- Opowiadanie: Michau - Cena dobra

Cena dobra

Inspiracji słowiaństwem nigdy dość :) Wziąłem na warsztat popularne “Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”. Życzę miłej lektury!

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Cena dobra

1.

Domażyr siedział oparty o zabazgraną graffiti, betonową ścianę i przeżuwał powoli, niejako z namysłem, kolejne kęsy lekko spleśniałej bułki. Obserwował Kraków. Zmierzchało, na niebie wisiały ciężkie, ciemne chmury. Krakanie wron mieszało się ze zgiełkiem wielkiego miasta.

Usłyszał kroki na klatce schodowej niemal w tej samej chwili, gdy spadły pierwsze krople deszczu. Instynktownie poderwał się i ściskając bułkę schował się za jednym z filarów. Nieznajomy pokonał ostatni stopień i rozejrzał się powoli. Nosił długi, czarny płaszcz z postawionym kołnierzem i kapelusz o szerokim rondzie, które rzucało cień kryjący twarz przybysza przed wzrokiem Domażyra; widać było tylko świecące na niebiesko oczy.

Chwilę potrwało zanim domowik skojarzył fakty, dodał dwa do dwóch, lecz gdy tylko to nastąpiło zaczął spieprzać, robiąc przy tym mnóstwo krzyku i licząc, że przepłoszy nieznajomego. Nigdy nie był zbyt dobry w rachunkach; przeliczył się. Obcy dopadł Domażyra jednym susem i chwycił go silnie za szpakowate, sięgające pasa włosy.

– Dobrze się schowałeś, domowiku – oznajmił chłodno; jego głos przywodził na myśl szczęk metalu.

– Kurwa! Puść moje cholerne kudły!

– Nie drzyj się tak, bo wszystkie duchy ze Szkieletora się tu zlecą.

Nieznajomy uwolnił z uchwytu włosy Domażyra, a ten skulił się lekko. Sięgał mu w tej pozycji do kolan.

– Nie zabijaj! – zawołał.

– Nie krzyw się tak. I tak już jesteś pomarszczony – rzekł tamten, wyjmując z kieszeni pogniecioną paczkę papierosów; zapalił jednego. Zaciągał się długo, obserwując rozpościerający się ze wszystkich stron Szkieletora Kraków. Domażyr zaczął powoli, niewielkimi kroczkami przesuwać się w stronę klatki schodowej. – Nawet nie próbuj, bo podsmażę to twoje stare dupsko – dodał obcy, a pomiędzy palcami opuszczonej lewej ręki zatańczyły małe błyskawice.

Zapadło długie milczenie. Obcy palił, domowik stał i obserwował go nieufnie.

– Jak mnie znalazłeś? – spytał w końcu.

– Twój znajomy dżinn mi pomógł – powiedział powoli nieznajomy, uśmiechając się wymuszenie. – Niezbyt rozważnie jest powierzać swoje sekrety komuś, kto musi spełniać życzenia innych.

– Mikołaj miał rację. Ty naprawdę się od nas odwróciłeś – powiedział Domażyr oskarżycielsko. – Zniewoliłeś jednego z nas. Jak mogłeś? Jesteś taki jak ludzie!

– Nie jestem z tego dumny – powiedział tamten. Jego niedokładnie ogolona twarz ginęła w półmroku i obłokach papierosowego dymu. – Ale to Mikołaj mnie do tego zmusił. Skoro już o nim mowa, to gadaj. Wiesz, po co tu jestem.

– Nic, kurwa, nie powiem.

– Dobrze radzę. Nie żartowałem z tym przypiekaniem.

– Ty po prostu nie wiesz, co my czujemy – zaczął domowik szarpiąc się za brodę. – Kiedyś mnie czcili, rozumiesz? Ciebie przecież też! Nie pierdol, że nie tęsknisz za ofiarami!

Obcy milczał, więc Domażyr kontynuował.

– Kiedyś co czwartek zostawiali mi resztki z obiadu. Resztki, rozumiesz, były lepsze niż to, co teraz muszę tu żreć! Niedojedzone udźce, cała micha okraszonej kaszy… Jak się nie wywiązywali, to po prostu szedłem za inny piec. Opiekowałem się domownikami, a oni mną. Co ja gadam, sam wiesz najlepiej, jak to było, Perun. – Domażyr spojrzał w oczy obcemu; dym rozmazywał ich niebieskie światło. – A teraz? Ludzie w mieszkaniach nie mają pieców. Nie wierzą w nas. Jak idę do sklepu, to mnie wypierdalają! A przecież sami mnie, kurwa, wymyślili!

– Mam ci teraz współczuć? – obojętnie spytał Perun depcząc peta. – Jakbyś się czasem umył, to może by cię nie wypierdalali. A teraz przestań pleść trzy po trzy i mów gdzie jest Mikołaj. Nie przyszedłem tu słuchać twoich żali.

– Niczego nie rozumiesz, zakuty łbie! To oni nas odrzucili! Najpierw nas wymyślili, a potem wyrzucili! Opuścili nas! To nie on jest wrogiem. On żałuje. Jest inny…

– Wiesz co?… – zaczął Perun robiąc krok w stronę domowika. – Szkoda mi siły i czasu na błyskawice. Po prostu złapię cię i wystawię za krawędź budynku…

– Pracuje w kostnicy! – pisnał Domażyr próbując się cofnąć. – W kostnicy! W szpitalu Narutowicza! Prądnicka!

– A jednak się dogadaliśmy. Pracuje w nocy, jak sądzę?

Domowik kiwnął głową potakująco. Dyszał ciężko.

– Dziękuję za pomoc – powiedział Perun odwracając się i ciężkim krokiem ruszył w stronę schodów.

– Perun! – zawołał domowik wstając.

Bóg odwrócił się.

– Wiem, co chcesz zrobić… – powiedział chrapliwie Domażyr. – Ale zastanów się. On jest inny. On się ciebie, kurwa, boi! Jest cieniem dawnego siebie…

– Na pewno mówił ci, czemu go ścigam. Wiesz, co powiedział zabijając ją.

Karzełek kiwnął głową.

– Więc wiesz, że muszę. – Perun umilkł na chwilę, jakby się wahał. – Myślisz, że to ma szanse powodzenia? – zapytał w końcu.

– Na początku było Słowo, znasz ten kawałek? – spytał Domażyr, a Perun przytaknął. – Słowa mają wielką moc. A szczególnie Słowa tych, co z nich powstali – przerwał. – Ale przemyśl to. Proszę – dodał cicho.

Perun uśmiechnął się smutno. Odszedł pozostawiając za sobą woń ozonu. Domażyr został sam w ciemnym budynku. Noc zapadła nad Krakowem, który tonął w strugach deszczu.

 

2.

Coś mówiło Perunowi, że nie powinien szukać Mikołaja w samym prosektorium, ale w dyżurce. I to coś nie myliło się. Bóg wyposażony był w srebrny sztylet, kieszenie miał wypchane czosnkiem.

Wszedł do pomieszczenia. Było ciemno, żadne światło się nie paliło, a pionowe żaluzje były zaciągnięte, ale Perun i tak widział, że Mikołaj pije krew. Kiedy widział go ostatnio, dziesięć lat wcześniej, wąpierz nosił makijaż maskujący trupią cerę, płomiennorude włosy starannie czesał i nosił eleganckie garnitury. Faktycznie był cieniem samego siebie. Włosy spłowiały, wychudł. Szara skóra nie kryła się pod warstwami pudru i na twarzy widać było sieć fioletowych żyłek.

– Przerzuciłeś się na martwych? – zapytał Perun, a wąpierz drgnął, z plastikowego worka wylało się nieco krwi, która z miękkim chlapnięciem rozbryzgała się po podłodze.

– Jednak mnie znalazłeś – powiedział głębokim, miękkim, wręcz czarującym basem Mikołaj i odłożył na stół obłożony ceratą w kwiatowy wzór niemal pusty worek po krwi. – Domażyr sypnął?

– Kradniesz krew do transfuzji? – zrewanżował się pytaniem Perun.

– Muszę dużo pić biorąc pod uwagę, że trzymam pół szpitala pod urokiem. Myślisz, że ile jest jej w trupach?

– Jesteś obrzydliwy.

Mikołaj usiadł na kanapie stojącej pod ścianą. Kolorowa narzuta pomarszczyła się pod jego ciężarem.

– Myślisz, że tego chciałem? – zapytał smutno. Krople deszczu bębniły o parapet. – Ludzie mnie takim stworzyli. Gdy byłem człowiekiem wyklęli mnie. Gdy się zabiłem gadali – spojrzał w świecące oczy Peruna – ten rudy, sodomita jakowyś, pewnikiem wampiórem będzie. Słyszałem to wszystko, jak mnie zakopywali. Stworzyli potwora. Tak jak chcieli.

– Mogłeś chociaż spróbować żyć z nimi – powiedział zimno Perun. – Mi się udało. Nie było łatwo. Trzeba wyrzeczeń. Ale się da.

– Ja muszę pić, nie rozumiesz? Równie dobrze mógłbyś mi kazać przestać oddychać.

Perun podszedł wolno do stołu, na którym leżał plastikowy worek. Odsunął stojące przy nim krzesło i usiadł ciężko. Z kieszeni płaszcza wyjął pomiętą paczkę papierosów i wyciągnął w stronę Mikołaja. Ten spojrzał na Peruna – oczy miał okrutnie podkrążone – i wziął jednego. Perun dał mu ognia, a następnie sam zapalił.

– Mordować też musiałeś? – zapytał Perun wypuszczając obłok dymu i patrząc w żółte oczy wąpierza. W oczy, w których nie widział dawnej buty mordercy, ale cierpienie, strach i ból. Widział złamanego człowieka.

– Ludzie nas skrzywdzili – powiedział Mikołaj. – Wymyślili nas, bo nas potrzebowali. Narzucili nam przeznaczenie. A kiedy pobudowali swoje miasta i elektrownie uznali, że teraz już nie muszą bać się potworów. Wystarczyło im bać się siebie nawzajem. – Zaciągnął się. Ciemny pokój wypełniony był dymem. – Ciebie też porzucili, Perun. Odnalazłeś się, bo jesteś do nich podobny. Wszystko, co cię odróżnia, to że oczy ci się świecą. A co mam zrobić ja? Albo utopce plujące mułem? Wiesz co robi teraz większość księżniczek z bajek?

Perun milczał.

– Wiem, że nie chcesz powiedzieć tego głośno, orędowniku asymilacji – parsknął wąpierz i przeczesał płoworude, rozczochrane włosy. – Są kurwami, bo wszystko co umieją robić to sprzątać i dawać dupy, a to pierwsze nie jest zbyt lukratywnym zajęciem – wycedził. – W bajkach ciągle wychodziły za księciów, a w sprośnych historyjkach wymyślanych po pijaku uprawiały wyuzdany seks. I takie powstały.

Znowu zapadło milczenie i słychać było tylko deszcz agresywnie bębniący o szyby.

– A wiesz co robi teraz Jezus? – Mikołaj uśmiechnął się ukazując garnitur żółtych zębów, z których tylko kły nie były połamane. – Sprzedaje pocztówki na stoisku w Amsterdamie. Prawie jedna trzecia świata modli się do niego co niedziela, a jest marnie zarabiającym uchodźcą z Bliskiego Wschodu. I boi się, żeby go nie wzięli za Araba, bo niewiele ma wspólnego z tym Europejczykiem z obrazków.

– Co próbujesz mi powiedzieć? – zapytał spokojnie Perun, gasząc papierosa o ceratę. – Tak, nie jest łatwo. Myślisz, że od razu dostałem robotę w policji? Ale kto nie idzie, ten się cofa. Musimy się przystosować.

Mikołaj roześmiał się w głos, a szara skóra jego twarzy napięła się.

– Nie widzisz, że oni się przystosowali? Żyją na marginesie społeczeństwa! A i to jest im utrudniane przez dziwaczne właściwości, które wymyślili nam ludzie. Myślisz, że Borowy kiedyś wyjdzie z lasu? Jesteś ślepy, Perun. Nie widzisz, kto jest wrogiem.

– Dosyć. Nie po to tu przyszedłem. – Perun wstał gwałtownie, przewracając krzesło. Z oczu sypały mu się iskry.

– Tak, przyszedłeś tutaj mnie zabić, żeby sprawdzić słuszność ludowych porzekadeł o mocy słów. Proszę, nie będę się opierać. I tak jestem martwy od dekady – powiedział wąpierz i rozparł się na wersalce. – Znaczy, technicznie już pół tysiąca lat, ale duchowo odkąd zacząłeś mnie ścigać. Bo zrozumiałem, że miałeś rację, Perun. Nie zmieniłem świata mordując razem z moim gangiem. Ale nie zmienię go w ogóle. Mogę tylko się poddać i pogodzić się z tym, że jestem w dupie. Wszyscy jesteśmy.

Perun złapał go nagle za kołnierz fartucha, ale zamiast spodziewanego oporu napotkał uległość. Mikołaj nie krzyczał, nawet się nie ruszył, gdy był wleczony przez ciemny szpital. Nie powiedział nic, gdy był ciągnięty po mokrym, zniszczonym chodniku. W końcu Perun puścił go i rzucił na ziemię.

Nie tak to miało wyglądać. Mikołaj miał opierać się, wierzgać, może nawet kogoś zabić. Żeby Perun miał poczucie, że zrobił dobrze. Musiał mieć, jeśli chce, żeby to w ogóle przyniosło jakikolwiek skutek. A Mikołaj leżał w kałuży i patrzył na krople uderzające o bruk.

Nie było żadnej satysfakcji w poderżnięciu mu gardła srebrnym sztyletem, ani grama ulgi, gdy odrąbał mu głowę. Była tylko krew spływająca razem z deszczówką do ścieków.

 

3.

Wrony krakały jak opętane już chyba drugą godzinę, jak stwierdził Borowy po spojrzeniu na elektroniczny zegarek, znaleziony onegdaj między drzewami. Trzeba to sprawdzić. Zwlókł się ze swojego posłania z chrustu i wyschniętych traw i podążył za głosami ptaków. Lało jak z cebra.

Wiedziony wronim krakaniem wyszedł z lasu i znalazł się przy kilkupasmowej ulicy. Stał tam oparty o łopatę przemoknięty mężczyzna w kapeluszu i płaszczu. Nieopodal zaparkowany był duży fiat.

– Perun.

– Borowy – rzekł mężczyzna spowity kłębem papierosowego dymu.

Stary leszy podszedł do mężczyzny i zajrzał do dołu, nad którym stał bóg. Leżało w nim ciało mężczyzny, pierś przebitą miał dwoma kołkami, a jego odcięta głowa spoczywała pomiędzy nogami.

– Piękny pochówek antywampiryczny – stwierdził sucho Borowy odgarniając mokre liście znad oczu. – Dwa kołki dla dwóch serc. Przyszedłeś pochwalić się, że zamordowałeś pobratymca?

– Powiedz mi, że zrobiłem dobrze.

– Naprawdę w to wierzysz?

– Robię to dla mojej żony.

– Zadziwia mnie twoja determinacja. Ile to lat go tropiłeś, dziesięć? W Grecji, w Turcji… Kawał świata.

– A mnie zadziwia skąd wszyscy wiedzą co robiłem przez tych dziesięć lat.

– Dlatego, że współczuliśmy, wszyscy. On był zły. On i jego gang. Zabijali niewinnych i skrzywdzili też wielu z nas. Ale wrócił odmieniony. Ja wyrzekłem się zemsty, w imię solidarności. Ty też powinieneś, niewielu nas zostało – powiedział leszy wygładzając nastroszone liście pokrywające jego tors.

– Nie mogłem. On zabił moją żonę, bo pracując w policji wpadłem na jego trop. Zagryzł ją. Widziałem to na własne oczy. Gdy wróciłem do domu on tam był, jej ciało jeszcze nie ostygło. Wiesz, co mi powiedział? Powiedział, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Bo wreszcie nauczę się, żeby nie wchodzić w drogę zbyt potężnym.

– Zabicie twojej żony było złe, a zamordowanie przedstawiciela wymierającego gatunku dobre? – przerwał mu Borowy. – On jest… był jednym z ostatnich wampirów, ja jestem jednym z ostatnich leszych. Za sto lat nikt nie będzie o nas pamiętać. Zostaną tylko podania, w które nikt nie wierzy. Będziemy historyjkami. Musimy trzymać się razem.

– Zabił też twoją kobietę. – Perun zmienił front spoglądając prosto w oczy Borowego. Sękata, drewniana twarz nie wyrażała emocji. – Pamiętasz jeszcze tę południcę? A teraz karmił mnie kawałkami o tym, że ludzie go stworzyli potworem…

– Bo stworzyli!

– I kazali mu zagryzać nawet inne demony?!

Borowy milczał.

– Przyszedłeś do mnie – rzekł w końcu z namysłem – żeby grać mi na emocjach. Sądziłeś, że skoro mnie też skrzywdził, to przyznam ci rację. Ale dobro i zło są względne.

– Dlatego musisz to powiedzieć. Powiedz, że zrobiłem dobrze.

– Ludowe porzekadła mają w sobie Moc, ale sądzisz, że aż taką?

– Wierzę w moc Słów tych, którzy ze Słowa powstali. A on powstał. Powiedz.

– Zrobiłeś dobrze – powiedział z rezygnacją Borowy, odwracając wzrok od ciała. – Wyszło na dobre. A teraz zakop go. I nigdy już tu nie przychodź.

 

4.

Gdy dotarł do przedmieść Krakowa już świtało. Świt ten był brzydki, pogrążony we mgle i mokry. Perun jechał nieuważnie, spoglądając raz na jakiś czas na przyklejone do deski rozdzielczej zdjęcie kobiety o kasztanowych włosach. Ach, jak one pachniały ziołami, z których zwykła robić odżywki…

 

W mieszkaniu unosił się smród papierosowego dymu. Perun powiesił zupełnie przemoczony płaszcz na drzwiach do kuchni. Krople skapywały rytmicznie jedna po drugiej na podłogę.

Zdejmował każdą część przemoczonej odzieży powoli. Trzęsącymi się rękami. Bał się iść do sypialni.

Było tam ciemno, duszno. Usiadł zupełnie nagi na łóżku. Swarożyca wytatuowana na piersi tliła się niebieskim blaskiem.

Położył się i przytulił do leżącej na boku, zwróconej do ściany, nagiej kobiety.

– Wreszcie wróciłeś – szepnęła, a on zachwycił się delikatnym głosem, gładkością jej pleców, obłymi liniami figury, za którymi tak tęsknił przez prawie dziesięć lat. Kasztanowe włosy pachniały ziołami.

– Tak.

Nie było tego złego.

– Ściskasz mnie jakbyśmy się dwadzieścia lat nie widzieli – powiedziała półgłosem, uśmiechając się nieznacznie. – Bóg się stęsknił?

Wyszło na dobre, więc złe nigdy się nie stało.

– Miałem bardzo, bardzo długi dzień.

Ale czym było i jaką cenę miało to dobro?

Odzyskał żonę.

Ale stracił siebie.

Koniec

Komentarze

Bardzo ciekawa wizja świata, choć nie do końca nowa. Jednak takie ujęcie istot nadnaturalnych w naszym świecie jest dla mnie miłe, bo swego czasu sporo grałem w WoDa i zawsze lubiłem aspekt dostosowania się “nadnaturali” do świata ludzi :)

Spodobali mi się bohaterowie i ich dylematy. I to wieczne usprawiedliwianie siebie słowami, że to wina ludzi :) Scena zabicia Mikołaja wyszła bardzo fajnie dzięki temu, że opisywałeś rozminięcie się oczekiwań Peruna z rzeczywistością.

Same motywy fabularne trochę nienowe – niepotrzebnie wmieszałeś moim zdaniem tę zemstę, może mógł być inny powód ścigania przez Peruna. Ale i tak nie jest źle z ogółem zdarzeń.

Z wad to tekst czasem wydał mi się mocno przegadany.

Technicznie nic nie przeszkadzało w czytaniu.

Podsumowując: jest okej, czasem coś grzmotnęło na niebie.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Opowiadanie skojarzyło mi się z “Amerykańskimi bogami”, ale może dlatego, że dopiero co skończyłem czytać książkę i oglądać serial.

Fabuła sprawnie skonstruowana, ale bez żadnych wypadów poza schemat.I kompletnie nie ogarniam mocy sprawczej magicznych istot, w tym wskrzeszania zmarłych. Skoro było to takie proste to po co Perun polował na mikołaja dziesięć lat? Nie prościej było od razu przejść się do Borowego? I czemu magiczne istoty są na wymarciu, nie mogą ze sobą zrobić tak samo jak z kobietą Peruna?

NoWhereMan, dzięki za przeczytanie i cieszę się, że się podobało ;)

Natanie, nie wiem czy jako autorowi wypada mi mówić, co miałem na myśli, ale moja strata ;) Widocznie nie dość jasno przedstawiłem wątek. Tych, którzy nie czytali ostrzegam, że będzie SPOILER. Czemu Perun tak długo polował na Mikołaja? No cóż, Mikołaj raczej nie chciał dać się złapać. A Borowy nie ma żadnej specjalnej mocy. Moc miały słowa, przysłowie, które Mikołaj wypowiedział zabijając kobietę Peruna. Żeby nie było tego złego, musiało z tego morderstwa wyniknąć coś dobrego, czyli w tym wypadku śmierć mordercy. Borowy miał tylko potwierdzić to, czego Perun nie był pewny – że zrobił dobrze. Moc sprawczą cały czas miały słowa. W końcu to słowa ludzi powołały do życia magiczne istoty.

Co do skojarzeń z “Amerykańskimi…” przyznam się bez bicia, że są dość trafne, ponieważ stamtąd cerpałem inspirację :)

Jestem kolejną osobą, która pomyślała o “Amerykańskich bogach”. Bardzo mi się spodobało wykorzystanie przysłowia. Rzeczywiście, nie do końca wszystko zostało dopowiedziane, ale dało radę dojść dlaczego Perun wrócił do żony. Ogólnie, przyjemnie się czytało, dobre wykorzystanie pomysłu.

Ze słowami pomysł znakomity, aczkolwiek zakończenie jest trochę zagmatwane. Pomysły z zemstą i asymilacją demonów niezbyt nowe, ale podobało mi się wykorzystanie słowiańskich potworów. Jako zwolennik dialogów nie zarzucę, że opowiadanie jest przegadane. Krótko – opowiadanie jest znakomite.

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

kolejne kęsy wyschniętej, lekko spleśniałej bułki – własne doświadczenie podpowiada mi, że jak bułka (pieczywo generalnie) jest wyschnięte, to nie może być spleśniałe, żeby rozwinęła się pleśń, musi być wilgoć

 

Nie powiedział nic, gdy był ciągnięty po mokrym, zniszczonym chodniku. W końcu Perun puścił go i rzucił na chodnik. – powtórzenie, a i jeszcze ze dwa zdania dalej znów jest chodnik

 

Nie tak to miało wyglądać. Mikołaj miał opierać się, wierzgać, może nawet kogoś zabić. Żeby Perun miał poczucie, że zrobił dobrze. Musi mieć, jeśli chce, żeby to w ogóle przyniosło jakikolwiek skutek. A on leżał w kałuży i patrzył na krople uderzające o chodnik. – raz: po co ta nagła zmiana czasu narracji?; dwa: w dwóch ostatnich zdaniach można się pogubić kto co robił – same zaimki, zamiast podmiotów wprowadzają lekki zamęt. 

 

Brakuje w tekście sporo przecinków. 

 

Za to w warstwie fabularnej znacznie lepiej. Smutno i ponuro, ale ciekawie. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Deirdriu, dzięki za przeczytanie i cieszę się, że przypadło ci do gustu :)

Pietrku Lecterze, również jestem zwolennikiem dialogów, wykuwania przy ich pomocy charakterów postaci i relacji między nimi.

Śniąca, bardzo dziękuję za sugestie. Poprawione :) Przecinki to niestety moja zmora i w nierównej batalii z nimi nadal przegrywam :/

Ponieważ Amerykańskich bogów czytałam dość dawno, nie miałam żadnych skojarzeń i Cenę dobra odebrałam jako obraz współcześnie niespełnionych i zawiedzionych bohaterów dawnych wierzeń, zapomnianych, a jednak wciąż obecnych. :)

Wykonanie mogłoby być nieco lepsze.

 

Coś mó­wi­ło Pe­ru­no­wi, że nie po­wi­nien szu­kać Mi­ko­ła­ja w samym pro­sek­to­rium, ale w dy­żur­ce. I to coś nie my­li­ło się. Był wy­po­sa­żo­ny w srebr­ny szty­let, kie­sze­nie miał wy­pcha­ne czosn­kiem. – Kto miał sztylet i czosnek w kieszeniach?

 

pio­no­we ża­lu­zje były za­cią­gnię­te., ale Perun i tak wi­dział… – Zbędna kropka przed przecinkiem.

 

Perun i tak wi­dział, że Mi­ko­łaj pije krew. Kiedy wi­dział go ostat­nio… – Powtórzenie.

 

– W baj­kach cią­gle wy­cho­dzi­ły za księ­ciów… – – W baj­kach cią­gle wy­cho­dzi­ły za książąt

Choć dopuszczam, że Mikołaj mógł tak powiedzieć.

 

a szara skora jego twa­rzy na­pię­ła się. – Literówka.

 

A i to jest im utrud­nia­ne przez dzi­wacz­ne wła­ści­wo­ści, który wy­my­śli­li nam lu­dzie. – Literówka.

 

Ty też po­wi­nie­neś, nie­wie­lu nas zo­sta­ło. – po­wie­dział leszy… – Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

Ale jaką czym było i jaką cenę miało to dobro? – Czy to ostateczne brzmienie zdania?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O ile “księciów” będę bronił ze względu na to, że wystąpili w dialogu, o tyle reszta babolków już poprawiona. Dziękuję za łapankę, Reg :)

Michau, podejrzewałam celowość księciów. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawe opowiadanie.

W sumie rzeczywiście: Perun morduje Mikołaja (który i tak chce umrzeć, więc mu w sumie wszystko jedno), odzyskuje żonę i wszyscy są zadowoleni (nawet jeśli Perun nie do końca/nie ze wszystkiego) ;)

Trochę nie rozumiem, po co tak naprawdę Perun przyszedł do Borowego (aczkolwiek sam Borowy podoba mi się), bo wychodzi na to, żeby wymusić potwierdzenie słuszności swoich działań.

Dobrze mi się czytało.

Przynoszę radość :)

Interesujące wykorzystanie przysłowia.

Czytało się przyjemnie, acz końcówka mogłaby być jaśniejsza. Może jakieś sakramentalne “dokonało się” po słowach Leszego?

Interpunkcja kuleje na obie nogi.

Zaciągał się długo, obserwując rozciągającą się ze wszystkich stron Szkieletora panoramę Krakowa.

Słabo to wygląda.

Babska logika rządzi!

Duże podziękowania za scenografię.

Szkieletor w dawnej formie zniknął nieodwracalnie, Szpital Narutowicza po remoncie już nie ten sam… Dobrze, że znalazły swojego piewcę.

Klimaty rzeczywiście gaimanowskie, ale jeśli się uczyć, to od najlepszych. Podobały mi się naturalne dialogi i dobrze dobrani bohaterowie. Technicznie zazgrzytało na początku to zdanie o kapeluszu (zbyt pokrętnie złożone) i pomylony podmiot domyślny w następnym akapicie. Dalej było już lepiej (albo historia wciągnęła, co w sumie na jedno wychodzi).

Końcówka rozczarowała, taka z czapy. Gdybyś wcześniej zasugerował, że zemsta może tak zadziałać, byłoby ciekawiej i psychologicznie gęściej.

Podobało mi się; szczególnie nowe funkcje w społeczeństwie dla starych bożków.  Ciekawie rozwinięta historia i doskonale uzasadnione porzekadło.

Dałabym klik, ale już za późno..

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Anet, cieszę się, że Ci się spodobało. No cóż, jak by nie patrzeć, Perun poszedł do Borowego tylko po to ;)

Finklo, faktycznie, jak tak sobie na głos przeczytałem, nie brzmi to. Poprawione ;)

Coboldzie, czekałem, aż jakiś Krakus zwróci uwagę na miejsca akcji. Cieszę się, że ich dobór Ci się spodobał.

Bemik, niezmiernie mi miło, że Tobie również się spodobało. :) 

Chciałbym też podziękować wszystkim, którzy uznali moje opko za godne biblioteki. Wow, mój pierwszy tekścik w bibliotece. Myślałem, że nigdy się nie dostąpię tego zaszczytu :D

“Nosił długi, czarny płaszcz z postawionym kołnierzem i kapelusz o szerokim rondzie, cień rzucany przez które skrył jego twarz przed wzrokiem Domażyra” – O matko, cóż za paskudna konstrukcja!

 

“Chwilę potrwało zanim skojarzył fakty, dodał dwa do dwóch, lecz gdy tylko to nastąpiło zaczął spieprzać…” – Brak dookreślenia podmiotu. Z kontekstu wynika, że to człowiek, który się pojawił, zaczął spieprzać, a nie Domażyr.

 

“– Twój znajomy dżinn mi pomógł – powiedział powoli, uśmiechając się wymuszenie.” – Znowu brak dookreślenia podmiotu.

 

“– Ty po prostu nie wiesz[+,] co my czujemy…”

 

“Co ja gadam, sam wiesz najlepiej, jak to było, Perun[+.] – Domażyr spojrzał w oczy obcemu; dym rozmazywał ich niebieskie światło.”

 

“A przecież sami mnie, kurwa[+,] wymyślili!”

 

“– Więc wiesz, że muszę[+… albo .] – Perun umilkł na chwilę, jakby się wahał.”

 

“Wystarczyło im bać się siebie nawzajem[+.]zZaciągnął się.”

 

“– Dosyć. Nie po to tu przyszedłem[+.] – Perun wstał gwałtownie, przewracając krzesło.”

 

“– Zabił też twoją kobietę[+.] – Perun zmienił front spoglądając prosto w oczy Borowego.”

 

Melduję, że przeczytałam ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Melduję, że naniosłem sugerowane poprawki :)

Przeczytałam, dłuższy komentarz po zakończeniu konkursu :)

Moim zdaniem wykorzystanie przysłowia było niezwykle karkołomne i z tego względu finał zupełnie nie przypadł mi do gustu. Poza tym nie do końca rozumiem, dlaczego Jezus, którego wielbi 1/3 świata musi sobie dorabiać w taki sposób :) Przecież jego sytuacja zupełnie się różni od sytuacji reszty towarzystwa.

Ogólnie rzecz biorąc raczej jestem niepocieszony po lekturze: <

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

.

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nadrabiam:

 

Przyznam, że nie zrozumiałam zakończenia. Jakim cudem samo to, że leszy powiedział, że Perun postąpił dobrze, zabijając kogoś, zmieniło rzeczywistość? On może uczynił dobrze mszcząc się, ale to nie znaczy, że czyny dokonane przez zamordowanego zostały cofnięte, nie?

Ogólnie lubię opowieści korzystające z postaci mitologicznych przedstawionych we współczesnym świecie, niezależnie od tego, jaka to mitologia. Jednak tutaj jakoś mnie to nie przekonało. Pewnie dlatego, że nie czaję, kim jest Mikołaj. W pierwszej chwili w ogóle sądziłam, że chodzi o świętego Mikołaja… Zgrzytnęło mi zestawienie postaci znanych ze słowiańskiego folkloru z jakimś Mikołajem, o którym nic nie wiem, który był w jakimś gangu, o którym też nic nie wiem. Jakoś mi to wszystko, wraz z zakończeniem, nie zagrało i tyle.

A, opis Peruna skojarzył mi się z Raidenem ;) Te błyszczące niebieskie oczy i kapelusz z szerokim rondem…

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Interesujące opowiadanie. Trochę mi przeszkadzały niektóre wulgaryzmy, miałam wrażenie, że zostały wciśnięte na siłę, ale ja już tak mam ;)

Bardzo fajny pomysł z wykorzystaniem mitologii słowiańskiej, rzadko wpadają mi w ręce (w oczy?) takie teksty, więc za to duży plus. Ciekawie wykreowałeś postacie, wyszły tak krwiście i wiarygodnie, po prostu prawdziwie. Podobnie z klimatem – ponury, ciężki, pasujący do historii, czytelnik nie ma problemu, żeby “wejść” w ten świat. Bardzo podobał mi się też dialog Peruna z Borowym.

A teraz kilka minusów. Pierwszy to zbytnie zawikłanie historii ze słowami – dopiero w którymś z komentarzy tak naprawdę wyjaśniasz o co chodzi, a ja bym wolała, żeby to było wyjaśnione w opowiadaniu. Niekoniecznie wprost i dosadnie, ale na tyle wyraźnie, żebym potem nie musiała się zastanawiać “Ale o co kaman?”. Drugi to brak logiki – Mikołaj jako wampir zabił o wiele więcej mitycznych stworów, niż zrobił to Perun (przynajmniej tak wynika z tekstu), a mimo to go bronią? Nawet Borowy, któremu wąpierz zaciukał żonę? Mało prawdopodobne. Solidarność gatunkowa swoją drogą, ale jednak miłość chyba ważniejsza. Dlatego ten wątek “bronimy swojego za wszelką cenę” jakoś mnie nie przekonał. 

Trzeci mankament – niefortunnie wybrane imię dla Mikołaja – też poszłam śladami jose i zastanawiałam się, co też ten poczciwy dziadek z wielkim brzuchem i siwą brodą mógł rodzajowi ludzkiemu zawinić. A tu zonk – Mikołaj okazał się rudzielcem z wystającymi kłami.

I na koniec – masz mały problem z przecinkami, warto nad nim popracować :)

Ogólnie – ciekawa lektura, czytało się przyjemnie, ale na pewno dałoby się z pomysłu wycisnąć więcej (lub nieco inaczej) :)

Dobry, kurde, tekst. Są minusy, bo są, i myślę, że znasz je już; jeśli nie wszystkie, to z pewnością większość z nich. Więcej jednak, wychodzi mi, plusików w tym wszystkim. Ale i tych pewnie już jesteś świadom.

Osobiście najbardziej przeszkadzało mi zwyczajne pogmatwanie sprawy. Bardziej z kontekstu niż logiki czy przemyconych w tekście informacji domyśliłem się, o co, mniej więcej, be w tym wszystkim, i owszem, więc nie zakończyłem lektury z miną wyrażającą prawdziwy poziom mojego IQ. W każdym razie nie w pełnej krasie. Ale nie był to satysfakcjonujący rodzaj pojmowania tego, co autor miał na myśli, bynajmniej. Przecinki, żyjące sobie we własnej mitologii, też sprawy nie ułatwiały. Mikołaj… Nie wiem, co Cię podkusiło, żeby dać tak na imię swojemu badgajowi, ale efekt jest co najmniej dziwny, bo raz, że się kojarzy z Sam-Wiesz-Kim, a dwa, że brzmi dosyć… (Cześć, jestem wampir Mikołaj, zaraz cię zabi… PRZESTAŃ SIĘ ŚMIAĆ!). No. Szczególnie słabo to wypada, jeśli zestawić Mikołaja z imionami typu Perun czy Borowy.

Infodumpy w wykonaniu domowika też zbyt jaskrawe, by nie zabolały.

Motyw tworzenia sobie bogów i potworów na własne potrzeby jest stary jak najstarsze skarpety najstarszej kobiety w najstarszej wiosce w dowolnie wybranej części starej jak świat Ziemi, ale udało Ci się przedstawić go w sposób na tyle – przynajmniej dla mnie – nowatorski, że nawet jeśli trąciło odgrzewanym kotletem (zrobionym z najstarszej świni z chlewika wspomnianej już szczęśliwej właścicielki również wspomnianych już skarpet), to był w nim również nowy, subtelny i zupełnie przyjemny smak, czyniący danie nie tylko zjadliwym, co i zwyczajnie smacznym. Szczególnie, że wszystko podane w sposób na tyle wyszukany, że i Geslerka nie ponarzeka; klimat jak z najlepszych znanych mi powieści urban fantasy, soczyste dialogi, styl taki, że czyta się samo.

Zsumujmy: zaserwowałeś nam bardzo dobrze napisane i, generalnie, ciekawe opowiadanie, z niezłym, jednak zdecydowanie przekombinowanym i być może nie całkiem dla mnie jasnym finałem (Straciłem siebie?), za którego winę gotów jestem zwalić głównie na potrzebę dopasowania tekstu – jego credo – do założeń konkursu. No, ale że jestem usatysfakcjonowany lekturą w stopniu ponadprzeciętnym, to, że tak powiem, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nowa Fantastyka