- Opowiadanie: KeveS - Gaudenty

Gaudenty

Opowiadanie napisane na konkurs Kryształowe Smoki. Temat przewodni konkursu “Wrocławski bohater

–Kryształowy smok”.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Gaudenty

Izaak siedział na ławce na wyspie otoczonej przez wody Odry. Spod półprzymkniętych powiek spoglądał leniwie na wschodzące słońce. Znał to małe poranne słoneczne przedstawienie bardzo dobrze, a jednak nigdy mu się nie nudziło. Zmachani biegacze często raczyli go spojrzeniem dezaprobaty. Biały garnitur, burza rozczochranych jasnych włosów, dziwnie niedomknięte oczy. Wyglądał jak na haju po ciężkiej nocnej imprezie.

 Jednak sam adresat tych myśli nie rozpływał się w marzeniach. Lada moment do miasta miał zawitać Wukar. Znany w ich małej społeczności był głównie z tego, że zawsze narobił rabanu. A to zahaczył o jakieś anteny, a to nastraszył jakiegoś samotnego grzybiarza. Zawsze coś musiało się mu przytrafić. Naprawdę zdumieniem napawał fakt, że ktoś taki przetrwał tyle tysięcy lat.

– Witaj kryształowy bracie! – wesoły głos rozległ się za plecami Izaaka.

– Witam w mych skromnych progach, tytuły są niepotrzebne – odpowiedział ściskając serdecznie gościa – tym razem to chyba jakiś student? Strasznie młody – dodał oglądając aktualną formę przyjaciela. Wukar miał brązowy zarost, okulary w grubej, czarnej oprawie i błękitną koszulę w kratę.

– Szkoda mi było czasu na dłuższe poszukiwania, choć wolałbym nie wiedzieć co ten gość robił sam w lasach pod miastem. – Wukar spojrzał w dół jakby sam pierwszy raz widział swoje aktualne ciało. – Ale to nieważne, bracie chyba mamy mały problem.

A więc zaczyna się, znów to samo. Że też w tym roku to akurat jego chciał odwiedzić. Izaak zganił się, że nie wymyślił żadnej wymówki. Problemy w jednej z jego spółek, słaby stan zdrowia, grypa. Jest tyle możliwości, kiedy się nad tym zastanowić.

– Po drodze chyba widział mnie jakiś potomek łowców – Wukar nie pozwolił na dłuższe rozmyślania. Izaak zamarł na kilka sekund.

– Jesteś pewien? Żaden się nie pojawił od dobrych dwustu, trzystu lat. Przecież wszystkie te geny wytępiliśmy ostatecznie. Znów leciałeś po pijaku?  A swoją drogą dobrze schowałeś to swoje cielsko?

– To nie żadne cielsko, a masa mięśniowa. Tak, jest dobrze schowane. Zresztą ktoś jak ty, kto już prawie nie używa swojego oryginalnego ciała, nie powinien mnie pouczać. A pewien jestem, nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem ciarki na karku. Ten gość widział mnie. W oryginalnej formie – odpowiedział Wukar, stukając oskarżycielsko w kieszonkę na białym garniturze przyjaciela.

– Twoją smolistą czerń może jeszcze można ukryć odpowiednią magią. Kiedy ja spróbuje wylecieć, blask tej cholernej skóry sprawia, że od razu mnie zauważają. W tej kwestii żadne sztuczki ich nie omamią. – Izaak wykonał ruch jakby ścinał gołą ręką knoty świec, jak wiadomo stwierdzenie jest wtedy definitywne i nie ma dyskusji. – Skupmy się jednak na prawdziwym problemie. Wyczuwasz go jeszcze?

– Tak. Chcesz się go pozbyć?

– Spokojnie. Obejrzyjmy go najpierw i coś się wymyśli. – Izaak ruszył powoli w stronę mostu. Słońce wzeszło już w pełnej krasie. Dołożył więc ciemnie okulary do i tak już oryginalnego stroju.

– Wiesz jaka będzie sugestia starszych. Nie zaakceptują takiego zagrożenia. Zbyt dobrze nam się teraz żyję. – Wukar ruszył za nim z ciekawością oglądając zawartość plecaka swojego surogata.

W środku znalazł jedynie kalendarz w twardej oprawce. Przekartkował pobieżnie, kilka słów co kilkanaście stron. Po cholerę kupować kalendarz dla zapisania kilku dat urodzin? Pewnie o wszystkim zapominał, a wtedy najlepiej sobie zadania zanotować. Szkoda, że o tym też trzeba pamiętać. Ludzie są przezabawni.

– Na chwilę obecną Wrocław to moje miasto. Rada niech zajmie się jakimiś nieopierzonymi rezydentami. Mów w którą stronę?

– Już się tak nie denerwuj, panie bracie, jest gdzieś w okolicach Krzyków.

 

– Czyli to kolejny z tych dni – pomyślał Gaudenty, przyciskając swoją aktówkę do piersi.

Wiedział już co robić. To nie był pierwszy raz. Zamierzał pojechać szybko do swojego mieszkania na ulicy Pabianickiej. Wypić mocną herbatę na uspokojenie, załączyć coś ze swojej skromnej kolekcji płyt Larkin Park lub Green Soft Salad Leafs i przeczekać ten dzień do końca. Rozwiązanie niby proste a jednak zajęło trochę czasu by wypracować w sobie ten rodzaj reakcji. Gdy był nastolatkiem przychodziło to o wiele trudniej.

Najgorzej skończył się pierwszy raz. Jeszcze w szkole podstawowej podczas jednej z wycieczek do okolicznych lasów, zobaczył wielkie włochate coś pełzające niczym wąż. Potężny stwór spokojnie obejrzał ich grupę żółtymi oczami, obracając lekko głowę przypominającą raczej jelenia niż gada czy płaza. Efekt potęgowały rogi i mieniąca się różnymi kolorami sierść. Stwór był jedynie kilka metrów od szlaku, a jednak nikt nie zareagował. Gaudenty chciał ostrzec grupę. Krzyczał, pokazywał, prosił, żeby zawracali. Ale skończyło się tylko wezwaniem rodziców do szkoły. To natomiast zakończyło się tęgim laniem. Tak to były jeszcze inne czasy, dziś nie do pomyślenia. Kilka następnych przypadków i wizyt u psychiatry nauczyło, go co na tym świecie istnieje, a co nie. Wkraczając w wiek dorosły wiedział już, że prawdopodobnie jest nienormalny, w nieszkodliwy sposób, ale jednak. Nie miał natomiast najmniejszej ochoty spędzać życia w zamkniętym zakładzie.

Zbawiennym lekiem okazała się ignorancja. Wszyscy mamy do niej niesamowite predyspozycje. Jeżeli istnieje problematyczna kwestia, która powinna wzbudzić reakcję, ale nie dotyczy nas bezpośrednio, to w zadziwiający sposób człowiek potrafi nad nią przejść do porządku dziennego. Na całe szczęście te różne stwory nie próbowały nawiązać kontaktu. Choć czasem widział niektóre po kilka razy. Miał wrażenie, że jest atrakcją turystyczną. Kolejna szalona myśl do zignorowania. Tak jak i cała sprawa. Udawało mu się to przez kolejne piętnaście lat. Ale jak zignorować długiego na dwa autobusy ni to węża ni to gada, lecącego falisto-wijącym się ruchem wokół najwyższego budynku w mieście.

Ten widok nim wstrząsnął. Zapomniał wysiąść i jechał dalej, próbując się opanować. Dojechał do końca linii, odczekał do następnego tramwaju i ruszył w drogę powrotną. Po kilku minutach poczuł brzęczenie w uszach. Zaczęły przechodzić go ciarki. Atak paniki? Już prawie mu się nie zdarzały.

Zauważył, że na kolejnym przystanku wysiedli wszyscy prócz blondyna w białym garniturze oraz brodatego w okularach. Wszystko nagle zwolniło, świat spowolnił. Samochody za oknem, jak i sam tramwaj, zaczęły poruszać się jakby przedzierając się przez gęstą maź.

Dwóch pozostałych pasażerów wpatrywało się w Gaudentego.

– Obejrzyjmy go sobie z bliska – powiedział blondyn. Podszedł bliżej, łapiąc się za uchwyty jakby nogi odmawiały mu posłuszeństwa.

– Nie mogłeś wybrać czegoś lżejszego? Ledwo się utrzymuję w tym ciele. – Brodaty ruszył w ślad towarzysza, radził sobie jednak gorzej.

W końcu stanęli przed Gaudentym. Ten wiedział już, że oszalał. Czyli jednak zakład zamknięty i codzienna dawka prochów. Jakby nad tym pomyśleć, jeśli dogada się na dobre recepty może nie będzie tak źle. Tylko co jeśli to tylko majaki a tak naprawdę stracił świadomość i atakuje niewinnych ludzi. Wzdrygnął się na samą myśl.

– Czujesz to? – Wukar wyglądał na podekscytowanego

– Tak, wiedział, że coś zmieniam. Niesamowite. Już prawie zapomniałem, jak to jest, gdy jeden z nich jest w pobliżu. Ale z tym tutaj jest coś chyba nie tak. Popatrz, jak się trzęsie, jak ściska tę teczkę, oczy wytrzeszcza jakby zobaczył samych aniołów niebieskich. Coś jest inaczej. On jest jakiś taki bezbronny.

Gaudenty zauważył, że blondyn spogląda na niego odwracając głowę w prawo lub lewo, jakby spoglądanie jedną stroną twarzy było bardziej naturalne. Ale nie tylko to było dziwne. Pomimo strachu zaczynał być też ciekaw co zrodziła jego szalona głowa. Ci tutaj poruszali się dziwnie jako całokształt. Mocno ściskali pionowe uchwyty dla pasażerów, jak wspinacze wysokogórscy, dla których ten chwyt to sprawa życia lub śmierci. Lekko zmieniali położenie nóg i głowy, ale robili to powoli, bez pośpiechu. Przesuwając każdą część ciała kawałek po kawałku. No i oczy. Blondyn zamiast błękitnych miał teraz oczy jak nocne niebo, brodaty zaś koloru lawy.

– Faktycznie jakiś strasznie wyciszony. Ale co się dziwisz. Takich jak ten tutaj już nie ma. – Wukar uśmiechnął się, nawet tę czynność wykonał kilka razy wolniej niż normalna osoba – Izaak jakby nad tym dłużej pomyśleć, to jest dla nas super okazja. Łowców wytępiliśmy już dawno, żyjemy swoim torem a ludzkość swoim. Ale ten tutaj mógłby być naszym pupilem. Trochę byśmy go podszkolili w tym i tamtym, no wiesz. Dla innych ludzi będzie jak superbohater i to tutejszy! Z Wrocławia! – Wukar coraz bardziej nakręcał się tym pomysłem. – Nasi bracia i siostry zlecą się z każdego miejsca by zobaczyć łowcę. Nawet Ithilia ruszy z odwiedzinami!

– Jeszcze mi tu tej pyłowej wiedźmy brakowało! – obruszył się Izaak – Masz już tyle lat braciszku a naiwny jesteś jak pisklę. Nic dziwnego, że cię twoi miejscowi prawie zatruli na śmierć.

Gaudenty zobaczył ciemny błysk w mieniących się już szkarłatem oczach. Złe wspomnienia? Izaak kontynuował jednak.

– My go na warsztat dziś weźmiemy, on jutro będzie chciał jakimś nieborakom pomóc, pojutrze będzie już w zamkniętym ośrodku badawczym.

Ha! Nawet w wymyślonej rzeczywistości trafiam do zamkniętego ośrodka, pomyślał Gaudenty. Trochę to bez polotu. Ale jak pod górkę to jednak nawet w podświadomości. Niech to!

– Popatrz na niego. Jak siedzi skulony, poci się ze strachu. Nawet się nie odezwie, choć przed chwilą nagięliśmy zasady rządzące jego światem. To żaden łowca, geny może i ma, ale umysł już dawno posiekany jak cała reszta. On został nakreślony, wyjaśniono mu co może a czego nie. Tysiąc lat temu jak ktoś z nich nas widział, był półbogiem. Pamiętasz, jak składali im dary i prosili o przepowiednie albo uleczenie?

Tysiąc lat, trochę się człowiek spóźni i już trafia w nie te czasy. Gaudenty odczuwał, że poprawia mu się humor, czy tak to jest, kiedy jest ci już wszystko jedno?

– Teraz jak ktoś widzi albo potrafi coś więcej od reszty, to trzeba oznakować, przebadać i najlepiej do puszki. Żadnej atrakcji by nie było, a tylko sztuczne zamieszanie byśmy w mieście zrobili.

Wukar zamilkł. Wiedział, że brat ma słuszność. Zapytał więc o inną frapującą go od kilku sekund sprawę.

– Z nim chyba coś jest nie tak, bracie. Popatrz jak dziwnie się uśmiecha. No i po co tak zęby szczerzysz? – Po ostatnim wyrazie klapnął szczękami, chyba w celu zastraszenia. Wyszło trochę komicznie, trochę po prostu dziwnie.

– Bo już mam rozwiązanie – odparł niezrażony Gaudenty.

– Rozwiązanie czego?

– Już wiem co z tym zrobię. Nareszcie. – Potomek łowców czuł się coraz lepiej. – Ja to wszystko spiszę. Widzicie panowie, zawsze uwielbiałem książki o takich rzeczach. Było tam pełno różnych stworów, nieraz dziwniejszych od tego co widzę, a jednak zawsze były też jakieś reguły. Zawsze był też bohater i zawsze była nadzieja. Ja mam to wszystko podane na tacy. Będę pisał – dokończył szeroko się uśmiechając. Ogarniał go spokój, pierwszy raz wiedział co powinien dalej robić. Czuł ten błogi stan, gdy znajdujesz coś co spisałeś już na straty.

– Chyba wolałem, jak był cichy i speszony.

– Oszalał? Całkiem możliwe, jest ostatni ze swego rodzaju, tak mu będzie łatwiej. Chodź, on jest niegroźny. Będę go obserwował, ale nie ma sensu zgłaszać wszystkim, tylko zamieszanie niepotrzebne. – Izaak ruszył na miejsce.

– Przepraszam panowie! – Gaudenty grzecznie podniósł rękę jak uczeń. – Ale czym wy właściwie jesteście?

– Smokami – odparł Wukar i ruszył za bratem.

– Hmm. Mało to oryginalne. Smoki to już każdy obrócił ze wszystkich stron. Może demony?

Wukar zatrzymał się zdumiony.

– No bezczelny! Bratku on nas nie obraża przypadkiem? – Czerwone oko spojrzało w stronę Gaudentego, który poczuł, że znów robi mu się nieswojo.

– Zostaw. Mam ci do pokazania inne ciekawe rzeczy. Nie marnujmy już czasu.

Wszystko ruszyło swoim normalnym tempem. Po kilkunastu sekundach dwóch jegomościów wysiadło nie zamieniając już słowa. Gaudenty natomiast miał w głowie pomysł na opisanie kilku istot. Ale co ważniejsze wiedział już kim jest. Bardem, poetą, storytelerem, pisarzem. Jak zwał tak zwał. Był szalony, ale nieszkodliwy. A tak też można miło żyć.

Koniec

Komentarze

Technicznie nie jest za dobrze. Zły zapis dialogów, interpunkcja też parę błędów zaliczyła. Chwytaj poradniki dla początkujących:

Mini poradnik Nazgula o dialogach: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Klasyczny poradnik Mortycjana – też o dialogach: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Poradnik dla początkującego od Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Zalety i sposób betowania na tutejszej stronie autorstwa PsychoFisha: http://www.fantastyka.pl/loza/17 

storytelerem

Rzuciło mi się w oczy to słowo w tekście jak kaktus na pustyni. Nie było jakiegoś polskiego odpowiednika? ;) Dosyć mam “polgliszu” w korpo :)

Co do historii – ni ziębi, ni grzeje. Jakiś pomysł jest, to na pewno. Nic jednak nie przykuło mojej uwagi, poza tym nieszczęsnym “storytelerem”.

Tym niemniej nie przejmuj się – zbierz opinie, przeanalizuj, wyciągnij wnioski i wróć z kolejnym, na pewno lepszym tekstem :) Wszak każdy kiedyś zaczynał  :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Zgadzam się z NoWhereManem – przede wszystkim rzuca się w oczy niedopracowanie techniczne. Dołożę, że myślniki oddzielamy od sąsiednich słów spacjami – o tak. Interpunkcja mocno kuleje.

Sama historia złożona jest raczej ze znanych elementów. Początkowy dialog wydawał mi się raczej drętwy, potem się nieco poprawia.

Wypić mocną herbatę na uspokojenie, załączyć coś ze swojej skromnej kolekcji płyt Larkin Park lub Green Soft Salad Leafs i przeczekać ten dzień do końca.

Załączyć w tym znaczeniu to kolokwializm, a lepiej ich unikać w narracji. BTW, mocna herbata uspokaja?

Babska logika rządzi!

Dziękuję za poświęcony mi czas oraz za linki do poradników. Bardzo pouczająca lektura.

Co do herbaty. Mnie osobiście uspokaja, stąd takie założenie. Chyba że zdąży wystygnąć przed spożyciem lub zapomnę o niej i jestem zmuszony pić obrzydliwą ciemną ciecz. Jednak w ściśle określonych warunkach herbata jak najbardziej relaksuje.

Mnie się wydawało, że teina to stymulant. Wiki twierdzi, że to to samo, co kofeina. Na mnie herbata działa stymulująco. Ale jak tam uważasz…

Babska logika rządzi!

Obawiam się, że nie bardzo pojęłam Twój zamysł KeveSie, bo chyba nie po to we Wrocławiu zjawiły się smoki, by tytułowy Gaudenty odkrył w sobie powołanie do pisania.

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia, skutkiem czego lektury nie mogę uznać za satysfakcjonującą.

 

Lada mo­ment do mia­sta miał za­wi­tać Wukar. […] a to na­stra­szył ja­kie­goś sa­mot­ne­go grzy­bia­rza. – Grzybiarz w mieście?

 

Wukar miał brą­zo­wy za­rost, oku­la­ry w gru­bej, czar­nej opra­wie i błę­kit­ną ko­szu­lę w kratę. – A nogi, rozumiem, miał gołe?

 

Ale to nie ważne, bra­cie… – Ale to nieważne, bra­cie

 

Izaak wy­ko­nał ruch jakby ści­nał gołą ręką lonty świec… – Świece nie mają lontów, świece maja knoty.

 

Rada niech zajmą się ja­ki­miś nie­opie­rzo­ny­mi re­zy­den­ta­mi.Rada niech zajmie się ja­ki­miś nie­opie­rzo­ny­mi re­zy­den­ta­mi.

 

gada, le­cą­ce­go fa­li­sto–wi­ją­cym się ru­chem… – …gada, le­cą­ce­go fa­li­sto-wi­ją­cym się ru­chem

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

Po­patrz, jak się trzę­sie, jak ści­ska te tecz­kę… – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 

 bo chyba nie po to we Wrocławiu zjawiły się smoki, by tytułowy Gaudenty odkrył w sobie powołanie do pisania.

Nie. Smoki nie po to pojawiły się we Wrocławiu. Dla ścisłości pojawił się tylko jeden. Drugi jest tu właściwie gospodarzem. Co więcej, Gaudenty nie dlatego w mym zamyśle je spotkał, aby poznać swoje powołanie. Przynajmniej nie w mojej pierwszej wizji. Cała scena jest stykiem dwóch osobnych historii. Jak dwie linie, które się na chwilę przecinają. W efekcie jedna z nich całkowicie zmienia swój kierunek, druga ledwie to spotkanie zapamiętuje.

Grzybiarz w mieście?

Grzybiarz pod miastem, tak myślę. Teraz widzę, że czytelnik dopiero później dowiaduje się w jakiej formie swe podróże odbywa Wukar. Przepraszam za błąd. 

 

A nogi, rozumiem, miał gołe?

 

Nie wykluczam żadnej z możliwości. Myślę, że miał spodnie choć nie jestem w stanie ich sobie przypomnieć, stąd niepełny opis. Spotkałem w swoim życiu kilka osób zajmujących się grzybobraniem z wielką pasją. Część z nich można spokojnie nazwać “nietuzinkowymi osobistościami”. Więc kto wie, mógł być bez spodni.

 

Dziękuję za poświęcony czas i za ukazanie mi błędów. Postaram się je zapamiętać i unikać w przyszłości.

Możesz również (preferowane na portalu) zedytować tekst i poprawić je od razu, żeby nie przeszkadzały następnym czytającym.

Babska logika rządzi!

Słuszna uwaga. Pierwsze poprawki wprowadzone.

Niestety jak czytam na raty to czasem mi się przeładowuje strona i rzeczy, które wypisałam, odchodzą w niebyt. Dlatego od drugiej części tekstu:

 

“…w zadziwiający sposób człowiek potrafi do niej przejść do porządku dziennego.“ – potrafi nad nią przejść

 

“–Obejrzyjmy go sobie z bliska. – powiedział blondyn.“

Już poprzedni komentujący wspominali, ale źle zapisujesz dialogi. To, co powyżej, powinno wyglądać tak:

Obejrzyjmy go sobie z bliska – powiedział blondyn.

Ze spacją po pierwszej półpauzie i bez kropki po “bliska”.

 

Oczywiście to tylko przykład.

 

“Dla innych ludzi będzie jak super bohater i to tutejszy!” – Superbohater łącznie.

 

“ale umysł już dawno posiekany jak cała reszta. On już został nakreślony, wyjaśniono mu co może a co nie.“ → a czego nie

 

“Zapytał więc o inną frapująca go od kilku sekund sprawię.“ – frapującą, spra

 

“–Bo już mam rozwiązanie – odparł niezrażony Gaudenty“ – brak kropki na końcu zdania

 

“Będę pisał. – Dokończył szeroko się uśmiechając.“ → Będę pisał – dokończył, szeroko się uśmiechając.

 

I na mnie opowiadanie niestety nie zrobiło większego wrażenia. Nie znam się na legendach Wrocławia, są tam jakieś smoki? W każdym razie żaden z bohaterów nie przekonuje do siebie zbytnio, a jak czytelnik nie kibicuje bohaterom, to cała opowieść do niego nie przemawia. Widać jednak, że coś Ci w głowie siedzi, więc jeśli chcesz pisać, masz jakieś historie do opowiedzenia – rób to, próbuj. Tyle tylko, że faktycznie podciągnij się technicznie. Przede wszystkim z zapisu dialogów i interpunkcji ;) Powodzenia.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dziękuję za poświęcony czas i energię! Poprawki wprowadziłem. Mam nadzieję, że niczego nie przegapiłem.

Z początku myślałem, że chodzi o tych, no janiołów (co z resztą bardziej pasowałoby do Wrocławia) :D Dopiero później spojrzałem na tagi. Pomysł naciągany jak gumka, ale końcówka może maleńko uśmiechnęła. Takie moje wrażenia.

Co do wykonania – wykazujesz dużą chęć poprawy, a to działa na plus. Ćwicz.

F.S

Niewiele się dzieje i zakończenie rozczarowało mnie.

Przynoszę radość :)

@Anet

Naprawdę się nie spodziewałem, że ktoś to przeczyta w dwa lata po opublikowaniu. Szacunek za to! :D

Nowa Fantastyka