posypał się tynk.

Napastnik syknął coś niezrozumiałego i wziął głęboki wdech. Urzędnik instynktownie przygotował się na przyjęcie potężnego ataku, lecz wróg, zamiast wprost na niego, skierował energię pupphusa w dół. Odrzut posłał go w górę, aż na dach nadwyrężonego przez lawinę budynku.

Liu nie zwlekał z pościgiem. Jedna z jego rąk zamieniła się w długą mackę, która niczym lasso uchwyciła się gzymsu i błyskawicznie skróciła, katapultując go na górę. Gdy tylko się tam znalazł, dopadła go seria ciosów. Mimo gorszej pozycji, plecami do krawędzi, udało mu się jakoś je zablokować, wyjść nieco do przodu, a nawet wyprowadzić kontrę, jednak zamiast spodziewanego dźwięku uderzenia usłyszał ciche „plask”. Ze zdziwieniem spojrzał na swoją giętką, wciąż wydłużoną rękę, która powinna przecież automatycznie wrócić do właściwej postaci, ale z jakiegoś powodu pozostawała w pół drogi pomiędzy jedną formą a drugą.

Przeciwnik nie próżnował, widząc jego rozkojarzenie, i podciął mu nogi. Urzędnik wylądował na plecach. Już zaczął się podnosić, gdy wyczuł, jak przygotowywane jest kolejne użycie pupphusy, a potem przed oczami zrobiło mu się czarno.

Nie mógł oddychać, a w uszach dzwoniło mu potężnie. Niejasno zauważył, że znajduje się wewnątrz budynku, zaś bezpośrednio nad nim w suficie zieje dziura. Najwyraźniej uderzenie było na tyle silne, że aż przepchnęło go przez dach poniżej.

Wreszcie udało mu się zaczerpnąć powietrza, zaś wraz z nim w płucach pojawił się ból. Mężczyzna natychmiast zaniósł się kaszlem od pyłu, jaki wypełniał pomieszczenie. Spróbował się podnieść, lecz bez skutku.

Postać, z którą walczył, wskoczyła do środka przez dziurę. Następnie sięgnęła dłonią do wnętrza swego gardła, wyciągając zeń długi sztylet. Czynności towarzyszyły obrzydliwe, przywodzące na myśl wymiotowanie odgłosy.

Liu nie miał czasu podziwiać tego pokazu mocy oddechu. Najwyraźniej stanowiła ona główną broń przeciwnika. Starał się jak najszybciej znaleźć sposób, by go jej pozbawić. Przez głowę przemknęła mu myśl, że przynajmniej może być już pewien, że nie ma do czynienia z wampirem, gdyż te używały jedynie rudhiry.

Nie wstając, przemienił obie ręce. Wystrzelił jedną z nich, owijając ją wokół talii przeciwnika. Ignorując cięcia sztyletem zacisnął chwyt, aż wróg zawył z bólu. W tym momencie druga macka już leciała do przodu, trafiając w twarz, oplatając ją i wnikając głęboko w gardziel – miejsce materializowania się pupphusy.

Pozbawiony dostępu powietrza oraz zmysłu wzroku przeciwnik wymachiwał rękoma, jednak Liu znajdował się bezpiecznie poza jego zasięgiem. Następnie złapał za mackę tuż przy swojej głowie i spróbował przeciąć ją sztyletem. Urzędnik jednak widział dokładnie, w którym miejscu ostrze zetknie się z ciałem, nie miał więc problemu ze wzmocnieniem go z wyprzedzeniem kością.

Wreszcie napastnik zwiotczał i upuścił broń. Liu już się ucieszył, że walka dobiegła końca, gdy poczuł silniejszy ból, niż do tej pory był sobie w stanie wyobrazić. Cała jego uwaga skupiła się właśnie na nim. Instynktownie wycofał kończyny. Ta macka, która chwilę wcześniej blokowała gardło, dosłownie rozpuszczała się – przeciwnik musiał zmaterializować tam jakiś kwas. Przez chwilę wszystko przestało urzędnika obchodzić: walka, jego oponent, Budda, powierzone zadanie… W tym stanie nie przyszło mu nawet do głowy, że mógłby ograniczyć swoje cierpienie dzięki mocy krwi.

Ból zelżał dopiero, gdy stopiły się zupełnie zakończenia nerwowe w skórze. Zanim to się jednak stało, minęła wieczność. Liu ledwo dał sobie radę zmodyfikować swe ciało po raz kolejny, by pozbyć się oparzeń, a wraz z nimi – cierpienia. Zaabsorbowany tym zadaniem, zdążył jeszcze zauważyć, że w pomieszczeniu nie ma tego, który go zaatakował, gdy cały budynek, w którym się znajdował, zawalił się.

 

***  

 

 

Drzwi do pokoju gwardzistów były zamknięte, ale nie stawiały długo oporu. Tak jak Liu podejrzewał, w środku nie znalazł nikogo, za to samo pomieszczenie nosiło ślady walki.

Mężczyzna miał już dobre wyobrażenie o tym, co stało się poprzedniego dnia, jednak i tak wolał potwierdzić swoje przypuszczenia. Ponadto był wściekły i potrzebował wyładować na kimś swój gniew.

Zszedł na dół, szukając karczmarza. Odnalazł go skrytego w spiżarni. Człowiek, który jeszcze niedawno był życzliwy i pomocny, teraz się chował, nie mogąc spojrzeć mu w oczy. Liu nie miał czasu ani ochoty się cackać. Złapał właściciela za kołnierz i wysyczał groźnie:

– Gadaj, co tu wczoraj zaszło!

To wystarczyło, by ten zasypał go bezładnym potokiem słów, wśród których nie było nic, czego Liu się nie spodziewał. Mimo wszystko pomęczył karczmarza trochę, gdyż w takim nastroju czerpał przyjemność z obserwowania jego bojaźliwych reakcji. Było oczywiste, że jego przeciwnik oraz mnisi współpracowali ze sobą. Po tym, jak rozdzielili się poprzedniego dnia, zajęli się realizacją różnych celów. Jednym z nich było pozbycie się obstawy wysłannika Magistratu. Jako, że żołnierze nie opuszczali zajazdu, karczmarz siłą rzeczy stał się niewygodnym świadkiem. Najwyraźniej w klasztorze uznano, że groźby wystarczą, by zamknąć mu usta.

Liu musiał zastanowić się nad dalszymi działaniami. Gdy obudził się rano pod gruzami, znajdował się w opłakanym stanie. Choć dzięki nabhi mógł połączyć w całość złamane kości i zatrzymać krwotoki, to moc nie była w stanie go wyleczyć. Wiedział, że gdy tylko straci koncentrację i przestanie aktywnie z niej korzystać, natychmiast wróci do tamtego stanu i nie obędzie się bez medyka. Prawdopodobnie na parę dni zostanie przykuty do łóżka.

Co oznaczało, że na rozwiązanie problemu miał czas do wieczora.

Urzędnik pocieszył się myślą, że mogło być gorzej. Z jakiegoś powodu podczas walki nie miał pełnej kontroli nad swoimi energiami. Uwalniały się same, jakby pragnęły zostać użyte. Dzięki temu nawet, gdy leżał nieprzytomny pod gruzami, nie próżnowały i nie dały mu umrzeć. Miało to taki skutek uboczny, że obudził się jako coś na kształt skrzyżowania ośmiornicy z człowiekiem.

Z drugiej strony, gdy już z nich świadomie korzystał, nie mógł w pełni przewidzieć efektu. Liu wyczuwał, że zaburzenia dotyczyły nie tylko jego – nawet niektórzy ze zwykłych mieszkańców, co teraz dopiero zaczynał rozumieć, zdradzali symptomy niekontrolowanych, acz drobnych wycieków mocy.

Dodatkowym szczęściem w nieszczęściu był fakt, że przeciwnik postanowił zaatakować, powodując zawalenie się budynku. Choć w wyniku tego mężczyzna odniósł poważne obrażenia, jego wróg mógłby po prostu pozbawić go życia za pomocą swojego sztyletu. Najwyraźniej agresor musiał uznać, że urzędnik stanowi zbyt duże zagrożenie, w związku z czym bezpieczniej będzie wycofać się i zaatakować z dystansu. Ten jeden błąd przesądził o wyniku walki.

Nie znalazłszy lepszego rozwiązania, urzędnik udał się raz jeszcze w stronę klasztoru. Miał wrażenie, że cokolwiek go zaatakowało, nie chciało – lub nie mogło – zrobić tego przed zachodem słońca. Liu odkrył ku temu pewne przesłanki już na etapie przesłuchań, jednak nie mógł ich potwierdzić ze względu na brak naocznych świadków. To, w jakich okolicznościach znajdowano ciała, zdawało się sugerować, że do ataków dochodziło wyłącznie w nocy, jednak niczego nie dowodziło.

Ostatecznie, tym co sprawiło, iż Liu uznał klasztor za tymczasowo bezpieczny, był fakt, że jeśli zabójca działał w zmowie z mnichami oraz miał na celu pozbycie się go, to przecież dużo lepiej byłoby mu zaatakować w trakcie wcześniejszej wizyty. Gdyby starcie odbyło się na wzgórzu, nie trzeba by się było przejmować mieszkańcami, a i posiłki znajdowałyby się tuż obok, gdyby nie wszystko poszło zgodnie z planem.

Wrota klasztoru znowu okazały się zatrzaśnięte na głucho, lecz tym razem urzędnik nie zwlekał z przejściem do bardziej stanowczych działań. Od razu przeskoczył na drugą stronę. Zastał tam dokładnie taką samą scenerię, jak poprzedniego dnia. Szybkim krokiem udał się do głównego budynku, gdzie zajął miejsce w pewnej odległości przed posągiem.

Na początku spodziewał się, że to Budda zacznie rozmowę, jednak tak się nie stało. Po chwili postanowił przerwać ciszę.

– Musimy porozmawiać.

Nic – ani żaden dźwięk, ani telepatyczna wiadomość – nie przyniosło odpowiedzi.

– Wiem, że jesteś świadomy, co się stało – spróbował jeszcze raz Liu. – Nie odejdę, dopóki nie uzyskam od ciebie informacji, po które tu przyszedłem.

Nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek usłyszał jego słowa. Speszony przybysz podszedł bliżej do posągu. Czyżby zakpiono ze mnie wczoraj, zwątpił, i statua była najzwyklejszą w świecie rzeźbą? Jednak w miarę zbliżania się coś, jakby szum, narastało w jego głowie. Mając Buddę na wyciągnięcie ręki mógł już rozróżnić poszczególne słowa, ale nadal coś przeszkadzało mu w zrozumieniu przekazu.

Niewiele myśląc, wzmocnił warstwą kości kłykcie i wyprowadził potężny cios w tors bożka.

Pod uderzeniem posąg pękł i zapadł się do środka, niczym pokryta cienką warstwą metalu skorupka jaja. To, co Liu ujrzał w środku, było karykaturą człowieka. Istota stanowiła zupełne przeciwieństwo swojego pięknego, pełnego powagi i świętości zewnętrza. Kuliła się pokracznie w karykaturze jego dostojnej pozy. Była mała i wychudzona, a jej zielonkawa, mokra skóra kontrastowała ze lśniącą na złoto powierzchnią. Zamiast spokojnego, łagodnego wyrazu twarzy, oblicze miała wykrzywione w potwornym uśmiechu, usta pozbawione warg. Jedno z oczu nie otwierało się, przesłonięte obrzydliwą naroślą.

Po chwilowej inspekcji Liu zauważył, że to co brał za skórę, wcale nią nie jest. Tak naprawdę spoglądał na istotę jej pozbawioną, czy też raczej: zaglądał pod tę powłokę. Od ciała odchodziły oślizgłe nitki pulsujących naczyń krwionośnych. Urzędnik zrozumiał, że to skorupa posągu stanowiła skórę poddaną transformacji.

Gdy istota poczuła, że bariera oddzielająca ją od świata zewnętrznego została przerwana, zaczęła trząść się, jakby z zimna. Lecz jednocześnie do umysłu Liu wreszcie dotarł jasny, choć wciąż słaby, telepatyczny przekaz:

– Dlaczego tu przyszedłeś…? Zamierzasz podzielić się ze mną swoimi odkryciami? – Mimo sytuacji, w jakiej znajdował się Budda, jego ton był buńczuczny, a słowa przeszyte sarkazmem. Natomiast ohydne oblicze pozostawało bez ruchu, nie licząc drgawek i wodzenia oczami.

– Nie udawaj, że nie wiesz, co się stało. Przyszedłem tu, byś wyjaśnił mi, co tak naprawdę dzieje się w mieście… ale widząc cię w takim stanie, mam ochotę zadać nieco inne pytania.

– Ty również nie prezentujesz się najlepiej, he he… z tymi wszystkimi obrażeniami. Co sprawiło, że uznałeś, że cokolwiek ci powiem? – zapytała istota z hardością, która nijak nie pasowała do jej wyglądu.

– Prawdę mówiąc, idąc tutaj myślałem nad kilkoma sposobami, jak wydobyć z ciebie informacje. – Mówiąc to Liu wyciągnął rękę i zwalczając w sobie obrzydzenie dotknął istoty palcem, po czym nacisnął mocno. – Jednak biorąc pod uwagę, jak bezsilny teraz jesteś, wystarczy, że zrobię to.

W głowie mu zaszumiało, co musiało być telepatycznym odpowiednikiem krzyku, pojawiającym się kiedy nadawca wiadomości nie potrafi już skoncentrować się na tyle, by nadać jej formę myśli. Zaraz po nim nadszedł psychiczny atak, lecz tak żałośnie słaby, że urzędnik nawet go dobrze nie odczuł – pomimo tego, że i jego zdolność manipulacji energią umysłu była mizerna.

– Więc? – Zmniejszył nieco nacisk i kontynuował. – Kto mnie wczoraj zaatakował? I kto jest odpowiedzialny za te morderstwa? Mów… Czy może wolisz, żebym zupełnie stłukł skorupę posągu?

– A żeby cię szlag trafił! Gdyby nie ty, wszystko potoczyłoby inaczej… – Liu przymierzył się do ciosu. – Dobra, już dobra! Co chcesz wiedzieć?

– Zacznij od początku – nakazał.

Budda zebrał się w sobie, po czym niechętnie zaczął tłumaczyć:

– Jak zapewne wiesz jestem stary… bardzo stary. Nawet starszy, niż ci się wydaje. Zeszłej zimy moja własna moc przestała wystarczać do dalszego przetrwania. Stworzyłem tulpę. Nie pojąłbyś procesu – jest zbyt skomplikowany, więc pominę detale.

– Ta tulpa… Czy to to, o czym myślę? – dopytał urzędnik.

– Tak… Istota zmaterializowana z myśli, zrodzona z mojej woli. Jesteśmy ze sobą połączeni. Współdzielimy nasze energie. Lecz tym, czego w niej pożądałem, była zdolność… Zdolność, by wzmocnić się energią ofiary!

– A wtedy ty również zyskujesz na sile… – Zrozumiał Liu. – I możesz przeżyć kolejny dzień.

– Nie było aż tak źle! Miesiące raczej, a nie dzień. Przynajmniej do czasu tej przeklętej lawiny.

– Zanim do tego przejdziemy, muszę się co do czegoś upewnić – powiedział Liu, po czym ponownie wbił dwa palce w ciało rozmówcy, zacisnął je, i wyszarpnął kawałek ciała. Zaskoczyła go łatwość, z jaką dał się oderwać. Gdy Budda już doszedł do siebie, ciągnął dalej. – Powiedziałeś, że stworzyłeś tulpę nie dalej, jak rok temu. Tymczasem wiem, że ataki miały miejsce już wcześniej, tylko udało się wam powstrzymać je od rozgłosu. Jeśli jeszcze raz spróbujesz mnie okłamać, będziesz cierpieć. A teraz opowiedz mi o tej lawinie.

– A niech by cię…! Fakt, może wszystko zaczęło się wcześniej, ale z początku energii zdobytej w ten sposób starczało na lata! Ktoś zniknął raz na jakiś czas, wielkie mi co!

– Lawina – przypomniał Liu, opierając dłoń na krawędzi dziury w posągu. Budda natychmiast przeszedł na odpowiedni temat.

– Było coś… w osuwisku. Coś, co spadające błoto wydobyło na powierzchnię. Wypaczenie.

Urzędnik już wcześniej podejrzewał, że to wpływ dusti był przyczyną, dla której tracił kontrolę nad swoimi mocami, jednak teraz zyskał potwierdzenie.

– I ono leży w zwalisku od tamtego czasu?!

Niedopuszczenie, by piąta energia wchodziła w kontakt z żywymi istotami stanowiło jeden z obowiązków każdego członka aparatu władzy na terenie Cesarstwa. A ponieważ jego oddziaływanie dało się urzędnikowi odczuć najsilniej podczas walki – czyli tuż obok miejsca, gdzie zeszła lawina – musiało pozostać nieruszone.

– A więc posmakowałeś jego efektów. Nie bój się, miasto jest bezpieczne. Teren jest odgrodzony, a wypaczenie ma tym większy wpływ, im silniejszą dotknie energię. Jego nacisk jest dla zwykłych ludzi znikomy. Jednak tulpa, którą stworzyłem, miała część mojej niebagatelnej mocy.

– Co się z nią stało? – Urzędnik postarał się przypomnieć sobie wszystko, co wiedział o dusti, jednak nie było tego wiele. Mógł tylko liczyć na to, że udało mu się skutecznie zniechęcić Buddę do kłamania, bowiem bez niezbędnej wiedzy nie zdołałby rozpoznać fałszu.

– Zmieniła się. Można by powiedzieć, że zyskała świadomość, której wcześniej nie miała. Przestała być mi posłuszna, zaczęła konkurować o energię, którą dzielimy.

– I doprowadziła cię do tego stanu. – Z przekąsem zauważył urzędnik.

– O, nie! To dopiero twoja sprawka! Widzisz, jeszcze wczoraj wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Gdybyś po prostu opuścił to miejsce, wszystko wróciłoby do normy. Lecz odkąd pokonałeś tulpę w walce – a przynajmniej ona sądzi, że tak się stało, bo patrząc na twoje rany ciężko się z tym zgodzić – jedyne, co zaprząta jej głowę, to myśli o zemście. W tym celu zawładnęła tak dużą częścią naszej mocy, że pozostałość ledwie wystarcza mi na utrzymanie się przy życiu. Jakby tego było mało, przejęła kontrolę nad klasztorem.

– Twoi mnisi z nią współpracują – stwierdził Liu.

– Część z nich zawsze wiedziała o naszym połączeniu. – Przyznał posąg. – Pomagali utrzymać to wszystko w tajemnicy. Jednak wcześniej robili to na moje polecenie.

– Jesteś Buddą, właścicielem zakonu – zdziwił się Liu. – Jak to możliwe, że cię nie słuchają?

– Trudno to wytłumaczyć poza terminami stosowanymi w naszej wierze, ale spróbuję. Rzekłem ci wcześniej, że jestem jedynie Aspirującym, czyż nie? Różnica może wydać ci się subtelna, lecz nawet ty raczej nie powiedziałbyś przecież, że dostąpiłem pełnego oświecenia. Mnisi wspierali mnie w mojej drodze, w zamian za to uczyłem ich i zapewniłem dach nad głową. Kiedy stworzyłem tulpę, musiałem znaleźć jakieś wyjaśnienie. Wmówiłem im, że nie dam rady osiągnąć celu w tym ciele, muszę mieć nowe, czyste, zrodzone z nieskalanej myśli. I gdy będę gotów, wszystko co trzyma mnie przy ziemi, pozostanie i umrze wraz ze starym. Dopóki posiadałem pełną kontrolę nad tulpą, nie miało to znaczenia. Lecz odkąd natrafiła na wypaczenie, zaczęła przekonywać ich, że wszystko to, co zapowiedziałem, już miało miejsce. I teraz to ja powstrzymuję ją przed dalszą drogą, gdyż składam się z samych elementów, które nie przeszkadzają oświeceniu. Niektórzy jej uwierzyli, niektórzy nie, ale dziś w nocy, gdy wróciła z waszej potyczki, wyjawiła wszystkim, jaka jest przyczyna zabójstw. Mnichom wydało się sensowne, że jeśli jestem już tylko tą częścią siebie, która nie może osiągnąć oświecenia, to będę potrzebował obcej energii. To przez ciebie straciłem kontrolę nad własną organizacją.

Urzędnik wrócił myślami do samego początku, do pierwszej wizyty w klasztorze, która skończyła się odprawieniem go spod wrót.

– Dlaczego po prostu od razu nie spróbowałeś się mnie pozbyć? Mogłeś mnie przyjąć i ugościć już pierwszego dnia, a potem wypuścić tego swojego potwora w nocy – zauważył. – Zamiast tego kazałeś mnie odesłać. Przed chwilą przyznałeś, że wtedy miałeś jeszcze dość władzy, by dać taki rozkaz.

– Są tylko trzy możliwe zakończenia. Albo ty umrzesz, a wtedy Magistrat przyśle kogoś innego. Obaj wiemy, że nie brakuje im ludzi twojego pokroju. Albo uda ci się zabić tulpę, a wtedy ja przepadnę razem z nią ze względu na nasze połączenie. Albo nie spotkacie się wcale, nie uda ci się rozwiązać zagadki morderstw i wrócisz w niesławie. To był jedyny rozwój wydarzeń korzystny dla mnie, lecz na to już za późno, prawda? Ona ruszy na łowy, gdy tylko zapadnie zmrok. Nawet jeśli spróbujesz uciec z miasta, będzie dużo szybsza. Wczoraj miała tylko moją pupphusę i mimo to ledwo dałeś sobie radę, zaś teraz dysponuje wszystkimi czterema energiami, a ty jesteś ranny. Nie ma nawet znaczenia, jeśli ci wszystko to powiem.

– A co, jeśli to ja zabiję ciebie? Czy wtedy ona również umrze?

– Wątpię. Zanim natrafiła na wypaczenie, pewnie tak by się stało. Jednak od tamtego czasu jest już czymś więcej, niż tylko moim konstruktem, a nasze połączenie stało się asymetryczne. Tulpa przetrwa, nawet jeśli zostanie przerwane.

Nie pozostało wiele więcej spraw, które wymagałyby wyjaśnienia.

– Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz, by uratować swoją skórę?

– Gdybyś miał podstawę, by tak uważać, znowu byś mnie torturował, he, he… Wiesz, jak działa wypaczenie. Jego wpływ łamie konwencjonalne zasady, którymi rządzą się Cztery Szlachetne Energie. Obecnie tulpa ma zdrowe ciało i ogrom mocy. Poradzi sobie.

Zhanowi Liu nie podobała się sytuacja, w jakiej się znalazł.

– Gdzie ona teraz jest? Jeśli staje się aktywna jedynie nocą, to mam na razie przewagę.

– Potrafi funkcjonować za dnia, lecz nie może opuścić podziemi klasztoru. Mnisi ostrzegą ją, że nadchodzisz.

Urzędnikowi potrzebna była chwila, by sobie wszystko przemyśleć. Odszedł więc do jednej z kapliczek, która – jak sobie przypominał – była poświęcona medytacji.

W przeciwieństwie do tego, czego go uczono, tu ta sztuka została przedstawiona jako kompleksowe ćwiczenie wykorzystujące wszystkie energie. Używano nabhi, by spowolnić lub nawet zatrzymać procesy życiowe oraz zirsy, by osłonić umysł od bodźców. Jednocześnie, gdy ciało nie pracowało, oddychało się za pomocą pupphusy, zaś powiązana z układem krążenia rudhira pompowała krew. W efekcie Cztery Szlachetne Energie stawały się jedynym, co łączyło medytującego ze światem materialnym. Tymczasem w szkole urzędniczej medytację traktowano pobieżnie, jedynie jako pomocnicze ćwiczenie samej energii umysłu. Jak łatwo się domyśleć, Liu w ogóle za nią nie przepadał, tak jak za wszystkim związanym z zirsą.

Z nowym nastawieniem i ogromem myśli do okiełznania, urzędnik postanowił dać jej jeszcze jedną szansę. Przyjął pozycję podobną do tej, w jakiej ułożona była zewnętrzna skorupa Buddy, po czym spróbował jak najlepiej zastosować się do wskazówek z kapliczki i pogrążył w myślach.

Niestety, Budda prawdopodobnie miał rację, spodziewając się jego porażki. Podczas pierwszego starcia tulpa dysponowała jedynie pupphusą – energią, która praktycznie nie ma zastosowań defensywnych, natomiast świetnie nadaje się do ataku. Z tego względu urzędnik co prawda odniósł duże obrażenia, ale też jego przeciwnik podatny był na ciosy. Znacznie trudniej będzie go zranić lub odstraszyć, gdy ten będzie mieć dostęp do szerokiego arsenału.

Liu nie przychodziła do głowy żadna strategia rozprawienia się z potworem. Z takim wrogiem do tej pory się jeszcze nie spotkał. Tego typu kombinacja mocy była wręcz nie do pomyślenia. Mutanci, jego najczęstsi przeciwnicy, mogli korzystać tylko z jednej energii, rzadko dwóch, które przychodziły im naturalnie. Zwykli ludzie teoretycznie mieli potencjał osiągnąć mistrzostwo we wszystkich szkołach jednocześnie, lecz w praktyce zdarzało się to wyjątkowo rzadko. Z jednej strony powinowactwo z poszczególnymi energiami było wahało się pośród różnych osób, z drugiej – mało kto miał czas, środki i umiejętności, by nauczyć się dobrze panować nad więcej niż jedną.

Oczywiście, Budda mógł kłamać, lecz Liu w to wątpił. Choć z pewnością unikał zdradzenia urzędnikowi szczegółów mogących dać mu jakąś przewagę, jego historia pokrywała się z informacjami z pozostałych źródeł.

Właśnie, Budda – pomyślał urzędnik. Przecież teraz jest praktycznie bezbronny. Gdybym tylko potrafił użyć zirsy, mógłbym przejrzeć jego niechroniony umysł w poszukiwaniu wskazówek.

Lecz czy ja już teraz przecież nie korzystam z zirsy? – zadał sobie pytanie Liu. Nagle zdał sobie sprawę, że od jakiegoś czasu nie czuje już ciała, a jego myśli płyną niczym potok. Niepostrzeżenie, początkowe odrętwienie, jakie odczuwał, przeszło w zupełny brak doznań, pustkę. Medytacja działała. Więc dlaczego by nie spróbować, uznał.

Zmobilizował w sobie energię umysłu, co nigdy mu nie wychodziło, i poczuł, że tym razem jest inaczej. Zupełnie jakby odkrył zmysł, o którym do tej pory nie miał pojęcia. Wyczuwał jaźń nie tylko Buddy, lecz także nieco słabiej pozostałych mnichów, a także coś mrocznego, mściwego i chaotycznego. Pozostałe obiekty były jak punkciki w przestrzeni, tylko ten jeden wydawał się niczym wisząca ponad nim burzowa chmura.

Liu skupił się na właścicielu klasztoru, starając się nie zdradzić swojej obecności nikomu innemu, kto mógł również w tym samym czasie przebywać w przestrzeni mentalnej. Próby sondowania spotkały się ze słabym oporem. Urzędnik nie miał problemów, by go przełamać. Lecz choć szukał i szukał, nie mógł znaleźć nic przydatnego. Grzebał coraz głębiej, ignorując telepatyczny odpowiednik wicia się z bólu, a jego desperacja rosła. Wreszcie odpuścił i wyszedł, a gdy ponownie poczuł nad sobą przytłaczającą moc przeciwnika, w końcu doznał oświecenia.

Dusti. To ono spowodowało eskalację problemu i to ono może pomóc go rozwiązać. Wszystko co musi zrobić, to zaciągnąć tulpę do dusti znajdującego się w osuwisku!

Teraz, gdy już wpadł na jakiś zarys planu działania, wszystko układało się w sensowną całość. Przecież nawet za pierwszym razem wpływ wypaczenia był na tyle silny, by zupełnie odmienić naturę stwora. Natomiast podczas ich starcia, choć nawet nie zbliżyli się do samego obiektu, istota wyraźnie nie walczyła zbyt efektywnie. Trudno przewidzieć, co dokładnie by się stało, gdyby udało mi się w jakiś sposób doprowadzić do bezpośredniego kontaktu pomiędzy tulpą, a dusti, stwierdził w myślach Liu. Lecz z pewnością reakcja będzie wyjątkowo silna. A twory wypaczenia nie są znane ze stabilności. To moja jedyna szansa, uznał. Tylko jaki wpływ wypaczenie będzie miało na mnie?

Jakieś poruszenie w sferze psychicznej wytrąciło go z rozmyślań. Coś się zmieniło. W potężnej obecności tulpy pojawiły się zawirowania. Oznaczać mogło to tylko jedno – szykowała się do podjęcia jakiejś akcji.

Urzędnik powrócił do rzeczywistości i zerwał się na nogi. Było dużo ciemniej, niż się spodziewał. Ze złością zauważył, że czas musiał upłynąć mu szybciej, gdy medytował. Inaczej z pewnością nie spędziłby na rozważaniach aż połowy dnia. Wybiegł na zewnątrz i spojrzał prosto na zachodzące słońce.

Nie miał dość czasu, by dotrzeć do celu przed zapadnięciem ciemności. A jeśli przeciwnik zaatakowałby za wcześnie, nie miałby jak go tam zaciągnąć. Musiał czym prędzej znaleźć się z powrotem w mieście.

Zaczął biec, a w trakcie biegu wzmocnił się rudhirą. Poruszał się teraz szybciej, niż leżało w granicach ludzkich możliwości, pozwalając sile grawitacji ściągać się w dół wzgórza.

Spróbował także jeszcze raz użyć zirsy, by dowiedzieć się, na jakim etapie znajduje się pościg, jednak okazało się to niemożliwe. Na próżno próbował kilka razy. Najwyraźniej energia ta była na razie dostępna dla niego jedynie w skupieniu, jakie zapewniała medytacja. Obecnie nie miał co liczyć na taki komfort.

W rezultacie musiał zadowolić się serią szybko rzuconych za siebie spojrzeń, jednocześnie ryzykując, że któreś z nich przy tej prędkości zakończy się postawieniem stopy w złym miejscu i tragicznym upadkiem. Na ścieżce wciąż nie było żywej duszy, ale spostrzegł kogoś na dachu klasztoru. Już miał odetchnąć z ulgą, że zdąży zbiec na dół, gdy forma postaci zmieniła się: z obu jej stron wyrosły szerokie skrzydła. Rozległ się przenikliwy wizg i tulpa zapikowała ze wzgórza, prosto w jego stronę.

Kpisz sobie ze mnie? – przemknęło mu przez głowę. Nawet na polu, na którym radził sobie najlepiej – czyli nabhi – stwór okazywał się być silniejszy. Na tyle, na ile było to możliwe, Liu zaczął biec jeszcze szybciej. Widział, że pozostało mu do przebycia raptem kilka li. Liczył w myślach upływający czas, każda chwila przybliżała go do celu. I gdy był już tak blisko, że wydawał się on niemal na wyciągnięcie ręki, usłyszał za sobą uderzenie potężnych skrzydeł. A potem ten sam dźwięk, co podczas pierwszego starcia – wciągane powietrze, sygnalizujące gromadzenie energii oddechu.

Urzędnik przemieszczał się zbyt szybko, by bezpiecznie wykonać unik. Uderzenie powietrza wręcz zwaliło go z nóg i posłało do przodu niczym szmacianą lalkę.

A więc tak zamierza mnie wykończyć, zrozumiał, wygrzebując się z ziemi. Pozostanie poza moim zasięgiem dzięki nabhi i będzie atakować za pomocą pupphusy.

Tulpa już zataczała koło, szykując się do kolejnego ataku z powietrza. Liu powiódł oczami po otoczeniu. Zdziwił się, jak daleko wyrzuciło go połączenie ataku wraz z pędem nabranym podczas zbiegania ze wzgórza: znajdował się o wiele bliżej miasta, niż się spodziewał. Pierwsze domy stały w zasięgu ręki… a raczej macki. Nie czekając, aż przeciwnik powali go kolejnym wyładowaniem energii, wystrzelił kończynę w kierunku jednego z budynków, a gdy tylko upewnił się, że trzyma się dość mocno – katapultował się w stronę centrum zabudowań. Przez chwilę sunął ponad budynkami, po czym opadł, uderzając z dużą siłą w bruk ulicy. Nie miał jednak czasu – zwlekając mógł stracić tę niewielką przewagę, którą właśnie uzyskał.

Raz za razem wystrzeliwał się do przodu, starając się nie poruszać w linii prostej, by nie stanowić łatwego celu. Czasami lądował na ulicy, czasami na dachu któregoś z budynków, jednak szczęście dopisywało mu na tyle, że ani razu nie zatrzymał się na ścianie jednego z nich, co znacznie by go spowolniło. Tulpa wielokrotnie ponawiała ataki, lecz nie dosięgły one urzędnika. Co prawda poruszała się szybciej, ale nie mogła przy tak dużej prędkości zniżyć się pomiędzy budynki, które osłaniały uciekającego mężczyznę przez większość czasu.

Wreszcie w zasięgu wzroku mężczyzny pojawiły się znajome ruiny. Choć oboje poruszali się tak prędko, że cały pościg nie mógł trwać dłużej niż parę minut, napięcie urzędnika urosło wystarczająco wysoko, by wydało mu się, jakby uciekał co najmniej od godziny. Było w tym coś więcej, niż zwykłe złudzenie – dzięki energiom swoje zmysły wyostrzył do oporu, aż wszystko dookoła zaczęło poruszać się coraz wolniej i wolniej. Jeszcze nie zdarzyło mu się doświadczyć takiego efektu, bowiem nigdy nie czuł na sobie aż takiej presji.

Jeszcze raz wzbił się w powietrze, robiąc to pod większym niż do tej pory kątem, w efekcie czego wznosił się i opadał dłużej. Tulpa zauważyła w nim łatwy cel. Była tak pewna swojej przewagi, że nie obawiała się nawet kontrataku. Liu właśnie na to liczył.

W miarę, gdy zbliżała się do niego z zawrotną prędkością, urzędnik obserwował, jak szykuje atak zionięciem. Znajdując się w powietrzu nie miał możliwości zrobienia uniku. Zamiast tego odliczał czas, czekając na idealny moment. Musiał wykonać ruch, gdy przeciwnik znajdzie się możliwie najbliżej, lecz jeszcze zanim nadejdzie uderzenie. Nie mógł sobie pozwolić na błąd. Nawet najmniejszy poślizg – i po nim.

Świat wokoło spowolnił na tyle, że wydawał się na chwilę stanąć w miejscu. Przy ustach tulpy pojawiły się pierwsze zawirowania powietrza, które byłyby zupełnie niedostrzegalne dla zwykłego człowieka.

Liu wystrzelił jedną rękomacką w stronę przeciwnika, zaś drugą w kierunku samego centrum znajdującego się pod nim osuwiska. Gdy tylko obie kończyny natrafiły na cele, uczepił się ich i pociągnął z całej siły.

Uderzenie odebrało mu oddech. Nie był w stanie powiedzieć, co było gorsze – atak tulpy czy siła, z jaką posłał samego siebie na grunt. Obie te rzeczy jednocześnie przypomniały mu, jak to jest znaleźć się w walącym się budynku. Jednak w miarę jak dochodził do siebie, jego niewielka do tej pory nadzieja na sukces stawała się silniejsza. Jakimś cudem udało mu się wykonać ten szalony plan.

Tulpa stała nieco dalej – sam upadek na ziemię, mimo dużej prędkości, zdawał się nie zrobić na niej większego wrażenia. Chociaż Liu znajdował się w jej zasięgu, niczym nieosłonięty i niebędący w stanie się obronić, całą uwagę poświęcała przedmiotowi, który znajdował się w jej dłoni. Była to drobna czarna statuetka. Urzędnik nie potrafił powiedzieć, co przedstawia. Jego wizja stała się rozmyta – znak, że tracił kontrolę nad energiami, które odpowiadały za wyostrzone zmysły – lecz nie to było przyczyną. To raczej dusti było tak niewyobrażalnie czarne, że nie dało się określić głębi i umysł wariował, próbując wyodrębnić krawędzie i powierzchnie. W efekcie przedmiot wydawał się być raczej dziurą w rzeczywistości, niż fizycznym obiektem.

Pewien jego trudniejszy podręcznik, który jako jedyny w ogóle poświęcał wypaczeniu swój fragment – a i tak było to raptem kilka zdań – sugerował, że dusti zostały wykonane przez którąś z minionych cywilizacji. Według autora, jej przedstawiciele albo czcili je, albo wykorzystywali ich moc do odstraszania dzikiej zwierzyny lub wojen. Liu jak do tej pory nie miał podstaw, by w to nie wierzyć, lecz teraz, gdy znalazł się w bezpośrednim wpływie wypaczenia, twierdzenie to wydało się mu absurdalne. Wszystko w nim szalało, jego energie na zmianę uwalniały się bez żadnej kontroli i zanikały zupełnie. Miał wrażenie, że jeszcze moment i przemieni się nie do poznania, w coś do głębi nieludzkiego. Niemożliwe, by ktokolwiek wytrzymał na tyle długo mając dusti w zasięgu ręki, by je stworzyć lub choćby wykorzystać do czegoś praktycznego.

Wystarczyło spojrzeć na tulpę, by jeszcze dobitniej to zrozumieć. Jej forma zmieniała się: skóra przypominała powierzchnię falującego oceanu, z której raz po raz wybijała się nowa kończyna, po czym zapadała z powrotem. Było oczywiste, że jego organy wewnętrzne, a także umysł podlegały ciągłym transformacjom w podobny sposób. Istota desperacko walczyła, by pozostać sobą. Urzędnik rozumiał, że jeśli szybko się nie oddali, on także będzie zagrożony, jednak nie mógł porzucić tego jakże fascynującego widoku.

Uwolnił się dopiero, gdy tulpa swoją walkę przegrała. Pod wpływem wypaczenia zapadła się w bezkształtną, pulsującą masę, która lewitowała przez chwilę. Liu wyczuł poprzez zirsę (niejasno zdawał sobie sprawę, że wypaczenie musiało jakoś ją aktywować), że umysł niedawnego oponenta również zmienił się w coś prymitywnego, aż stracił zdolność stawiania oporu, i to był jego koniec. Z efektami dźwiękowymi i wizualnymi, które były tak niepodobne do czegokolwiek innego, że urzędnik nie potrafiłby ich opisać nawet, gdyby od tego zależało jego życie, tulpa zniknęła z powierzchni ziemi.

 

 

Epilog

 

Gdy Liu szedł przez miasto, mijani ludzie rzucali ukradkiem spojrzenia w jego stronę. Po walce, którą stoczył, ledwo co dał radę doczołgać się do schronienia. W burdelu spędził dobre dwa tygodnie, dochodząc do siebie. Wśród mieszkańców musiało huczeć od rozmaitych plotek, ale on miał na głowie większe zmartwienia.

Posłany z raportem goniec zapewne znajdował się już w połowie drogi do stolicy. Urzędnikowi pozostała jedynie ostatnia rzecz do zrobienia. Wyszedł poza zabudowania i po raz kolejny skierował się w stronę klasztoru. Miał szczerą nadzieję, że był to już ostatni. Przynajmniej pogoda jest ładna tym razem, pomyślał. Zmieniała się pora roku i po deszczach poprzedniej nie widać było śladu. Gdy wróci do stolicy, będzie tam zima.

Nauczony doświadczeniem, Liu spodziewał się ponownie zastać puste mury. Zamiast tego mnisi zebrali się na dziedzińcu pod głównym budynkiem. W liczbie ponad dwudziestu, zapewne stanowili wszystkich lub prawie wszystkich mieszkańców kompleksu. Za ich plecami, poprzez framugę wrót, dało się dostrzec złoty posąg. Ciekawe, czy w przyszłości stanie się on obiektem kultu miejscowych, zastanowił się Liu. Mało prawdopodobne, by kiedykolwiek poznali historię ostatnich dni życia Buddy. Na prawdę było miejsce w raporcie, natomiast z wyjawienia jej mieszkańcom miasta nie wynikłoby nic pożytecznego. Myśl o tym, jak zareagują ich potomkowie, gdy prędzej czy później odkryją, co znajduje się wewnątrz posągu, któremu oddają cześć, przemknęła wysłannikowi Magistratu przez głowę sprawiając, iż mimo woli się uśmiechnął.

– Zatrzymaj się, urzędniku! – krzyknął jeden z członków zakonu. – Po co tu jeszcze przylazłeś? Czyż nie dość ci, że zabiłeś naszego Buddę? Zostaw nas w spokoju!

– Wiem, z czym walczyłem i z pewnością nie był to żaden Budda! A przyszedłem tu po was.

– Przecież wiesz, że oni byli razem połączeni! – zaoponował inny. – Stanowili jedną istotę!

– Pierwsze słyszę – skłamał Liu. – Nawet, gdyby tak było, to nie ma w prawach Magistratu zapisu pozwalającego traktować dwie osoby jako jedną. Jak dla mnie Budda to ten, który znajdował się w sali za wami.

– Mówisz o prawach – podchwycił ktoś – lecz zgodnie z nimi nie masz nad nami żadnej władzy! Nasz zakon ma przywilej samostanowienia z nadania Cesarza. Nie możesz nas sądzić!

– Mylicie się… albo celowo naginacie prawdę. Przywilej nie został nadany klasztorowi, tylko Buddzie. A on nie żyje! W stolicy mają dość dzielenia się władzą z lokalnymi autorytetami. Będą bardzo zadowoleni, że przywróciłem te tereny pod ich bezpośrednią kontrolę.

Trwała cisza, gdy do mnichów powoli docierało, w jakim celu Liu zjawił się w ich domu i że nie ma od tego ucieczki.

– A więc wszystko było przesądzone jeszcze zanim tu przyszedłeś? Czyż tak, urzędniku? – zapytał jeden z nich, ale nie potrzebował odpowiedzi. – I pomyśleć, że daliśmy ci szansę…

– Ukrywaliście i wspieraliście w działaniach niebezpiecznego mutanta! – Krzyknął Liu, któremu kończyła się cierpliwość. – Doprowadziliście do śmierci urzędnika, czterech żołnierzy i wielu mniej znaczących ludzi! Zaatakowaliście mnie podczas wykonywania obowiązków! Każde z tych przestępstw z osobna karane jest śmiercią. Od początku rezultat mógł być tylko jeden!

– Naprawdę myślisz, że dasz nam radę? – rzucił z pewnością siebie nieco większy od pozostałych mnich. – Sam jeden przeciw dwóm tuzinom?

– Owszem. Wiem co nieco o waszych zasadach. Jeszcze zanim tu przybyłem, postarałem się zebrać odrobinę informacji. Potem miałem okazję częściowo je zweryfikować dzięki naukom wystawionym na widok w sali Buddy. On był mistrzem wielu sztuk, jednak to, czego was nauczył, pozostawia wiele do życzenia. Położył nacisk na ulepszanie samego siebie przy pomocy energii i dążenie do oświecenia, i być może nawet nie jest to zła droga, ale na niewiele wam się zda w tej sytuacji. On także zakazał wam korzystać z broni ani nie nauczył was nią walczyć. Koniec końców, nie da się osiągnąć jedności ze światem, zabijając. – W trakcie wypowiedzi zakonnicy tracili posturę w miarę, jak słabło ich morale. – Dlatego też zostawiliście mnie w spokoju, choć byłem ranny i mieliście dużo czasu, nim odzyskałem pełnię sił. Pomimo tej przewagi nie odważyliście się zaryzykować walki. Zamiast tego woleliście uczepić się nadziei, że zostawię was w spokoju i udam się z powrotem do stolicy. Wasza jedyna broń to jakieś narzędzia i te mizerne tubki ze strzałkami pokrytymi trucizną, choć teraz już powinniście dobrze wiedzieć, że one na mnie nie działają. Ja zaś zostałem nauczony, jak zamienić swoje ciało w prawdziwą maszynę do niesienia śmierci! – Kończąc przemowę, Liu odrzucił szatę, ukazując długie kościane ostrza wyrastające z przedramion oraz muskuły tak przerośnięte, że wydawały się wręcz nieludzkie.

– Gotujcie się! – wrzasnął któryś z mnichów.

Kilku innych dorzuciło coś w podobnym tonie, jednak było już za późno. Liu jednym potężnym susem pokonał dzielący ich dystans.

Następnie zaczęła się masakra.

Koniec

Komentarze

Issanderze, jakże się cieszę, że znów pojawiły się Twoje opowiadania. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, postaram się nie zawieść :)

ironiczny podpis

Ale wyluzuj trochę z tym wstawianiem tekstów jednego dnia.

Babska logika rządzi!

Pozostałe mają łącznie dwie strony, więc to tylko tak się wydaje, że dużo. Ale masz rację i obiecuję, już nic więcej dzisiaj nie dodam :)

ironiczny podpis

Bardzo ciekawy świat stworzyłeś. Podobały mi się różne rodzaje energii i ich wykorzystanie. Fabuła też niczego sobie.

Za to mam wrażenie, że zabrakło ostatniego czytania przed publikacją. Gdzieniegdzie widać ślady zmian, trochę błędów zostało, w tym jeden ortograf. Na początku interpunkcja kuleje.

Liu przeklinał swój brak talentu w mocy umysłu, przez który nie był w stanie rozproszyć mgły, która osiadła na jego umyśle.

Nawet bez powtórzenia to zdanie brzmiałoby niezgrabnie – dużo rzeczowników się zgromadziło w jednym miejscu.

Lecz jeśli przystaniesz na moją propozycję, karzę dziewuchom wziąć wolne do końca dnia.

Ojjj, paskudny ortograf.

Oboje wiemy, że nie brakuje im ludzi twojego pokroju.

Czyli Budda jest kobietą? Oboje = mężczyzna + kobieta.

Gdy Liu szedł przez miasto, mijały go rzucane ukradkiem spojrzenia.

Próbowałam to sobie wyobrazić. ;-) Po co rzucać spojrzenie, jeśli ma się minąć z celem?

Babska logika rządzi!

Niezłe opowiadanie. Przeniosło mnie w nieznany świat, pokazało osobliwe sceny, dostarczyło świeżych wrażeń – jak choćby zarządzanie energiami, co znakomicie pomogło bohaterowi w jego dziele.

Szkoda że pomysłowi nie dorównuje wykonanie – w tekście jest sporo usterek i potknięć, zdarzają się źle zapisane dialogi, a nie najlepsza interpunkcja sprawia, że niektóre zdania można odczytać opacznie.

 

Choć mie­rzy­ła mu le­d­wie do pier­si… –> Raczej: Choć sięgała mu le­d­wie do pier­si

 

po czym kla­snę­ła dwa razy dłoń­mi. –> Wystarczy: …po czym kla­snę­ła dwa razy.

Nie można klaskać, nie używając dłoni.

 

Jego rów­nież by tam nie było, gdyby nie roz­ka­zy. –> Jego rów­nież by tu nie było, gdyby nie roz­ka­zy.

 

i da­jesz sobie radę nad nimi za­pa­no­wać… –> Raczej: …i potrafisz nad nimi za­pa­no­wać

 

– Tak, czci­god­ny – po­twier­dzi­ła Bur­del­ma­ma –> Dlaczego wielka litera? Brak kropki na końcu zdania.

 

– Tego mi wła­śnie trze­ba było wie­dzieć. –> Raczej: – Właśnie to chciałem wie­dzieć. Lub: Właśnie tego chciałem się dowiedzieć.

 

po czym zwró­ci­ła się na nowo do przy­by­sza. –> Wystarczy: …po czym zwró­ci­ła się do przy­by­sza. Lub: …po czym znów zwró­ci­ła się do przy­by­sza.

 

ale zde­cy­do­wał prze­ciw temu. –> …ale zde­cy­do­wał inaczej.

 

Liu nie mu­siał długo cze­kać, nim zja­wi­ła się dziew­czy­na, o którą pro­sił. –> Liu nie mu­siał długo cze­kać, aby zja­wi­ła się dziew­czy­na, o którą pro­sił. Lub: Liu nie mu­siał długo cze­kać na zja­wi­enie się dziew­czy­ny, o którą pro­sił.

 

Nie­raz znaj­do­wał się pod szcze­rym wra­że­niem tego, czego po­tra­fi­ła do­ko­nać z jego pra­gnie­nia­mi do­brze wy­szko­lo­na kur­ty­za­na. –> Nie­raz znaj­do­wał się pod wielkim wra­że­niem tego… Lub: Nie­raz był szczerze zdumiony tym

 

a nabhi sta­no­wi­ła prze­cież po­nie­kąd jego spe­cja­li­za­cją. –> Literówka.

 

minął tylko grup­kę ba­wią­cych się dzie­cia­ków. Byli jesz­cze zbyt mło­dzi, by pra­co­wać… –> Piszesz o dzieciakach, a te są rodzaju nijakiego, więc drugie zdanie winno brzmieć: Były jesz­cze zbyt mło­de, by pra­co­wać

 

Wie­dział, że mia­stecz­ko sta­no­wi­ło wła­sność klasz­to­ru i nie było w nim obec­no­ści Ma­gi­stra­tu… –> …i nie było w nim Magistratu… Lub: …i Magistrat w nim nie istniał…

 

Teren usia­ny był wzgó­rza­mi, czę­ścio­wo po­kry­tych la­sa­mi… –> Teren usia­ny był wzgó­rza­mi, czę­ścio­wo pokrytymi la­sa­mi

 

Na wznie­sie­niu le­żą­cym na wskroś po dru­giej stro­nie mia­stecz­ka… –> Pewnie miało być: Na wznie­sie­niu le­żą­cym na wprost po dru­giej stro­nie mia­stecz­ka

 

Po­przez wrota wy­szedł na dzie­dzi­niec. –> Po­przez wrota w­szedł na dzie­dzi­niec.

 

brak ta­len­tu w mocy umy­słu, przez który nie był w sta­nie roz­pro­szyć mgły, która osia­dła na jego umy­śle. –> Powtórzenia.

 

na usta­wio­nych po bo­kach, nie­wiel­kich ka­plicz­kach. Na kilku ża­rzy­ło się ka­dzi­dło… –> Wydaje mi się, że raczej: …nie­wiel­kich ołtarzykach. Na kilku ża­rzy­ło się ka­dzi­dło

Jeśli jednakowoż były to jednak kapliczki, to: W kilku ża­rzy­ło się ka­dzi­dło

 

Jego prio­ry­te­tem po­zo­sta­wa­ło roz­wią­za­nie kwe­stię nie­wy­ja­śnio­nych za­bójstw. –> …roz­wią­za­nie kwe­stii nie­wy­ja­śnio­nych za­bójstw. Lub: …roz­wią­za­ć kwe­stię nie­wy­ja­śnio­nych za­bójstw.

 

– Nasze pisma opi­su­ją świat takim… –> Nie brzmi to najlepiej.

Może: – Nasze księgi opi­su­ją świat takim

 

że sami się z tym w porę nie upo­ra­li­ście… –> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …że sami się z tym na czas nie upo­ra­li­ście

 

jakby wiele par oczy bacz­nie się mu przy­glą­da­ło. –> Literówka.

 

Po ru­bie­żach szla­ja­ło się wielu ka­zno­dzie­jów i pro­ro­ków. –> Czy na pewno szlajali się, czy może raczej szwendali się/ włóczyli się/ kręcili się/ wałęsali się?

 

celem osza­co­wa­nia strat wy­ni­kłych z ulew­nych desz­czy… –> Raczej: …celem osza­co­wa­nia strat, będących skutkiem ulew­nych desz­czy

 

za­brał ze sobą naj­mniej­szą moż­li­wą ilość lu­dzie… –> …za­brał ze sobą naj­mniej­szą moż­li­wą liczbę ludzi

 

Mam wra­że­nie, iż wię­cej przy­dat­nych in­for­ma­cji do­wie­dzia­łem się z na­szej od cie­bie, niż przez resz­tę dzi­siej­sze­go dnia. –> Dość niezrozumiale zdanie.

Proponuję: Mam wra­że­nie, iż wię­cej przy­dat­nych in­for­ma­cji usłyszałem/ dostałem od cie­bie, w czasie naszej rozmowy, niż przez resz­tę dzi­siej­sze­go dnia.

 

Na­past­nik syk­nął coś nie­zro­zu­mia­łe­go i na­brał głę­bo­ki wdech. –> …i zrobił głę­bo­ki wdech. Lub: …i na­brał głę­bo­ko powietrza.

 

wsko­czy­ła do środ­ka przez dziu­rę. Na­stęp­nie się­gnę­ła dło­nią do środ­ka swego gar­dła… –> Powtórzenie.

Może: Na­stęp­nie się­gnę­ła dło­nią do wnętrza swego gar­dła

 

wy­cią­ga­jąc z niego długi szty­let w akom­pa­nia­men­cie obrzy­dli­wych od­gło­sów… –> No cóż, nie umiem sobie wyobrazić sztyletu w akompaniamencie.

 

Wy­strze­lił jedną z nich, owi­ja­jąc ją wokół prze­ciw­ni­ka w pasie. –> Czy dobrze rozumiem, że przeciwnik miał na sobie pas?

Proponuję: Wy­strze­lił jedną, owi­ja­jąc ją wokół pasa prze­ciw­ni­ka.

 

Igno­ru­jąc cię­cia szty­le­tem za­ci­snął mię­śnie… –> Czy mięśnie można zaciskać?

 

po­czuł sil­niej­szy ból, niż do tam­tej pory był sobie w sta­nie wy­obra­zić. –> …po­czuł ból, sil­niej­szy niż do tej pory był sobie w sta­nie wy­obra­zić.

 

Liu mu­siał za­sta­no­wić nad dal­szy­mi dzia­ła­nia­mi. –> Liu mu­siał za­sta­no­wić się nad dal­szy­mi dzia­ła­nia­mi.

 

Praw­do­po­dob­nie na parę dni sta­nie się przy­ku­ty do łóżka. –> Praw­do­po­dob­nie na parę dni zostanie przy­ku­ty do łóżka.

 

jak wy­cią­gnąć z cie­bie in­for­ma­cje. – Mó­wiąc to Liu wy­cią­gnął rękę… –> Powtórzenie.

Może w pierwszym zdaniu: …jak wydobyć z cie­bie in­for­ma­cje.

 

i wy­szarp­nął ka­wa­łek ciała. Za­sko­czy­ła go ła­twość, z jaką dał się ode­rwać. –> Wyszarpnął ciało, więc: …z jaką dało się ode­rwać.

 

Cięż­ko to wy­tłu­ma­czyć poza ter­mi­na­mi… –> Trudno to wy­tłu­ma­czyć poza ter­mi­na­mi

 

po­zo­sta­nie i umrze razem wraz ze sta­rym. –> Dwa grzybki w barszczyku.

 

Albo nie spo­tka­cie się wcale, nie uda ci się roz­wią­zać za­gad­ki mor­derstw i w nie­sła­wie. –> Co w niesławie?

 

– Gdy­byś miał pod­sta­wę, by tak uwa­żać, znowu być mnie tor­tu­ro­wał, he, he… –> Literówka.

 

wa­ha­ło się po­śród roż­nych osób… –> Literówka.

 

Lecz czy ja już teraz prze­cież nie ko­rzy­stam z zirsy? – zapy­tał się sie­bie Liu. –> Dwa grzybki w barszczyku. Wystarczy: …zapy­tał sie­bie Liu. Lub: …zadał sobie pytanie Liu.

 

Cięż­ko prze­wi­dzieć, co do­kład­nie by się stało… –> Trudno prze­wi­dzieć, co do­kład­nie by się stało…

 

i tulpa za­pi­ko­wa­ła w dół ze wzgó­rza… –> Masło maślane. Czy można zapikować w górę?

 

Ude­rze­nie po­wie­trza wręcz zmio­tło go z nóg… –> Ude­rze­nie po­wie­trza wręcz zwaliło go z nóg

Wyrażenie zwalić z nóg jest związkiem frazeologicznym.

 

znaj­do­wał się o wiele bli­żej mia­sta, niż się spo­dzie­wał. Naj­bliż­szy dom… –> Nie brzmi to najlepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo spodobało mi się stworzone w tekście uniwersum. Chyba jedyny zonk, jaki miałem, to stosowanie tytułu Buddy – ale jak przypomniałem sobie, że to także, a może przede wszystkim, tytuł, odpuściłem :) Stworzyłeś ciekawy system magiczny i polityczny.

Fabuła też ciekawa, dobrze zakorzeniona w kulturze wschodniej. Spodobała mi się cała intryga.

Jednak są elementy w tekście, które wymagałyby oszlifowania. Przede wszystkim infodumpy – czasem za często moim zdaniem się do nich odwołujesz. Choćby po pierwszej rozmowie z Buddą, gdy narrator robi pełen wykład z magii, choć niektóre rodzaje energii poznamy dopiero później. Albo przy drugiej rozmowie z karczmarzem, gdy opisujesz wydostanie się bohatera z niebezpiecznej sytuacji już po fakcie. Ujęło to sporo napięcia z sytuacji.

Drugim problemem były dla mnie walki – za mało dynamiczne przez szczegółowość opisów, a czasem nawet przemyślenia postaci. To przeszkadzało mi w cieszeniu się konfrontacjami.

Podsumowując: czytałem z zainteresowaniem, chcąc poznać świat, jednak pewne grudy na drodze uniemożliwiły pełną satysfakcję z lektury. Bardzo ładny, choć niepełny koncert fajerwerków. Ale za samo uniwersum klik się należy :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki. Tworzenie uniwersum to moje forte, natomiast nad wieloma innymi rzeczami muszę popracować, więc jestem wdzięczny za uwagi.

Zresztą, świat opisany w opowiadaniu pierwotnie powstał jako setting autorskiego erpega, a sam tekst miał być jedynie wstępem zachęcającym potencjalnych graczy. Dopiero potem rozwinął się jako coś poważniejszego, a na poprowadzenie erpega ostatecznie i tak nie starczyło mi czasu. Więc może to trochę zarzutowało na efekt końcowy.

ironiczny podpis

Setting? Tak coś czułem w trakcie czytania.

Popieram światotwórstwo, sam lubię sobie strzelić jakiś świat na śniadanie. Tutaj nie zgrało mi użycie pojęć budda czy mutant. Nie wiem czemu, po prostu zgrzyta. :P

Popieram zdanie o infodumpach. IMO, częściowe ich skrócenie poprawiłoby dynamikę opowiadania.

Nie podobały mi się niektóre zwroty, wyszły koślawo, np: “zaciągnęła się dymem z długiej rurki”.

Ciekawy system magii – to na plus. I fajny klimat.

 

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

To jeden z dwóch, moim zdaniem, bardzo niedocenionych tekstów z października (drugim jest Baśń o pewnej burzliwej nocy ​NoWhereMana, do którego skomentowania się przymierzam). 

Komentarz obecny jest zaledwie przedmową do dłuższego i ma na celu usatysfakcjonowanie portalowych urzędasów, którzy zaraz by się przyczepili, że głos do biblioteki nieważny, bo brak merytorycznego komentarza. A biblioteka powinna być murowana.

Merytorycznie powiem zatem tak: fajnie wykreowany świat osadzony mocno w realiach quasidalekowschodnich. Tekst napisany sprawnie i językowo bez większych zarzutów. Zdarzają się jednak czasem zdania karkołomne, a nawet całe fragmenty tekstu wykazują znamiona ekwilibrystyki językowej. Przykład takiej ekwilibrystyki i akrobatyki karkołomnej:

 

Idąc opustoszałymi ulicami minął tylko grupkę bawiących się dzieciaków. Byli jeszcze zbyt młodzi, by pracować, choć pozostał im najwyżej rok – być może kilka, jeśli ich rodzice należeli do tych bardziej zamożnych – oraz kobietę z dziwnym cieniem na twarzy, który próbowała ukryć, tak jak ukrywa się widoczne oznaki choroby. ​

 

Poza tym intryga niczego sobie.

 

A teraz idę do biblioteki, bo to wstyd żeby autor tak zacnego opowiadania tyle czekał na kolejne głosy. Wrócę tu jeszcze z głębszymi przemyśleniami.

Po przeczytaniu spalić monitor.

A teraz idę do biblioteki, bo to wstyd żeby autor tak zacnego opowiadania tyle czekał na kolejne głosy.

Mr.Marasie, już dawno kliknęłabym Bibliotekę, ale w opowiadaniu jest ciągle zbyt wiele usterek. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O. Gdybym wiedział, to szybciej bym się za to zabrał – przynajmniej poprawiłbym na szybko te błędy, które wypisałaś. Przed wrzuceniem tego tekstu poświęciłem naprawdę dużo czasu na redakcję, ale problem był taki, że zrobiłem sobie cztery czytania z poprawkami raz za razem, nie rozkładając ich w czasie. Kiedy okazało się, że mimo tego sporo błędów przepuściłem, a do tego kilka osób zasugerowało ograniczenie infodumpów i upłynnienie scen akcji, postanowiłem, że najlepiej będzie jak zrobię to wszystko po kilkutygodniowej przerwie. 

Jutro tekst będzie poprawiony.

*patrzy na godzinę*

Znaczy, dzisiaj, ale po tym jak pójdę spać i się obudzę :)

 

P.S. Dzięki, mr.maras, za docenienie niedocenionego tekstu :)

ironiczny podpis

OK. Przyjdę tu niedługo z pięknym klikaczem. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Okej. Poprawiłem wskazane błędy i usunąłem ¾ najbardziej rażącego infodumpu. Co do upłynnienia akcji, to myślę, że całemu tekstowi zafunduję jeszcze jedno czytanie połączone z przeredagowaniem co gorzej brzmiących fragmentów i nie chcę tego robić zaraz po poprzednich poprawkach, żeby uniknąć tego, co poprzednio. Poprawiając wskazane przez ciebie błędy zwróciłem uwagę, że sporo z nich to nie błędy, które zrobiłem pisząc tekst, tylko nanosząc poprawki – np. zmieniłem strukturę zdania, żeby uniknąć powtórzenia, i nie zauważyłem, że ostało mi się o jedno słowo za dużo lub zły przypadek. Postaram się zrobić to jutro, ale kwestia najbardziej palących problemów jest już rozwiązana.

 

Z kilkudziesięciu wskazanych przez Ciebie błędów nie mogę się zgodzić z jednym. Być może po prostu nie znam zasady, która by to opisywała (a że problemu nie da się dobrze opisać w słowach kluczowych, to nie znalazłem nic na ten temat na poradni PWN ani w google).

i wyszarpnął kawałek ciała. Zaskoczyła go łatwość, z jaką dał się oderwać. –> Wyszarpnął ciało, więc: …z jaką dało się oderwać.

Obiektem w zdaniu poprzedzającym jest “kawałek”, nie “ciało”. Po wstawieniu go na miejsce podmiotu domyślnego w zdaniu następującym mamy:

Zaskoczyła go łatwość, z jaką kawałek ciała dał się oderwać.

Czyli w pełni poprawne i zrozumiałe zdanie. Jeśli czegoś tutaj nie rozumiem, czy mogłabyś mi to wyjaśnić?

ironiczny podpis

Skoro twierdzisz, że chodzi o kawałek ciała, to zostaw zdanie tak, jak je napisałeś.

Klikacz został użyty. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Szkoda, że raczej już nie znajdą się jeszcze dwa kolejne :) Ale dzięki.

ironiczny podpis

Pewien jesteś?

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Jestem pewna, że przyjdą tu jeszcze czytelnicy, którzy docenią opowiadanie i dadzą temu wyraz. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@Zalth, to takie reverse psychology z mojej strony :P A tak na poważnie, myślałem, że mało kto zagląda do starych opowiadań. Na serwisie nie ma licznika odwiedzin, więc ciężko powiedzieć na pewno.

ironiczny podpis

A jednak zaglądają. Podejrzewam, że niektóre opowiadania mają po prostu pecha i trafiają na/w jakąś próżnię portalową z niewyjaśnionych przyczyn. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Raczej chodzi o długość, nie każdy ma czas przeczytać prawie 70k. Wiem z doświadczenia, bo mam dwie takie kobyły, do których nawet jak ktoś zajrzy, to raczej szybko nie przeczyta. Akurat to przeczytałem, bo miałem dyżur i czasem złota gwiazdka błyśnie. :)

 

Pod krótkimi tekstami roi się od komentarzy.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

​Ale w sumie podobnie było np. z “Zacznijmy tedy od Przemka”​ Joseheim. Bardzo udany tekst, niedługi, a wpadł w ową próżnię i dosłownie cudem, last minute dostał się na listę nominowanych do piórka.

 

edit. Chociaż długość też ma na pewno spore znaczenie.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Z tymi cudami też bym nie przesadzał, bo duża część dyżurnych aktywuje się dopiero przed piątym miesiąca.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Jak najbardziej rozumiem. Sam czasami łapię się na tym, że na szort rzucę okiem, nawet jeśli są widoczne błędy, a na opowiadanie czasami nie starczy mi czasu, nawet jeśli dostało się do biblioteki… Dlatego też nie liczyłem tutaj na bibliotekę, choć jestem zadowolony z tego tekstu.

Najgorzej, że kolejnym moim dziełem będzie opowiadanie, które już jest dłuższe od tego… a jeszcze mam do napisania zakończenie :D Prawdopodobnie na koniec wyjdzie mi jakieś 100k…

ironiczny podpis

To postaraj się tych 100k nie przekraczać, bo dyżurni nie maja obowiązku czytania dłuższych opowiadań, długie teksty nie mogą też być nominowane do piórka. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za info, wezmę pod uwagę podczas pisania.

ironiczny podpis

;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czynności towarzyszyły obrzydliwe, przywodzące na myśl wymiotowanie odgłosyw pa.

Co to są odgłosyw pa?

 

Interesujący pomysł i na samą intrygę, i na kreację całego świata z czterema energiami, i połączenia buddy z tulpą. Wciągające opowiadanie. Przeczytałam z przyjemnością.

Przynoszę radość :)

A jednak te dwa brakujące kliki się znalazły. Cieszę się.

Po przeczytaniu spalić monitor.

:)

Przynoszę radość :)

@Anet: dzięki, mała nieuwaga przy wprowadzaniu poprawek. Fajnie, że ci się podobało.

@mr.maras: ja także :)

ironiczny podpis

Bardzo fajne, wciągające fantasy. Czyta się jednym tchem. Tętni magią. Jak to człowiek czyta, to żałuje, że sam nie jest czarownikiemsmiley Zgrabnie zarysowany fragment quasi-chińskiego świata. Bardzo udane opowiadanie. Do tego (nie wiem, na ile po poprawkach) warsztat niemalże bez zarzutu. Widać włożoną w to pracę i, co najważniejsze praca ta się opłaciła. Mnie osobiście najbardziej podobała się kreacja tego bożka zwanego Buddą

To najważniejsze, co chciałem powiedzieć. Co powiem dalej, to duperele.

Na początku opowiadania Zhan Liu stwierdza, że, mówiąc w skrócie, prostytutki nie wykazują nim zainteresowania z uwagi na brak klientów w burdelu. To nielogiczne. Im mniej klientów, tym większe zainteresowanie powinien budzić każdy, który jednak tam zawitał.

Też na początku, tylko trochę dalej, kiedy Zhan Liu przybywa do klasztoru jest napisane, że “tym razem, jak poprzednio, zapukał we wrota”. Nie było mowy wcześniej o tym, że Zhan Liu pukał wcześniej do drzwi klasztoru, ani że w ogóle tam się wcześniej zjawił.

W sali klasztornej Zhan Liu słyszy głos wyłącznie we własnej głowie (ze wszystkich stron otacza go cisza), a jednocześnie stwierdza, że głos pochodzi od Buddy. Skąd on to w ogóle wiedział?

Dlaczego słowa “Budda” w opowiadaniu pisane jest z wielkiej litery. Czy to imię tego kolesia w posągu albo ten jedyny Budda? Bo jeżeli nie, i budda to tylko jakiś rodzaj istoty, powinno być pisane z małej.

Po opuszczeniu klasztoru Zhan Liu jest zadowolony, że odtąd dysponuje pełnomocnictwem Buddy (trzymam się pisowni Autora) i może tym samym działać w jurysdykcji klasztoru. Pomijając fakt, że Budda wcale mu tego pełnomocnictwa wyraźnie nie udzielił (vide – dialog Zhana Liu z Buddą w sali klasztornej), jakim to dowodem pełnomocnictwa Buddy mógł się Zhan Liu legitymować wobec miejscowej, podlegającej klasztorowi, ludności? Przecież Budda nie dał mu żadnego dokumentu i nie napisał pełnomocnictwa Zhanowi Liu na czole.

Podczas drugiej rozmowy z burdelmamą Zhan Liu dochodzi w pewnym momencie do wniosku, że nie chce “ponownego wysłuchiwania jej planów na życie”. Jak dotąd burdelmama ani słowem nie mówiła o swoich planach na życie. Mówiła jedynie o swoim wcześniejszym życiu, a to różnica.

W około połowie opowiadania Zhan Liu stwierdza, iż, jest oczywiste, że jego przeciwnik (zabójca) i mnisi współpracują Z czego ta oczywistość wynikała? Do chwili wyrażenia powyższej (i kluczowej dla biegu opowiadania) opinii, Zhan Liu nie miał nawet poszlak na takową współpracę.

Zaraz po stwierdzeniu tej oczywistości stoi dokładnie tak “po tym jak rozdzielili się, zajęli się realizacją różnych celów” Jest dla mnie niejasne kto z kim (i kiedy) się rozdzielił.

Podczas tortur Budda tłumaczy Zhanowi Liu, dlaczego mnisi go nie słuchają. Twierdzi na wstępie, że “trudno to wytłumaczyć poza terminami naszej wiary, ale spróbuje” i rzeczywiście próbuje. Moim zdaniem nie udaje mu się.

W fragmencie opowiadania obejmującym rozważania Zhana Liu na temat spaczenia, jest taki kawałek “a ponieważ jego oddziaływanie”. Logicznym byłoby, że to “jego” dotyczy spaczenia. Jednak zgodnie z bezwzględnie obowiązującymi regułami języka polskiego owo “jego” powinno stosować się do poprzedniego rzeczownika rodzaju męskiego lub nijakiego w liczbie poj.. Tymczasem poprzednie takie rzeczowniki to “aparat” i “niedopuszczenie”. Czy o to chodziło?

Przyznaję, że dopiero pod koniec opowiadania zorientowałem się, że feralne osuwisko znajdowało się w centrum miasta i zaskoczyło mnie to. Czyli całe miasto, nie tylko któraś z przylegających do niego wsi, znajdowało się na zboczu (lub skarpie) na tyle stromym, by osuwisko było możliwe. To bardzo rzadkie dla choćby trochę większych miast, które niemalże zawsze leżą (przynajmniej w swojej centralnej części) w dolinach. Ale niczego nie można wykluczyć, zwłaszcza w fantastycznym świecie.

Podczas finałowego starcia Zhan Liu strzela swoimi rękomackami między innymi w kierunku dusti, spaczenia. I natychmiastowym tego efektem jest, że tulpa trzyma w ręku małą figurkę. Czy nie logiczne byłoby , że figurka znalazła się w dłoni Zhana Liu, który to właśnie po nią sięgnął?

Gdzieś w tych okolicach Zhan Liu nie wyobraża sobie, aby (między innymi) trzymał dusti na tyle długo w ręku, by je stworzyć. Nic dziwnego. Nie można trzymać czegokolwiek w ręku, by to stworzyć. Nie można trzymać czegoś, czego jeszcze nie ma.

Na koniec pozdrawiam, Issander. Podwójnie, ponieważ sam kiedyś ładnych parę lat mistrzowałem w takim jednym RPG, aczkolwiek autorskiego świata nie stworzyłem nigdy.

 

 

Fajnie, że ci się spodobało i dzięki za wiele uwag. Odpowiem na kilka z nich. Jeśli na któreś nie odpowiedziałem, to znaczy, że zgadzam się z tobą, przynajmniej częściowo.

Dlaczego słowa “Budda” w opowiadaniu pisane jest z wielkiej litery. Czy to imię tego kolesia w posągu albo ten jedyny Budda? Bo jeżeli nie, i budda to tylko jakiś rodzaj istoty, powinno być pisane z małej.

“Budda” jest tytułem należnym osobom, które uzyskały oświecenie. Pisany wielką literą, jeśli odnosi się do konkretnej osoby, małą, jeśli nie. Inne tego typu tytuły zapisuje się podobnie, jak “lama” czy “guru” (oczywiście jeśli idzie o “guru”, to tylko w oryginalnym znaczeniu).

Na początku opowiadania Zhan Liu stwierdza, że, mówiąc w skrócie, prostytutki nie wykazują nim zainteresowania z uwagi na brak klientów w burdelu. To nielogiczne. Im mniej klientów, tym większe zainteresowanie powinien budzić każdy, który jednak tam zawitał.

Sens tego, co napisałem, jest inny. Zhan Liu twierdza, że do burdelu rzadko kiedy trafia człowiek wyższej klasy – prostytutki mają wystarczająco klientów, ale niemal zawsze są to miejscowi wieśniacy i drobni mieszczanie, jak raz na jakiś czas im się uzbiera pieniędzy, stąd nie są jakoś specjalnie zainteresowane nastepnym klientem.

Też na początku, tylko trochę dalej, kiedy Zhan Liu przybywa do klasztoru jest napisane, że “tym razem, jak poprzednio, zapukał we wrota”. Nie było mowy wcześniej o tym, że Zhan Liu pukał wcześniej do drzwi klasztoru, ani że w ogóle tam się wcześniej zjawił.

To wydarzenie jest wielokrotnie wspominane, choćby już w pierwszej scenie:

– To właśnie chciałem usłyszeć. Przyszedłem tu, ponieważ warunki jakie zastaliśmy w zajeździe odpowiadały co najwyżej służbie… Szukam wygodnego miejsca na spoczynek, dość już się namęczyłem w podróży.

Przyjmuję, że w klasztorze nie okazali się zbyt gościnni… Czyli nie będziesz korzystał z usług żadnej z dziewczyn, czcigodny? – Burdelmama spojrzała się na niego kąśliwie.

W sali klasztornej Zhan Liu słyszy głos wyłącznie we własnej głowie (ze wszystkich stron otacza go cisza), a jednocześnie stwierdza, że głos pochodzi od Buddy. Skąd on to w ogóle wiedział?

Trening w używaniu magicznych energii. Gdyby Zhan Liu był lepszy w używaniu zirsy, pewnie od razu by się zorientował, że to telepatia i tak dalej, a że tak nie jest, to zorientował się dopiero po jakimś czasie.

W około połowie opowiadania Zhan Liu stwierdza, iż, jest oczywiste, że jego przeciwnik (zabójca) i mnisi współpracują Z czego ta oczywistość wynikała? Do chwili wyrażenia powyższej (i kluczowej dla biegu opowiadania) opinii, Zhan Liu nie miał nawet poszlak na takową współpracę.

Wynika to z tego, że kiedy udawał, że padł ofiarą trucizny, stał się tego naocznym świadkiem :) Masz rację, że nie ma wprost powiedziane, że towarzyszami napastnika, z którym walczył, byli mnisi. Ale jest wyraźnie napisane, że miał to samo wrażenie, co w klasztorze (tj. obecność ludzi, którzy wymykają się jego zmysłom dzięki zirsie), oraz porozumiewały się za pomocą telepatii (coś, czego mnichów nauczył Budda, z którym wcześniej urzędnik rozmawiał w ten sposób).

Przyznaję, że dopiero pod koniec opowiadania zorientowałem się, że feralne osuwisko znajdowało się w centrum miasta i zaskoczyło mnie to.

Nie było to w centrum miasta, tylko na jego obrzeżach – dokładnie po drugiej stronie doliny od wzgórza, na którym znajdował się klasztor. Czyli Zhan musiał “przelecieć” przez całe miasto, bym się tam dostać. Miałem na myśli coś takiego (wcale nie musiałem długo szukać, to pierwsze miasto na jakie trafiłem w górzystej części zachodnich Chin, czyli analogicznie do miejsca akcji opowiadania)

ironiczny podpis

Przeczytałem z zaciekawieniem. 

Wydaje mi się, Autorze, że bardzo dobrze radzisz sobie z tworzeniem światów. Ten, który przedstawiłeś był naprawdę interesujący i stanowi to najmocniejszy punk opowiadania. 

Plusem jest dla mnie również to, że postarałeś się o intrygę i szereg różnych postaci.

Minusem natomiast są dialogi, które w większości przypadków okazały się być sztuczne i nienaturalne. Przez to wyrzucały mnie z klimatu. 

Tekst kojarzy mi się z rewelacyjnym opowiadaniem Wojciecha Chmielarza Kobiety Błogosławionych.

 

Dzięki za fajną lekturę.

Nowa Fantastyka