- Opowiadanie: wontys - Zakon Czarnego Oka

Zakon Czarnego Oka

Hej, ostatnio stwierdziłem, że spróbuję “coś” napisać. W raczej nieokreślonych planach ma to być coś dłuższego, ale na razie mam pierwszy rozdział. Chciałbym dowiedzieć się co o tym myślicie? To moje pierwsze podejście do pisania czegoś co nie jest wypracowaniem na j. polskim czy pracą dyplomową, dlatego proszę w miarę możliwości o łagodną ocenę, choć zależy mi, na wszelkich uwagach i wytkniętych błędach – wszak, człowiek czy się całe życie. 

Jako, że jestem tutaj zupełnie nowy i zielony mam nadzieję, że nic źle nie pozaznaczałem w opisie. Jeśli tak, to z góry przepraszam. A i tytuł zupełnie roboczy :) 

Oceny

Zakon Czarnego Oka

1.

 

Przemoczony do suchej nitki, trząsłem się z zimna. Jak okiem sięgnąć, roztaczało się pustkowie. Z dala od wszelkiej cywilizacji, kląłem na swój parszywy los. Niech to piorun trzaśnie, w okolicy nie było nawet żadnego drzewa, czy krzaczka, zapewniającego choćby minimalną osłonę przed deszczem. Opatuliłem się szczelniej płaszczem, by zatrzymać choć odrobinę ciepła. Nie pomogło. Mogłem bez problemu ogrzać się i osłonić przed deszczem za pomocą magii, nie zużyłbym na to zbyt wiele mocy ale ryzyko było zbyt duże.

Na Itsur, cholernie wielkim stepie żyły plemiona koczownicze, które delikatnie mówiąc nie przepadały za magią – z wyjątkiem tej, praktykowanej przez ich szamanów. W Królestwie krąży mnóstwo legend i historii o magach, złapanych przez barbarzyńców. Niektórzy mieli nawet nieszczęście przeżyć. Wracali po wielu miesiącach, czasami nawet latach do ojczyzny, potwornie okaleczeni – wyłupione oczy, wyrwany język to zaledwie przyjemniejsza część tego co mogło mnie tutaj spotkać. Magowie, którzy jakimś cudem powrócili do kraju byli obłąkani, z bólu, rozpaczy. Najgorsze jednak co im zrobiono to wytatuowanie pewnych sigili na ich ciałach. Tak koczownicy z Itsur, to prawdziwi mistrzowie okrucieństwa, przewyższający nawet śledczych z Metodum – tajnych służb Królestwa. Kombinacja magicznych znaków sprawiała, że okrutnie poraniony wielodniowymi torturami czarodziej, ciągle uzdrawiał się. Nie mógł tego powstrzymać,  nie miał na to wpływu, po prostu to się działo, jego ciało ciągle zużywało energię magiczną do leczenia się. Kolejne sigile sprawiały, że człowiek, który używał magii po pierwsze odczuwał straszliwy ból, a po drugie na jego ciele pojawiały się kolejne rany. Rozumiecie? Jedno napędza drugie! Prymitywne plemiona wymyśliły jebane perpetuum mobile! Przeszły mnie dreszcze. Dla odmiany nie z zimna, a z trudem muszę to przyznać strachu. Pewnie zastanawiacie się co młody mag robi na tym pustkowiu mimo czyhającego niebezpieczeństwa? Nie powiem wam. To tajne. Skąd mam wiedzieć, czy jesteście godni zaufania? Prędzej zginę, niż zdradzę komuś ten sekret. Wystarczy jeśli będziecie wiedzieć, że przydzielono mi bardzo ważną misję.

Obudziłem się wcześnie cały mokry, zziębnięty i niewyspany. Postanowiłem ruszyć w drogę – dłuższe przebywanie w jednym miejscu nie miało sensu. Idąc przeżuwałem swoje zapasy, na szczęście ukryte bezpiecznie w specjalnym pojemniku nie przemokły. Otaczający mnie krajobraz nie zmienił się nawet odrobinę. Przez ten pieprzony ocean zielonej trawy sięgającej mi nieco powyżej pasa, miałem wrażenie, jakbym przez kilka dni marszu stał niemal w miejscu. Żadnego urozmaicenia, nic poza trawami. Pamiętam z czasów dzieciństwa, że mój ojciec zatrudniał dwóch ogrodników w naszej rodzinnej posiadłości. Nigdy nie spotkałem tak skrajnie różnych ludzi, potrafiących utrzymywać między sobą przyjazne kontakty. Rist wiecznie chodził zadowolony i uśmiechnięty, pokazywał mi i mojej młodszej siostrze różne rośliny oraz kwiaty. Uczył nas ich nazw, właściwości. Zawsze opowiadał nam ciekawą historię. Jego brat Trist praktycznie nigdy się nie odzywał, był wiecznie ponury, a w jego oczach zawsze widniał ból i smutek. Nie wiem dlaczego taki był, ale teraz gdy szedłem przez morze tej pieprzonej trawy, wyobrażałem sobie armię Trist’ów. Oczami duszy widziałem jak z ponurą i zawziętą miną niszczą cholerny step, krok po kroku kosząc kolejne metry tego zielonego trawska.

Nie wiem dlaczego pomyślałem akurat o tym. Może podświadomie chciałem zapomnieć o grożącym mi niebezpieczeństwie? Mój umysł przywołał wspomnienie rodzinnego domu, w którym zwykle czułem się szczęśliwy i spokojny. Wysoko na niebie zobaczyłem jakiegoś ptaka. Orzeł? Sokół? Ornitolog ze mnie kiepski, nie miałem zielonego pojęcia jakie powietrzne drapieżniki polują na stepach. Zresztą skąd miałbym wiedzieć? Większość życia spędziłem w miastach lub Akademii.

Szedłem dalej i dalej wciąż na wschód. Zaczęło robić się gorąco, a ubranie powoli wysychało. Około południa postanowiłem odpocząć dłużej. Rozglądnąłem się za miejscem na popas. Oczywiście nie znalazłem odpowiedniego, więc po prostu usiadłem, tam gdzie stałem. Kilkudniowa wędrówka zaczęła dawać mi się we znaki. Na stopach porobiły mi się odciski, a oszczędne racjonowanie żywności i wody nie pozwalały na dostateczne uzupełnienie siły. Nawet spodnie zrobiły się nieco luźniejsze.

Ruszyłem w dalszą drogę coraz wolniej przebierając nogami. Przeklinałem sam siebie, że nigdy nie nauczyłem się jazdy konnej. Teraz mógłbym sobie siedzieć wygodnie w siodle, zamiast drałować niezliczoną ilość kilometrów. Powoli w mój umysł zaczynało wkradać się zwątpienie. Czy dam radę wykonać zadanie? Przecież nawet nie wiem dokładnie dokąd mam dojść, a na końcu podróży nie czeka mnie wygodne łóżko, ciepły posiłek, lecz jeszcze więcej trudu i niebezpieczeństwa. A powrót? Jeśli jakimś cudem uda mi się wykonać misję, jak wrócę do Królestwa? Zapasów wystarczy mi góra na kilka dni. Gdy wyruszałem z Kanjoru wiedziałem, że nie będzie łatwo, ale wyobrażałem sobie wspaniałą przygodę rodem z baśni i opowiadań. Rzeczywistość okazała się nudna, męcząca i zniechęcająca. Wszystko przez moją pieprzoną pewność siebie, poczucie wyższości i dumę. Przez lata nauki narobiłem sobie wrogów wśród konfratrów, zarówno rówieśników jak i mistrzów. Wstąpienie do Zakonu Czarnego Oka też nie było chyba najlepszym pomysłem. Jak by nie patrzeć to jest główny powód mojej tak zwanej „przygody”.

Z głębokiego zamyślenia nagle wyrwało mnie końskie rżenie. Podniosłem głowę zaskoczony ale niczego nie zauważyłem. Nasłuchiwałem przez dłuższą chwilę ale dźwięk się nie powtórzył. Może się przesłyszałem? Postanowiłem zaryzykować i delikatnie wysondować najbliższe otoczenie. Przymknąłem oczy i skoncentrowałem się. Musiałem być ostrożny, żeby nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi. Faktycznie coś poczułem, moje myśli napotkały coś w rodzaju bariery. Podobnie musiała czuć się mucha, która wpadła w pajęczą sieć. Chce lecieć dalej ale coś ją powstrzymuje, a wszelkie wysiłki sprawiają, że przeszkoda jedynie się wygina, ale nie ustępuje.

– Nie wysilaj się magu. – Usłyszałem lekko chropowaty głos.

Przede mną stał mężczyzna w podeszłym wieku. Nie miałem pojęcia jak ani kiedy podkradł się tak blisko. Dookoła nas powietrze zaczęło lekko falować, dokładnie w tym miejscu gdzie wyczułem coś dziwnego. Pojawiła się niemal niedostrzegalna mgła czy może raczej niewielkie pasmo bezwonnego dymu. Po kilku chwilach rozwiał się, a w jego miejscu zobaczyłem jeźdźców. Koczownicy. Otaczali mnie. Kurwa. Poczułem jak uginają się pode mną kolana. Wszystkie straszne opowieści i historie natychmiast przemknęły mi przez głowę.

– Nie mam złych zamiarów. – Starałem się aby mój głos nie zadrżał. Prawie mi się udało.

– Doprawdy? Każdy by tak powiedział. Zresztą dlaczego miałyby mnie obchodzić twoje zamiary? Magowie nie są lubiani na stepach. – Starzec zmarszczył brwi, a ludzie dookoła poruszyli się niespokojnie, gotowi rzucić się na mnie w każdej chwili. Miałem solidnie przejebane, ale postanowiłem przynajmniej udawać, że jestem cholernie pewny siebie.

– To dlatego wszyscy trzymają się z dala od ciebie? – zapytałem. – Ktoś kto potrafi stworzyć tak cholernie dobrą iluzje pewnie nie ma tutaj wielu przyjaciół? – To było dobre. Lekka wazelina podszyta żartem. Może niezbyt wyszukane, ale w tej sytuacji nic innego nie wymyśliłbym choćby zależało od tego moje życie. Och, zaraz… Ale chyba podziałało. Starzec uśmiechnął się niemal przyjaźnie.

– Masz jaja magu – śmiał się dalej.

– Och są raczej prze… – Poczułem mocny cios w potylicę. Upadłem. Spadając w otchłań, słyszałem już nie tak przyjazny śmiech szamana.

 

***

 

Obudziłem się z potwornym bólem głowy. Chciałem rozmasować puchnące miejsce, ale ciasno związane za plecami ręce na to nie pozwalały. Leżałem na skórach w niewielkim namiocie. Dookoła panowała ciemność a z zewnątrz nie dochodziły żadne odgłosy. Przyszło mi do głowy, że koczownicy mogą w milczeniu oddawać cześć duchom swoich zmarłych i przygotowują się w ten sposób do rozpoczęcia rytualnych tortur. Zastanowiłem się nad swoją sytuacją. Pokonać ich wszystkich nie miałem szans. Ze zwykłymi wojownikami jeszcze bym sobie jakoś poradził, ale ten szaman przewyższał mnie co najmniej o kilka kategorii. Tylko ktoś naprawdę potężny i doświadczony potrafił oszukać w ten sposób wyszkolonego maga. A takim byłem mimo, że jak dotąd nie wykazałem się zbytnimi umiejętnościami. Skoro walka nie wchodziła w grę pozostawała mi ucieczka. Nie było szans, żebym został dłużej i pozwolił się okaleczyć. Mocno sobie postanowiłem, że nawet jeśli zostanę przyłapany to będę walczył i zabije tylu tych skurwysynów, ilu tylko zdołam. Jakiś szlachetny głupiec walczyłby do ostatniego tchu, a na chwilę przed śmiercią uśmiechnąłby się zadowolony, że ginie z honorem, otoczony poległymi przeciwnikami. Szlachetny nie byłem, za głupca uważało mnie wiele osób, choć na ten temat miałem zupełnie odmienne zdanie. Po prostu wolałem szybką śmierć niż wielodniową agonię.

Iskierką mocy, tak aby nie wyczuł mnie wrogi szaman przeciąłem krępujące mnie więzy. Miałem na sobie moje ubranie, ale zniknęły wszystkie talizmany, kamienie runiczne i inne przedmioty, które zawierały w sobie choć odrobinę magii. Bez tych cennych i potężnych artefaktów czułem się trochę jak bez ręki, ale w ostateczności mogłem sobie bez nich poradzić. Zachowując najwyższą ostrożność podszedłem do wyjścia z namiotu. Nie musiałem długo nasłuchiwać, aby przekonać się, że pilnuje mnie co najmniej dwóch strażników. Gestem rozciąłem przeciwległą stronę namiotu i co mnie zaskoczyło, nie znajdowałem się w samym centrum obozu. Czyli ci barbarzyńcy nie są zbyt bystrzy. Tym lepiej dla mnie.

– Wybierasz się gdzie magu? – W momencie gdy już jedną nogą stałem poza namiotem usłyszałem głos tego samego starca, którego spotkałem wcześniej. Bez zastanowienia wystrzeliłem w tamtą stronę łańcuch błyskawic. Na kilka sekund w namiocie zrobiło się jaśniej niż w dzień, byłem na to przygotowany dlatego przymknąłem na chwilę oczy. Szaman nawet nie drgnął, w przeciwieństwie do strażników przed namiotem nie wydał żadnego dźwięku. Skoncentrowałem się. Gwałtownie wyrzuciłem przed siebie dłonie – z jednej z nich ponownie wystrzeliły błyskawice, a z drugiej fala płomieni. Aż zaswędziały mnie tatuaże na przedramionach. Spodziewałem się, że w miejscu gdzie powinien się znajdować zobaczę stertę zwęglonych kości. Myślicie, że miałem racje? Cóż nie miałem. Starzec siedział spokojnie ze skrzyżowanymi nogami i patrzył na mnie nieobecnym wzrokiem. Dostrzegłem na jego twarzy lekki skurcz mięśni. Pomiędzy nami pojawiła się niewielka mgiełka, która pochłonęła mój atak. Mgła zaczęła gęstnieć, skupiać się wokół mnie i coraz to szybciej wirować. Poczułem przenikający do szpiku kości chłód. Przygarbiłem się nieco i podniosłem lewą rękę, przedramieniem skierowanym ku górze. Poczułem jak wytatuowane ochronne sigile rozjarzyły się mocą. Napór na moją tarczę stawał się coraz potężniejszy i z trudem utrzymywałem koncentrację. Zacząłem się dusić. Oddychaj do cholery! – upomniałem się. Szaman nie ustawał w swoich wysiłkach, sprawiał, że mgła otaczała moją barierę tak szczelnie, że nie widziałem nic poza nią. Jakby tego było mało, starzec zaczął atakować mój umysł. Tego rodzaju agresji żadne sygile, glify czy magiczne tarcze nie powstrzymają. Miałem odpowiedni talizman, ale wszystkie artefakty odebrano mi gdy byłem nieprzytomny. Musiałem radzić sobie sam. Na szczęście magia umysłu należała do moich ulubionych dziedzin Sztuki. Powiedzcie sami, nie chcielibyście umieć czytać ludziom w myślach? Ja też chciałem.

Jedynie niewielki kłopot sprawiło mi odparcie ataku mentalnego. Gorzej, że ramię zaczynało mi drętwieć i boleć. Pompowanie w wytatuowane sygile dużych ilości energii nigdy nie kończy się dobrze. Nie słyszałem też żeby ktokolwiek w historii wygrał taki pojedynek jedynie się broniąc. Jedna z podstawowych zasad magicznej walki brzmi: Broniący się zużywa zwykle więcej energii niż atakujący. Zacząłem gromadzić moc. Nie kształtowałem jej jeszcze w nic konkretnego, po prostu pozwoliłem przepływać energii z całego ciała w kierunku dłoni. Miałem plan i tym razem nic nie mogło przetrwać tego ataku. Zacisnąłem pięści i uniosłem obie tak wysoko, jak tylko pozwalał na to namiot. Gwałtownym ruchem opuściłem ręce i rozwarłem zaciśnięte pięści. Magazynowana w nich moc uwolniła się. Dookoła mnie rozpętała się burza. Pioruny, fale ognia, bryły ziemi porwane wichurą, kule wody i diabli wiedzą co jeszcze wirowało wokół mojej osi, nie robiąc mi najmniejszej krzywdy, ale niszcząc wszystko na swojej drodze. Wykorzystywanie tak potężnych mocy kosztowało mnie naprawdę wiele. Czułem, że unoszę się kilka centymetrów nad ziemią, a moje zielone oczy płoną lodowym blaskiem. Zaczęła mi płynąć krew z nosa i uszu, jeszcze trochę i popłynie też z oczu, a potem… Kurwa musiałem uspokoić rozpętaną burzę, bo inaczej usmażę sobie mózg. Spróbowałem przerwać zaklęcie, ale to nie było łatwe. Moc wypływała ze mnie strumieniami, a każda iskierka magii, która opuszczała moje ciało, zamieniała się w niszczycielską siłę. Wychodzi na to, że załatwiłem szamana tylko po to by popełnić przypadkowe samobójstwo. Nie widziałem nic prócz otaczającej mnie nawałnicy wściekle czerwonego ognia i błyskawic. A przynajmniej właśnie ogień i błyskawice dominowały, cóż zawsze miałem smykałkę do tych sfer magii. Niemal nadludzkim wysiłkiem woli powoli zacząłem powstrzymywać nawałnicę. Udało mi się, ale poczułem, że coś we mnie pękło. Jakby odsłonił się przede mną kolejny fragment świadomości, z którego nigdy wcześniej nie zdawałem sobie sprawy. Nie miałem czasu dłużej nad tym się zastanawiać. Padłem na kolana i długo kaszlałem krwią. Magia ma swoją cenę, zwłaszcza ta ledwie kontrolowana.

Przynajmniej załatwiłem tego skurwiela – pomyślałem mściwie. Padłem wyczerpany na twarz. Mimo ogromnego zmęczenia byłem z siebie zadowolony. Jeszcze nigdy nie miałem okazji użyć tak ogromnych pokładów energii. Nie wiedziałem nawet, że jestem do czegoś takiego zdolny. Po około dziesięciu minutach podniosłem się. Każdy nerw mojego ciała promieniował bólem. Cóż, magia ma swoją cenę.

– Muszę przyznać, że to było imponujące.

Tylko nie to. Nie mówcie, że…

– Aż dziw, że udało ci się opanować wyzwoloną moc.

– Na wszystkie demony otchłani! Jak do cholery? Powinieneś nie żyć! – Nie mogłem opanować zdziwienia. Zużyłem całą swoją moc, osiągnąłem szczyt umiejętności, rozpętałem pieprzone piekło na ziemi, a ten stary dziadyga ma czelność siedzieć sobie spokojnie i palić fajkę! Gdyby została mi choć iskierka mocy… Facet uśmiechnął się tylko, tak że wszystkie zmarszczki na jego twarzy pogłębiły się i dmuchnął dymem prosto w moją twarz.

– Przykro mi, że sprawiłem ci zawód. – Zaśmiał się. – Usiądź, chciałbym z tobą porozmawiać.

Najchętniej spieprzałbym jak najdalej. Skoro starzec nie okazał nawet najmniejszego zmęczenia po moim ataku to znaczy, że jest pieruńsko potężny. Mógł mnie zmusić do wszystkiego, usiadłem więc ze skrzyżowanymi nogami i czekałem. Nie odzywał się przez dłuższy czas tylko pykał fajkę w głębokim zamyśleniu. Siedział z zamkniętymi oczami, ale nawet przez myśl nie przeszło mi, że zasnął lub stracił na czujności. Dzięki temu miałem okazję dokładniej mu się przyjrzeć. Byś bardzo niski, nawet niższy ode mnie, wyglądał na okropnie starego, ale trzymał się cholernie dobrze. Siwe włosy opadały mu aż na ramiona. Nosił skromne ubranie, brudne, szare, powycierane. W Kanjorze ktoś o takiej mocy i umiejętnościach opływałby w bogactwa i luksusy, a ten tutaj zadowalał się byle czym? Nie mogłem tego zrozumieć zwłaszcza, że sam miałem na sobie ubranie warte więcej niż miesięczne zarobki, przeciętnego mieszkańca Elorien. Jednak nawet najbardziej tępy obserwator nie wziąłby tego starca za zwykłego żebraka czy zniedołężniałego piernika. Już nie chodzi nawet o kościane kolczyki w uszach i nosie, czy bransolety na przegubach. Nawet z takim hardym i bystrym spojrzeniem można się spotkać dosyć często wśród dumnych mieszkańców królestwa. Nie. Od tego wiekowego człowieka biła pewność siebie, którą spotkać można jedynie u weteranów niezliczonych wojen. Ludzi, którzy niejedno w życiu widzieli i równie wiele zrobili. Spotkałem kilka takich osób i wierzcie mi, nawet najgorsze oprychy potulniały pod ich groźnym spojrzeniem.

– Napatrzyłeś się już? – przerwał milczenie. Cholera myślałem, że pogrążył się we własnych myślach i zapomniał o całym świecie, a może tak naprawdę obserwował mnie? Czekał na moją reakcję?

– Lepiej zobacz co narobiłeś – dodał.

Szczęka mi opadła. W promieniu pięćdziesięciu stóp teren został doszczętnie zniszczony. Ziemia przeorana, podziurawiona, tu i ówdzie dogasały płomienie. Nawet Trist nie poradziłby sobie lepiej ze zniszczeniem stepu. Jedynie dwa niewielkie okręgi były wolne od zniszczeń – miejsca gdzie teraz siedzieliśmy, a wcześniej utrzymywaliśmy bariery ochronne. Gdzieś w oddali, co najmniej kilka mil połyskiwały światełka ognisk.

– Po twojej głupkowatej minie widzę, że nie do końca poszło tak, jak sobie to zaplanowałeś. – To nie było pytanie, więc nie widziałem sensu, żeby odpowiadać. Jedynie spróbowałem przybrać dużo pewniejszą siebie postawę. Wierzcie mi, kosztowało mnie to równie wiele, jak powstrzymanie wcześniejszego pandemonium. Zastanawiałem się kiedy zacznie mnie torturować.

– Jak się nazywasz? I co robisz na Itsur? Przecież musiałeś wiedzieć, że nie traktujemy tu zbyt przychylnie obcych, a zwłaszcza magów.

– Jestem Mathias Bersab

– Syn Corneliusa? – przerwał mi. Zauważyłem lekkie uniesienie brwi dosłownie na mgnienie oka – zdziwiła go ta informacja. Ale jeśli on był zdziwiony to macie pojęcie co ja czułem, gdy jakiś dzikus niemal na końcu świata pyta o mojego ojca?

– Tak, skąd wiesz? Znasz go?

– Znałem twojego dziadka Krin’a. Współpracowaliśmy ze sobą przy pewnej sprawie. – Przez chwilę wzrok starca lekko się zamglił, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Ciekawe co za przygodę razem przeżyli? – Co u niego słychać?

– Nie żyje.

– Przykro mi. To był naprawdę wspaniały człowiek. Bardzo zdolny mag i wierny przyjaciel. Nigdy nie zostawiał towarzysza w potrzebie.

– Prawie go nie pamiętam. Jedyne co o nim słyszałem to kilka niepochlebnych zdań od mojego ojca. – Cóż w naszej rodzinie to chyba tradycja, że synowie nie żyją w najlepszych stosunkach z ojcami. Chociaż moi starsi bracia raczej się z nim dogadują. Szaman siedział zamyślony. Przez chwilę miałem wrażenie, że chce mi opowiedzieć coś o dziadku, rozmyślił się jednak. Jakby nie patrzeć kilka minut temu robiłem wszystko, żeby go zabić. Dlaczego miałby wdawać się teraz ze mną w przyjacielską pogawędkę?

– Co ze mną zrobisz? Zabijecie mnie? Będziecie torturować? – Przerwałem dłuższe milczenie. Uznałem, że to dobry moment, aby porozmawiać o przyszłości, liczyłem na odrobinę łaski. W końcu ten facet przyjaźnił się z moim dziadkiem, a to coś znaczy prawda?

– Nie sądzę, żeby ktoś tutaj zaczął cię torturować. Raczej zostaniesz naszym gościem. – Do końca mu nie uwierzyłem, ale takiej ulgi nie poczułem nawet wtedy, gdy wina za zniszczenie cholernie drogiego dywanu w gabinecie jednego z surowszych mistrzów Akademii, spadła na mojego przyjaciela. Całkiem zabawna historia swoją drogą. Może kiedyś wam opowiem.

– W takim razie po prostu mnie wypuścisz? Co z tymi wszystkimi opowieściami o magach, którzy postradali zmysły od tej waszej gościnności?

– Co robisz na Itsur? – Starzec zbył moje pytanie wzruszeniem ramionami. ­– Jesteś szpiegiem?

– Mam tu pewne zadanie. Nie mogę o tym mówić.

Spod zmarszczonych brwi przeszywało mnie lodowate spojrzenie.

– Chłopcze – powiedział zimnym jak cztery cale stali w sercu głosem – chyba zapomniałeś o swoim położeniu. Przez wzgląd na znajomość z twoim dziadkiem mogę ci nieco pomóc sprawić, że opuścisz stepy cały i zdrowy. Jestem też w stanie zapomnieć, że przed chwilą zrobiłeś wszystko co w twojej mocy, aby mnie zabić. Ale tylko pod warunkiem, że będziesz ze mną absolutnie szczery i odpowiesz na każde moje pytanie. Więc mów co tutaj robisz, albo na duchy moich przodków wydrę to z ciebie siłą!

– W Królestwie mówi się, że na stepach pojawił się zły mag. Nekromanta. Mam go odszukać i zdobyć jak najwięcej informacji o nim, a jeśli to możliwe zabić go, lub sprowadzić do Kanjoru.

– Kto cię tu przysłał?

– Zakon Czarnego Oka. To mój test przed dołączeniem do nich.

No i macie. Powiedziałem mu. Wy też o wszystkim dowiedzieliście się. Co? Mówiłem, że prędzej zginę, niż zdradzę sekret? Wiecie, to taki zwrot. Retoryczny. Jestem zbyt młody, żeby ginąć za sprawę. Czy moja ofiara miałaby sens? Szaman o takiej mocy i tak wyciągnąłby ze mnie wszystkie tajemnice. Już wolałem odległą, ewentualną zemstę Zakonu, niż tortury i śmierć dzisiaj. Mój rozmówca znowu zamilkł na dłuższą chwilę. Przetwarzał informację? Zastanawiał się, czy mówię prawdę? Mówię. Serio. 

– Ciekawe. Myślę, że będziemy mogli sobie pomóc.

 

Koniec

Komentarze

Trudno powiedzieć coś o pomyśle, bo przedstawiony został zaledwie jego zarys – wędruje młody mag przez step i spotyka starego maga. Po konfrontacji sił, panowie ucinają sobie pogawędkę, w wyniku której dowiadujemy się o misji młodzieńca. Choć to niewiele, fragment w pewien sposób zaciekawił mnie, ale wykonanie, niestety, nie zachęciło do ewentualnej lektury kolejnych rozdziałów.

Najbardziej przeszkadzały mi źle zapisane dialogi, nie zawsze poprawnie skonstruowane zdania, nadmiar zaimków, powtórzenia, różne błędy i usterki, że o zlekceważonej interpunkcji nie wspomnę.

Wontysie, przed Tobą sporo pracy, ale mam nadzieję, że kiedy przypomnisz sobie zasady rządzące językiem polskim, lektura przyszłych opowiadań będzie zdecydowanie przyjemniejsza.

Mam wrażenie, że mógłby Cię zainteresować ten poradnik: http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

Żad­ne­go domu, ludzi z dala od wszel­kiej cy­wi­li­za­cji, klą­łem na swój par­szy­wy los.  – Nie rozumiem tego zdania.

 

nie zużył bym na to zbyt wiele mocy… – …nie zużyłbym na to zbyt wiele mocy

 

że okrut­nie po­ra­nio­ny wie­lo­ma dnia­mi tor­tur… – Raczej: …że okrut­nie po­ra­nio­ny wie­lodniowymi tor­turami

 

le­czył się za po­mo­cą swej mocy. – Nie brzmi to najlepiej.

 

Pry­mi­tyw­ne ple­mio­na wy­my­śli­ły je­ba­ne per­pe­tum mo­bi­le!Pry­mi­tyw­ne ple­mio­na wy­my­śli­ły je­ba­ne per­pe­tuum mo­bi­le!

 

Nie po­wiem Wam.Nie po­wiem wam.

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

mój oj­ciec za­trud­niał dwóch ogrod­ni­ków w na­szej ro­dzin­nej po­sia­dło­ści. Nigdy nie spo­tka­łem dwóch tak… – Powtórzenie.

 

po­ka­zy­wał mi i mojej młod­szej sio­stry różne ro­śli­ny oraz kwiaty. – …po­ka­zy­wał mi i mojej młod­szej sio­strze różne ro­śli­ny oraz kwia­ty.

 

– Nie wy­si­laj się magu – usły­sza­łem lekko chro­po­wa­ty głos.– Nie wy­si­laj się magu.Usły­sza­łem lekko chro­po­wa­ty głos.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Może przyda się ten poradnik: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Oh zaraz…Och, zaraz

 

Jakiś szla­chet­ny głu­piec po­wie­dział­by coś o ho­no­ro­wej śmier­ci, wal­cząc z dzi­ku­sa­mi aż do ostat­nie­go tchu. – Ze zdania wynika, że walczący z dzikusami głupiec, powiedziałby coś o śmierci.

Pewnie miało być: Jakiś szla­chet­ny głu­piec po­wie­dział­by coś o ho­no­ro­wej śmier­ci w wal­ce z dzi­ku­sa­mi, aż do ostat­nie­go tchu.

 

za głup­ca uwa­ża­ło mnie wielu osób… – Literówka.

 

usły­sza­łem głos tego sa­me­go star­ca, któ­re­go spo­tka­łem wcze­śniej. Bez za­sta­no­wie­nia wy­strze­li­łem w stro­nę tego głosu łań­cuch bły­ska­wic. – Powtórzenia.

 

wręcz prze­ciw­nie mgła ota­cza­ła moją ba­rie­rę tak szczel­nie… – Co to znaczy, że mgła otaczała barierę wręcz przeciwnie?

 

a każda iskier­ka magii jaka opusz­cza­ła moje ciało… – …a każda iskier­ka magii, która opusz­cza­ła moje ciało

 

Nie mo­głem opa­no­wać swo­je­go zdzi­wie­nia. Ja zu­ży­łem całą swoją moc, osią­gną­łem szczyt swo­ich umie­jęt­no­ści… – Nadmiar zaimków, w zasadzie zbędnych.

 

ale nawet naj­gor­sze za­dy­mia­rze po­tul­nie­li pod ich groź­nym spoj­rze­niem. – Określenie zadymiarze, w tym opowiadaniu nie ma racji bytu.

ale nawet najgorsi za­dy­mia­rze

 

Nawet Trist nie po­ra­dził­by sobie le­piej z de­mol­ką stepu.Demolka również nie ma prawa znaleźć się w tym tekście.

 

Jakby nie pa­trzeć kilka minut temu ro­bi­łem wszyst­ko, żeby go zabić. Jak by nie pa­trzeć, kilka minut temu ro­bi­łem wszyst­ko, żeby go zabić.

 

Uzna­łem, że to dobry mo­ment po­roz­ma­wiać o przy­szło­ści… – Pewnie miało być: Uzna­łem, że to dobry mo­ment, aby po­roz­ma­wiać o przy­szło­ści

 

Może kie­dyś Wam opo­wiem.Może kie­dyś wam opo­wiem.

 

Je­stem też wsta­nie za­po­mnieć… – Je­stem też w sta­nie za­po­mnieć

 

Strach do­da­je praw­do­mów­no­ści. – Prawdomówność nie jest czymś, co można dodawać.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dziękuję za wszystkie wytknięte błędy. Nie spodziewałem się, że będzie ich aż tak dużo, postaram się nanieść poprawki wieczorem.  Tak jak powiedziałaś, sporo pracy przede mną i na pewno skorzystam z poleconych przez Ciebie poradników.  Jeszcze raz bardzo dziękuję za opinię i poświęcony czas.

Wontysie, bardzo się cieszę, że uznałeś uwagi za przydatne. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Każda uwaga dla takiego nowicjusza jak ja jest przydatna, a tutaj mam nie tylko uwagi, ale wypunktowane wszystkie błędy, co jest dla mnie dużo bardziej pomocne, niż garść regułek i uwag. Teraz widzę na konkretnych przykładach, jakie błędy popełniam :) 

…a tutaj mam nie tylko uwagi, ale wypunktowane wszystkie błędy…

Wontysie, muszę wyprowadzić Cię z błędu – obawiam się, że nie wskazałam wszystkich błędów, albowiem przy pierwszym i jedynym czytaniu, kiedy część uwagi muszę skupić także na treści, wyłapanie wszystkich byczków jest zwyczajnie niemożliwe. Przypuszczam, że kolejni czytający jeszcze wyłapią to i owo. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nawet jeśli nie są wszystkie to jest ich bardzo dużo, nawet za dużo. Aż mi wstyd, że tyle popełniłem :(

Wontysie, to przecież początek Twojego pisania, więc na razie nie wstydź się za bardzo. Jeśli za rok, albo za dwa, będziesz robił podobne błędy, o, wtedy będziesz musiał się wstydzić. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Postaram się, żeby było lepiej :) Naniosłem poprawki i wolnej chwili spróbuję coś jeszcze napisać. Zastanawiam się tylko czy myśleć nad zupełnie nową historią, czy kontynuować wątek :) 

Jeśli mogę coś zasugerować, to raczej powinieneś spróbować napisać niezbyt długie, skończone opowiadanie. Łatwiej w takim tekście dostrzec wszelkie potknięcia, łatwiej udzielić rady, co i jak poprawić/ zmienić.

Jeśli jednak masz pomysł na dalszy ciąg przygód Mathiasa Bersaba, oczywiście kontynuuj, ale już bogatszy w wiedzę, która pozwoli Ci lepiej pisać.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Chyba tak zrobię :) tylko wcześniej przeczytam kilka takich opowiadań tutaj na forum. Do tej pory prawie zawsze czytałem długie powieści, a najlepiej całe serie, więc nawet za bardzo nie wiem, jak takie, krótkie opowiadanie wygląda… :) 

To bardzo dobry pomysł!

Mam nadzieję, że lektura dostarczy Ci miłych wrażeń. Mam też nadzieję, że pod każdym przeczytanym opowiadaniem zostawisz komentarz, w którym podzielisz się z autorem wrażeniami. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jasne, ale mój komentarz raczej ograniczy się do podobało mi się/lub nie i ewentualnie krótkiego uzasadnienia. Nie czuję się na siłach do oceniania jakoś bardziej szczegółowo :) 

No i inna sprawa, że jak przeglądam poszczególne opowiadania to z komentarzy widzę, że większość osób się tutaj już dość długo zna, a przynajmniej kojarzy. Zawsze w takich wypadkach czuję się, jakbym “wpychał się” do dobrze zgranego towarzystwa :) 

Każdy kiedyś zjawił się tutaj pierwszy raz. Prawie każdy czuł się nieco onieśmielony i pewnie każdy miał podobne Twojemu wrażenie bycia obcym. Ze mną było podobnie. Pierwszy komentarz odważyłam się dodać dopiero po pół roku od przybycia tutaj.

Odwagi, Wontysie! ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

W ciągu pół roku na pewno coś skomentuję! 

;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cóż, nie jestem zwolennikiem zbytniego spoufalania się z czytelnikiem i nie lubię, gdy bohater zwraca się bezpośrednio do mnie. W krótkich utworach to jest do zniesienia, ale w powieści raczej nie. Tyle, że to kwestia gustu. Trochę marszczyłem czoło na pewne nielogiczne kroki, niby Mathias wie, że mag ze stepu przewyższa go o kilka kategorii, a mimo to próbuje go zabić i jest zdziwiony, że mu się nie udało. Niby zabrali mu artefakty i talizmany, bez których czuł się nagi, a mimo wszystko wyzwala olbrzymią moc, niby magowie z Królestwa są torturowani, a tu dziadek Mathiasa okazuje się przyjacielem maga ze stepu. Takie nieścisłości przeszkadzały mi w czytaniu. Jednak bardziej męczyły mnie pytania bohatera

Może podświadomie chciałem zapomnieć o grożącym mi niebezpieczeństwie?

Zresztą skąd miałbym wiedzieć?

Czy dam radę wykonać zadanie?

A powrót? Jeśli jakimś cudem uda mi się wykonać misję, jak wrócę do Królestwa?

Może się przesłyszałem?

skoro rozmawia z czytelnikiem, to pyta mnie? Nie znam odpowiedzi na te pytania.

Wstawka o Riście i Triście taka od czapki, nic nie wnosi do fabuły. Nie bardzo jestem przekonany do slangowych wstawek z naszych czasów w świat fantasy. “Jebane perpetuum mobile, przynajmniej załatwiłem tego skurwiela, szczęka mi opadła” i kilka innych, które brzmią jak z powieści młodzieżowej.

Podsumowując, jest to jakiś pomysł, tylko wykonanie takie drewniane trochę.

Darcon, dziękuję za komentarz. Co do bezpośrednich zwrotów do czytelnika, mi zwykle bardzo się podobają. Jak widać kwestia gustu. Jeśli chodzi o resztę Twoich uwag, to faktycznie są to pewne nieścisłości, jednak w zamyśle to jest jedynie fragment większej opowieści. W kolejnych częściach niektóre sprawy (jak na przykład z tym dziadkiem), planowałem rozwinąć i wyjaśnić :) Jednak faktycznie naprostować te błędy logiczne w dalszej części, może być dość trudno. Jeśli kiedyś postanowię kontynuować to opowiadanie, na pewno wezmę pod uwagę Twoje sugestie. 

Mnie się podobało, mam tylko wrażenie, że niewiele się działo.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka