- Opowiadanie: Luavinda von Degaaris - Litta

Litta

Fragment rozdziału pierwszego porzuconego opowiadania “Litta”.

Oceny

Litta

– Nikt nie mówił, iż droga ta będzie łatwą – rzekł kapłan, wyglądając przez szparę między kamienną ramą okna a pozostałościami witraża w nim.

– Czyż dlatego przyszło mi cierpieć? – wtrąciła szybko, rozkładając ręce z bezradności. – Wciąż się uczyć, poszukiwać, być zdaną jedynie na obelgi ludu? Czy ja tego chciałam? – dodała już spokojniejszym tonem.

– Nikt z nas tego nie pragnął, a i los skierował każdego z osobna na jego własną drogę. – Pogładził długą brodę pomarszczoną, drżącą dłonią, po czym znów wyjrzał przez szparę. – Widzisz, gmin ziarno już zasiał i dogląda, czy aby na polu nie wzeszedł choćby kiełek najmniejszy. Tak też jest i z każdym z nas; musisz być cierpliwa, zbierać siły, ażeby w odpowiednim czasie każdy mógł dostrzec twoje istnienie. Przyczynisz się do wielkich rzeczy, chwalić cię będą, szanować, zaś ty dasz im swoje dobro, owoc swych zdolności.

– A na końcu wygasnę, jak i ty, mistrzu. Znam już twoje słowa – burknęła widocznie niezadowolona.

Starzec zmarszczył czoło jak gdyby przypomniał sobie okropieństwa z przeszłości, ale już po chwili na twarzy jego znów pojawił się z lekka szyderczy uśmiech.

– Tak właśnie toczy się nasz byt na tej ziemi. Tyś ziarnem dopiero budzącym się do życia, natomiast mnie pozostało tylko usunąć się w kąt. Nie zmarnuj szansy, jaką ci dano. – Spojrzał jej prosto w oczy. – Może i teraz wszystko zdaje się być niedorzeczne, jako kpina czy zabobon, lecz uwierz mi, nadejdą czasy, kiedy sama staniesz na czele naszego narodu.

– W takim razie wyruszę na północ, tylko to mnie pozostało. – Już zdążyła przyodziać szarą płachtę, kiedy mężczyzna wtrącił:

– Jeśli taka twa wola, nie powstrzymam cię. Bacz jednak…

– Świadoma swych czynów jestem – rzekła stanowczym tonem, przerywając nauczycielowi.

 

Dosiadła młodego ogiera, którego niegdyś podarował jej pewien chłop za pomoc w żniwach. Nim jednak ruszyła, ukradkiem zerknęła jeszcze na okienko kamiennej wieży, skąd obserwował ją kapłan. Fala rozterek omotała jej duszę, w końcu na długo rozstawała się ze swoim przybranym ojcem. Świadoma była, iż pod jej nieobecność dokończy on żywota, więc tym chętniej podjęła takowe kroki. Nie chciała bowiem oglądać śmierci swojego mistrza.

Podążając przez bór sosnowy, dotarła do niewielkiej wsi, gdzie dostała strawę i miejsce do spania w stodole. Już kolejnego dnia, nim słońce zjawiło się na horyzoncie, wyruszyła dalej.

Poranek był wyjątkowo chłodny, jak na porę wczesnoletnią. Tumany mgieł otulały okoliczne połacie odłogów, bowiem na tej ziemi ani pług, ani ludzka siła nie potrafiły okiełznać usłanej głazami doliny. Zmęczony galopem koń stąpał równomiernie, co raz chrypiąc głośniej jak gdyby ze zmęczenia. Dziewczyna zaś dojadała ostatki niewielkiego bochenka, który wraz ze sobą powzięła na drogę. Jej celem było miasteczko Rendawel, uznawane przez wielu za kolebkę handlu, stolicę wędrowców i wylęgarnię złodziei. Wszystko można było tam nabyć, sprzedać, a nawet wymienić. Przelewały się tamtędy wszelakie donosy z przeróżnych zakątków świata, a i o zaczepkę ciężko nie było – na ulicach jawnie odbywały się grupowe potyczki. W tamtym mieście właśnie zamierzała zasięgnąć informacji, ażeby przysporzyć sobie chęci do dalszej podróży.

Podążała za wozami kupieckimi w stronę zwodzonego mostu, jedynej bramy prowadzącej do miasta. Na kamiennych murach przechadzali się strażnicy, zaś tuż przy bramie stał tuzin uzbrojonych mężczyzn, którzy mogli ściąć na miejscu każdego, kto wydałby się im podejrzany, bądź nie wpłacił sakwy ze złotem za przewóz towarów do miasta.

Wierzchowiec pozostał tuż pod karczmą, do której to udała się dziewczyna. Nienawidziła takich miejsc, kojarzyły się jej tylko z rzeszą pijaków i rozbójników, choć wiadome było, iż tam zasięgnie jedynej potrzebnej jej wiedzy. Znajdujący się kilka kroków od wejścia stół oblegany był przez kilku rosłych mężczyzn żłopiących – jak się domyśliła – piwo ze dzbanów. Dalej, w najciemniejszym kącie, zakapturzeni wędrowcy ukradkiem wymieniali się papierkami, a przy ladzie, na której gospodarz stawiał beczki, by dolewać trunków, przesiadywało trzech, wyglądających na kupców, lecz jeden z nich usnął, zapewne odpowiednio upity. Wolnym krokiem zbliżyła się do owych kupców, a gdy ci dostrzeli jej obecność, prychnęli szyderczo.

– Taka panna w takim miejscu? – rzekł jeden z nich o wyjątkowo zbójeckich rysach twarzy.

– Herbatek tu nie parzą – dodał z miejsca drugi, nieco niższy i grubszy od swojego towarzysza. – Ani ciasteczek nie ma. – Dopił ostatki z kufla, po czym zwrócił się do gospodarza: – Jeszcze jeden, do pełna. Dziś nie ma co szczędzić. – Rzucił na ladę garść złotych monet.

– A dla ciebie? – odparł półżartem w stronę dziewczyny gospodarz.

– Nie po wino, a po informacje przyszłam – mówiła z przekonaniem.

– A na cóż wiedza takiej dziewce? Do garów znawcą być nie trzeba – zakpił siedzący przy stole tęgi mężczyzna o kruczoczarnych włosach i ciemnej brodzie, a współbiesiadnicy zwrócili wzrok w stronę dziewczyny.

– „Na cóż” pytasz, panie. Na północ wędruję, toć chciałabym wiedzieć o nowinach stamtąd – odparła.

Ten jedynie zmierzył ją rozbawionym wzrokiem, po czym przytknął usta do glinianego kufla.

– Północ jest biedna, tylko głupcy i naiwni tam podążają – powiedział nagle gospodarz. – Ani zwierzyny, ani bimbru świeżego, ani też zgrabnych dziewek. Czego ktoś miałby tam szukać?

– Źródła życia, jak legendy mówią. – Rozejrzała się po wszystkich.

Mężczyźni parsknęli śmiechem.

– Wracaj, dziewczę, do swej matki – radził jej gospodarz. – Nie dla ciebie takie wyprawy.

– Czyli w twym mniemaniu jestem zbyt słaba, panie? Chciałbyś spróbować potyczek?

– Bawi mnie twój zapał. – Siedzący przedtem przy stole czarnowłosy mężczyzna, podszedł teraz bliżej lady i postawił na niej pusty dzban. – Odwaga to nie wszystko, moja droga. – Spojrzał na nią z politowaniem. – Trzeba wiedzieć, na co się porywa, znać miarę swych umiejętności, a przede wszystkim swoje miejsce. Jesteś tylko kobietą, lepiej dla ciebie byłoby męża znaleźć i potomków odchować. – W rękę gospodarza wcisnął niewielką sakiewkę, po czym wolnym krokiem opuścił budynek, poprawiając w międzyczasie swój pas.

Słowa mężczyzn nie zraziły dziewczyny do podjęcia działania. Z widoczną pogardą spojrzała ostatni raz na ich twarze, po czym wyszła. Zamierzała dowiedzieć się czegokolwiek o północy w innym miejscu, a jeżeliby się nie powiodło, wyruszyłaby i tak, bez najmniejszej informacji.

Zbliżyła się do swego wierzchowca. Dopięła siodło, które już zdążyło nieco się poluźnić i chwyciła za lejce.

– A więc naszym celem będą ziemie Irminoru? – usłyszała głos za swymi plecami, a kiedy się odwróciła, ujrzała młodzieńca o wyjątkowo jasnych włosach oraz czarnowłosego mężczyznę z karczmy, który jeszcze przed chwilą kpił z niej. 

– Irminor? – zagaiła rozweselona, podchodząc bliżej. – Mnie odradzasz – zwróciła się do ciemnowłosego pana – a sam udajesz się na północ? Czyż to nie kłamstwo?

– Nie twoja to sprawa, dziewko – mówił, nie patrząc na nią, bo i był zajęty wkładaniem tobołków na grzbiet swego konia.

– Pozwól mi ze sobą podróżować – prosiła, podchodząc bliżej.

Ten zaśmiał się ukradkiem.

– Dlaczego niby miałbym ci przyzwalać? Na cóż mi kaleka na drogę? – Dosiadł konia i już miał ruszyć, gry ta złapała jego wierzchowca za uzdę.

– Znam się na władaniu mieczem, umiem polować, stawiać obóz, rozróżniać zioła i uniosę nawet cztery wiadra z wodą naraz – mówiła szybko, ażeby zdążyć wymienić wszystkie swoje zdolności, nim panicz odjedzie.

– Panie – rzekł blondyn, lecz mężczyzna przerwał mu, unosząc dłoń.

– Bardzo ci śpieszno, widzę, coś cię tam za mocno przyciąga, lecz ja nie będę twym opiekunem. Jeśli starczy ci odwagi i wytrwałości, podróżuj z nami, ale sama musisz o siebie zadbać.

Wielce rada dziewczyna pośpiesznie dosiadła swego wierzchowca i podążyła za mężczyznami.

Choć dzień zapowiadał się ponuro, już w południe zza szarawych obłoków wyłoniły się pierwsze przebłyski słońca. Na okoliczne nieliczne łąki wyszli chłopi z kosami, a kobiety pognały bydło w stronę głębokiego rowu. Dziewczyna zaś wsłuchiwała się w śpiew polnych ptaków, one zawsze przypominały jej o czasach dzieciństwa, kiedy to wraz z kapłanem wybierała się na przechadzki, aby poobserwować leśną zwierzynę. Uwielbiała być blisko natury, miłość tę zaszczepił w niej jej przybrany ojciec.

– Skoro podróżować nam razem przystało, rzeknij, dziewko, jak cię zwą – odparł blondyn, wyrywając ją z zamyślenia.

– Jestem Litta, a tobie jak na imię?

– Nawel.

– A jak zwą twego pana?

– Shan Vatainel z rodu Meradvalów – odparł obojętnym tonem mężczyzna o kruczoczarnych włosach.

– Dlaczego więc nie masz korony i nie tkwisz w pałacu? – zakpiła z niego Litta. W końcu ród Meradval był jednym z wpływowych w kraju.

– Bom nie księciem, a bękartem – odparł wielce uradowany, jak gdyby jego nieczystość rodowa była powodem do dumy. – Na co mnie głupie przekomarzania, kto komu panem? To nie moja bajka, tam nie ma życia, którego pragnę.

I znów zapanowała cisza. Więcej nie podejmowali tematów, toć i nie mieli o czym rozmawiać. Oni, jako mężczyźni, widzieli ją jedynie jako dziewkę, jedną z wielu innych kobiet, którą prędzej czy później wędrówka zacznie nużyć. Nie wierzyli w jej możliwości, bo cóż może taka dziewczyna? Lecz, nim mieliby się od niej odłączyć, liczyli jeszcze na przynamniej kilka posiłków z jej rąk, wypranie ubrań, wyczyszczenie skórzanych butów, czy choćby zaspokojenie rządz cielesnych. Natomiast ona, podążając za nimi niczym pies, pragnęła znaleźć sobie nowe miejsce do życia. Była ciekawa świata, spragniona przygód i, jako niemalże wyjątek wśród kobiet, chciała dalej się szkolić w walce. Wiedziała, że jako dziewczyna będzie miała pod górkę, lecz nie zniechęcało to jej, a wręcz przeciwnie, była gotowa na poświęcenia oraz ukazanie światu swego istnienia, jak mawiał mistrz. 

Koniec

Komentarze

Powiem tak, świat przez ciebie wymyślony nawet można sobie wyobrazić, z historią gorzej, gdyż to tylko fragment, ciężko więc powiedzieć, czy wciągnie, czy nie. Niestety spore braki w warsztacie. Próbujesz stylizować opowieść na stary język ale trochę topornie to wychodzi. Brak ogłady i lekkości. Co nie znaczy, że należy przestać, wręcz przeciwnie, należy pisać jeszcze więcej :)

 

Piszę innym stylem, a ten kawałek to była tylko próba, o czym nie wspomniałam wcześniej. Dziękuję za komentarz. :)

Hmmm. Fragment nie zainteresował – nie ma w nim nic, co by mnie wciągnęło, zachęciło do poznania dalszego ciągu. Żadnej tajemnicy, zbliżającego się do ulubionych postaci zagrożenia, ważnego zadania do wykonania… Nic.

Stylizacja daje efekt raczej patetyczny.

Dosiadła młodego ogiera, którego niegdyś podarował jej pewien chłop za pomoc w żniwach.

Cholernie bogaci chłopi mieszkają w Twoim uniwersum.

wypranie ubrań, wyczyszczenie skórzanych butów, czy choćby zaspokojenie rządz cielesnych.

Sprawdź w słowniku, co znaczy “rządz”. Możesz się zdziwić.

Babska logika rządzi!

Przykro mi, fragment nie zachęcił mnie do towarzyszenia Littcie w podróży na północ. Podjęłaś próbę stylizacji tekstu, ale to chyba nie był dobry pomysł, tym bardziej, że wplatasz weń wyrażenia, które nie powinny się tu znaleźć, np.: To nie moja bajka, bę­dzie miała pod górkę, wspominasz też o herbatce.

Wykonanie pozostawia wiele do życzenia.

 

Już zdą­ży­ła przy­odziać szarą płach­tę, kiedy męż­czy­zna wtrą­cił… –> W co przyodziała szarą płachtę?

Płachty nie można przyodziać! Można ją przywdziać, można przyodziać się w nią, można też się w nią odziać.

 

do­ja­da­ła ostat­ki nie­wiel­kie­go bo­chen­ka, który wraz ze sobą po­wzię­ła na drogę. –> Powziąć można jakąś decyzję, ale nie chleb. Chleb można ze sobą zabrać, wziąć.

 

Prze­le­wa­ły się tam­tę­dy wsze­la­kie do­no­sy z prze­róż­nych za­kąt­ków świa­ta… –> Co to znaczy? Kto na kogo donosił?

Poznaj znaczenie słowa donos.

 

a przy la­dzie, na któ­rej go­spo­darz sta­wiał becz­ki… –> …a przy szynkwasie, na któ­rym gospodarz sta­wiał becz­ki

 

rzekł jeden z nich o wy­jąt­ko­wo zbó­jec­kich ry­sach twa­rzy. –> Co decyduje o zbójeckości rysów twarzy?

 

Her­ba­tek tu nie parzą… –> Skąd znano herbatę?

 

Do­pię­ła sio­dło, które już zdą­ży­ło nieco się po­luź­nić i chwy­ci­ła za lejce. –> …chwy­ci­ła wodze.

Lejce służą do powożenia zaprzęgiem.

 

rzek­nij, dziew­ko, jak cię zwą – od­parł blon­dyn… –> Komu odparł blondyn, skoro nikt go o nic nie pytał?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka