– Coś jeszcze mi opowiesz, Sejlum? – Jadąca na osiołku dziewczynka spojrzała błagalnie na siedzącą na koniu towarzyszkę. W oddali zagrzmiała nadchodząca nocna burza. – Proszę…
– Dość, Iltani! – rzucił gniewnie kupiec Ahassan, gdy tylko usłyszał, jak córka zaczyna prosić blondwłosą cudzoziemkę o kolejną baśń.
Sama Sejlum nie miała tego dziecku za złe. Od zawsze kochała bajać, upiększając wytworami wyobraźni nudną rzeczywistość. Musiała jedynie uważać, by nie zdradzić zbyt wielu szczegółów. Choć bowiem Ahassan wywracał oczami na to wszystko, jednak zadawane przez niego pytania świadczyły, że uważnie słuchał opowieści. A o pewnych rzeczach nie powinien się dowiedzieć.
Teraz mężczyzna zesztywniał w siodle na widok żołnierzy wychodzących z wartowni przy Bramie Handlarzy. Spojrzał za siebie. Chwycił mocniej cugle wielbłąda i otworzył usta, ale ostatecznie nic sługom nie rozkazał. Wbiwszy wzrok w ziemię, spiął wierzchowca, by nieznacznie wyprzedzić karawanę.
Za późno – pomyślała z goryczą Sejlum. Trzeba było mnie słuchać, nim przybyliśmy do bram Justynionu. Przypomniała sobie rozmowę z Ahassanem o celu podróży jego małej karawany.
– Runlandczycy zadry do innych nacji nie mają – tłumaczył pewny siebie kupiec. – Swoje też pod rządami Augusta wycierpieliśmy. A armia czy mieszkańcy zaopatrzenia potrzebują.
Prychała w duchu na te i inne bzdury o honorowych czynach cesarzowej Latify w walce z tyranią Augusta. Nie wątpiła, że Imperium Estwalii wywołało wojnę w imię dominacji nad obydwoma kontynentami, ale zarazem nie podejrzewała walczącej z nim koalicji zamorskich Nowych Królestw i odrodzonych sąsiednich państw pod wodzą Cesarstwa Runlandu o szlachetniejsze cele.
– Skąd wy? – spytał idący na czele grupy żołdak, gdy tylko Ahassan zatrzymał wielbłąda. Inny, z uciętym nosem, pożądliwie lustrował siedzącą na oślątku dziewczynkę.
– Kupcy, szanowny żołnierzu. Z towarami do miasta – odparł ojciec lekko drżącym głosem.
– Pytałem “skąd”, nie “kto”, głupcze. – Runlandzki podoficer stanął koło wielbłąda, stukając wyciągniętym mieczem. Kupiec zsiadł z wierzchowca, ale nie zdobył się na spojrzenie żołnierzowi w oczy. – Myślisz Estwalczyku, że tak po prostu do miasta wjedziesz?
– Estwalczykiem nie jestem, panie. Myśmy z ludów pustyni…
– Zamilcz, gnido. – Rozmówca wskazał na luźne szaty Ahassana. – Abaje to za mało, by mnie zwieść!
Splunął kupcowi pod nogi i poprawił płócienną czapkę z wszytymi metalowymi usztywniaczami na bokach, której górną część zwinięto w coś na kształt rękawa. „Keczer”, jak ją powszechnie nazwano. Symbol Nowej Runlandzkiej Armii.
Pozostali piechurzy otoczyli karawanę. Sejlum lustrowała karabiny w ich rękach, odruchowo dotykając schowanego pod pancerzem medalika.
Zupełnie inny od typowego tutaj puffera. Zamek czterotaktowy…
Krzyk Iltani zmroził kobietę do cna. Osuwający się na ziemię Ahassan z niedowierzaniem patrzył na wbity w brzuch miecz.
– Oto zapłata godna Estwalczyka! Za lata tyranii! – krzyczał dowódca. Z uśmiechem na twarzy obrócił rękojeść broni. Kupiec zawył z bólu.
Żołnierz z blizną wykonał krok w kierunku dziewczynki. Ryknął wściekle, gdy na drodze stanął mu koń cudzoziemki.
– Zamknij oczy! – rozkazała dziecku Sejlum i sięgnęła pod płaszcz.
***
Wyraz twarzy. Dla Awienusa był to najtrudniejszy do oddania detal podczas pisania obrazu. Co mógł bowiem czuć katafrakt, szarżujący ku pewnej śmierci? Chłopak pamiętał, jak po bitwie szedł polem usłanym trupami jeźdźców, należących do tej ciężko opancerzonej estwalskiej kawalerii. Patrząc im w oczy, widział strach. Przed czym drżeli? Przed osobistym końcem? Klęską imperium? Kresem legendy o niepokonanej konnicy?
Młodzian ostrożnie nanosił coraz jaśniejsze warstwy koloru na twarz dowódcy, kiedy z głębokiej koncentracji wyrwał go odgłos skrzypiących drzwi. Pędzel musnął niewłaściwe miejsce.
– Najjaśniejszy panie. – Gościem okazał się eunuch Bazyli, osobisty sekretarz i sługa, tradycyjnie określany mianem protowestiariusza. – Pierwszy Mędrzec Takacs w Sali Portretów czeka.
Awienus syknął. Od czasu koronacji musiał odsunąć swą największą miłość – sztukę – na daleki drugi plan, znajdując czas na pisanie pomiędzy kolejnymi spotkaniami lub tuż przed snem. Czasem miał ochotę rzucić królewskie insygnia w cholerę, ale świadomość, że tron obejmie któryś z pogardzanych kuzynów skutecznie tłumiła tę myśli. Lud Estwalii wystarczająco się nacierpiał podczas dopiero co przegranej wojny z Runwaldem i jego koalicjantami.
– Rozumiemy, przyprowadź go – odrzekł, wracając do pracy. Eunuch nawet nie drgnął. Rudowłosy władca chciał ostrzej powtórzyć polecenie, lecz jedynie westchnął.
Co wolno wygnanemu księciu, tego nie wypada czynić królowi. Zwłaszcza wobec przedstawiciela najpotężniejszego cechu uczonych na obu kontynentach.
Odłożył przybory na stojący niedaleko kredens.
– Rzeczy!
Bazyli pstryknął palcami w kierunku drzwi i do oświetlonej świecami zapachowymi pracowni weszło trzech służących, także eunuchów. Włożyli na ręce władcy złote bransolety, na głowę diadem, poplamioną szatę zastąpili czystą, na nią nakładając srebrną dalmatykę oraz togę z bisioru.
– Czy was zapowiedzieć, o dostojny? – dopytał protowestiariusz, próbując przekonać do spotkania z przedstawicielem Gildii w bardziej reprezentacyjnej komnacie.
– Pierwszy Mędrzec pisarstwo uwielbia – odparł stanowczo król, siadając przy ozdobnym stoliku w kącie pomieszczenia, skąd mógł podziwiać wszystkie obrazy. – Zaszczyt mu uczynimy, na nasze dzieła pozwalając spoglądać.
Bazyli skłonił głowę i wyszedł wraz ze służącymi, by zgodnie ze zwyczajem osobiście wprowadzić gościa.
Wbrew tytułowi, Pierwszy Mędrzec wyglądał na niewiele starszego od liczącego dwadzieścia dwa lata Awienusa. Wysoki i atletycznie zbudowany mężczyzna, idealnie nadawałby się na wzór jednej z rzeźb bogów sportowych wyzwań. Odziany w adamaszkowe spodnie i koszulę z szerokimi rękawami – typowy strój szlachecki z Nowych Królestw – niósł pod pachą hebanową skrzyneczkę, której zwartość roznosiła intensywny zapach. Estwalczyk nie potrafił powstrzymać uśmiechu zadowolenia.
– Najmiłościwszy panie. – Posągowe wrażenie burzył piskliwy głos mędrca oraz spotykany jedynie u członków Gildii sztywny akcent. Gość wykonał nienaganny ukłon i natychmiast wyciągnął rękę z prezentem w stronę rozmówcy. – Przyjmijcie proszę ten skromny dar od mej persony.
Bazyli odebrał przedmiot z rąk gościa, sprawnie otworzył i podsunął pod nos Awienusa. Władca przebierał przez moment palcami. Chwycił pierwsze z brzegu cygaro i przystawił do nosa, mocno się zaciągając. Brakowało mu słów, by opisać wspaniały zapach, jaki roztaczał wyhodowany przez Gildię „tytoń”, tak niepodobny w smaku do zwykle palonego w fajkach zielska. Ruchem dłoni wskazał, by Takacs usiadł przy stoliku i odciął końcówkę podarunku specjalnym ostrzem. W tym czasie słudzy przynieśli rozcieńczone wino w dzbanach oraz daktyle.
– Co o tym obrazie sądzisz?
Takacs sięgnął po puchar i spojrzał na niedokończone dzieło.
– Rzekłbym, najmiłościwszy panie, że w pełni napisany bezbłędnie odda trud bitwy o Oazę Wielkiej Wody.
Już podczas pierwszego ich spotkania w obozie antyimperialnej koalicji Pierwszy Mędrzec wiedział, że Estwalczycy nie „malują”, lecz „piszą”. Przykuł tym samym uwagę Awienusa, który w owym czasie dopiero co wypowiedział posłuszeństwo własnemu ojcu, imperatorowi Augustowi. Czasem myślał, że te wspólne debaty nad sztuką przyczyniły się bardziej do osadzenia go, syna znienawidzonego tyrana, na tronie, niż zdradzone plany wojenne, przysięgi wierności czy też obietnice reparacji.
– Szczerości oczekujemy, nie taktowności.
– Za dobrze znam was, najjaśniejszy panie, toteż nie śmiałbym tracić czasu na kłamstwa. – Rozmówca popatrzył na szarżujących katafraktów – Stronię od walk, jednak bardzo do mego gustu przemawiają żołnierze opancerzonej jazdy. Zwłaszcza twarze. – Palcem dłoni, którą trzymał puchar, wskazał na ściskającego insygnia legionu katafrakta. – Strach tego młodzieńca… – Zawiesił głos, kiwając głową z zadowoleniem.
Awienus wypuścił z ust pierwszy dymek, a mędrzec przyjrzał się naszkicowanym węglem postaciom: runlandzkim harcownikom i wielokrotnie poprawianym konturom podłużnych przedmiotów w ich dłoniach.
– Jeśli mógłbym sugerować, to bardziej niż twarze katafraktów, trudności waszej osobie mogą sprawić detale broni strzelców. Czy rozkazać magistrom dostarczyć jedną sztukę do pracowni dla lepszego zobrazowania?
Król tylko raz miał w rękach karabin iglicowy, rewolucyjną broń, która rzuciła na kolana wojska jego ojca. Ładowana od tyłu pojedynczym zespolonym nabojem, stanowiła przeciwieństwo powszechnie stosowanych ciężkich oraz niecelnych rusznic. Stojąca na czele Gildii Mędrców Wszechwiedząca Nitja zdecydowała o wyszkoleniu w użyciu broni jedynie wojsk odtwarzanego Cesarstwa Runlandu. Powstała armia wzbudziła zazdrość pozostałych koalicjantów, gdy w bitwie o Oazę Wielkiej Wody zmasakrowała znacznie liczniejsze i ciężej opancerzone legiony Imperium Estwalii. Równie skuteczne były oddziały jazdy wyposażone przez mędrców w rewolwery.
Jak do tej pory nikt spoza Gildii nie potrafił obu broni ani zbudować, ani naprawić. Wielcy naturalni filozofowie, doświadczeni kowale i mistrzowie alchemii – wszyscy rozkładali ręce, gdy przychodziło do odgadnięcia celu fałdów w środku lufy czy składników bezdymnego prochu. Niemal co do jednego używali słowa „magia”.
– Niezwykle za taki podarunek wdzięczni będziemy – odparł król, przenosząc podekscytowane spojrzenie to na mędrca, to na malowidło.
Chrząknięcie Bazylego sprowadziło go na ziemię. Awienus odczekał, aż sługa doleje wina gościowi.
– Choć rozmowa o obrazie nasze serce raduje, cel to wezwania nie jest. Po ojcu królestwo zniszczone wojną odziedziczyliśmy. Zamorscy koalicjanci chwalą nas za porzucenie tyrana i po stronie sprawiedliwości stanięcie. Lecz też słusznego wyrównania za lata wyzysku żądają, tak w ziemi jak i złocie. A skarbiec… pusty jest.
Estwalczyk omal nie powiedział „rozkradziony”. Oczy mu zwilgotniały, gdy wróciło wspomnienie żołnierzy Nowych Królestw, dzielących między siebie diamentową biżuterię matki. Pałac imperatora ogołocono doszczętnie, a przedstawiciele zwycięskich państw zamieszkali w wilache, które odebrano rodom do końca wiernym Augustowi.
Takacs sączył napój z zaintrygowanym wyrazem twarzy.
– Dlatego propozycję bezpośrednio do Gildii mielibyśmy – dokończył Awienus.
Pstryknął palcami. Protowestiariusz podał gościowi przyniesioną mapę, na której zaznaczono kilka obszarów.
– W swej głupocie August terenów Doliny Smutku oraz Równiny Saaresz wam odmówił. – Król zaciągnął się resztką cygara. – My rady mędrców cenimy, sowicie nagradzając.
Teraz to Takacs przebierał przez moment palcami, patrząc z uśmiechem na dokument.
– Gildia niewątpliwie uzna to za wspaniały gest. Ile jednak, najjaśniejszy panie, potrzebowalibyście środków?
– Tysiąca dwustu talentów złota. – Olbrzymia suma nawet nie zrobiła wrażenia na Pierwszym Mędrcu. – I życia Konstantyna.
Takacs omal nie zachłysnął się winem.
– Miłościwy panie – zaczął ostrożnie – czemuż to chcielibyście darować życie temu bękartowi…
– Ten „bękart” to nasz brat – przerwał mędrcowi Awienus. – Gdy przebywaliśmy na dworze tyrana, przed gniewem Augusta nas chronił. A gdy pora przyszła, z miasta uciec pomógł.
– Wybaczcie me pytania, o najłaskawszy, ale nie obawiacie się, że stanie na czele buntu lojalistów, gdy tylko uśpi waszą czujność?
– Nie, bowiem to człowiek honoru. Te same przysięgi, które w służbie tyrana go spętały, wobec nas wypowie. Tak samo jak tobie mu ufamy… A może nawet i bardziej.
– A inni koalicjanci?
– Sprawę z cesarzową Latifą już omówiliśmy.
Gość wykrzywił usta na te słowa.
– Rano ze swym małżonkiem obiecała porozmawiać – ciągnął Awienus. – A z nim u boku innych posłów z Nowych Królestw przekona.
Takacs milczał przez moment.
– Jeśli Runland i Stegna na to przystaną, to i Gildia przemyśli sprawę, pytając także boskie wyrocznie. – Mędrzec patrzył zamyślony w środek trzymanego pucharu.
Jakby bogowie mieli z tym cokolwiek wspólnego! – pomyślał Awienus.
– Ale macie moje słowo, o dostojny, że poprę prośbę jak własną – dokończył pewnie Takacs.
Młody władca pozwolił sobie na półuśmiech.
– Doskonale. Na dzisiaj więc o sprawach państwowych dosyć. – Łapczywie chwycił kolejne cygaro. – Ukończony inny obraz mamy, o którym twej opinii niezmiernie ciekawi jesteśmy.
***
Służki odradzały wyjście w taką niepogodę, ale Latifa nie zamierzała siedzieć w willi ani chwili dłużej. Z ulgą zastąpiła przepyszną suknię zwykłym strojem żołnierskim. Przed wyjściem zerknęła na kilka dekretów, leżących bezładnie na stole od czasu porannej narady z Takacsem.
Podpiszę jutro.
Ulewa i grzmoty nie ustawały. W połowie drogi do Wieży Radości przemókł nawet płaszcz ofiarowany przez Pierwszego Mędrca. Do tego kolczuga zaczęła nieprzyjemnie obcierać pod pachami.
– Stój! Kto idzie?! – krzyknął czuwający pod baldachimem żołnierz Nowej Armii, gdy tylko dziewczyna wyszła zza zakrętu przy wartowni.
Runlandka szybkim krokiem podeszła ku wołającemu. Kątem oka dostrzegła, jak z okien Wieży Radości wyłania się kilka karabinowych luf. Gdy tylko schroniła się pod płachtą, zdjęła płaszcz i sięgnęła do sakwy.
– Nadzorczyni. – Żołnierz poprawił keczer, gdy tylko zobaczył odbity na maszynie drukarskiej dokument. Większość Nowej Armii Runlandu pochodziła z prostego ludu i obca była im sztuka czytania, toteż oprócz zapisu w kilku językach widniała na nim także pieczęć z trzema półksiężycami oraz mieczem i strzałą.
Wystające lufy znikły, a z wartowni, dopinając pasek, wybiegł oficer dowodzący.
– Jak sytuacja? – spytała dziewczyna, zwijając płaszcz w rulon.
– Wzmogliśmy patrole, pani, po wiadomości o ataku na naszych pod Bramą Handlarzy.
Faktycznie, coś tam służki mówiły. Latifa nie zaprzątała sobie dalej głowy tą sprawą.
Nie bała się, że żołnierze rozpoznają w przemoczonej pani oficer cesarzową Runlandu. Tradycyjna chusta, zwana nikabem, szczelnie zasłaniała twarz, a specjalne nakładane szkła zmieniały charakterystyczny dla rodziny królewskiej turkusowy kolor oczu w pospolity brązowy.
Na oba pomysły wpadł Takacs. Gdy Latifa oznajmiła, że nie zamierza być niewolnicą pałacu, mędrzec podpowiedział, jak ma chodzić nierozpoznana między ludźmi. Od tego czasu opuszczała dwór nawet na kilka dni, w dodatku pozwalając sobie na dołączanie do bitew, i zostawiając sprawy państwa w rękach członka Gildii. Szczególnie miło wspominała dzień, który spędziła na wspinaczce na Sowią Górę. Poprzysięgła sobie, że kiedyś postawi pałac na szczycie. Ze wsparciem magicznych machin nie powinno to być aż tak trudne.
– Wiecie, czy Ezekiel jest u siebie?
Oficer uniósł brew.
– Medyk rezydujący w piwnicach – doprecyzowała Latifa.
Dowódca otworzył usta, zrozumiawszy, o kogo jej chodziło.
– Pilnuje swego pokoju – odpowiedział, po czym splunął na bok. – I niechaj tam pozostanie.
– Jeszcze do tego przyciąga biedotę – parsknął pogardliwie jeden z żołdaków.
– Zabraniacie im wchodzić? – Oczy dziewczyny błysnęły gniewnie.
– My… Stegneńczycy chcieli, ale po rozmowie z… Medykiem zmienili zdanie.
– Dobrze, dobrze. – Latifa nałożyła płaszcz. – Pilnujcie dalej.
Żołnierze oddali honory, lekko unosząc keczery, a ona ruszyła do wrót wejściowych.
Przez lata zrozumiała, że Estwalczycy uwielbiają nazywać miejsca ironicznie. Jako niewolnica-gladiatorka mieszkała w norze w Pałacu Nadziei. Prostytutki mieszkały dookoła Placu Dziewic, zaś biedota zajmowała Dzielnicę Pachnideł. A więźniów trzymano w Wieży Radości. Legenda zasłyszana od jednego ze sponsorów głosiła, że to na cześć wiecznie uśmiechniętego kata imperatora Augusta.
Wejścia pilnowało kilku pancernych piechurów z Nowych Królestw. Przepuścili ją, okazując słowem należny szacunek przy jednoczesnych lekceważących spojrzeniach. Przybysze zza wielkiej wody nie potrafili pojąć, że rolę cesarskich wysłanników w armii Runlandu pełniły wyłącznie kobiety. Nawet przeznaczony cesarzowej małżonek, Wielki Książę Stegny Charles duGrail, nie omieszkał zażartować iż to „marnotrawstwo dobrego materiału”. Latifa zacisnęła zęby na wspomnienie tamtej rozmowy.
Tak w końcu chcą bogowie.
Ponownie okazała dokumenty dowódcy straży, który akurat przebywał w barakach na parterze. Zarówno on, jak i jeden z nowokrólewskich rycerzy zaproponowali swe towarzystwo, ale gdy tylko usłyszeli, że zamierza zejść do podziemi, natychmiast znaleźli sobie inne zajęcia.
Po zejściu stromymi schodami, mocno uderzyła zardzewiałą kołatką w okute drzwi. Potem jeszcze raz. I po chwili ponownie. Nic. Zdjęła nikab.
– Ezekielu…
Nim powiedziała coś więcej, postać o bladej twarzy otworzyła dziewczynie drzwi.
– Witaj – rzekł serdecznym, chropowatym głosem nienaturalnie wysoki i chudy mężczyzna, odziany w brązowy habit.
Latifa odruchowo unikała patrzenia w bladoniebieskie oczy medyka. Zawsze miała wrażenie, że ów spogląda głęboko w duszę.
– Wejdź proszę. Wiem, że przyszłaś do Konstantyna.
Władczyni podążyła za gospodarzem do rozległego pomieszczenia, w którym dawniej musiano trzymać zapasy. Obecnie jedynymi stojącymi tam meblami były stół zastawiony różnego rodzaju dzbankami oraz kredens z miskami pełnymi proszków i suszonych ziół. Do tego dochodziło kilka stojących bezładnie krzeseł. Żadnego obrazu, pamiątki czy ozdoby. Cesarzowa gotowa była założyć się o pół Runwaldu, że podobnie ubogo wyglądała sypialnia medyka.
Ot, kolejny znak zapytania do wielkiej zagadki, jaką stanowił Ezekiel. Niemal każdy z Dzielnicy Pachnideł czy Pałacu Nadziei miał opowieść na jego temat. Największym posłuchem cieszyła się ta, że to dawny wieszcz bogów, który został przeklęty za straszliwą zbrodnię. Stąd nigdy nie odmawiał pomocy nikomu – nieważne, czy prostytutce z portu, czy złodziejowi, czy arystokratce. Czy też ocalonej księżniczce podbitego państwa, żyjącej z walk na arenie i morderstw. Wątpiła jednak, by zdradził komukolwiek innemu niż jej ogrom swych zdolności. Inaczej nie proszono by go tylko o medykamenty.
Ktoś zarzucił płachtę za plecami Latify. Przy ścianie stała blondwłosa cudzoziemka, odziana w przylegający do bladej skóry strój na kształt tuniki. Wyzywająco patrzyła zielonymi oczyma na Runlandkę, przeżuwając w ustach kawałek pity. Cesarzowa z trudem zwalczyła chęć podejścia i zobaczenia, co takiego przykryła w rogu pomieszczenia.
– Akurat udzielasz komuś pomocy? – spytała władczyni, idąc dalej za medykiem. Kątem oka dostrzegła, jak dziewczyna sięga ręką do niewielkiego diamentowego wisiorka w kształcie kropli.
– Dusze przychodzą i odchodzą o każdej porze.
– Powinieneś kiedyś odmówić i zrobić coś z myślą o sobie.
Ezekiel milczał. Latifa przeszła za nim przez pomieszczenie, gdzie odpoczywał mężczyzna w średnim wieku z obandażowanym brzuchem. Przy rannym siedziała dziewczynka odziana w abaję. Na widok runlandzkiego pancerza zerwała się na równe nogi, sięgając po leżącą na ziemi pałkę. Ruch ręki gospodarza uspokoił jej bojowego ducha.
Nieważne, że August był bestią bez serca. Dla Estwalczyków upadek imperium to najgorszy dzień życia. Cesarzowa szybko przeszła obok pary, unikając patrzenia w ich kierunku.
Przed oblężeniem chciała zakazać plądrowania i gwałtów, ale Takacs uświadomił ją o bezsensowności rozkazu.
– Nawet najbardziej prawi ludzie muszą odreagować walkę i przywieźć bogactwo z wyprawy – rzekł wtedy spokojnie. – Ponadto Estwalczycy sami wiele ze swych przywilejów zawdzięczają łupieniu, choćby Runlandu. Ot, zemsta bogów.
Argument trafił w sedno.
Latifa weszła za Ezekielem do zupełnie pustego pokoju, zamykając za sobą drzwi.
– Tak, mogę cię niepostrzeżenie wysłać do celi – powiedział medyk, nim zdążyła zadać mu pytanie. Kolejna z jego niepokojących zdolności. – Ale czy na pewno tylko tyle oczekujesz?
– Co sugerujesz?
– Władanie mieczem lepiej tobie wychodzi niż narodem. Pałac ci jest raczej więzieniem, niż mieszkaniem. Czy nie wolałabyś porzucić to wszystko i opuścić cały ten zgiełk tylko z Konstantynem?
Tak!
– Nie mogę.
– Kłamiesz.
– Naznaczyła mnie wola bogów! Nie można się im sprzeciwić.
– Czy któreś drewniane usta wydały taki wyrok? Albo jakaś marmurowa dłoń napisała to w księdze? – Ezekiel pochylił się i spojrzał władczyni w oczy. – Czy też raczej fałszywy prorok utwierdza cię w tym przekonaniu?
Gniew wypełnił jego głos. Od początku medyk odradzał skorzystanie z oferty Pierwszego Mędrca, gdy ten odkrył tożsamość dziewczyny i obiecał pomoc w zemście na Auguście, jeśli tylko ucieknie z nim do Nowych Królestw.
Cesarzowa fuknęła, przybierając obojętny wyraz twarzy.
– Szanuję twe przekonania, toteż ty uszanuj moje. Potrzebuję jedynie wejść niepostrzeżenie do celi i porozmawiać na osobności.
Ezekiel zamilkł. Wyprostował się i wskazał na drzwi, wokoło których zaczęło falować powietrze. Znikły one na moment w ciemnej sferze, by pojawić się znów, widziane jakby przez soczewkę.
– Idź więc do niego.
Latifa niecierpliwie otworzyła drzwi. Za nimi nie widziała już dwojga pacjentów, ale celę więzienną. Leżący na sienniku młody mężczyzna w potarganej tunice, o twarzy do złudzenia przypominającej Awienusa, zerwał się na równe nogi.
***
Awienus szkicował węglem kształt karabinu w ręce harcownika, co chwilę zerkając na przyniesiony przez magistrów egzemplarz, gdy do pracowni wszedł Bazyli.
– Najjaśniejszy panie, tak jak mędrzec oświadczył, do Bramy Handlarzy pospieszył – rzekł eunuch.
Król wykrzywił usta. Pierwszy Mędrzec nie lubił zostawiać ważnych spraw w cudzych rękach. Po otrzymaniu pilnej wiadomości, Takacs powiedział, że najpewniej za masakrę oddziału wartowników przy jednych z wrót do stolicy odpowiada zbuntowany czarownik i że musi się tym zająć osobiście, obiecując w ramach przeprosin kolejne pudełko z cygarami.
– A następnie, gdy kolejny posłaniec do niego przybył, prosto do Wieży Radości poszedł – dodał protowestiariusz.
A czegóż to chce od Latify? Takacs zawsze wiedział, gdzie cesarzowa chodziła na samodzielne wędrówki. Ale po omówieniu sprawy z Awienusem nie powinien być zaskoczony.
Ręka z węglem zastygła nad płótnem. Chyba że zamiast skorzystać z przywileju nadzorczyni do przesłuchania…
– Płaszcz! Szybko!
***
Nie zważając na brud oraz smród, cesarzowa podbiegła do więźnia. Przylgnęła do stojącego w bezruchu mężczyzny z całej siły, czule całując.
– Latifa – wyszeptał z niedowierzaniem, gdy na moment oddaliła wargi. Spojrzał ku drzwiom. – Strażnicy…
Cesarzowa ręką skierowała ku sobie głowę ukochanego.
– Żaden nie będzie przeszkadzał. Zaufaj mi – rzekła przez łzy, całując go ponownie. On wtulił twarz w szyję dziewczyny i nie pytał o więcej.
Jeśli bogowie kiedykolwiek wystawili na próbę jej chęć zemsty, to definitywnie stało się to za sprawą Konstantyna. Cudem ocalili księżniczkę z rzezi rodu królewskiego Runlandu, ukrywając rękami służki pośród pospólstwa w dniu podboju stolicy. W morderczych treningach gladiatorskich wykuli niezłomną wolę władczyni. Dali szansę na wymierzenie sprawiedliwości, gdy będący pod wrażeniem umiejętności walki Awienus sprowadził ją do pałacu. Ale zamiast odebrać życie Augustowi, Latifa pokochała kapitana Gwardii Cesarskiej, bękarciego syna imperatora. Miłość na moment przyćmiła pragnienie zemsty, aż nie rozbudził go ponownie Takacs.
– Co tu robisz? – spytał w końcu Konstantyn.
– Musiałam cię zobaczyć. Ten jeden raz, nim…
– Powiodą mnie na szafot?
– Nim Awienus przywróci cię do łask.
Konstantyn szeroko otworzył oczy.
− Jak?
Latifa uśmiechnęła się smutno.
− Twój brat wpadł na pomysł przekupienia Gildii. – Ramiona mężczyzny zesztywniały. Jeśli w czymś przypominał z charakteru Augusta, to właśnie nienawiścią do mędrców.
− To zaledwie połowa problemu…
− Mnie przypadła rola przekonania drugiej.
Teraz zamknął oczy i ciężko westchnął. Musiał usłyszeć o jej ślubie z Charlsem. Choć pewnie nie wiedział, że władczyni nie brała Wielkiego Księcia Stegny do łoża. Nie potrafiła znieść myśli, że ten stary cap, co noc zabawiający się z którąś ze służek, miałby ją pieścić. Ale zdawała sobie też sprawę, że nie mogła odmawiać w nieskończoność. Zamierzała ulec na dniach, gdy uzyska pewność, że plan ocalenia ukochanego odniósł sukces.
W końcu naznaczyli nas bogowie.
− Dobrze cię traktuje? – spytał Konstantyn z mieszaniną troski i smutku.
Pokiwała głową, ale nie spojrzała mu w oczy. Nie było bowiem mowy, by po ułaskawieniu mogli wznowić związek, nawet skrycie. Takacs wyraźnie nakreślił nieprzyjemne scenariusze, które spełniłyby się, gdyby wyszła za kogoś innego niż Charles. Albo wzięła kochanka z Estwalii.
Ponownie przytuliła Konstantyna.
− Byłam na szczycie Sowiej Góry
− A nie mówiłem, że ci się spodoba? – rzekł, głaszcząc jej włosy.
Latifa odpowiedziała pocałunkiem. Gdyby teraz stanął przed nimi Ezekiel, prosiłaby medyka o zatrzymanie tej chwili na wieczność.
***
Falowanie powietrza ustało, gdy tylko cesarzowa zamknęła za sobą drzwi. Przetarła zawilgocone oczy, głośno wzdychając. Ze wzrokiem wbitym w ziemię ruszyła w drogę powrotną.
Zwolniła kroku, gdy w sąsiednim pomieszczeniu nie spostrzegła rannego mężczyzny i dziewczynki. Z ręką na sztylecie weszła do kolejnego. Cudzoziemka wrzucała połyskujące pudełka do niewielkiego worka. Spojrzenie blondynki zatrzymało Latifę w pół kroku – zamiast zielonych oczu, cesarzowa zobaczyła czarne jak smoła ślepia. Dobyła sztyletu.
Naraz wychodzące na schody drzwi otwarły się z hukiem. Do pokoju wpadli piechurzy Nowych Królestw. Pierwszy otworzył szeroko usta na widok Runlandki. Zaraz po tym promień światła wypalił mu twarz. Drugi próbował wyminąć upadającego towarzysza, ale kolejny strzał przeszył go na wylot.
Błysk odbitego od zbroi światła zmusił Latifę, by zamknęła powieki. Poczuła ból oczu, jakby ktoś wbił w nie szpilki. Wypuściła sztylet.
Ktoś przystawił jej gorący metal do skroni.
– Wszyscy stać, bo zapanuje…
Nim cudzoziemka dokończyła groźbę, władczyni straciła grunt pod nogami. Przez krótką chwilę spadała, by nagle uderzyć w taflę wody.
***
Gdy tylko Sejlum wypłynęła na powierzchnię, chwyciła się jednej z belek portowego pomostu.
Wielkie dzięki, Ezekielu!
Wspięła się po drewnianych szczeblach. Usiadłszy na deskach, zerwała z siebie płaszcz, i cisnęła nim w wodę.
Słyszysz mnie, kawalarzu! Nie potrzebowałam cholernego ratunku, ani tym bardziej kąpieli!
Dotknęła pancerza pod szyją. Gdy poczuła wisiorek, odetchnęła z ulgą i wyjęła z oczu soczewki ochronne.
Niedaleko wypłynęły bąbelki powietrza.
Nie zrobiłeś tego, prawda?
Usłyszała kolejne bulgotanie.
– Niech cię szlag! – Sejlum zerwała się i włożyła dotychczas przymocowany do pasa hełm. Wskoczyła do wody.
Niedawna zakładniczka tonęła, próbując zerwać z siebie kolczugę. Sejlum wyjęła niewielki nóż i szybkim cięciem rozpruła pancerz oraz pas z bronią. Potem pomogła kobiecie wypłynąć na powierzchnię i wejść na pomost.
Ciężko oddychając, czarnowłosa Runlandka mocno dociskała dłonie do oczu.
– Boli? – spytała Sejlum.
– Tak.
Cudzoziemka cmoknęła i wyjęła z ładownicy dwa plastry nasączone przypominającymi żel nanitami.
– Przestań przecierać – powiedziała srogo, odtrącając dłoń lokalnej wojowniczki. – Otwórz oko.
– Czemu…
– Nie gadaj, tylko otwieraj. – Rozmówczyni posłuchała. Syknęła z bólu, gdy Sejlum najpierw zdjęła zmieniającą kolor tęczówki soczewkę, a następnie przyłożyła opatrunek. Powtórzyła operację na drugim oku. – Trzymaj go dłonią.
– A nie przykleją się do…
– Bardziej wzroku ci nie zniszczą. To specjalne opatrunki.
Lało jak z cebra. Blondynka pomogła wstać towarzyszce i obie podeszły do niedalekiego, osłoniętego baldachimem straganu. Leżący tam żebrak od dłuższego czasu patrzył z ciekawością na zajście, ale gdy tylko zobaczył oznaczenia na tunice Runlandki, uciekł. Sejlum usadziła poszkodowaną na skrzyni, a sama usadowiła się na stole.
– Trzymaj tak jeszcze trochę – fuknęła przybyszka, gdy tylko wojowniczka próbowała zdjąć opatrunek.
− Co ze mną zrobisz?
− Wypuszczę.
Niedawna zakładniczka zacisnęła usta.
– Jeśli uważasz za śmieszny fakt, że najpierw do ciebie celuję, a potem udzielam pomocy, to jest nas dwie.
Runlandka milczała. Sejlum zaś wyciągnęła wisiorek spod pancerza i mocno trzymała, patrząc na niespokojne morze i myśląc, co dalej.
– Znasz magię?
Cudzoziemka prychnęła.
– I zapewne nie należysz do Gildii. Którego innego cechu jesteś członkinią?
− Nic ci do tego. Zresztą co zamierzasz? Wydać mnie?
− Normalnie tak – odparła Runlandka z rozbrajającą szczerością. – Ale Ezekiel ci pomógł. I pewnie obraziłby się do końca życia, gdybym to zrobiła.
Ku konsternacji rozmówczyni, Sejlum wybuchnęła śmiechem.
− Zapewne… Zapewne do końca twojego. Powiedz mi, czy uważasz go za człowieka?
− Tak. Choć zachowuje się dziwnie.
− I potrafi otwierać portal czy czytać w myślach. Miałam cię za mądrzejszą!
Dziewczyna gwałtownie zwróciła głowę ku Sejlum.
− Jak słyszysz, też wiem, co potrafi Łapiduch.
− „Łapiduch”?
− Tak nazywa się jego rasę. Jakby aniołowie… – Cholera, jak tutaj nazywano te złośliwe duchy? – Czy właściwie dżiny.
Rozmówczyni opadła szczęka.
− Nigdy… Nigdy nie myślałam o nim w ten sposób – wyjąkała. – Raczej wyglądał na niezależnego mędrca.
Runlandka milczała przez sekundę, nim wypaliła:
– To czym dokładnie jest ów „Łapiduch”?
Sejlum westchnęła. I weź tu wytłumacz ślepcowi, jak powstaje tęcza.
– To… istota nadnaturalna, istniejąca w wielu wymiarach… Płaszczyznach… Kurwa, nie wiem nawet jak to nazwać w zrozumiały dla ciebie sposób.
Spojrzała na zasłuchaną wojowniczkę.
– To ciało, z którym go utożsamiasz, to jak… Jak lalka na sznurkach. Albo strój do przebrania. – kontynuowała. – Prawdziwy on istnieje obok nas i jednocześnie razem z nami. Stąd też biorą się jego zdolności, jak choćby czytanie w myślach. Po prostu zagląda do wnętrza czaszki i widzi jak działa mózg.
– Czyli wręcz bóg!
– Pozwól, że zaprzeczę za niego: „nie, nie jestem”.
− To co tutaj robi? Mógłby bez problemu zawładnąć całym królestwem.
– Dobre pytania, na które ciężko odpowiedzieć. Łapiduchy nie myślą jak my. I nie dochodzą do swych celów, idąc prostą linią. Potrafią złamać ci nogę, byś nie wsiadła na płynący ku zagładzie okręt. Albo rzucić dwie kobiety w wodę z tylko sobie znanych powodów. – Sejlum wstała i delikatnie przycisnęła dłoń rozmówczyni trzymającą opatrunek. – Boli?
Runlandka syknęła.
– Dobra, przynajmniej nie oślepniesz.
– Ból oczu to też jego dzieło?
– Nie, moje. Nie macie soczewek ochronnych, więc laser…
Sejlum przerwała, widząc, że wojowniczka zaczyna zadawać pytanie.
Cholera, znowu powinnam ugryźć się w język.
***
Awienusa zawsze zastanawiała nerwowość informatora. Kurt umawiał się jedynie w ustronnym miejscach. Tak jak teraz, gdy wybrał opuszczoną ruderę niedaleko Wieży Radości.
Jakby Takacs miał wyskoczyć na niego spod ziemi.
Bazyli, do którego obowiązków zwykle należało przekazywanie informacji, spokojnie stał przy władcy. Natomiast towarzyszący im ochroniarz-eunuch nie potrafił usiedzieć w miejscu, chodząc z wyciągniętym rewolwerem i mieczem od okna do okna. Podskoczył, gdy tylko do nieoświetlonego pokoju wszedł magister.
– Witajcie. – Kurt zdjął przemoczony kaptur z głowy i przeczesał włosy. – Cholerny deszcz chyba zaraz utopi to miasto.
– Nie o pogodę przyszliśmy pytać – powiedział poważnym tonem Bazyli.
– Wiem, wiem. Tak tylko zagajam rozmowę – rzucił magister z przekąsem. Potem spojrzał na młodego władcę. – Nie codziennie przychodzi nam rozmawiać bez pośredników.
– Ważny ku temu powód mamy.
– Więc od razu do niego przejdę. – Magister postawił przewrócony taboret i usiadł na nim. – Takacs nadal nie wie o naszym wspólnym znajomym. Zresztą ma poważniejszy problem z innym nielegalnym gościem.
− To znaczy?
− Jakaś zabłąkana przybyszka zabiła lub oślepiła już kilkudziesięciu miejscowych żołnierzy przy Bramie Handlarzy. Nim Takacs się o tym dowiedział, stoczyła kolejną batalię w Wieży Radości, a potem porwała cesarzową.
Bazyli i Awienus zesztywnieli, patrząc z absolutnym terrorem na Kurta.
− I nic nam nie przekazałeś?! – krzyknął król.
Ochroniarz zmierzył magistra, jakby miał go lada chwila rozpłatać.
− Spokojnie. – Rozmówca uniósł w górę ręce. – Przybyszka wcześniej rezydowała w piwnicy. Myślicie, że nasz wspólny znajomy pozwoliłby na skrzywdzenie kogoś, kim jest żywotnie zainteresowany?
Estwalczycy milczeli.
− To co teraz Takacs zamierza zrobić? – spytał w końcu Awienus.
− Pewnie znaleźć zakładniczkę. Co dalej, to zależy, co cesarzowa usłyszy od porywaczki. Pewnie to antykorporacyjna terrorystka albo najemniczka na usługach konkurencji.
Nie tak to wszystko miało wyglądać. Jak spojrzę w oczy Konstantynowi, jeśli coś stanie się Latifie? Cichy głos podpowiadał, by król zostawił sprawy swojemu biegowi. Wykrzywił usta i zaczął krążyć po zrujnowanym pokoju. Oddałby wszystko za cygaro.
– Czy po posiłki do Wszechwiedzącej zamierza posłać? – spytał niespodziewanie.
– Żeby wyszedł przed nią na głupca i panikarza, jakim jest? – odpowiedział ironicznie Kurt.
– W takim razie prośbę do twej osoby mamy.
***
– Dlaczego chcesz koniecznie wrócić do Wieży Radości?
Latifa nie rozumiała większości z tłumaczeń Sejlum, jak nazywała siebie cudzoziemka. Nigdy nie użyła ponownie słów takich jak „laser” czy „wymiar”, zamiast tego odmieniając przez wszystkie przypadki wyrażenie „magia”. Musiała być jedną z mędrców – albo ich nieznanym nikomu wrogiem.
– Coś tam zostawiłam. Liczę na to, że Gildia jeszcze tego nie wyniosła.
− Te pudełka?
− Ta.
− A do czego ja jestem potrzebna?
– Nazwij to rekompensatą za przeżycia. Ezekiel dałby ci popalić za donosicielstwo, a mi, gdybym zostawiła cię samą.
− Umiem walczyć.
– Pół ślepa, bez broni i opancerzenia?
Latifa rozejrzała się po ulicy. Nie wątpiła, że były obserwowane z okien przez Estwalczyków. Przełknęła ślinę.
Sejlum pociągnęła cesarzową za rękę i obie na moment weszły do opuszczonego budynku. Pomimo zdjęcia opatrunków, wzrok władczyni nie wrócił do poprzedniego stanu. Latifa nie widziała wyraźnie dalej niż na dwa-trzy łokcie, a pod powiekami czuła jakby ziarna piasku. Do tego każde światło raziło, jakby patrzyła prosto w słońce.
– Długo tak będzie?
– Z oczami? Dwa, może trzy tygodnie. – Sejlum zdjęła płaszcz i zaczęła grzebać w kieszeniach na metalowym pasie. Dopiero teraz Latifa mogła podziwiać kunszt wykonania pancerza towarzyszki. Czarne, metalowe płytki poruszały się i wyginały, nie krępując ruchów.
– Dałaś w tym radę pływać?
Rozmówczyni spojrzała na zbroję.
– Och, to nie metal. Tylko tak wygląda. Jest znacznie lżejszy. I ma wiele… Niezwykłych właściwości.
– I pewnie wymaga magicznej energii?
– Nom. I to jeszcze ile.
– Czy to jest w tych pudełkach?
Sejlum prychnęła.
– Mówił ci ktoś, że za dużo gadasz?
− Mogę porozmawiać z Gildią. Pierwszy Mędrzec Takacs liczy się z moim zdaniem. Włos ci z głowy nie spadnie.
− On z twoim czy raczej ty z jego?
Latifa zastygła ze zdziwioną miną.
− Spytałam, czy to nie jest raczej tak, że ogon macha psem – rzuciła Sejlum.
– A co to ma do rzeczy? Gildia…
Cudzoziemka westchnęła i pokręciła głową.
− …nigdy się nie myli – dokończyła z mocnym przekonaniem cesarzowa.
– Myliła się pewnie więcej razy, niż ci się zdaje. Jaki argument najlepiej działa na ciebie? „Taka jest wola bogów”?
Latifa syknęła.
– Aha, trafiłam w sedno.
– Mędrcy pomogli Runlandowi stanąć na nogi i pokonać…
– Złe, tyraniczne imperium. Dobro zatryumfowało, kwiaty i konfetti zaczęły lecieć z nieba. Normalnie bajka.
Władczyni zacisnęła zęby. Blondynka zaś usiadła obok i patrzyła na strumień płynącej ulicą wody.
– Pewnie nawet nie wiesz, czym jest „konfetti”. – Chrząknęła. − Chcesz usłyszeć jedną historyjkę?
Runlandka nie odpowiedziała.
– Milczenie oznacza zgodę. Tak więc nie tak dawno temu, na jednej… Nazwijmy to wyspie, żyła sobie pewna królowa. Otaczał ją wianuszek szlachciców, co dzień schlebiających jej osobie i podsuwających decyzje do wydania. A ona, idealistka marząca o pokoju i kolorowym świecie, spijała ich słowa niczym spragnione dziecko wodę i wykonywała wszystko, co polecili.
Sejlum mówiła z takim zaangażowaniem, że Latifa nie śmiała przerywać.
– Pewnego dnia jednak przestała im odpowiadać. Zorganizowali zamach, by wywołać wojnę z inną wyspą. Cudem przeżyła, a dzięki pomocy dobrych ludzi odbiła tron. Oddzieliła fałszywych przyjaciół od wrogów. Znalazła sobie nawet narzeczonego spośród lojalnych arystokratów. Normalnie sielanka.
Cesarzowa zobaczyła w oczach przybyszki gorycz.
– Jej wyspa posiadała szczególny rodzaj magii, nad którą władzę miał tylko ród królewski. Ta moc zapewniała dominację wojsk i przewagę nad sąsiadami. Królowa uważała, że podzielenie się nią spełni marzenia o pokoju. Ale nie minął rok od zwycięstwa, a ktoś ją zabrał bezpowrotnie.
– Ktoś?
– Jeden z Łapiduchów. Nagle cała oaza spokoju runęła. Narzeczony, przyjaciele, służba… Wszyscy okazywali się albo marionetkami, albo sługami bezwzględnej organizacji, nawet gorszej od Gildii. Pożądała ona owej magii. Zdesperowani porwali królową, uwięziwszy w labora… W jednej z pracowni. Głupia władczyni spędziła tam bolesne trzy lata.
– Jak uciekła?
Sejlum chwyciła wisiorek. Na moment spojrzała gdzieś za Latifę.
– Dzięki rycerzowi, którego za namową „sojuszników” porzuciła na pastwę losu. Uwolniły go Łapiduchy. Ów chłopak, zamiast żyć swoim życiem, zgromadził sojuszników i po pewnym czasie powrócił po nią.
– Miała szczęście.
– O tak, wielkie. Zyskała prawdziwych sprzymierzeńców. Choć do królestwa nie wróciła. Pozostały po nim ruiny, a lud nie chciał tak głupiej władczyni widzieć na oczy.
– I co dalej z nią się działo?
– Teraz pomaga Łapiduchom. I przy okazji podróżuje, by lepiej poznać siebie.
Sejlum spojrzała na Latifę z ciekawością.
– Miała przybyć do niejakiego Ezekiela. Więc zrobiła to, zgodnie z poleceniem unikając wzroku Gildii. I tak wylądowała w wodzie z cesarzową marionetkowego państwa.
Runlandka fuknęła.
– Nie zaprzeczaj, Ezekiel wygadał o tobie wszystko, nim weszłaś do podziemi.
− Czemu to zrobił?
− Z tego samego powodu, dla którego zostawił mnie sam na sam z tobą, podczas gdy on wyteleportował się z Iltani i Ahassanem. – Sejlum przysiadła się bliżej władczyni. – Stawiam diamenty przeciwko orzechom, że nawet raz nie przeglądałaś raportów o stanie państwa. I podpisywałaś wszystko, co polecił Takacs. „Bo tak chcą bogowie”.
– Bo nie posiadam odpowiedniej wiedzy. Dobra władczyni potrzebuje doradców.
– To na pewno. A ilu z nich nie poleciła Gildia lub Pierwszy Mędrzec?
Latifa otwarła usta, ale nic nie powiedziała.
– Sama widzisz. Obsiedli cię jak muchy gówno.
– Nie wierzę. – Władczyni pokręciła głową, zginając się w pół.
− To spytaj Takacsa, celując z broni – powiedziała Sejlum i zaczęła dalej szperać przy pasie. – Na pewno wszystko wyśpiewa. Albo spławi ogólnikami, które okrasi stwierdzeniem o woli bogów.
Przez chwilę panowała cisza. W końcu Latifa westchnęła, wstała i poszła ku wyjściu.
− A ty dokąd?
− Zastosować się do twej rady.
***
Jeden z ludzi Takacsa wypłynął na powierzchnię, wrzucając kolczugę Latify na pomost.
– A zwłoki?
– Nie ma. Zresztą zobacz. – Stojący obok Pierwszego Mędrca, a właściwie Dyrektora do Spraw Kontroli Terenów Wydobywczych, żołnierz wskazał na rozcięcie. – Tego nie zrobił tutejszy sztylet.
– Trzeba było zamontować nadajnik w jakimś wisiorku, a nie zbroi – skwitował z kwaśnym uśmiechem Ales, dowódca oddziału, który towarzyszył Takacsowi.
– Przynajmniej żyje.
− Skoro uspokoiliśmy twe sumienie, to zostawisz tę sprawę specjalistom, czy dalej będziesz pałętał mi się pod nogami?
Jeden z żołnierzy zachichotał. Cały siedmioosobowy oddział nosił ukryte pod płaszczami nowoczesne stroje ochronne – oprócz Takacsa. Dyrektor nie chciał tracić czasu na przebranie, czując przymus bycia w centrum wydarzeń. „Mikrozarządzanie”, jak to określała z pogardą Nitja. Jednak to właśnie dzięki temu mężczyzna doszedł tak wysoko.
– Czy możemy w końcu wysłać drony? – spytał, zirytowany pogodą. Choć w przeciwieństwie do megamiasta, z którego pochodził, padała wyłącznie czysta woda, nienawidził samego uczucia bycia mokrym.
Ales spojrzał na zachmurzone niebo.
– Burza już przeszła.
– Dobra, więc wypuść nasze ptaszki na miasto. Trzeba odnaleźć i zgubę i pasażerkę na gapę.
– Jakbym nie wiedział.
– Poradzicie sobie z nią?
Dowódca kiwnął głową.
– Poradzimy. O ile nie będziesz przeszkadzał. I bardziej mnie też ciekawi, w jaki sposób niepostrzeżenie wyszła z Wieży razem z jeńcem.
− Kurt ci to wyjaśnił.
− Tylko to się nie klei. Powinieneś sprawdzić chłopaka.
Takacs machnął ręką. Razem z innymi zszedł z pomostu i stanął na środku pustego placu portowego. W tym czasie przeglądał wyświetlaną na soczewce mapę miasta. Kazał wcześniej magistrom odwołać patrole koalicjantów w okolicy – nie potrzebował niewtajemniczonych świadków przy rozprawie z terrorystką z kosmosu.
– Jarmil, Iwo, odwiedźcie wszystkie posterunki koło Wieży, może któryś żołnierz widział którąś. Kasperski, łącz z pałacem. Niech nasi ludzie czuwają, może tam zjawi…
Coś upadło niedaleko grupy. Huk i wyładowanie elektryczne zmusiły żołnierzy do ukrycia się za osłonami. Stojący najbliżej Takacsa Iwo chwycił przełożonego i rzucił za kilka skrzynek. Sekundę potem sam przykucnął obok. Dyrektor usłyszał kolejny huk.
– Zróbcie coś z tym! – rzucił błagalnie.
Zamiast odpowiedzi zobaczył, jak żołnierze zrzucają przemoczone płaszcze. Ukryte pod nimi nowoczesne pancerze uruchomiły aktywne maskowanie. W komunikatorze usłyszał głos dowódcy oddziału:
– Jonas, Iwo, zabierzcie stąd szefa. Lugo, dojdziesz do nich, jak tylko wezwiesz drony. Zabunkrujcie się w jakimś domu i nie wychodźcie, dopóki nie dam znać.
– Tylko jeśli jest przy niej Latifa… – jęknął Pierwszy Mędrzec.
– O to ja już się będę martwił, Takacs! – odwarknął Ales.
Spanikowany przełożony nie protestował, gdy dwóch niewidzialnych żołnierzy chwyciło go i zaczęło biec w kierunku przeciwnym do odgłosów walki.
Kawałek dalej Iwo wyważył drewniane drzwi opustoszałego domu. Jonas wpadł do środka razem z dyrektorem. Usadowił go w rogu budynku i stanął obok, wraz z kompanem celując ku możliwym kierunkom ataku.
Takacs zwinął drżące dłonie w pięści, słuchając komunikatów. Ludzie Alesa przeszli do ataku, ścigając tajemniczego przeciwnika. Odetchnął z ulgą i wyłączył komunikator.
Nagle obaj ochroniarze skierowali lufy karabinów w kierunku drzwi wejściowych. Stanęła w nich owinięta w przemoczony materiał Latifa. Napięcie momentalnie opuściło dyrektora.
– Pani, nic ci nie jest? – powiedział, podbiegając do dziewczyny. Iwo i Jonas spojrzeli po sobie i opuścili lufy karabinów.
Pokiwała głową przecząco, ciągle gapiąc się w ziemię.
− To dobrze. Pozwól, o najwyższa, że udamy się do willi.
– Najpierw chcę cię o coś zapytać, mędrcze.
– Wybacz, cesarzowo, ale nie uważam, by była to odpowiednia chwila…
– A ja uważam – warknęła Latifa, zaskakując Takacsa. – Czy to prawda, że nie pochodzicie z tego świata?
Cholera!
– Pani…
– Że tak naprawdę ukrywacie swą naturę, by kontrolować i wyzyskiwać Estwalię, Runland, Nowe Królestwa i inne nacje, o których istnieniu nawet nie wiem? Że specjalnie tak robicie, by uformować nas w bezwolne istoty na waszej łasce?
– Pani – zaczął spokojnie Takacs. – Jest wielu zbiegłych mędrców, rozpowiadających szalone teorie na temat Gildii.
– Takie jest wyjaśnienie? Szaleństwo?
– Tak.
Latifa nerwowo zacisnęła pięść. Takacs szybko więc dodał:
– To prawda, że są rzeczy, których nie zdradzimy za żadne skarby, nawet najbardziej zaufanym władcom. Magię niszczącą całe miasta, ożywiającą trupy… Gdybyś pani wiedziała, ile musiałem błagać Wszechwiedzącą, by pozwoliła uzbroić Runland w karabiny iglicowe i rewolwery.
Dyrektor podszedł bliżej i położył ręce na ramionach dziewczyny.
– Nigdy jednak nie tailiśmy żadnych sekretów, zwłaszcza co do pochodzenia. Jesteśmy z tego świata. Gdyby tak nie było, po cóż mielibyśmy to ukrywać?
– By prościej zdobyć władzę?
– Czy nie lepiej wtedy nam byłoby udawać bóstwa? I żądać więcej dla siebie niż tereny piaszczyste, gdzie nie ma nawet jednej oazy? – Takacs pokręcił głową. – Jaki głupiec przystałby na coś takiego?
− A ślub z Charlsem?
– Tak wybrali dla ciebie bogowie, pani.
Dziewczyna spojrzała na niego. Zamiast turkusowych oczu, zobaczył czerń soczewek ochronnych. Chciał krzyknąć, ale cios w brzuch pozbawił go tchu.
***
Latifa odtrąciła dyrektora na bok, drugą ręką dobywając pistolet laserowy. Obsługa pistoletu była prostsza niż rewolweru. Ofiarowane przez Sejlum soczewki rekompensowały osłabiony wzrok i zaznaczały, gdzie powinna skierować lufę. Pierwszy żołnierz zdążył zareagować, gdy trafiła go w korpus. Drugi uniósł karabin do oczu. Dostał w ramię, a następnie w głowę.
Takacs krzyczał, dociskając ręce do oczu. Przyklękła przy nim i przystawiła lufę do czoła.
– Cesarzowo, wysłuchaj…
– Milcz! Mam dość kłamstw! Powiedziałeś wszystko tak, jak przewidziała!
– Proszę…
Uderzyła go w twarz. Następnie chwyciła za rękę i wyciągnęła na deszcz.
– Nie wiem, co ta szalona kobieta mówiła, ale jestem w stanie wyjaśnić wszystko – jęknął Takacs.
– To czemu nie próbowałeś, mówiąc przewidywalne kłamstwa? – spytała sarkastycznie Latifa, rozglądając się w poszukiwaniu drogi ucieczki. Mała uliczka nie oferowała wielu rozgałęzień. Jednak jedyną alternatywą byłoby czekać na Sejlum. A władczyni zaciągnęła już dostatecznie duży dług u cudzoziemki, prosząc o pomoc.
– Mówiłam ci. Myślę, że Ezekiel nie odezwie się do mnie słowem, jeśli nie pomogę – rzuciła wtedy rozbawiona przybyszka, choć w całym planie ryzykowała najwięcej.
Cios trafił cesarzową w szczękę. Latifa wypuściła pistolet z ręki. Runęła w błoto, a niewidzialny przeciwnik przygniótł ją kolanem. Wytrenowanym ruchem dobyła otrzymanego od Sejlum noża i wbiła pod pachę przeciwnika. Żołdak krzyknął z bólu i stoczył się na bok. Dziewczyna wyciągnęła inne ostrze i wstała. Jednak wyraźnie rozsierdzonego Takacsa ochraniało już kolejnych dwóch żołdaków.
– Kurwa, musiałaś, prawda? – ryknął Pierwszy Mędrzec. – Musiałaś dać wiarę we wszystko, co powiedziała jakaś kosmiczna przybłęda.
– Nie we wszystko – wycedziła przez zęby Runlandka. Dostrzegła jak ugodzony żołnierz wstał i powoli człapał w kierunku towarzyszy, omijając władczynię szerokim łukiem. – Sam potwierdziłeś resztę zachowaniem i kłamstwami.
– Idiotka. – Takacs docisnął otrzymany od żołnierza opatrunek i splunął w kałużę. – Poza mną nikt nie chciał dać ci szansy. Wszyscy, nawet Nitja, woleli postawić na Stegnę. – Wskazał palcem na siebie. – Tylko ja, JA, widziałem potencjał w zapomnianej księżniczce, która potrafiła jedynie obijać mordy w ciemnych zaułkach. JA załatwiałem wszystkie sprawy państwowe, gdy ty znikałaś na całe dni i gadałaś jak katarynka o zemście. JA zbudowałem od zera Runland i Nową Armię, bo wielmożna cesarzowa Latifa miała trudności nawet z policzeniem, ile pieprzonych miast posiadało jej państwo przed podbojem!
Latifa milczała.
– Poświęciłem mnóstwo zasobów i energii, by stworzyć ci historię rodem z baśni! Czego zabrakło? Narzeczony ma za małego kutasa? Królestwo to jednak nie to? – Takacsowi ręce drżały z nerwów. Stał przez moment w milczeniu, po czym westchnął. – Wykończcie to ścierwo.
Dwóch żołnierzy nie zareagowało.
– Słyszeliście? Strzelajcie!
– Ale…
– Strzelajcie, kurwa. Nitję biorę na siebie.
– Lepiej włącz komunikator – powiedział jeden z nich. Natychmiast opuścił broń i podszedł do rannego towarzysza. Drugi wyjął coś z pasa i podał Latifie, pokazując, by włożyła przedmiot do ucha. Mimo obaw, zrobiła to, patrząc na blednącego coraz bardziej Takacsa.
***
Czekała na Awienusa w pracowni.
Koniecznie musiała pokazać, kto tak naprawdę rządzi. Pomimo początkowego gniewu, władca panował nad sobą.
Kiedy wszedł do środka z Bazylim, od razu spostrzegł trzech ochroniarzy w pancerzach. Wyglądali niczym ciężko ociosane bloki pumeksu, jedynie umownie przypominające ludzi. Nie mieli mieczy, kusz czy tarcz. Za to w rękach dzierżyli coś, co uznał za bardziej zaawansowaną formę karabinu iglicowego.
W środku pomieszczenia, przed ciągle niedokończonym malowidłem bitwy o Oazę Wielkiej Wody, stała kobieca postać. Przypominała odlany z metalu posąg bogini. W pewnym sensie król nie mógł nadziwić się proporcjom kształtów, jakie widział tylko u mistrzowsko władających dłutem rzeźbiarzy. Srebrna barwa skóry lśniła nieskazitelnie w świetle świec zapachowych.
– Podejdź proszę. – Doskonałość głos miała ciepły, wręcz matczyny.
Awienus podszedł jak zaczarowany. Na ziemię sprowadziła go twarz posągu – jakby zastygła w chłodnym uśmiechu. Zimna barwa świecących niebieskich oczu przerażała młodzieńca.
– Piękny obraz – rzekła postać. – Takacs mówił wielokrotnie, że zdolny z ciebie artysta, ale w zapracowaniu nie miałam czasu rzucić okiem.
– Cieszy, o Wszechwiedząca, że także tobie napisane obrazy się podobają.
– Napisane… – szepnęła przywódczyni Gildii. Było w tym coś złowieszczego. – A jakbyś ocenił formę, w której umieszczono mój umysł?
– Perfekcja w każdym calu – odparł władca bez wahania. – Oprócz…
– Twarzy – dokończyła Nitja. – Niestety to ciągle umykający mi element, mimo treningów i drogich nauczycieli.
– Rzeźbisz, pani?
– O tak – odparła z nutką pychy. – Każdy potrzebuje jakiegoś hobby. Chyba, że jest ambitnym pracoholikiem jak Takacs.
Awienus miał na końcu języka pytanie o słowo „hobby”, ale milczał, pozwalając metalowej kobiecie kontynuować.
– Wiesz, że ten chłopiec nie ma najmniejszego pojęcia o sztuce? By móc choćby nawiązać rozmowę z tobą, Gildia musiała zasponsorować mu całą masę różnych… wspomagaczy. A głupek pewnie nadal nawijał tylko proste uwagi.
– Czasem dobrej porady potrafił udzielić.
– Nawet idiota może mieć chwile przebłysku. – Sarkazm wręcz wylewał się z głosu przywódczyni Gildii.
Wszechwiedząca podeszła do krzesła stojącego w rogu i usiadła. Nie umiejący ukryć zdenerwowania Bazyli przystawił drugie krzesło dla swego pana.
– Mogłam wybrać na spotkanie jedną z biologicznych form, jakiej używam do codziennych kontaktów. Jednak postanowiłam przybyć w tej powłoce. Jak myślisz, dlaczego? – spytała Nitja, wracając do matczynego tonu.
Awienus przełknął ślinę. Wkraczał teraz na niezbadany teren, a każdy błąd mógł nawet kosztować życie.
– Ponieważ otwarcie ze mną sobie życzysz porozmawiać – powiedział. – Prosto i bez… – Na moment zawiesił głos. – Kłamstw.
– O tak, kłamstw i bajek. – Rozmówczyni spojrzała mu w oczy. Zimne światło niebieskich ślepi wydawało się groźniejsze niż niejeden miecz. – Dużo prościej was kontrolować w ten sposób. Ponieważ możecie dostać małpiego rozumu, gdy poznacie prawdę o otaczającym świecie.
– Jak mój ojciec?
– Jak on. – Wszechwiedząca spojrzała na obraz. – Poprzednik Takacsa wyjawił mu wiele, ale nie wszystko. Dość jednak, by August uwierzył, że zdoła pokonać Gildię.
– Jeśli jesteście tak potężni, to czemu nie zabiliście go ostrzem skrytobójcy? Albo nie sprowadziliście własnej armii?
– Koszty i czas transportu. Oraz niefrasobliwość paru zarządców. – Ponownie wzrok rozmówczyni spoczął na Awienusie. – Potrzeba cierpliwości i zasobów, by przewieźć odpowiednie wojska lub specjalistę przez pustkę kosmosu. A potem dochodzą często komplikacje, jak konieczność utrzymania okupacji. Taniej wyszkolić tubylców. – Kobieta wskazała władcę palcem. – Co nie znaczy, że zmuszeni, nie wykonalibyśmy tego kroku. Wystarczy jedna rozmowa z moimi przełożonymi.
– Czyli i ty przed kimś odpowiadasz? – rzekł z szyderczym uśmiechem król.
– Zawsze jest ktoś większy. To jedno z wielu prawideł życia.
– Więc co tak naprawdę sprowadza was tutaj?
Przez moment Nitja milczała.
– Ani nie złoto, jak myślał twój ojciec, ani lokalna wiedza – powiedziała otwarcie. – Wasz piasek.
– Piasek? – Władca szeroko otworzył oczy.
– Tak. W niektórych miejscach, takich jak choćby Dolina Smutku, jest on bogaty w pierwiastki ziem rzadkich. – Odchyliła się do tyłu. – Neodym, promet, samar, gadolin… Tam, skąd pochodzi Gildia, ich zapasy są na wyczerpaniu, a stale rosnąca gospodarka potrzebuje nowych dostaw. Dotychczas sprowadzaliśmy je za olbrzymie kwoty z równych nam rozwojem światów.
Zwróciła oczy na obraz przedstawiający stworzenie ludzi według estwalskiej mitologii. Ukazywał bogów formujących ciała dla niebiańskich istot, które obróciły się przeciwko swym panom.
– Ale to już nie będzie konieczne – dodała Nitja.
Młodzian nie dał poznać konsternacji z powodu użytych terminów.
– Nie prościej byłoby z nami handlować?
– A czy właśnie tego nie robię? Czy mam dobić targu z chłopem, czy też raczej z feudałem? – Twarz Wszechwiedzącej ani drgnęła, gdy zachichotała. – Podszycie się za organizację naukową uznaliśmy za znacznie lepsze rozwiązanie niż granie bogów. Mniej zwraca uwagę ciekawskich, nie trzeba tyle używać siły i pomaga na dłuższą metę kontrolować dalszy rozwój stosunków społecznych. Ale i tak w obu przypadkach tych, którzy pomagaliby nam utrzymać pozycję, nie pozostawilibyśmy bez nagrody.
Nitja rozejrzała się dookoła, spoglądając na otaczające dzieła sztuki.
– Czy wiesz, dlaczego wy, Estwalczycy, mówicie „pisać” zamiast „malować”?
Zaskoczony nagłą zmianą tematu, Awienus sięgnął po znaną odpowiedź.
– Ponieważ obraz zapisuje uczucia twórcy, jak i pozwala odczytać wydarzenia… niczym księgę… – Stopniowo przestawał mówić, gdy Wszechwiedząca zaczęła kręcić głową.
– Nie – tłumaczyła rozbawionym głosem. – Wasze pismo jest mocno obrazkowe. Choćby „garnek” to znak ognia z namalowanym u góry kwadratem. Zawsze więc „pisanie” i „malowanie” znaczyło jedno i to samo w Estwalii. Zachowaliście ten fragment kultury nawet po kontakcie z innymi nacjami. Oto cała prawda.
Złożyła ręce tuż pod podbródkiem i oparła na nich głowę.
– Trzymasz się złudzeń. Podobnie jak August, za co zapłacił cenę, której najbardziej się obawiał: historia zapamięta go jako tyrana, nie reformatora. Ja natomiast patrzę tylko na fakty. To z nich wyciągam najtrafniejsze wnioski, by osiągnąć rezultaty. Nigdy o tym nie zapominaj, a nasza współpraca będzie przebiegać bezproblemowo.
Awienus zacisnął ręce na poręczy krzesła, gdy przywódczyni Gildii pochyliła się ku niemu.
– Aż do dzisiaj dawałam wiarę Takacsowi, że lepszą opcją będzie kontrolowanie cesarzowej Latify. Ale patrząc, ile dzisiaj zawalił ów chłopiec… – Na moment dramatycznie spauzowała. – Uważam, że korzystniejsze będzie wsparcie kogoś takiego jak ty. Kto mimo ograniczeń zdobył kontakty wśród magistrów Pierwszego Mędrca i zdołał mnie powiadomić o wszystkim. Zwłaszcza o pewnym obcym bycie w piwnicy Wieży Radości.
– Pochwałę doceniam, ale…
– Co będziesz z tego miał? – Oczy rozmówczyni zaświeciły jaśniej. – Zajmie kilka lokalnych lat, ale gwarantuję, że Estwalia…
– To oczywiste – przerwał stanowczo Awienus. – Jednak chciałbym dołożyć osobistą prośbę.
– Och. – W głosie Nitji zabrzmiała nutka ciekawości. – A cóż to takiego?
***
– Mam nadzieję, że pierwszy lot orbitalny będzie dla ciebie miły, Latifo – powiedziała Wszechwiedząca tonem, który przyprawiał dziewczynę o dreszcze.
Czekała wraz z trzema żołnierzami i dziwnie speszonym Takacsem na dachu niedalekiego budynku. Miała ochotę udusić gnoja, ale mówiąca przez douszny przedmiot Sejlum prosiła, by Latifa nie czyniła nic głupiego. Z drugiej strony widok opatrunku na oczach Pierwszego Mędrca wywoływał uśmiech na jej twarzy.
Zabrała ich magiczna maszyna Gildii. Cesarzowa nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego – kształt przywodził na myśl metalowe pudełko, z doczepionymi po bokach dwoma gondolami buchającymi ogniem. To zapewne dzięki nim bryła unosiła się nad ziemią.
Wewnątrz czekała Sejlum z kilkoma innymi żołdakami oraz odziana w stal od stóp do głów Wszechwiedząca Nitja.
Ciekawe czy ta zbroja ma jakiś słaby punkt. Latifa wyobrażało sobie scenę, w której przebija głowę przywódczyni Gildii. Żałowała, że oddała wrogom nóż i pistolet laserowy.
– O ile nie będziecie próbowali nauczyć nas latać bez spadochronu – rzuciła z przekąsem Sejlum, siadając obok Runlandki.
– Och, skądże Sejlum Vers.
Dziewczynie opadła szczęka.
– Tak, wiem od przylotu o tobie, kim jesteś i skąd, dziewczynko. Szkoda, że zamiast zachowywać się cicho, jak na nielegalnie przebywającego tutaj gościa przystało, wywołałaś taki bajzel.
– Jak?
– To już tajemnica.
– Pewnie kapitan jednostki transportowej. Albo pośrednik.
– To bez znaczenia. Zresztą ta informacja uratowała ci życie. Twoi towarzysze z organizacji współpracującej z Łapiduchami mogliby źle zareagować na zgon współpracowniczki. – Przywódczyni Gildii zaśmiała się w głos, choć maska służąca za twarz nawet nie drgnęła. – A ja nie zamierzam mieć tak wysoko postawionych wrogów.
– Już ich masz.
– Mówisz o tym Łapiduchu w lochach? – Rozmówczyni spojrzała na moment na siedzącego w rogu, milczącego Takacsa. – Chyba znalazłam chłopca, który ze swego anulowanego bonusu ufunduje ksenologów do rozwiązania problemu.
Przez moment trzy kobiety milczały.
– Więc co teraz? – spytała sarkastycznie Sejlum, trzymając wisiorek.
– Ciebie, drogie dziecko, odprawię pierwszym lepszym statkiem. I złożę zażalenie do Kurii, że znajoma jednego z krewnych arcypielgrzyma plami dobre imię Decewerów, używając ich wpływów do naruszania usankcjonowanej własności prywatnej. – Metalowa kobieta spojrzała na Latifę. – A razem z tobą odeślemy byłą już cesarzową.
Runlandka zerwała się na równe nogi.
– Nie macie…
– Siadaj, dziewczynko – rozkazała Wszechwiedząca. Władczyni posłuchała, zacisnąwszy zęby. – Myślę, że nie doceniasz, ile masz szczęścia. Gdyby nie prośba Awienusa i mój kaprys, faktycznie kazałabym nauczyć cię latać.
Latifie opadła szczęka.
– Awienus… ale, jak…
– Inteligentny, zdradziecki książę wykiwał wszystkich – rzekła z satysfakcją w głosie rozmówczyni. – Może pocieszy cię, że warunek darowania życia tobie i bękarciemu bratu był pierwszym, jaki postawił. Tylko zapomniał, że nie musi to oznaczać pozostawienia na planecie.
– Awienus nie lubi oszustów.
– Życie to nie bajka.
Latifa wykrzywiła usta i popatrzyła na zakłopotaną Sejlum. Potem bezczelnie wypaliła ku Wszechwiedzącej:
– Wrócę tu. Nie wiem kiedy, ale wrócę i…
– Och, będę czekała z niecierpliwością, dziecko! – parsknęła Nitja. – Ba, wykupię z własnych środków miejsce w najlepszej karczmie i przewodnika! – Oczy Wszechwiedzącej zajaśniały mocniej. – Bo to nigdy nie był twój świat. I cokolwiek zrobisz, nie zdołasz nas z niego wyrzucić. Kiedy tu wrócisz, cesarzowa Runlandu Latifa Odnowicielka będzie kolejną opowieścią utwierdzającą prymat Gildii. Twoja wręcz baśniowa historia natchnie setki kronikarzy. Na mój koszt!
***
Awienus pisał – nie, malował – obraz do późna. Wieść o wysłaniu Latify i Konstantyna poza wszelkie znane mu granice sprawiła, że eksplodował gniewem. Myślał, że trzyma Wszechwiedzącą w garści po tak szczerych zwierzeniach, ale ponownie sparzył dłoń. Odprawił Bazylego i zaczął wykańczać obraz.
Świece gasły jedna za drugą, a zapach róż, wymieszany z dymem tytoniowym, powoli zanikał. Mimo to władca kontynuował. Całą odczuwaną złość zawarł w gniewie na twarzach runladzkich harcowników. Cały strach przed nowym układem – w spojrzeniach zabijanych katafraktów.
Wtem ciemność ogarnęła pomieszczenie, jakby ktoś jednoczesnym powiewem zgasił pozostałe knotki. I zaraz potem olśniewająca biel, której źródło stało za plecami Awienusa.
– Opanuj swój gniew. – Głos dochodził zewsząd, a zarazem tylko zza pleców młodziana. Krzyczał i szeptał jednocześnie. Król wyraźnie rozumiał każde słowo, ale był pewien, że stojące za drzwiami straże niczego z rozmowy nie usłyszą.
– Zrobiłem wszystko, co poleciłeś – ryknął władca. – Wykupiłem Latifę z niewoli, odszedłem od ukochanego ojca, przymilałem się do kłamców z Gildii. I jedyne, o co w zamian poprosiłem, to ocalenie brata. A tymczasem doprowadziłeś swą radą do ich wygnania!
− Czyż to nie ty zdradziłeś, że jestem w podziemiach?
Awienusa zamurowało.
− Przewidziałeś nawet to?
Światło rozbłysło mocniej.
− Wiedziałeś… Wiedziałeś wszystko! Pewnie nawet poinstruowałeś Kurta, co ma mi powiedzieć! – Władca zwinął dłonie w pięści. – Zaplanowałeś wygnanie obydwojga w nieznany świat!
– Nieznany tobie, nie zaś mi.
– Ezekielu, dość! – ryknął Awienus, odwracając się gwałtownie. Szybko musiał skryć twarz w dłoniach. Światło było tak nienaturalnie mocne, że raziło mimo rąk i zaciśniętych powiek.
– Przepraszam. – Blask odrobinę przyciemniał. Król i tak musiał ponownie spojrzeć w przeciwnym kierunku.
– Na nic przeprosiny skoro nawet tak małych próśb nie możesz spełnić – jęknął, przecierając załzawione oczy.
– Czy życia Konstantyna nie ocaliłem? Czy prawdziwego życzenia Latify nie wykonałem?
– Tak – przyznał władca. – Ale dlaczego pozostawiłeś mnie samego na pastwę wrogów?!
– Nie uczyniłem tego.
– To wyjaw, co planujesz! – wykrzyczał znów Awienus. – Jak możesz oczekiwać, że będę za twą radą podążać, gdy wszystko, o co poproszę, wypełniasz na opak.
Nastał moment ciszy. Światło przygasło, aby po chwili znowu rozbłysnąć.
– Liczysz, że odniósłbyś zwycięstwo tam, gdzie August sprowadził klęskę?
– Na pewno – rzekł król z przekąsem.
– Żadną miarą! Lecz teraz, dzięki życiu pośród gwiazd, potomkowie cesarzowej gladiatorki nauczą się władać siłami tobie niepojętymi.
– A mędrcy nie zechcą ich zniszczyć?
– Spróbują. Lecz prędzej czas wszechświata się wypełni, niż włos z głów bronionych przez mój lud spadnie.
Światło ponownie przygasło.
– Czemu od razu wszystkiego nie wyjawiłeś? – spytał spokojniej Awienus.
– Gdy mówiłem do ciebie, ty ogłuchłeś. Gdy pokazywałem, ty oślepłeś. Własnymi złudami się karmiłeś, widząc ukochanego brata u boku i przyjaciółkę jako sojuszniczkę. Nic z tego, co przedstawiałem, nie pojąłeś.
– Sam więc mogłeś Gildię pokonać!
– A uszanowalibyście tak otrzymany dar?
Zapanowała chwila ciszy.
– Czego więc ode mnie oczekujesz?
– Rządź mądrze. Gdy dopełni się miara niegodziwości Gildii, potomkowie Latify obalą mury wież mędrców. Twoi zaś podniosą tutejsze królestwa ku gwiazdom.
Świetlista wstęga przeleciała wolno obok młodzieńca i chwyciła cygara, leżące na stoliku z farbami.
– Jeśli wiary nie utracisz, tak się stanie – rzekła istota. W mgnieniu oka trzymane cygara zmieniły się w pył. – Jednak karć i ćwicz wolę, abyś z obranego kursu nie zboczył.
Awienus dotknął prochu. Kusiło go, by tu i teraz zakończyć tę współpracę i podążać własną ścieżką.
– Czy w bogów wierzysz, Ezekielu? – spytał.
– W jednego – Głos istoty pełen był dumy na te słowa.
– Niech więc zarazę uczyni i zgubę duszy dorzuci, jeśli mnie okłamałeś – rzekł Awienus, zmuszając istotę do wypowiedzenia świętego ślubu.
– Przyrzekam na siebie i niego!
Młody władca pozwolił sobie na półuśmiech. Może wbrew słowom Wszechwiedzącej życie przyniesie baśniowe rozwiązanie?