- Opowiadanie: etangelumlucis - Wędrowiec: Pomoc

Wędrowiec: Pomoc

Oceny

Wędrowiec: Pomoc

Obudził się, leżąc na mokrej trawie. Kiedy otworzył oczy, zobaczył, że nie jest już w lesie. Leżał na jego skraju. Co się stało? Wstał. Przed nim rozciągała się ogromna polana. Daleko widniała wioska. Ciekawe, czy o to miejsce mu chodziło. Sprawdził swój ekwipunek. Wszystko było na miejscu. Postanowił pójść do wioski. Nie miał zamiaru wracać do tego lasu.

Zastanawiał się, kim byli ci ludzie. Zapewne duchy. Co to było za stworzenie? Dlaczego przyszli, kiedy grał? Dlaczego pojawiła się jego…? Nieważne. Przeżyłem. Kimkolwiek był ten nieznajomy, może pocałować mnie w dupę.

Kiedy dotarł do wioski, ściemniało się. Żołnierze stojący na warcie, powitali go i wpuścili bez problemu, mimo że posiadał broń. Wioska była wielka i ogrodzona silnym murem. Główna, wybrukowana ulica, na której końcu znajdował się dom zarządcy, ciągnęła się przez trzy kilometry, a do tego dochodziły do niej liczne mniejsze uliczki. Większość domów została wykonana z kamienia, nieliczne – z drewna. O tej porze niewielu było tu przechodniów.

– Przepraszam. Wie pani, gdzie jest tu jakaś gospoda? – Zapytał się starszej kobiety przechodzącej, obok, która miała na sobie niebieską chustę.

– Taaa… Skręć tam w lewo. – Pokazała palcem na jeden z drewnianych budynków. – O ile pamiętam, jest tam gospoda pod „Brzydką Syreną”.

Serio? Nie miał wyboru, musiał tam pójść.

Dom gospody był jednym z największych. Okna jaśniały od blasku świec, a za drzwiami słyszało się głośne odgłosy rozmów. Kiedy wszedł, oczy gości na sekundę skierowały się na wędrowca. Zauważył, jak jeden z nich wypluł picie na jego widok. Rozpoznał tego mężczyznę. Łysa głowa, grube czarne brwi, krzywe zęby. To był jego… Wróg? Nie… Może wędrowiec go nie lubił, ale to wcale nie oznaczało, że są przeciwnikami.

– Larend. Nadal żyjesz… – Gość gospody podszedł do niego.

– Jak długo oddychasz, Garecie, nigdzie się nie wybieram. – Zbył go cynicznym uśmiechem.

Larend podszedł do baru, gdzie gruby właściciel gospody obsługiwał natrętnych mężczyzn. Usiadł na wysokim stoliku i rozejrzał się po sali. Byli tu tylko przedstawiciele rasy ludzkiej. Policzył gości. Czterdzieści, z czego tylko jedna kobieta. Niedobrze. Nie lubił, kiedy w grupie ludzi było za mało mężczyzn lub kobiet. Wolał zbilansowaną liczbę płci. Nie ma tego durnego karciarza. Pewnie zapłacił Garetowi, żeby mnie obserwował.

– W czym mogę pomóc? – Z rozmyślań wyrwał go właściciel gospody.

– Potrzebuję pokój dla jednej osoby na jedną noc.

– Trzy Żelazne.

– Masz jeden i pół. Reszta rano. – Dał mu pieniądze, a ten zawołał jakiegoś chłopaka, który zaprowadził go do pokoju na górze.

Pomieszczenie nie było duże. Po prawej stronie pod oknem stało łóżko. Po przeciwnej stronie znajdował się kominek i fotel. Dziś było ciepło, więc nie zapalono ognia. Po środku specjalnie zostawiono miejsce na balię.

– Wiesz, co? Przydałaby mi się kąpiel.

– Proszę poczekać. Zaraz przyjdziemy z balią.

Nie musiał czekać długo. Dwóch mężczyzn przyniosło ogromną drewnianą misę, w której mogłoby się zmieścić dwoje ludzi, i napełnili ją ciepłą wodą. Kiedy odeszli, Larend rozebrał się i przygotował świeże ubrania, które miał w torbie. Po kąpaniu wyprał swoje brudne rzeczy. Chciał również przyciąć swoje włosy i brodę, ale stwierdził, że dobrze się w nich czuje. 

Odświeżony zszedł na dół. Zebrało się więcej ludzi. Wybrał najciemniejszy kąt w sali. Od razu podszedł do niego przystojny kelner. Miał na sobie białą koszulę z podwiniętymi rękawami, a na ciemnozielone spodnie ubrał fartuch. Jego oczy były niebieskie, a kilkudniowy zarost nadawał ładny wyraz jego twarzy. Chędożyłbym.

Chciałby pan czegoś się napić? Albo coś zjeść? Mamy smacznego indyka.

– To niech będzie ten indyk i piwo. 

Spojrzał tam, gdzie siedziała jedna z nielicznych kobiet w gospodzie. Odkąd tu wszedł, cały czas mu się przyglądała. Wstała i podeszła do jego stolika. Zmierzył ją od stóp do głowy. Miała na sobie ciasne, czarne spodnie i bluzkę, która odsłaniała kokieteryjnie ładny biust. Jej brązowe włosy były upięte tak, że odsłaniały śliczną twarz. Też chędożyłbym, ale jestem prawie pewien, że jest niebezpieczna. Zauważył rękojeść sztyletu schowaną w lewym bucie. Wyciągnęła z kieszeni pogniecioną kopertę, położyła ją na stole i odeszła. Nie odezwała się ani słowem.

Kelner powrócił z jedzeniem i piciem.

– Czy jeszcze w czymś pomóc?

Chodź ze mną do pokoju.

– Nie… Dziękuję.

Spojrzał na kopertę. Na laku widniały dwa miecze zakończone z każdej strony rękojeścią a ułożone w krzyż. To herb jednego z Zakonów. Dobrze wiedział, którego.

Zakony to grupy sprzysiężonych ludzi umiejących dobrze walczyć. Nieważne, kim jesteś lub jakich zbrodni dokonałeś, każdy może się do nich dołączyć. Kobiety, mężczyźni, mordercy, rycerze. Mówią, że to najlepsi wojownicy na świecie. Niejedno królestwo wynajęło ich, by móc wygrać wojnę. Larend wolał trzymać się od nich jak najdalej. Znał ich bardzo dobrze. Każdy Zakon czcił innego boga. Każdy Zakon składał krwawe ofiary niekoniecznie ze zwierząt. Przywódcy lubili mieszać ludziom w głowach, używali przeciwko nim magiczne sztuczki. Mimo to postanowił przeczytać list.

Kiedy skończył posiłek, odnalazł swojego kelnera, dał mu duży napiwek i szepnął mu do ucha:

– Za tą piękną dupę.

A potem poszedł do swojego pokoju. Zapalił świecę, która stała na kominku, usiadł w fotelu i otworzył list.

 

Drogi Larendzie!

Pomoc jest zawsze dobrze widziana w oczach bogów.

Dowódca Zakonu Mieczy

Kalisae.

PS, Jeśli się zdecydujesz, znajdź jedną z moich rekrutek imieniem Ang.

 

Kalisae i jej durne zagadki… Przeczytał list ponownie. Że też ma tupet prosić mnie o pomoc po tym wszystkim, co się stało. Adresatką listu była jedna z najniebezpieczniejszych kobiet, jakie można spotkać na swojej drodze. Zabijała zręcznie, nie miała litości. W swojej historii wykiwała niejednego króla. Ta suka. Dobrze go znała. Wiedziała, jak go zainteresować. Fajnie będzie zobaczyć wyraz jej twarzy, kiedy jej odmówię. Teraz był tak ciekawy, że musiał do niej przyjść. Ale to może poczekać do rana.

Podszedł do okna i otworzył je. Padało. Słyszał szum wody. Niedaleko musiała być rzeka. Położył się do łóżka i natychmiast zapadł w sen.

 

Znalazł się znowu w Czarnym Lesie. Tym razem nikogo tu nie było. Szedł wyznaczoną drogą. Poczuł czyjąś rękę na swoim ramieniu. Obrócił się. Zobaczył piękną, młodą kobietę i ślicznego, małego chłopca, trzymających się za ręce. Nie byli szarzy jak ostatnio. Matka miała srebrzyste włosy, a w jej szaro-niebieskich oczach odbijało się dobro. Dziecko sięgało wędrowcowi do pasa. Było uśmiechnięte. Jego srebrzyste, kręcone włosy były rozczochrane. Kobieta ujęła twarz Larenda.

– Jesteś niewinny… – powiedziała delikatnym głosem.

 

Obudził się zlany potem. Co to ma znaczyć? Przez następną godzinę próbował zasnąć, ale nie udało mu się to. Spojrzał przez okno. Jaśniało się. Wziął wszystkie swoje rzeczy i zszedł na dół. O tym czasie właściciel gospody i inni krzątali się po sali. Sprzątali to, czego nie zdążyli wczoraj. Jedynym gościem była kobieta, która dała mu wczoraj list. Podszedł do niej.

– Czy ty jesteś Ang? – Zapytał.

– Jedziesz?

Pokiwał głową.

– Ale najpierw coś zjem.

Podszedł do właściciela gospody, zapłacił resztę i zapytał, czy mają coś do zjedzenia.

– O tej godzinie to jedynie może pan dostać jedynie resztę wczorajszego indyka.

– Niech będzie. – Machnął ręką i wrócił do stolika Ang.

– Ile ty masz lat? – Zapytał. W końcu wyglądała na bardzo młodą.

Dziewczyna nie odpowiedziała. Widocznie Kalisae ograniczyła dla swoich rekrutek kontakty z ludźmi.

– Jesteś człowiekiem?

Znowu nie odezwała się ani słowem.

– Jak nie to nie.

Kelner przyniósł indyka. Nadal wyglądał smacznie. Wędrowca zjadł go, a potem wyruszył za Ang. Poprowadziła go do wschodniej bramy, która znajdowała się najbliżej rzeki. Czekała tam na nich duża łódka. Obaj wsiedli i popłynęli z nurtem rzeki. Przez kilkaset metrów po obu stronach była polana. Dopiero przy rozwidleniu zaczął się las. Wojowniczka chwyciła za wiosła i skręciła w lewo. Po kolejnych kilkuset metrach zatrzymali się przy niewielkim, drewnianym domu. Był skryty za wysokimi, sękatymi drzewami. Ang wyskoczyła z łódki i poszła w stronę domu.

– Naprawdę muszę się brudzić? – Zrobił minę smutnego, zranionego pieska.

Ang spojrzała tylko na niego i ruszyła dalej.  Ale mój płaszcz. Z niezadowoleniem na twarzy wędrowiec poszedł w jej ślady. Na początku woda sięgała mu do pasa, ale im bardziej zbliżał się do domu, tym bardziej zmniejszał się poziom rzeki. Przed samym wejściem stał na twardym gruncie.

Przed drzwiami zostały nabite na pal czyjeś głowy. Zostały z nich jedynie kości. Nie spodobało mu się to. Drzwi podczas otwierania okropnie skrzypiały. W środku nie było korytarza, a od razu jeden, duży pokój. Po środku znajdowało się specjalne miejsce, w którym teraz palił się ogień. Po prawej stronie wzdłuż całej ściany stał regał wypełniony czaszkami. Kąt naprzeciw wędrowca był jeszcze ciemniejszy niż reszta pokoju.

Po lewej stronie obok ogniska stała kobieta około pięćdziesiątki. Miała rozpuszczone, siwe włosy. Mimo wielu zmarszczek jej twarz była ładna. Ubrała długą, kremową suknię bez rękawów, której dolna część wyglądała, jakby była na nią za duża. Pewnie trzyma tam swój miecz.

– Jaka jest różnica pomiędzy żywymi a umarłymi? – Powitała go, jak zawsze zagadką.

– Nie mam czasu na twoje pieprzenie. Weź wyjdź z tego ciemnego kąta i gadaj, czego ode mnie chcesz. – Dobrze wiedział, że kobieta, która stoi przy ognisku jest iluzją. Był zbyt dobrze wyszkolony.

Kalisae posłuchała go. Wyszła. Wyglądała tak samo, jak stworzona przez nią iluzja.

– Podobno twoja żona miała srebrzyste włosy i była dobrą osobą. – Okrążyła ognisko i podeszła do Larenda. – A twój syn…

Wędrowiec uderzył ją tak mocno w twarz, że przewróciła się.

– Moja rodzina nie żyje. Jeszcze jedno słowo o nich, a potnę tą twoją ładną twarzyczkę. I żadna z twoich niewidocznych wojowniczek ci nie pomoże – powiedział spokojnym głosem. Wszystkie kobiety, które dotąd się ukrywały, wyszły z ukrycia. Na ich twarzach pojawiło się zdumienie. Jeszcze żadna z nich nie widziała, by ktoś sprzeciwił się Kalisae. – Wiesz, że jestem do tego zdolny.

Kalisae wstała dumnie.

– Potrzebuję twojej pomocy. – W końcu zaczęła gadać normalnie. – Musisz odnaleźć tą dziewczynę. – Ang dała mu zwinięty w rulon pergamin, na którym była namalowana dziewczyna. Miała szaro-niebieskie oczy, czarne, długie włosy i mały nos. – Jeśli ją znajdziesz, przyprowadź ją do mężczyzny, który nazywa się Estrol Artra. Znajdziesz go w mieście Nifi. Radziłabym na początek poszukać jej w Loret.

– Czy ciebie do reszty pojebało?! JA… Ja mam ci pomóc po tym, co zrobiłaś?

– Larend, wiem, że…

– Dlaczego ja? – Przerwał jej. – Nie mogłabyś wysłać jednej z nich? – Wskazał ręką na kobiety.

– Żadna nie dorównuje twoim umiejętnościom. I… Twoja niewinność może się przydać.

– Moja niewinność? – O co jej, kurwa, chodzi?

– Słyszałam, że to nie ty zabiłeś swoją rodzinę…

To były jej ostatnie słowa, zanim wszystko zniknęło. Dom, czaszki, skrzypiące drzwi, kobiety. Stał teraz na gołej ziemi, a w ręku trzymał rulon. Odwrócił się, by sprawdzić, czy zostawiły mu, chociaż łódkę. Na całe szczęście była na swoim miejscu.

Koniec

Komentarze

“Kiedy dotarł do wioski, ściemniało się. Żołnierze stojący na warcie, powitali go i wpuścili bez problemu, mimo że posiadał broń”. No i już, po ptakach… Odpadłem od fabuły… Sorki.

...always look on the bright side of life ; )

zo­ba­czył, że nie jest już w lesie. Leżał na jego skra­ju. Co się stało? Wstał. Przed nim roz­cią­ga­ła się ogrom­na po­la­na. –> Skoro był na skraju lasu, nie mógł widzieć polany. Mógł widzieć łąkę.

 

Spraw­dził swój ekwi­pu­nek. –> Zbędny zaimek. Czy mógł sprawdzać cudzy?

 

Wio­ska była wiel­ka i ogro­dzo­na sil­nym murem. –> Jeśli wioska była wielka, nie była wioską. Wioska jest mała z definicji.

 

Głów­na, wy­bru­ko­wa­na ulica, na któ­rej końcu znaj­do­wał się dom za­rząd­cy, cią­gnę­ła się przez trzy ki­lo­me­try… –> Z odległości trzech kilometrów rozpoznał dom zarządcy?

 

– Prze­pra­szam. Wie pani, gdzie jest tu jakaś go­spo­da? –>Za­py­tał się star­szej ko­bie­ty prze­cho­dzą­cej, obok, która miała na sobie nie­bie­ską chu­s­tę. – Mówił pani do wiejskiej kobiety? Czy kobieta miała na sobie tylko chustę?

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Może przyda się ten poradnik: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Proponuję: – Prze­pra­szam, nie wiecie, gdzie tu jest jakaś go­spo­da? – Za­py­tał prze­cho­dzą­cą kobietę.

 

Dom go­spo­dy był jed­nym z naj­więk­szych. –> Gospoda jest domem/ budynkiem. Nie trzeba tego podkreślać.

Proponuję: Go­spo­da był jed­nym z naj­więk­szych budynków.

 

Wybacz Eangelumlucis, ale na tym koniec łapanki. By wskazać wszystkie błędy i usterki, należałoby pochylić się nad niemal każdym zdaniem.

Bardzo złe wykonanie i mało zajmująca, wtórna treść skutecznie zniechęciły mnie do poznania ewentualnego dalszego ciągu historii wędrowca.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka