Metty od wczoraj nie czuła się dobrze. Gdy żołądek odmówił jej posłuszeństwa w czasie obiadu, a rodzicielka uznała to za obrazę swych zdolności kulinarnych, dziewczyna postanowiła wymknąć się do Centrum Medycznego w Thoruniu. Zasłaniając się koniecznością udania się do Biblioteki, wyszła na przystanek i wsiadła w pociąg odjeżdżający w stronę Miasta.
Jadąc tak, dziękując w imieniu swojego żołądka za gładko sunące pojazdy magnetyczne i magiczne wspomaganie procesów ich wytwarzania, myślała o tym jak Thoruń zawsze jednocześnie ją odstraszał i fascynował.
Z racji sfiksowanych na punkcie natury rodziców wychowała się na obrzeżach Miasta. Elfki i driady, studiujące wraz z nią na Uniwersytecie Magicznych Konceptów, czuły się w Metropolii lepiej niż ona. Nie miały problemów ze skomplikowanym systemem komunikacji miejskiej, przyzwyczajone też były do wszechobecnych, wyświetlających się przed oczyma jaskrawych reklam. Aż ciężko było uwierzyć, że ich przodkowie mieszkali w lasach.
Po krótkiej przejażdżce Metty wysiadła z pociągu i skierowała się do najbliższego Centrum Medycznego.
W CM jak jest – każdy wie. Standardowa procedura, jak w każdej służbie zdrowia. Wita Cię rząd pięknych pielęgniarek. Z tą, która wpadnie Ci w oko, wspólnie udajecie się do kapsuły diagnozującej. Dostajesz napitek w zależności od potrzeb (Chrypex dla osób z bolącym gardłem, setka wódki dla skacowanych osobników zgodnie z zasadą „czym się zatrułeś, tym się lecz”), siadasz wygodnie i czekasz.
Fale prześwietlają każdy skrawek Twojego ciała. Mija chwila i dostajesz wydruk na podstawie którego pielęgniarka prowadzi Cię do kapsuły leczniczej (wersja dla chorych), gabinetu specjalisty (jeśli potrzebujesz porozmawiać z lekarzem w cztery oczy), albo do wyjścia (wersja dla symulantów).
Najczęściej jednak pacjenci udają się do kapsuły leczniczej. W zależności od postawionej diagnozy, pozostają tam na czas od dwóch minut (przeziębienie) do dwóch godzin (poparzenia magiczne).
Metty szybko przeszła przez wszystkie kroki. Wyszła właśnie z kapsuły leczniczej, ale… momentalnie chwyciła się za brzuch, z trudem opanowując mdłości. Pielęgniarka, która miała odprowadzić dziewczynę do wyjścia, zamarła. Coś takiego nie powinno mieć miejsca! Po chwili konsternacji wzięła chorą pod rękę i zawlokła do gabinetu specjalisty.
Lekarz kransolud, z początku zakładający symulację pacjentki, zaciekawił się, gdy po odczycie chipu z dłoni Metty ujrzał miejsce jej zamieszkania.
Ponad dwadzieścia lat temu, na wysoko rozwiniętych technologicznie obrzeżach metropolii Thoruńskiej (tak, to tam mieszka Metty z rodzicami!), doszło do małej katastrofy elektrowni atomowej. „Oj tam, oj tam, elektrownia nie piwo, krzywda się nie stanie, jak trochę wycieknie”, stwierdzili orkowie – pracownicy zakładu, którzy obecni byli przy zdarzeniu. Właściciele elektrowni zacisnęli zęby i zapłacili za oczyszczenie skażonego środowiska, jak również postarali się o wynagrodzenie dla nielicznych rodzin mieszkających na tamtych terenach. Jako, że poza Miastem domy mieli jedynie maniacy „natury” i „otwartej przestrzeni” (jedynie w okolicach przemysłowych zachowało się parę lasów czy pól), sprawa w mediach szybko ucichła.
Mimo szczerych zapewnień przedstawicieli elektrowni, że wyciek tego rozmiaru nie będzie miał wpływu na zdrowie mieszkańców skażonych terenów, prawda okazała się inna. Faktycznie – nikomu nie wyrosła trzecia ręka (szkoda, ja bym takiej mogła tylko pozazdrościć, pomyślcie o możliwościach!) ani nie odpadło ucho. Wszyscy wydawali się zdrowi do czasu…
Do czasu aż przypadek Metty pokazał, że mogą mieć oni problem z reakcją na uzdrawiające fale.
Lekarz podrapał się w brodę, nie wiedząc, co począć z takim przypadkiem. Przypadłość wydrukowana przez sprzęt diagnozujący nic mu nie mówiła. Nikt nie uczył się już żadnych prehistorycznych choróbsk, z którymi uzdrawiające fale radzą sobie w oka mgnieniu.
Każdy nierozwiązany przypadek to jednak spora ujma dla reputacji specjalisty. A ujma dla reputacji oznacza niższą premię.
– Obawiam się, że Pani przypadek nie jest uleczalny.
Metty, co mogło wydawać się niemożliwe, zbladła jeszcze bardziej.
– J-jak to… czy ja… – Zrobiła wielkie oczy widząc, jak lekarz z powagą kiwa głową.
– Proszę miło wykorzystać pozostały Pani czas. Pozdrawiam. – Krasnolud
machnął ręką, na co pielęgniarka podeszła i zaczęła wyprowadzać szarpiącą się i żądającą wyjaśnień Metty w kierunku wyjścia.
– Dziękujemy za wizytę! – Pielęgniarka ukłoniła się, wypychając zdezorientowaną
dziewczynę na schody. Ta przez chwilę kręciła się w miejscu, nie wiedząc, co z sobą począć. W żołądku skręcało ją coraz mocniej.
Z rozmyślań wyrwał ją znajomy głos.
– Metty? Co się stało?
Odwróciwszy się dziewczyna zauważyła swoją znajomą ze studiów – El, rzadkiego rodzaju szarą elfkę.
Pokrótce objaśniła jej swoją sytuację.
– Nie chcę umierać… – Zakończyła Metty, zakrywając twarz dłońmi.
– Cicho, cicho, coś zaraz wymyślimy! – Zaczęła uspokajać ją elfka, gdyż tłum ludzi
przechodzących obok CM zaczął rzucać im dziwne spojrzenia. Wyrwała kartkę z diagnozą z jej dłoni i uważnie ją przestudiowała. – Może znam kogoś, kto będzie w stanie Ci pomóc.
Desperacja przemawiająca przez Metty pozwoliła zatroskanej El na zaciągnięcie jej do uliczki obok.
Mimo, że główne drogi i chodniki naziemne Miasta były tak zadbane, że niemal sterylne, wystarczyło odejść na kilka kroków, by poznać drugą twarz Metropolii. Walające się śmieci, bezdomne psy i przede wszystkim smród, który normalnie oddzielany jest od ulic powietrznymi kurtynami.
El, rozejrzawszy się wcześniej na boki, kucnęła na ziemi tuż koło okrągłej, metalowej kratki.
– Zaczekaj tutaj. Zaraz wrócę – powiedziała, po czym, z pewnym wysiłkiem, odsunęła kratkę na bok i z gracją… wskoczyła do dziury.
Metty zerknęła w dół. Ścieki.
Gdy jej oczy przyzwyczaiły się do panującej tam ciemności, zauważyła dwa kształty szybko przemieszczające się po labiryncie podziemnych korytarzy. Czyżby…?
Po paru minutach z dziury wyłoniła się uśmiechnięta głowa El.
– Czy tam w dole… – Zaczęła, a uśmiech jej koleżanki potwierdził przypuszczenia
Metty. – Żartujesz! Myślałam, że to tylko legendy!
– Ależ skąd. Ścieczne elfy istnieją i mają się dobrze – powiedziała elfka, wychodząc
ze ścieków i przykrywając z powrotem dziurę.
– Tam zresztą są znacznie bliżej natury niż na powierzchni… Przynajmniej tak twierdzi moja babcia – mrugnęła łobuzersko, widząc niedowierzanie malujące się na twarzy Metty. – Babcia mówi, że nie masz się martwić. Od tego całego „zatrucia pokarmowego” się nie umiera. Twoje dolegliwości same miną najpóźniej za dwa dni. Masz unikać tego, co jadłaś ostatnio, podobno Twój żołądek uznał to za paskudne.
Metty głośno odetchnęła z ulgą, po czym sięgnęła pamięcią do wczorajszej uczty z okazji urodzin jej taty i zamarła.
Jak powiedzieć mamie, że po zjedzeniu jej dań lekarz postawił na niej krzyżyk?