- Opowiadanie: rosebelle - Serce Wiedźmy

Serce Wiedźmy

Witajcie. To opowiadanie napisałam przed rokiem, ale mam do niego sentyment i dlatego chciałam, żeby było pierwszym, które tutaj wrzucę. Mam nadzieję, że uda wam się przez nie przebrnąć i że obdarzycie mnie komentarzami, które pomogą mi się rozwinąć i poprawić warsztat. Poznajcie moją ulubioną bohaterkę, Wiedźmę.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Serce Wiedźmy

Przypłynęli do Nowego Świata w nadziei na coś lepszego, na inne życie. Pastor Rigby przybył z misją prowadzenia owieczek, aby nie zbłądziły i nie wpadły w zasadzkę Złego. W dniu dwudziestego jubileuszu jego gorliwej pracy nad doskonaleniem dusz wiernych, odkrył okrutną prawdę o swojej ukochanej córce. Od tego momentu nie mógł zaznać spokoju, mimo godzin gorliwych modlitw.

Cóż począć z młodą czarownicą? Prawo było w tej kwestii jasne, jednak jakże zamazują się linie wyznaczane przez moralność gdy chodzi o własne dziecko. Nie miał najmniejszych wątpliwości; oczy go nie zwodziły. Widział, że gdy przechodziła przez miasteczko, zwracała ku sobie spojrzenia oczarowanych chłopców. Było w tym jednak coś nadnaturalnego, więcej niż kusząca uroda rozkwitającego kwiatu. Spostrzegł ją też, zabawiającą się truchłem padłego gołębia: klęczała nad nim i szeptała, jak gdyby tkwiło w niej coś obcego. Nabrał pewności, gdy przyuważył ją przemawiającą do czarnej kozy.

Rada była więc jedna, ale nie potrafił publicznie potępić jedynego dziecka, któremu udało się przeżyć. Zamiast tego zaprowadził ją do lasu. Znalazłszy się odpowiednio głęboko podarował jej łuk i kilka strzał. Gdy zrozumienie tego co się działo, zaiskrzyło w jej oczach, Lucy padła na kolana i poczęła błagać o litość. Głuchy na jej prośby pastor bez słowa wyciągnął rękę, palcem wskazując serce lasu. Następnie odwrócił się i sam odszedł z powrotem w stronę farmy. Lucy patrzyła za ojcem zamglonym od łez spojrzeniem. Zastanawiała się przez chwilę, czy może podążyć za nim. Bała się, że jeśli to uczyni, zmusi go do zrobienia tego, czego robić nie chciał. Wiedziała, że uznał ją już za winną zarzucanego czynu, nie uwierzył, gdy klęła się na Boga przyrzekając swą niewinność. Otarła łzy rękawem, pociągnęła nosem i wstała. Wzięła głęboki oddech i ruszyła w głąb gęstwiny.

Wkrótce znalazła się w miejscu, w którym korony drzew przesłaniały cały nieboskłon, gdzie mrok stanowił naturalny stan rzeczy i rozmywała się granica pomiędzy dniem a nocą. Była pewna, że niechybnie gdzieś czai się na nią śmierć. Za każdym drzewem skrywała się kostucha. Gdy już miała porzucić wszelką nadzieję, poczuła w nozdrzach woń dymu. Zaraz też spostrzegła wątłe, ciepłe światło i szarą strugę, cienką jak nić pajęczej sieci. Zatrzymała się, wstrzymała oddech. Obawiała się Wiedźmy. Wszyscy wiedzieli, że mieszkała w tym lesie i z tego powodu nikt nigdy nie zapuszczał się zbyt daleko. Wyobraźnia podsuwała jej szalone wizje. Wypuściła powietrze, starając się uspokoić kołatające serce. Zbliżyła się myśląc, że zginie tak czy inaczej, a może, jakimś cudem Opatrzności, napotka kogoś, kto udzieli jej pomocy.

– Witaj dziecko. – Miękki, kobiecy głos zaskoczył dziewczynę. Spodziewała się mężczyzny, lub kobiety starej i pomarszczonej – jak kora otaczających ją sekwoi. Postać usadowiona przy ognisku była jednak młoda i nad wyraz piękna. O ciemnej skórze i oczach kolorem przypominających sople lodu: piękne i groźne.

– Nie musisz się mnie obawiać, nie zrobię ci krzywdy. – Dziewczyna poczuła, że strach ją opuszcza, a napięte do tej pory mięśnie rozluźniają się. – Podejdź bliżej, chcę ci się przyjrzeć. – Lucy usłuchała i podeszła bliżej paleniska. Z trudem oparła się chęci ukucnięcia przy nim i ogrzania przemarzniętych dłoni. – Cóż takiego uczyniłaś, że wysłano cię na pewną śmierć? – dziewczę spuściło wstydliwie spojrzenie, jej twarz poczerwieniała.

– Mój ojciec uważa, że czaruję… Że zawarłam pakt z diabłem. – Nieznajoma wybuchnęła śmiechem, niewzruszona napływającymi do oczu młódki łzami. Dźwięk ten był tak rozkoszny, że Lucy pozwoliła sobie na to, by na jej usta wkradł się uśmiech i podniosła spojrzenie na swą towarzyszkę.

– Miejscowi chłopcy sami siebie oczarowują, a potem zrzucają z siebie odpowiedzialność jak wąż zrzuca skórę… Wmawiają nam, że jesteśmy źródłem grzechu, gdy w rzeczywistości jesteśmy źródłem miłości. Wątpię byś miała do czynienia z diabłem. Wbrew pozorom nie tak łatwo zwrócić jego uwagę, jest zbyt zajęty pisaniem kazań. Rozmawiasz ze zwierzętami? Odpowiadają ci? – Lucy przecząco pokręciła głową.

– Lubię zwierzęta… Lubię ich oczy. Nigdy nie ma w nich pożądania ani zawiści – odpowiedziała niepewnie.

– A będąc osobą o niezwykłej urodzie zapewne spotkałaś się z jednym i drugim. – Kobieta uśmiechnęła się łagodnie. – Musisz być głodna. – Zauważyła.

Wstała i przeszła kilka kroków. Lucy dopiero teraz spostrzegła, że ogromne drzewo, które stało obok było wydrążone. Wejście zasłaniała kurtyna wykonana z cielęcej skóry. Kobieta uniosła ją i zniknęła w środku. Dziewczyna próbowała wyobrazić sobie wnętrze drzewa, zafascynowana jego smutnym urokiem. Było martwe, jednak oczyma wyobraźni widziała jego korzenie biegnące daleko w głąb ziemi, w nieznane. Wkrótce nieznajoma pojawiła się z kawałkiem mięsa nadzianego na zaostrzony kij, który podała swej towarzyszce. Dziewczyna przytrzymała je nad ogniem.

– Chwilę potrwa zanim będzie gotowe, ale powinnaś się najeść…

– Czy… – urwała. Nie wypadało zadawać pytania, gdy ktoś raczy nas taką gościnnością i pomaga w potrzebie.

– Skoro już zaczęłaś, skończ – rzekła zdecydowanym tonem jej wybawicielka.

– Czy ty… Jesteś wiedźmą? – zimne, niebieskie oczy błysnęły w mroku.

– Tak. – Dziewczyna przeniosła spojrzenie na tańczący płomień.

– Czy ja też mogłabym być? Czy muszę podpisać pakt z szatanem? – Wiedźma znów się zaśmiała.

– Z szatanem nie. Z nim są nieciekawe układy, to świetny kłamca. Potrafi każdego przekonać, że czyni słusznie, podczas gdy w rzeczywistości prowadzi do jego zguby. Nie… Nie podstawię ci cyrografu na byczej skórze i nie każę złożyć podpisu własną krwią, ale powiedz mi, czy chcesz być wolna? Jesteś gotowa stawić czoła konsekwencjom? – Lucy zastanawiała się chwilę nad znaczeniem tych słów, po czym skinęła głową.

– Już ponoszę konsekwencje, mogłabym chociaż popełnić czyn, który mi zarzucono i za który mnie skazano – stwierdziła. Nie wiedziała do końca na co się decyduje. Wiedziała jedynie, że podobało jej się wydrążone drzewo, ogień i leśna samotnia. Mogła całe życie spędzić tutaj, studiując czary.

– Dobrze więc. Możesz zostać tu ze mną i być moją uczennicą.

Tak też rozpoczęła się nauka młodej Lucy. Była pojętną pupilką. Z łatwością zapamiętywała i rozpoznawała zioła oraz ich rozmaite właściwości. Nauczyła się polować, jak również obserwować zwierzęta i rozumieć ich zachowania. Najbardziej polubiła wilki, których wycie stało się kołysanką, ułatwiającą zasypianie. Lubiła wspinać się na drzewa, by z góry przyglądać się polowaniom pobliskiej watahy. Podziwiała ich współpracę, jak zadawały śmierć z łatwością oraz gracją. Choć w miejscu poza czasem można było spędzić wieczność, zegar dla nikogo nie stawał w miejscu. Lucy dojrzewała, nabierała kształtów. Wiedźma obserwowała ją w cichej zadumie. Obie kobiety rzadko ze sobą rozmawiały, pogrążone zwykle we własnych myślach. Wyjątkiem były lekcje, które odbywały się o różnych porach.

– Magia to nie sztuczki, którymi straszą was w wioskach – rzekła któregoś dnia nauczycielka. – To bardziej studiowanie natury i jej zasad. Opowiedz mi, czego do tej pory się nauczyłaś na ten temat. – Lucy przełknęła kawał króliczej nogi i zadumała się. Po upływie dłuższej chwili, zniecierpliwiona wykładowczyni chrząknęła znacząco. Młodziutka dziewczyna drgnęła i jednym tchem wyrzuciła z siebie odpowiedź.

– Choć natura zapewnia nam wszystko, czego potrzebujemy, musimy oddać coś od siebie, by coś uzyskać. Wszystko powiązane jest ze sobą i splątane jak sznur. Wszyscy stanowimy część tego układu. – Wiedźma skomentowała jej odpowiedź jedynie skinieniem głowy i wróciła do swojego posiłku.

– Jutro wybierzesz się do miasta…

– Po co? Dlaczego? – Lucy po raz pierwszy zakwestionowała rozkaz Wiedźmy. Do jej oczu napłynęły łzy. Nie miała ochoty znów znaleźć się pomiędzy ludźmi, przyciągać niechcianych spojrzeń.

– Bo nie można wiecznie żyć w lesie. Ludzie też są nam potrzebni. Weźmiesz trochę naszych ziół i wywarów. Sprzedasz je, za te pieniądze kupisz chleb i cztery metry materiału. Potrzebujemy nowych ubrań, wiosną nie można chodzić w skórach, a na samych ziołach i mięsie też trudno żyć. Mam ochotę na chleb. Pójdziesz i mi go kupisz.

– A co jeśli zorientują się czym jestem? Zarzucali mi to nawet zanim byłam wiedźmą…

– Wciąż jeszcze nie jesteś. Zaufaj mi. Handluję w tym mieście od dawna. Jeśli ktoś będzie o coś pytał, powiesz że jesteś moją podopieczną.

– Ktoś mógłby mnie rozpoznać.

– To inna osada. Przestań ze mną dyskutować! – warknęła – Jeśli jeszcze raz mi się sprzeciwisz, będziesz zdana na siebie. – Lucy westchnęła i nic więcej już nie powiedziała.

Resztę kolacji dokończyły w milczeniu, za jedyny akompaniament mając stały szum lasu i trzaskanie ogniska. Wtulona w przykrycie z jeleniej skóry, młoda adeptka magii szlochała całą noc. Następnego dnia Wiedźma wysłała ją do miasta z koszem pełnym towarów na sprzedaż. Wiele wywarów Lucy pomagała przyrządzić, ale sporej części kolorowych płynów nie rozpoznawała.

– Kup też szklane butelki na eliksiry, kończą się.

Dziewczyna ruszyła. Umiała już poruszać się po lesie bezszelestnie i bez lęku. Obawa wkradła się w jej serce dopiero gdy drzewa zaczęły się przerzedzać i nagle znalazła się znów w świecie, który opuściła i do którego nie chciała wracać. Wkroczyła do miasteczka, gdzie trwał już dzień targowy. Skąd Wiedźma wiedziała o tym jaki był dzień, Lucy nie miała pojęcia. Z ledwością orientowała się w zmianach miesięcy, rozpoznając je jedynie po subtelnych etapach życia lasu, które współgrały z zegarem natury.

Wioska, do której dotarła, była znacznie większa od tej, z której sama pochodziła. Nie licząc znajdujących się przy polach domków i młyna, składała się z dwunastu zabudowań, z kościołem w centrum. Właśnie na placu przed świątynią rozstawiono stragany. Przystanęła obok jednego stoiska, czując kompletne zagubienie. Serce waliło jej jak młotem, nie miała pojęcia co powinna robić. Obserwowała speszona innych sprzedawców, wykrzykujących zachęcające hasła: „Tkaniny! Tkaniny! Najlepsze tkaniny!” albo „RYYYYBYYYYY! Świeżutkie RYYYYBYYY”. Zastanawiała się, czy sama powinna tak czynić, ale język uwiązł jej w gardle. Stała więc jak posąg, a że jej uroda była teraz w pełni rozkwitu, przypominała rzeźbę na miarę tych, które znajdowały się za oceanem, gdzieś we Włoszech i Grecji.

– Czym handlujesz, młoda damo? – zapytał jakiś mężczyzna.

– Ziołami… – Odpowiedziała unikając jego spojrzenia. – Ziołami i naparami z ziół. Na zimne poty… Na bóle mięśni.

– Ach, musisz więc być podopieczną Lily. Wspominała o tobie ostatnim razem. – Lucy dopiero teraz podniosła wzrok z ziemi. Nie miała pojęcia, że Wiedźma była tutaj od czasu, gdy z nią zamieszkała. Niezwykłe. Nagle pojęła dlaczego sama jeszcze nie może mienić się wiedźmą, jak wiele jeszcze nie wie, ile chciałaby się nauczyć.

– Wezmę więc ten napar na bóle mięśniowe. Praca w polu to nie przelewki. – Dał jej kilka miedziaków, a ona podała mu odpowiedni wywar.

Zainteresowanie jej osobą i jej towarem gwałtownie wzrosło, gdy mężczyzna zaczął wskazywać ludziom, gdzie się ustawiła. Mimo początkowego skrępowania, sprawnie poszło jej targowanie odpowiednich cen, a po jakimś czasie pozwalała sobie nawet na żarciki i oblewała się pąsem, gdy prawiono jej komplementy. Przypomniała sobie, że rzeczywiście, ludzie nie zawsze musieli być źli i że przyjemnie było znów znaleźć się pośród nich, gwarząc o codzienności. Po upływie około dwóch godzin sprzedała wszystko co miała i ruszyła by wykonać resztę swojego zadania. Zaczęła od kupca, który głośno zachwalał swoje materiały. Kupiła cztery metry prostej, niebarwionej bawełny. Następnie zatrzymała się przy straganie ze szkłem i wymieniła część pieniędzy na małe fiolki. Chleb zostawiła na koniec. Przez chwilę błąkała się po mieście szukając piekarza. W końcu ktoś wskazał jej odpowiedni budynek. Weszła do środka, a tam powitał ją promienny uśmiech, który sprawił, że serce, mogła przysiąc, na moment stanęło jej w piersi. Młody chłopak, być może trochę starszy od niej, stał za ladą. Jego gęsta, ciemna czupryna była przybielona mąką, podobnie jak jego ręce i nos. Radosna, piegowata twarz od razu przypadała dziewczynie do gustu, czego objawem było nieśmiałe uniesienie kącików ust.

– Witaj. Cóż mogę dla ciebie zrobić? – zapytał syn piekarza.

– Potrzebuję… Chleba.

– Jesteś więc w dobrym miejscu. To właśnie sprzedajemy. Proszę bardzo. – Chwycił za bochen i zawinął go w papier. Gdy podeszła położyć pieniądze na stole i zabrać pakunek, niby przypadkiem, położył swoją dłoń na jej dłoni. Oblała się rumieńcem, spuściła wzrok i nerwowym ruchem wyrwała rękę wraz z zakupionym chlebem, który wcisnęła do koszyka. Zamiast jednak ruszyć do wyjścia, zamarła w miejscu.

– Nie widziałem cię tu wcześniej. Jak ci na imię?

– Lucy – odparła nie podnosząc wzroku.

– Naprawdę? Wyglądasz raczej na Glorię, lub Viktorię. Zasługujesz na imię, które będzie pochwałą i uznaniem twej urody. Skoro jednak imię tego nie czyni, będzie mym obowiązkiem obwieszczać to światu. Jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widziałem.

– Za dużo mówisz… –  odparła, jednak nie bez uśmiechu – Jak się nazywasz?

– James. James Baker.

– Cóż, Jamesie Baker… Za dużo mówisz – powtórzyła i dopiero teraz ruszyła do wyjścia.

– Poczekaj! –  zwinnie przeskoczył nad ladą by chwycić jej przedramię.

– Przepraszam, jeśli ci się narzucam, ale nie mogę tak po prostu pozwolić ci odejść. Czy jeszcze kiedyś będę miał zaszczyt zachwycać się twą urodą?

– Nie wiem, naprawdę powinnam już iść. Proszę…

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. Będę wzdychał do twej urody dopóki znów cię nie ujrzę, a jeśli ten dzień nie nastąpi, resztę życia spędzę wspominając twoje piękno.

– Do widzenia. – Posłała mu na pożegnanie uśmiech. O jeden za dużo. Wyszła i radosnym krokiem pomaszerowała w stronę lasu, rumieniąc się i nucąc pod nosem.

Wiedźma czekała już na nią. Wystarczyło jedno spojrzenie, by bezbłędnie rozpoznała chorobę, która zalęgła się w jej podopiecznej. Wzięła kosz pełen zakupów.

– Jak ma na imię? – spytała, powstrzymując Lucy, która radośnie wirowała z zadartą głową, wpatrzona w kalejdoskop gałęzi. Dziewczyna nie zapytała skąd Wiedźma wie, bo uznała, że Wiedźma po prostu wie.

– James! James Baker! – wykrzyknęła, jakby samo wypowiedzenie jego imienia było dla niej rozkoszą.

– Syn piekarza? – zdziwiła się kobieta i pokręciła głową, nie sądziła, że ktokolwiek mógł zainteresować się tym wyszczekanym piegusem, a rzadko się myliła.

– On mówił tak pięknie Wiedźmo! Och, a może powinnam… To znaczy, mogę ci mówić Lily? W mieście powiedzieli mi, że tak masz na imię… Nie wiedziałam nawet jak masz na imię! Czy to nie niesamowite?

– To nie jest moje prawdziwe imię. Jeśli masz być wiedźmą, powinnaś posługiwać się tylko prawdziwymi imionami, one mają moc, Lucy. Pamiętaj o tym.

– Ale przecież, nie masz na imię: Wiedźma.

– Ale tak się będziesz do mnie zwracać. Jest to zdecydowanie bliższe prawdy niż: Lily. – Prychnęła. – A więc syn piekarza zawrócił ci w głowie swym niewyparzonym językiem?

– Był tak uroczy Wiedźmo… Mogę go jeszcze raz zobaczyć? Proszę, och proszę!

– Masz trzy dni. Trzy dni możesz chodzić do niego.

– Tylko trzy dni i potem już nigdy?

– Nie każ mi się powtarzać! Trzy to aż nadto, jeśli nadal chcesz być wiedźmą. Jeśli zmieniłaś zdanie, możesz wrócić do osady. Może nawet go poślubisz. Urodzisz mu kilka dzieciątek i one też będą synami i córkami piekarza, a ty będziesz żoną piekarza. – Lucy dopiero teraz w pełni się zatrzymała; do tej w pory wciąż falowała, jak gdyby tańczyła na wietrze, wciąż unoszącym dźwięki jego imienia.

– Dobrze, trzy dni. Tylko trzy… Aż trzy!

Następnego dnia ruszyła do wioski w podskokach i skierowała się wprost do piekarni. James ucieszył się na jej widok, a po krótkiej dyskusji i namowach, ojciec pozwolił mu wyjść na spacer. Chłopak zabrał ją na pobliską polanę. Zerwał kwiatek uśmiechając się zawadiacko i wsunął w jej włosy, delikatnie muskając palcami  policzek. Dużo opowiadał i mówił, ona głównie milczała i słuchała w zachwycie. Opowieści o szkółce niedzielnej, o pracy piekarza, o tym jak wiele wysiłku trzeba włożyć, aby upiec odpowiedni chleb. Lucy z fascynacją wsłuchiwała się w opowieści o tym, jak przyrządzić najlepszy zakwas, jakie mąki są najdoskonalsze i najdelikatniejsze. On z kolei, zdawał się rozkoszować brzmieniem własnego głosu i faktem, że w końcu znalazł się ktoś, kto nie niecierpliwił się po pięciu minutach. Nie zadawał jej zbyt wielu pytań, co z resztą pasowało dziewczynie, bo nie wiedziała co mogłaby na nie odpowiedzieć. Chłonęła każdą chwilę, próbując zapisać ją w pamięci na całą wieczność. Przecież mieli tak niewiele czasu. Nieśmiało ujęła jego dłoń, on zacisnął na niej swe palce i posłał uśmiech, po czym pochylił się. Zaskoczona odwróciła głowę tak, że jego usta wylądowały na policzku, który pokrył się pąsem. Niezmieszany wzruszył tylko ramionami, zaśmiał się, skomentował jaka jest urocza i poszli dalej. Niedługo potem musiał wracać do pracy. Odeszła więc z powrotem w leśną gęstwinę. Tak minął dzień pierwszy.

Wiedźma spostrzegłszy kwiat chwyciła go w smukłe palce i wrzuciła do ognia.

– Dlaczego to zrobiłaś?! – wściekła się Lucy – To podłe!

– Patrz! – kobieta wskazała palcem jak płomienie pochłaniają polną roślinę – Patrz jak żywi się to, czym tak się zachwycasz.

– Nie mam pojęcia o czym mówisz! Nigdy nie wiem o czym mówisz! Zawsze zagadki! Nie możesz nic powiedzieć wprost! – zapłakana wbiegła do ich drzewnego szałasu, rzuciła się na posłanie i zwinęła w kłębek pod przykryciem. Zagryzła wargi, próbując powstrzymywać łzy, które uparcie pchały się do jej oczu. Nie lubiła płakać, Wiedźma zbyt często szydziła z jej wrażliwości. Tym razem jednak poczuła, że kobieta usiadła obok niej i delikatnie położyła rękę na jej włosach.

– Wkrótce wszystko zrozumiesz – obiecała – Nie mogę powiedzieć, że nie będziesz w życiu cierpieć. Ostrzegałam cię, że są konsekwencje bycia tym, kim jesteśmy.

Lucy nie odpowiedziała. Wiedźma westchnęła i poszła na swoje posłanie. Nie usnęły prędko.

Zakochana dziewczyna wymknęła się jeszcze przed świtem. Wszystkie ptaki w lesie rozpoczęły swój poranny chorał na powitanie nowego dnia. Przystanęła na skraju lasu, by podziwiać piękno poranka. Następnie wkradła się niczym duch do miasteczka, chcąc poobserwować jak budzi się do życia. Ukryta za jednym z budynków, patrzyła na Jamesa wykładającego chleb na stragan przed sklepem. Wyglądał na zmęczonego. Rzucił na ziemię wielki wór mąki i otarł pot z czoła, a ona zachwycała się jego muskularnymi ramionami i poczuła, że znów czerwienią jej się policzki. Wyszła z ukrycia dopiero, gdy chłopak przysiadł by odpocząć.

– Możesz się przejść? – spytała.

James wzdrygnął się, gdy zjawiła się jakby znikąd, ale szybko się pozbierał i skinął z uśmiechem głową. Krzyknął jedynie do ojca, że idzie na spacer. Ujął jej rękę i prędko ruszyli na łąkę, nie dając rodzicowi chłopaka czasu na wszczęcie awantury.

Tym razem próbował podpytywać ją o jakieś szczegóły z życia. Odpowiadała zdawkowo i niechętnie. Nie wiedziała jak mu powiedzieć, że jutro zobaczą się po raz ostatni. Wciąż zastanawiała się jaką podjąć decyzję. Gdy patrzyła na jego uśmiechniętą twarz, czuła dotyk ciepłej dłoni… Zdawało jej się, że jest bezpieczna, może nawet tak samo jak w lesie.

Widząc jej zadumę, młody rzemieślnik znów zaczął opowiadać rozmaite historie. Lucy ujęła go pod ramię i przytuliła, z ochotą wsłuchując się w każdą nową anegdotę. Mimo to, nie udało się jej uciec od uciążliwych rozważań nad tym, czy porzucenie dotychczasowego życia, zrezygnowanie z magii i poślubienie piekarza, naprawdę byłoby takie złe. Zastanawiała się jak wyglądałyby ich dzieci, gdyby mieli się pobrać. W duchu liczyła, że odziedziczyłyby jego uśmiech i oczy.

Przystanęli nad strumieniem. James ponownie pochylił się i tym razem pozwoliła mu skraść pocałunek ze swoich pełnych, różowych ust. Wsunął palce w jej włosy, przykładając dłoń do szyi. Przez jej kręgosłup przebiegły dreszcze. Nim zdążyła zastanowić się nad tym, że odchodząc doprowadzi do przedwczesnego końca dzień drugi, odsunęła się.

– Muszę już iść – wyszeptała.

Przeskoczyła przez strumień i pobiegła w stronę lasu. James obserwował ją lekko ogłupiony, ale zadowolony z podboju. W duchu wiedział, że niewiele brakuje by należała do niego, a niczego w tej chwili bardziej nie pragnął niż ją posiąść. Wyobrażał sobie jak miękkie muszą być jej piersi, skoro skóra na jej dłoni i poliku przywodziła na myśl aksamit. Chciał okrzyknąć ją swoją boginią, sprawić, że w ekstazie zawoła jego imię. Odurzony romantycznymi wizjami stał nad strumieniem, dopóki nie przypomniał sobie, że jeśli nie wróci do domu natychmiast, ojciec niewątpliwie przetrzepie mu skórę.

Lucy długo pałętała się po lesie w zadumie, celowo omijając miejsce, które nazywała domem. Nie chciała wracać do surowych oczu Wiedźmy, która zdawała się gardzić jej uczuciem. Nie miała ochoty po raz kolejny wysłuchiwać słów, które nie miały dla niej sensu, choć wiedziała, że umykające jej znaczenie było bardzo ważne. Rozmarzyła się myśląc o Jamesie, o życiu jakie mogliby wieść, gdyby zrezygnowała z czarów.

Zastanawiała się co właściwie daje jej szkolenie… Przecież rozpoczęła je dość dawno, a nadal nie mogła nazywać się czarownicą. Nie potrafiła zaklinać zwierzyny tak, by nie pierzchła na jej widok. Polując wciąż musiała się skradać jak każdy inny łowca. Nie umiała znikać i pojawiać się w innym miejscu. Cóż więc zyskiwała? Poczęła przypominać sobie jak Wiedźma parzy swe wywary szepcząc coś nad ogniem. Uczennicę poczęła dręczyć myśl, że eliksiry w rzeczywistości służyły do czegoś zupełnie innego, niż to, do czego przypisała je nauczycielka. Przypomniała sobie, że widziała niekiedy, jak jej patronka rozpala ogień wypowiadając jedno, niezrozumiałe słowo. Gdy spytała jak to robi, tamta odparła jedynie, że wywołuje jego imię. Podobnym sposobem, podczas wspólnych polowań, Wiedźma potrafiła zmienić kierunek wiejącego wiatru tak, by zwierzę nie mogło zwietrzyć ich zapachu. Tym tajemniczym półszeptem, czarownica kontrolowała całą rzeczywistość, jaką Lucy znała. Teraz dziewczyna nie miała pewności, czy Wiedźma w taki sam sposób nie panowała nad nią. Przypomniała sobie jak opuścił ją strach, gdy spotkała ją po raz pierwszy i uświadomiła sobie, że nie było w tym nic naturalnego.

Rytm wystukiwany przez jej serce, nagle gwałtownie przyśpieszył. Odwróciła się, chcąc wrócić do miasta, rzucić się w ramiona ukochanego i szlochać w nich  bezradnie, nie obawiając się pogardy. Wiedźma stała jednak za nią, lodowatymi oczami penetrując wszystkie jej myśli.

– Idź, jeśli naprawdę tego chcesz – powiedziała beznamiętnie, tym samym powstrzymując w Lucy wszelką motywację do działania.

– Niczego nie rozumiem. Wysłałaś mnie do miasta specjalnie prawda? Chciałaś, żebym kogoś poznała, wiedziałaś, że się zakocham i że będziesz mnie torturować. Dlaczego?

– Bo kiedy przyszłaś do mnie zziębnięta i głodna, nie mogłaś podjąć świadomej decyzji, teraz możesz. Nasze życie to ciągłe wybieranie wolności, ponad miłość, przywiązanie i stabilizację. Nigdy nie znajdziesz się w niczyich ramionach na dłużej niż jedną noc. Nie możesz poznać wiedzy, którą chcę ci przekazać, skoro nie poznałaś jeszcze podstaw życia. Musisz wszystkiego doświadczyć, wiedzieć z czego rezygnujesz. Podejmij tę decyzję, ale bądź pewna, że jej nie pożałujesz. – Lucy w bezsilności zacisnęła pięści, miotała się wewnętrznie, aż w końcu pękła.

– To niesprawiedliwe! – wykrzyknęła, waląc w pień drzewa i płosząc siedzące na gałęziach wrony.

– Wręcz przeciwnie, choć może jeszcze tego nie pojmujesz. Masz jeszcze jeden dzień. Niech pomoże ci się zdecydować. Spędź ten czas w sposób, który jednoznacznie odpowie ci na pytanie, czego tak naprawdę chcesz.

– Dlaczego? Dlaczego tylko trzy dni?!

– Zbliża się pełnia. – Ton jej głosu zmienił się z podniesionego, do całkiem spokojnego. Stwierdziła oczywisty stan rzeczy, wprowadzając Lucy w stan kompletnego zagubienia. Dziewczę nie miało pojęcia, czy to była odpowiedź, czy tylko zwinna zmiana tematu. Nie zdążyła jednak zapytać, bo czarownica wkroczyła w cień, w którym jej ciało rozmyło się, jak gdyby nigdy go tam nie było. Lucy pozostała sama. Wróciła dopiero, gdy kompletnie opuściły ją siły. Przez resztę dnia, z ukrycia śledziła ulubioną watahę. Przyglądała się ich relacjom, w szczególności samcowi i samicy alfa. Uważała, że relacja partnerska jest czymś najbardziej na świecie naturalnym, a w jej umyśle zaczęła kiełkować myśl, że być może właśnie dlatego wiedźmy były wyklinane, łamały naturalne prawa.

Nadszedł dzień trzeci. Dzień, w którym wszystko miało się rozsądzić. Ruszyła do miasta dopiero po południu, marnując poranek na nadrabianie snu z zarwanych wcześniej nocy. Odziana w prostą bawełnianą suknię wkroczyła na dobrze już znany teren. Nie wierzyła, że jeszcze tak niedawno, wszystko co teraz było znajome wydawało się obce i nieprzyjazne. Jamesa nie było w piekarni. Ojciec chłopaka wyjaśnił jej, że w niedzielę nie pracuje i zapewne gdzieś się leni. Znalazła go w końcu, wylegującego się na sianie w stodole.

– Witaj – powiedział z kłosem zboża zawadiacko wetkniętym pomiędzy zęby – Położysz się obok mnie? – usiadła obok po chwili wahania, a on bardzo szybko przyciągnął ją do siebie.

– Jesteś dzisiaj jeszcze piękniejsza niż zwykle – wyszeptał do jej ucha. Złożył pocałunek na jej szyi a ona zarumieniła się i wyrwała.

– Nie mów tak… Nie rób… Proszę… Nie wiem co mam robić! Ja… Muszę dzisiaj zdecydować, a nie potrafię! – nie pojmował o czym mówiła. Potrafił jedynie zauważyć, że słońce odbijało się w jej włosach, kładąc na nich złoty poblask… Jawiła mu się jako bogini i chciał, by była jego. Przysunął się powoli i objął ją ramieniem.

– Cokolwiek musisz postanowić, postaraj się o tym nie myśleć. Przy mnie nie musisz się o nic martwić. – Skinęła głową, choć nie do końca ją uspokoił.

Pozwoliła mu składać drobne pocałunki na twarzy, szyi i rękach; jego wargi miały kojące działanie. Wkrótce zapomniała o swych wątpliwościach i dylematach. Chciała należeć do niego, nie do Wiedźmy. Cóż tam wolność, skoro można być zniewolonym przez coś tak wspaniałego jak miłość? Niechętnie pozwoliła mu wsunąć dłoń pod materiał sukni. Świat zawirował, a James Baker zerwał kwiat w pełni jego rozkwitu.

Leżeli obok siebie wyczerpani i wtuleni. Gładził ją lekko i troskliwie po ramieniu. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Pragnęła by moment ten trwał całą wieczność, ale on po chwili odsunął się i zaczął ubierać.

– Dokąd idziesz? – spytała drżącym głosem.

– Do piekarni – odparł beztrosko, jak gdyby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.

– Przecież dzisiaj nie musisz pracować. Twój ojciec mi powiedział – zaprotestowała i zmarszczyła brwi.

– No… Tak, ale… Wiesz, jutro poniedziałek muszę mu pomóc przygotować zakwas i takie tam. Zobaczymy się jutro… Dobrze?

– Nie – odparowała bez wahania. – Skoro idziesz do piekarni, pójdę z tobą. Pomogę ci, w końcu mam być twoją żoną…

– Żoną?! – Poderwał się zaskoczony. – Słuchaj… Ja… No wiesz… Jesteś piękna i lubię cię, ale… No wiesz, nie chcę się jeszcze żenić, prawie cię nie znam. Poza tym, rodzice musieliby się zgodzić. To… Może Lily nie wyjaśniła ci jak tutaj wszystko… Ech… – Pokręcił głową zrezygnowany, bo na oczach jego oblubienicy malowało się kompletne oszołomienie. Lucy patrzyła na niego jak gdyby mówił w innym języku.

– Przecież mnie kochasz. Tak mówiłeś. Gdy ludzie się kochają to się pobierają, wilki łączą się w pary na całe życie, skoro mnie kochasz to chcesz ze mną być całe życie, czy nie tak? – wywrócił oczami.

– To tak nie działa. Jestem człowiekiem, nie wilkiem. Nie wiem, czy cię poślubię. Może kiedyś… Na pewno nie jutro!

– Ale ja muszę wiedzieć teraz! – zaprotestowała, wstając. Nogi ugięły się pod nim gdy stanęła przed nim w całej swej okazałości. Przesunął wzrokiem po jej krągłościach i przez chwilę zastanawiał się, czy mógłby już do końca życia posiadać tylko ją. Szybko jednak doszedł do wniosku, że łąka jest zbyt pełna równie kuszących i pięknych kwiatów, by już na zawsze miał z nich wszystkich zrezygnować.

– Nie mogę ci dziś niczego obiecać. Wybacz, jeśli myślałaś, że… No, że cię poślubię i w ogóle. Ale wiesz… Ja jestem zwykłym piekarzem, a ty zielarką, która mieszka w lesie… No a poza tym… Jesteś wspaniała! Na pewno ktoś lepszy ode mnie chętnie zostanie twoim mężem. Jeszcze raz wybacz. Zawsze będziesz najpiękniejszą kobietą na świecie. Zawsze będę to obwieszczał światu… Teraz jednak, muszę już iść.

Patrzyła za nim w bezradnej furii. W myślach żałowała, że nie zna imienia ognia, by teraz podpalić całą tę stodołę, całą tę osadę i wszystkich żyjących w niej ludzi. Żałowała, że nie potrafi wtopić się w cień i zniknąć. Pozbawiona tego na co liczyła: marzeń, nadziei, a przede wszystkim jego pocałunków i ramion, ruszyła do lasu. Odpowiedź na pytanie, które tak ją dręczyło, była teraz równie jasna co promienie odbijające się od srebrnej linii strumienia. Nie płakała, w lesie nie było już miejsca na łzy.

Wiedźma czekała na nią przy palenisku.

– A zatem, zostajesz? – Lucy skinęła głową.

Straciła apetyt, więc odmówiła zjedzenia przygotowanej kolacji. Ułożyła się na posłaniu i milcząc pozwalała trawić się emocjom. W końcu wściekłość, żal i gniew, pochłonęła pustka, wyrwa w tym, co nazywano sercem.

Minęły kolejne trzy dni, nim dała się namówić na posiłek. Daleko, w górze, ponad lasem, księżyc roztaczał magię pełni, srebrząc się na gałęziach. Wiedźma przyrządziła potrawę staranniej niż zwykle. Podała dziewczynie talerz pełen posiekanego mięsa.

– Jedz – poleciła.

Lucy, wygłodniała, zaczęła pakować posiłek do ust garściami. Nie zastanawiała się nad tym, że mięso smakowało i wyglądało inaczej niż zwykle. – Dzisiaj staniesz się prawdziwą wiedźmą – oznajmiła jej opiekunka, a dziewczyna nie przerywając posiłku, skinęła głową. – Wypowiedz na głos swoje imię.

– Lucy – odrzekła z pełnymi ustami.

– Podaj mi rękę – zarządała czarownica. Lucy wykonała polecenie, pakując do ust ostatnie kawałki sycącego dania. Wiedźma przejechała ostrzem noża po powierzchni jej dłoni. Dziewczyna nawet się nie wzdrygnęła. Ubrudzona od zachłannego jedzenia patrzyła jak krople jej krwi wpadają do ogniska. Mistrzyni czarnoksięstwa zaczęła coś mamrotać. Słowa, których uczennica z początku nie rozumiała, po chwili nabrały znaczenia.

– … i na zawsze pozostać wolną od zniewolenia…

– Zrozumiałam ostatni fragment! – zauważyła zdumiona.

– Władasz teraz matczynym językiem. Pomyśl o ogniu, wypowiedz jego imię. – Lucy wykonała polecenie mechanicznie, nie tracąc nawet chwili na zastanowienie. Płomień buchnął obficie i zatańczył, jak gdyby wygrywała melodię na zaczarowanym flecie.

– To co mi dałaś… Było przepyszne. Co to? – Wiedźma uśmiechnęła się szeroko, demonstrując zęby. W uśmiechu było coś, co spowodowało, że Lucy gwałtownie się poderwała.

– Co mi podałaś?! – krzyknęła, a jej głos rozniósł się echem po dziczy.

– Dobrze wiesz. – Czarownica przekrzywiła głowę i zarechotała. – Mówiłam ci, że są konsekwencje, ale nie martw się, teraz już na zawsze będziesz wolna. Wyswobodziłam się z klątwy miłości. Już nigdy nikogo nie pokochasz. – Lucy osłupiała. Prawda docierała do niej mozolnie, przedzierając się przez mur zaprzeczeń.

– James… – westchnęła i odkryła, że imię nie niosło już ze sobą żadnego znaczenia. Nie niosło, bo James nie istniał już w ludzkiej formie, ani w żadnej innej. Jak gdyby nie było go nigdy. Pustka w jej piersi, która do tej pory skutecznie powstrzymywała wszelkie czucie, ukłuła ją bólem gorszym od fizycznego. Padła na kolana i zaczęła okładać pięściami ziemię.

– Jak mogłaś?! – wykrzyknęła wbijając wściekłe spojrzenie w Wiedźmę.

– Zrobiłam to, na co tobie nie starczyło odwagi! Sama przecież chciałaś podpalić całą wioskę, a zawinił tylko on. Daj spokój dziewczyno, to co ci dałam jest o wiele lepsze! Pomyśl o tym w ten sposób: dałam ci na talerzu, to czego ci odmówił. – Wyszczerzyła się jeszcze bardziej paskudnie niż wcześniej. – Jego serce. – Zaniosła się szyderczym śmiechem. Gdy się uspokoiła, nieco bardziej litościwie spojrzała na swą uczennicę. – Nie martw się. Do jutra zapomnisz o tęsknocie i wszystkim co się z nim wiązało. Rytuał wyssał z ciebie miłość. Nie będziesz więc czuła nic, co się z nią wiąże. Miłość jest pierwszym krokiem. Potem możesz pozbyć się wszystkiego czego chcesz. Gniewu, pożądania, zazdrości, chciwości… Wszystkich wad ludzkości, wszystkich grzechów… One wszystkie są grzechami miłości. Rozumiesz? – Lucy rzuciła się na nią jak wściekły zwierz. Jej pięści wymierzyły jednak cios w obłok dymu, który zastąpił fizyczną postać. – Przecież tego właśnie chciałaś!

– Nie! Nie! Wcale nie! – puściła się pędem przez las.

Biegła na oślep, lecz nie zgubiła drogi. Droga znała się jakby sama, układając przed nią usłużnie. Biegła też szybciej, niż kiedykolwiek sądziła, że jest zdolna. Miała wrażenie, że rechot Wiedźmy pędzi za nią. Wypadła na polanę. Z trudem łapiąc oddech, spojrzała za siebie, chcąc mieć pewność, że goniący ją śmiech był jedynie wytworem wyobraźni. Uniosła zielone oczy ku niebu. Nie miała jak wiedzieć, że ich kolor się zmienił: były zimne, jak oczy Wiedźmy. Barwą swą przypominały teraz idealnie czysty szmaragd, z jedną jedynie skazą, drobną, ciemną plamą na prawym oku. Padła na kolana i głośno zawyła. Zawtórowały jej wilki, wyśpiewując pochwałę księżyca, który teraz żółcił się złowieszczo, zza kurtyny chmur.

Zbudziła się wczesnym rankiem, przekonana, że poprzednia noc była jedynie koszmarem. Ból w piersi uświadomił jej, że to, co się stało, było nieodwracalną rzeczywistością. Obietnica Wiedźmy nie spełniła się. Przed oczyma wciąż miała obraz jego uśmiechniętej twarzy, na skórze czuła pocałunki, jak gdyby dotykał jej zaledwie przed chwilą. Podniosła się i zamroczona ruszyła w stronę wioski. Z daleka słyszała lamenty matki chłopaka. Gdy dotarła do osady, spostrzegła kobietę trzymającą w ramionach ciało Jamesa. Ból stawał się nie do zniesienia, pulsował jakby chciał w niej coś pobudzić do życia. Oczy chłopaka były puste, niby szklane. Rana w jego piersi musiałaby boleć, gdyby żył. Boleć tak mocno, jak  bolała Lucy, która wyobrażała sobie teraz okropną śmierć ukochanego.

– Ty! – wrzasnęła zapłakana matka. – To twoja sprawka! To wiedźma! Wiedźma!

Każdy rozpaczliwy okrzyk rozdzierał serca zebranych, którzy teraz zwrócili swe zagubione spojrzenia w stronę dziewczyny. Stała pośród nich, znów obca.

– Przyznaję się do wszystkiego.

Sprawa nie trwała długo. Zakuli ją w dyby, obcięli włosy i pozwolili przechodniom pluć w jej twarz. Stos był gotowy już następnego dnia. Przywiązano ją do słupa, ksiądz standardowo dał jej szansę przeproszenia za grzechy i pojednania z Bogiem. Milczała, wpatrzona przed siebie. Skinienie głowy, szybki ruch pochodni: widowisko dla pogrążonej w żałobie rodziny i głodnych wrażeń mieszkańców. Lucy wciąż patrzyła niemo w dal. Ogień lizał jej stopy a ona szeptem ponaglała go, nawet przez chwilę nie myśląc o tym, że mogła powstrzymać to, co się działo. Ugasić płomienie, rozkazać więzom by się poddały i czmychnąć znów do bezpieczeństwa lasu. Czarny dym zasłonił ją, dając możliwość ukrycia wstydu i cierpienia przed złaknionymi dramatu spojrzeniami. Ona jednak mogła przysiąc, że gdzieś w tłumie dostrzegła jasne, zimne oczy. Zaraz potem myślała jedynie o Jamesie. Powtarzała jego imię, w duchu łudząc się, że może w ostatniej chwili, znów nabierze ono swego znaczenia. W końcu poddała się bólowi i ofiarowała widowni wyczekany okrzyk. Krzyczała długo, potem zaczęła się krztusić. Ktoś wrzasnął “Litości!”, jednak płomienie zbytnio się rozbuchały, by jakikolwiek łucznik mógł skrócić jej mękę. Tłum rozszedł się, gdy zapadła martwa cisza, pozostała jedynie Wiedźma. Ugasiła płomień jednym gestem i wspięła się na podwyższenie, by wygrzebać ze spalonych zwłok pozostałość serca.

– Dziękuję, moja droga. Nawet nie wiesz jak długo musiałam czekać na taką jak ty. –  Uśmiechnęła się i rozmyła w powietrzu, wraz ze swoim skarbem.

 

Koniec

Komentarze

Nie spodziewałam się takiego zakończenia. Podejrzewałam, że przygoda z James’em nie skończy się dobrze, ale nie, że doprowadzi do czegoś takiego. No i Wiedźma – ciekawa, zagadkowa postać. Gratuluję pomysłu i wykonania :) Piszesz bardzo ładne i zgrabne opisy. Też tak chcę :)

Szczerze pisząc, to myślałam, że to wszystko pójdzie w inną stronę. ;) Wiesz, takiego girl power, no i mniej prawdziwego czarowania, a więcej posądzeń o czary osób, które żyją tak jak chcą. Opowiadanie nie skręciło tam, gdzie się spodziewałam i trochę mnie rozczarował ten inny rozwój wypadków. Ale to było rozczarowanie samolubne. :)

Jednak czytało się nieźle. Trochę to opowiadanie jest za dosłownie, czasem przydałoby się nieco więcej subtelności w przekazie, trochę niektóre miejsca są zbyt naiwne (np. relacja z piekarzem). Mam jednak wrażenie, że jeszcze pokażesz nam tutaj naprawdę dobree teksty. 

Często źle zapisujesz dialogi. Zerknij sobie tutaj:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794 

Annn, dziękuję bardzo za miłe słowa. 

Ocha, przyznam, że pisząc to opowiadanie sama nie znajdowałam się jeszcze w miejscu, w którym mogłabym pisać cokolwiek innego niż historie o złamanym serduszku ;) Mam nadzieję, Cię nie rozczarować moimi kolejnymi tekstami i dziękuję za wskazówkę do dialogów. W moim edytorze to trochę inaczej wyglądało i zdziwiłam się, że niekiedy rozjeżdżały mi się tutaj jak żaby na drodze D: 

edit: spojrzałam na ten link i już widzę o co konkretnie Ci chodziło, kiedyś na jakimś forum spotkałam się z innym objaśnieniem, bardzo dziękuję za pomocny link, jutro wprowadzę stosowne poprawki. :)

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

rosebelle, jutro z przyjemnością przeczytam, bo dzisiaj już trochę nie kontaktuję ;)

Ładna historia, z zaskakującym zakończeniem. Czyli wszystko przez zabobonnego pastora…

Gorzej z wykonaniem, zostało Ci parę rzeczy do opanowania.

Interpunkcja mocno kuleje. Na przykład wołacze, Rosebelle, oddzielamy przecinkami od reszty zdania. Jeśli masz w zdaniu dwa czasowniki, to potrzebujesz dobrego powodu, żeby pominąć przecinek między nimi. Między myślnikiem a sąsiednim słowem musi być spacja. O dialogach już wiesz.

Nie zrobię Ci krzywdy.

Ty, twój, pan itp. w dialogach piszemy małą literą. W listach dużą.

ukuła ją bólem gorszym od fizycznego.

Na pewno ukuła?

Babska logika rządzi!

Całkiem zacny pomysł zaowocował niezłą opowieścią. Miałam pewne podejrzenia wobec Wiedźmy, bo wysyłając Lucy do miasta nie dała jej żadnych przestróg, a tylko rozkazy, ale przez myśl mi nie przeszło, jak sprawa się zakończy.

Szkoda, że nie najlepsze wykonanie psuło przyjemność czytania, ale mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą napisane zdecydowanie lepiej. ;)

Mam wrażenie, Rosebelle, że może zainteresować Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

Przy­pły­nę­li do no­we­go świa­ta w na­dziei na coś lep­sze­go, na inne życie. Pa­stor Rigby przy­pły­nął z misją… –> Jeśli świat, do którego przypłynęli, to Ameryka, powinno być: Przy­pły­nę­li do No­we­go Świa­ta w na­dziei

Powtórzenie.

 

Wi­dział, że było w tym coś wię­cej, niż uroda roz­kwi­ta­ją­ce­go kwia­tu. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Spo­strzegł ją też za­ba­wia­ją­cą się zwło­ka­mi pa­dłe­go go­łę­bia. –> Zwłoki to ciało zmarłego człowieka.

Proponuję: Spo­strzegł ją też za­ba­wia­ją­cą się truchłem pa­dłe­go go­łę­bia.

 

Spo­strzegł ją też za­ba­wia­ją­cą się zwło­ka­mi pa­dłe­go go­łę­bia. Klę­cza­ła nad nim i szep­ta­ła, jak gdyby prze­ma­wia­ło przez nią coś ob­ce­go. Na­brał pew­no­ści, gdy do­strzegłprze­ma­wia­ją­cą do czar­nej kozy. –> Powtórzenia.

 

Rada była więc jedna, ale nie po­tra­fił jej pu­blicz­nie po­tę­pić. Za­miast tego za­pro­wa­dził ją do lasu.–> Czy dobrze rozumiem, że pastor nie potrafił potępić rady i dlatego zaprowadził radę do lasu?

Zgubiłaś podmiot.

 

Lucy pa­trzy­ła na niego za­mglo­nym od łez spoj­rze­niem. Za­sta­na­wia­ła się przez chwi­lę, czy może po­dą­żyć za nim, bała się jed­nak, że jeśli to uczy­ni, zmusi go do zro­bie­nia tego… –> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

Wy­obraź­nia pod­su­wa­ła jej sza­lo­ne sce­na­riu­sze. –> Wydaje mi się, że scenariusz nie jest tutaj dobrym słowem.

Proponuję: Wy­obraź­nia pod­su­wa­ła jej sza­lo­ne wizje/ obrazy.

 

Mięk­ki, ko­bie­cy alt za­sko­czył dziew­czy­nę. –> Masło maślane. Czy słyszałaś o alcie męskim?

 

jak kory ota­cza­ją­cych ją se­kwoi. –> …jak kora ota­cza­ją­cych ją se­kwoi.

 

Nie zro­bię Ci krzyw­dy. –> Nie zro­bię ci krzyw­dy.

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Błąd występuje w opowiadaniu wielokrotnie.

 

Ko­bie­ta wy­bu­chła śmie­chem… –> Ko­bie­ta wy­bu­chnęła śmie­chem

 

nie­wzru­szo­na na­pły­wa­ją­cy­mi do oczu na­sto­lat­ki łzami. –> To słowo powstało w połowie XX wieku. W tym opowiadaniu nie ma racji bytu.

 

a potem zrzu­ca­ją z sie­bie od­po­wie­dzial­ność jak wąż zrzu­ca skórę… Za­rzu­ca­ją nam… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Nigdy nie ma w nich po­żą­da­nia, ani za­wi­ści.Od­po­wie­dzia­ła nie­pew­nie. –> Nigdy nie ma w nich po­żą­da­nia, ani za­wi­ści – od­po­wie­dzia­ła nie­pew­nie.

Brak spacji po półpauzie.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się ten poradnik: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

ogrom­ne drze­wo, które stało obok było wy­żło­bio­ne. –> Przypuszczam że raczej: …ogrom­ne drze­wo, które stało obok było wydrążone.

Poznaj znaczenie słów wyżłobićwydrążyć.

 

Po­tra­fi każ­de­go prze­ko­nać, że czyni słusz­nie, pod­czas gdy w rze­czy­wi­sto­ści pro­wa­dzi do wła­snej zguby. –> Ze zdania wynika, że szatan doprowadza siebie do zguby.

Proponuję: Po­tra­fi każ­de­go prze­ko­nać, że czyni słusz­nie, pod­czas gdy w rze­czy­wi­sto­ści doprowadza do jego zguby.

 

Nie pod­sta­wię ci cy­ro­gra­fu z by­czej skóry… –> Nie pod­sta­wię ci cy­ro­gra­fu na byczej skórze

 

– Już po­no­szę kon­se­kwen­cje, mo­gła­bym cho­ciaż po­peł­nić czyn, który mi za­rzu­co­no i za który mnie ska­za­no. – Za­ob­ser­wo­wa­ła. –> Lucy nie obserwuje, ona mówi.

 

przy­jem­nie było znów zna­leźć się po­śród nich, ga­wo­rząc o co­dzien­no­ści. –> Raczej: …gwarząc o co­dzien­no­ści.

Dziś gaworzenie kojarzy się bardziej z niemowlętami.

 

choć pie­go­wa­ta, ra­do­sna twarz, była rów­nie sil­nym pro­wo­ka­to­rem ta­kie­go za­cho­wa­nia. –> Co to znaczy, że twarz była prowokatorem?

 

prze­chwy­cić pa­ku­nek, niby przy­pad­kiem, po­ło­żył swoją dłoń na jej dłoni. Ob­la­ła się ru­mień­cem i spu­ści­ła wzrok. Szyb­ko po­chwy­ci­ła swój zakup… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

 –Za dużo mó­wisz… –> Brak spacji po półpauzie. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie.

 

jak gdyby li­czy­ła, że dziew­czę bę­dzie miało nieco bar­dziej wy­su­bli­mo­wa­ny gust. –> A gdzież dziewczęciu gust miał się wysublimować? W lesie?

 

– Tylko trzy dni i potem już nigdy? – –> Zbędna półpauza po pytajniku.

 

Na­stęp­ne­go dnia ru­szy­ła do wio­ski w pod­sko­kach… –> Wcześniej była mowa, że to miasto, nie wioska. Wioska pojawia się jeszcze w dalszym ciągu opowiadania.

 

James ucie­szył się na jej widok, a jego oj­ciec po­zwo­lił mu wyjść na spa­cer. Za­brał na po­bli­ską po­la­nę. Ze­rwał kwia­tek z za­wa­diac­kim uśmie­chem i wsu­nął w jej włosy, de­li­kat­nie mu­ska­jąc pal­ca­mi jej polik. –> Nadmiar zaimków. Miejscami nadużywasz zaimków.

 

pracy pie­ka­rza, o tym jak wiele pracy trze­ba wło­żyć… –> Powtórzenie.

 

co z resz­tą od­po­wia­da­ło dziew­czy­nie, bo nie wie­dzia­ła co mo­gła­by na nie od­po­wie­dzieć. –> …co zresz­tą od­po­wia­da­ło dziew­czy­nie

Powtórzenie.

 

rzu­ci­ła się na po­sła­nie i za­wi­nę­ła pod po­kry­ciem. –> Zawijamy się w coś, nie pod czymś.

 

hi­sto­rie ze swo­je­go życia, dając jej prze­strzeń do roz­wa­żań nad tym, czy po­rzu­ce­nie do­tych­cza­so­we­go życia… –> Powtórzenie.

 

pło­sząc przy­sa­dzo­ne na ga­łę­ziach wrony. –> Co to znaczy, że wrony były przysadzone?

Proponuję: …pło­sząc siedzące na ga­łę­ziach wrony.

 

Oj­ciec chło­pa­ka wy­ja­śnił jej, że w nie­dzie­lę nie pra­cu­je i za­pew­ne leni się gdzieś po za­koń­cze­niu nie­dziel­nej szkół­ki. –> Czy James na pewno uczęszczał do szkółki niedzielnej? O ile wiem, szkółka była/ jest dla dzieci, a James, takie mam wrażenie, dzieckiem raczej nie jest.

 

Po­da­ła dziew­czy­nie ta­lerz pełen po­szat­ko­wa­ne­go mięsa. –> Szatkować można jarzyny, ale nie mięso. Mięso można siekać.

 

mięso sma­ko­wa­ło i miało inną tek­stu­rę niż zwy­kle. –> Tekstura nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

Proponuję: …mięso sma­ko­wa­ło i wyglądało inaczej niż zwy­kle.

 

– Lucy.Od­rze­kła z pełną buzią. –> – Lucy – od­rze­kła z pełnymi ustami.

Buzię mają dzieci, a Lucy nie jest dzieckiem.

 

–Co mi po­da­łaś?!-krzyk­nę­ła… –> Brak spacji po półpauzie, brak spacji po wykrzykniku, brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Bie­gła na oślep przez sie­bie, lecz nie zgu­bi­ła drogi. –> Literówka.

Czy można biec inaczej, nie przed siebie?

Może wystarczy: Biegła na oślep, lecz nie zgubiła drogi.

 

Ból w pier­si uświa­do­mił , że to co się stało… –> Ból w pier­si uświa­do­mił jej, że to, co się stało

 

ru­szy­ła w stro­nę mia­sta. Z da­le­ka sły­sza­ła la­men­ty matki chło­pa­ka. Gdy do­tar­ła do mia­sta… –> Powtórzenie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 Przypłynęli do nowego świata w nadziei na coś lepszego, na inne życie. Pastor Rigby przypłynął z misją prowadzenia owieczek, aby nie zbłądziły i nie wpadły w zasadzkę złego. – nie będę się kłócił, ale Nowy Świat jako funkcjonująca swoista nazwa własna, oraz Złego, jako pewna nazwa Szatana. Nie chodzi tu o szacunek, a pewien sposób nazewnictwa. Do tego powtórzenia. "Przypłynęli" i "przypłynął". Drugie można zastąpić słowem "przybył"

 

Nabrał pewności, gdy dostrzegł ją przemawiającą do czarnej kozy. – święty Franciszek głosił Ewangelię zwierzętom. Może i ona głosi Dobrą Nowinę ;).

 

"…że jeśli to uczyni, zmusi go do zrobienia tego…" – przecinek zbędny, choć może i nie błędny

 

W miejscu gdzie mrok stanowił naturalny stan rzeczy, gdzie rozmywała się granica pomiędzy dniem, a nocą. – choć często przecinek stawia się przed "a", to w tym miejscu zasada ta nie znajduje zastosowania. Zdecydowanie bez przecinka.

 

Była pewna, że niechybnie, gdzieś czai się na nią śmierć. – tu też z przecinka by raczej należało zrezygnować. OCzywiście przed "gdzieś''

 

że mieszkała w tym lesie i z tego powodu, nikt nigdy nie zapuszczał się zbyt daleko. – zaczynam podejrzewać, że nie do końca wiesz jak funckjonuje przecinek w zdaniu ;). Przed "nikt" zdecydowanie bez przecinka

 

Zbliżyła się myśląc, że zginie tak, czy inaczej, a może, jakimś cudem opatrzności, napotka kogoś, kto udzieli jej pomocy. – interpunkcja kuleje; "tak czy inaczej". Słowo "opatrzności" chyba powinno być z dużej.

 

Spodziewała się mężczyzny, lub kobiety starej i pomarszczonej, jak kory otaczających ją sekwoi. – przecinki, przecinki, przecinki… Czy: "Spodziewała się mężczyzny lub kobiety (w tym miejscu przecinek lub myślnik) starej i pomarszczonej jak kory otaczających ją sekwoi." nie wygląda lepiej?

 

Postać usadowiona przy ognisku była jednak młoda i nad wyraz piękna. O ciemnej skórze i oczach przypominających sople lodu, zwisające zimą z dachu, piękne i groźne. – tu chyba lepiej zamiast kropki sprawdziłby się inny znak, przecinek właśnie, dwukropek lub myślnik. Oczy przypominające sople lodu… Nie jestem pewien, czy chodzi Ci tu o barwę, czy chłód spojrzenia… Czy po prostu miała je wyłupiaste. Mnie się osobiście nie podoba to porównanie, wybacz.

 

 – Cóż takiego uczyniłaś, że wysłano Cię na pewną śmierć? – Lucy spuściła wstydliwie spojrzenie, jej twarz poczerwieniała. – to nie list, więc i forma grzecznościowa nie na miejscu. W tym wypadku "cię".

 

Mój ojciec uważa, że czaruję… Że zawarłam pakt z diabłem. – Kobieta wybuchła śmiechem, jak powiew wiosennego wiatru, niewzruszona napływającymi do oczu nastolatki łzami. – są, w zasadzie dwie kobiety uczestniczące w rozmowie. Toteż w pierwszej chwili można pomyśleć, że to właśnie nastolatka po wypowiedzeniu tego zdania wybuchła śmiechem. Do tego dość nieszczęśliwe, wydaje mi się, połączenie "wybuchu śmiechem" i "jak powiew wiosennego wiatru". A to dlatego, że wybuch śmiechu nie kojarzy mi się z czymś tak spokojnym jak powiew wiosennego wiatru. Czepiam się?

 

Wbrew pozorom, nie tak łatwo zwrócić jego uwagę. – bez tego przecinka.

 

Nigdy nie ma w nich pożądania, ani zawiści. – także bez tego.

 

 – A będąc osobą o niezwykłej urodzie, zapewne spotkałaś się z jednym i drugim. – i tego też.

 

 – Musisz być głodna. – zauważyła. – jest do dalsza część powyższej kwestii. I chyba powinna być w ciągu, niezaczęta od nowego akapitu.

 

Lucy zastanawiała się chwilę nad znaczeniem tych słów, po czym skinęła głową. – tu też nie trzeba przecinka. Dalej jest ich jeszcze trochę, ale męczy mnie już ich wyłapywanie. Musisz w tej kwestii jeszcze poczytać i poćwiczyć. Może inni wyłapią ich więcej. Do tego dochodzi interpunkcja w dialogach. Nie jestem w tym szczególnie uzdolniony, ale poczytaj: http://www.fantastyka.pl/loza/14 bo mam wrażenie, że jednak nie do końca Ci to wychodzi ;).

– To inne miasto. Przestań ze mną dyskutować. Jeśli jeszcze raz mi się sprzeciwisz, będziesz zdana na siebie. – aż się prosi o wykrzyknik po "dyskutować". Lub opis jakiejś bardziej stanowczej reakcji Wiedźmy.

 

Stała więc jak monument – coś zgrzytnęło. Czytając to słowo mam przed oczami coś na miarę Statui Wolności. A podejrzewam, że Lucy stała jak posąg. Choć niby monument to posąg, to coś mi tu zgrzyta.

 

 – Czym handlujesz młoda damo? – o, a tu przecinka zabrakło przed "młoda damo".

 

Nie miała pojęcia, że Wiedźma była tutaj od czasu, gdy z nią zamieszkała, niezwykłe. – tutaj chyba lepiej sprawdziłaby się kropka miast tego przecinka.

 

Przypomniała sobie, że rzeczywiście, ludzie nie zawsze musieli być źli i że przyjemnie było znów znaleźć się pośród nich, gaworząc o codzienności. – gaworzą dzieci. Jest to raczej wydawanie nieartykułowanych dźwięków przez niemowle niż sposób rozmowy dorosłych ludzi. Co innego gwarzenie, czyli prowadzenie rozmowy w sposób poufały.

 

Po upływie około dwóch godzin, sprzedała wszystko co miała i ruszyła by wykonać resztę swojego zadania. – miałem zostawić przecinki… W tym wypadku powinien być raczej przed "co miała".

 

Młody chłopak, być może trochę starszy od niej stał, za ladą. – pierwszy przecinek dobrze, bo poprzedza wtrącenie. Jednak kończy się owo wtrącenie po "niej", toteż tam powinien się znaleźć drugi. Nie po "stał". Możesz spróbować czytać sobie na głos zdania z właściwą intonacją, z przecinkami w miejscach, gdzie chcesz je postawić. W ten sposób nieraz sama zauważysz, że nie są one właściwe.

 

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. Będę wzdychał do twej urody dopóki znów cię nie ujrzę, a jeśli ten dzień nie nastąpi, ziemia rozpadnie się i umrze, a moja dusza wciąż będzie chwalić twe piękno, Lucy. – nie podoba mi się to drugie zdanie. Zwłaszcza od słowa "ziemia", które powinno być z dużej, gdyż po pierwsze chodzi o planetę, a nie o grunt.

 

W mieście powiedzieli mi, że tak masz na imię, nie wiedziałam nawet jak masz na imię! – pasuje Ci taka konstrukcja tego zdania? Może by postawić gdzieś w środku kropkę? Ewentualnie wielokropek?

 

– Tylko trzy dni i potem już nigdy? – ….. – i co? Albo bez myślnika na końcu, albo z jakimś wtrąceniem, wyjaśnieniem, opisem.

 

Zerwał kwiatek z zawadiackim uśmiechem i wsunął w jej włosy, delikatnie muskając palcami jej polik. – nie widziałem jeszcze kwiatków z zawadiackim uśmiechem. I słowo polik jest regionalizmem, w związku z czym raczej nie powinno znaleźć się w ustach narratora trzecioosobowego.

 

zapłakana wbiegła do ich drzewnego szałasu, rzuciła się na posłanie i zawinęła pod pokryciem. – hmmmm… nie przykryciem?

 

Tym razem jednak, poczuła, że kobieta usiadła obok niej i delikatnie położyła rękę na jej włosach. – tak, musisz zacząć czytać sobie na głos to, co piszesz.

 

 Zakochana czarownica wymknęła się jeszcze przed świtem. – przecież jeszcze wciąż nie jest czarownicą.

 

Krzyknął jedynie do ojca, że idzie na spacer. Ujął jej rękę i ruszyli na łąkę. – niby nie ma tu nic złego. Jednak jakoś w dobie kolonizacji, w tamtej kulturze i standartach nie wydaje mi się, by u początku nowego dnia, gdy jest masa pracy by zapewnić byt, wyłożyć towar, piec, ojciec tak po prostu puścił syna na spacer. Ale to taka dygresja, luźna myśl.

 

Widząc jej zadumę, młody rzemieślnik znów zaczął jej opowiadać historie ze swojego życia, dając jej przestrzeń do rozważań nad tym, czy porzucenie dotychczasowego życia, zrezygnowanie z magii i poślubienie piekarza, naprawdę byłoby takie złe. – sposób budowy tego zdania sugeruje niejaką intencjonalność młodego piekarza, przynajmniej ja to tak widzę. Żadna ze mnie wyrocznia.

 

James ponownie pochylił się i tym razem pozwoliła mu skraść pocałunek ze swoich pełnych, różanych ust - niby na upartego może być. Bo i znaczeniowo określa kolor przypominający płatki róży. Jednak pierwsze skojarzenia odnoszą się albo do róży, albo do czegoś składającego się z róż.

 

Odziana w prostą bawełnianą suknię, wkroczyła na dobrze już znany teren. – przecinek.

 

Nie wierzyła, że jeszcze tak niedawno, wszystko co teraz było znajome, wydawało się obce i nieprzyjazne. - Tylko pierwszy przecinek ma rację bytu.

 

Szybko jednak doszedł do wniosku, że łąka jest zbyt pełna kwiatów, które zbyt kusząco pachną. - nie wiem czy coś może być bardziej pełne, niż pełne. Ale na pewno jest powtórzenie ;).

 

 – Jak mogłaś?! – wykrzyknęła wbijając wściekłe spojrzenie w Wiedźmę.

 –No co? - rozbroiło mnie to. Taka scena, taka wyszczekana wiedźma. A na pytanie "jak mogłaś!?" pada odpowiedź "No co?". Tu powinno paść jakieś pytanie retoryczne, połączone z tym, co dalej piszesz. Typu: Czy sama nie zapragnęłaś spalić całej wioski, choć zawinił tylko on?

 

Uniosła zielone oczy ku niebu. Nie miała jak wiedzieć, że stały się zimniejsze. – czyli już nie 36,6?

 

Rana w jego piersi musiała boleć, gdyby żył. - chyba musiałaby boleć. Choć logicznym jest, że otwarta rana klatki piersiowej, z której wyrwano serce musi boleć. Przynajmniej dopóki się żyje… Czyli całkiem krótko– na szczęście.

 

Przywiązano ją do słupa, klecha standardowo dał jej szansę przeproszenia za grzechy i pojednania z Bogiem. - klecha. Jest to określenie pogardliwe. I raczej nie powinno pojawić się u narratora, tym bardziej, że wcześniej postać taka nie występowała. Acz mogę się mylić.

 

Wszystkie ptaki w lesie rozpoczęły wyśpiewywać swój poranny chorał, na powitanie nowego dnia. – zbędny przecinek.

 

Ogólnie zgrabne opowiadanie. Choć nie ustrzegło się błędów. Mam wrażenie, że nie przeczytałaś go, ani tym bardziej ktoś Ci go na głos nie przeczytał. Musisz czytać to, co napiszesz, i poprawić nim to upublicznisz. Pisz, pisz dalej. I skorzystaj z poradników dostępnych na portalu. Wyjdzie to z korzyścią dla Ciebie i nas wszystkich :). Pozdrawiam

 

ps. Wiedźma to suka!

"Ludzie byli dawniej bliżsi sobie. Musieli. Broń nie niosła daleko." - Stanisław Jerzy Lec

rosebelle, chyba się trochę powtórzę… Treść mi się bardzo spodobała, zaskoczyło mnie zakończenie. Nie spodziewałam się, że spalą biedną Lucy :( Moje pierwsze opowiadanie też było o wiedźmie i też spłonęła, chociaż akcja była zupełnie inna :)

To nad czym musisz troszkę popracować to technika, nie będę pisać, co jest źle, bo sama popełniam tyle błędów, że głupio się wymądrzać… :) Tak czy inaczej widzę w Tobie duży potencjał i czekam na kolejne teksty :)

Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego dnia.

 

Wielki plus za zakończenie. Początkowo opowiadanie niezbyt mi się podobało, wyglądało na dość typową historię, napisaną tak sobie, ale końcówka zupełnie zmienia odbiór. Wyszła taka trochę bajka z makabrycznym plot twistem. Dobre, ale mam wątpliwości czy warto dla tego finału brnąć przez dość standardową fabułę. Z chęcią przeczytałbym więcej historii o wiedźmie, ale o bardziej oryginalnej “treści początkowej”, że się tak wyrażę. 

Finkla – cieszę się, że historia się podobała, co do aspektów technicznych (szczególnie interpunkcji) rzeczywiście muszę jeszcze popracować, kłopot w tym, że za każdym razem jak czytam widzę nowe błędy, które przeoczyłam poprzednio, a czasami wstawiam z kolei przecinki tam gdzie ich nie powinno być…  Inna sprawa, że nigdy chyba do końca nie pojęłam jak i gdzie należy stawiać przecinki XD Mam jednak nadzieję się poprawić :)

Regulatorzy – bardzo dziękuję, za szczegółowe wytknięcie błędów, które przeoczyłam. Liczyłam na Ciebie i się nie zawiodłam, dziś albo jutro zabiorę się za naniesienie poprawek. Jeśli idzie o kwestię betalisty to zastanawiam się, czy zawracanie komuś głowy ma sens jeśli tekst ma pojawić się w dziale poczekalnia, czy lepiej używać tej opcji tylko w odniesieniu do tekstów konkursowych? Po prostu wyobrażam sobie, że użytkownicy mają sporo na głowie bez mojego podsyłania im każdego opowiadania, które chcę udostępnić i poddać ogólnej ocenie (na razie dopiero i tak się uczę…)? 

Sentinel – dziękuję za wysoką, bądź co bądź notę oraz wszystkie cenne spostrzeżenia i uwagi. Nie wiem, czy większym wstydem byłoby potwierdzić Twoje założenie, że nie czytałam tekstu, czy przyznać się, że czytałam go kilkakrotnie, wiele razy edytowałam i wciąż umknęło mojej uwadze aż tyle niedoskonałości… Szczerze, trudno mi w tej chwili powiedzieć z czego to wynika, ale chyba głównie z tego, że po napisaniu świerzbią mnie paluchy, żeby komuś pokazać i nie mam cierpliwości do edytowania do perfekcji. Muszę nad tym popracować i mam nadzieję, że z każdym kolejnym tekstem będzie lepiej,

Katia72 – dziękuję za lekturę, cieszę się, że opowiadanie Ci się podobało mimo wielu niedociągnięć technicznych. 

Nighter – może masz rację, że opowiadanie trochę trąci oklepaniem, co do Wiedźmy to chcę ją jeszcze wykorzystać w innych historiach, opowiedzieć o niej coś więcej i samej trochę lepiej ją poznać, bo i przede mną skrywa wiele tajemnic. Na razie pracuję wprawdzie nad zupełnie innym opowiadaniem, ale kiedyś na pewno do niej wrócę, mam nadzieję, że wtedy lektura będzie dla Ciebie bardziej wciągająca. Tak, czy owak, cieszę się, że chociaż końcówka Ci się spodobała i zaskoczyła. 

Podsumowując, zabieram się do nanoszenia poprawek. Wszystkim serdecznie dziękuję za to, że włożyliście swój czas i wysiłek w napisanie tak obszernych komentarzy, mam nadzieję, że następne moje teksty, nie będą wymagały od was aż tyle pracy i będziecie mogli jedynie cieszyć się (lub nie) samą lekturą, choć dopracowanie warsztatu technicznego to nie przelewki, nie mogę więc obiecać, że ta poprawa będzie natychmiastowa :)

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Rosebelle, do poczekalni trafia każde opowiadanie, ale jeśli docenią je użytkownicy, może awansować do Biblioteki, może też być nominowane do piórka, a tym samym znaleźć się w grupie najlepszych opowiadań miesiąca. Rzecz jasna, że kiepsko napisane teksty raczej nie mają szans na te wyróżnienia.

Jeśli satysfakcjonuje Cię poczekalnia, to istotnie, nie ma co innym zawracać głowy. Jeśli jednak wiesz, że napisałaś dobre opowiadanie, ale zdajesz sobie sprawę z pewnych niedoskonałości i chciałabyś, aby Twój był tekst był lepszy, by trafił wyżej, dobrze byłoby skorzystać z pomocy innych. Pamiętaj, że zawsze możesz się zrewanżować, betując opowiadania tych, którzy pomogli Tobie.

Uważam też, że każdemu autorowi powinno zależeć na tym, aby jego opowiadanie prezentowało się jak najlepiej. Pod każdym względem i niezależnie od tego, jaki los jest mu pisany w przyszłości.

Powodzenia! :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulaturzy – dziękuję za odpowiedź, masz absolutną rację, co do dopieszczania tekstów i przed następną publikacją, na pewno skorzystam z betalisty. Dzięki waszym poradom myślę, że szybko pozbędę się błędów (przynajmniej w zapisie dialogów, z interpunkcją może trochę potrwać, bo z przecinkiem jestem na bakier od podstawówki)

Poprawiłam wedle waszych wskazówek, pewnie i tak jakieś przecinki źle postawione będą, ale mam nadzieję, że już jest lepiej. Jeszcze raz dziękuję za wszystkie komentarze.

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Ciekawa historia z zaskakującym zakończeniem. Utrzymana w klimacie baśni (zwłaszcza rozmowy Wiedźmy z Lucy) i niosąca przesłanie, by nie ufać tajemniczym kobietom mieszkającym w lesie ;)

Trochę jednak się dłużyły niektóre momenty – te trzy dni z Jamesem zwłaszcza.  Technicznie też trochę zgrzytało – Reg i Sentinel przedstawili problemy nad jakimi powinnaś się pochylić.

Podsumowując: ciekawa baśń z interesującym zwrotem fabularnym na koniec. I to właśnie ów twist najgłośniej wybuchł na niebie.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

NoWhereMan – bardzo dziękuję za lekturę i komentarz :)

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Całkiem przyzwoity debiut na portalu :) Choć muszę przyznać, że początek nie bardzo mnie wciągnął, jeszcze kilka miesięcy temu pewnie porzuciłbym w trakcie czytania, a byłaby szkoda, bo w miarę upływu literek, historia zrobiła się coraz bardziej wciągająca. Wracając jednak do początku, od razu widać, że chciałaś jak najszybciej przejść do scen z Lucy i Jamesem, poświęciłaś im dużo uwagi, te ochy i achy są na granicy między miłością a mdłościami. Przytłumiłaś tym resztę opowiadania, a szkoda. Postać pastora i stosunki z córką są mało przekonywujące, sztuczne, zbyt skrótowo przedstawione. Podobnie jest na końcu, szybko uwinęłaś się ze spaleniem :) Dodatkowo wkradła się pewna nieścisłość:

Nie martw się. Do jutra zapomnisz o tęsknocie i wszystkim co się z nim wiązało. Rytuał wyssał z ciebie miłość.

A przecież nie zapomniała, ba, poświęciła nawet swe życie w imię miłości. Za to finał z wiedźmą bomba, przez całe opowiadanie na to nie wpadłem. O to właśnie chodzi w finałach :)

Darcon – dzięki za uwagę i za lekturę. Pewnie, że ten wątek miłosny jest przesłodzony, ale trochę taki miał być. Lucy jest naiwną młodą dziewczyną i po prostu pasowała mi do niej właśnie taka romantyczna historyjka. Faktycznie rozłożenie opowiadania jest trochę nierówne, mam nadzieję się poprawić w przyszłości :) Co zaś do nieścisłości, to właśnie o to chodziło, że rytuał nie zadziałał tak jak miał i dlatego serce Lucy było dla Wiedźmy cenne, tak naiwne i niewinne, że oparło się działaniu magii ;) a do czego Wiedźma je wykorzysta? Cóż, może się okazać w jakieś innej historii z nią w roli głównej, chociaż na razie bazgram od baaardzo długiego czasu coś w rodzaju origin story, które nie wiem, czy kiedykolwiek wypocę XD

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Dobry pomysł z tą magią, która nie działa, nie załapałem. Co do serca wydawało mi się to oczywiste, czym młodsze i bardziej niewinne, tym bardziej działa i odmładza wiedźmę :) Myślałem, że zjadała je od razu jak wzięła, w sumie było ciepłe i dobrze wysmażone ;)

A ja zrozumiałam, że Wiedźmie było potrzebne serce Lucy, bo ono, mimo rytuału, nie przestało umieć kochać. A Wiedźma też chciała, ale nie potrafiła. A że serce było młode, to dodatkowy plus. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy – taki był mój zamysł, ale że nie dopracowałam kwestii, każdy może interpretować jak chce ;) Myślałam o tym, żeby pociągnąć wątek w innych opowiadaniach, ale na razie się nie zapowiada, żeby miały powstać w najbliższej przyszłości xP

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Wy tylko o żarciu? ;-) Mnie się wydawało, że to potężny artefakt będzie.

Babska logika rządzi!

Finklo, do tego rytuału nie miała go zjadać (w zamyśle) tylko właśnie… coś z nim innego zrobić. Jako, że “coś” pozostaje od roku niesprecyzowane to opowiadanie się nie urodziło. Miało pomóc Origin Story, ale ono też stanęło jakoś w połowie, a pomysły jakie mi na nie przychodzą są tak pokręcone, że nie wiem, czy cokolwiek z tego będzie XD

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

E tam, smażone serce zimne jest niedobre, po co trzymać na później, jak możesz zjeść cieplutkie od razu? ;)

Właściwie to raczej pieczone XD

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Młode serce po czubki przedsionków wypełnione pierwszą miłością to niezłe źródło magii. A w smaku – kawał mięcha, może nawet nieodróżnialny od wieprzowych podrobów. Grzech marnować w kiszkach… ;-)

Babska logika rządzi!

Zakończenie rzeczywiście trudne do przewidzenia :) Podoba mi się – jest mroczne i intrygujące. Jest jednak kontrast pomiędzy tym zakończeniem a tym, jak prowadzisz i rozwijasz opowieść – bliżej jest jej do bajki, romansu dla nastolatek. Gdzieś w tej konwencji gubi się i groza i jakaś głębia. Właściwie ciekawie robi się dopiero od momentu, w którym Wiedźma mówi o świadomym wyborze, bardzo spodobało mi się też to, jak definiuje ten wybór – wolność vs miłość i przywiązanie. Myślę, że to bardzo ciekawy i trudny temat, z bardzo dużym potencjałem. Nie do końca go tutaj rozwinęłaś, bo zachowanie Jamesa (dość przewidywalne, niestety) właściwie Ci to uniemożliwiło – dziewczyna pozostała bez wyboru. To znaczy rozumiem, że w pewien sposób wciąż go miała i mimo wszystko wybrała – i to jest w tej opowieści mocne i fajne, ale nadal według mnie ucina możliwość eksploracji świetnego konfliktu wewnętrznego. Może kiedyś jeszcze wrócisz do tego tematu? Myślę, że warto :)

Generalnie czytało mi się gładko i płynnie, choć kulejąca interpunkcja rzucała się w oczy. Widać, że pióro Ci nie ciąży, choć szlif jeszcze jest potrzebny. W narracji przydałoby się więcej pazura ;)

Werweno, bardzo dziękuję za lekturę i komentarz. 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Witaj.

Wow! Tekst zrobił na mnie wrażenie: ciekawa historia prowadzi do zaskakującego i mrocznego zakończenia. Czułem prawdziwość i mrok historii. Zgłaszam tekst do biblioteki i oczywiście zapraszam do mnie, bo też uwielbiam tematykę wiedźm, a może Wiedźm. Super, naprawdę! A teraz napiszę trochę więcej komentarza, żeby mój głos się liczył:

Językowo jest bardzo dobrze, giętkie pióro pozwoliło zagłębić mi się w świat tajemnych, zakazanych emocji… A wszystko zaczęło się tak niewinnie, od martwego gołębia! Potem nadchodzi też dosyć standardowe zauroczenie, ale konkluzja jest, moim skromnym zdaniem, naprawdę odkrywcza.

Świetnie nakreślone postacie. Dałem się całkowicie zaskoczyć mrocznej wiedźmie – tak pięknie mówiła o diable, że nie pomyślałem, że mówi o sobie.

Ciekawie ukazałaś realia historyczne: początki Ameryki, o których miałem okazję studiować na amerykanistyce. Tylko tu poczułem zgrzyt: zimy zabiły wtedy wiele osób, głównie kobiet, więc trochę dziwi mnie fakt, że dwie bohaterki je przeżyły, ale jest to do przełknięcia. Może ochroniła je magia?

Miłym zaskoczeniem jest fakt, że okazuje się w końcu, że magia istnieje. Ciekawy jest też wątek zielarstwa, który pozwala uwierzyć, że wiedźmy to jednak tylko wymysł patriarchalnego społeczeństwa.

Słowem: bardzo dobry tekst, wręcz zacny. Me gusta!

I klimat Voodoo uzyskany dzięki czarnoskórym czarom.

Mroczne klimaty.

 

Pozdrawiam!

Piotrze, dziękuję Ci bardzo za komentarz! Cieszę się, że inny wielbiciel wiedźmowej tematyki zasmakował w moim opowiadaniu :) Jeśli lubisz motywy voodoo i czarnej magii, myślę, że spodoba Ci się opowiadanie, nad którym pracuję obecnie, choć jest trochę (nawet mocno) inny niż ten ;) Chętnie poczytam Twoje opowiadania, sądzę, że przypadną mi do gustu. Bardzo dziękuję za głos do biblioteki i w ogóle za wszystkie miłe słowa!!! <3 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

NMZC heartsmiley

Czekam już z niecierpliwością na Twoje kolejne opowiadanie. Napiszę całkiem szczerze: znalazłem wreszcie tekst, który w stu procentach przypadł mi do gustu. Zaczynam być Twoim fanem. Chętnie pomogę w betowaniu, gdybyś potrzebowała, chociaż, w zasadzie chyba wolę delektować efekt.

Wiadomo, to kwestia gustu, ale moim zdaniem ten tekst powinien być w bibliotece. Wiadomo, jeśli będziesz kolejnymi zaciekawiać, znajdą się pewnie chętni na starsze z Twych dzieł i sądzę, że jest szansa, że popchną go wreszcie ku chwale biblioteki smiley

 

Howgh! – pozdrawiam po Indiańsku, bo Indianie noszą czapkę z piór cheeky

Piotrze, nie wiem co powiedzieć, tak mi miło gdy czytam Twoje słowa. Z jednej strony mało co tak motywuje do działania, a z drugiej bardzo się boję Ciebie rozczarować D: Po pocztówkowym wysypie, tekst zleciał na drugą stronę więc nie wiem, czy ktoś tu jeszcze zajrzy, ale być może kiedyś trafi do biblioteki… A może trafią tam inne teksty, czas pokaże, a ja mogę tylko dziękować za tak gorące kibicowanie :)

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Czasami człowiek wygrywa, czasami tylko (albo aż) uczy się. Trzy moje pierwsze teksty znalazły się w bibliotece, a ten czwarty jest chyba dużo słabszy, a przynajmniej ludziom się nie podoba, w większości.

Dziękuję za piątkę pod “Ab imo pectore”.

A wiesz, jak je czytałam to w sumie jest tematyką bardzo zbliżone do tego, które piszę obecnie. Nawet niektóre elementy się pokrywają! :) Bardzo jestem ciekawa, co o nim pomyślisz. :) 

Kłamałabym, gdybym powiedziała, że nie chciałam, żeby tekst trafił do biblioteki, z drugiej strony tak jak mówisz, z pochwał człowiek niewiele się uczy. Na pewno dużo się dowiedziałam w samym tym wątku więc liczę, że następne teksty będą miały więcej szczęścia, a może jakości :) 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Chyba najważniejsze to utrafić w gusta, no i opowiadanie technicznie powinno być w sumie idealne.

Bardzo rzadko widzę tu technicznie idealne opowiadanie. :-)

Babska logika rządzi!

Droga Finklo… Czy Ty sprawdzasz mój profil, gdzie zostawiam komentarz, czy masz jakieś specjalne, lożowskie “gogle” do monitoringu?

O techniczną doskonałość w jakiejkolwiek dziedzinie chyba trudno, ale trzeba się starać :D Ale skoro już Reg kliknęła do biblioteki to jakość tekstu musiała się mocno podnieść po naniesieniu poprawek więc takiej tragedii znowu chyba też nie ma :P

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Zgadzam się. Chyba źle to ująłem.

Piotrze, minimalista z Ciebie. Ja sprawdzam komentarze WSZYSTKICH. ;-)

Babska logika rządzi!

Eee… gratuluję… sam nie wiem czego… fantazji? Czasu? Talentu?

 

W sumie to wszystkiego na raz smiley mam wrażenie, że ten portal jest Twoim życiem. Jeśli ten komentarz Cię wkurza, to go edytuję.

Nie heheszkuj Piotrze, ja też przerzuciłam się z zamulania na fejsie do zamulania na NF bo tutaj przynajmniej się ciekawe rzeczy dzieją i to co chwila. Niektóre wątki jak poczytać są bardziej zajmujące od telenoweli (i to w sekcjach komentarzy właśnie!) xD

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Najdziwniejsze jest to, jak bardzo niezbadane są wyroki losu – tak naprawdę nigdy nie wiadomo, co komu przypadnie do gustu i dlaczego smiley

To akurat święte słowa… 10% talent, 70% praca 20% szczęście – znana recepta na sukces

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Podobało mi się. Dość klasycznie opowiedziana historia, tym bardziej zaskoczyła mnie końcówka, która na pewno zapada w pamięć i wyróżnia opowiadanie. Nieźle nakreślone postaci. Brakuje trochę przecinków zwłaszcza w zdania z “wiedzieć”. Na przykład:

Nie wiedziała do końca na co się decyduje. → Nie wiedziała do końca, na co się decyduje.

Zygfryd89, bardzo dziękukę za lekturę i za głos :) Nad przecinkami zaczęłam ostro pracować więc w następnych moich historiach już powinno być z tym dużo lepiej :)

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Cieszę się bardzo, że masz już cztery kliki do biblioteki. Piąty jest tylko kwestią czasu

A ja Tobie, Piotrze, dziękuję za kibicowanie :D

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Piotrze, Twa przepowiednia się ziściła. Nie wiem, któż to oddał ostatni głos, ale niezmiernie wam wszystkim dziękuję :) Bardzo się raduję iż kolejny mój tekst trafił do biblioteki :D

EDIT:

Sprawdziłam, podziękowanie za ostatni głos należy się Darconowi. Naprawdę bardzo mi miło, nie spodziewałam się :D

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Dopóki było standardowo, podobało mi się średnio. Ale potem historia zaczęła tu i ówdzie skręcać i zaczęło robić się ciekawie. Zakończenie bardzo przypadło mi do gustu. I o ile postacie Lucy i Jamesa wyszły dość papierowo, to wiedźma wyszła naprawdę dobrze – intrygująco, tajemniczo, bardzo “indywidualnie” :-).

Nie wiem, czemu, ale jakoś to umiejscowienie akcji w Ameryce nie do końca mi zagrało – raz piszesz, że pastor przybył do NŚ z córką, gdzieś potem masz fragment, mówiący o tym, że się tam wychowała; czasem piszesz o miasteczkach, czasem o osadach, a czasem o wioskach; o dużej osadzie, że składała się z dwunastu domostw i że bohaterka nie mogła tam znaleźć piekarni?!

Warsztatowo – trochę rzeczy mi przeszkadzało, na początku masz bardzo wiele zdań z gdy. Czasem jakieś powtórzenia, nie do końca trafione wyrazy, zgubione przecinki. Strasznie mi przeszkadzał zapis dialogów – jeśli zdanie nie dotyczy osoby go wypowiadającej, powinno iść od nowego akapitu. Przykład:

 

– To inna osada. Przestań ze mną dyskutować! – warknęła[+.] – Jeśli jeszcze raz mi się sprzeciwisz, będziesz zdana na siebie. – Lucy westchnęła i nic więcej już nie powiedziała.

Z tego zapisu wynika, że to Lucy wypowiada kwestię “Jeśli jeszcze raz…”

It's ok not to.

Dogs, dzięki za pochylenie się nad tym starociem. Cieszę się, że chociaż jakieś elementy Ci się podobały :) Co do błędów… Ech… Pewnie powinnam je poprawić i może przy sposobności przysiądę i przejrzę ten tekst raz jeszcze z wiedzą, którą nabyłam od was podczas użytkowania portalu i naniosę stosowne poprawki. Ważne, że chyba jest coraz lepiej, jeśli chodzi o takie techniczne usterki :)

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Interesująca historia . Zagadkowe zakończenie. Płynnie się czyta

Nowa Fantastyka