- Opowiadanie: gruby100004 - Podniebne trupy

Podniebne trupy

Opowiadanie osadzone w uniwersum “Wolsunga”, łączącym steampunk z fantasy. Chociaż w materiałach źródłowych nikt o tym nie wspomina, ja lubię wyobrażać sobie ten świat jako połączenie groteski oraz humoru z “Borderlands” i “Piratów z Karaibów”, które dla mieszkańców tego barwnego kawałka ziemi są zupełnie normalne. 

 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Podniebne trupy

-Podróż zapowiada się wspaniale. – Henry spojrzał przez szerokie okno gondoli na powoli przesuwające się pod nimi dachy kamienic Lyonesse. Słońce pozwalało im kąpać się w swoim blasku cały dzień, co w stolicy Alfheimu zdarzało się raczej rzadko. Na lazurowym nieboskłonie nie było widać śladu najmniejszej chmurki i nawet magiczna mgła, zazwyczaj okalająca miasto, gdzieś zniknęła.

-Osobiście preferuję ciemniejsze zakątki świata – przyznał się krasnolud siedzący naprzeciw młodego szlachcica i poprawił przyciemniane okulary zsuwające się z bladego, imponującego nosa. – Ale nie mogę nie zgodzić się, że pogoda nas dzisiaj rozpieszcza. W tych warunkach atmosferycznych „Aleksandria” może dotrzeć do celu w mniej, niż dziesięć godzin.

– A po tych dziesięciu godzinach umilonych luksusami przywita nas Orseaux z całym wachlarzem rozrywek.

– I panna Adele de Falcourt – dodał krasnolud, uśmiechając się.

– I panna de Falcourt – Henry pokiwał głową. Nie dał się zbić z pantałyku, lecz jego policzki zdradziły go, czerwieniejąc. – Byłoby niegrzeczne, gdybym udawał, że nie lecę tam także dla niej, Hans.

– Ach, młodość.

– To chyba nie ma wiele wspólnego z młodością. Przepraszam, ale czy mógłbyś ustawić swój zegarek? Niesamowicie głośno tyka.

-W moim zegarku nie ma żadnej usterki.

– Mój błąd, brzmi bardziej jak zegar stojący. Mamy na pokładzie stojący zegar?

Poszukiwania zegara przerwało zamieszanie powstałe na drugim końcu gondoli. Spokojni panowie i dystyngowane damy wstrzymywali rozmowy w połowie i obracali się na fotelach aż do pozycji, kiedy mogli zacząć martwić się o swoje kręgosłupy. Henry dyskretnie spojrzał nad cylindrem towarzysza na źródło poruszenia. Szybko zrozumiał, czemu przedstawiciele sfery wyższej tak łatwo porzucili konwenanse. Po czerwonym dywanie gondoli szedł, nie kto inny, lecz sam Achille Bertrand, otoczony ogrzymi ochroniarzami w szytych na miarę marynarkach, akwitański potentat maniczny, którego urządzenia wydobywały manę nawet na dzikich jeszcze terenach Winlandii. Ubrany w najmodniejszy garnitur, niechybnie prosto z wystawy w Orseaux, z cylindrem z błyszczącego jedwabiu i laską pokrytą macicą perłową, prezentował się okazale i bogato. Henry szczerze wątpił, by jego ojciec, bądź co bądź lord, kiedykolwiek był w humorze, by sfinansować mu taki ubiór. Elf powoli zbliżał się w stronę podwyższenia dla najbogatszych uczestników podróży, po drodze zatrzymując się od czasu do czasu, by przywitać się z kimś, kto akurat kurtuazyjnie wstał w nadziei na uścisk dłoni. W końcu dotarł do stolika młodzieńca i krasnoluda i gdy ci także podnieśli się, Hans ściągając cylinder, pan Bertrand przedostał się przez szparę między potężnymi ramionami ochroniarzy i pierwszy wyciągnął do szlachcica dłoń w rękawiczce z najwyżej próby jedwabiu.

– Sir Henry Middleton, nieprawdaż? Czytałem o panu w Orseaux Gazette! Ten skandal z ministrem spraw wewnętrznych był niezwykle… niesmaczny. Lyonesse ma niebywałe szczęście, że może liczyć na takich ludzi, jak pan.

– Dziękuję. Ja także wiele o panu słyszałem, oczywiście. Czy mogę przedstawić panu mojego przyjaciela z wojska jej królewskiej mości, pana Hansa Bachmanna?

–  Miło mi.

– Wzajemnie. Sir Henry, mam szczerą nadzieję, że w trakcie podróży znajdziecie czas na rozmowę przy moim stoliku? Serdecznie zapraszam.

– Nie omieszkamy skorzystać, dziękujemy.

Drzwi kuchni ożywiły się i wylał się przez nie potok kelnerów niosących pierwsze danie dnia. Gentlemani wrócili na swoje miejsca i pozwolili, by garson podniósł srebrną pokrywę, odsłaniając rozmaite owoce morza podane w sposób zakrawający na miano sztuki.

– Życzymy smacznego. – Niziołek w czarnej delii ukłonił się i oddalił w stronę kuchni. Pasażerowie skupili się na degustacji, cały pokład uspokoił się i rozleniwił. Zaczęto wymieniać historie i plotki nad krwiście czerwonymi rakami i ogromnymi ostrygami, gdzieniegdzie dało się wyłapać tematy polityczne. Jeden z podróżnych, trol w wojskowym mundurze, uderzył pięścią w stół, zrzucając na podłogę sztućce. Sporo oczu zwróciło się w jego stronę, w obawie, czy przypadkiem nie wpadnie w charakterystyczny dla swojej rasy szał, ale gdy nic sie nie stało, podjęto przerwane rozmowy. Henry zakręcił lekko winem w kieliszku.

– Co teraz dzieje się w twoich fabrykach? – spytał. – Wymyśliłeś coś nowego?

– Armia zgłosiła się do mnie, opracowałem dla nich zupełnie nowego behemota.

– Och?

-Zamontowałem mu na grzbiecie potężną haubicę pięćdziesięciofuntową, zastosowaliśmy w niej te same rozwiązania, których użyto w twoim Colterze. Co więcej, behemot rozstawia przed strzałem dodatkowe odnóża, zaczepia je w kierunku odwrotnym do strzału, żeby się nie przewrócił od siły odrzutu.

– Wspaniały pomysł. Pozostaje tylko życzyć ci szczęścia.

– Szczęście – Hans spojrzał na niego znad czarnych jak smoła okularów – to losowe i ryzykowne, a przez to czysto ludzkie pojęcie. Ja wolę numery, statystki. Te są pewne jak fundamenty gór i równie obiektywne.

– Tak długo, jak nie mówimy o liczbach losowo generowanych albo rachunku prawdopodobieństwa. Wypijmy więc za twój sukces. – Middleton wzniósł kieliszek. – Równie pewny i niepowstrzymany, co przemieszczający się lodowiec.

Hans wzniósł swoje szkło, by stuknąć się z Henrym, ale na końcu gondoli znów zrobiło się zamieszanie, tym razem znacznie większe, niż przy wejściu pana Bertranda. Middleton podniósł się lekko, by zobaczyć, co je wywołało i mrugnął kilka razy, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Przez drzwi przeszła grupa ożywionych trupów, wszystkie w szarych mundurach Wotanii z czasów Wielkiej Wojny. Kilka ghuli kuśtykało niezgrabnie z tyłu, trzymając w sinych dłoniach zniszczone karabiny, charakterystyczne czarne hełmy ze szpicem kołysały im się na wychudzonych głowach. Prowadząca je kobieta wydawała się być zbudowana wyłącznie z mięśni i ścięgien, nieustannie prezentowała trzy rzędy kłów niemieszczące się w ustach, długie jak u małpy ręce kończyły się imponującymi pazurami. Nie było wątpliwości, była to strzyga. Choć sama jej obecność napawała Henry'ego przerażeniem, jego wzrok, jak i wszystkich obecnych przykuwał idący na szpicy wysoki blondyn. Słusznej postury, dumnie wypinał pierś, demonstrując rzędy błyszczących medali, obok których ziała dziura gruba jak kciuk. Włosy nosił zaczesane do tyłu, doprowadzone do porządku za pomocą pokaźnych ilości brylantyny, bryczesy i pagony na długim płaszczu zdradzały jego rangę oficera. Cały jego ubiór i zachowanie dawały dowód nienagannej pedantyczności, czemu kłam nadawała tylko twarz – sina, o pustych, rybich oczach i brakującej skórze po prawej stronie. Oficer zatrzymał się i stuknął obcasami, stając na baczność.

– Gutentag, meine Damen und Herren! – Zaczął, splatając ręce za plecami i rozglądając się dookoła. – Nazywam się Otto von Revenstadt, jestem oficerem Nieumarłej Rzeszy, agentem kanclerza Van Riera, a to moi towarzysze. Niestety przedstawić mogę tylko Helgę Shritz. Szczerze cieszę się, sze posiadłem waszą uwagę. Spieszę się poinfohmować was, sze pohwałem ten wspaniały stehowiec hazem z państwem na pokłacie.– Zapadła grobowa cisza, przerywana tylko przez irytujące tykanie w tle.

– Śpieszę pana poinformować – Hans spojrzał na tarczę zegarka kieszonkowego – że Nieumarła Rzesza przestała istnieć trzynaście lat, dwa miesiące, trzy dni, osiem godzin i dwie minuty temu. Dobrze wiem, bo byłem obecny przy jej upadku, na Martwych Polach. Służy pan nieistniejącemu państwu, panie von Revenstadt.

– Och, myli się pan. W zasadzie nie moszna być dalej od phawdy. Die Untoten Reich żyje i będzie żyć tak długo, jak będziemy o nią walczyć. – Von Revenstadt spojrzał wyzywająco na pana Bachmanna,a gdy nie doczekał się odpowiedzi, zwrócił się ponownie do reszty pasażerów. – Jakkolwiek szadne z pańsztwa nie opuści tegosz stehowca szywe, w tym momencie intehesuje mnie wyłącznie jedna, aczkolwiek bahdzo waszna osoba…

– Schlebia mi pan – Bertrand wyjrzał spod łokcia ogra, który razem z innymi ochroniarzami utworzył nieprzepuszczalną formację wokół elfa – ale najpierw musiałby pan przedostać się przez t y c h fachowców. – Von Revenstadt skierował na potentata blade oczy. 

– Entshuldigung, ale nie chodzi mi o pana, herr…?

– Słucham?! – Pan Achille żachnął się i przyłożył dłoń do serca, jakby pytanie Wotańczyka zraniło nie tylko jego dumę. – Jestem Achille Bertrand, najbogatszy elf na świecie, potentat ekstraktorów manicznych!

– Ach, hozumiem. Miło mi poznać. Mimo to waszniejszy jest dla mnie, hmm… – Vanrierowiec rozejrzał się po gondoli i wszyscy obecni, łącznie z niemrawymi ghulami, podążyli za jego spojrzeniem. W końcu zatrzymał się na gnomie w tweedowym garniturze, siedzącym zaraz obok Henry'ego. – Ach, docent Goldman, phawda? 

– Nie wierzę! – Pan Bertrand prawie przedostał się przez ramiona ochroniarzy. – Porwał pan sterowiec ze mną na pokładzie i jedyne, co pana interesuje, to jakiś gnom? To skandal! Domagam się, by to mnie porwano!

– Pana zachowanie także jest skandaliczne i zasługuje na publiczną naganę! – Starsza niziołcza dama, podpierana przez ogra w fedorze, spojrzała ze złością na elfa. Henry w pełni ją popierał, jednak trudno było zaprzeczyć, że pan Achille jedynie wyraził zdziwienie wszystkich obecnych. Gdyby młody szlachcic miał być całkowicie szczery, musiałby przyznać, że nie zauważyłby nijakiego gnoma przez całą podróż, pomimo że prawie stykali się plecami.

– Panie Goldman. – Von Revenstadt nie zwrócił uwagi na elfa i wyciągnął dłoń w skórzanej rękawiczce. – Czy mógłby mi pan oddać transdekombobulator maniczny?

– Po moim trupie – odpowiedział walecznie gnom, choć krew odpłynęła mu z twarzy. Jego respons wywołał falę niezadowolonych pomruków. Henry wiedział już, że ten rejs zostanie dobrze zapamiętany i odbije się echem w salonach przez liczne uchybienia protokołu. Miał tylko nadzieję, że nikt z obecnych nie powiąże go w późniejszych plotkach ze skandalem.

– Natürlich, jak sobie pan życzy. – Nieumarły oficer nie przejął się niegrzeczną odpowiedzią. – Helga, mein liber, czy mogłabyś spełnić prośbę pana Goldmana? – Strzyga ruszyła bez słowa w stronę gnoma, posyłając w powietrze kolejne stoliki stojące jej na drodze, a siedzący przy nich goście wielkomyślnie nie komentowali jej zachowania. Henry poprawił kołnierz i wstał, zastukał w kieliszek, chcąc dać do zrozumienia, że prosi o chwilę ciszy. Wszyscy grzecznie przerwali swoje zajęcia i spojrzeli na szlachcica. Ghule przestały jęczeć, pasażerowie uciekać w popłochu, a strzyga zatrzymała się ze stolikiem uniesionym nad głowę.

– Proszę przyjąć moje szczere przeprosiny, panie von Revenstadt, zaiste nie miałem zamiaru przerywać panu lub przeszkadzać w próbie porwania nas, ale pana zachowanie prosi o interwencję. Nazywam się Henry John Middleton i jestem drugim synem lorda Jamesa Thomasa Middletona, szesnastego hrabiego Oakshire. Nie ulega dyskusji, że uraził pan zarówno pana Bertranda jak i pana Goldmana i choć ich zachowanie również nie przystoi gentlemanowi, czuję się w obowiązku domagać się od pana satysfakcji, w imieniu wcześniej wymienionych jak i obecnych tutaj szanownych współpasażerów.

– Ach, słyszałem o panu, herr Middleton…

– …oczywiście, o nim słyszał… – mruknął elf.

– …ale niestety nie mogę spełnić pana prośby. Jako oficer na służbie nie mogę się pojedynkować.

– Rozumiem, także służyłem w wojsku. Nie będzie miał więc pan nic przeciwko, gdy wyegzekwuje swoje prawo do samoobrony?

Nie czekając na odpowiedź, Henry złapał talerz i rzucił nim z forehandu. Srebrny dysk przeleciał w powietrzu i z brzdękiem odbił się od zębów niczego niespodziewającej się strzygi. Sekundę później wiele rzeczy wydarzyło się naraz. Helga puściła stół, który zwalił się jej na głowę, von Revenstadt wyciągnął z kabury pistolet półautomatyczny i strzelił w kierunku Middletona (szczęśliwie dla drugiego chybiając), ghule na rozkaz przyłożyły kolby karabinów do barków, a ochroniarze pana Bertranda szybko wypersfadowali im ten pomysł korzystając z własnej broni palnej. Pasażerowie przypatrywali się wszystkiemu z niemym niedowierzaniem, aż w końcu do któregoś z nich dotarło, że właściwie nic nie stoi na przeszkodzie, by wpaść w panikę. I wtedy rozpętał się zupełny chaos.

Większość, głównie damy (choć nie brakło wśród nich także gentelmanów) chowała się pod stolikami, niektórzy łapali na wszelki wypadek noże i widelce do samoobrony, trafiła się nawet łyżka. Ze strony wejścia do gondoli przybyło więcej ghuli w poszarpanych mundurach, by spacyfikować powstanie. Politycznie drażliwy trol zdecydował się jednak wpaść w szał i rzucił się na von Revenstadta uzbrojony w nogę od stolika. Strzyga wznowiła marsz w stronę Henry'ego, mimo świszczących obok niej elementów zastawy.

– Chyba będziemy potrzebowali lepszej broni, niż srebrne sztućce, Hans! Hans?

Wśród hałasu walki i okrzyków "angriff!", "don dieu!", "macie mnie natychmiast porwać!" Hans, spokojny niczym automatyczny golem, ukłonił się przed panem Goldmanem i oznajmił beznamiętnie, jakby komentował pogodę:

– Okoliczności jak i wiele zmiennych każe mi uważać, że nie jest pan tutaj bezpieczny. Rozsądnym byłoby ewakuować się stąd.

– Gdzie? – spytał przerażony gnom. – Przecież jesteśmy w powietrzu!

– Jak najdalej stąd, proszę pana, może nawet do komory z elementami powietrza. Gdy tylko uporamy się z najbliższym zagrożeniem, jestem przekonany, że po dotarciu do kabiny pilotów nakłonimy ich do zmiany kursu.

– Dobrze, niech pan prowadzi!

– Najpierw do luku bagażowego, mam tam mojego Coltera – wtrącił Henry, któremu skończyła się zastawa. Mimo to jednym okiem wciąż łypał na strzygę, która trafiła na niemożliwą do spenetrowania przeszkodę w postaci ogrów z kastetami i nożami.

– A ja swój sprzęt technomagiczny i małą niespodziankę – Hans pokiwał głową. – To najlepszy kierunek na ten moment, choć droga jest raczej zastawiona ghulami.

– Przejście dla obsługi – Pan Goldman wskazał palcem drzwiczki z okrągłą szybką prowadzące do kuchni. – Powinno prowadzić aż do samych schodów wyjściowych.

– Proszę schować palec, panie Goldman, nie przystoi. – Skarcił go Middleton. Pobiegli w stronę kuchni, po drodze mijając walczących i starających się gdzieś ukryć. Henry dobiegł pierwszy do drzwi, ale zatrzymał się przed nimi nagle, pozostała dwójka obiła się od jego pleców.

– Co się stało? – Hans zapytał zdezorientowany.

– Na Dwójce, to są drzwi dla obsługi! – Middleton skrzywił się zniesmaczony, choć widać było, że walczy ze sobą. – Na pewno nie ma innej drogi? Wolę chyba tą z ghulami…

– Nie ma. – Hans popchnął go i wpadli do wyłożonej białymi kafelkami kuchni ze stalowymi szafkami. Przy jednej z nich, jak gdyby nigdy nic, stał otyły niziołek w białym fartuchu i czapce kucharza, siekający cebulę.

– Piątka i ósemka są już gotowe do podania, ruchy, ruchy! – machnął nożem, jakby odganiał natrętną muchę. Gdy nie doczekał się odpowiedzi, spojrzał w stronę gentlemanów i na jego twarzy pojawiło się takie samo zaskoczenie, jak na ich. Złapał ogromną patelnię wolną ręką i przybrał bojową postawę. – Nie toleruję intruzów w mojej kuchni, wynocha!

– Sir, najmocniej przepraszamy – Henry podniósł ręce w geście obrony – nie chcieliśmy przeszkadzać panu w tworzeniu sztuki, ale sterowiec został porwany i właśnie udajemy się do luku bagażowego po broń, by mieć z porywaczami chociaż najmniejsze szanse.

– Nie obchodzi mnie to! – Cienki, czarny wąsik poruszył się niespokojnie. – Macie się wynosić!

Henry już otwierał usta, by nie stracić szansy na bezkonfliktowe przejście, gdy usłyszał za sobą nienaturalny wrzask, jakby ktoś z całej siły pocierał o siebie noże. Włosy zjeżyły mu się na karku, nogi same poniosły go do przodu, choć może były to ręce Hansa, który także nie pozostał w przejściu. Niziołek ruszył do ataku, ale zatrzymał się w miejscu, gdy tylko przez drzwi przeskoczyła strzyga cała poplamiona krwią. Wrzasnęła jeszcze raz i rzuciła się w kierunku, gdzie zobaczyła ruch, to jest na mistrza kuchni. Choć pojedynek był z góry przesądzony, niziołek zdawał się o tym nie widzieć. Widocznie radził sobie w kuchni z groźniejszymi okazami, niż uzbrojony w pięciocalowe pazury nieumarły. Kopnął strzygę pod kolano, a gdy ta upadła na ziemię, równie zaskoczona, co trójka gentlemanów stojąca po drugiej stronie blatu, zdzielił ją patelnią w twarz, prawie odbijając jej rysy w twardej stali. Chociaż cios był potężny, strzyga wstała i złapała niziołka za gardło, odrywając go od ziemi. Henry jako pierwszy oprzytomniał i błyskawicznie rozejrzał się po kuchni. Musiał znaleźć cokolwiek, zanim ten potwór udusi dzielnego bohatera. Jako pierwsze wzrok Middletona przykuło wielkie akwarium z rakiem długości sześciu stóp o szczypcach wyglądających, jakby mogły kruszyć skały. Niewiele myśląc, zepchnął je z blatu. Szkło roztrzaskało się w drobny mak, uwalniając potwora, woda rozlała się dookoła. Rak złapał szczypcami pierwszą rzecz, jaka mu się nawinęła, co szczęśliwym zbiegiem okoliczności okazało się nogą strzygi. Nieumarła puściła niziołka i skupiła się na nowym zagrożeniu, które skwapliwie dawało znać, że nie było mu do śmiechu w niewoli. Niziołek nie zaprzepaścił okazji i szybko wrócił na nogi, dierżąc swoją bojową patelnię. Rozległ się jeszcze jeden brzdęk, po czym strzyga wypadła za drzwi, przez które przed chwilą wskoczyła, razem z uczepionym jej spodni rakiem.

– My też już sobie pójdziemy – Henry ukłonił się i ruszył pośpiesznie w przeciwnym kierunku, Hans i Goldman za nim. – Ale niech pan się gdzieś ukryje, ona raczej wróci. Chciałbym tylko dodać, że pańskie fruits de mer są naprawdę wspaniałe, prawdziwe arcydzieło!

Wybiegli na długą, trzęsącą się kładkę. Gdy dotarli na jej koniec, w przejściu do luku bagażowego zderzyli się z człowiekiem w średnim wieku, ubranym we frak.

– Uch! Proszę mi wybaczyć, paniczu, nie spodziewałem się panicza tutaj. – Lokaj pomógł wstać Henry’emu i otrzepał jego marynarkę z wyimaginowanego kurzu. – Śpieszę poinformować panicza, że wszystkie bagaże zostały właśnie ustawione, jak pan chciał.

– Świetnie Jarvis! Teraz podaj mi mojego Coltera z czarnej walizki.

– Ale paniczu… czarna jest na samym dole…ustawiałem je prawie godzinę – zająknął się lokaj.

– Nie jęcz Jarvis, tylko biegnij do luku!

– Gdzie jest pan Goldman? – Hans rozejrzał się, ale starszy gnom rozpłynął się bez śladu. Middleton rozejrzał się. Jedyny kierunek, jaki gnom mógł wybrać w całym zamieszaniu, prowadził przez drabinkę ku górnym pokładom sterowca. Jakby tego było mało, na drugim końcu kładki rozległ się mrożący krew w żyłach skowyt.

– Niech to! Hans! Zabierz, co musisz z luku i dołącz do mnie najszybciej, jak możesz! Ja odciągnę strzygę!

Nie czekając na odpowiedź pobiegł ku drabince, przeklinając dzisiejszy ruch – mokre plamy wykwitły mu już na koszuli, a brylantyna ściekała strużkami po karku, niszcząc wykrochmalony kołnierz. Getlamanowi nie przystoi narzekać, toteż nawet nie myślał o wygładzonej przed podróżą fryzurze. Gdy to się skończy, każe von Revenstadtowi zapłacić bohaterowi za pralnie i fryzjera! Strzyga pojawiła się w zasięgu wzroku. Młody szlachcic pomachał rękami nad głową i krzyknął,by zwrócić jej uwagę. Nie oglądając się (obcasy bijące o kładkę z prędkością jego bijącego serca zdradzały, że strzyga połknęła przynętę) wspiął się po drabince na wyższy pokład. W mroku przed nim rozpłynął się mały kształt, zaszeleściła tweedowa marynarka. Nogi chciały ponieść go przed siebie, ale wzrok zawiesił się na kolejnej drabince. Nagle wpadł na pomysł. I zaczął modlić się, żeby Hans znalazł go na czas.

Wskoczył na następną drabinę i wspiął się wyżej. Potem na kolejną i kolejną. Strzyga, chociaż szybka, nie mogła wyskoczyć wyżej i dogonić go przez ciasnotę korytarza. W końcu dotarł do ostatniej drabinki i otworzył właz, do którego prowadziła. Przeszedł przez niego i zamknął zaraz przed twarzą nieumarłej. Przekręcił kołowrót, blokując wyjście i kupując sobie trochę czasu. Nad jego głową unosiły się niespokojne balony, w których przedsiębiorcze głowy uwięziły żywioły powietrza, nieustannie próbujące wydostać się na zewnątrz. Obok nich pieła się kolejna drabina, sięgająca szczytu ogromnej komory. Henry westchnął z rezygnacją i zabrał się za wspinaczkę.

Gdy znalazł się w połowie drogi, Helga pokonała kilkucentymetrową stal, wyrywając właz z zawiasów. Middleton przyśpieszył, choć płuca paliły go żywym ogniem – strzyga na otwartej przestrzeni mogła pokonać dzielący ich dystans kilkoma susami. Metalowy stukot rozlegał się coraz bliżej. Henry nie obejrzał się, choć cuchnący oddech nieumarłej podnosił mu włoski na karku. Mijając co trzeci szczebel, wspiął się do gniazda obserwatora. Co dziwne, mała stalowa budka była pusta, ktoś opuścił swój posterunek. Wyskoczył przez okno, na stalową kładkę spajającą czaszę sterowca od góry. Kilkaset metrów niżej pieniło się morze, sterowiec wibrował niespokojnie pod nogami, a wiatr całkowicie rozwiał już i tak zniszczoną fryzurę. Strzyga podążyła za nim kilka sekund później, szczerząc kły jak wilk przed atakiem.

– Proszę chwilę poczekać! – Henry przekrzyczał wiatr. – Jakkolwiek rozumiem powód pani gniewu, nie ma przy mnie pana Goldmana, jak z resztą widać. Czy w tym wypadku walka nie jest bezcelowa?

– Przedłużę twoje cierpienia, żebyś powiedział mi, gdzie go schowałeś – strzyga odpowiedziała zupełnie normalnym, kobiecym głosem i uśmiechnęła się od ucha do ucha.

– Och, umie pani mówić. Szczerze mówiąc, jestem zaskoczony, że nie prowadzę monologu. Bez obrazy, oczywiście.

– Nie szkodzi, przyzwyczaiłam się.

– Przypuszczam, że ciężko jest być tak szufladkowanym. Jeszcze raz przepraszam, naprawdę mi wstyd.

– Nie przeszkadza mi to. Podczas pracy dla Nieumarłej Rzeszy mam wiele okazji do rozmów, a a ghule nie osądzają. Niestety, pana próba grania na czas nie powiedzie się. Niezależnie od tego, jak długo byśmy rozmawiali i tak pan zginie. Nikt tutaj panu nie pomoże.

– Jest pani pewna? – Hans odezwał się zza jej pleców. Nacisnął spust trzymanego w rękach działa i uderzył strzygę strumieniem energii do wtóru dźwięku wyładowania elektrycznego. Nieumarła straciła równowagę. Przy silnym wietrze i śliskiej od bryzy kładce nie trzeba było więcej. Runęła w dół, rycząc wściekle i wymachując rękami, jakby chciała mimo wszystko dosięgnąć swoją ofiarę. Middleton odprowadził ją wzrokiem aż do samego końca, licząc sekundy. Raz, dwa, trzy ,cztery…plusk, gdy dotarł do siedemnstastu.

– Dzięki za pomoc, Hans. Szybko nas dogoniłeś.

– Magnetyczne buty technomagiczne – krasnolud zastukał stalowymi nakładkami na wojskowych trepach. – Klasyka. W tej stalowej klatce można dzięki nim praktycznie latać. Wierzę, że to należy do ciebie. – Podał szlachcicowi błyszczący rapier w czarnej pochwie ze srebrnym okuciem.

– Dziękuję –Zwrócenie uwagi, że prosił o Coltera, byłoby nieuprzejme. 

– Twój rewolwer nie miał amunicji. – Hans zobaczył jego spojrzenie. – A nawet gdyby miał, to nie wystarczyłoby jej. A Jarvis utknął pod stertą walizek, które zwalił.

– Za co pan ojciec płaci służbie? I co masz na myśli? – W tym samym momencie sterowiec zaczął skręcać ostro w prawo. Henry złapał się kładki, by nie dołączyć do strzygi. Hans stał niewzruszony, przywarty do stali siłami magnetyzmu.

– Zaczeli szybciej, niż myślałem. Musimy być już w połowie kanału Alfheimskiego. Nie zostało nam wiele czasu.

– Na co?

– Opowiem po drodze. Chodź. – Wrócili do kabiny obserwatora i zsuneli po drabinie na górny pokład sterowca. Hans nałożył forsowne tempo, jednocześnie wyjaśniając sytuację. – Von Revenstadt zamienił prawie cały personel w zombie. Spotkaliśmy kilka trupów w luku bagażowym. Szczęście w nieszczęściu, prezentują niski poziom pracy, nazwałbym je fuszerką. Nie przypominają w ogóle tego, z czego korzystał Nieumarły Kanclerz. Wystarczy odciąć głowę i po problemie.

– Dlatego nie było nikogo w gnieździe obserwatora. A czemu zmienili kurs?

– Von Revenstadt opanował bunt w restauracji i wziął wszystkich pasażerów za zakładników, nie licząc kilku, których zabił na miejscu dla przykładu. Zagroził śmiercią reszty, jeśli pan Goldman nie odda się w jego ręce. Chce porwać pana Goldmana, a przecież nie zrobi tego, gdy wyląduje w Orsaux. Najlepiej zmienić kurs w połowie drogi i wysiąść ze sterowca. Może do latającej twierdzy? Widziałem kiedyś szalonego geniusza, który z takiej korzystał.

– Hm, właściwie to najrozsądniejsze rozwiązanie. To dlatego kierujemy się teraz do sterówki?

– Tak. Musimy naprowadzić sterowiec ponownie na właściwy kurs.

– A pan Goldman? Sterowiec opanowali venrierowcy, którzy chcą zabrać mu wynalazek i przy okazji nie zawahają się go zabić. Powinniśmy mu pomóc.

– Jeśli tylko jesteś w stanie znaleźć gnoma na ogromnym sterowcu pełnym zakamarków, unikając przy tym znacznych sił wroga, to bardzo proszę. Ja za ten czas przywrócę destynację na Orsaux. Spotkajmy się za godzinę w restauracji i pochwalmy osiągnięciami.

– Dobrze już, dobrze. Idę z tobą. Niepotrzebny sarkazm.

– Nie rozumiem sarkazmu. Mimo to jestem rad. Teraz przejęcie sterowca zajmie nam piętnaście minut i zaoszczędzony czas będziemy mogli spożytkować na pokonanie von Revenstadta, przez co pan Goldman będzie bezpieczny. Czterdzieści pięć minut powinno wystarczyć.

– Jak mógłbym kłócić się z twoją nieskazitelną logiką?

– Nie mógłbyś.

Grupa kilku zombie wyłoniła się zza rogu. Obaj gentlemani uprzejmie usunęli im się z drogi, korzystając z wygodnie usytuowanej wnęki dla drabinki. Gdy tylko pojękująca zgraja pokuśtykała niezdarnie obok, nie dostrzegając ich w ciemności, poszli dalej. Łukowato zakrzywiona kładka doprowadziła ich do miejsca, gdzie łączyła się z drugą, okalającą sterowiec z przeciwnej strony, by utworzyć szerokie schody opadające ku kabinie pilotów. Zza stalowych drzwi docierały pomruki, ciężkie stąpanie i syk pary.

– Wchodzimy?

– Nie widzę innej opcji – Hans skinął głową i wzniósł lufę urządzenia. Wparowali do sterówki, wyważając zamek. Gdy tylko drzwi uderzyły o ścianę, rozległ się huk wystrzałów. Zanim Middleton zdołał zareagować, krasnolud zasłonił ich niebieskim polem siłowym, które wchłonęło pociski, by chwilę później wyrzucić je w przeciwnym kierunku. Panoramiczna szyba sterówki rozleciała się w drobny mak. Henry otworzył oczy, gdy tylko zorientował się, że wciąż żyje. I od razu pożałował, że to zrobił. Prawie całą kabinę zajmował trzymetrowy konstukt. Stojący na dwóch żurawich nogach, przypominał garbatego gargulca zbudowanego ze stali, z którego pleców wyrastał rząd rur wystrzeliwujących parę. Ręce zastąpywały mu narzędzia zniszczenia – obrotowy karabin po prawej i złowieszczo wyglądające piły mechaniczne po lewej. Mimo to najstrajszejnym elementem były wprasowane w potwora czaszka i tors ze sterczącymi resztkami żeber, spomiędzy których sączyło się trupiozielone światło.

– Och na litość…jak oni to tutaj wpakowali?! – krzyknął oburzony Henry. – Rapier nie przyda się chyba przeciwko temu czemuś!

– Wprost przeciwnie – zaprzeczył Hans, wciąż chroniąc ich przed gradem pocisków. – Trzeba zniszczyć tę czaszkę. To ona steruje całym konstruktem. Craindelowa stal powinna się przebić przez magiczne osłony. Jak tylko przestanie strzelać, zabij go, a ja przejmę sterowiec.

– Jak to łatwo brzmi.

Osłona znikła, a Henry skoczył do przodu. Nekrogolem zamachnął się kończyną. Trzy tarcze pił mechanicznych przeleciały Henry’emu przed nosem, gdy próbował zbliżyć się do czaszki, zmuszając go do wycofania się. Skoczył w lewo, oddalając się od potwornej broni, ale golem nie dał się zaskoczyć. Uderzył go karabinem jak maczugą i odrzucił do tyłu. Henry przetoczył się i stanął na równe nogi tylko po to, żeby zobaczyć szarżującą na niego kupę metalu. Spodziewał się jakiegoś ryku, ale słyszał tylko szczęk stalowych stawów i ta martwa cisza skręciła mu jelita. Zrobił unik w ostatniej chwili. Nekrogolem minął go i staranował blaszaną ścianę, przebijając ją na wylot. Szlachcic podskoczył i dźgnął konstrukta w plecy. Wokół golema ukazała się zielonawa bańska energii, która pękła w kontakcie z craindelową stalą. Rapier faktycznie przebił magiczne pole osłaniające, ale na tym skończyła się jego przydatność – zatrzymał się na pancerzu potwora. Ten obrócił się i uderzył z zamachu. Henry kucnął i złapał się ogromnego łapska, które powiodło go w powietrze.

– Haaaaans!

– Tak?

– Pośpiesz się!

– Pośpiech nie jest wskazany.

– Żartujesz?!

– Nie. – Krasnolud mocował się z dźwigniami i pokrętłami, próbował poruszać kołem sterującym, ale żaden element kokpitu nie poddawał się bez walki. Hans ściągnął cylinder i okulary, pogładził brodę – tak okazywał najwyższy poziom emocji. Zlustrował sterówkę ogromnymi oczami bez białek. Wotańczyk założył jakieś zaklęcie blokujące? Nie, mannometr ani drgnie ponad szum tła. Blokada mechaniczna? Otworzył pokrywę kokpitu. Nigdzie nic nie widać. A może…? Obok koła sterującego ział pusty, cylindryczny otwór. Klucz. Gdzie jest klucz?

– Henry?

– Tak?! – Szlachcic przeturlał się pod cienkimi nogami golema.

– Widziałeś gdzieś tutaj jakiś klucz?

– Jestem zajęty!

– Walczysz z otwartymi oczami.

– Nie, nie widziałem!

– W takim razie założę, że go tu nie ma, bo też nie mogę go znaleźć.

Henry cały czas próbował dostać się do czaszki nekro-golema, ale konstrukt kontrował każdą jego próbę. Jego rapier dostał się nieszczęśliwie między ostrza pił, ale niezniszczalna stal tylko odbiła się od ząbków pił. Potwór wziął zamach i uderzył z góry. Zanim jednak zadał cios, nierozgarnięty ogr zdołałby obgryźć paznokcie u obu dłoni – naturalnie, Henry uniknął uderzenia lekkim krokiem w bok, jakby ćwiczył balet. Siła uderzenia jednakże wgniotła podłogę pod jego stopami. Zamachnął się rękami, by odzyskać równowagę i wtedy golem naparł na niego cielskiem. Henry złapał jego kończynę i naparł na nią całą siłą. Wirujące piły zatrzymały się centymetry od jego twarzy. Coś zalśniło u pasa konstrukta. Puściło jednego zajączka, później drugiego. Na złotym łańcuszku huśtał się stalowy cylinder z wyciętymi fragmentami, od którego obijały się promienie słońca.

– Znalazłem twój klucz!

– Podaj mi go więc, proszę.

– Może najpierw pomóż mi, potem zajmiemy się twoim problemem?!

– Nie mogę, muszę rozładować transformator, żeby nie wybuchł.

– Ech… – Henry sięgnął nogą do pasa golema. Czubkiem lakierka spróbował dosięgnąć haczyka, ale potarł tylko o żebra niefortunnego człowieka. Przybliżył się, sunąc po podłodze. Broń golema ściągnęła mu z głowy nakrycie głowy, szatkując je na drobne kawałeczki. Niech to! To był sunirski jedwab! Wyciągnął nogę, aż coś chrupnęło mu w kolanie. Całe pole widzenia wypełniały mu piły mechaniczne, musiał więc macać na oślep. Poczuł łańcuszek. Energicznie potrząsnął stopą w górę i dół. Udało się! Klucz ześlizgnął mu się na kostkę. Zamachnął się i rzucił go w stronę krasnoluda.

– Proszę!

– Dziękuję. 

Coś zgrzytnęło. Sterowiec przyśpieszył i skręcił w lewo. Golem nachylony nad swoją niedoszłą ofiarą przewrócił się od nagłego szarpnięcia. Henry nie prosił o więcej. Szybko chwycił rapier i podskoczył do abominacji. Pchnął z wypadu, prosto między oczodoły. Czaszka eksplodowała zielonym płomieniem i golem upadł martwy na podłogę. Zanim jednak gentlemani zdołali ucieszyć się z podwójnego sukcesu, sterowiec nagle się zatrzymał.

– Uh – stęknął Henry, poprawiając zmięty garnitur. – Co to było?

– Chyba w coś uderzyliśmy.

 Słońce sączące się do sterówki zasłonił ogromny cień. Spojrzeli przez wybitą szybę. Przed sterowcem unosiła się utrzymywana przez cztery ogromne śmigła platforma, najeżona działami, otworami strzelniczymi i antenami sprawiającymi wrażenie, jakby nie mogły się doczekać, by poczęstować kogoś dezintegrującą wiązką śmierci. Każdy ostry koniec i niebezpieczny otwór skierował się w stronę „Aleksandri”. Wypisz, wymaluj, latająca forteca. Metalowy lejek zawieszony u sufitu sterówki ożył i zadrżał, przenosząc znany im, lodowaty głos.

– Ich hoffe, dass du mich hören kannst? – Spytał po wotańsku. – Bo was było słychać aż w hestauhacji. Pohadziliszcie sobie z nekrogolemem? Niebyfałe i godne oklasków, jednak muszę pana zmahtwić, herr Middleton. Otóż właśnie dotahliszmy do mojej latającej fohtecy i jesteśmy w trakcie cumowania. Za kilka minut na pokładzie zahoi się od moich żołniehrzy. Niniejszym oferta złoszona panu Goldmanowi ulegnie anulowaniu. Guter tag.

– Nie cumujemy jeszcze – sprostował Hans. – Na razie próbują nas złapać.

– Złapać?

– Tak. Jesteśmy zbyt daleko, by w nich uderzyć. Muszą korzystać z technomagicznego promienia ściągającego. Podobno pracowali nad nim przed prawdziwą śmiercią Van Riera.

– W takim wypadku nie byłby to nekrotechnomagiczny promień ściągający?

– To nie czas na krotochwilę, a już na pewno nie z takich tematów.

– Przepraszam. – Krasnolud podszedł do konsoli sterującej i przestawił kilka dźwigni. Czerwone strzałki przeskoczyły z lewej na prawą stronę tarcz wskaźnikowych, docierając do napisu „poziom krytyczny”. Z kilku zaworów wydostały się strumienie pary.

– Jestem w stanie pokierować „Aleksandrią”, ale choćbym zwiększył siłę silników parowych do maksimum i uwolnił część żywiołów powietrza, nie będę mógł wyrwać nas spod działania promienia, o zasięgu artylerii nie wspominając. Przegraliśmy.

– Chwileczkę! Czy latające fortece nie mają zamontowanego przycisku autodestrukcji? Gdyby dostać się do ich głównego pomieszczenia…

– Nie mają – uciął Hans. – Głupi mit krzewiony przez autorów powieści sensacyjnych.

– Jesteś pewien? – Middleton spuścił wzrok. – Cóż, w takim razie chciałbym ci powiedzieć, że zaszczytem jest umrzeć walcząc z tobą ramię w ramię.

– Mają za to zawsze wadę kontrukcyjną. – Krasnolud ciągnął dalej, niewzruszony. – Najczęściej prowadzi do niej szyb wentylacyjny, dość szeroki, by pomieścić golemiczną wiwernę. Taką na przykład, jaką „Aleksandria” ma na najniższym pokładzie.

– Nie przestajesz zadziwiać, Hans. W takim wypadku bięgnę do wiwerny. – Henry ruszył do drzwi, ale w tym samym momencie stojąca w rogu maszyna różnicowa szczęknęła przekładniami, wypuściła ogromny obłok pary i wypluła z siebie kilkanaście centymetrów papierowej taśmy. Po krótkiej przerwie, jakby się zastanawiała, dołożyła jeszcze dobry metr. Bachmann przeczytał uważnie wypociny parowego mózgu i spojrzał na młodego szlachcica znad przyciemnianych szkieł.

– Radzę ci się pośpieszyć. Zgodnie z raportem naszej tutaj przyjaciółki, dokładnie w tamtą stronę przemieszcza się źródło energi manicznej, na które brakuje skali. Zgaduję że to pan Goldman próbuje ucieczki razem ze swoim urządzeniem. Jeśli zabierze ci wiwernę sprzed nosa, pogrzebie naszą jedyną szansę na przeżycie.

Middleton wybiegł ze sterówki, jak wystrzelony z procy i pognał ku dolnym pokładom. Minął kilka grup ghuli po drodze, ale nie przejmował się nimi zbytnio. Otworzył właz w podłodze i zjechał po drabinie na kładkę zawieszoną pod gondolą. Wiatr bezlitośnie szargał tutaj klapy marynarki szlachcica. Na końcu mostka balansował pan Goldman, próbując dostać się do golemicznej wiwerny. Konstrukt chybotał się niespokojnie na zawiasach, gdy gnom próbował poruszyć ciężką dźwignią zwalniającą.

– Panie Goldman! Proszę zaczekać! – Henry ruszył biegiem, wyciągając przed siebie rękę.

– Nie mogę! 

– Zapewniam pana, że nie może pan, ale wystartować! – Gentleman dotarł do trzech czwartych kładki, gdy zawiasy puściły, a wiwerna spadła jak kamień. Henry niewiele myśląc dobiegł do końca i skoczył, jakby zostawił za sobą trapez na zawodach pływackich swojej alma mater. Znienawidzony wiatr wtargnął nieproszony do oczu, wyciskając łzy i do płuc, odbierając oddech. Wiwerna, na całe szczęście, automatycznie rozwinęła skrzydła, zwiększając nieco opór powietrza, mimo to dystans między nimi malał niezbyt szybko. Nie zwracając jednak uwagi na próby starszego inżyniera, nie wydawała się chętna do czegokolwiek innego. Młody Middleton położył ręce wzdłuż tłowia, by dogonić stalową bestię. Gdy tylko znalazł się wystarczająco blisko, obrócił się i wylądował bezbłędnie w siedzeniu za panem Goldmanem.

– Chodziło mi o to – krzyknął Henry – że siedzenie dla pilota jest z tyłu! Pan jest pasażerem!

– To wiele tłumaczy! Czy jest pan w stanie uruchomić… – pan Goldman obrócił się i zamarł w połowie zdania. – Co pan robi?!

– Zawiązuję szalik! – wyjaśnił Middleton. – Wie pan, z jaką szybkością nowe modele potrafią latać?! Nie chcę się przeziębić! I radzę panu to samo! 

– Spadamy ku wzburzonemu morzu!

– Spokojnie, nie ma powodu do obaw! – Henry pociągnął za wajchę i węgiel przesypał się do kotła. Następnie wcisnął przycisk i wiwerna poruszyła głową, ożywając. W tym momencie wystarczyło już tylko złapać za drążek sterowania i nacisnąć odpowiednio pedały, by golemiczna bestia obniżyła głowę i zaczęła pikować. Gdy tylko osiągnęła odpowiednią prędkość, Henry kazał jej się podnieść i wzlecieć ku fortecy. Pan Goldman głośnym krzykiem dał mu znać, gdy przy manewrze zahaczyli brzuchem o spienione fale. Henry przekrzyczał wiatr:

– Skoro już nie gnamy ku objęciom śmierci, muszę wyrazić zawód pana postawą, panie Goldman!

– Słucham?!

– Chciał pan uciec z tonącego statku! Prawdziwy mężczyzna przepuściłbym kobiety i dzieci!

– To jakieś nieporozumienie!

– Słucham?!

– Chciałem zaatakować tego molocha, żeby uratować sterowiec!

– Och…w takim razie mamy wspólny cel! A zawodowcy mówią na to "latająca forteca"!

– Czy to ważne?!

– Oszczędza wstydu, gdy ktoś się zna! Czy ma pan jakiś plan?!

– Mam zamiar wrzucić to do szybu odprowadzającego ciepło tej latającej fortecy! – Gnom pokazał metalową skrzynkę wydającą się być zbudowaną wyłącznie z trybików.

– Czy to ten transdekombobulator maniczny, o który się rozchodziło?! – Technomag nie odpowiedział, uniemożliwił mu to wystrzał z działa. Henry wykonał szybki zwrot i ominął lecący ku nim pocisk, który zaraz za nimi eksplodował kulą ognia. Armaty skorygowały trajektorię  i oddały salwę. Wiwerna zwinęła skrzydła i wykonała beczkę, muskając kilkunasto kilogramowe kule. Zbliżyli się do "Aleksandrii" od zawietrznej i wykorzystali ją jako osłonę przed dalszym ostrzałem. Niestety, było to dwusieczne ostrze. Gdy tylko wzlecieli nad budkę obserwatora, z dołu coś w nich uderzyło. Pan Goldman wyleciał ze swojego fotela i przez chwilę leciał w górę, aż do momentu gdy grawitacja przypomniała sobie o nim i zaczął spadać. Co gorsza nie ku morzu, ale prosto w objęcia szczerzącego się z własnej nekro-wiwerny von Revenstadta. Henry zawrócił latający konstrukt w miejscu o sto osiemdziesiąt stopni (co w kręgach arystokratów-pasjonatów nazywane było "zwrotem G") i pognał w dół, zwiększając swoją prędkość uderzeniami skrzydeł. Gnom rozpaczliwie trzymał się swojego urządzenia, spadając. Nieumarły oficer złapał go w locie za marynarkę.

– Wygląda na to, że jednak pana mam! – uśmiechnął się, pokazując rząd równych i o dziwo białych zębów.

– Nie wydaje mi się! – Henry wniósł obiekcję i przeleciał obok, tnąc rapierem. Impet wiwerny wgniótł gnoma w siedzenie pasażera. Kontrukt vanrierowca stracił pęd, odepchnięty przez golema Henry'ego, von Revendstadt musiał odlecieć w bok, by nie spaść.

– Mam nadzieję, że pana serce wytrzyma dzisiejsze atrakcje!

– Nie ma powodu do obaw!

– W takim razie proszę pozbyć się tej dłoni z pana marynarki, rozprasza mnie!

– Słucham?!

– Uwaga, to nie koniec! – Anteny skierowały się w ich stronę i wystrzeliły w ich stronę zielone promienie śmierci. Henry ominął najbliższy o włos efektowną beczką i poleciał wzdłuż niego ku fortecy. Włosy stanęły mu dęba od ilości energii, obok której przelatywał. Jakby tego było mało, ogon wiwerny podziurawiły pociski. 

– Świetnie, ma karabin maszynowy…

– Słucham?!

– Nieważne! Proszę przygotować się do nagłych zwrotów!

– A poprzednie były jakie?!

Wiwerna uderzyła mocniej skrzydłami i wykonała korkociąg wokół ustawicznie strzelającego promienia śmierci. Pociski śmigały im wokół uszu, a von Revenstadt wygrażał im zza pleców. Jego nekrogolemiczna wiwerna wrzeszczała wysoko, niczym banshee. Henry poleciał ku fortecy, jakby chciał się z nią zderzyć. W ostatniej chwili pociągnął do siebie drążek i uniknął rozbicia się o stalowe ściany molocha. Nieumarły Wotańczyk, chociaż jego konstrukt wydawał się mniej zwrotny, nie dał się nabrać na tanią sztuczkę. Dużo wcześniej poprawił kurs i na dodatek skrócił dzielący ich dystans, ostrzeliwując ich z góry. Kilka dziur pojawiło się w kokpicie.

– Jestem asem Wotańskiej Luftflieger! Nie ze mną takie sztuczki! – przekrzyczał wiatr.

– A mnie, nie chwaląc się, uczył sam George Lestervitz!

– Kto?!

– Panie Goldmann, pora kierować się do szybu! Gdzie go znajdziemy?!

– Na dole!

– Rozumiem.

Wiwerna wykonała pętlę i zapikowała w dół. Z otworów strzelniczych wysunęły się karabiny, z których posypały się chaotyczne salwy. Kontrukt zaryczał z bólu, dając znać, że został już nieźle podziurawiony. Obniżyli lot i prawie zaczepiając głowami o dolny pokład, przelecieli zygzakiem pod fortecą, unikając ostrzału z karabinu maszynowego. Gdy tylko wylecieli spod cienia molocha, Henry krzyknął:

– Proszę przygotować swoje urządzenie! – i wzniósł się pionowo w górę. Znalazł wzrokiem ogromny szyb, z którego wylatywało gorące powietrze i pociągnął drążek, by skręcić ku niemu. Nagle, seria z karabinu przeszyła wiwernę na wylot. Konstrukt zadrżał. Strzałki wszystkich wskaźników oszalały i pomknęły ku przeciwnej stronie tarczy. Tylko ciśnienie w kotle urosło do krytycznej wartości.

– Poddaj się, herr Middleton! – Von Revenstadt pojawił się nad ich głowami. – Nie masz ze mną szans!

– Alfheimski szlachcic się nie poddaje!

Wiwerna jednakże alfheimskim szlachcicem nie była. Machała skrzydłami coraz słabiej, ledwo utrzymując prędkość. Para z piskiem wylatywała strumieniami, wystrzeliwując kolejne nity stalowej pokrywy. Henry przestawił dźwignię przy prawej nodze i pociągnął za spust węgla. Wskaźnik ciśnienia eksplodował.

– Proszę nie spudłować. Będzie pan miał tylko jedną szansę – powiedział do gnoma i obniżył lot, zmuszając wiwernę do ostatniego wysiłku. Pognali w dół na złamanie karku. Nieumarły oficer wydał okrzyk zachwytu, myśląc zapewne, że nie byli już w stanie dalej lecieć. Poleciał za nimi i wyciągnął zdrową rękę po gnoma. Gdy już miał chwycić go za kołnierz, Henry podniósł wiwernę, strącając Wotańczyka. Leciał coraz wyżej, a gdy prędkość spadła prawie do zera, obrócił golema tak, by mieli nad głowami morze i zaczął opadać w pętlę. Von Revenstadt poleciał za nimi, ale nie dość szybko, by zanegować kolejny manewr. Middleton w połowie opadu wypuścił całą pozostałą w kotle parę spod ogona wiwerny i wybił się z pętli, tylko po to, by wykonać w następną. Wpadli w korkociąg, wirując bez kontroli w powietrzu. Vanrierowiec obracał za nimi głową, ale za późno zorientował się, co się stało. Leciał prosto ku szybowi fortecy, a Middleton i Goldman znaleźli się tuż za nim. Henry ustabilizował wiwernę i spojrzał Wotańczykowi prosto w oczy. Napotkał wzrok pełen zimnej nienawiści. Obaj wiedzieli, co się za moment stanie.

– Teraz! – krzyknął. Gnom rzucił przed siebie naładowane pudełko, które jeszcze w powietrzu wystrzeliło z siebie fioletową błyskawicę i rozjarzyło się na niebiesko. Henry zanurkował i poleciał w stronę "Aleksandrii". Wiwernie skończyła się para i mogła już tylko szybować. Za ich plecami rozległ się potężny wybuch. Sekundę później następny. I kolejny. Latająca forteca Vanrierowców zaczęła spadać ku morzu. Henry, ignorując konwenanse, wyciągnął gnoma z siedzenia i wyskoczył razem z nim w stronę balonu. Choć wydawało się to niemożliwe, wylądowali na górnej kładce, z której wcześniej Hans Bachmann zrzucił strzygę. Uderzenie prawie wyrwało z miejsca nity, które ją trzymały. Henry wstał i złapał się za koszulę z wyrazem niedowierzania na twarzy.

– Ja żyję! Żyjemy! – Krzyknął, wznosząc ręce w geście zwycięstwa. – Tak! Victoria! Hahaha! – Wyskoczył wysoko, całkowicie zapominając o dobrych manierach. Gdy tylko się uspokoił, spojrzał w dół, gdzie latająca twierdza, prawie złamana w pół, tonęła w odmętach morza. – Haha! Udało się! Przepraszam, że musiał pan poświęcić transdekombobulator maniczny, panie Goldman, naprawdę mi przykro. Mimo to zwycięstwo jest słodkie!

– To? – Gnom poprawił okulary, które jakimś cudem wciąż trzymały się jego wydatnego nosa. – To…– Chwilę tryumfu przerwał mu łoskot rozlegający się za plecami. Henry spuścił głowę z rękami wciąż w powietrzu. To nie było możliwe. A jednak.

– Middleton! – wrzasnął nienawistnie głos, który mógł pochodzić tylko zza grobu. Henry obrócił się powoli. Może dwadzieścia metrów dalej chwiał się na nogach von Revenstadt. Jego mundur płonął, ale nie robiło to na nim wrażenia. Bez pośpiechu rozpinał marynarkę.

– Ośmieszyłeś mnie w hestauhacji. – Pierwszy guzik.

– Słucham? Nie. Ośmieszyłem pannę Helgę, jeśli już. Teraz głupio się z tym czuję. Przepraszam.

– Zabiłeś podległego mi oficeha. – Drugi guzik.

– Czy nieumarłego można zabić? No i w dodatku jest strzygą – potrafi chyba przetrwać upadek z czterystu metrów?

– Wysadziłeś moją fohtecę.– Trzeci guzik.

– Tak naprawdę to nie ja. Ja tylko sterowałem wiwerną…

– Uciąłeś mi dłoń i uniemożliwiłeś mi zdobycie thansdekombobulatoha manicznego! – Rzucił marynarkę do morza i wyciągnął szablę. – Chciałeś pojedynku? Będziesz go mieć.

– Z przyjemnością. Panie Goldman, proszę schować się w budce obserwatora. Jeśli zginę, niech pan natychmiast uda się do sterówki. Bedzie tam na pana czekał pan Bachmann. – Middleton chwycił rapier z craindelowej stali i przybrał postawę szermierczą. Gnom wycofał się powoli do budki. Von Ravenstadt zbliżał się do młodego szlachcica wpatrzony jak wilk w swoją zwierzynę. Uderzył jako pierwszy, tnąc na odlew. Henry wykonał prostą zastawę na nodze zakrocznej i zbił szablę na zewnątrz.

– Zginie pan dzisiaj, Middleton!

– Oby nie, jestem umówiony w Orseaux! – Zripostował, tnąc od dołu, w lewą nogę. Von Revenstadt nie cofnął się, przyjął cięcie. Z rany nie popłynęła krew. Wykorzystał wystawienie się szlachcica i ciął od zewnętrznej, wkłąb. Henry nie zdążył użyć rapiera. Zamiast tego uderzył w przeciw-tempie własną głową, rozpłaszczając już i tak ledwo trzymający się nos.

– Mein gott! Tak nie można!

– Przepraszam, to te emocje, rzadko się pojedynkuję! – Zasłonił usta dłonią, szczerze zaskoczony tym, co zrobił. – Więcej się to nie powtórzy!

-Zadbam o to! 

Von Revenstadt natarł, wykonując imponujący młynek szablą. Henry sparował uderzenie i wyprowadził pchnięcie, wkładając w nie całą siłę wykroku i wyciągniętej dłoni. Wotańczyk znowu nie uniknął ciosu, rapier zagłębił się w nim po samą rękojeść. Nieumarły złapał Middletona i rzucił nim, obracając się. Teraz szlachcic patrzył ku budce obserwatora i wiatr wiał mu w oczy.

– Jak mam się z panem pojedynkować, skoro nie mogę pana zabić? Nawet do pierwszej krwi się nie da!

– Niech pan sphubuje wygrać na punkty.

Henry zamachnął się z lewej i gdy tylko zwód się udał, obrócił się na pięcie i pchnął rapierem, celując w głowę. Szabla ze szczękiem odbiła jego ostrze.

– Uhocze, ale obawiam się, że muszę kończyć. Mój gnom mi ucieka.

Wotańczyk przesunął się o krok do przodu i machnął szablą odstraszająco. Henry cofnął się, unikając cięcia. Następny krok i cięcie, unik. Kolejny. Jeszcze jeden. Stal brzęczała, gdy dwóch szermierzy wymieniało się ciosami. Henry spróbował sparować uderzenie, ale nie osiągnął nic poza zostaniem wytrąconym z równowagi. Dotarło do niego, że do tej pory Wotańczyk tylko się z nim bawił. Uderzył piętą o krawędź kładki. Szabla w końcu ominęła jego zastawę i przecięła go przez pierś. Na białej koszuli wykwitła czerwona linia, która szybko przeobraziła się w plamę.

– Agh!

– Tutaj się rhozstaniemy, herr Middleton! – Vanrierowiec pchnął szablą, zmuszając Henry'ego do kolejnego uniku. Stopa trafiła na śliski materiał balonu i ześlizgnęła się w dół. – Życzę miłej pogawędki z rhybami.

– Wciąż stoję!

– Nie na długo! – Middleton szybko spojrzał za siebie. Balon zakrzywiał się dość łagodnie. Istniała szansa, że się na nim utrzyma. Zrobił kolejny krok w tył i nogo rozjechały się pod nim. Witał się już z rekinami na dole. Szczęście w nieszczęściu, kolejny cios szabli nie trafił go w głowę. Zamachnął się i ciął w rękę przeciwnika z nadzieją na jej odcięcie. Niestety, cios był zbyt płytki. Wotańczyk zdzielił go w twarz grzbietem dłoni. By nie upaść, Henry złapał się ostrza jego szabli. Gdy tylko złapał równowagę, Von Revenstadt cofnął ją z szyderczym uśmieszkiem, nacinając mu dłoń.

– Arch!

Chwilę potem uderzył znad głowy, dwoma rękami. Henry z przyzwyczajenia odskoczył, ledwo znajdując oparcie. Poczuł pod nogą pręt. Dotarli do szpikulca kończącego sterowiec.

– Czemu nie chcesz umszeć?!

– Mógłbym zapytać pana o to samo!

– Nie masz już gdzie iść! Oszczędź sobie wstydu i skocz do wody!

– Właśnie. Słyszał pan kiedyś o trapezach?

– Hę? – Henry tupnął nogą i szpikulec zadrżał, oddając włożoną w niego siłę. Szlachcic ustawił się bokiem, podskoczył i upadł na niego obiema nogami. Gdy tylko pręt na końcu wygiął się do góry, wykorzystał impet, by przeskoczyć nad nieumarłym. Zanim Von Revenstadt zdążył zareagować, Middleton przebił go rapierem. Wotańczyk stracił równowagę i zamachnął się rękami, silnie przechylając do tyłu. Złapał się najbliższej rzeczy, jaką miał pod ręką, czyli krawatu Henry'ego. Szlachcic wyciągnął ostrze z przeciwnika i spojrzał mu prosto w oczy.

– Obawiam się, że tą rundę pan przegrał, panie von Revenstadt. A krawat może pan sobie wziąć, mam taki drugi.

– Nie waż sięęęęęęęęęęęęaaaaaaaa!- krzyknął, gdy Henry uciął jednym ruchem ostatnią część garderoby, która trzymała oficera na pokładzie "Aleksandrii". 

Oficer Nieumarłej Rzeszy wpadł do wody tak jak wcześniej strzyga i jego podniebna twierdza . Jednak gdy wyłonił się na powierzchni, obok niego pojawił się dziwny, podłużny kształt. Von Revenstadt stanął na dziobie łodzi podwodnej i pogroził Middletonowi pięścią. Wiatr, szum morza i przede wszystkim odległość uniemożliwiały zrozumienie większości wypowiedzi, ale szlachcic zdołał wyłapać pojedyncze słowa: “…grałeś…wjne…otkamy!”. Otworzył właz i wskoczył do środka. Łódź zanurzyła się, wypuszczając bąbelki powietrza. I dokładnie w tym samym momencie z głębin morza wyłonił się lewiatan, który wyskoczył na kilkanaście metrów ponad powierzchnię wody, połykając po drodze malutką w porównaniu z nim łódź. Ogromne stworzenie spadło z powrotem do wody, rozchlapując ją niczym wodujący pancernik i znikło w ciemnych odmętach.

– I tyle świat słyszał o Otto von Revenstadcie, nieumarłym oficerze nieumarłej rzeszy – skwitował Henry i ruszył, teraz już ostrożnie, ku kładce.

– Na Dwójcę, pan krwawi! – wykrzyknął gnom, gdy tylko go zobaczył, pokazując swoje zakola znad okna.

– Tak. – Henry spojrzał na zakrwawioną dłoń, którą trzymał przy ranie. – Obawiam się, że jest to efekt uboczny walki z nieumarłymi oficerami.

– Sprowadzę pomoc!

– Dziękuję. Przy okazji…

– Tak? – Goldman zatrzymał się i obrócił.

– Przykro mi, że stracił pan transdekombobulator maniczny. Mimo wszystko dobrze pan zrobił, wymieniając go na życie pasażerów sterowca.

– Oh, tamto? Nie, nie. – Goldmann uśmiechnął się i pokręcił głową. – Tamto to była naprędce sklecona bateria maniczna. TO jest transdekombobulator. – Rozpiął koszulę i pokazał stalową osłonę wbudowaną w klatkę piersiową. W miejscu serca ustawiona była szafirowa, okrągła szybka prezentująca skomplikowaną maszynerię usytuowaną głębiej, zbudowaną z trybików tak małych, że nawet Westryjski zegarek Henry’ego by się ich nie powstydził, a które razem wyglądały, jakby pod piersią gnoma kłębiło się mrowisko. Od skomplikowanej maszynerii, która po chwili obserwacji przypominała z grubsza serce, odchodziły dwa grube przewody, czerwony i niebieski, wybiegające poza obudowę. Cały mechanizm, co wydawało się niemożliwe przy tak delikatnych częściach, tykał rytmicznie i głośno jak stojący zegar.

– Oh… – wyrzucił z siebie Henry.

 

* * *

 

– Och, monsieur! – Panna de Falcourt przyłożyła drżącą dłoń do ust. – Tożto niesamowite! Dobrze, że nie było mnie na tym sterowcu!

– Proszę nie być tak skromną, panno de Falcourt – powiedział Hans nastawiając kieszonkowy zegarek. – Pani umiejętności na pewno znalazłyby tam zastosowanie.

– Na pewno – zgodził się Henry i poprosił gestem kelnera, by nalał mu wina. – A już na pewno warto byłoby przeżyć te drobne niedogodności jeszcze raz, tylko po to, by zobaczyć pannę i wspaniałe Orseaux. – Wskazał ręką park zbudowany wokół łuku triumfalnego i budynki w oddali.

– Dziękuję, sir Middleton, ale komplementy należą się panu. To pan jest bohaterem „Aleksandrii”!

– Nie ma o czym mówić. Najważniejsze, że von Revenstadt nie będzie już uprzykrzał nam życia.

– Przepraszam, sir? – Zagadnął go kelner z ciężkim, akwitańskim akcentem.

– Tak?

– Pewien gentleman kazał to dla pana przygotować. – Podniósł srebrną pokrywę, pokazując kawałek czekoladowego ciasta.

– Któż taki?

– Niestety, nie przedstawił się. Zostawił także notkę. Czy mam podać ten deser?

– Tak, proszę.

– Znam to ciasto – Hans spojrzał na talerz znad przycienianych okularów. – To „Schokoladtod”. Bardzo popularny w Wotanii.

– Hmm – Henry otworzył zgięty na dwoje skrawerk papieru.– Co tam pisze, monsieur?

– To po wotańsku. Hans, pomożesz?

– "Wygrał pan bitwę, ale przegra wojnę. Udanego pobytu w Orseaux"

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

“Coś w tym jest” – powiedział grabarz, klepiąc wieko trumny ;) Wybacz nie mogłem się powstrzymać :)

Jest tu naprawdę fajny pomysł na uniwersum. Elfi hrabia, służący niziołek – naprawdę przypadli mi do gustu. Do sceny ataku terrorystów z Nieumarłej Rzeszy było tak miło, że zapomniałem o tagu “humor”. Potem niestety boleśnie mi o tym przypomniano. Same żarty nie do końca do mnie trafiają, ale nie mogę odmówić im pewnego uroku. Czytało się przyjemnie, choć sama fabuła aż tak mocno na kolana nie rzuciła.

Technicznie trafiają się kwiatki, zwłaszcza w zapisie dialogów – potrafisz zjeść spację między półpauzą a następującym/poprzedzającym słowem. Popraw zwłaszcza dwie pierwsze wypowiedzi, bo nie jest dobrze tak brzydko zaczynać opowiadanie.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki za dobre słowo :D Niestety, uniwersum samo w sobie moje nie jest, pisałem w świecie Wolsunga – polskiego RPGa, chociaż “borderlandsowy”, nieco szalony charakter nadałem mu już sam. Gdzieś zapodziała się przedmowa, która to tłumaczyła, zaraz ją dodam. Jeśli chodzi o sam zapis dialogów, to faktycznie, cały czas popełniam w nim błędy, których często też nie rozumiem. Muszę przejść jakiś kurs techniczny odnośnie tej kwestii.

Wolsungu jedynie słyszałem, pewnie stąd nie kojarzyłem, chociaż nałogowy ze mnie erpegowiec :) A co do kursów, to daleko szukać nie musisz. Chwytaj:

Mini poradnik Nazgula o dialogach: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Klasyczny poradnik Mortycjana – też o dialogach: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Poradnik dla początkującego od Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Zalety i sposób betowania na tutejszej stronie autorstwa PsychoFisha: http://www.fantastyka.pl/loza/17 

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Wielkie dzięki :D

Hmmm. Mam wrażenie, że nadmiar akcji zrobił się aż nudny. Rzadko, ale czasem się zdarza. A może poszło o to, że rąbanki mnie nie kręcą? A tu nic, tylko się z kimś tłuką…

bryczesy i pagony na długim płaszczu z pagonami zdradzały jego rangę oficera.

Dobra, już tak nie podkreślaj. ;-)

– Oh, umie pani mówić.

Po polsku pisze się “och”.

– Trzeba zniszczyć tą czaszkę.

Tę czaszkę. Wiem, że to wypowiedź, ale kogoś na tyle dystyngowanego, że powinien wyrażać się poprawnie.

Babska logika rządzi!

Bałem się, że przedobrzyłem z konfliktami, ale na swoje usprawiedliwienie podam, że na porwanym sterowcu ciężko było znaleźć czas na spokojną rozmowę ;) Błędy już poprawiam i cieszę się, że widać ich tak mało. 

Aha, jeszcze zapomniałam napisać, że masz trochę literówek, a porywacz czasami wymawia r, ale przeważnie nie.

Babska logika rządzi!

Opowiadanie zacne, z wyważonym humorem i suspensem. Niezachwiana ogłada i maniery protagonistów były irytujące, ale autorowi zapewne o to chodziło. Parę literówek się znalazło, ale niezbyt rażących. Polecam tego allegrowicza ;)  

Przykro mi to mówić, ale lektura Podniebnych trupów mocno mnie zmęczyła. Rozumiem, że postawiłeś na akcję i zadbałeś, aby cały czas coś się działo, jednak obawiam się, że to nie wyszło opowiadaniu na dobre. W pewnym momencie miałam odczucie, że od nawału wydarzeń zrobiło się tak gęsto, iż zaczęłam tracić rozeznanie co tam się dzieje, a kolejne potyczki wydawały mi się coraz mniej zajmujące.

Do nie najlepszego odbioru z pewnością przyczyniło się wykonanie pozostawiające, delikatnie mówiąc, bardzo wiele do życzenia. Nie bardzo mogłam skupić się na treści, skoro cały czas rozpraszały mnie  błędy, usterki i różne niedoskonałości.

 

-Po­dróż za­po­wia­da się wspa­nia­le. – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

Ten błąd pojawia się także w dalszej części opowiadania.

 

-Oso­bi­ście pre­fe­ru­ję ciem­niej­sze za­kąt­ki świa­ta.Przy­znał się kra­sno­lud… – Oso­bi­ście pre­fe­ru­ję ciem­niej­sze za­kąt­ki świa­ta – przy­znał się kra­sno­lud

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Skorzystaj z wątku podanego przez NoWhereMana.

 

Przy­znał się kra­sno­lud sie­dzą­cy na­prze­ciw mło­de­go szlach­ci­ca i po­pra­wił przy­ciem­nia­ne oku­la­ry zsu­wa­ją­c się z bla­de­go, im­po­nu­ją­ce­go nosa. – Z czyjego nosa zsuwał się krasnolud? ;-)

Pewnie miało być: …i po­pra­wił przy­ciem­nia­ne oku­la­ry, zsu­wa­ją­ce się z bla­de­go, im­po­nu­ją­ce­go nosa.

 

ob­ra­ca­li się na swo­ich fo­te­lach aż do po­zy­cji, gdzie mogli za­cząć mar­twić się o swoje krę­go­słu­py. – …ob­ra­ca­li się na fo­te­lach aż do po­zy­cji, kiedy mogli za­cząć mar­twić się o swoje krę­go­słu­py.

 

Ten skan­dal z mi­ni­strem spraw we­wnętrz­nych był nie­zwy­kle…nie­smacz­ny. – Brak spacji po wielokropku. Ten błąd pojawia się także w dalszej części opowiadania.

 

Gen­tle­ma­ni wró­ci­li na swoje miej­sca… – Dżentelmeni wró­ci­li na swoje miej­sca

Używamy pisowni spolszczonej.

 

od­sła­nia­jąc roz­ma­ite owoce morza po­da­ne w spo­sób za­kra­wa­ją­cy na miano sztu­ki. – Raczej: …od­sła­nia­jąc roz­ma­ite owoce morza, po­da­ne w spo­sób zasługujący na miano dzieła sztu­ki.

 

Jeden z po­dróż­nych, trol w woj­sko­wym mun­du­rze… – Jeden z po­dróż­nych, troll w woj­sko­wym mun­du­rze

Ten błąd pojawia się także w dalszej części opowiadania.

 

ale gdy nic sie nie stało… – Literówka.

 

roz­wią­za­nia, któ­rych użyto w twoim Col­te­rze. Co wię­cej, be­he­mot roz­sta­wia przed strza­łem do­dat­ko­we od­nó­ża… – Czym jest Colter i dlaczego jest napisany wielką literą, czym jest behemot i dlaczego został napisany małą literą?

 

bry­cze­sy i pa­go­ny na dłu­gim płasz­czu zdra­dza­ły jego rangę ofi­ce­ra. – Czy dobrze rozumiem, że oficerowie wyróżniali się tym, że bryczesy nosili na płaszczu? ;-)

 

Gu­ten­tag, meine Damen und Her­ren!Gu­ten ­Tag, meine Damen und Her­ren!

Mam wrażenie, że Twój niemiecki nie jest doskonały.

 

Von Re­ven­stadt spoj­rzał wy­zy­wa­ją­co na pana Bach­man­na,a… – Brak spacji po przecinku. Ten błąd pojawia się także w dalszej części opowiadania.

 

ura­ził pan za­rów­no pana Ber­tran­da jak i pana Gold­ma­na i choć ich za­cho­wa­nie rów­nież nie przy­stoi gen­tle­ma­no­wi… – Piszesz o dwóch panach, więc: …ich za­cho­wa­nie rów­nież nie przy­stoi dżentelmenom

 

ochro­nia­rze pana Ber­tran­da szyb­ko wy­pers­fa­do­wa­li im… – …ochro­nia­rze pana Ber­tran­da szyb­ko wy­pers­wa­do­wa­li im

 

za­trzy­mał się przed nimi nagle, po­zo­sta­ła dwój­ka obiła się od jego ple­ców. – Literówka.

 

– Na Dwój­ce, to są drzwi dla ob­słu­gi! – Dlaczego wielka litera?

 

– Na pewno nie ma innej drogi? Wolę chyba z ghu­la­mi… – Wolę chyba z ghu­la­mi

 

usły­szał za sobą nie­na­tu­ral­ny wrzask, jakby ktoś z całej siły po­cie­rał o sie­bie noże. – Pocierane o siebie noże wrzeszczą???

 

Kop­nął strzy­gę pod ko­la­no, a gdy ta upa­dła na zie­mię […] strzy­ga wsta­ła i zła­pa­ła ni­zioł­ka za gar­dło, od­ry­wa­jąc go od ziemi.Kop­nął strzy­gę pod ko­la­no, a gdy ta upa­dła na podłogę […] strzy­ga wsta­ła i zła­pa­ła ni­zioł­ka za gar­dło, od­ry­wa­jąc go od podłogi.

Zakładam, że w kuchni nie było klepiska.

 

dier­żąc swoją bo­jo­wą pa­tel­nię. – Literówka.

 

Hans ro­zej­rzał się, ale star­szy gnom roz­pły­nął się bez śladu. Mid­dle­ton ro­zej­rzał się. – Powtórzenie.

 

Ge­tla­ma­no­wi nie przy­stoi na­rze­kać… – Ge­ntle­ma­no­wi/ Dżentelmenowi nie przy­stoi na­rze­kać

 

za­pła­cić bo­ha­te­ro­wi za pral­nie i fry­zje­ra! – Literówka.

 

ob­ca­sy bi­ją­ce o kład­kę z pręd­ko­ścią jego bi­ją­ce­go serca… – Nie brzmi to najlepiej.

 

za­sze­le­ści­ła twe­edo­wa ma­ry­nar­ka. – Tweed nie szeleści.

 

Obok nich pieła się ko­lej­na dra­bi­na… – Literówka.

 

– Och, umie pani mówić. Szcze­rze mó­wiąc… – Nie brzmi to zbyt dobrze.

 

– Przy­pusz­czam, że cięż­ko jest być tak szu­flad­ko­wa­nym. – Raczej: – Przy­pusz­czam, że przykro jest być tak szu­flad­ko­wa­nym.

 

mam wiele oka­zji do roz­mów, a a ghule nie osą­dza­ją. – Dwa grzybki w barszczyku.

 

Ru­nę­ła w dół, ry­cząc wście­kle… – Masło maślane. Czy mogła runąć w górę?

 

– Dzię­ku­ję –Zwró­ce­nie uwagi, że pro­sił… – Brak spacji po półpauzie.

 

Zwró­ce­nie uwagi, że pro­sił o Col­te­ra, by­ło­by nie­uprzej­me. – Twój re­wol­wer nie miał amu­ni­cji. Zwró­ce­nie uwagi, że pro­sił o col­te­ra, by­ło­by nie­uprzej­me.

No, dowiedziałam się, co to colter! Nazwy broni zapisujemy małymi literami.

 

Za­cze­li szyb­ciej, niż my­śla­łem. – Literówka.

 

Wró­ci­li do ka­bi­ny ob­ser­wa­to­ra i zsu­ne­li po dra­bi­nie… – Literówka.

 

pre­zen­tu­ją niski po­ziom pracy, na­zwał­bym je fu­szer­ką. – …pre­zen­tu­ją niski po­ziom pracy, na­zwał­bym to fu­szer­ką.

 

To dla­te­go kie­ru­je­my się teraz do ste­rów­ki?

– Tak. Mu­si­my na­pro­wa­dzić ste­ro­wiec po­now­nie na wła­ści­wy kurs.

– A pan Gold­man? Ste­ro­wiec opa­no­wa­li… – Powtórzenia. Dwa zdania dalej sterowiec pojawia się raz jeszcze.

 

Pra­wie całą ka­bi­nę zaj­mo­wał trzy­me­tro­wy kon­stukt. – Literówka.

 

Ręce za­stą­py­wa­ły mu na­rzę­dzia znisz­cze­nia… – Ręce za­stępo­wa­ły mu na­rzę­dzia znisz­cze­nia

 

Mimo to naj­straj­szej­nym ele­men­tem były wpra­so­wa­ne w po­two­ra czasz­ka i tors… – Piszesz o dwóch elementach. Więc: Mimo to naj­straszniejszymi ele­men­tami były

 

Henry sko­czył do przo­du. Ne­kro­go­lem za­mach­nął się koń­czy­ną. Trzy tar­cze pił me­cha­nicz­nych prze­le­cia­ły Henry’emu przed nosem, gdy pró­bo­wał zbli­żyć się do czasz­ki, zmu­sza­jąc go do wy­co­fa­nia się. Sko­czył w lewo, od­da­la­jąc się od po­twor­nej broni, ale golem nie dał się za­sko­czyć. – Powtórzenia.

 

Nie, manno­metr ani drgnie ponad szum tła. – Literówka.

A może mannometr to przyrząd do odmierzania kaszy manny…? ;-)

 

Henry się­gnął nogą do pasa go­le­ma. Czub­kiem la­kier­ka spró­bo­wał do­się­gnąć ha­czy­ka… – Powtórzenie.

 

Broń go­le­ma ścią­gnę­ła mu z głowy na­kry­cie głowy… – Brzmi to fatalnie.

 

Szyb­ko chwy­cił ra­pier i pod­sko­czył do abo­mi­na­cji. – Co to znaczy podskoczyć do abominacji?

 

plat­for­ma, na­je­żo­na dzia­ła­mi, otwo­ra­mi strzel­ni­czy­mi i an­te­na­mi… – Czy platforma może być najeżona otworami?

 

W takim wy­pad­ku bię­gnę do wi­wer­ny. – Literówka.

 

w tamtą stro­nę prze­miesz­cza się źró­dło ener­gi ma­nicz­nej… – Literówka.

 

Wiatr bez­li­to­śnie szar­gał tutaj klapy ma­ry­nar­ki szlach­ci­ca. – Czym wiatr szargał klapy marynarki?

Sprawdź znaczenie słów szargaćszarpać.

 

na za­wo­dach pły­wac­kich swo­jej alma mater. – …na za­wo­dach pły­wac­kich swo­jej Alma Mater.

 

Młody Mid­dle­ton po­ło­żył ręce wzdłuż tło­wia… – Literówka.

 

wy­ko­na­ła becz­kę, mu­ska­jąc kil­ku­na­sto ki­lo­gra­mo­we kule. – …wy­ko­na­ła becz­kę, mu­ska­jąc kil­ku­na­stoki­lo­gra­mo­we kule.

 

Pan Gold­man wy­le­ciał ze swo­je­go fo­te­la i przez chwi­lę le­ciał w górę… – Powtórzenie.

 

An­te­ny skie­ro­wa­ły się w ich stro­nę i wy­strze­li­ły w ich stro­nę zie­lo­ne pro­mie­nie śmier­ci. – Brzmi to fatalnie.

 

skró­cił dzie­lą­cy ich dy­stans, ostrze­li­wu­jąc ich z góry. – Czy oba zaimki są konieczne?

 

Wi­wer­na wy­ko­na­ła pętlę i za­pi­ko­wa­ła w dół. – Masło maślane. Czy można pikować w górę?

 

Ob­ni­ży­li lot i pra­wie za­cze­pia­jąc gło­wa­mi o dolny po­kład, prze­le­cie­li zyg­za­kiem pod for­te­cą, uni­ka­jąc ostrza­łu z ka­ra­bi­nu ma­szy­no­we­go. Gdy tylko wy­le­cie­li spod cie­nia… – Powtórzenia.

 

wzniósł się pio­no­wo w górę. – Masło maślane. Czy można wznieść się w dół?

 

nie byli już w sta­nie dalej le­cieć. Po­le­ciał za nimi… – Nie brzmi to najlepiej.

 

wybił się z pętli, tylko po to, by wy­ko­nać w na­stęp­ną. – Literówka.

 

Wy­ko­rzy­stał wy­sta­wie­nie się szlach­ci­ca i ciął od ze­wnętrz­nej, wkłąb. – Co to jest wkłąb?

 

ale nie osią­gnął nic poza zo­sta­niem wy­trą­co­nym z rów­no­wa­gi. – …ale nie osią­gnął nic poza wy­trą­ceniem z rów­no­wa­gi.

 

Stopa tra­fi­ła na śli­ski ma­te­riał ba­lo­nu i ze­śli­zgnę­ła się w dół. – Brzmi to źle.

 

– Oba­wiam się, że rundę pan prze­grał… – – Oba­wiam się, że rundę pan prze­grał

 

i jego pod­nieb­na twier­dza . – Zbędna spacja przed kropką.

 

I tyle świat sły­szał o Otto von Re­ven­stad­cie, nie­umar­łym ofi­ce­rze nie­umar­łej rze­szy… – Wcześniej o Nieumarłej Rzeszy pisałeś wielkimi literami.

 

wy­krzyk­nął gnom gdy tylko go zo­ba­czył, po­ka­zu­jąc swoje za­ko­la znad okna. – Co to znaczy pokazywać zakola znad okna?

 

Oh, tamto? Nie, nie.Och, tamto? Nie, nie.

 

Oh… – wy­rzu­cił z sie­bie Henry.Och… – wy­rzu­cił z sie­bie Henry.

 

Tożto nie­sa­mo­wi­te!Toż to nie­sa­mo­wi­te!

 

Wska­zał ręką park zbu­do­wa­ny wokół łuku trium­fal­ne­go… – Czy park się buduje?

 

Hans spoj­rzał na ta­lerz znad przy­cie­nia­nych oku­la­rów. – Literówka.

 

Henry otwo­rzył zgię­ty na dwoje skra­werk pa­pie­ru. – Raczej: Henry rozprostował złożony na pół skra­wek pa­pie­ru.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A ja już cieszyłem się, że błędów nie było aż tyle :(

No cóż, przykro mi, Gruby, że radość okazała się przedwczesna, ale pozostaję z nadzieją, że Twoje przyszłe opowiadania będą napisane zdecydowanie lepiej. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Krytyka zawsze na początku boli, ale koniec końców zawsze pomaga. Nawet to opowiadanie jest lepsze od mojego pierwszego :) Choć to żadna wymówka, literówki pojawiły się głównie dlatego, że word odmówił mi podkreślania błędów. Następne jest już w drodze i w zupełnie innym klimacie. Muszę przeczytać poradniki do dialogów, bo cały świat buduję tam głównie rozmową :D

Pozostaje nam czekać na efekty Twojej pracy. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Będzie tylko lepiej :) Finkla dała mi punkcik (wielkie dzięki!), poprzednie opowiadanie też dostało. Małymi kroczkami, ale kiedyś dostanę się do biblioteki :D

Finkla nie dała, użytkownicy się postarali.

Babska logika rządzi!

Nawet nie wiedziałem, że tak się da :o

A widzisz. Jeszcze 30 tekstów skomentujesz i sam będziesz mógł szaleć z Biblioteką. :-)

Babska logika rządzi!

Scena walki rozpisana na 53k znaków, nieźle :) Cóż, universum nie jest twoje, za to fragment wartko i ładnie napisany, bo ciężko to nazwać opowiadaniem. Czekam zatem na coś w 100% własnego.

Dzięki ;) Coś w 100% własnego jest już w drodze, tylko muszę najpierw zaliczyć sesje :D

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka