- Opowiadanie: Deirdriu - Wspólnicy i diamenty

Wspólnicy i diamenty

“Chlebem i solą ludzie ludzi niewolą”

 

Serdecznie dziękuję Finkli za pomoc. Współpraca z Tobą to sama przyjemność. Mam nadzieję nie gubić tylu przecinków, a byłoza to już tylko przeszłość ;)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Cień Burzy, Użytkownicy II

Oceny

Wspólnicy i diamenty

Pola wysiadła z samochodu niechętnie. Urzekająca okolica i iście bajkowy dworek nie były w stanie poprawić jej nastroju. Z kolei Jarek miał na twarzy pełen zadowolenia uśmiech. Co kilka minut powtarzał, że są bliscy całkowitej zmiany dotychczasowego życia. Pola nie mogła się nie zgodzić – jeden wieczór i jadą na lotnisko, aby odlecieć na drugą stronę globu.

– Ja pierdolę – powiedział Jarek ze wzrokiem wlepionym w historyczny budynek. – Skąd oni to wytrzasnęli?

– Możesz nie przeklinać? – żachnęła się Pola. Wiedziała, że narzeczony umiał się właściwie wysławiać. Niestety, kiedy Jarek był poza obraną rolą, wychodziła jego prawdziwa natura, z którą coraz trudniej było się jej pogodzić.

– Mają chody, co nie? – dodał pełen entuzjazmu.

Pola do końca nie wiedziała, kim są oni. Oni, czyli wspólnicy. Jarek twierdził, że ich dobrze zna, a ona wiedziała swoje. Zwykłe kłamstwo i zgrywanie chojraka. Cholerny, drobny złodziejaszek, myślała. Łeb pełen idiotycznych pomysłów. Nie wiedziała, co ją aż tak zaślepiło, że pędziła za nim niczym cielę na rzeź.

Wzdrygnęła się. Zaskoczyły ją zimne dreszczy przebiegające wzdłuż kręgosłupa. Skrzyżowała ręce i rozejrzała się wokół siebie. Na szczęście Jarek był zbyt zajęty wyobrażaniem sobie przyszłego szczęścia, aby zobaczyć zaniepokojenie Poli.

– Kurwa – mruknął.

Kobieta głośno westchnęła, wyrażając dezaprobatę. – O co chodzi?

– Będzie trzeba sprzątać.

– Na pewno są pokrowce – odparła. – Będzie trzeba je tylko ściągnąć.

Jarek wyglądał na usatysfakcjonowanego sugestią. Oby tylko się nie rozczarował, powiedziała sobie w duchu. Mężczyzna niezbyt chętnie angażował się w domowe obowiązki, ale perspektywa plaży i kolorowych drinków mogła zachęcić do czyszczenia szamba. Ten sukinsyn mógł zrobić wszystko, byleby się opłacało. Nie żeby posiadanie narzeczonej zobowiązywało do czegokolwiek.

Piaszczystą ścieżką doszli do drzwi domu. Jarek wyciągnął klucz z kieszeni. Drżały mu dłonie i ledwo trafił do zamka.

– Pamiętasz kod alarmu? – zapytał.

– Pewnie – powiedziała drwiąco. – Cykasz się? Ty?

 

Jarek określił plan pieprzonym teatrzykiem. Poli od razu to się nie spodobało. Sceptycznie podchodziła do wyskoków narzeczonego, którego kryminalne życie było przerywane krótkimi odsiadkami za kradzieże. Upiekło mu się i nie siedział za rozboje. W każdym razie, sukcesów nie osiągał. Czasem myślała, że zachowuje się jak rozwydrzona nastolatka, która biega za nieodpowiednim facetem. Nikt nie pochwalał tego związku do tego stopnia, że rodzice kobiety wycofali się z finansowego wsparcia córki, studentki akademii sztuk pięknych. Z pomocą Jarka, dawała sobie radę i rzuciła studia.

W końcu czekała na nią o wiele ciekawsza przyszłość.

 

Wszystko lśniło czystością – drewniane meble, fotele i kanapy z materiałowymi obiciami, porcelanowe bibeloty, kryształy. Tyle pięknych przedmiotów widziała jedynie w filmach i muzeach. Nie tylko mogła ich dotykać, ale też udawać, że należą do niej. Jarek otworzył szeroko usta. Wyglądało, że będzie musiał się dłuższą chwilę przyzwyczajać się do nowego otoczenia. Wcześniej gościli w drogich apartamentach, ale one były na wskroś współczesne z abstrakcyjnymi bohomazami i sofami o zbyt wymyślnych kształtach, aby na nich siedzieć.

– Wszystko przygotowali – powiedziała Pola. Czubkami palców dotykała jedwabnej tapety zdobionej delikatnym, roślinnym wzorkiem.

– Mówiłem – odpowiedział Jarek z triumfem w głosie.

Pola z zadowolonym uśmiechem spojrzała na narzeczonego. – To chyba może się udać.

– Obsypię cię diamentami, kochanie.

Jarek podszedł do niej i uniósł w powietrze. Zaśmiała się niczym mała dziewczynka. Wszystko było takie nierzeczywiste.

– Rozejrzę się dalej – zaproponował Jarek. – A ty?

– Jeszcze tu zostanę.

– To dopiero salon.

– Mamy przecież jeszcze chwilę.

Narzeczony postawił Polę z powrotem na podłodze. – Niech ci będzie, ale potem założysz tę seksowną kieckę.

– Żeby ten stary cap się ślinił? – wypaliła z niezadowoloną miną.

Niestety, też musiała odstawiać teatrzyk. Mimo, że Damian Miarecki miał młodą żonę, to lubił rozglądać się na boki. Pola pasowała idealnie, bo była przeciwieństwem Lizety.

– Kochanie, wiesz jak ważny jest czas.

Nieznacznie pokiwała głową. – Nie znoszę, jak się gapi na mnie.

Jarek przycisnął Polę mocniej do siebie. – Jeżeli będzie trzeba…

Narzeczona odepchnęła go gwałtownie. – O czym ty mówisz? – zapytała piskliwym tonem. – Mam iść z nim do łóżka?

Mężczyzna skrzyżował ramiona. Na twarzy wykwitła mina niezadowolenia. Pola nie mogła uwierzyć, ile jej narzeczony przechodzi transformacji. Z jednej strony, zgrywa kompletnego idiotę, aby po chwili zostać eleganckim i wyrafinowanym biznesmenem. Teraz był po prostu dwulicowym sukinsynem. Jak mógł oczekiwać czegoś takiego?

– A może ty chciałbyś przelecieć tę chudą szczapę? – krzyknęła.

Jarek stał niewzruszony. – Jeżeli będzie trzeba – odparł chłodno.

– Zwariowałeś.

– Sam mi mówił – odparował Jarek. Pola obdarzyła go zdziwionym spojrzeniem. – Mówił mi, że z chęcią by cię przeleciał.

Pola nie wierzyła, w jakim punkcie życia właśnie wylądowała.

– Już długo odwlekałem. Dzisiaj nie możemy pozwolić sobie na błędy.

Kobieta kiwała przecząco głową. Łzy napłynęły do oczu. Nie wierzyła własnym uszom.

– Aż tak?

Chwycił ją mocno za ramiona. – Wspólnicy właśnie wyczyszczają ich konta. Późnym wieczorem robią włamy i zabierają z sejfów diamenty. Kurwa, Pola! Diamenty!

Zbyt piękne, aby było prawdziwe.

 

Jarek rozglądał po domu, a Pola przyniosła z samochodu torbę z zapasowymi ubraniami. Było jeszcze wcześnie. Miareccy mieli przyjechać około piątej po południu. Kobieta straciła chęć rozejrzenia się po zabytkowym domu. Urok prysł niczym bańka mydlana. To, co wydawało się tak piękne, zaczęło pachnieć stęchlizną. Ozdoby z porcelany i szkła były tandetne, bez względu na wartość. Jedwabną tapetę pewnie podjadały mole. W domu pojawił się mrok.

Pola rzuciła torbę na podłogę głównej sypialni. Łóże z baldachimem pościelone atłasem wydało się jej wulgarne. Bordowy kolor nie był zbytnio na miejscu. Czyżby Jarek wcześniej ustalał, jak ma wyglądać ostatni wieczór?

Jedno wielkie oszustwo, którego granic nie mogła być pewna. Czy na pewno jest wspólniczką, a może tylko na doczepkę? Wszystko szło zbyt gładko i nie raz snuła podejrzenia. Jarek przekonywał, że nie ma czego się obawiać. Może on nie miał.

Przedstawienie ciągle trwało.

 

Na kuchennym stole leżała wielka pajda chleba z miseczką soli. Taca została ozdobiona wstążkami i polnymi kwiatami. Wspólnicy nawet pomyśleli o wystawnym, tradycyjnym przywitaniu. Nawet ona byłaby pod wrażeniem, gdyby nie jeden szkopuł. Spory kawałek chleba został wyrwany.

– Kretyn – syknęła przez zęby. Aż tak był głodny? Nie domyślił się niczego? Jak mogła darować takie oznaki ignorancji? – Jarek! – krzyknęła. – Gdzie jesteś?!

Nie odpowiedział. Musiał wyjść na podwórze.

Pola spojrzała jeszcze raz na chleb. Skórka była przyjemnie zarumieniona, a promienie słońca powodowały, że lśniła. Ślinka napływała do ust. Będą musieli zrezygnować z efektownego przywitania, więc nie musi sobie odmawiać poczęstunku.  

Chleb miał dziwny posmak, ale nie mogła się powstrzymać przed wzięciem kolejnego kawałka. I następnego. Był przepyszny. Najsmaczniejszy, jaki w życiu jadła.  

 

Lizeta Miarecka przerażała Polę. Chorobliwie chuda, blada; z małymi, obwisłymi piersiami. Długie, ciemne włosy nosiła rozpuszczone, albo związane w niedbały kok na czubku głowy. Twarz miała ostre, wyraźne rysy. Zielone oczy przyglądały się wszystkiemu i wszystkim przenikliwie, ale z drwiną. Nie była piękna, jednak przyciągała wzrok swoją nonszalancją. Pod prostymi sukienkami, bardziej przypominającymi koszulki nocne, nie nosiła bielizny, o czym poinformowała Polę, jakby ten szczegół był nader istotny. Młodsza kobieta starała się ukryć zniesmaczenie. Przecież miały się stać przyjaciółkami.

Damian wyglądał na zadowolonego z żony, mimo taniej wulgarności, jak to określała Pola. Lizeta nie należała do rodzaju małżonek trofeum. Czasem sprawiała wrażenie starszej od zażywnego, zawsze opalonego męża, który był zbyt bezpośrednim typem, rzucającym niewybrednymi żartami. Nic zadziwiającego, że oznajmił Jarkowi o niedwuznacznym zainteresowaniu.

Miareccy przyjechali bentleyem punktualnie. Lizeta śmiała się głośno i przekomarzała z mężem, kiedy szli w kierunku narzeczeństwa czekającego przy drzwiach. Oczywiście, ubrała się w butelkowozieloną koszulkę nocną. Darek z kolei wybrał marynarkę o podobnym odcieniu i starte na kolanach dżinsach. Jarek wyglądał śmiesznie w garniturze, ale taki sposób prezentacji wybrał – perfekcyjny do obrzydliwości. Pola musiała dostosować się w markowej sukience z nadrukiem gigantycznych maków.

Cyrk, pomyślała Pola. Czuła się niczym kukiełka w drogich szmatach.

Kobiety pocałowały się trzykrotnie w policzki. Mężczyźni mocno uścisnęli dłonie. Damian nagle przytulił całym ciałem Polę. Lizeta nie przejmowała się, zajęta kokietowaniem Jarka. Ich standardowy rytuał.

Wieczór zapowiadał się zwyczajnie, a letnie słońce jeszcze długo miało nie zajść za horyzont.

 

– Niesamowite miejsce – westchnęła Lizeta. – Czyżby jakieś szlacheckie pochodzenie, Jarku? – zapytała zalotnie.

– Nic mi o tym nie wiadomo – odparł.

– Skromny. – Damian klepnął młodego mężczyznę w plecy.

Pola zaśmiała się cicho. Wszystko musi wyglądać normalnie.

– Nie macie tutaj zasięgu – powiedziała Lizeta. – Jesteśmy odcięci od świata. Darku, czy to nie wspaniałe?

– Oczywiście, skarbie.

Polę zmroziło. Wymiana zdań brzmiała zwyczajnie, ale język ciała bogaczy sugerował co innego. Nie mogła odgadnąć znaczenia.

Byli zachwyceni wnętrzem. Lizeta cały czas podkreślała urodę kolejnych przedmiotów.

– Zaraz przyniosę herbatę i kawę – powiedziała Pola.

– Czyżby w porcelanowych filiżankach? – zapytała Lizeta z udawaną dziecinną ciekawością. Była zbyt ostentacyjna, pomyślała kobieta.

Kto tutaj gra? Pola stanęła w drzwiach korytarza prowadzącego do kuchni. Małżeństwo Miareckich i narzeczony wyglądali jakby zastygli na scenie, czekając na sygnał reżysera. Nic nie rozumiała. Wcześniej dało się wyczuwać wymianę niezobowiązujących gestów, sprawdzających wzajemne intencje. Młode narzeczeństwo złodziejaszków zdało egzamin, bo Miareccy byli w tym domu. Teraz Pola została wykluczona, zupełnie niepotrzebna. Miała tylko przynieść poczęstunek, niczym zwykła pokojówka.

 

– Wszystko dobrze? – zapytała nagle Lizeta, która weszła do kuchni. Roztoczyła wokół siebie silny zapach ziołowych perfum.

– Tak – odparła machinalnie Pola. Nakładała na srebrną tacę bezy. Ciągle była zaskoczona, że nawet spiżarka została wyposażona. Chleb leżał wciąż na stole. Zauważyła, że Lizeta zaczęła się mu przyglądać.

– Przepraszam – powiedziała Pola uniżonym tonem.

– Za co?

– Jarek wziął kawałek, a miało być na przywitanie.

Lizeta zaśmiała się ostro. – Kochanie moje…

– Naprawdę…

– Przecież ten chleb jest dla was.

Polę zmroziło. – Słucham?

– Na przywitanie.

Prawda spadła na Polę niczym lawina śnieżna. Oniemiała. Chciała zrozumieć co się dzieje. Genialny plan wziął w łeb?

– Nie rozumiem – wydukała młoda kobieta i wybiegła czym prędzej z kuchni. Wołała Jarka, ale ten nie odpowiadał. Wpadła do salonu. Zobaczyła nogi narzeczonego leżące za sofą. Było słychać dźwięk skrobania. Zza oparcia zabytkowego mebla wychynęła pokryta krwią głowa Damiana.

W gardle Poli zatrzymał się krzyk. Chciała wymiotować, uciekać, płakać, zrobić cokolwiek. A jedyne, co mogła, to gapić się tępo w Miareckiego, którego spojrzenie było martwe.

Za plecami usłyszała stukot obcasów. Lizeta zmierzała do salonu miarowym krokiem.

Pięknie, pomyślała Pola, zabici przez parę bogatych popaprańców.

– Moja droga Apolonio – powiedziała Lizeta, kiedy przekroczyła próg pomieszczenia. Spod sofy zaczęła wypływać kałuża krwi. – Witamy w naszym pięknym dworku. Mam nadzieję, że ci się spodobał – ciągnęła spokojnie.

– Jesteście popierdoleni! – krzyknęła Pola.

Lizeta roześmiała się perliście. – To wy chcieliście nas okraść.

– Czemu nie zadzwoniliście na policję? – Nie wierzyła, że zadała właśnie to pytanie, ale tak naprawdę, to kontakt ze służbami był normalnym rozwiązaniem, a nie krwawa jatka.

Lizeta kojącym tonem poprosiła Polę, aby usiadła. Posłuchała. I wtedy do umysłu młodej kobiety doszło, że nie może uciec. Wcześniej wydawało się, że opanował ją szok. Drzwi na taras były otwarte na oścież. Tylko chwila wystarczyła, żeby wybiec na zewnątrz, do lasu, gdziekolwiek, byle jak najdalej. Jednak czuła, że coś w głębi brzucha ciąży i trzyma w jednym miejscu. Na szyi poczuła zimny ucisk. Była w potrzasku.

– Damianie, skończysz już? – zapytała zniecierpliwiona małżonka. – Tyle czasu zajmuje ci odrąbywanie głów.

Pola siedziała sztywno. Miała wrażenie, że skóra wiotczeje, niczym pokrywana woskiem. Łzy płynęły ciurkiem z oczu. Oddychała płytko, z cichym jękiem.

Starsza kobieta chodziła boso. Stanęła w kałuży krwi Jarka. Zaczęła się rozciągać niczym kot i chichotać. – Krew złych, nawet rozlana, wprawia mnie w dobry humor. Nie domyślasz się, prawda, Apolonio? – zapytała nagle. Pola nawet nie mogła odwrócić głowy. Musiała patrzeć, jak Lizeta klęczała w kałuży krwi, która wsiąkała już w dywan. – Nie było żadnej kradzieży. Twój narzeczony nabrał się i wpadł w moją sieć. Cieszyłam się, że wciągnął kogoś tak uroczego jak ty. – Młoda kobieta mogła tylko ruszać wargami, ale i one powoli zastygały. – Sama piekłam ten chleb. Użyłam moich ulubionych dodatków. – Lizeta uśmiechnęła się drapieżnie. – Ale to odrobina czarów działa cuda.

Lizeta zaczęła iść na czworakach w kierunku Poli. Wydawało się, że nabrała więcej ciała, skóra zyskała zdrowy kolor. Długie włosy błyszczały. Dłonie położyła na kolanach młodszej kobiety.

– To banalne, kiedy czarny charakter zdradza wszystkie swoje tajemnice, zanim zabije dobrego bohatera. Tylko że tutaj nikt nie jest dobry. – Pogłaskała delikatnie policzek Poli. – Wszyscy są źli, ale ja jestem szczególna. Mogę ci to powiedzieć, bo i tak jeszcze będziesz do mnie przychodzić. Czekają nas długie rozmowy. – Jej oczy przyjęły nagle kojący wyraz. – Widzisz, moim przekleństwem jest zabijanie złych ludzi, bo ja sama jestem taka potworna. Potrzebuję waszego życia i nawet twoja słodka naiwność cię nie obroni.

Z oczu Poli łzy płynęły wartkim strumieniem. Wampirzyca ze swoim parszywym sługą? Będzie chciała wypić jej krew?

– Apolonio, nie jestem żadnym wampirem. Skąd masz takie głupiutkie pomysły w główce? – Lizeta zaczęła głaskać włosy młodszej kobiety. – Mój los jest o wiele bardziej skomplikowany. Opowiem ci historię wiejskiej dziewczyny z dalekich krajów, która oddała całe swoje istnienie Złemu. Cały czas rozmawia z duszami zamordowanych i wspólnie przeżywają brutalną śmierć raz za razem.

Damian Miarecki przyłożył sztylet do szyi Poli.

Lizeta oblizała wargi. – Nie bój się, kochana. Może później podam ci mój przepis na chleb.

Koniec

Komentarze

Wiedziała, że narzeczony umiał się właściwie wysławiać. Niestety, kiedy Jarek był poza obraną rolą, wychodziła jego prawdziwa natura, z którą coraz trudniej było się pogodzić.

W drugim zdaniu dodałbym, komu trudno się pogodzić, bo z kontekstu nie wynika, czy jemu, czy jej, czy komu.

 

Wzdrygnęła się. Nie spodziewała się zimnych dreszczy

Może lepiej: zaskoczyły ją zimne dreszcze?

 

rozejrzała się wokół

Przyjdzie Reg, to pewnie oceni czy to błąd, ale ja bym wywalił “wokół”, no bo gdzie indziej można się rozejrzeć?

 

Był ubrany w sportowy garnitur, zgodnie z ostatnią oszukańczą kreacją.

Cóż to znaczy?

 

– Żeby ten stary cap się ślinił? – wyparowała z niezadowoloną miną.

A nie: odparowała? To słowo odnosi się do parowania bronią ataku; nie widziałem na przykład, żeby Geralt wyparował czyjś cios. :p Jest też możliwość, że chodziło o słowo “wypaliła”.

 

Jedno wielkie oszustwo, którego granic nie mogła być pewna. Czy na pewno jest integralną częścią [czego?], a może tylko na doczepkę?

Wszystko szło zbyt gładko i nie raz wysnuwała podejrzenia.

Niedokonana forma “snuła” pasuje mi tu bardziej. I znowu pokusiłbym się o dodanie tematu podejrzeń.

 

Jarek przekonywał, że nie ma czego się obawiać. Może on nie musiał.

Zmiana czasownika w takim kontekście wygląda nieelegancko. “Może on nie miał”?

 

Chorobliwie chuda, blada; z małymi, obwisłymi piersiami.

Dlaczego średnik, a nie przecinek?

 

Pod prostymi sukienkami, bardziej przypominającymi koszulki nocne, nie nosiła bielizny[+,] o czym poinformowała Polę,

Damian wyglądał na zadowolonego z żony, mimo taniej wulgarności, jak to określała Pola. Lizeta nie wyglądała na małżonkę trofeum.

Powtórzenie; małżonkę-trofeum zapisałbym z pauzą.

 

Były dni, kiedy sprawiała wrażenie starszej od zażywnego, zawsze opalonego Darka, który był zbyt bezpośrednim typem

Powierzchowne kukiełki w drogich szmatach.

Kukiełkami są postaci Poli i Jarka, które mają na sobie ciuchy, których na co dzień nie noszą. Powierzchownie są zatem elegantami, a kukiełkami są w środku.

 

powiedziała Lizeta, kiedy przekroczyła prób pomieszczenia.

ale tak naprawdę, kontakt ze służbami był normalnym rozwiązaniem, a nie krwawa jatka.

Albo “to kontakt ze służbami” albo “w przeciwieństwie do krwawej jatki”. Obecnie to zdanie nie ma sensu.

 

która oddała duszę Złemu. Cały czas rozmawia z duszami zamordowanych

 

Pomysł jakiś był, ale wziął i się bezczelnie rozmył. Gdyby nie tag “horror”, to nie połapałbym się, że tak powinienem klasyfikować ten tekst. Przez ¾ historii ma miejsce bowiem obyczajówka. Dość przeciętna, bo postaci są nijakie, dziecinne, ich osobowość zmienia się tak, by pasować do wypowiadanych kwestii, co wypada nienaturalnie, wręcz sztucznie. Niedopowiedzeń jest też całe mnóstwo – gdzie oni jadą, co właściwie zamierzają zrobić w tym domu, et cetera. Niepojętym jest dla mnie na przykład, dlaczego Jarek i Pola gościli Darka i Lizetę w ich własnym domu. Liczyłem, że co nieco wyjaśni się pod koniec, ale pytania jedynie się mnożyły. Końcówka to już w ogóle pojechanie po bandzie, taka trochę kontrowersja na siłę, a i fantastyki tam z lupą można szukać. Opowiadanie nie przetrwałoby starcia z brzytwą Lema – gdyby gadkę o Złym zamienić na schizofrenię, wszystko nadal trzymałoby się kupy.

Wykonanie jest dziwne, jakieś takie rwane – często brakowało mi słów, dopełnień, zaimków. Zakładałaś chyba, że te rzeczy będą domyślne, ale trudno mi było się ich domyślić. Część wypisałem powyżej. I to był chyba mój największy zawód, bo nie najlepszą fabułę da się wybaczyć, jeśli wykonanie jest dobre – a zdarzały się zdania, czy metafory naprawdę przecudnej urody, nad którymi przystawałem żeby sobie popatrzeć. :p Sumarycznie wykonanie jest jednak też przeciętne. W każdym razie jednak przysłowie potraktowałaś ciekawie. ;)

Pozdrawiam!

Bardzo oryginalne podejście do przysłowia. Lubię obyczajowe horrory :), chociaż trochę bym skróciła pierwszą cześć tekstu na rzecz horroru i rozwinęła historię nawiedzonej dziewczyny i jej przeklętego chleba. Ogólnie mi się podobało i nie przeszkadza mi zmienność postaci, niektórzy potrafią ze smutku do euforii przechodzić w przeciągu chwili :) Pozdrawiam serdecznie.

Mimo, że ← w takiej konstrukcji nie dajemy przecinka

 

Super, że się banalnie nie skończyło wampirem. A finalna przemowa prawie, prawie zaczynała już kuleć, ale wszedł Zły ;)

Nie mogę pojąć, co bohaterka robiła z takim frajerem! Ale to dobrze, bo twoje kreacje wzbudziły we mnie namysł i uczucia.

Dobrze napisane, autentyczne w opisach uczuć i zachowań, czytało się szybko i z ciekawością, aczkolwiek dreszczyku nie odczułam; co do chleba, domyśliłam się intrygi od razu i zgodzę się z Jasną Stroną, że to opowieść obyczajowa. Z nagłym, ostrym zakończeniem, dzielącym opowiadanie na część wody i ognia. Ja też nie zrozumiałam tego spotkania, znajomości dwóch par, zabrakło mi jakiegoś tła, poczułam się wrzucona w środek akcji, w której z jakiegoś nieznanego mi powodu miałam się od razu odnaleźć :P

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Czytałam, cały czas mając nadzieję, że coś się w końcu wyjaśni, a ponieważ nie wyjaśniło się nic, a kolejne wypadki, moim zdaniem, są dość bezsensowne, na koniec pozostało mi nieme zdziwienie i pytanie – o co tu chodzi?

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Nie spo­dzie­wa­ła się zim­nych dresz­czy prze­bie­ga­ją­cych wzdłuż krę­go­słu­pa. – Można niespodziewanie poczuć zimne dreszcze, ale czy dreszcze są czymś, czego można się spodziewać?

 

Skrzy­żo­wa­ła ręce i ro­zej­rza­ła się wokół. – MrBrightside, nie widzę błędu, szczególnie że rozejrzeć się może oznaczać też zorientować się w czymś, a Pola pewnie obróciła się, aby zlustrować okolicę, albo przynajmniej poruszyła głową w różne strony, czyli patrzyła wokół.

Doprecyzowałabym: Skrzy­żo­wa­ła ręce i ro­zej­rza­ła się wokół siebie/ wokół dworku.

 

Był ubra­ny w spor­to­wy gar­ni­tur, zgod­nie z ostat­nią oszu­kań­czą kre­acją. – Też chciałabym wiedzieć, co to znaczy.

 

Wy­glą­da­ło, że bę­dzie mu­siał się dłuż­szą chwi­lę przy­zwy­cza­ić do no­we­go oto­cze­nia.Wy­glą­da­ło, że bę­dzie mu­siał dłuż­szą chwi­lę przy­zwy­cza­jać się do no­we­go oto­cze­nia.

 

Na­rze­czo­ny po­sta­wił Polę z po­wro­tem na ziemi. – Na­rze­czo­ny po­sta­wił Polę z po­wro­tem na podłodze.

Chyba że narzeczony wyniósł dziewczynę przed dom.

 

– Niech ci bę­dzie, ale potem ubie­rzesz tę sek­sow­ną kiec­kę. – W co miałaby ubrać rzeczoną kieckę?

Sukienek, ani żadnych ubrań i butów nie ubiera się. Można je wkładać, zakładać, ubierać się w nie, przywdziewać je, odziewać się w nie, stroić się, ale nie można ich ubierać!

Za ubieranie ubrań grozi sroga kara – trzy godziny klęczenia na grochu, w kącie, twarzą do ściany i z podniesionymi rękami!

 

Pola pa­so­wa­ła ide­al­nie, bo była od­wrot­no­ścią Li­ze­ty. – Raczej: Pola pa­so­wa­ła ide­al­nie, bo była przeciwieństwem Li­ze­ty.

 

Łóże z bal­da­chi­mem okry­te atła­so­wą po­ście­lą… – Literówka.

 

Darek do­brał ma­ry­nar­kę o po­dob­nym od­cie­niu i star­tych na ko­la­nach dżin­sach. – Jakim cudem udało mu się dobrać marynarkę o startych na kolanach dżinsach? ;-)

Kim jest Darek?

 

Po­wierz­chow­ne ku­kieł­ki w dro­gich szma­tach. – Raczej: Puste ku­kieł­ki w dro­gich szma­tach.

 

Wy­mia­na zdań brzmia­ła na zwy­czaj­ną… – Raczej: Wy­mia­na zdań brzmia­ła zwy­czaj­nie

 

Łzy pły­nę­ły ciur­kiem z oczu. – Czy istniała możliwość, by łzy płynęły skąd indziej?

 

Do­da­łam tam moje ulu­bio­ne do­dat­ki. – Brzmi to fatalnie.

Może: Użyłam moich ulubionych dodatków.

 

– To ba­nal­ne, kiedy czar­ny cha­rak­ter zdra­dza wszyst­kie swoje ta­jem­ni­ce, zanim za­bi­ja do­bre­go bo­ha­te­ra. – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niestety nie przekonała mnie ta historia, na kryminał za mało zapętlona, na horror za mało straszna. I jeszcze taka mała niespójność logiczna: dziewczyna nie lubi przekleństw, a później sama przeklina. Pewnie emocje chwili, ale jednak trochę kłóci się to ze sobą. Tym bardziej, że jego przeklinanie nie ma nic wspólnego z historią. To znaczy ani jego przeklinanie nic nie wnosi, ani jej uwagi, żeby nie przeklinał. Jak coś nic nie wnosi i nie popycha akcji do przodu, to jest zbędne. Coś mi się wydaje, że nie miałaś pomysłu na początkowy dialog i tak powstał taki, co nic nie przekazuje. Cóż, będę czekał na kolejne publikacje. Pozdrawiam.

Skrzyżowała ręce i rozejrzała się wokół. – MrBrightside, nie widzę błędu, szczególnie że rozejrzeć się może oznaczać też zorientować się w czymś, a Pola pewnie obróciła się, aby zlustrować okolicę, albo przynajmniej poruszyła głową w różne strony, czyli patrzyła wokół.

Doprecyzowałabym: Skrzyżowała ręce i rozejrzała się wokół siebie/ wokół dworku.

No właśnie. To chyba kolejny przykład zdania, w którym czegoś znowu brakuje, jak sama z resztą zauważyłaś, Reg. Gdyby w zdaniu stało tylko, że dziewczyna rozejrzała się – wszystko byłoby jasne. A tak to, jak dla mnie, wyszło spadanie w dół, choć może w mniej spektakularnym przykładzie. ;)

Tak to jest, że czasem dookreślanie jest zbędne, ale czasem się przydaje. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Melduję, że przeczytałam :)

Mr. BrightSide i Regs, dziękuję Wam za poprawki. Już są w tekście.

I dziękuję w ogóle wszystkim komentującym. Każda opinia jest cenna :)

 

Mr. BrightSide – no bezczelny ten pomysł, nie ma co, że tak mi zwiał. W każdym razie, Jarek i Pola mieli ten dom “najęty” od wspólników, którzy mieli okraść Damiana i Lizetę. Mieli po prostu ich zabawić.

 

Katia – cieszę się, że jesteś ze mną po stronie obyczajówki ;) Masz rację, gdyby zmienić proporcje, historia potoczyłaby się inaczej. Ale niech zostanie już jak jest. Wyłazi też, że lubię “slow-burn” (kurczę, jak to ładnie po polsku przetłumaczyć?), horrory. Morał? Do tego jak jest teraz, potrzebowałabym jeszcze ok. 10 tys. znaków.

 

c21h23no5.enazet – cieszę się, że podobały Ci się postacie i znalazłaś w nich autentyzm.

 

Darcon – na lipiec mam w planach kolejne publikacje. Na pewno jedna będzie. Zapraszam :)

 

Szanowne Jury pozostawiło znak swojej obecności :)

 

*

 

Nie ukrywam, że tekścik powstał dlatego, że chciałam uczestniczyć w konkursie z bardzo przyziemnego powodu – czy dam radę wstrzelić się w termin. Jestem osobą, która ma z tym spore problemy. Więc ogólnie jestem z siebie dumna, że mimo wszystko, zrobiłam coś na czas. Wiadomo, wykonanie kuleje, ale już po tym, może być tylko lepiej :)

Wyciąg z opinii podczas betowania:

Przysłowie dużo zdradza, od początku wiadomo, że pieczywko musi być trefne. Ale coś tam zachowujesz w zanadrzu.

Para narzeczeńska bardzo miodna – rzadko spotykam w literaturze motyw złodziejaszka i jego dziewczyny. I przedstawieni fajnie – wydają się mieć dużo cech, osobowości… To chyba największy atut tekstu.

Fabularnie dużo się nie dzieje, ale jakoś ładnie to przedstawiasz, nie nudziłam się. Przekręt na przekręcających wydaje się usprawiedliwiony.

O emocjach nic Ci nie powiem, bo to nie moja działka. ;-) Ale może i jest nastrój, nie znam się, ja tu tylko korektę robię.

Babska logika rządzi!

“Zaskoczyły ją zimne dreszczy przebiegające” – Literówka: dreszcze

 

“Kobieta głośno westchnęła, wyrażając dezaprobatę. – O co chodzi?”

Czemu kwestia dialogowa nie zaczyna się od nowego wiersza?

 

“Pola z zadowolonym uśmiechem spojrzała na narzeczonego. – To chyba może się udać.” – J.w.

I, jak widzę, w wielu innych przypadkach, których kopiować już nie będę.

 

“– Jeszcze tu zostanę.

– To dopiero salon.

– Mamy przecież jeszcze chwilę.”

 

“Długie, ciemne włosy nosiła rozpuszczone[-,] albo związane w niedbały kok na czubku głowy.”

 

“Lizeta nie należała do rodzaju małżonek trofeum.” – Raczej: małżonek-trofeów.

 

Melduję, że przeczytałam ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dziękuję Finklo za komentarz :)

 

Joseheim, poprawki wstawione. Dziękuję Ci bardzo.

Jeśli chodzi o kwestie dialogowe – zauważyłam, że nie zawsze stosuje się od nowego wiersza. Czy może to jednak błąd?

Błąd chyba nie, bo jednak niektórym zdarza się tak pisać. Ale może wybić z rytmu czytelników przyzwyczajonych do klasycznego zapisu.

Babska logika rządzi!

Nie wiem czy to też nie jest przypadkiem maniera z anglojęzycznego zapisu. Na tę chwilę, poprawiłam. Później zobaczę czy nadal będę stosować. W pewnym sensie, mi taki zapis pasuje.

Czuję atmosferę i klimat tego opowiadania, podobają mi się opisy, zwłaszcza opis Lizety. Przysłowie też fajnie wybrane i wykorzystane. Brakuje mi tylko w tym opowiadaniu fabuły – nie rozumiem, co główni bohaterowie robią w tym domu i jaki jest ich plan.

Dziękuję za opinię, Anyonne. Cieszę się, że czułaś klimat opowiadania :)

Już zastanawiam się nad przerobieniem tego opowiadania, ale to dopiero za jakiś czas. Lubię ten pomysł i chciałabym go uratować.

Bardzo dobrze się czytało. Historia wciągnęła od początku, zacne opisy emocji, bohaterowie klarownie pokazani. Grozy jednak mało, a historia jakby niepełna i niejasna. Niezłe, ale pozostawiło z pytaniem – o co kaman? ;)

Mam nadzieję, że w przyszłości pokażę w zmienionej wersji o co kaman :)

Przykro mi to pisać, ale jak dla mnie opowiadanie jest zupełnie chybione. Zasadniczo jestem w stanie dużo wybaczyć w warstwie gramatycznej, jednak jestem miłośnikiem ciekawych historii, a tu takiej nie było.

Pierwszą zagadką było to, co już ktoś zauważył – dlaczego para gości bogaczy w ich własnej chacie. Niby wyjaśniłaś to w komentarzu, jednak absolutnie nie wynika to z tekstu.

Przez pół opowiadania myślałem, że Jarek spotyka się z szefem firmy, gdzie ma zostać wspólnikiem i namawia dziewczynę, żeby mu w tym pomogła. Potem okazuje się, że chcą ich tylko okraść. Nie za bardzo rozumiem czemu Pola miałaby spać z gościem – równie dobrze to Pola z Jarkiem mogliby zabić gości i okraść ich dom na spokojnie – skoro i tak nikt nie wiedział gdzie się wybierają, a jak że byli gotowi na wszystko.

Finał mocno wymuszony. Niby bohaterowie mówią, że nie są wampirami, ale serio – piją krew i zjawiają się po zmroku – to czym są? Zmieniając ich nazwę nic nie osiągniesz, to dalej są wampiry.

Na końcu mam jedno pytanie, które mnie nurtuje – bom ja laik w tych tematach. Czy mały biust może być obwisły? (Chodzi o Lizetę.)

Bardzo dziękuję Natanie za komentarz :)

 

Znacznie później się zorientowałam, że niestety, wygląda, że Lizeta jest wampirem. A nie jest – to zupełnie inna istota. Zmrok też jeszcze nie zapadł – akcja jest w lecie, kiedy słońce zachodzi stosunkowo późno. Ale widzę, że nie udało mi się osiągnąć tego, czego chciałam. Każda wątpliwość z komentarzy została przeze mnie zanotowana i sprawa napisania od nowa tej historii we mnie kiełkuje coraz poważniej. I będzie to o wiele dłuższe – z całym tłem, powiązaniami, wszystkie “dlaczego” wyłożone. Nie wiem skąd mi się wzięła taka chęć “uratowania” tej konkretnej historii.

I co do kwestii biustu – oczywiście. Jest tak, kiedy pierś ma mało tkanki tłuszczowej.

Deirdriu, zazdroszczę Ci tej chęci i czekam na nową, bardziej rozbudowaną wersję opowiadania :) Ja niestety swoje teksty mam ochotę udusić jak tylko powstaną ;) Udanego weekendu :)

Katiu, mogę się podzielić ;) A w zamian mi użyczysz trochę swojej zdolności pisania kilku tekstów na raz. Smaruję tekst na konkurs i jeszcze ten o chlebie nie odpuszcza. Gdzieś tam i trzecie prosi o uwagę :)

:):):) Teraz bardziej staram się koncentrować na jednym… ale różnie z tym bywa :) Ale oczywiście fajnie by było się trochę powymieniać umiejętnościami ;)

Damy radę ;)

Niestety, sama historia nie trafiła do mnie. Ani nie przeraziła, ani nie zaintrygowała, gdy zaczęły się pierwsze nadnaturalne elementy – pewnie przez te same fabularnie wątpliwości, co wymienił w komentarzu Natan. Bohaterowie pozostali mi obojętni, choć z początku bardzo przykuły mą uwagę rozmyślania Poli i jej kluczowe trzymanie się narzeczonego-złodziejaszka, który kompletnie nie szanował dziewczyny – miałem nadzieję, że wyniknie z tego coś ciekawego.

Podsumowując – niestety namalowany przez tekst obraz sytuacji nie stworzył w mojej wyobraźni spójnej całości :(

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dziękuję za opinię NWM :)

.

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nadrabiam:

 

Jakoś mnie nie ruszyło, niestety. Mam wrażenie, że opowieść jest lekko chaotyczna, panuje pewien nieporządek narracyjny i opisowy.

Nawet bez znajomości przysłowia na pierwszy rzut oka widać, że chleb jest jakiś lewy. Pytanie tylko, skąd Lizeta miała pewność, że goście poczęstują się chlebem? Wydaje się, że to było spore ryzyko.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Zgadzam się, Jose. Nie wyszło mi to opowiadanie, fakt.

 

Dziękuję za komentarz :)

Podobał mi się motyw, że owieczki (niedoszłe ofiary kradzieży) tak naprawdę okazują się wilkami :) Lubię takie twisty w opowiadaniach, zaciekawiła mnie też postać Lizety i chętnie dowiedziałabym się więcej o jej historii i pochodzeniu. Wybrałaś też interesujące przysłowie, nie znałam go wcześniej. 

Co do samej fabuły – zgodzę się z przedpiścami, że przekombinowałaś. Sami bohaterowie są znośni, ale motyw dworku/domku, podszywania się pod właścicieli, kiedy ktoś okrada Lizetę i jej fagasa, tajemniczy wspólnicy… Gdyby historia była prostsza, znacznie by zyskała. No ale to już wiesz, więc co się będę produkować ;) Przeszkodziło mi, że w jednym miejscu piszesz, że Pola usłyszała stukot obcasów, gdy nadchodziła Liz, a potem wspominasz, że “niewampirzyca” stąpała boso po krwi Jarka. Zwracaj uwagę na takie rzeczy, bo w moim umyśle szpilki Lizety musiały nagle magicznie wyparować ;)

Ogólnie – intrygujące przysłowie i intrygujący pomysł, poplątane jak węzeł gordyjski ;) Wierzę, że następnym razem będzie lepiej.

Dziękuję Iluzjo za komentarz!

Z tego pomysłu zrodziło się coś innego, ale jeszcze sporo czasu zanim to zyska lepsze kształty. Więc dziękuję Ci za ten pomysł konkursu, ponieważ mocno pobudził moją wyobraźnię, ale w innym kierunku niż konkurs :)

Trochę mnie dziwi, że opowiadanie nie ma – a raczej nie miało – nawet jednego małego, popiskującego cichutko w koncie punciku do Biblioteki.

Tekst co prawda nie jest może i jakiś mega rewelacyjny, ale to wciąż kawałek dobrej, zajmującej prozy.

Pomijając trochę niezgrabnie i jakby na siłę upchane (i wymyślone) motywy fantasy, byle było fantasy, zasadniczo historia jest naprawdę fajna i fajnie, że zaskakująca (choć też i bez strat w siedzisku fotela, bo opowiadanie nie jest jednak na tyle absorbujące, by twist wywołał efekt “WOW” i magicznie zwiększył siłę ciążenia w okolicach mojej chudawej rzyci). Napisane też jest to w sumie dobrze (przynajmniej w tej wersji, którą ja czytałem), choć przyznać trzeba, że łatwo się pogubić w niuansach fabuły i nagłych zwrotach akcji. Przydałoby się zdecydowanie więcej klarowności w prowadzeniu akcji. Wszystko jest na tyle pogmatwane, że sam nie jestem pewien, czy są w tym jakieś poważne dziury, czy po prostu nie wszystko udało mi się wyłapać w tej plątaninie. I za to, niestety, minusik.

Podobał mi się jednakowoż klimat, taki dziwny, gęsty, bodaj jeden z najbardziej “horrorzastych” wśród wszystkich straszących w konkursie opowiadań. Tylko jedno opowiadanie pod tym względem lepiej mi przypasiło. Tym bardziej jednak szkoda, że całość zmarnowana takim dosyć zblazoanym i spłyconym zakończeniem. Czy raczej – objaśnieniem tajemnicy domostwa i jego gospodarzy, z którego tak naprawdę niewiele wynika. Szkoda mi też, i to tak dosyć mocno, Poli, biduli. Ma dziewczyna w życiu pecha do ludzi (i nieludzi).

 

Przysłowia nie znałem, ale z automatu skojarzyło mi się z pewnym arcykutasiastym (ale posiadającym jakiś swój popieprzony urok) zawołaniem jakichś hiphopowych bucków w stylu Firmy i ichniego JP100%. A leciało to tak:

Chlebem i solą,

polską policję

ludzie …

Jakoś tak wryło mi się to w baniak i cały czas mataczy. Dlatego w sumie fajnie, że mam wreszcie jakąś alternatywę. A wracając jeszcze do opowiadania, to korelacja tekstu z przysłowiem jest względnie dla mnie satysfakcjonująca. Znów trochę zbyt dosłownie, ale w gruncie rzeczy z pomysłem, więc się nie czepiaju.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Cieniu, dziękuję Ci bardzo za punkcik do Biblioteki! Cieszę, że spodobało Ci się, mimo wad. Jak wspomniałam Iluzji, ta historia tak naprawdę jest o wiele dłuższa i nad tym pracuję. Naprawdę polubiłam postać Poli i Lizety, zasługują na więcej ;)

Szczerze mówiąc, po przeczytaniu tekstu pozostałem niewzruszony; przez jego większą część nic się nie działo, suspensem tego nazwać nie można, a końcówka, gdzie wszystko nagle się skończyło i wszystko zostało wyłożone na tacy, nie zachwyciła.

Mee!

Bywa i tak ;) Dzięki za opinię.

O! Widzę, że Cień Burzy kliknął bibliotekę, i ja dołożę swoją cegiełkę.

Podobało mi się. Ciekawi, trochę wulgarni i prostaccy bohaterowie, zwłaszcza Jarek. I naiwna Pola, taka idealistka, sądząca, że uda im się skok. Jeden skok, a potem już jesteśmy w niebie, wszyscy razem i jest kolorowo :) Po pierwsze, świat tak nie działa, a po drugie… Chleb, chleb i jeszcze raz ZŁO!

Hmmm… Ostatnia scena jest naprawdę brutalna, niemal poczułem ostrze na szyi. Uwielbiam, kiedy bohaterom dzieje się źle, nie wiedzieć czemu :) 

To już której moje podejście do tego tekstu, tak zaczynałem i nie kończyłem, ale w sumie “Das ist het!” – jak powiedziałby Van Gogh czyli “to jest to”. Znalazłem kilka niefortunnych, moim zdaniem albo to złudzenie, zwrotów, ale ogólnie rzecz ujmując, jest bardzo dobrze. Mi się podoba. Fest. 

Zawsze pociągały mnie mroczne klimaty. Pozdro!

Dziękuję za kliczka :)

 

Ten mały pomysł z kolei zainspirował coś innego, ale już ponad rok nie chce zyskać większych kształtów. Oby ten coś zmienił :)

Deirdriu – połamania pióra! :)

Nowa Fantastyka