- Opowiadanie: tomczysław - SYN

SYN

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

SYN

– Gdzie idziesz? – zapytała matka, opierając dłonie na biodrach. Odsłoniła ciemne, mokre plamy na ubraniu pod pachami. Tegoroczne lato dawało się we znaki.

 

– Przecież wiesz gdzie – odrzekł syn. – Po co się tak wypytujesz za każdym razem?

 

Wyszedł, nie czekając na odpowiedź. Zamknął za sobą drzwi zdecydowanym ruchem. Kobieta szybko podeszła do nich, po czym wróciła do okna. Chciała coś krzyknąć, ale w końcu ukryła twarz dłoniach i zaszlochała. Usiadła zrezygnowana za stołem, oparła łokcie o blat, pociągając nosem od czasu do czasu. „Za jakie grzechy? Dlaczego on nam to robi?" – zastanawiała się chyba po raz setny.

 

Ojciec wrócił kilka godzin później.

 

– Co się znowu stało? – zapytał, opuszczając bezsilnie głowę. Szerokie ramiona zaokrągliły się momentalnie, jakby przywalił je ciężki głaz. Wystarczyło krótkie spojrzenie na żonę, siedzącą za stołem. – Normalnie, nie chce mi się wracać z pracy, gdy pomyślę o tym, co tu się dzieje.

 

– Znowu tam poszedł – odrzekła. – W ogóle nas nie słucha. Czego on tam szuka?

 

– Jest młody, przejdzie mu.

 

Mężczyzna umył ręce i usiadł do obiadu. Zjadł kilka łyżek parującej zupy, po czym odsunął naczynie leniwym ruchem.

 

– Nie smakuje ci? – zapytała, kładąc dłoń na szyi męża.

 

– Smakuje, tylko ten gorąc… – Pogładził rękę kobiety. – Nie chce mi się jeść.

 

Usiadła do stołu. Oboje milczeli, patrząc w zamyśleniu na blat mebla.

 

– Przejdzie mu – powiedział mężczyzna po chwili, wstając. – Idę się położyć.

 

– No jasne – skomentowała drżącym głosem. – Ty jak zwykle liczysz na to, że wszystko samo się rozwiąże.

 

– Daj spokój. Jestem zmęczony po pracy.

 

– A myślisz, że ja to nie jestem? Myślisz, że ja to w domu nic nie robię?

 

Już jej nie słuchał. Poszedł do pokoju, zamknął drzwi i położył się spać. W pracy ostatnio miał dużo obowiązków, a do tego ta temperatura… „Mam święte prawo do krótkiej drzemki" pomyślał, a wszelkie przeczucia, świadczące o tym, że znowu ucieka od problemów, zepchnął gdzieś głęboko.

 

Po kilku godzinach wrócił starszy syn. Wszedł szybko do domu i od razu ruszył do kuchni. Nalał sobie talerz zupy i jadł, stojąc nad garnkiem, gdy do kuchni weszła matka.

 

– Usiądź przy stole, jak człowiek.

 

– Cześć – powiedział niewyraźnie z pełnymi ustami. – Nie mam czasu.

 

Odkąd zaczął spotykać się z dziewczyną, ilość wolnego czasu, który mógł poświęcić sprawom domowym i rodzinnym, znacznie się skróciła. Dokuczało mu trochę poczucie winy, szczególnie, gdy widział mamę w takim stanie. „Są dorośli, powinni sobie radzić z problemami. Nie mogę pilnować ich wszystkich, jakby byli małymi dziećmi" – tłumaczył wtedy sobie.

 

– Może byś tak porozmawiał z bratem, co? – zapytała, jak na złość.

 

– A co się znowu stało? – Już wiedział, że nie zdąży na umówioną godzinę.

 

– Dalej tam chodzi.

 

– Przejdzie mu za jakiś czas. Każdy to przechodził.

 

– Oczywiście ciebie też to nic nie obchodzi. Jesteś taki sam jak twój ojciec! Odwrócić się plecami do problemów. Tylko tyle potraficie.

 

Z sypialni, jak na zawołanie, wyszedł mąż, ziewał i drapał się pod pachą.

 

– Nie dajecie pospać zmęczonemu człowiekowi. Czego się tak wydzieracie? Co się do cholery dzieje w tym domu? Kiedyś zrobię tutaj porządek, to będzie wreszcie cicho!

 

Syn nie opuszczał kuchni, stojąc nad piecem wyjadał z garnków szybko, korzystając z zamieszania. Bardzo mu smakowało, choć nigdy nie widział powodów, żeby jakoś specjalnie mamę za to chwalić. Uważał to za normalne. Każda kobieta powinna umieć dobrze gotować.

 

– Posłuchajcie mnie, chociaż raz – powiedziała matka błagalnym tonem. – Czuję, że dzieje się z nim coś niedobrego

 

Usiedli razem przy stole.

 

– Tak dalej być nie może. Musimy coś wymyślić – ciągnęła.

 

– Nie mówiłem wam – włączył się ojciec, patrząc w blat. – Ale u mnie w pracy zaczynają plotkować. A o tym facecie, do którego on chodzi, to też różne, nieciekawe rzeczy gadają. Że to niby szarlatan jest i oszust.

 

– Byłem kiedyś go zobaczyć– powiedział syn. – Dziwny.

 

– Ale czego on w ogóle chce?

 

– Trudno powiedzieć. Niektórzy mówią, że chodzi mu o pieniądze. Inni, że ma jakieś… wzniosłe ideały – zaakcentował ostatnie słowa przewracając oczyma.

 

Siedzieli chwilę, milcząc, po czym starszy brat wstał, pożegnał się i wyszedł.

 

*

 

Najmłodszy syn wrócił do domu późno w nocy. Pomimo zmęczenia wzrok miał żywy i gniewny. Myszkował chwilę po kuchni, szukając czegoś do jedzenia, ale po ciemku sprawiało to trudność. Nie zaświecił światła, ale nie chciał też obudzić rodziców niepotrzebnymi hałasami.

 

– Długo cię nie było – rozległ się głos ojca.

 

Chłopak wzdrygnął się i z brzękiem upuścił przykrywkę.

 

– Ale się wystraszyłem – powiedział syn. Serce waliło mu szybciej. W głębi pokoju zauważył dwie postacie. „Zaczaili się na mnie w ciemności, jak jakieś sowy" – pomyślał z niechęcią.

 

Miał nadzieję, że rodzice już śpią. Nie był zadowolony z tego, że czekali na jego powrót. Ze spuszczoną głową ruszył do swojego pokoju. Nie chciał się znowu z nimi kłócić, ale oni niczego nie rozumieli i nie chcieli zrozumieć.

 

– Poczekaj – Ojciec złapał syna za ramie, gdy ten przechodził obok. – Musimy porozmawiać. Martwimy się o ciebie.

 

– Niepotrzebnie – odpowiedział chłopak pospiesznie i trochę opryskliwie. Skierował wzrok gdzieś w bok.

 

Nie chciał patrzeć im w oczy. Nie chciał oglądać ich smutku. Pomyślał, że kolejny raz nie wytrzyma podobnej rozmowy. Gdy tylko słyszał słowa w rodzaju „martwimy się o ciebie", od razu czuł kluchę w żołądku.

 

– Coś się z tobą dzieje niedobrego – ciągnął ojciec. – Bardzo się zmieniłeś odkąd zacząłeś chodzić do tego mężczyzny. Kim on w ogóle jest?

 

– A po co mam wam mówić, przecież i tak wiecie swoje! – odpowiedział syn. Po chwili uspokoił się i zrugał w myślach za ten bezsensowny wybuch. – Jest dobrym i pięknym człowiekiem.

 

– Dałeś się skusić na słodkie słówka. Odwróciłeś się od rodziny. Prawdziwej rodziny. Czy my już nic dla ciebie nie znaczymy?

 

– Znaczycie, ale nie podoba mi się, że mi nie ufacie. Ja wiem, co jest dla mnie dobre.

 

– Ufamy ci – powiedziała matka. – Ale ufam też mojej intuicji i czuję… – podniosła błagalnie dłonie w kierunku chłopca – widzę, że dzieje się coś złego! Przecież my robimy wszystko dla was. Masz to gdzieś. Harowaliśmy całe życie. – Jej głos załamywał się. – Chcemy, żebyś był szczęśliwy, ale ty odwracasz się od tego plecami. Za nic masz nasz wysiłek, naszą pracę. Jesteś niewdzięcznikiem!

 

Chłopak bezwiednie zacisnął pięści.

 

– Spokojnie kochanie – ojciec objął ją. – Synu… Ludzie zaczynają gadać, że jesteś niewdzięcznikiem, że wypiąłeś się na wszystkich, dla jakiegoś szarlatana. Że zaprzepaścisz cały nasz majątek.

 

Ciężko pracowali na swoją pozycję. Jako bogata i wpływowa rodzina dbali o swój wizerunek. Byli na świeczniku, a na dodatek żyli w niewielkiej społeczności. Wielu ludzi znało ich przynajmniej z widzenia, niektórzy osobiście.

 

– Więc chodzi wam tylko o to, co ludzie powiedzą i o wasze pieniądze?

 

– Oczywiście, że nie – powiedziała kobieta. Do oczu cisnęły się jej łzy. – Tak naprawdę mamy gdzieś, co oni mówią. Martwimy się tylko o twoją przyszłość, bo wszystko, co robimy, robimy z myślą o was. Chcemy, żebyście mieli lepszy start w życie, niż my. Żebyście mieli zabezpieczenie. Nie chcemy, żebyś się odwrócił od innych ludzi, bo co gdy będziesz potrzebował pomocy? Musisz dobrze żyć z ludźmi, bo nigdy nie wiesz, kiedy będziesz ich potrzebował. Nie możesz pluć na nasze wspólne wartości.

 

Mąż nienawidził, gdy żona płakała. Nigdy nie wiedział jak się wtedy zachować. Na kogo się tak gniewam? Na nią? Przecież może płakać, jeśli ma ochotę i powód" myślał nie raz. Ale gdzieś w głębi przeczuwał, że gniewa się na siebie, bo nie wie, jak jej pomóc, a uważał, że jakoś powinien. Na syna też był zdenerwowany, że wyprowadza matkę z równowagi.

 

– Zastanowię się nad tym – powiedział chłopak po chwili namysłu. – Nie martwcie się, wiem co robię. Idę spać.

 

Matka szlochała cicho. Złapała syna za rękę, patrząc mu w oczy, w których odbijały się delikatne refleksy światła wpadającego przez okno.

 

Chłopak ucałował rodziców na dobranoc i poszedł do swojego pokoju. Myślał. Odkąd zaczął zadawać się z mężczyzną, zmienił się bardzo. Wiedział o tym, ale chciał tego. Czuł potrzebę przeobrażenia, bo to wszystko, co widział wokół siebie nie było takie, jakie powinno być. Wszędzie zło i ból. Z drugiej strony, przecież rodzice nie byli źli, nie byli też niczemu winni, ale to właśnie oni teraz cierpieli. Paranoja. Nie chciał cierpienia, ale w konsekwencji stał się jego źródłem. Z drugiej strony zastanawiał się, dlaczego nie zauważają, że jest wreszcie zadowolony i szczęśliwy. Nie wiedział, co o tym myśleć, więc postanowił, że zapyta mężczyzny. On często potrafił pomóc w takich momentach.

 

Nie mógł zasnąć, bo myśli nie dawały spokoju. Przewracał się z boku na bok i dopiero nad ranem zapadł w płytki, niespokojny sen.

 

*

 

Po przebudzeni nasłuchiwał w ciszy. Ojciec wyszedł już do pracy, matka jeszcze spała. Ubrał się i poszedł do kuchni. Zacisnął wargi, gdy zobaczył, że nie jest sam.

 

– Coś to znowu narozrabiał? – zapytał starszy brat.

 

– O co ci chodzi? Nic nie narozrabiałem. Starsi przesadzają. Jak zwykle.

 

– Chyba nie tym razem.

 

Przygotowali posiłek i usiedli przy stole. Młodszy brat robił to niezbyt chętnie, ale wiedział, że tym razem się nie wykręci.

 

– Po co się z nimi spotykasz? – zapytał straszy.

 

– Bo lubię – burknął cicho. – To mi pomaga.

 

– O czym ty mówisz? W czym ci pomaga? Jak na razie, masz z tego kłopoty. Starzy zestresowani płaczą po nocach, bo myślą, że już po tobie – wyrzucił szybko, jakby tylko czekała na powód, na sygnał do otwarcia tamy. Milczał przez chwilę, po czym zapytał: – Co się stało z twoją dziewczyną? Ładna, miła, jak ona się nazywała…

 

– Odeszła! Co cię to obchodzi?! – wykrzyknął młodszy. Spojrzał w talerz i wziął głębszy oddech. Dodał ciszej: – Nie rozumiała mnie. Nie pasowaliśmy do siebie.

 

– Odeszła, bo zacząłeś więcej czasu spędzać z tymi świrami, niż z nią. W ogóle się jej nie dziwię.

 

Młodszy brat wiedział, że zostawiła go, bo nie chciała chodzić na spotkania z mężczyzną. Mądre słowa nie przekonywały jej. Na dodatek jej rodzice robili problemy, gdy dowidzieli się, że ludzie plotkują. Lubiła go, ale nie aż tak, więc nie miała prawie żadnych skrupułów. Na początku ciężko to zniósł, ale potem zaczął częściej chodzić na spotkania, rozmawiał o tym dużo i w końcu udało mu się o tym jakoś zapomnieć. Miał wsparcie grupy. Od tego czasu minęło kilka miesięcy.

 

– Wiesz, co ja myślę? – zapytał starszy brat. – Myślę, że chodzisz tam, bo jesteś inny. Oni też są inni, więc siedzicie tak sobie i narzekacie nad tą swoją innością. Dzięki temu czujecie się lepsi, a do tego jeszcze ten szarlatan mąci wam w głowach swoimi opowieściami i mądrymi słówkami. Ale powiem ci szczerze, że do nich nie pasujesz. Z kim ty się tam zadajesz? Przecież to hołota, zwykłe kmioty, niepotrafiące złożyć sensownego zdania. Kiedyś nawet byś na nich nie spojrzał, a teraz robisz się ich wielkim przyjacielem. To jest obłudne, bo wiem, co naprawdę myślisz. Następnym razem, jak będziesz na tym waszym spotkaniu, to rozejrzyj się dookoła. Wtedy zrozumiesz do kogo ten wariat kieruje swoje słowa, zrozumiesz, dlaczego rodzice tak się o ciebie martwią. Poza tym myślisz, że te kmiotki wiedzą o co chodzi? Słuchałem go kiedyś, pamiętasz? Byłem z tobą na jednym ze spotkań i sam niewiele rozumiałem, a tym bardziej oni. Nie pasujesz tam, a oni nie pasują do ciebie.

 

Starszy brat wstał i wyszedł, nie dodając nic więcej. Młodszy siedział przy stole i zastanawiał się nad tym co usłyszał, nad powodami, dla których przyłączył się do grupy. Wtedy bardzo cierpiał i potrzebował wysłuchania, a nie mógł znaleźć go wśród bliskich, ale teraz… Teraz jest już inaczej. Zmienił się. Odkąd mężczyzna pozwolił mu dołączyć do zaufanego kręgu uczniów, zaczął patrzeć na to wszystko z innej strony. Zrozumiał, jak bardzo różni się od całej reszty. Wiedział, że oni też to widzą. Uważał jednak, że słowa mężczyzny niosą wiele piękna i prawdy. Może rzeczywiście jest szansa, że coś się wreszcie zmieni.

 

Poszedł na spotkanie. Mężczyzna mówił pięknie, ale rozmowa z bratem nie dawały mu spokoju. Chłopak przyglądał się oczarowanym, bezrozumnym twarzom. „Czy oni pojmują cokolwiek z tego, co słyszą? Czy ja rozumiem? Czy aby na pewno jest mi to potrzebne do życia? Czy wartości, w których się wychowałem na prawdę są do niczego?" Nie chciał tych myśli, bo sprowadzały tylko niepotrzebne zwątpienie, ale nie mógł się od nich uwolnić.

 

Mężczyzna mówił o tym, jak ważne jest, żeby się kochali. Chłopak, słysząc te słowa, czuł niewygodne napięcie w ciele. Zawsze. Zastanawiał się nad tym wiele razy. „Czy można nauczyć się kochać? Czy ja siebie kocham?" Na dnie umysłu, na bardzo krótką chwilę, pojawiała się odpowiedź. Niewygodna, niechciana, niepotrzebna. Pomimo tego, że szybko jej zaprzeczył, to jednak wiedział przez ten ułamek sekundy, że odpowiedź była prawdziwa.

 

*

 

Starszy brat wrócił do domu. Zastał rodziców siedzących przy stole. Nic nie mówili. Matka znowu miała mokre oczy. Usiadł z nimi.

 

– Co się stało? – zapytał syn.

 

– Jak możesz pytać? – powiedziała. – Nie wiemy, co z nim począć.

 

– Ja też zacząłem się martwić – syn podchwycił temat. – Zmienił się, a ostatnio w ogóle jest jakiś inny. Na początku, gdy spotykał się z nimi, to jednak była w nim jakaś radość.

 

– Tak – włączył się ojciec. – Teraz znowu jest… nieobecny, smutny.

 

– Może ty powinieneś z nim porozmawiać? – zapytała błagalnie syna.

 

– Już z nim rozwiałem – odrzekł.

 

– I co?

 

– Nie wiem. Wydawał się słuchać, ale kto to może wiedzieć.

 

Siedzieli i myśleli, a czas wlókł się leniwie. W końcu matka zaproponowała coś do jedzenia. Zgodzili się, więc wstała i przygotowywała posiłek.

 

– Mam pomysł – powiedział ojciec, grzebiąc łyżką w talerzu. – Może powinniśmy poprosić kogoś o pomoc? Ten szarlatan nie podoba się kilku osobom. Kto wie, może nie tylko my mamy taki problem.

 

– Zawsze warto spróbować – powiedziała.

 

Następnego dnia ojciec dowiedział się, że rzeczywiście kilkoro osób również jest zaniepokojonych działalnością mężczyzny. Umówił się z nimi w ustronnym miejscu. Siedzieli w zagajniku. Gdyby ktoś spojrzał na nich w tamtym momencie, to pomyślałby, że oto kilku spiskowców planuje coś niedobrego. Ojciec opowiadał, a reszta słuchała uważnie, momentami dopytując o jakiś szczegół. Co jakiś czas, skinęli głową. Gdy ustalili plan działania, zrozumieli, że najtrudniej będzie przekonać syna. Tata czuł, że czasu mają niewiele, bo chłopak z dnia na dzień był coraz bardziej zamyślony i nieobecny. Po powrocie, czekał na powrót potomka, a gdy ten zjawił się w drzwiach, szybko poprosił go do stołu. Usiedli całą rodziną.

 

– Synu jak się czujesz? – zaczął ojciec.

 

– Nie najlepiej – powiedział najmłodszy, czym zdziwił wszystkich. Odebrali to jako dobry znak.

 

– Chcieliśmy cię prosić, żebyś spotkał się z kimś – powiedziała matka. – Z kimś, kto być może będzie w stanie ci pomóc.

 

– Nigdzie nie idę.

 

Zapadła cisza. Kobieta posmutniała, ojciec zacisnął usta.

 

– A jak oni przyjdą do ciebie, porozmawiasz z nimi? – zapytał tata.

 

– Tak – wydobył z siebie po chwili milczenia i poszedł do swojego pokoju. Nie był pewien, czy chce z kimś rozmawiać, czy może odpowiedział „tak", bo chciał zakończyć tę męczarnię.

 

Następnego dnia, około południa, zjawili się trzej starsi mężczyźni o surowych twarzach. Jeden z nich był przyjacielem rodziny. Zamienili kilka słów z rodzicami, po czym weszli do pokoju syna. Głosy było słychać nawet przy kuchennym stole. Wyszli po dwóch godzinach. Przyjaciel rodziny uśmiechnął się do zniecierpliwionej i zatroskanej kobiety, po czym skinął lekko głową. Zamienili kilka słów i wyszli. Mieli wrócić wieczorem. Rodzice udali się do młodzieńca, ale ten nie chciał rozmawiać.

 

Młodszy syn, w niezbyt dobrym humorze, próbował zasnąć. Znowu wszystko zaczynało walić się na kawałki. Wcześniejsza rozmowa z bratem tylko podsyciła w nim coś, co przeczuwał już od dłuższego czasu. Zmienił się i nie dawało mu to spokoju. „Czy pasuję jeszcze do tamtej grupy?" Słowa mężczyzny ukazywały mu teraz całkiem inne znaczenie. Z drugiej strony ojciec naciskał, żeby bardziej zaczął się interesować rodzinnym interesem, tak jak starszy brat. Były momenty, gdy nie widział w tym nic złego – zaczął zauważać, że to wszystko, przed czym się buntował, nie było wcale takie głupie. Później jednak przychodził jakiś smutek i zaczynał się zastanawiać, po co to wszystko? „Czy tak mam zmarnować całe życie? Na liczeniu pieniędzy, zbieraniu więcej i więcej?" Wtedy coś się w nim buntowało, dawało do zrozumienia, że jest jeszcze inna część świata, a może po prostu inna część jego samego, która tylko czeka, żeby ją odkryć. Taką obietnicę dawał mężczyzna. Według niego miłość miała być lekarstwem na wszystko. „A co jeśli ktoś nie potrafił kochać? Czy można tego w ogóle nie potrafić? A może najpierw trzeba pokochać samego siebie?"

 

Ludzie o surowych twarzach po syna o zmroku. Przyjaciela rodziny nie było z nimi.

 

– Proszę się nie martwić – powiedział jeden z nich do matki. – Chłopak wyświadczy nam przysługę i odprowadzimy go do domu, a wtedy wszystko będzie dobrze.

 

Młodzieniec wyszedł z pokoju i bez słowa poszedł z nimi.

 

Rodzice czekali, a czas upływał. Nikt nie wracał. Minuty wlekły się nieznośnie. Siedzieli zmartwieni, to znów wstawali i przemierzali niecierpliwie pokój, niczym więzień celę.

 

Przed północą ktoś otworzył drzwi. Zerwali się na nogi, ale to tylko brat wrócił od dziewczyny. Opowiedzieli mu pokrótce, co się stało.

 

– Nie martwcie się – pocieszał rodziców. Objął matkę.

 

Usiedli przy stole, rozmawiali, żeby nie myśleć zbyt dużo.

 

Krótko po północy do domu weszli mężczyźni. Syna nie było. Przyjaciel rodziny podszedł do domowników. Jego wzrok błądził od jednej twarzy do drugiej. Milczał, ale w końcu zwrócił się do matki:

 

– Bardzo mi przykro. Wasz syn nie żyje.

 

– Ale jak to… – Kobieta zatoczyła się. Ojciec zdążył ją złapać i posadzić na krześle.

 

Jedyny syn, zdenerwowany, podszedł do nich.

 

– Powiesił się – ciągnął przyjaciel rodziny. – To wszystko, co po nim zostało. – Położył na stole sakiewkę.

 

– Co to jest? – zapytał ojciec

 

– 30 srebrników.

 

Koniec

Komentarze

Mam mieszane uczucia. W opowiadaniu sporo błędów, głównie interpunkcyjnych. Przez nie w pewnych miejscach trudno zrozumieć, o co chodzi. Trzeba przeczytać jedno zdanie kilka razy, żeby je zrozumieć. Mertytorycznie momentami też kuleje, chodzi mi głównie o nieco infantylne zdania.
Ale pomysł całkiem mi się podoba. Dobrze utrzymuje tajemnicę człowieka, choć w pewnym momencie zaczynamy się domyślać o kogo chodzi. Mimo tego puenta nie jest spalona, wręcz przeciwnie, mnie się bardzo podobała. Gdybym mogła ocenić dałabym 4-

Mi się podobało, rażących błędów nie wyłapałem. Czytanie poszło gładko jak luźny stolec :P Ale mam jeden zarzut odnośnie tego opowiadania. Wogóle nie czuć w nim klimatu czasów, w których się rozgrywa. Nie wiem czy był to zabieg celowy, by trudniej było wyłapać kim jest główny bohater, czy poprostu niedopracowanie stylu. Gdzieś w połowie też zaczynałem domyslać się o kogo chodzi, ale tylko domyslać i z niecierpliwością czekałem na zakończenie. Waham się między 4+, a 5-. Ale jednak dam 4, za ten nieadekwatny styl.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

To było zrobione specjalnie, właśnie po to, że twist był mocniejszy, bardziej kontrastował.

Dzieuję Wam za komentarze.

pozdrawiam

Ano tak, myślę, że bardzo dobrze, że akcja rozgrywa się w bliżej nieokreślonym czasie i miejscu. Czytelnik wyobraża sobie całkiem najzwyklejszą, współczesną rodzinę. Myśli (no dobra, ja myślałam) że chodzi o jakąś sektę, o problemy jakiegoś zakompleksionego nastolatka. Dlatego puenta faktycznie jest mocna. Za to duży plus.
Gorzej, moim zdaniem, z warsztatem. Szczerze mówiąc gdzieś w połowie miałam ochotę zrezygnować, zdecydowałam się doczytać do końca po rzuceniu okiem na pierwszy z komentarzy. Zgadzam się zresztą z Yenfri co do infantylizmu, moim zdaniem szczególnie rażącego w dialogach - są raczej toporne, nienaturalne. Nasuwają na myśl raczej kiepskie telenowele niż prawdziwy, żywy dialog. To ważne, bo wydaje mi się , że to opowiadanie akurat w dużej mierze powinno opierać się na dialogach - mało akcji za to dużo dociekań, dużo emocji, których niestety przez te sztampowe dialogi nie udało się wydobyć. Szkoda, bo przez to ucieka zainteresowanie czytelnika i może się on zniechęcić zanim dojdzie do puenty, która moim zdaniem robi całe opowiadanie.
Na koniec podkreślę, że bardzo podoba mi się pomysł na fabułę i formę jej przedstawienia. Zachęcam do pracy nad warsztatem, do pracy nad żywszym językiem :)

Werwena, dzięki. Opowiadanie powstało dobrych kilka lat temu. Wygrzebałem je w szufladzie i postanowiłem coś z nim zrobić, ale brakło mi siły na pisanie go całkiem od nowa, choć wiem, że powinienem. ;) 

Żeby tylko od początku nie było wiadomo, o co chodzi... Poza tym czytało się przyjemnie. Mnie się kojarzy z kilkoma już napisanymi rzeczami, ale nie aż tak, żeby w jakiś sposób mieć o to pretensje. Raczej można pochwalić ten wyważony styl. Spokojnie stawiam bardzo mocną czwórkę.

Bardzo dziękuję. :)

Podobało mi się. Uwagi co do stylu mam podobne jak moi poprzednicy, więc nie będę ich powtarzał. Powiem tylko, że musisz poprawić literówkę w pierwszym zdaniu - to robi naprawdę fatalne wrażenie ("zapytał matka").

Za zakończenie daję 4,5.

Poprawione, dzięki. ;)

Ambiwalentnie. Zakończenie zdecydowanie podnosi wartość tego opowiadania. A z drugiej strony miałam wrażenie, że jest przegadane, a styl niedopracowany.

Nowa Fantastyka