- Opowiadanie: Paćka - Ocalenie ciąg dalszy

Ocalenie ciąg dalszy

Oceny

Ocalenie ciąg dalszy

Rozdział IV

Rebeka czuła się coraz lepiej, ale proces powrotu do zdrowia przebiegał powoli. Również stosunki z Judą wróciły na dobry tor. Kiedy zostawali sami zdarzało im się znowu kochać, chociaż Rebece nieco doskwierał fakt, że działo się to zwykle z jej inicjatywy. Juda jednak tłumaczył jej, że martwi się o nią, nie chce jej męczyć, boi się, czy żona będzie miała siłę… ta troska wzruszała ją i uspokajała. Wróciły przytulenia, chwile czułości i zainteresowania ze strony Judy. Co prawda nie tak często, jak by chciała, ale jednak wróciły. 

Oczywiście zdarzały się kłótnie. Najpoważniejsza miała miejsce wtedy, kiedy Juda oświadczył, że spędzi święto Chanuki z rodzicami, a nie z żoną. Rebeka była załamana: przecież zarówno uczucie, jak i wszelkie prawa naturalne, społeczne i religijne powinny wskazywać na to, że męża łączą ściślejsze więzi z żoną niż z kimkolwiek innym, a kiedy ma się to objawić, jeśli nie w święta? Czy nie zostało zapisane w Prawie, że mąż opuści rodziców i będą z żoną jednym ciałem? I czy musi mu o tym przypominać, powoływać się na przyzwoitość i zasady, czy nie powinno mu tego podyktować samo uczucie? Czy kochający mąż nie chciałby sam z siebie spędzić świąt z żoną? W końcu spędzili ze sobą dzień – tylko czy aż?

Wszystkie kłótnie kończyły się jednak zgodą, zupełną – nie taką, jak wtedy, gdy zaczęły się ich kłopoty, a Juda nawet w momentach, kiedy niby się nie gniewał, prawie się nie odzywał – ale taką dobrą i prawdziwą. Rebeka parę razy przyjechała do domu, w czasie, w którym Juda nie był zajęty. Trochę dotknął ją trwający tam remont, w dużej mierze przeprowadzany przez rodziców Judy. Ale on mówił, że szykuje dom na jej powrót, że wszelkie zmiany i ulepszenia są dla niej, a na te słowa rozczulała się i cieszyła, nawet jeśli w głębi duszy wolałaby obejść się bez remontu, za to żeby Juda odwiedzał ją częściej i podjął inne kroki, mające ten jej powrót przybliżyć.

W tej kwestii bowiem niewiele się zmieniło: Juda mówił, że chce jej powrotu, ale kiedy uprzedzała, że w obecnych warunkach – czyli wobec jego częstych nieobecności w domu – może to się skończyć powrotem ostrego etapu choroby, rezygnował. Zapewniał jednak, że zrobi wszystko, by te warunki zmienić i sprowadzić żonę do domu. Na razie wszystko pozostawało jednak tak, jak było.

Pewnego razu wybrali się zobaczyć lokalną ciekawostkę, jaką stało się miejsce po kataklizmie. Niedługo po pożarze przyjechali na miejsce wysłannicy kalifa, aby zbadać sprawę. Niczego nie zauważyli. Obejrzeli dokładnie domy, czyste i lśniące jak zawsze oraz ogrody, w których nowa roślinność zdążyła już zastąpić spaloną. Patrzyli na niebo, obeszli tereny otaczające miasto, opukali glebę, ale nie tylko nie znaleźli źródła katastrofy, lecz nawet śladów ognia. Gdyby nie to, że wśród przepytywanych świadków poza niewolnikami i posługaczami, znajdowali się ich panowie, dobrze urodzeni i bogaci, wysłannicy skłonni byliby uznać całą opowieść o tajemniczym pożarze za zmyślenie i skwitować ją pogardliwym wzruszeniem ramion. Tymczasem uśmiechali się uprzejmie, a po kilku tygodniach odjechali. 

Na tym skończyłaby się cała sprawa, gdyby nie wypadek, jaki przydarzył się Fatimie, szanownej i dostojnej matronie, matce czterech dorosłych udanych synów, z których każdy osiągnął wysokie stanowisko. Była znaną i prominentną osobistością w Agadirze. W parę dni po wyjeździe urzędników, przechadzała się jak zwykle o poranku uliczką przed domem. Nagle upadła i boleśnie potłukła biodro. Ulica była płaska, bez jakichkolwiek wybrzuszeń. Co prawda od tygodnia wiał dość silny wiatr, ale nie na tyle silny, by przewrócić postawną kobietę. Fatima upierała się, że się poślizgnęła. Trudno było w to uwierzyć, zważywszy na to, że powierzchnię ulicy stanowił piasek, na którym przecież nie można się poślizgnąć. Zacna kobieta tak się jednak upierała, że ustąpiono jej i postanowiono sprawdzić jej wersję wydarzeń.

Fatimę po upadku wnieśli do domu uczynni sąsiedzi, którzy przybiegli na dźwięk jej krzyków. Położono ją na łóżku, wezwano lekarza i posłano służącego, by zawiadomił syna kobiety, w którego domu ta mieszkała, o wypadku matki. Próbowano uspokoić roztrzęsioną matkę, ale dama oświadczyła stanowczo:

– Nie uspokoję się, dopóki ktoś nie zejdzie na dół i nie zobaczy, co za diabelstwo kryje się na tej ulicy!

Kilku z obecnych usłuchało. Ku ich zdziwieniu okazało się, że Fatima miała rację: naprawdę się poślizgnęła. Po odgarnięciu cienkiej warstwy piachu, ukazała się ich oczom śliska, połyskująca powierzchnia koloru mętnobrązowego, upstrzona gdzieniegdzie pomarańczowymi żyłkami, takimi, jakie widuje się na marmurze. Mężczyźni ruszyli wzdłuż ulicy, stopami rozgarniając kurz i pył. Wszędzie spod wierzchniej pokrywy wyłaniała się ta sama połyskliwa materia. Wkrótce okazało się, że pod całą dzielnicą znajduje się to samo tajemnicze podłoże. Wreszcie ktoś skojarzył, że teren jego występowania pokrywa się z terenem, na którym szerzył się dziwny pożar. 

W kilka dni wiadomość o tym odkryciu rozeszła się po mieście. Sprowadziła na miejsce wielu uczonych. Chodzili, pełzali, opukiwali ulice, a nawet próbowali smakować jej powierzchnię. Ustalili, że wysoka temperatura pożaru stopiła grubą warstwę ziemi, która musiała zawierać dużo krzemu, ponieważ zmieniła się w coś w rodzaju szkła. Skąd się jednak ten pożar wziął, ani jaka była jego natura – tego uczeni nadal nie potrafili powiedzieć. 

Tymczasem szklana gleba stała się lokalną atrakcją. Również Rebeka i Juda postanowili ją obejrzeć. Poszli na wycieczkę trzymając się za ręce. Dziewczyna była podekscytowana i rumiana. Była też radosna – zawsze cieszyła ją wizyta Judy, a poza tym zawsze podczas tych wizyt starała się pokazywać wesołą i przyjemną twarz. Ale tego dnia miała powód, by czuć się całkiem szczęśliwą. Juda powiedział jej, że dokona zmian w pracy. Mówił nie tak ogólnikowo jak do tej pory. Zapewnił, że już rozmawia ze znajomymi, umawia się, że nie będzie już podróżował, jeździł po towar, ale odbierał go od dostawców. Potrzeba mu jeszcze kilku miesięcy, by wszystko ustalić. A potem Rebeka wróci do domu. 

 

Rozdział V

Od czasu zobowiązania, jakie złożył Juda, życie Rebeki znowu było dobre. Mąż obiecał jej, że załatwienie wszelkich szczegółów zajmie mu jakieś trzy miesiące i że po święcie Szawuot zabierze ją do domu. Podczas tych trzech miesięcy często wyjeżdżał, ale już się tym nie przejmowała, już nie było jej tak smutno, że odwiedza ją rzadko, już tak rozpaczliwie nie tęskniła – wiedziała, że za trzy miesiące wszystko się ułoży. 

Pojechali parokrotnie odwiedzić rodziców Judy, którzy nazywali ją swoją księżniczką i cieszyli się jak dzieci, widząc ją w lepszym zdrowiu. Święto Szawuot spędzili razem, Rebeka przyjechała do Judy, do domu. Mąż przywitał ją z dawnym blaskiem w oczach, a wieczorem zaniósł do łóżka, delikatnie rozebrał i pieścił, aż fala podniecenia sprawiła, że Rebeka wiła się po posłaniu. Wtedy w nią wszedł i kochał się długo, raz po raz całując. Kiedy potem leżeli obok siebie, Rebeka nie posiadała się ze szczęścia: to on zainicjował stosunek, a po nim był troskliwy i czuły jak dawniej!

Wróciła do wujostwa i niecierpliwie czekała na koniec tygodnia, kiedy to Juda przyjedzie, spakują ją i wrócą do domu. Ale pod koniec tygodnia Juda się nie pojawił. Nie pojawił się także za dwa, trzy, cztery dni, mimo rozpaczliwych wiadomości, które wysyłała mu Rebeka, a w których prosiła o przybycie, przypominała, że go potrzebuje, że przez takie zachowanie może doprowadzić ją do pogłębienia choroby, a nawet śmierci… by nie myślał, że to głupia próba szantażu, powoływała się na słowa lekarza, ale bezskutecznie. Juda napisał jej w liście, że nie może zrezygnować z wyjazdów i że natychmiast rusza w podróż, nie będzie go przez miesiąc. Nic z tego nie rozumiała. Zasypała go tysiącem listów, adresowanych do wszystkich miejsc, o których wiedziała, że Juda przejeżdża przez nie w swoich podróżach. Otrzymała tylko krótkie zapewnienie: "Wyjaśnię". Ale nic nie wyjaśniał. Rebeka pisała mu dalej, że przecież wszystko już było załatwione, przecież może zrobić to, o czym mówił, sama słyszała jak rozmawiał z dostawcami i oni zgadzali się na przywozić mu towary, że wystarczy tylko chcieć. Że jeśli ją kocha, a jego wyjazdy jej szkodzą, to powinien z nich zrezygnować, inaczej ją powoli zabija… albo zmusza do rozstania, a tego ona nigdy nie zrobi, woli umrzeć. Że obiecał i że to jedyne wyjście, aby mogli być naprawdę razem… zresztą kilka miesięcy temu sam tak mówił. 

Juda ją zbywał. Postanowiła pojechać do domu i tam z nim porozmawiać. Ale Judy nie było, dom był zamknięty, a Rebeka nie mogła się do niego dostać. Zostawiła Judzie rozpaczliwą wiadomość, w której wyznawała, że na skutek tej sytuacji, stojąc tak samotnie przed drzwiami do własnego domu, była bliska odebrania sobie życia. W kilka dni później jest wuj otrzymał od Judy wiadomość: ma pojechać odebrać rzeczy Rebeki. Juda oddala żonę. Rebeka wysłała Judzie mnóstwo wiadomości mniej więcej tej samej treści: że przecież wciąż może zrezygnować z wyjazdów, że ona czeka, że nie rozumie… odbiły się od muru. Wtedy załamała się zupełnie. Przez dwa tygodnie leżała, odzyskując przytomność tylko po to, by pomyśleć, że najchętniej odebrałaby sobie życie. W tym czasie Juda powiadomił ją, że przez pamięć na to, co ich łączyło, chciałby załatwić sprawę rozwodu po cichu i w zgodzie. 

Dlaczego Juda chce się rozstać? Czy myśli, że go szantażowała? Ale przecież tłumaczyła, że powtarza tylko słowa lekarzy! Że go nie kocha, że nie chce wrócić do domu, że woli wujostwo, że dogaduje się z nimi? Co za bzdura! A może wróciły dawne podejrzenia? Że ukrywała swoją chorobę? Jak mu wyjaśnić, że się myli, skoro nawet nie chce z nią porozmawiać? Wymyśliła podstęp: mieli z Judą pięknego konia, który tak naprawdę był jej własnością, prezentem od jej wujostwa. Napisała Judzie wiadomość, że chciałaby go odzyskać. Liczyła, że przyprowadzi wierzchowca i wtedy porozmawiają. Ale Juda przysłał konia przez umyślnego posłańca. Od tej pory Rebeka nie prosiła już o nic, zostawiła cały swój posag, wóz, draperie, arrasy. Wciąż jednak nie mogła zrozumieć postępowania Judy. Nie wierzyła, by mógł jej nie kochać, czuła palący dotyk jego dłoni na ciele, spojrzenie ognistych oczu, pocałunki na szyi, brzuchu i piersiach, kiedy jego wargi delikatnie ssały jej sutki, czuła go wewnątrz siebie i nie wiedziała, po prostu wiedziała, że to była więź dusz, jedna z tych rzadkich, nieśmiertelnych, nieskończonych, nie do pokonania. Jeśli Juda ją zostawił, to musiał zrobić to wbrew sobie, sądząc, że ona go nie kocha, oszukała i Bóg wie co jeszcze. Musi mu udowodnić, że się myli! 

Musi sprawić, żeby jej wysłuchał. Tak, będzie rozwód, ale przed sądem rabinackim. Tam będzie musiał jej słuchać, choćby po to, by móc odpowiedzieć. Musi wnieść oskarżenie do rabina, że mąż oddalił ją bez powodu. To bolesne, ale tylko tak może wykazać swoją niewinność. Jeśli sąd orzeknie, że Juda jest winny, orzeknie tym samym, że nie miał powodu jej zostawić, czyli że ona mu tych powodów nie dała, jest niewinna, a podejrzenia męża były fałszywe. Tylko o to chodzi – żeby dostrzegł, że podejrzewa ją niesłusznie! Jeśli to zobaczy, pogodzą się. Nie będzie mógł mieć jej za złe, że uciekła się do tak ostatecznego środka, aby wyprowadzić go z błędu, bo będzie wiedział, że nie było innego wyjścia, a ona nic złego nie zrobiła. 

Rebeka uczepiła się tej myśli jak ostatniej deski ratunku. Żyła tylko tym procesem i przeszłością, jak zombie, w które wierzą niektóre afrykańskie dzikie plemiona. Jakby już umarła, jakby jej życie się skończyło, a ona jeszcze poruszała się i oddychała, ale tylko mechanicznie. Sama myślała o swoim życiu, jak o zawieszonym do czasu powrotu Judy. A kiedy czasem wątpiła w ten powrót, myślała o śmierci. Jedynym jej pocieszeniem był mały biały kotek, którego przyniosła kiedyś w zębach jej opiekunka, bura kocica. Czy był jej synem, czy też zwykłym znajdą, odrzuconym przez rodzinę? Chorowitym i wylęknionym? Rebeka dostrzegała w nim siebie i zatroszczyła się o niego tak, jak chciałaby, by ktoś troszczył się o nią – bez względu na to, że był mniejszy i słabszy od innych kotów. Z mruczącą kuleczką w ramionach czekała.

Nie zmieniła swojej postawy, kiedy w odpowiedzi na jej oskarżenie Juda zarzucił jej wiarołomność, nielojalność, zły charakter i oszustwo. Wytłumaczyła sobie, że to normalne odpowiedzieć na oskarżenie oskarżeniem, kiedy jest się przekonanym, że ta druga strona nie ma powodu do pretensji. A przecież Juda tak właśnie uważał – że jego żona nie ma powodu do żalu, bo to ona zawiniła: zataiła chorobę, była nielojalna… a to, że wysunęła oskarżenie przed rabinatem dodatkowo udowadniało jej podły charakter. Kiedy przed sądem jej mąż mówił nieprawdę, tłumaczyła sobie, że to także normalne: jest przekonany, że ma rację, wierzy w swoją wersję, więc udowadnia ją każdym sposobem – w końcu jego zdaniem udowadnia prawdę, mniejsza o środki. Wierzyła, że wszystko się zmieni, kiedy tylko Juda zrozumie, że się pomylił. Minie mu złość, zrozumie, dlaczego musiała wnieść oskarżenie i że nie jest prawdą to, co złego o niej myślał. 

 

Rozdział VI

Tylko że sąd orzekł winę Rebeki. Jej słowa nie dotarły ani do rabinów, ani do Judy. Została z niczym, z wielką ssącą pustką w żołądku. Oczywiście, odwoła się. Ale czy tym razem coś do Judy dotrze? Nieliczne przyjaciółki, które jej zostały – nie zostało ich wiele po tym, jak zachorowała i po tym, jak skupiła się na relacji z Judą – ostrzegały ją. Sąd rabiniczny może nałożyć na nią karę, robi się niebezpiecznie… ale jej było już wszystko jedno. Nie zamierzała uciekać. 

Kiedy rabini orzekli ją jako wiarołomną i skazali na ukamienowanie, nie zrobiło to na niej wrażenia. Wujostwo pewnej nocy wsadziło ją do powozu i wysłało do swoich znajomych do innego miasta. Służący, który powoził, upił się po drodze i zapomniał, dokąd jechali. Ona nigdy tego nie wiedziała, nawet przed wyjazdem nie zapytała wujostwa, dokąd ją wysyłają. Zagubionemu woźnicy kazała więc wracać do domu. 

Dotarli przed dom wujostwa skoro świt. Czekali tam na nich mężczyźni, którzy przyszli, by wyprowadzić dziewczynę za miasto. Nie było wśród nich Judy, Rebeka była pewna, że nie przyłożyłby do tego ręki. Ale też nie ratował i nie wierzył. Po co miała teraz żyć? Biernie dała się poprowadzić wysłannikom rabinatu. Krzyczącą ciotkę i łkającego wuja zamknięto w ich własnym domu pod strażą, żeby nie przeszkadzali w egzekucji. Procesja szła w milczeniu. W głowie Rebeki nie było żadnych myśli. Ani ona, ani nikt wokół nie zauważył, że ruszył za nimi, w pewnej odległości, mały biały kotek, przebierając krótkimi łapkami i popiskując cicho. Tęsknił za swoją opiekunką, którą obcy ludzie zabierali nie wiadomo gdzie, ale ci obcy napawali go strachem i bał się do niej podejść.

W końcu doszli na piaszczyste miejsce, gdzieś poza strefą zamieszkania. Mężczyźni otoczyli ją kołem, każdy trzymał w ręku kamień. Rebeka nie ruszała się, nie krzyczała, nie próbowała się bronić. Nie chciała żyć. Wprawdzie wybrałaby inny sposób śmierci, po co cierpieć niepotrzebnie, ale jeśli już tak się złożyło, niech będzie ukamienowanie. W końcu wystarczyło jej pomyśleć, że miałaby żyć i już nigdy nie zobaczyć i ani nie dotknąć Judy, żeby cierpienie, które rozrywało jej piersi od środka uczyniło ją nieczułą na każdy zewnętrzny ból. 

Kotek usiadł w cieniu pobliskiego głazu, skulił się, pomiaukiwał i przerażonymi oczyma śledził scenę. Mężczyźni unieśli ręce. Nagle w oddali dał się słyszeć tętent kopyt. Mężczyźni popatrzyli po sobie, skonsternowani, i opuścili ramiona. Kto to mógł być, wczesnym rankiem, na tym odludziu? 

Odgłos wyraźnie się przybliżał. Wkrótce zebrani ujrzeli galopującego samotnego jeźdźca. W miarę jak się przybliżał, można było rozpoznać młodego, śniadego mężczyznę w bogatym stroju mauretańskim. Ubrany był w szerokie lazurowe spodnie i rozległy aksamitny płaszcz tego samego kolory, jasną tunikę i turban barwiony ultramaryną. Przy pasie miał inkrustowaną szlachetnymi kamieniami szablę z prawdziwej damasceńskiej stali. Jego kary koń swoim chodem i postawą świadczył o pochodzeniu najlepszej rasy. Dojeżdżając do grupy kamieniujących, jeździec zwolnił. Żydzi pokłonili się nisko: od razu widać było, że młody człowiek pochodzi ze znacznego arabskiego rodu. A w końcu Żydzi byli poddanymi kalifa, gośćmi Arabów, którzy w swoim państwie mieli znacznie wyższą pozycję. 

– Co się tu dzieje? – zapytał nieznajomy głosem nie znoszącym sprzeciwu. 

– Kamienujemy wiarołomną – odpowiedział ktoś z tłumu. 

– Jesteś wiarołomna? – zapytał władczo.

Rebeka potrząsnęła przecząco głową.

Na kilka sekund zapadła cisza. Nagle zdecydowanym ruchem młodzieniec pokierował konia w sam środek utworzonego okręgu. Jedną ręką chwycił Rebekę w talii i wrzucił ją na konia. 

– Zabieram ją – oświadczył głośno.

– Jak to panie? Kalif zagwarantował nam, że nie będzie ingerował w nasze obyczaje religijne…

– Sprzeciwiasz mi się? – warknął jeździec.

– Nie, panie, ale to niezgodne z prawem…

– Ty mi będziesz mówił, co jest zgodne z prawem? – uniósł się Arab. – To ja jestem u siebie i ja decyduję, co jest prawem! Czyżbyś nie widział, kim jestem?

I nie czekając na odpowiedź, ruszył z kopyta. Wtedy Rebeka dostrzegła swojego małego kociaka, który skoczył ze swojego miejsca pod głazem i drobiąc małymi kroczkami, próbował dogonić wierzchowca. 

– Stój! – krzyknęła. 

– Co?! – zdziwił się nieznajomy. – Zwariowałaś? Przecież zaraz się ockną i zatrzymają nas oboje!

– Ale oni go zabiją, kiedy będą wiedzieli, że jest mój… a to tylko mały bezbronny kotek!

Arab wzruszył ramionami, ale po chwili w pełnym biegu konia, zeskoczył, pobiegł kilka kroków, pochwycił kota, zawrócił, biegnąc obok rumaka, wcisnął zwierzątko w ręce Rebeki, a następnie nie zatrzymując bieguna, z powrotem wskoczył na siodło. W tym momencie posypały się za nimi kamienie. Żydzi dopiero teraz zdali sobie sprawę, że skazana została im bezprawnie odebrana i wściekli ruszyli za zbiegami, rzucając w nich kamieniami. Jeździec mocniej ścisnął konia kolanami, pobudzając go do szybszego biegu. Na chwilę przymknął oczy. Odskoczyli od pościgu, ale głosy niedoszłych katów nadal rozbrzmiewały im w uszach. Nagle tuż za ich plecami wybuchł ogień. Od mężczyzn z kamieniami oddzieliła ich ściana płomieni. 

Koniec

Komentarze

Obawiam się, Paćko, że zaprezentowanie fragmentu ze środka opowieści, nie było dobrym pomysłem. Jak mam ocenić to, co przeczytałam, skoro nie wiem o co tu chodzi. Postawiłaś mnie wobec zdarzeń, które nie mają ani początku, ani końca.

Poza nagle wybuchającym ogniem nie zauważyłam w tekście nic fantastycznego.

Cieszę się, że kotek nie został sam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Droga Paćko, przeczytałem rozdział IV, tyle dałem radę. I nie przeszkadzało mi, że to fragment, do tego wyrwany gdzieś, ze środka. Nie zaciekawiłaś mnie. I nie chodzi o to, że napisany tekst jest bliski relacji (chociaż obudowujesz go odczuciami i uczuciami bohaterki), ale o pewną bijącą z niego naiwność. Początkowo myślałem, że to bohaterka, Rebeka jest taka naiwna, bo jest, ale to całość utworu tak wybrzmiewa.

W kilka dni wiadomość o tym odkryciu rozeszła się po mieście. Sprowadziła na miejsce wielu uczonych. Chodzili, pełzali, opukiwali ulice, a nawet próbowali smakować jej powierzchnię.

Ja bym nawet przełknął tą naiwność Rebeki:

Poszli na wycieczkę trzymając się za ręce. Dziewczyna była podekscytowana i rumiana. Była też radosna – zawsze cieszyła ją wizyta Judy, a poza tym zawsze podczas tych wizyt starała się pokazywać wesołą i przyjemną twarz.

Gdybym miał w tekście jakąś przeciwwagę, żeby ktoś był w nim na poważanie. Nie przemawia do mnie całość utworu w takiej tonacji.

Nie rozumiem dlaczego nie podałaś nam początku historii. Niestety, to mnie nie zachęca do lektury. Nie wiem co mam myśleć o postaciach, do czego dążą, czy zmieniły się w międzyczasie etc. Zbyt dużo niewiadomych. 

Nowa Fantastyka