- Opowiadanie: Fantazjel - O ciemnym lesie gdzieś i o małym chłopcu też

O ciemnym lesie gdzieś i o małym chłopcu też

Czasem zamykam oczy i wędruję do lasu, mego pierwotnego domu. Jest surowy i okrutny. Otula.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

O ciemnym lesie gdzieś i o małym chłopcu też

Oryginalna czcionka: Arrial Narrow, 12

 

O ciemnym lesie gdzieś

i o małym chłopcu też

 

 

I

 

Był sobie raz pewien las. Olchowy las.

Moja przeszłość została za mną, za mgłą, z której wyszedłem, by spotkać te szarobure, ciemnoszare, cieniokształtne sylwetki drzew. Kołysały się i zawodziły donikąd. Wraz z przeszłością zgubiłem pamięć, relacje, umiejętności i osobowość. Również emocje.

Chociaż nie.

Jedna emocja została. Nie umiałem jej nazwać, bo straciłem również rachubę, ale wiem że była jak owa ciemna szpara na środku mych piersi zamiast mostka, z której ustawicznie, ciurkiem, powoli wypływała ciemna maź wsączająca się w moją białą (szarą) koszulę. Czułem jej ścieżki rzeźbiące sobie drogę w dół do mojego krocza i uda. Obślizgłe, obmierzłe, czarcie. Brzydziłem się tym.

Próbowałem tamować wylew dłonią, ale wkrótce ciemność spływała przez moje palce i kapała na ziemię, a tam, gdzie wsiąknęła, usychało życie. A mimo to ropiejąca, otwarta rana nie zabijała mnie ni osłabiała.

Zaiste nieodgadnione są szlaki duchowego lasu i jego mieszkańców.

 

* * *

 

Kroczyłem z mgły w Pustkę. Ja, pielgrzym popielny, dążący do żaru, by na nowo zapłonąć i żyć lub spalić się w obezwładniającej euforii istnienia.

Ale nie. Ja kroczyłem, broczący, a kształty drzew płatały memu wzrokowi figle. Śmiały się załomy kor, pokazywano mnie palcami konarów, drwiono szumem, litowano się pochyleniem gałęzi.

Próbowałem zatkać dziurę suchymi liśćmi, ryzykując przemianę w leszego, ale nic to nie dało. Licho śpi, ja wciąż – broczę.

Stawiam kroki w nibychodzie i czaruję ryby w wodzie.

Tonie, to nie moja myśl, została mi podrzucona przez kogoś.

Kroczyłem przez Olchowy Las, który leżał na północnym południu zachodniego wschodu Milionmilowego Lasu u kresu Pierwoty.

A gdy tak człapałem, drzewa ustąpiły polanie, a na polanie stał dziw. Człowiek z garbem, o kaprawej twarzy, z nosem jak u Baby Jagi, wiecznie ruchliwym okiem, uśmiechem szczerbatych zębów żółto-czarnych. Niezdrów jakiś z zielonkawą skórą. Wypisz, wymaluj, wyczaruj goblin z bajki.

Podszedłem do niego ostrożnie. Nie wiem czemu, nie pytaj. Chciałem, nie miałem przesłanek, nie wszystko musi być racjonalne, a ja zapomniałem wiele.

Odwrócił się do mnie i zakrzyknął:

– Mam!

Cofnąłem się o krok, a on przeprosił gestem i ukłonił się.

– Nareszcie zdobyłem ostateczny dowód na to, że niebytu NIE MA! Bo gdyby był, ludzkość stałaby teraz wyżej, dalej! Mądrzej, sprawniej. Otóż wyobraź sobie wyobraźnię, która sięga do niebytu i przekuwa tę wyobraźnię z niebytu w bytowy wynalazek! Jak łatwo byłoby sięgnąć, jak łatwo byłoby tworzyć, odzyskiwać! Ale niebytu nie ma, przez co wszelka twórczość opierać się musi na bycie. Tedy każda jest odtwórcza, imitująca, kompilująca i nic ponadto! Różowy słoń istnieje, bo istnieje róż i słoń, a to, co nie istnieje jest niewyobrażalne, bo tego nie ma, niebytu nie ma. Rozumiesz?

Z mojej piersi lał się ciemny płyn i brudził moją rękę, mgła podążała za mną, las spoglądał na nas z granicy polany, a ja – rozumiałem.

– To kompletne bzdury. Wyobraźnia sięga w niebyt, powołuje chimery i smoki.

– Tak, tak, możliwe – mruczał do siebie – lecz chimery nie są niczym innym jak kompilacją psychicznych fobii, a smoki to przecież fenomenologia Husserla. Jeśli smoki wyginęły i nie ma nikogo, kto by o tym zaświadczył, to istnienie smoków ciągle jest prawdziwe. No, chyba że mówisz o smokach potencjalnych Lema, które nie istnieją, co jest kompletnym trurlo dyrdymałem.

Zakaszlałem czarną mazią. Osunąłem się na ziemię.

– Jesteś chory?

Pokazałem mu ranę na środku piersi, odsuwając rąbek koszuli.

– Niedobrze. Widywałem już takich jak ty. Tutaj. Chcieli być wielcy, wykreować coś z niczego, coś zupełnie nowego z niebytu. Próbują coraz bardziej, odkrywają poprzedników, próbują, odkrywają, próbują. W końcu dochodzą do prostej reguły – że się nie da. Nie są na tyle bezczelni, by przypisać sobie zasługi czyjejś wcześniejszej pracy, a zżera ich ambicja i niemoc, dobrze, dobrze się temu przyjrzałem. Wkrótce nie wytrzymują ze sobą, o tak i wycinają się z siebie, wyrywają z korzeniami i przybywają tutaj. Biedulki popielne dopalają się w lesie i gasną. Wiem to wiem, tra la lem. – podskoczył, klasnął podeszwami.

Byłem przerażony. Chyba… odczuwałem protezę przerażenia. Chyba, że to ta Emocja była przerażeniem. Może bałem się tej prawdy, którą mi objawił. Czy ja też byłem jednym z impotentów pióra? Nie pamiętam. Nie.

– Ale ty ropiejesz! – był zaskoczony – twój organizm odrzucił stratę. Może jeszcze nie jest za późno na uzdrowienie. Weź, weź to – owinął pierś moją szarą szmatą. – Idź, idź przed siebie. Może spotkasz… jeśli nie jest… może się nie wypalisz.

 

* * *

 

Nie wieszszszsz mu… nie wierzyszszszsz mu… nie – szeptały olchy w ciemnym lesie w ciemną noc.

Nie wierzyłem. Wiedziałem zrazu, że kłamie każdym słowem, ten chromy dziadyga ze swym kaprawym okiem. Emocja nie odpowiedziała na jego mowę, pomylił się.

Sssssssstary pomyleniecccccccc.

Przynajmniej krwawienie ustało. Tak się mówi. Gdy płyn leci z otworu. Nie musiałem już zasłaniać dłonią dziury. Miałem tylko nadzieję, że nie zaleje mnie od środka.

Usłyszałem krzyk w lesie gdzieś. Odbił się od tafli wody i powędrował we wsze strony.

Przyspieszyłem, bo moja Emocja drgnęła, maź nabiegła do ust, ciurkiem pociekła do brodzie, aż musiałem splunąć. Ciężki smak, żelaza i pustki.

Stare olchy szeptunki opowiadały mnie, dziecku oddanemu pod ich opiekę, bajki o starych wojownikach, o charakterach, autystycznych fluidach, adolescencji i infantylności, o popiele i żarze, ogniskach i strażniczkach ognia, znakach, piętnach i wędrówce.

Nie opowiadały mi natomiast o mnie, o tym, czym się stałem i co mam zrobić, kogo szukać, by siebie odnaleźć, co czeka mnie tam i o czym szumią wierzby, i mówi goblin, i o co mu chodziło, i co w ogóle?

A gdy liście wyszumiały mi wszystko w mej powolnej wędrówce i jęły powtarzać wszystko od początku jak nierozgarnięty aktor nauczony jednej kwestii, obudziłem się z pochylenia moich barków i rozejrzałem się na boki.

Wokół, pochowane przed wzrokiem, ukryte w zmyślnej mozaice szarości istniały sobie posągi. Szare posągi rycerzy w różnych pozach. Na ich skalistych ciałach gdzieniegdzie pojawiały się ogniste żyłki, ale niewiele było takich.

Owi niestrudzeni w swej stagnacji bojownicy mieli piersi przebite na wylot, tak że stojąc na wprost widziałeś przez pierś ich, co się za nimi czaiło.

O bracia w niemym, okrutnym świadectwie mej rychłej możliwości, czemu nie ukryliście się głębiej?

Zapomniałem o dalekim krzyku, nie pamiętam już skąd dochodził. Stamtąd? Stamtąd? A przecież przeszył mnie i rozbudził Emocję. Co mi teraz odpowiesz Emocjo, jaką drogą mnie poprowadzisz? Chcesz skończyć jak tamte? Być ledwo tlącym się ognikiem, wijącym na kamiennych posągach?

Och, drgnęłaś. Drgnęłaś, więc prowadź. Tam, tam na pewno? Tak, wiem, słowo pewność w Milionmilowym lesie to herezja, prowokacja i przekleństwo, nie użyję go więcej.

Idę tam, gdzie szumi woda, łagodny potok, strumyk, bród, rzeczka. Płynie, płynie.

Tam las łagodnie ustępuje miejsca płynięciu, szanuje, sakralizuje. Robi się przestrzeń, powietrze pod kopułą olch. Ciągle ciemno, ciągle mglisto. W lesie gdzieś.

Nad strumykiem siedzi chłopiec i płacze. Nie mogę dostrzec jego twarzy, rysów ust. Jest świetlistą postacią, samym światłem obleczonym w chłopięce kontury. Gdy siedzi tyłem rozpoznaję jego uszy i czubek głowy, gdy odwróci się w bok, uszy znikają, widzę nos i usta. Nie migocze jego aura, ale kształt.

I płacze. Szlocha. Rozpaczliwie, a Emocja odpowiada na jego wyrzut. Bandaż nasiąka wreszcie i zaczyna przepuszczać ciecz przed siebie. Znów płynie mi tułowiem.

 

 

 

 

II

 

Dziecko, czemu płaczesz?

Czy nie widzisz, że wraz z twoim szlochem chce mi rozerwać serce, którego nie mam?

Czemu skazujesz mnie na przejście przez Dolinę Cieni?

Widzę cię, chłopcze, siedzącego nad wodą i płaczącego. A rzeka pachnie jak popiół. I deszcz jest popiołem. Czy twoje łzy…

– Dziecko, czemu płaczesz?

Odwraca głowę i patrzy na mnie. Nie interesuję go, nie interesuje go moja szara twarz. Znów patrzy przed siebie twarzą bez twarzy, jasnością samą i błyskiem na policzkach.

– Smutno mi.

Szepcze to, a jego usta poruszają się, ale nie dostrzegam tego ruchu, bo cały jest jeno białym konturem.

Zaczyna sobie coś nucić jak to dziecko, ale to nucenie łamie się, głosik rwie się szlochem, choć po chwili heroicznie podejmuje zatrzymaną melodię.

Nie ma wokół niego zamarłych rycerzy, drzewa też zostały z tyłu. Jest tylko głaz, na którym siedzi i ta rzeczka o dziwnej barwie. I deszcz znikąd.

Jesteś tu sam, bez nikogo, inny niż goblin, niewinny, bezbronny. Czemu tu jesteś? Kto cię szuka tam, kto cię tu znajdzie? Samego nad rzeczką.

– Chłopcze, czemu płaczesz? – pytam.

– Płaczę, bo odszedł i już nigdy, przenigdy nie wróci. Boję się.

Czemu się boisz? Nie rozumiem, pozbawiony jestem rozumienia, choć Emocja drga szalona. Pulsuje w skroniach.

– Straciłeś kogoś? Mamę?

– Woził mnie po całym pokoju na plecach, mój dzielny rumak. A teraz już mnie nie wozi na plecach, bo leży na plecach, oczy ma zamknięte, ciężkie ręce, ciężkie nogi, leży i nie ma go.

– Tata?

Kręci przecząco głową, ociera łzę z policzka.

– Ale jego też stracę i mamę, i dziadków, i wszystkich, i zostanę sam, tak strasznie sam w tym lesie, i na końcu umrę. A ja nie chcę. Nie chcę do pustki… – skulił się, podciągnął nogi pod brodę i objął rękoma. Szeptał sobie kołysankę.

– Już od dawna, już od dawna, już od dawna to wiedziałem.

I co z tego, i co z tego, i co z tego przyszło mi?

Ta dziwna mowa budowała kokon apatii wokół niego.

Wciąż błyszczał.

Chciałem go pocieszyć.

– Synku mój, kochanie, on poszedł do nieba z innymi dzielnymi rumakami. Spotkasz się z nim, z wszystkimi się spotkasz… – i gdy mówiłem, wiedziałem jak słabe są me słowa.

– Nie ma nieba, nie ma piekła, nie ma duszy, nie ma nic. – zanucił łamiącym się głosem – Nie ma niebytu, z którego mógłbym go wyciągnąć. I siebie.

– Anioły czuwają nad tobą i nad nimi, złoty Bóg o wielu twarzach, Jahwe, Allach, Kami, Dzeus i Elohim. Odyn, Budda, Tyr i Ormuzd czy Amaterasu, a Isztar. A może wrócą w samsarze, esencja została w naturze, część żyje w twoich wspomnieniach… – bełkotałem swoją mantrę do chłopca.

– Wszystko to są kłamstwa potwora stworzonego jako skomplikowany mechanizm, który nie może pogodzić się z wrodzoną wadą – sucho stwierdził, wypowiedział regułę z pamięci. Me-cha-nicz-nie.

Jejku, proszę, nie szlochaj już, bo i ja zacznę.

Czy moją Emocją jest rozpacz? Czarna, mętna antynadzieja, nie-nadzieja na coś, odarcie ze spojrzenia w górę? Spojrzałem w górę.

Ciemne olchy przysłaniały niebo. A może jego tam nie było, skąd mogę mieć pewność, że coś tam jest? Nie mogę.

Jest tylko las olch, olchowy las, a w tym ciemnym lesie gdzieś ja i posągi, cień, ciągła szumów gra i popielny deszcz, i popiołu bród, i niebytu nie ma, a na końcu chłopiec, co lśni jak łza.

Moja flegma popłynęła mi oczami, by ułudę płaczu dać. Choć przedrzeźniania gest to się zdawał być, to jedyne, na co było mnie stać.

– Nie chcę, żebyś płakał.

– Ale tak już jest. Myślałem, że jak przyjdę nad rzekę i posłucham żab to…

Zrozumiałem, że to on.

I rzeka popielna i popiół deszczu, i jałowa polana.

Pod moimi nogami kałuża. Odkleiłem od niej nogę. Drugą nogę. Jak krew, jak ropa. I podszedłem do niego.

Czuję.

Obejmuję go całym sobą, całuję w czubek głowy.

Szumię mu do ucha „No już, przestań, już jestem, nie płacz, proszę.”, a on wtula się i już nie szlocha, tylko płacze pełną piersią, a płacz ten jest ciężki i wyzwalający. Więc przytulam go mocniej, a on obmywa łzami moje ropne strumienie, wlewa się w moją cieknąca ranę, przelewa się, a ja nie mam tchu. Rozchylam usta, otwieram szeroko oczy. Nie mogę oddychać. Tulę go, posoka leje się strumieniami, on wlewa się we mnie, przestaje lać, a rana się zasklepia.

A ja w końcu mogę zaczerpnąć powietrza, płuca nalać życiem i smakuje mi to powietrze. Przyjmuję cały smutek, całe cierpienie, już nie chcę tego odrzucać, prawdziwe łzy zmywają mi z twarzy czarne ślady.

Wydech. Obłok pary. Obłok pary, prawdziwy! Kumkanie żab, słyszysz?

I mgła, która mnie dogoniła i zaraz mnie wchłonie, zaraz mnie wchłonie całego.

Oddycham. Zrywam z siebie opatrunek. Ciało. Białe, nowe, dopiero co zasklepione.

I ta mgła, która mnie dogoniła i zaraz mnie wchłonie, zaraz mnie wchłonie całego.

I to kumkanie żab.

 

Stryjowi

Koniec

Komentarze

Lektura jest bardzo dołująca. Jedyne, co mi się w tej chwili z nią kojarzy, to Gorzkie Żale. Polecam żałobnikom. Nie moje klimaty.

Nie obiecywałem lekkiej lektury. Przyjmuję twoją opinię, niemniej zachęcam do szerszych odczytań. Nie chodziło mi o wypłakanie się.

smiley – buźka dla zachowania równowagi.

Nie wiem, wszystko zdaje się ograne.

Uch, za bardzo poetyckie, jak dla mnie.

Niewiele zrozumiałam. Widzę odwołania do różnych utworów. Mam wrażenie, że to jakaś wyszukana metafora, której nie łapię. Chyba że chodziło o banały na temat samotności.

Odwrócił się do mnie i zakrzyknął

– Mam!

Dałabym tu dwukropek.

Babska logika rządzi!

Poetycka proza. Mhm.

 

“Niewiele zrozumiałam. Widzę odwołania do różnych utworów. Mam wrażenie, że to jakaś wyszukana metafora, której nie łapię. Chyba że chodziło o banały na temat samotności.”

 

Po trosze oba. I żaden z powyższych.

Nie wiem, wszystko zdaje się ograne.

No właśnie. A ja preferuję konkretne sytuacje, z minimalną ilością niedomówień.

Ale to nic osobistego. Zaczynam się bać, że dojdziesz do wniosku, że to forum Cię nie lubi.

Babska logika rządzi!

Czy może być coś bardziej przerażającego od viagrobota?! :)

 

Przetrwałem go i jestem z Wami. I nadal będę szyfrował moje grafomaństwo wymyślną grą poetycką.

Nie wiem, wszystko zdaje się ograne.

Hmmm. Nie wiem, nie zdążyłam obejrzeć szaleństw bota… ;-)

Babska logika rządzi!

…jak owa ciemna szpara na środku mych piersi zamiast mostka​… – Facet ma piersi?

samsarze – chyba sansarze

Mnie tekst do zakończenia, którego nie zrozumiałem, podobał się. Miło mi się czytało tekst w tym stylu. Plusik za cytat z “Sir Roland pod Mroczną Wieżą stanął”. Pomysł naprawdę przedni. Wypalony pisarz, który trafia do tego lasu. Refleksje nad bytem i niebytem. Rana bohatera również była ciekawa, choć nie do końca wiadomo co symbolizuje. Bardzo poetycki tekst czyli w moim guście. Krótko – znakomite opowiadanie.

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Mych piersi – zdaje mi się poetycko poprawne. A żeby nie być gołosłownym, forma występuje chociażby u Czeczota w “Piosnkach wieśniaczych”, z ust wdowca pada:

 

Zgadnij matko dziwny sen,

Co się całą noc mi snuł;

Na mych piersiach sokół siadł,

W uszy gwizdał, w oczy kłuł.

 

Samsara lub Sansara, ciocia Wikipedia dopuszcza obie formy. Może tak piszę ze względu na recenzję Dema w Kinowym ekspresie (albo to było w rozmowie z Markowiczem?), pozwól, że przy tej formie zostanę, bo jest mi bliższa.

 

Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że wyłapałeś smaczki, to mi pochlebia.

Nie wiem, wszystko zdaje się ograne.

Podobno zasadniczo powinno się pisać, że facet ma pierś (w sensie tors), ale w końcu jakieś tam sutki ma… No i licentia poetica.

Babska logika rządzi!

Tak, we współczesnym zapisie nie ulega wątpliwości, że pierś – tors, ale spotykałem się już kilka razy w tekstach literackich z zapisem, który zastosowałem.

Zastanowię się jeszcze, bo zmiana z mych piersi na mej piersi nie wpływa na układ głosek. Chociaż mych piersi brzmi tak dostojnie archaicznie… (dylematy, dylematy).

Nie wiem, wszystko zdaje się ograne.

Emocjonalny tekst i rysunki. Ponura pustka egzystencjonalna. Magia poezji i odśrodkowy ból niebytu. Chyba dobrze by było, gdyby jednak istniał. Podobało mi się :)

Tym razem podobało mi się mniej. Bo jest jakieś nawiązanie do „Króla Olch”, jest podobna jak w poprzednim opowiadaniu metafora twórczego ducha-dziecka, jest gombrowiczowski ze swoimi rozważaniami karzeł (brawa dla Pietrka za wyłapanie cytatu z Browninga!), ale w sumie to wszystko jakieś właśnie postmodernistyczne i odgrzewane. Chyba, że tak miało być (bo nie ma niebytu). Ale tego, z jakiegoś powodu, nie jestem pewien.

Podobnie zresztą jest z grami słownymi. Żeby czytelnik miał pewność, że są one zamierzone i kontrolowane, tekst musi być idealny pod względem technicznym. A tu niestety zdarzają się połknięte słowa i błędy interpunkcyjne. I teraz nie wiem, czy np. „szarobure, ciemnoszare” to celowe powtórzenie, czy wypadek przy pracy.

No cóż, Fantazjelu, po lekturze tego opowiadania nabrałam podejrzeń , że chyba nie uda mi się zostać wielbicielką Twojego talentu.

 

Drgę­łaś, więc pro­wadź. – Literówka.

 

Kiwa prze­czą­co głową… – Kiwanie jest potakiwaniem. Jeśli przeczy, to raczej: Kręci prze­czą­co głową

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, no chyba że Olchowy Las leży w Bułgarii :)

A co do opowiadania – moja znajomość klasyków literatury jest tak żenująca, że nawet szkoda o tym mówić. Siłą rzeczy nie wyłapałam nawiązań, co może trochę wpłynęło na mój odbiór. Jak dla mnie treść niezbyt jasna, niewiele z tego wszystkiego wynikło (w sensie, że to emocje powinny być „motorem” twórczym?). Za to bardzo spodobały się rozważania o niebycie, aczkolwiek ja w przeciwieństwie do goblina doszłam do wniosku, że to ludzka wyobraźnia jest ograniczona i nie sięga niebytu :) Czekam na więcej ;)

Panta rhei (choć niekoniecznie z mainstreamem)

Powielę mój komentarz pod poprzednim opowiadaniem – już jestem po dwudniowej nieobecności, zaraz poprawię wytknięte błędy.

Dziękuję wciąż za próby odczytań, pochwały, nagany i pochodne.

I teraz nie wiem, czy np. „szarobure, ciemnoszare” to celowe powtórzenie, czy wypadek przy pracy. – Drogi Coboldzie-senpai, uwierz we mnie, gdy maluję szarością i cieniem! Mogę jedynie mówić prawdę lub kłamać.

Siłą rzeczy nie wyłapałam nawiązań, co może trochę wpłynęło na mój odbiór. – Jeśli mógłbym popełnić autorski grzech mówienia o własnych utworach, ale nie wpływać na ten konkretny, to tylko podpowiem, że zazwyczaj staram się zbudować kilka pięter odczytań, a żadne z nich nie powinno być przeważające. Dlatego inne odczytanie, bez klasyków, jest po prostu inne, ale nie gorsze. Odwołań nie ma zresztą zbyt wiele (mogą się nasuwać przez kulturowy kontekst, bliskość symboli), a oprócz tego, mówiąc ogólnie, nie zapominajmy o popie.

Nie umiem trzymać języka za zębami.

Nie wiem, wszystko zdaje się ograne.

Ubrałeś coś, autorze, w ładne słowa, ale nie zrozumiałem niestety, co. Przeczytałem, więc zostawiam ślad. Podobał mi się opis wypływającej mazi z początku i świetlistego chłopca. W sumie tylko takie obrazki wyniosłem z lektury, bo treść mnie przerosła.

– Tak, tak, możliwe – mruczał do siebie – lecz chimery nie są niczym innym jak kompilacją psychicznych fobii, a smoki to przecież fenomenologia Husserla. Jeśli smoki wyginęły i nie ma nikogo, kto by o tym zaświadczył, to istnienie smoków ciągle jest prawdziwe. No, chyba że mówisz o smokach potencjalnych Lema, które nie istnieją, co jest kompletnym trurlo dyrdymałem.

 

Autorze, wytłumacz no filozofowi-badaczowi, w jaki sposób smoki to fenomenologia Husserla. Skromny badacz twórczości Lema na szczęście wie, skąd potencjalne smoki (Cyberiada), więc tego tłumaczyć nie trzeba.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

A któż może wiedzieć, co siedzi w umyśle zielonego karła-kłamcy?

Może, ale podkreślam MOŻE (tak, to moje przypuszczenia słów tego starego, kłamliwego wiarusa) chodziło mu o to, że Husserl postulował odkrycie prawdy o przedmiocie, wiesz – jaki element jabłka decyduje o jego jabłkowatości? Obiektywna prawda istnienia. I skojarzył to z tym, że nie można obiektywnie zakładać nieistnienia smoków, bo jaka część świata decyduje o tym, że smoki nie istniały? A może smoki to po prostu ta poszukiwana prawda absolutna, której nie da się poznać empirycznie i jednostkowo. Bo smoki występują w większości mitów (przejaw świadomości?), ale czy ktoś widział smoka?

Mogę jedynie przypuszczać, kaleko tłumaczyć coś, co tkwiło w tamtym czasie w gobliniej czaszce.

Nie wiem, wszystko zdaje się ograne.

Nowa Fantastyka