- Opowiadanie: J2M2 - Nowonarodzony

Nowonarodzony

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Nowonarodzony

 Prycza była twarda jak kamienna posadzka. Z początku, gdy otworzył oczy, odzyskał świadomość, zdawało mu się, że leży na podłodze, że materac nie może wbijać się tak w plecy. Oczy powoli przyzwyczajały się do słabego światła chorobliwie migoczącej żarówki, z trudem wyławiały z otoczenia kształty rzeczywistości. Ale otchłań w końcu ustąpiła, świat zaczął się formować. Jeszcze leżąc sięgnął ręką przed siebie, jakby chcąc złapać to migoczące światło, pochwycić ledwie tlącą się nadzieję. W myślach w zatrważających tempie, niczym pociski na taśmie wściekle warczącego karabinu maszynowego, przewijały się wspomnienia: słowa i obrazy. Jeszcze nie czuł bólu, ale była to już namiastka obłędu, którego smak musiał poznać. Będziesz musiał zrozumieć. Poczuć. Zmienić się. Widział poruszające się usta, choć patrzył w pokryty pleśnią, drgający od blasku żarówki sufit, a słowa, które wspominał, teraz brzmiące już tak poważnie, wręcz bezlitośnie, zdawały się być dziełem jakiegoś ostrego narzędzia, wobec którego wyobraźnia jest bezbronna. Nie każdy potrafi to wytrzymać. Wiedział, że nie będzie łatwo, ale rzeczywistość i tak go zaskoczyła. Usiadł na brzegu łóżka i ściągnął z kolan prześcieradło, odsłaniając obrzydliwie owłosione krocze i uda. Popatrzył na wątłe ramiona, a potem oszpecone długimi, twardymi pazurami dłonie. Dotknął brody i włosów na głowie – były śliskie, długie i sięgały aż klatki piersiowej. W celi nie było lustra, ale przeczucie pozwoliło mu ujrzeć to odpychające oblicze, prawdę, przed którą miał jeszcze możliwość ucieczki. Popatrzył na prześcieradło i zobaczył na nim plamy. Tak, oczy widziały coraz więcej. Z obrzydzeniem powąchał palce. Zmysły wybudzały się ze snu po kolei? Dopiero wówczas poczuł ten smród, który wkrótce stał się wszechobecny – wypełnił całą celę, tak, że nie było przed nim ucieczki, wdzierał się do nozdrzy, niczym stado wściekłych brzęczących nie do wytrzymania much. Maks pokręcił jednak głową, odrzucając myśl o wycofaniu się. To mogła być tylko próba. Nie każdy potrafi to wytrzymać. Wstał i zrobił kilka kroków, tyle na ile pozwoliła ograniczona przestrzeń celi: trzy do przody i dwa w bok. To tam znalazł drzwi. Wcisnął koniuszki palców w szparę sięgającą od podłogi prawie aż po niski sufit, a następnie ciągłym ruchem ręki, jakby obrysował je na ścianie. Nie miały klamki, Maks przystawił ucho do zimnej stalowej płyty, ale odpowiedziała mu tylko odpychająca cisza. Uderzył w nie pięścią i zawołał:

– Jest tam ktoś?

Ciszę przerwało tylko echo, które… obudziło w nim poczucie osamotnienia. Dokąd mógł prowadzić korytarz, który z tak głębokim oddźwiękiem pochłonął jego pytanie, jakby drwiąc w tej sposób z jeszcze krytej trwogi? Narodziny mogą potrwać nawet kilka dni. Popatrzył na drzwi podejrzliwie, a potem wrócił na łóżko i usiadł ośmieszony swą bezradnością. Miał ochotę uderzyć w nie jeszcze raz, ale to byłaby tylko oznaka słabości. Usiadł więc i czekał.

 

*

 

Nie był niewolnikiem. Wiedział o program XIRTAM od najmłodszych lat. Wszyscy wiedzieli. Dla większości Nieśmiertelnych nie miało to jednak znaczenia. To tak jak żyć i po prostu czerpać; nie zastanawiać się: czemu, po co i dlaczego; nie zadawać pytań. Niektóre problemy nie istnieją jeśli dotyczą wszystkich w otoczeniu. Maks leżał na pryczy i wypełniał czas, przywołując w myślach zdarzenia, które zaprowadziły go do tej celi. Czuł jak powoli opuszczało go uczucie szczęścia, a zastępowało je to, co Śmiertelni, zwali lękiem.

– Jesteśmy szóstym pokoleniem w programie – pamiętał słowa matki. – Twoi przodkowie są jego prekursorami, stąd twoja rola – nawiązała do arystokratycznego rodowodu.

Wspomnienie rozświetlonego blaskiem słońca pokoju, w którym czułe, rozsądne słowa matki zazwyczaj rozwiewały wątpliwości syna, zdało się na chwilę pokonać tę ciemność celi, która jednak coraz głębiej zaglądała w oczy Nowonarodzonemu. Ale tamtego wspominanego popołudnia było inaczej.

– Czym różni się tamten świat? – Maks pamiętał swoje naiwne pytanie.

– Jest w nim cierpienie – odpowiedziała matka.

– Czym jest cierpienie?

Jej jasna, pogodna twarz chyba pierwszy raz przyjęła tak bezradny wyraz, a potem usłyszał odpowiedź, która stała się początkiem jego drogi.

– Nie wiem.

Wstał z pryczy i podszedł do drzwi celi. Teraz miał się dowiedzieć, teraz już chyba nawet przeczuwał. Migoczące światło żarówki rzucało na drzwi cień jego sylwetki. Wyglądał pokracznie – ten obraz wydał mu się złowieszczą zapowiedzią tego co wkrótce ujrzy, tego co go czeka. Ale bestia, z którą miał się zmierzyć, dopiero się przecież budziła, powoli zapuszczając w głąb jego ciała swe drżące, budzące niepokój macki, ale jeszcze nie zaciskając okrutnych szponów, jeszcze nie przyduszając bezradnej ofiary.

 

*

 

Zaczęło się od głodu. To był pierwszy znaczący ból jaki poczuł, jakiego nie potrafił wytrzymać. Przeszywające całe ciało uczucie gniecenia, bolesne skurcze jelit i żołądka rzuciły go w końcu na drzwi. Zaczął uderzać w nie z całej siły pięścią i krzyczeć jak dziecko uwięzione w ciemności:

– Wypuśćcie mnie stąd! Otwierajcie!

Nie wiedział wówczas jednak jeszcze, że strach, czy często związany z nim ból nie ustępują na wezwanie. To wtedy pierwszy raz poczuł czym potrafi być cisza, brak odpowiedzi, czym jest samotność. Bezradny rzucił się na łóżko, chcąc zapłakać. Jako Nowonarodzony nie mógł jednak zrozumieć co takiego robią z nim złe emocje – świat, z którego pochodził, nie znał przecież łez. Zapomnieli o nim? Zostawili? Znów zobaczył na suficie te usta, tym razem jednak wykrzywione drwiącym uśmiechem. Nie wiedział ile czasu już tam spędził, noce przestały oddzielać dni, a czas odmierzały tylko drgania światła na ścianie, których nie był w stanie zliczyć. Nie wiedział czy minęły godziny, dni, czy tygodnie. Zaczął obgryzać paznokcie. Ale wydawało mu się, że spędził już tam całą wieczność, a minione życie w Raju, z którego tak nieopatrznie uciekł, zaczęło mu się z kolei jawić jedynie jako przecinek w zdaniu, którego początek i koniec miały mieć miejsce w tej celi. Leżał wsłuchując się w przerażającą ciszę, czując jak ta pieści w swym obłędnym samozadowoleniu jego nieosłonięte już żadnym złudzeniem, bezbronne zakończenia – teraz już wyczuwalnie oplatających całe ciało – nerwów. Miał wrażenie, że cały drży, choć leżał bezruchu, miał wrażenie, oddycha płycej, choć klatka piersiowa unosiła się coraz wyżej, a w końcu… odniósł wrażenie, że usłyszał coś w głębi tej otchłani, dla której poznania poświęcił swoje szczęście. Był już jednak wówczas tak pozbawiony nadziei, że nawet nie poderwał się z pryczy. Ale tym razem to nie było złudzenie, drzwi celi otworzyły się i stanęła w nich, na tle oślepiającego światła z korytarza, wysoka ciemna postać, wyglądająca niczym zjawa – matka, ojciec i dziecko tego obłędu, którego doświadczył.

– Ogól się i ubierz, wyglądasz jak zwierzę – usłyszał nieprzyjazny głos a potem złapał rzucone w jego stronę ubranie.  

 

*

 

Nie wiem. Pytania były odpowiedzią na bezradny wyraz twarzy matki. On chciał wiedzieć. To ciekawość była cechą, która, niczym wędka z kręcącym się wolno, lecz cierpliwie kołowrotkiem, zaczęła wyławiać go ze szczęśliwego świata ludzi Nieśmiertelnych, by w końcu wyrzucić jego zmęczone walką ciało na brzeg. Takim się właśnie ujrzał, jeszcze tam, w celi. Towarzyszyło mu bowiem też przekonanie, że oto ktoś wskazał mu drogę, że było to jego przeznaczenie, a nie świadomy wybór.

– Potrzebuję go odnaleźć – powiedział do matki.

– Czemu?

– On zna odpowiedzi.

– Nigdy go nie spotkałam.

Tak, nie było łatwo go odnaleźć. Pamiętał rozmowę jaką przeprowadził już blisko końca swych długich, żmudnych poszukiwań, w jednym z tych barów przy rozwścieczonej warkotem silników drodze, gdzie mężczyźni odnajdują szczęście w krwistoczerwonym świetle lamp i pośród kształtnych ciał rozebranych tancerek.

– Jak go rozpoznam? – zapytał brodatego barmana, którego pijany szczęściem uśmiech lśnił blaskiem złotych zębów.

– Oni są inni, naznaczeni, oni widzieli, poczuli…

– To znaczy?

Zapadła cisza, a potem barman zapytał:

– Byłeś tam?

– Gdzie? – odpowiedział Maks.

– W Piekle…  – Oczy barmana zapłonęły fascynacją. – Legalne symulatory to tylko namiastka bólu, który możesz tam poczuć.

– Ty byłeś?

Barman zapalił papierosa, nie przestając się uśmiechać, niczym wszystkowiedzący prorok.

– To i tak tylko zabawa… – oznajmił.

– Nie chciałeś nigdy więcej? – odparł Maks.

– Co masz na myśli?

– Urodzić się na nowo? Zostać strażnikiem? Poznać Zewnętrzny Krąg?

Barman popatrzył na niego, jakby podejrzliwie. Ale potem odpowiedział bez wątpliwości:

– Nie, wystarczyła mi próba Piekła.

Niedługo potem Maks przekonał się, że barman miał rację. On był inny, ten, którego szukał – jeden z pierwszych uczestników programu. Był przecież legendą, duchem dawnych czasów, mędrcem poziomem świadomości przewyższającym ich wszystkich , tych oddanych pod opiekę złudzeniom, a Maks odnalazł go w miejscu najmniej godnym tych wszystkich tytułów – w zakamarku Raju, skrytego przed światem w mroku piwnicy. Mędrzec siedział tam z piórem w ręku, pochylony nad kartami papieru niczym jakiś antyczny skryba, a jego przygarbiona sylwetka na tle słabego światła, zawzięcie walczącej z ciemnością podziemi, żarówki, wydała się być jakąś potężną, świętą, górą czuwającą nad losem ludzkości.

 

*

 

Drzwi celi zamknęły się, a on ruszył za swym milczącym przewodnikiem, niczym skazaniec idący na ścięcie. Korytarz był długi i kręty; z początku zdawał mu się być labiryntem, którego ciemne zakamarki mogły pochłonąć życie wielu z tych zagubionych śmiałków, mających odwagę przekroczyć granicę między wiecznym życiem, a pewną śmiercią; odpowiadał głębokim echem na ich każdy krok.  

– Dokąd idziemy? – w końcu odważył się zapytać Maks.

A przewodnik odpowiedział dopiero po dłuższej chwili i jakby na inne pytanie.

– To piramida, nazywamy ją Twierdzą. Znajdujesz się obecnie w podziemiach siedziby firmy.

Maks popatrzył na zamknięte drzwi w ścianie korytarza, jedne z wielu, jakie minęli już w drodze.

– Co się znajduje w tych pomieszczeniach? – zapytał.

– To katakumby.

– Katakumby?

– Miejsca spoczynku naszych braci. W tym świecie rządzi śmierć, to nasza matka, ona ustala reguły.

– Jesteś strażnikiem? 

– Z racji wieku, rzadko wypuszczam się już poza mury. Zwłaszcza w tak niespokojnych czasach. Wprowadzam nowych, Nowonarodzonych, jestem ich przewodnikiem.

– Nie chcesz wrócić?

– Dokąd?

– Do programu.

Przewodnik zatrzymał się i popatrzył na Maksa. Jego twarz wykrzywiło coś na kształt uśmiechu.

– Stąd nie ma już powrotu, synu. Jeśli odpowiesz na pytanie, jeśli zdecydujesz się zostać jednym z nas, matka Śmierć musi w końcu obdarzyć cię swym pocałunkiem. Ale spokojnie… Ty… masz jeszcze czas, jeszcze nie usłyszałeś pytania.

Jakaś duma zalśniła na twarzy tego siwego mężczyzny, na tej jakby skale, ale skale pokrytej znakami – wykutymi w niej ciężkimi doświadczeniami śladami walki, jakby opisującymi tę fascynującą historię boju życia ze śmiercią.

 

*

 

Pamiętał, że drzwi były otwarte, a z pomieszczenia bił blask, który jakby wskazywał drogę. Maks stanął w wejściu, ale On, ten, którego szukał, Jeden z Pierwszych, nie zareagował, wciąż pochylał się nad kartami papieru, zdając się być w jakiś tajemniczy sposób odcięty od tego co wokół. Maks zapukał w drzwi, raz, potem drugi… I w końcu mężczyzna, który miał na sobie starą, przetartą szatę, jakby obudził się ze snu.

– Ktoś ty? – rzucił na powitanie, wbijając w gościa ostre jak brzytwa spojrzenie.

– Nazywam się Maksymilian von Mann i jestem pana sto trzydziestym czwartym prawnukiem… w szóstym pokoleniu.

Mężczyzna ściągnął na czubek nosa okrągłe okularki, jakby chcąc własnymi oczami uważniej przyjrzeć się Maksowi, a potem oznajmił:

– Nie wiedziałem, że te bękarty miały aż tyle dzieci. Co cię tu sprowadza?

– Chcę dowiedzieć się czym jest cierpienie.

Jeden z Pierwszy zadumał się nad tym bezpośrednim wyznaniem, ale w odczuciu Maksa znalazł odpowiedź i tak zaskakująco szybko:

– Nic prostszego… – rzucił po dłuższej chwili.

– Co ma pan na myśli?

– Masz prawo tam wrócić. Co roku tysiące Nieśmiertelnych wybiera taką drogę…

– Nie wiem jak tam jest.

– Nikt nie wie dopóki nie sprawdzi.

– Pan tam był i… nigdy nie wrócił.

– Usiądź.

 Zapadła cisza, podczas której On jakby wciąż badał Maksa swym uważnym spojrzeniem, by w końcu zapytać:

– Czemu chcesz wrócić?

Po chwili zastanowienia Maks pokornie opuścił spojrzenie i powoli pokręcił głową.

– Nie wiem… – odparł.

– Tylko jeśli tam się znajdziesz, zrozumiesz czemu nigdy nie wróciłem.

– Chodziło właśnie o cierpienie?

– Powiem ci coś… Od zawsze, od zarania dziejów, ludzie szukali drogi by się tu znaleźć… Teraz niektórzy, nawet w programie, chcą temu zaprzeczyć. Ich słowa nie niosą jednak prawdy, przyszłość naszego gatunku jest tutaj, odnaleźliśmy utracony raj…

– Czym są sny? – Maks pamiętał, że zadał to pytanie nawet ku swemu zaskoczeniu, jakby wręcz samo wystąpiło mu na usta. 

– Czemu pytasz?

– Jakiś czas temu miałem sen, który nie pozostawił mi wyboru. To wówczas zacząłem szukać… – On milczał, cały czas jednak wpatrując się w Maksa, który po chwili, wciąż z pokornie opuszczonym spojrzeniem, zaczął mówić dalej. – Niektórzy mówią, że sny to… znaki, wskazówki implementowane nam przez Bogów.

– Program od początku obdarzał uczestników wolną wolą. Nie ma takiej ingerencji… Bogowie tworzą jedynie otoczenie.

– Potrzebują strażników…

– Oglądałeś, synu, za dużo filmów. To nie Matrix. Strażnicy to bohaterowie, nie niewolnicy, poświęcają swe życie w naszej obronie.

– Pan mnie źle zrozumiał. Wychowałem się na tych legendach, a sen, który wciąż trzyma mnie w niewoli, uczynił mnie właśnie jednym z nich…

– Szukasz tu więc rady?

– Może bardziej odwagi.

– W takim razie mogę cię jedynie zapewnić, że tam niewątpliwie będzie ci ona potrzebna. Tu tak naprawdę… nawet nie wiesz co znaczy to słowo.

 

*

 

Przewodnik stał na wprost nich jak dowódca przed oddziałem. Nowonarodzonych było kilkudziesięciu. Ustawieni w dwuszeregu, ubrani w takie same, czarne jak sadza, przygotowane dla rekrutów uniformy, czekali na jego słowa.

– Oto świat, którego szukaliście… – przemówił, odwracając się do panoramicznego okna, rozpościerającego się na długość całej ściany. – Zewnętrzny krąg, granica poznania człowieka, krąg, z którego… pochodzicie, a o którym dotąd mogliście tylko słyszeć. – Maks patrzył w okno. Znajdowali się na jednym z najwyższych pięter Piramidy, skąd widok obejmował również tereny poza murami Twierdzy – ruiny miasta porośnięte dziką zielenią. – To miejsce bardziej podłe niż wciąż wam się wydaje, ale… być może niektórzy z was odnajdą tu to czego dotychczas im brakowało… Uprzedzam jednak, że sam, dziś już po trzydziestu trzech latach spędzonych po tej stronie, nie wiem tak naprawdę co to takiego… Jak się wkrótce przekonacie Zewnętrzny Krąg rządzi się swoimi prawami, w większości wciąż nie ujętymi w żadną zrozumiałą dla nas formułę… To krąg, w którym… odpowiedzi tylko mnożą pytania. To… chaos, niezrozumienie, które wkrótce najprawdopodobniej złamie każdego z was… Ale… to także tajemnica, której być może pozwolicie się uwieść…

Maks patrzył w okno, ale myślami był gdzie indziej, na niższych piętrach tego dziwnego budynku, który wydawał mu się wciąż bardziej dziełem snu niż rzeczywistości. Najpierw zobaczył przeszklone inkubatory, gdzie do dojrzałego wieku hibernacji dorastali jego bracia i siostry z programu, potem ujrzał potężne zamrażarki, gdzie już dojrzali, dobrowolni więźniowie cieszyli się swym wyimaginowanym szczęściem skrojonym na ich potrzeby przez Bogów… I tak, teraz Maks nie był pewny czy nie było to tylko wrażenie, ale zdawało mu się, że ujrzał na ich twarzach ten błogi, martwy uśmiech, którego wyobrażenie budziło w nim tak sprzeczne uczucia. I w końcu, już najwyższych piętrach Piramidy, zobaczył ich, tych, od których to wszystko się zaczęło – Bogów, twórców programu, którzy za pomocą niepozornych klawiatur tworzyli świat wreszcie wolny od wszelkiego cierpienia.

 

*

 

Weszli na dach budynku, tego samego, w którego podziemiach Jeden z Pierwszych odnalazł swoje szczęście. Blask słońca spływał z błękitnego nieba na szczęśliwe miasto. Lśniące drapacze chmur, niczym minarety przedwiecznych świątyń, czuwały nad zbawieniem milionów. Ciszy, jakby na potrzebę tej sceny, nie mącił choćby szum wiatru. Wszystko komponowało się w idealny obraz, w którym obaj bohaterowie na dłuższą chwilę zatopili zamyślone spojrzenia.

– Przychodzę tu czasem wieczorem – oznajmił w końcu Jeden z Pierwszych. – Gdy zapadnie zmrok, miasto rozbłyska milionami światełek… Otacza je poświata, która rozprasza ciemność, tworzy jakby powłokę, oddzielającą nas od tego… co tam…

– Coś jakby… Wewnętrzny Krąg? – zapytał Maks.

– Trafne porównanie. Zawsze szukaliśmy ucieczki przed ciemnością, od mroków naszej natury…

– Czemu więc Bogowie nie zastąpili nocy dniem?

Jeden z Pierwszych zamyślił się, ale w końcu odpowiedział:

– Nie ma dnia bez nocy. – Znów się zadumał. – Spotkałem się z poglądem, że ktoś kto nie dozna w życiu cierpienia, nigdy nie dowie się czym jest szczęście, że przeciwwaga jest konieczna, że to ona buduje skalę…

– I zgadza się pan z tą opinią?

– Nie wiem. Na szczęście nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania… Ten świat został stworzony według prostej zasady: obdarz tym czego brakuje, odpowiedź na ludzką tęsknotę, pragnienie… Tacy ludzie jak ty są mi zagadką, ale może też… coraz bardziej odpowiedzią.  

– Nie jest nas wielu.

Jeden z Pierwszych wciąż patrzył na miasto, a potem oznajmił, jakby jednak bardziej mówiąc do siebie:

– W naszym pokoleniu strażnicy byli najemnikami, dziś… to ludzie powołani. Co takiego pcha ludzi do walki, do pewnej śmierci…?

– Chyba… nie potrafię tego nazwać.

– Kiedyś, gdy znajdowaliśmy się jeszcze po tamtej stronie nazywaliśmy to obłędem.

– Co to takiego?

Jeden z Pierwszych tylko się pobłażliwie uśmiechnął. A potem odparł:

– Miałem brata po tamtej stronie. Nigdy nie przekroczył murów twierdzy, nigdy nie wszedł do programu, więcej uznał za swój obowiązek zniszczyć ten świat, świat, w którym znaleźliśmy schronienie…

– Stał się jednym z Demonów?

Jeden z Pierwszych kiwnął głową

– Chciał zniszczyć Raj, uważał, że to więzienie, pragnął dla człowieka tylko wolności…

– Co się z nim stało?

– Nie wiem. Pewnie zginął wiele lat temu, zniszczony chorobami, oszpecony czasem, zdeformowany nienawiścią…

– Mówią, że to bestie…

– Nie, to tylko dzieci tamtego świata, wierne swej prawdziwej naturze. – A po dłuższej chwili dodał. – Ten najwyższy budynek to siedziba firmy, jeśli naprawdę szukasz Prawdy, wiesz co zrobić, wystarczy się tylko wylogować…

 

*

 

Ta ciemność była inna niż ta, którą ujrzał z dachu budynku, gdzie zaprowadził go Jeden z Pierwszych. Kryła zagrożenie, napawała strachem, nie kojarzyła się z troskliwą dłonią matki, gaszącą światło, a bardziej trzaskiem drzwi zamykających celę. Opuścili twierdzę jednym z tuneli. Nie wiedział jednak dokąd szli, jako rekrut całą drogę miał bowiem założoną na oczy opaskę. Słyszał więc tylko szepty, kroki, a potem skrzypienie drzwi.  

– Zdejmijcie mu ją.

Otrzymał karabin i polecenie by trzymać się środka grupy, przód i tył wymagały większego doświadczenia. Nawet nie miał czasu by się im przyglądać, ale już na pierwszy rzut oka wyglądali zupełnie inaczej niż wewnątrz murów, zupełnie inaczej niż choćby na filmach, którymi propaganda karmiła młode umysłu Nieśmiertelnych w Wewnętrznym Kręgu. Choć… tak jak na filmach zdawali się być gotowi skoczyć dla siebie w ogień… Tak, bractwo było najwłaściwszą nazwą dla tej legendarnej organizacji. Zwarci, jeden koło drugiego, z noktowizorami na oczach i bronią w ręku, cały czas pochyleni i gotowi do strzału, posługujący się nie słowami a gestami, niczym gromada czarnych zwinnych kotów, przeczesywali ruiny otaczające Twierdzę.

Mury zniszczonych budynków wcinały się w ciemność ostrymi grzbietami, ocalałe fragmenty zawalonych ścian sterczały w powietrzu jak martwe kikuty, ulice wyznaczone szeregiem krzywo wystających z ziemi latarń przysypane były gruzem i piachem. Maks rozglądał się uważnie na boki, tak jak jego towarzysze starając się dostrzec jakiś ruch wroga. Zardzewiałe zawiasy bez drzwi, okna bez szyb, roztrzaskane szyldy sklepów, a wewnątrz ruin gdzieś oni – ci, przed którymi strażnicy bronili twierdzę, czyhający tylko na szansę, okazję by znów uderzyć. Patrol zajął im kilka godzin – kilka godzin nieustannego napięcia, walki nie tylko ze strachem, ale i zmęczeniem, ale w końcu Maks usłyszał to zaklęcie:

– Jesteśmy już blisko…

A chwilę później wreszcie się zatrzymali. Ale Maks pamiętał, że od razu poczuł się w tym budynku bez dachu, jak w jakimś magicznym, a może wręcz mrocznym ogrodzie.

– Czysto! – rzucił zwiadowca.

Zaraz potem wszyscy przykucnęli i uspokoili oddechy. Ściany porastały zielone pnącza, tworzące jakby otaczający ich żywopłot. Wokół rosły dzikie kwiaty, które jak szalone rozkwitły na tym cmentarzu magią niezrozumiale radosnych kolorów, a w rogu tego dziwnego pomieszczenia, pośród przegniłych mebli pozostawionych przez uciekających w popłochu mieszkańców, leżał… pokryty pleśnią pluszowy miś o obliczu tak niewinnym jak blask gwiazd, spływający na nich ówczesnego wieczora z bezchmurnego nieba. I Maks pamiętał, że aż oparł się o ścianę, nagle poczuł bowiem urzekający spokój – uczucie, którego nie zaznał chyba dotąd nigdy w życiu. Skojarzenie opatuliło go swym ciepłem, na chwilę odcięło od rzeczywistości, nieoczekiwanie zaprowadziło… aż w ramiona kochającej matki… Ale z perspektywy czasu Maks wiedział, że przede wszystkim była tam pewnego rodzaju tęsknota, ale też i odpowiedź na nią, że to właśnie tam po raz pierwszy dane mu było poznać smak tego fascynującego spotkania, że wreszcie doznał czym jest uczucie zwycięskiej ulgi wobec osaczającej Śmiertelnych zewsząd obawy… Byli już przecież tak blisko… Prawie podołał zadaniu… Ujrzał się już w glorii chwały… I… nie wiedział ile trwała ta chwila zaskakującego triumfu, sprowokowana tym dziwnym splotem obrazów, skojarzeń i emocji, ale… w końcu czar prysł i to równie szybko i niespodziewanie jak się pojawił.

– Są tu! – usłyszał i poczuł się bezlitośnie wyrwany ze snu.

Serce ścisnęła mu trwoga, ale przecież powinien się spodziewać… Demony atakują zawsze w najmniej odpowiednim momencie, atakują, gdy tylko wyczują twoją słabość… W mgnieniu oka wokół rozpętało się piekło. Ciszę zgwałcił warkot karabinów, świst kul i krzyki walki, z nieba zaczął sypać się gruz, ziemia zapłonęła nienawiścią, a Maks starał się odnaleźć tam siebie… Bracia doskoczyli do okien, szybko odpowiedzieli ogniem, a on pełzał jak robak ku życiu, ku jakiejś kryjówce, dzięki której to wszystko mogłoby się stać tylko złym wspomnieniem.

 

*

 

Siedziba firmy była pusta. Maks aż spojrzał za siebie. Długi korytarz o wysokim sklepieniu, niczym nawa główna gotyckiej katedry z przed wieków był rozświetlony blaskiem kolorowych hologramów. Nie było w nim jednak choćby jednego petenta. Czy prawdą było, że pracował tam tylko jeden człowiek? Maks wezwał windę, a zaraz potem wjechał na najwyższe piętro wieżowca. Lśniące złotem drzwi rozsunęły się, ukazując przestrzenne biuro z biurkiem pośrodku, zewsząd otoczone panoramą miasta. Maks wszedł do środka ostrożnym krokiem, ale zaraz potem usłyszał przyjazny głos:

– A więc jednak dostał pan przepustkę…

Zza biurka wstał wysoki mężczyzna w ciemnym garniturze, o twarzy łudząc podobnej do… Maks, jakby zaskoczony tym widokiem, przyjrzał się gospodarzowi uważnie i odpowiedział dopiero po dłuższej chwili:

– Przeszedłem wszystkie testy…

– I to z zaskakująco dobrym wynikiem.

Gospodarz miał długie włosy, opadające wzdłuż łagodnej twarzy i starannie przystrzyżoną brodę, a jego błękitne jak niebo oczy lśniły jakąś nieprzeniknioną mądrością.

– Witam, mam na imię Alan. – Uściskali sobie dłonie, a Maks wciąż, teraz już nie kryjąc swej podejrzliwości, badał go spojrzeniem. – Wygląda pan na… zaskoczonego? – dodał uśmiechnięty gospodarz.

– Od początku miałem wrażenie, że trafiłem do kościoła, ale nie spodziewałem się, że spotkam w nim… samego Chrystusa…

Alan roześmiał się, po czym odparł, poprawiając mankiety marynarki.

– Aż tak dobrze nie jest, jestem jedynie przedstawicielem handlowym firmy.

– Wiele o panu słyszałem.

– Staram się dbać o naszych klientów.

– Podobno… potrafi czynić pan cuda – oznajmił Maks.

– Z racji mojego zajęcia, mam więcej uprawnień niż przeciętny uczestnik programu.

Maks rozejrzał się wokół, nie kryjąc podziwu dla rozpościerającego się wokół widoku, a potem odparł:

– Widzę…

– Czegoś panu brakuje?

– Wie pan po co tu przyszedłem.

– Czy życzenie nie zostało spełnione?

– Jeszcze nie…

Przedstawiciel handlowy firmy wskazał ręką na stół i oznajmił:

– Wystarczy tylko podpisać papiery…

Maks zbliżył się do okna i spojrzał na miasto.

– Naprawdę pracuje pan tu sam? – zapytał po dłuższej chwili zadumy.

– Sam pan widzi… Nie ma zbyt wielu próśb o rozwiązanie umowy, nasi klienci żyją w szczęśliwym świecie.

– Ten budynek przypomina mi grobowiec, mam wrażenie, że każdy oddech niesie się w nim echem…

– Wcześniej mówił pan o kościele…

– Jedno i to samo. W jednym i drugim wieje pustką i… śmiercią.

– To był pana wybór.

– Zdaję sobie z tego sprawę.

– Ale mogę panu powiedzieć, że kiedyś kościoły nie były puste… Z tego co mi wiadomo chce pan właśnie wrócić do… tamtego świata.

– Co ma pan przez to na myśli?

– Dopiero gdy Bogowie zaczęli odpowiadać na nasze tęsknoty, ludzie wstali z kolan. Widział pan hologramy w korytarzu głównym? – Maks kiwnął głową, wciąż spoglądając na miasto. – To fascynująca historia. Od małpy aż do… tu i teraz.

– Pan myśli, że to ewolucja? Ta pozycja bardziej wyprostowana?

– To są fakty.

– Mówi pan o faktach w świecie stworzonym ze złudzeń.

– Od zarania dziejów ludźmi kierowały złudzenia.

– Złudzenia?

– Czym były wszelkie nadzieje, jak nie tylko nieudaną próbą ucieczki? Ludziom tylko zdawało się że widzą wyjście… A zawsze kończyło się tak samo.

– Tak samo?

– Tylko kolejnym cierpieniem. Kolejnymi milionami ofiar. Aż w końcu znaleźliśmy się tutaj…

– Jest pan dobrym sprzedawcą.

– My jedynie odpowiedzieliśmy ludziom na ten krzyk rozpaczy, który długo był tylko szlochem bezradnej sieroty.

 

*

 

Maks siedział po drugiej stronie biurka i patrzył w szybę kredensu, światło w gabinecie było jednak zbyt słabe by mógł dostrzec swoje odbicie. Czuł jeszcze w ustach smak krwi i piachu, a ciało lepiło się od zaschłego potu. Ale miał stawić się od razu… Przewodnik stał do niego tyłem i spoglądał w okno. Palił papierosa, wypełniając pomieszczenie drażniącym oczy dymem.  

– Nie widziałeś jeszcze wszystkiego, mogę cię zapewnić… – oznajmił.

A Maks uznał, że to dobry moment by zadać nurtującego go pytanie.

– Czemu zawieźliście mnie na ten pogrzeb?

Przewodnik wrócił do biurka i odparł:

– W jednym z testów napisałeś, że najgorsza wydaje ci się być śmierć….

– Nie miałem racji?

Spojrzał na rozbitą dłoń Maksa, którą ten co chwilę zaciskał w pięść, i zapytał:

– Boli?

– Muszę zrobić prześwietlenie.

– Napij się.

Podstawił mu pod nos otwartą butelkę rumu.

– Nie, dziękuję – odpowiedział Maks.

– Wybacz, ale ja czasem muszę – oznajmił przewodnik, po czym przechylił butelkę nad ustami. – To co dziś widziałeś miało ci uświadomić, że są na tym świecie rzeczy gorsze niż śmierć…

– Co może być w takim razie gorsze od śmierci dziecka?

Przewodnik zamyślił się, ale w końcu odpowiedział:

– Bezradność jego matki?

– To pytanie?

– To sprawy niemierzalne, ale znałem ludzi, którzy wręcz prosili się o śmierć, prosili, bo… byli zbyt słabi by sami ze sobą skończyć, zbyt słabi by… znieść to wszystko…

Maks odniósł dziwne wrażenie, że przewodnik mówił o sobie.

– To prawda, że… stracił pan bliską osobę? – zapytał.

Przewodnik uciekł spojrzeniem na kredens i znów się zamyślił. Potem jednak, jakby już po odnalezieniu odwagi, kiwnął głową i powiedział:

– Tak, ale… wciąż nie potrafię o tym mówić.

Zapadła cisza. Przewodnik dalej pociągał papierosa, a Maks przyglądał mu się z uwagą. I nagle zrozumiał, że jednak jakby ujrzał swoje odbicie, ten obraz wezwany z przyszłości… To czeka każdego. Przewodnik pochylił się nad dokumentami, a jego przygarbiona sylwetka wydała się być teraz nad wyraz wymowna. Papieros tkwił w kąciku popękanych ust; zmęczona twarz, pokryta bliznami, rozdarta jakąś tłumioną rozpaczą, kryła zaś nieudolnie w cieniu, jakby zbliżającej się śmierci, troski i pragnienia, zlewając je w smutny obraz klęski, ale klęski z podniesionym czołem, klęski przez którą zdawała się przemawiać też pewna prawda, a może i spełnienie…; tyle z kolei można było wyczytać z tego spokojnego, jakby pogodzonego z losem, spojrzenia, które wydawało się być pewnego rodzaju oazą na tej wysuszonej słońcem i zrujnowanej doświadczeniami twarzy. I w końcu przewodnik oznajmił bez żadnego patosu w głosie:

– Pora podjąć decyzję.

– Mam jakiś wybór? – odparł Maks.

– Możesz wrócić. Przydasz się. Opowiesz Nieśmiertelnym co widziałeś, przeżyłeś… Wielu tak robi.

– Jak więc brzmi to pytanie?

Przewodnik uśmiechnął się pod nosem, popatrzył na długopis, który obracał w dłoniach, a potem odpowiedział:

– To nie film, nie będzie żadnej sceny pasowania…

– Nie będę miał możliwości powrotu?

Przewodnik pokręcił głową.

– Jeśli chcesz się jeszcze zastanowić, masz czas do zmierzchu. Takie mamy zasady. 

Koniec

Komentarze

Cóż, opowiadanie zupełnie nie przypadło mi do gustu. Początek zdał się nudny na tyle, że nie potrafiłam wykrzesać w sobie zainteresowania dla dalszych, mało dla mnie zajmujących i nie całkiem jasnych  wypadków. Podejrzewam nawet, że w pewnym momencie wyłączyło mi się zrozumienie i choć doczytałam do końca, nie bardzo wiem, J2M2, co miałeś nadzieję opowiedzieć.

 

Błędy wskazane w jednym z dawniejszych tekstów miały przydać się na przyszłość, ale, jak widać, nie przydały się na nic. A skoro do tej pory nie poprawiłeś żadnego ze swoich opowiadań, tym razem nie ma łapanki, bo szkoda mojego czasu, skoro i tak nie jest Ci ona do niczego potrzebna.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Nie przemówiło do mnie.

Mam wrażenie, że tu był jakiś fajny pomysł, ale mi umknął. Nie wiem, może z powodu chaosu, może nadmierna (jak dla mnie) poetyka, a może nie potrafiłam się skoncentrować. Tekst nie wciągnął.

 Prycz była twarda jak kamienna posadzka.

Literówka w pierwszym słowie nie robi dobrego wrażenia.

Ale otchłań w końcu ustąpiła, świat zaczął się formować. Jeszcze leżąc sięgnął ręką przed siebie,

Kto sięgnął, świat? BTW, przecinek po “leżąc”.

Babska logika rządzi!

Hej, bardzo dziękuję za uwagi:)

 

@Regulatorzy – to, broń boże, nie jest tak, że nie zwracam uwagi na poprawki, czasami może ich nie nanoszę(z tego co pamiętam w większości przypadków nanosiłem;)), bo jak widzę, że komentarze są raczej na ,,ble” to wychodzę z założenia, że już nie ma czego ratować… Czasem po prostu może nie ma czasu , ale tak naprawdę nic bardziej mi się nie przydaje niż wasza szczerość i ,,łapanka”… :)

@ Finkla

Ja jestem mało bystry…;) W słowie prycz jest literówka?

 

Postaram się by następny tekst wciągnął!:P

J2M2, przed lekturą Nowonarodzonego przejrzałam Twoje dawniejsze opowiadania i przekonałam się, że błędy, choć wskazane palcem, nie są poprawione. Korygowanie błędów, moim zdaniem, także uczy poprawnego pisania. Kiedy widzę, że Autor nie przywiązuje żadnej wagi do tego, jak prezentuje się jego opowiadania, mnie także przestaje zależeć na jakości czytanego tekstu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tak, bo to słowo brzmi “prycza”. “Prycz” to dopełniacz liczby mnogiej.

Babska logika rządzi!

@Regulatorzy – pewnie masz racje, że uczy, tylko, że szczerze w wolnym czasie wolę pisać coś nowego niż pochylać się nad czymś co i tak wyląduje na śmietniku historii;) Czasami czuję się po wytkniętych błędach jak przed Stajnią Augiasza, a Herkulesem nie jestem;) Natomiast zawsze pochylałem się nad twoimi wskazówkami, nad każdą z osobna i zawsze były mi one pomocne… Teraz widzę, że może jednak powinienem wprowadzać te poprawki, bo jak zauważyłaś, błędy wciąz te same… co znaczy, że moja metoda ,,omijania Stajni Augiasza” nie za bardzo działa:P

 

@Finkla – Racja! Ukłony…;) I dziękuję:)

Bardzo rozumiem, że wolisz pisać nowe rzeczy, tylko, co sam zauważasz, pisząc nowe, błędy popełniasz stare.

Czy o Twoich tekstach można powiedzieć, że to stajnia Augiasza? Nie sądzę, więc i Ty nie musisz starać się być Herkulesem. Jeśli jednak uznasz, że można choć trochę posprzątać we własnych literkach, zrób to. Po swojemu, ale zrób. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Technicznie sporo problemów, mocno utrudniających czytanie. Początek też nieciekawy – dowalasz opisem odbieranym przez nieznanego mi bohatera, a to utrudnia wczucie się w postać.

Definitywnie pomysł był, nawet fajnie wyszło to przeplatanie scen sprzed i po onym powrocie. Jednak poetyka tekstu taka mocno patetyczna, bardzo na siłę w moim odczucia. Jak w filmach Nolana czy Snydera – wiecznie gadają o cierpieniu, uczuciach w tak wysoki sposób, że zamiast ludzi widziałem w bohaterach pomniki. A losem marmurowych figur trudno mi się przejąć.

Finalnie nie powala na kolana, choć pomysł na kilka motywów moim zdaniem jest. Ale to za mało, by mnie zachwycić.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

@NoWhereMan – Dzięki za recenzje:) Mógłbyś wskazać co najbardziej rzuca Ci się w oczy z technicznych błędów? Interpunkcja, niewłaściwy dobór słów, zapis dialogów? ;) Pozdr!:)

Pierwsze z brzegu:

Z początku, gdy otworzył oczy, odzyskał świadomość, zdawało mu się, że leży na podłodze, że materac nie może wbijać się tak w plecy.

Zdanie skomplikowane, dałoby się podzielić na prostsze dwa. Nie powinno też być też przecinka po “z początku”.

Oczy powoli przyzwyczajały się do słabego światła chorobliwie migoczącej żarówki, z trudem wyławiały z otoczenia kształty rzeczywistości. Ale otchłań w końcu ustąpiła, świat zaczął się formować.

Masz tę samą przypadłość, co ja – nadmiar niepotrzebnych przymiotników, przekombinowanych określeń. Pewnie celujesz w “poetyckość” – problem jest taki, że ona oznacza odpowiedni dobór odpowiednio brzmiących słów, nie zaś zalewanie kolejnymi znakami czytelnika. 

Nie miały klamki,(.) Maks przystawił ucho do zimnej stalowej płyty, ale odpowiedziała mu tylko odpychająca cisza.

Kropka Ci się zamieniła w przecinek.

Zmysły wybudzały się ze snu po kolei?

Co tu robi ten znak zapytania? Otaczające zdania nie sugerują pytania.

To tyle z brzegu. Ale mam nadzieję, że już wiesz czego szukać. Polecam opcję betowania.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki!:)

Nie porwało mnie, ale nie czytało się źle ;)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka