- Opowiadanie: Ikumi - Bransoleta Marzeń

Bransoleta Marzeń

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Bransoleta Marzeń

– Jestem głodna…

 

– Oj, zamknij się! – Odpowiedział karcący głos należący do opalonego dwunastolatka o posturze i wyglądzie łobuza. Zielone, szerokie spodnie wysmarowane miał błotem, to samo tyczyło się szarego podkoszulka. – Ewelina, ile ty masz lat?!

– Dziesięć… – Pociągnęła nosem płacząca dziewczyna w różowej, brudnej sukience i białym, zmaltretowanym kapeluszu. Jej rude warkocze rozsypywały się, pozbawione gumek. – Ale Piotrek… Ja chce do domu…

– Właśnie, dziesięć! – Przerwał jej nazwany Piotrem. – A nawet taki tłusty siedmiolatek jak Maciej się nie maże do tego stopnia co ty!

– Ej, bez „tłustego", jasne?! – Zawołał oburzony grubasek, pochłaniając kanapkę z marmoladą, zrobioną przez Ewelinę z kończących się zapasów. – Szczerze, to ja też jestem głodny…

– Ty zawsze jesteś głodny! – Krzyknął rozwścieczony Piotr. – Nie rozumiecie, że z Łukaszem próbujemy rozgryźć tą całą mapę?

– Stary, w ciemności z połamanymi okularami to ja niewiele ci mogę pomóc… – odpowiedział na to chłopak w poszarpanej koszuli i z brudnymi od mułu włosami. Niecałą godzinę wcześniej łowił w pobliskiej rzeczce swoje potłuczone szkła. – Prawie nic nie widzę…

– Świetnie, ślepego kujona mi brakowało tylko! – Zaryczał bezradnie najstarszy z dzieciaków. – A widział ktoś może tą małolatę, Paulinę?

– Poszła sikać w krzaki… – odpowiedziała Ewelina, nie bacząc już na dobre wychowanie i wycierając nos w sukienkę.

– Byle jej dupa nie odmarzła, potrzebuję kompasu.

Istotnie, mała Paulina czuła, że mokra od wieczornej rosy trawa wcale nie jest ciepła. Paulina czuła również, że ma już dosyć wyprawy po Bransoletę Marzeń.Uważała, że nieważne jak ładna okazałaby się Bransoleta, nie jest warta ucieczki pięciu dzieci, które teraz marzły i głodowały. Tego, że ich rodzice szalenie się martwią i ich szukają była pewna. Lecz obawiała się, iż żaden z rodziców nie wpadł na to, że zajdą tak daleko. A skoro nawet taki mądry Łukasz nie był ich w stanie wyprowadzić na dobrą drogę, to nie było szans, żeby ktokolwiek ich znalazł.

– Głodna… – szepnęła bezsilnie, biegnąć do ogniska, ogrzać się. Jej podrapane jak u partyzanta kolana trzęsły się bez opamiętania z zimna. Blond włosy były matowe i w bezładzie, również pozbawione gumki.

– Kolejna… – sykną jadowicie Piotrek. Podszedł do małej i zerwał jej z szyi kompas. – Dawaj mi to lepiej!

– Oddaj, to moje! – Osłabiona Paulina rzuciła się na niego z piąstkami. Ten bez problemu chwycił ją za koszulkę i posadził obok Macieja i Eweliny.

– Potrzebujemy tego mała, siedź cicho i daj myśleć dorosłym!

– Phi, dorosłym – zziębnięta ośmiolatka wytknęła język.

– Daj spokój… – stęknął Łukasz, siadając z rezygnacją na pozostałościach koca. – Ustalmy fakty. Zgubiliśmy się.

– Jeszcze możemy się znaleźć!

– Albo zgubić bardziej – szepnął niepewnie Maciej.

– Właśnie – okularnik pokiwał głową. – Dlatego sugerowałbym próbę znalezienia domu.

– Zwariowałeś, prawda? Czyżbyś zapomniał o co gramy? O Bransoletę Marzeń! Dzięki niej spełnią się wszystkie nasze marzenia i życzenia, zapomnieliście?

– Piotrze, zgubiliśmy piłę – Ewelina skwitowała na tyle rezolutnie, na ile była w stanie w danym momencie. – Bez piły jej nie potniemy i nie będziemy mogli się podzielić, zapomniałeś jaka była umowa?

– Podzielić to możemy chociażby w domu, wiesz ruda? Zresztą, jak już ją znajdziemy to będziemy mogli nawet poprosić o tą całą piłę. Będziemy mogli ją poprosić o powrót do domu!

– O ile znajdziemy.

To Łukasz przerwał entuzjastyczne przemówienie kolegi. W jego oczach tliło się z coraz większą siła niedowierzanie w miejscową legendę, którą karmiono wszystkie pokolenia od czasu powstania ich wioski. Odruchowo poprawił okulary na nosie. Teraz i tak widział lepiej bez nich, niż z nimi.

– Stary, co ty gadasz – zawołał z rozbawieniem Piotrek. – Przecież wszyscy wiemy, że Bransoleta istnieje.

– Tak mówią legendy, a legendy mają w sobie tylko ziarno prawdy…

– Ktoś mówił coś o ziarnach? – Ziewnął donośnie Maciek. – Zjadłbym teraz nawet końską karmę – wraz z tymi słowami padł jak kłoda między Eweliną a Pauliną.

– Wiecie, proponowałabym wziąć przykład z naszego obżarciucha – ziewnęła młodsza z dziewczyn. – Jak pójdziemy spać to przynajmniej nie będziemy czuć głodu… Może rano coś wymyślimy?

– Zgadzam się z małą – dołączył do ziewania Łukasz. – Rozłóżmy między sobą jakoś pozostałości koców i idźmy spać. Zimno strasznie.

Po chwili każdy był przykryty czymś, co kiedyś można było nazwać kocem. Teraz były to stęchłe i powoli gnijące szmaty, jednak na razie spełniały swoje zadanie. Piotrek jako najstarszy zgasił ognisko i obrał pierwszą wartę. Łukasz, który miał być następny szybko zasnął. Ewelina i Paulina przez chwilę jeszcze rozmawiały o niczym, dla poprawy samopoczucia. Niewiele to dało.

 

***

 

– Cholera, to nie może być prawda!

Paulina zerwała się przerażona, obudzona krzykiem Piotra. Przetarła zaspane oczy i rozejrzała wkoło. Pierwsze co zauważyła, to bladego i dyszącego ciężko Macieja, opierającego się o drzewo. Ten dostrzegł jej spojrzenie i wskazał palcem w kierunku, gdzie do niedawna spał. Siedzieli teraz tam na klęczkach pozostali chłopcy, odwróceni plecami do dziewczyny. Starszy wymachiwał bezradnie rękoma. Młoda wstała powoli, nie mając zbyt wiele sił przez kilkudniowe niedokarmienie i chwiejnym krokiem podeszła do kolegów. Stanęła między nimi, zwracając na siebie uwagę. Okularnikowi opadła szczęka, jednak nic nie zrobił, pozwalając małej patrzeć na woskowo-białe, zamarznięte ciało rudowłosej Eweliny. Pomarańczowe włosy w koszmarny sposób podkreślały siność ust trupa, przymarzniętego do stalowoszarego koca.

Minęła dłuższa chwila nim wygłodniały organizm osłabionej dziewczyny pozwolił jej na uświadomienie sobie, co właśnie ujrzała. A gdy tylko do tego doszło zaczęła wrzeszczeć opętańczo.

– Uspokój się! – Przekrzykiwał ją Piotr, złapawszy ją za ramiona i potrząsając nią. Jej główka latała bezwładnie w tył i przód.

– Ona nie żyje! Ona nie żyje! Ewelina nie żyje! – Nieprzerwany potok słów wypełniał leśne powietrze. Dziewczynka krztusiła się i robiła czerwona. – Ona zamarzła przez nas! Wszyscy umrzemy! Trup! Zimny trup!

– Dosyć! – Wybuchł niespodziewanie Łukasz i trzasnął ją otwartą dłonią w twarz. Nawet Piotr spojrzał na niego z niedowierzaniem. – Zamknij jadaczkę! Nic nam nie będzie, rozumiesz?! Ewelina od kilku dni nic nie jadła, była słaba, nie będzie dłużej cierpieć! W przeciwieństwie do nas, jeżeli się nie uspokoisz! Więc nie wrzeszcz i daj nam myśleć!

Łkająca dziewczyna usiadła przy pozostałościach ogniska i podwinęła kolana pod brodę. Zapadła niezręczna cisza, którą w końcu przerwał najstarszy z grupy.

– Musimy znaleźć drogę powrotną do domu… Musimy przeżyć…

– Jestem zmęczony! Nie chce spać obok trupa! – Odezwał się w końcu Maciek, do tej pory milczący. Oczy wychodziły mu z orbit, pulchne policzki miał czerwone.

– My też nie! – Zawołał Piotr.

– Umrzemy… – szeptała Paulina, kiwając się w tył i w przód. – Wszyscy zginiemy… To już jest koniec…

– Zamknij się smarkulo! – Wrzasnął ponownie Łukasz, podchodząc do niej i szarpiąc za koszulkę.

– Ty też się uspokój okularniku!

Wśród dzieci ponownie zapadła cisza, niczym na pogrzebie. Tylko dziewczynka coś mamrotała pod nosem.

– Tak więc – odezwał się ponownie najstarszy – ja, Maciek i ty kujonie idziemy usunąć zwłoki. Zakopiemy je, tak jak to robi się z każdym zmarłym…

– Skąd u ciebie ten spokój? – Odgryzł się Łukasz za kujona, patrząc na kolegę z pogardą i niedowierzaniem. – Spokój i chłód.

– Przed śmiercią każdy się uspokaja, godząc się z tym, co go czeka. Nie ma co się kłócić i wariować, ona umarła i nikt już jej nie pomoże… – po chwili dodał cicho. – Możliwe, że nam również…

Siedmiolatek przełknął głośno ślinę. W jego wilgotne oczy błysnęły światłem księżyca kiedy wstawał, aby pomóc chłopakom. Dostał do ręki łopatę i został od razu posłany w głąb lasu, gdzie postanowili wykopać miejsce dla Eweliny. W tym samym czasie dwóch starszych chłopców podniosło rudowłosą. Nie obyło się bez problemów. Gdy odrywali jej przymarznięte do ziemi ciało rozbrzmiało trzaskanie rwanego materiału. Paulina na ten dźwięk ponownie załkała.

Minęło może półgodziny, a domorośli grabarze jeszcze nie wrócili. Zmarznięta ziemia pełna korzeni była ciężka do przekopania, jeszcze wiele brakowało aby pochować Ewelinę. Ośmiolatka zaczynała się nudzić. Podniosła się ciężko i rozejrzała.

Zauważyła przy plecaku Maćka kompas. Podbiegła do niego i padła z nim na trawę. Leżała na brzuchu i przyglądała się urządzeniu dokładnie. Nie rozumiała jego działania, nigdy go nie używała. Jej uwagę przyciągnęły litery wypisane na tarczy.

– „W" jak… – myślała głośno dziewczynka, próbując odgadnąć działanie przedmiotu. – „W" jak… Jak „Wracać"!

Zerwała się na równe nogi i stanęła tak, aby strzałka wskazała na literę. W tej samej chwili dostrzegła obok „W" „SW"

– „SW", jak „Szybko Wracać"! – Zawołała niemal radośnie, ustawiając strzałkę ponownie. – Dzięki temu szybko wrócę do domu, po pomoc!

Nie czekając na resztą ruszyła pobiegła przed siebie, ścieżką równoleglą do strumienia.

 

***

 

– Gdzie ja jestem… – szepnęła Paulina, otwierając zmęczone oczy. Leżała na wilgotnej trawie, od której odbijało się światło, wprost w jej twarz. Zadrżała z zimna. Przypomniała sobie o tym, jak poszła drogą wskazaną przez kompas, szła tak pozostałą część nocy i cały dzień, aż w końcu padła wymęczona na zimnej ziemi, bez koca i ogniska. Na tą myśl zachlipała.

– Te, młoda, nie zgubiłaś ty się aby? – Z krzaków dobiegało syczenie. Zaciekawiona blondynka rozgarnęła gałęzie. Pośród zeschniętych liści dostrzegła zieloną błyskawicę, przemykającą między jej palcami. Zachichotała radośnie próbując stworzonko złapać. To jednak znów jej uciekło, tym razem pod spódniczkę.

– Wyłaź stamtąd mały zbereźniku! – Dziewczynka śmiała się tak, jak dawno tego nie robiła. Zaskoczona, lekko przestraszona poczuła, że zwierzak wlazł jej pod koszulkę, łaskocząc ją.

– A ku ku! – Zawołał jadowicie zielony, jaszczury pyszczek wystający z rękawa. – Mnie szukasz?

Niespodziewany towarzysz zeskoczył z Pauliny na ziemię. Dziewczyna westchnęła z podziwem. Z pleców małego gada wystawały cztery kolce, będące podstawą dla dwóch par półprzezroczystych skrzydełek, podobnych do owadzich.

– Jaki śliczny smoczek! – Zapiszczała, chwytając zwierzaka za ogon.

– Nazywam się Ansekt i byłbym ci jednakowoż wdzięczny za nie maltretowanie mnie… – nim zdążył coś dodać, osamotniona ośmiolatka przytuliła go do siebie tak mocno, że niemal stracił oddech.

– Ansekt, Ansekt, ja się zgubiłam!… – płakała bezradnie, niemal topiąc smoka w słonych łzach. – Pomóż mi, pomóż, chce do domu! Szukaliśmy Bransolety Marzeń, ale Łukasz mówi, że ona pewnie nie istnieje, Ewelina nie żyje, a ja znów się zgubiłam, bo chciałam do domu, kompas mnie oszukał i do tego…

– Dziecko, zatrzymaj się, ja cię proszę! – Jęknął zgniatany, próbując się wyrwać i gorączkowo machając przednimi łapkami. – Mówisz, że czego szukasz?

– Bransolety Marzeń…

– Oj, przecież słyszałem, co mówiłaś – machnął ręką, jakby mówili o czymś nadzwyczaj nudnym. – Mogę cię zaprowadzić do Bransolety.

– Naprawdę?! – Krzyk Pauliny rozniósł się po całym lesie, płosząc z drzew ptaki. – Możesz?!

– A co mi tam. Chodź za mną, niedaleko jest jaskinia Bransolety.

Ansekt zeskoczył na ziemię i pobiegł przed siebie. Jego zielone, chude ciałko przeskakiwało raz nad liśćmi, raz pod nimi, sosnowe igły chrobotały o jego łuski. Kilka razy skoczył do lotu, szybko jednak wracając na grunt, krzaki uniemożliwiały mu dłuższe szybowanie. Jak na tak małą istotkę był bardzo szybki i dziewczynka miała nieraz problem z dogonieniem go. Szybki bieg natychmiastowo ją rozgrzał i na chłód nie mogła już narzekać. Zamiast tego, coraz bardziej gnębiło ją pragnienie. Zdyszana zatrzymała się, chcąc powiedzieć przewodnikowi o swoim problemie, ten jednak zatrzymał się w tym samym momencie kilka metrów dalej i zawołał za nią.

– Przed nami, w dole, jaskinia Bransolety Marzeń!

Dziewczyna podbiegła do niego i zatrzymała się na krawędzi stromego, glinianego zbocza. Nie czekając na żadne polecenie zbiegła po wilgotnym gruncie, przewracając się na tyłek i zjeżdżając w ten sposób na samo dno niewielkiej kotliny.

Płytka dolina otoczona była niemal ze wszystkich stron górkami. Po płaskim prowadziła tylko jedna ścieżka, którą płynął strumyk utworzony z wody wypływającej z czeluści jaskini. Wkoło nie rosło żadne drzewo, lecz wszędzie leżały zeschłe liście i igły. Gdy Paulina spojrzała w górę zorientowała się czemu. W kilku miejscach w miękką glinę ktoś wbił stare pnie drzew, niektóre wciąż tworzyły zwartą kratę. Na innych jeszcze wciąż leżały porwane trawy, pokrzywy, paprocie i połamane gałęzie, pełne zielonego listowia. Ktoś wyraźnie próbował to miejsce kiedyś ukryć przed ludzkim wzrokiem.

– Nie wiem, kto to zbudował – z nagła odezwał się Ansekt, dostrzegłszy pytające spojrzenie dziecka. – Początkowo, jak się zawaliło po którymś gradobiciu i powodzi, próbowałem to naprawić. Ale tak często to się później sypało, że dałem sobie z tym po prostu spokój.

Paulina pokiwała głową w zrozumieniu i nachyliła do wody. Jednak w dłoniach, którymi napój nabierała znalazła tylko zielonego zwierzaka.

– W jaskini woda smaczniejsza, ta jest brudna od liści.

Znów kiwnęła głową i wbiegła do ciemnego wnętrza.

Jaskinia jak jaskinia. Było w niej chłodno i mokro, tym bardziej, że nieostrożna wdepnęła w kałuże utworzoną przez strumień. Zaraz zabolał ją duży palec u nogi, po tym jak kopnęła w prowizoryczną tamę z otoczaków. Chciała się od zdradliwej wody odsunąć, lecz spowodowało to kolejne obtarcia, kamienisty korytarz był przerażająco wąski i niski, jej głowie brakowało tylko kilku centymetrów do naturalnie wypłukanego sklepienia.

– Poczekaj chwilkę – usłyszała tuż przy uchu szept i poczuła, jak coś odepchnęło się od ramienia. Jej mały towarzysz pobiegł przed siebie, ślizgając na mokrych kamieniach. Chwilę potem ujrzała na pobliskim zakręcie rozbłysk czerwonych świateł. Zapominając o bólu i wodzie pływającej w pantoflach pobiegła w kierunku jasności.

Czerwone światła okazały się być żeliwnymi latarenkami, które chroniły płomienie grubych, woskowych świec przed kapiącą, ze ścian i sufitu, wodą. Lampiony były gęsto rozwieszone, oświetlając dokładnie ostro meandrującą ścieżkę wśród skał. Zgadując, że smoczek będzie na końcu ścieżki dziewczyna pobiegła przed siebie, o ile tak można powiedzieć o zataczaniu się pośród wapiennych skał.

Ścieżka nie była długa, lecz Paulina czuła, jakby wędrowała wieki. Po drodze dostrzegła dziesiątki nieoświetlonych odnóg, które odstraszały nieprzebraną ciemnością i dziwnymi skrzekami, dobiegającymi z głębi. Już chciała się poddać i usiąść pod mokrą ścianą, gdy przed nią objawiła się wielka komora. Z wrażenia opadła jej szczęka.

Sala wypłukana w wapieniu była ogromna, większa od jakiegokolwiek salonu, który widziała w rodzinnych dworkach. Na prawo od niej w naturalnie kamiennej i głębokiej misie pluskała czysta woda, która wypływała cichym szumem ze ściany i płynęła dalej, w postaci meandrującego strumyka. Wszędzie przed nią z ziemi wyrastały połamane na rożnych wysokościach i wygładzone prawdopodobnie spływającą tędy po powodzi wodami, stalagmity. W ścianach znajdowało się mnóstwo, różnej wielkości komór. Na większości z nich leżały przeróżne leśne owoce i liście, nadające się do zjedzenia. Jednej z większych dostrzegła miękkie posłanie ze słomy. Na samym końcu sali płonęło ognisko, okryte przed wodą kamiennym daszkiem. Ansekt siedział na jednym z wyższych stalagmitów i stukał pazurkami w wyrastający z sufitu ogromny stalaktyt, który kształtem przypominał trójkątną, falistą firankę. Przy każdym uderzeniu wydawał dźwięki.

– Jakbyś chciała, tam możesz się przespać – jaszczurka wskazała na słomiane leże. – Nie będzie ci tu raczej zimno. Ale jeżeli potrzebujesz ciepła to tam jest ognisko.

– Jak rozpaliłeś te wszystkie światła i utrzymujesz ognisko?… – szepnęła zafascynowana dziewczynka.

– Od tego mam Bransoletę. – Odpowiedział krótko.

 

***

 

Trzy dni, które Paulina spędziła z Ansektem w ukrytej wśród drzew jaskini były najlepszymi dniami jej życia.

Poza spaniem, jedzeniem i kąpielami nie robiła nic, tylko ciągle się zabawiała.

A było w co się bawić. Gra w chowanego z tak wymagającym przeciwnikiem, jak mały mieszkaniec groty potrafiła trwać godzinami. Kolejną ulubioną rozrywką ośmiolatki na liście tutejszych atrakcji było straszenie nietoperzy z ciemnych odnóg korytarza w towarzystwie małego gada i liczenie, kto wypędził ich więcej.

Jednak nic nie mogło się równać z próbą wykąpania smoczka. I z jakuzzi, jakie robił, zionąc do wody.

Złotowłosa szybko przyzwyczaiła się również do jedzenia świeżych owoców, których kiedyś nie lubiła.

Wyglądało, że zabawie nie będzie końca.

Ansekt często znikał w małym otworze, prowadzącym do innej jaskiniowej sali, niedostępnej ze względu na wzrost dla dziewczynki. W najlepszym razie mogła tam wcisnąć swoje chude przedramię, żeby przyjaciela wyciągnąć siłą, kiedy zaczynała się naprawdę nudzić. Jako, że rzadko smoczek znikał w dziurze na dłużej, nie musiała stosować tej metody nadmiernie. Tego dnia było inaczej.

– Wyłaź stamtąd! – Krzyczała zdzierając sobie gardło do bólu i strasząc wszystkie nocne zwierzęta żyjące w grocie. Zwierzak nie wychodził z ukrycia już od dobrych dwóch godzin. Pomimo usilnych starań nie dawał się również złapać, przy każdej próbie uciekał między palcami gładko i zwinnie. Poirytowany nie poprzestał już na uciekaniu. Zaczął gryźć. Obolała dziewczyna mogła więc już tylko krzyczeć, przyciskając poranioną dłoń do brzucha. Nie mogąc już i tego wytrzymać smok powziął radykalne środki. Z otworu dobywał się raz na jakiś czas czarny dym i szkarłatny, piekielnie gorący ogień. Zrozpaczona Paulina siadła w kącie komory i szlochała, obmyślając plan złapania współtowarzysza.

Nie minęła następna godzina a zielona błyskawica wystrzeliła z okrągłego otworu. Nie wykazana w żadnym stopniu ostrożność zaprocentowała dla niego nieprzyjemnie. Chuda blondynka wystrzeliła jak z procy i rzuciła się, przygniatając go ciałem. Zgnieciony nie miał nawet jak dmuchnąć ostrzegawczym płomieniem. Dziewczynka łkała z każdym szlochem bardziej go gniotąc.

– Gadaj co się stało! – Jęczała, lecz nie bezradnie. W jej głosie była wściekłość. Czuła, że doszło do czegoś poważnego. Serce jej drżało jak zranionemu gołębiowi.

Ansekt po długich próbach ostatecznie uwolnił się spod ośmioletniego ciała. Stanął na tylnych łapkach naprzeciw towarzyszki. Spoglądał na nią jednym żółtym okiem skręciwszy głowę w bok, do czego zmuszała go fizjonomia. Wyraz pyszczka miał zacięty. Pomyślał o tym, co ujrzał w magicznym wodospadzie.

– Twoi przyjaciele nie żyją – rzekł nie owijając w bawełnę.

Filigranowa blondyneczka patrzyła przez chwilę bezrozumnie, jakby wieść o śmierci Maćka, Łukasza i Piotra nie zrobiła na niej wrażenia. Myślał już, że coś się jej stało, kiedy ujrzał, że po zaróżowionym od niedawnych emocji policzku spłynęła łza. Nic więcej jednak się nie stało, nie zemdlała, nie płakała dalej, nie krzyczała. Nie spytała nawet, jak umarli chłopcy. Otarła tylko twarz pokaleczoną dłonią, zapominając o krwawieniu. Wyglądała jak upiór.

– Gdzie jest Bransoleta? – Przerwała grobową ciszę, która zapadła na jakiś czas.

Smok nie mówiąc nic wyminął ją i poszedł spokojnie w kierunku korytarza. Paulina ruszyła żywo za nim, żeby się nie zgubić. Znała już tamtejsze kamienie jak własną kieszeń, po ich kształtach i kolorach rozpoznawała bez najmniejszego problemu, gdzie są. Dokładnie w połowie tunelu Ansekt skręcił w nieoświetloną odnogę. Złotowłosa nieufnie spoglądała w ciemność, której szczerze się bała, ostrzegana raz za razem przez towarzysza zabaw, co może ją spotkać jeżeli zabłądzi w mroku. Ponaglana jadowicie żółtym spojrzeniem odważyła się w końcu pójść za przewodnikiem.

W przejściu było nadzwyczaj sucho i gorąco. Dziewczynka kasłała raz za razem, usta szybko jej spierzchły, ubrania kleiły się do niej od potu, szybko traciła siły. Gad nie zważając na coraz wolniejsze tempo ośmiolatki szedł dalej, nieprzerwanie. Dzięki narzuconemu rytmowi rychło dotarli do nisko sklepionej i w miarę chłodnej komnaty.

Sala była ciasna i akurat na wzrost dziecka. Mieściła się tu tylko mała sadzawka, w której woda wyraźnie bulgotała. Z oczka wodnego wyrastały kolejne połamane stalagmity, jakich było w całej grocie pełno. Na najwyższym z nich leżało coś delikatnie pobłyskującego.

Ansekt zamachał skrzydłami i podleciał do Bransolety Marzeń. Młoda pobiegła pod wysoką skałkę, nie zważając na niedawne zmęczenie. Chwilę potem w jej dłonie wpadł od dawna poszukiwany przedmiot. Manela była ciężka, wykonana z czarnego drewna, zdobiona głębokimi żłobieniami oraz białymi liniami słoi. Grzała dłonie, jakby cały dzień leżała na słońcu.

– Zanim o coś poprosisz… – wtrącił się skrzydlaty, skrobiąc pazurkami po wapieniu. – Lepiej dobrze się zastanów. Bransoleta wymaga dokładnych i konkretnych próśb. Jeżeli źle poprosisz, to ona źle zrozumieć…

Kiwnęła głową. Zamknęła oczy i przyciskając do siebie ozdobę zawołała głośno.

– Chcę, aby Bransoleta Marzeń nigdy nie istniała i żeby przez nią nie zginęli moi przyjaciele!

– Znowu… – brzmiał ostatni dźwięk w jaśniejącej pustce.

 

***

 

Jasnozielona trawa uginała się pod naporem wiatru. Poniżej niewielkiego wzgórza, między polami stała czwórka dzieci, rozprawiająca nad czymś i wyraźnie na kogoś czekająca. Panienka w różowej sukience spoglądała niecierpliwie na elegancki, srebrny zegareczek. Mały, okrągły chłopiec kończył właśnie jagodziankę. Młodzieniec w okularach wertował jakąś książkę geograficzną.

Nagle w blasku słońca zbiegła ze wzgórza blond dziewczynka z podrapanymi kolanami, odziana w granatową spódniczkę i białą koszulkę. Ciężki plecak, który miała na siebie założony przygniatał ją.

– No w końcu jesteś. – Odezwał się chłopak, wyglądający na najstarszego z ekipy. Sięgnął do kieszeni wojskowych spodni i wyciągnął z nich zżółkłą, starą mapę. – Wszyscy gotowi na poszukiwania legendarnego Kryształu Życzeń?!

– Tak jest! – Odpowiedzieli chórem i pobiegli w stronę lasu.

Złotowłosa poprawiła ostatni raz plecak, kiedy usłyszała jakiś szmer w pobliskich krzakach. Zaciekawiona przykucnęła przy chwaście. Coś jaskrawego przebiegło między gałęziami i znikło.

– Paulina, chodź już! – Zawołał entuzjastycznie okularnik, chowając książkę do torby.

 

Koniec

Komentarze

Wróciłam. :D
Na wstępie tylko powiem, że zawsze każdy tekst poza osobistymi poprawkami daję do korekcie jeszcze jednej osobie. Jako, że wyjechała i nie miała na to czasu, ten tekst całkowicie sama poprawiałam. Mam nadzieję, że nie odbije się to znacząco na efekcie ostatecznym.
Tekst napisany w wolnej chwili, dla rozrywki (i przestrogi). ;) Szybko niczego nowego nie dam, ponieważ pracuję teraz nad poważniejszym projektem. ;)
I żeby wyprzedzić pytania: nie dałam tego do Dragonezy, bo uważam, że za mało smoka w tym jest. :D

Uważała, że nieważne jak byłaby ta Bransoleta ładna, to nie jest warta tego, aby grupka pięciu dzieci uciekła z domu na ponad tydzień, marzła i głodowała z nadzieją, że mapa, którą mają jest prawdziwa - trochę niezdarne zdanie. Nie lepiej: Uważała, że nieważne jak ładna okazałaby się Bransoleta, nie jest warta ucieczki pięciu dzieci...
Trup! Zimny trup!
- nie wydaje mi się, że dziewczyna wyrażałaby się w ten sposób o swojej koleżance. Trochę nieprawdziwe.
Z pośród krzaków dobiegało syczenie. Zaciekawiona blondynka rozgarnęła zielsko. Pośród... - To w końcu z krzaków dobiegło syczenie, czy z zielska:) - Z zielska to żmija może syczeć. Lepiej: rozgarnęła liście, gałęzie...
Ogólnie przyjemne opowiadanie.

Poprawiłam. :)
Co do tego trupa: koleżanka mi kiedyś opowiadała, jak jej 7 letnia kuzynka podniosła z ulicy zeschniętą, przejechaną żabę i zaczęła śpiewać piosenkę, że żabka powinna uważać i na drogę nie wychodzić. xD Dzieci są jak dla mnie nieobliczalne w zachowaniu, trudno określić ich reakcję. Szczególnie w stresie. Dla takiego dziecka łatwiej, kiedy swoją martwą koleżankę traktuje przedmiotowo: dzięki temu odpycha od siebie myśl, że ten "zimny trup" to faktycznie osoba, z którą przyjaźniła od dobrych kilku lat.
Dziękuję za komentarz. :)

Może i masz rację. Widać nie znam się na dzieciach. Takie małe, wredne i głośne:D

Mam siostrę 12 letnią i kuzynka 8 letniego: coś o tym wiem... xD

Rekordy pobiła kilkuletnia siostrzyczka mojego kolegi. Zostawił on ją na chwile przed komputerem z włączoną którąś tam częścią GTA, żeby sobie ładnie pojeżdziła samochodzikiem. Kiedy wrócił wykańczała właśnie enty patrol policji z AK-47^^.
Co do opowiadania- 5+. Jakoś mi się nie chce rozpisywać.
SW- szybko wracać xD.

Sympatyczna bajeczka. Sprawnie napisana.
Zakończenie - stary chwyt, ale wydaje mi się nielogiczne. Skoro bransoleta nigdy nie istniała, to żaden smok jej nie strzegł i nigdy po nią nie wyruszyli. Skąd więc zatem Kryształ Życzeń i ponownie kręcący się w pobliżu smok?
Chodziło o pokazanie, że jakaś nadprzyrodzona siła predestynowała ich do tych poszukiwań czy też sama bransoleta w jakimś akcie świadomości zmieniła się w coś innego (kryształ), żeby literalnie treść życzenia jej nie unicestwiła? Czy też to po prostu nielogiczne? ;)
Może się czepiam, ale w sumie cale zagadnienie oscyluje na krawędzi zapętlonego paradoksu.

Jak dla mnie - 4,5 (z tendencją na 5, gdyby przyszło do oceniania).

Wystawiłem 5, bo coś ludzie oceniają, ale nie mogą kliknąć:)

Eferelin Rand: Chodziło mi o to, że tak jak ostrzegał smok: życzenie musi być dobrze sformułowane. ;) Bransoleta MArzeń ma nie istnieć, ale nie jest powiedziane, że jej moc ma zniknąć. ;) Natura nie lubi pustki, jeżeli coś znika, to musi się coś pojawić na miejsce tamtego. ;P

pyrek: nie oceniają, bo nie każdy może, nie wiesz jeszcze?(nie odczytuj tego, jako złośliwości) Na HydeParku jest napisane, to jest próba rozwiązania problemów z jedynkowiczem. ;)

Przecież napisałem, że nie mogą kliknąć :P

Przepraszam, nie zauważyłam. xD

Interesujący pomysł. Interpretacja SW zacna, chociaż wydaje mi się, że ośmioletnia dziewczynka powinna z grubsza wiedzieć, do czego służy kompas.

Dlaczego zgasili ognisko? Człowiek tak łatwo i szybko zamarza? Bo nie wspominałaś o mrozach, nawet ktoś tam szukał okularów w wodzie.

Literówki jednak są.

Babska logika rządzi!

Dość dziecinna i naiwna opowiastka – ni to horror, ni to baśń, ni historia przygodowa. Nie podoba mi urywanie akcji i niekończenie wątków. :(

W opowiadaniu jest sporo błędów i usterek.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jak na bajkę dla dzieci trochę za dużo śmierci.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka