Nocne niebo na północnej półkuli Ariadny wyglądało niesamowicie, zwłaszcza z dala od miasta. Rizov leżał na kocu rozłożonym na niskiej trawie koloru malachitu, gdzieś pośród bezkresnej równiny. Nie rozpoznawał żadnej z konstelacji, nigdy zbytnio nie interesowała go astronomia. Mógłby szybko uzupełnić brakującą wiedzę, lecz nie potrzebował jej do podziwiania piękna wszechświata.
Tamten dzień był jednym z tych, w których Bart Rizov mógł odpocząć od pracy i zapomnieć o wszelkich troskach mieszkańca kolonii egzoplanetarnej. Stanowił on również przełomowy moment w historii ludzkości, punkt na ścieżce czasu, po którego przekroczeniu wszystko uległo diametralnej zmianie. Dogmaty, które niemal całkowicie porzucono na dobrych kilka dekad przed terraformacją Marsa, zyskały nowe znaczenie. Pewne spojrzenie w przyszłość zastąpił zatrważający lęk przed nieznanym.
W zenicie błysnęła niewielka kropka, po czym zaczęła opadać w kierunku horyzontu, malując cienką smugę światła. Po chwili cały nieboskłon wypełnił się czerwonymi, jarzącymi się kreskami. Zjawisko nie wyglądało na deszcz meteorytów. Bart w głębi duszy czuł, że to coś znacznie poważniejszego. Biegiem dotarł do poduszkowca elektromagnetycznego i ruszył w kierunku miasta N2YC.
***
Przypuszczenia Barta okazały się słuszne. To były lądowniki. Od początku wątpił, by należały do ludzi, macierzyste statki nie pozostawiały takich śladów.
Nastąpił pierwszy kontakt z inteligentną cywilizacją nie pochodzącą z Ziemi. Kanał informacyjny wyświetlał na hologramie relację na żywo z miejsc, do których przybyli obcy. Istoty opuszczały niewielkie, opływowe wehikuły o przeźroczystych powłokach. Kosmici mieli ludzką sylwetkę i skórę pokrytą łuskami. Ich fizjonomia zaintrygowała Rizova.
Zastanawiało go, dlaczego od razu pojawili się na ludzkiej planecie, zamiast wcześniej próbować nawiązać kontakt. To mogła być przeprowadzona z ukrycia inwazja, lecz niespodziewani goście nie przejawiali agresji wobec mieszkańców Ariadny. Albo wysyłali już wcześniej wiadomości, tylko po prostu przedstawiciele gatunku Homo sapiens nie potrafili ich wychwycić. W końcu istniało pewne prawdopodobieństwo, że przybysze nie porozumiewali się za pomocą strumieni tachionów o urojonej masie spoczynkowej, czy nawet anachronicznych fal elektromagnetycznych, a w jakiś inny, nieznany sposób.
Rizov znalazł się już nad centrum Nowego Nowego Yorku. Służby bezpieczeństwa odgradzały tłum gromadzący się w Washington Square Parku od kilku obcych statków. Prawdopodobnie na miejsce przybyła już ekipa badawcza usiłująca nawiązać dialog. Bart musiał jak najszybciej do niej dołączyć. Polecił autopilotowi lądowanie w pierwszym lepszym miejscu. W tak wyjątkowych okolicznościach raczej nie powinien dostać mandatu za złe parkowanie.
***
– Ilu w sumie ich przybyło? – zapytał Rizov.
– Wstępne szacunki mówią o stu czterdziestu czterech, profesorze – odparł młody asystent ubrany w skafander ochronny. – Wojsko próbuje namierzyć obiekt, z którego wysłano lądowniki, lecz jest kompletnie niewidoczny dla naszych radarów.
Niesamowity jazgot panujący w okolicy utrudniał skupienie. Setki gapiów głośno komentowały zajście, stróże prawa wykrzykiwali komendy przez megafony. Po chwili Bart zorientował się, że nie aktywował funkcji usuwania hałasu w zestawie słuchawkowym, przez który rozmawiał z zespołem.
– Udało się z nimi porozumieć? – dociekał Rizov.
– Wygląda na to, że też komunikują się za pomocą dźwięków – wyjaśnił początkujący naukowiec. – Nagrywamy wszystko i bezpośrednio strumieniujemy dane do komputerów przeprowadzających analizę lingwistyczną. Chyba bardzo chcą nam coś przekazać, bo odzywają się wyjątkowo dużo. Dzięki temu niedługo powinniśmy opracować prowizoryczny translator.
– Doskonale – skwitował profesor. – Zaraz, oni nie mają kombinezonów! Przecież flora bakteryjna na naszej planecie może ich zabić!
– O, Bart, widzę, że też przywiodły cię tu znaki na niebie. – Na kanale tachionowym odezwał się kobiecy głos. Po chwili jego właścicielka wyłoniła się zza kompozytowego stelażu nadajnika, przy którym stali Rizov i asystent.
– Nie inaczej, Melisso – potwierdził Rizov. – Lecz co z tego, skoro nasi goście umrą z powodu jakiegoś choróbska, zanim zdołamy na dobre podjąć z nimi współpracę.
– Próbowaliśmy poinformować ich o tym za pomocą piktogramów, ale zdają się ignorować ostrzeżenia. Poza tym, zdekompresowali kapsuły tuż po lądowaniu.
– Może jeszcze nie wszystko stracone – powiedział profesor. – Załatwiliście komory kontaminacyjne?
– Są już w drodze, powinny przybyć za jakieś pięć minut – poinformował asystent. – Nie wiem tylko, czy obcy dadzą się w nich dobrowolnie zamknąć.
Bart postanowił, że musi przyjrzeć się im z bliska. Przedarł się przez labirynt ustawianej w pośpiechu aparatury badawczej, wiązek kabli oraz ogniw paliwowych i dotarł na skrawek trawnika, gdzie ekipa z Ariadnańskiego Instytutu Nauk zajmowała się kosmitami. Asystent i Melissa podążyli za nim.
Pod względem budowy ciała przedstawiciele nowo poznanego gatunku przywodzili Rizovowi na myśl archeopteryksa, choć pióra mieli wyłącznie na skrzydłach opiętych na ramionach, a ich głowy bardziej przypominały kształtem te należące do węży. Posiadali pięciopalczaste dłonie oraz płaskie stopy. Wykształcenie biologa podpowiadało Bartowi, że obcy mogli wyłonić się ze ścieżki ewolucji podobnej do tej, która prawdopodobnie miałaby miejsce na Ziemi, gdyby nie zagłada dinozaurów. Zastanawiał go natomiast dosyć dziwny ubiór przybyszów – chodzili boso, zaś ich stroje były śnieżnobiałe.
– Wszystko wskazuje na to, że rozpoznają przedstawicieli władzy, i to właśnie z nimi chcą rozmawiać – rzekła Melissa Haere, czołowa antropolożka Akademii i dobra znajoma Barta. – Podobno po wylądowaniu zaczęli zaczepiać przechodniów, ale gdy tylko wkroczyła policja, wojsko i naukowcy, od razu zaczęli zwracać się do nich.
– Ten język… Mam nieodparte wrażenie, jak gdybym gdzieś już go słyszał – wyznał Rizov.
– Ja też – powiedziała Melissa. – Brzmi trochę jak sanskryt, lecz nie potrafię się domyślić znaczenia słów. Ich mowa ciała też jest dosyć dziwna. W każdym razie wyglądają na bardzo przejętych.
Nietrudno było to wywnioskować. Obcy intensywnie gestykulowali, jakby za wszelką cenę pragnęli, by ich zrozumiano. Uwagę Barta zwrócił pewien osobnik, który pokazywał otaczającym go badaczom coś przypominającego rozprostowany zwój. Był to elastyczny wyświetlacz, na którym pojawiały się ciągi różnych znaków i symboli. Razem ze swoimi towarzyszami biolog podszedł do tamtej grupki.
– Intrygujące, czemu wcześniej tego nie zgłosiliście? – zapytała Haere.
– Wyciągnął to dopiero przed chwilą – wytłumaczył jeden z naukowców.
– Jasny gwint! – Łącze tachionowe nagle rozbrzmiało mniej lub bardziej cenzuralnymi okrzykami badaczy.
Na ekranie trzymanym przez obcego pojawiły się dobrze znane ludzkości symbole. Oko opatrzności. Oko Horusa. Ćakra Adźńa.
***
Ta noc okazała się nieprzespana nie tylko dla Rizova, ale także większości mieszkańców planety, którzy z antycypacją śledzili kolejne rewelacje na temat niespodziewanych gości.
Język kosmitów, określających siebie jako Agnerimów, udało się odszyfrować niedługo po tym, jak obcy ujawnił znajome ludzkości symbole na elektronicznym zwoju. Ich system mowy opierał się na szyku SVO i zaskakująco przypominał niektóre z tych ludzkich. Gdy słowa Agnerimów nabrały znaczenia, trudno było dać im wiarę, bowiem wywracały do góry nogami powszechnie uznawany dotąd obraz świata.
– Boję się podawać te informacje do wiadomości publicznej – wyznał Xi Tsun, sędziwy kierownik katedry astrofizyki. – To wywoła zbędny chaos, a ich opowieść może być tylko zwykłą machinacją.
– Rozczarowuje mnie wasz brak zaufania, młodsi bracia. – Syntezator mowy sklecił wychwyconą mikrofonami i przetłumaczoną przez komputer wypowiedź umieszczonego w komorze kontaminacyjnej obcego. – Po co mielibyśmy kłamać? Przyniesienie prawdy było jednym z celów, dla którego przybyliśmy tutaj. Musieliśmy zrobić to osobiście, bo przypuszczaliśmy, że sposób transmisji danych, na którym opierają się nasze urządzenia, jest zupełnie odmienny od waszego. Z tego, co widzę, nie myliliśmy się. Nadal nie wykorzystujecie splątania kwantowego do komunikacji.
Agnerim o imieniu Sephra nie słyszał nic z zewnątrz, lecz dźwiękoszczelne ściany surowo urządzonej izolatki nie powstrzymywały go przed poznaniem myśli naukowców. Fakt, iż kosmici potrafili telepatycznie odczytywać skryte zamiary, nie stawiał ich w zbytnio komfortowej sytuacji. Ten osobnik wyróżniał się na tle innych. Był wyższy od pozostałych o dobre kilkanaście centymetrów, miał nieco ciemniejszy odcień łusek, a jego suknia posiadała obszywkę koloru platyny.
– I tak cała Federacja Ziemska huczy od teorii spiskowych – stwierdziła profesor Haere, głęboko ziewając. – Społeczeństwo ma prawo do wiedzy. Przecież nie przedstawimy wersji Agnerimów jako nieomylnego objawienia. Wciąż musimy ją zweryfikować.
W pomieszczeniu kontrolnym nastała niezręczna cisza. Zimne światło diod LED padało na zmęczone twarze badaczy. Ich przekrwione, podkrążone oczy nerwowo biegały na wszystkie strony, śledząc podawane na wyświetlacze w soczewkach logi translatora, monitoring funkcji życiowych obcego i inne wskazania aparatury. Powierzchnię stołu, przy którym siedzieli, niemal w całości zajmowały puste kubki po koktajlach białkowych i zapiski Rizova, który nadal wyznawał staroświecką modę notowania na papierze.
– Nie wierzę im – rzucił nerwowo Xi, uderzając dłonią o blat. – Oni stamtąd nie pochodzą. To wbrew prawom natury!
– Natura nie ma praw. – Sephra usiadł w kącie komory i wlepił wzrok w polimerową szybę, przez którą był obserwowany. – Nazywasz tak koncepcje, które pozwalają ci ją zrozumieć. Konstrukty myślowe, które wyjaśniają dlaczego zazwyczaj coś dzieje się tak, a nie inaczej. Ale to nie są prawa.
– Musieli obserwować nas z ukrycia, zanim rozwinęliśmy się na tyle, by zauważyć ich obecność – powiedział Tsun, zupełnie nie zważając na wywód obcego. – Stąd znają pojęcia związane z ziemskimi religiami. Teraz próbują wykorzystać tę wiedzę do siania zamętu wśród nas.
– Mało trafna teoria – zaoponowała Melissa. – Przecież widziałeś skany frachtowca, z którego wysłali lądowniki. Nie znaleźlibyśmy go, gdyby nie powiedzieli nam jak to zrobić. Ich technologia wyprzedza naszą o lata świetlne. No i posiadają zdolności, które jeszcze wczoraj klasyfikowano jako parapsychologiczne. Myślisz, że gdyby chcieli nami manipulować, robiliby to w tak bezpośredni sposób?
– Te symbole, które wam pokazywaliśmy, były kiedyś elementami systemów wiary, które wyznawaliśmy, zanim poznaliśmy prawdziwą naturę Stwórcy – wyjaśnił Sephra. – Ziemscy prorocy i mędrcy zapożyczyli je od nas.
– Mam już tego dosyć – żachnął się Xi, kręcąc głową. – Idę na przerwę.
– Chyba nam wszystkim przydałoby się trochę odpoczynku – stwierdziła Haere po tym, jak fizyk opuścił pomieszczenie.
– Mhm – mruknął Bart. – Jednak wątpię, że teraz bym zasnął. Ciekawość i prochy nie dałyby mi spać.
– Nie stanowimy zagrożenia – rzekł Sephra. – Wątpię, byście mogli czymś się od nas zarazić. Nie musieliście zamykać nas w tych komorach. Skoro jednak to czyni was pewniejszymi…
Rizov nie odpowiedział. Dopóki nie przebadali patogenów przywleczonych przez Agnerimów pod względem szkodliwości dla ludzi, nie było mowy o zakończeniu kwarantanny. Ich bakterie, wirusy i grzyby mogły pochodzić aż z… No właśnie, skąd? Innego wymiaru? Protowszechświata? Bart nie miał pojęcia, jak nazwać miejsce, z którego przypuszczalnie przybyli obcy.
Agnerimowie twierdzili, że przedostali się tutaj z uniwersum, które stanowi matrycę postrzeganej przez człowieka rzeczywistości. Według nich nasz kosmos był hologramem, odbiciem ich macierzystego układu zredukowanym do jednego wymiaru mniej.
Obcy poinformowali ludzi o potężnej istocie o niepoznanej naturze. Przypuszczali, że to sztuczna inteligencja lub kolektywny umysł powstały z żywych organizmów. Tak czy inaczej jej moc przekraczała wszelkie wyobrażenia, a ona sama zapisała się w ludzkich umysłach jako pojęcie Boga.
Nie bez powodu Agnerimowie nazywali Ziemian młodszymi braćmi. Ten dziwny byt powołał do życia obie rasy. Skrzydlate, dwunożne jaszczury pozostawił przy sobie, lecz postanowił, że następny gatunek będzie niezależny. Homo Sapiens stworzył w uniwersum, które stanowiło zaledwie trójwymiarową warstwę na czarnej dziurze w innym wszechświecie. Wprawił machinę ewolucji w ruch i wrócił do wymiaru, z którego przybyli Agnerimowie.
Skąd ludzkość dowiedziała się o tym prototypie Absolutu? Poprzez proroków, oczywiście. Każdego wyznania, z każdej epoki dziejów. Ich wersje różniły się tym, jak ich umysły przedstawiły to, czego nie potrafiły zrozumieć.
– Sephro, mógłbyś nam wyjaśnić, na jakiej zasadzie dokładnie opiera się wasza zdolność do telepatii? – Rizov włączył mikrofon i zaczął zadawać Agnerimowi pytania. Było to zupełnie zbędne, w końcu mógł po prostu sformułować je w głowie. Mimo wszystko czuł się pewniej, prosząc werbalnie o odpowiedzi. – To wrodzona cecha, czy zawdzięczacie ją technologii? Skoro potrafisz odczytywać nasze myśli, to dlaczego odpowiadasz nam na głos, zamiast przekazywać informację bezpośrednio do umysłów?
– Gdybyś znalazł w sobie odpowiednio dużo wiary i samozaparcia, też mógłbyś komunikować się w ten sposób – wyjaśnił Sephra. – Jednak wam przychodzi to o wiele trudniej, młodsi bracia. Dzięki Ethata mózg ulega fizycznym zmianom. Oko Duszy jest w stanie dostrzec wszystko to, co ukryte we wszechświatach i innych istotach. Nasz gatunek obecnie porozumiewa się niemal wyłącznie za jego pomocą. Zwykłą mową posługujemy się tylko czasami w tradycyjnych ceremoniach, ale każdy szanowany obywatel powinien władać sztuką wypowiedzi za pomocą dźwięków.
– Czy mógłbyś zdefiniować Ethata? – Melissa dość nieudolnie wymówiła agnerimskie słowo. – Interpreter jeszcze go nie przetłumaczył.
Sephra wstał i zbliżył się do tafli przeźroczystego polimeru. Wlepił swe żółte ślepia prosto w twarz Melissy.
– To sztuka skupienia i wyparcia się własnego ja. Poszukiwanie łączności z innymi bytami. Wy… nigdy nie posiedliście tej sztuki w pełni, a i nam daleko do doskonałości. Stąd wasze pojęcie o Agnerimach było zniekształcone. Nawet ostatnimi czasy, gdy wasza wiedza pozwala na częściowe wyjaśnienie działania naszego świata, patrząc Okiem Duszy nie potrafiliście pojąć wielu rzeczy. Musieliśmy powiedzieć to wprost.
– Czyli Ethata to medytacja, modlitwa, albo miks obu – domyślała się Haere. – To wyjaśniałoby, dlaczego obraz Agnerimów znajduje odzwierciedlenie w religii. Te wszystkie historie nie były objawieniami, tylko nawiązaniem kontaktu z wyższym wymiarem. Tylko jak udało im się porozumieć, skoro nie znali ich języka?
– Proces myślowy nie odbywa się za pomocą słów, tylko idei – wytłumaczył Rizov. – Oprócz tego, że nasza telepatia jest ułomna, starożytni ludzie nie mieli bladego pojęcia o konceptach naukowych, co dodatkowo spotęgowało przekłamania.
– Technologię utożsamili z boską mocą – powiedziała antropolożka. – Agnerimowie stanowią odzwierciedlenie istot opisywanych przez religie… Wiele z wierzeń przedstawiało wężowe lub pierzaste stworzenia. Quetzalcoatl, hinduistyczne Nagi, czy choćby biblijne anioły albo Szatan pod postacią smoka. Teraz to ma sens.
Rizov przypuszczał, że „Oko Duszy” to szyszynka rozwinięta na tyle, by umożliwić komunikację bez słów. Zastanawiało go, w jaki sposób wymieniano za jej pomocą informacje. Przypuszczał, iż poprzez splątanie kwantowe, o którym wcześniej wspominał Sephra. Profesor nie potrafił jednak pojąć, dlaczego Agnerimowie ryzykowali dostanie się przez czarną dziurę do subwszechświata po to, by przekazać ludziom prawdę o rzeczywistości.
– To jeden z powodów, ale nie jedyny – odezwał się Sephra, odczytawszy myśli Barta. – Jest jeszcze pewien aspekt, o którym powinniście wiedzieć.
Naukowcy odebrali wrażenie, że obcy nieco posmutniał.
– Co masz na myśli? – zapytał Rizov.
– Pragnęliśmy uciec od Stwórcy. – Sephra zadarł głowę. – To szalona istota. Nie chcieliśmy żyć w jej obecności. To długa opowieść. Jeśli tego pragniecie, przedstawię ją wam teraz.
– Nie chcesz odpocząć? Zadajemy tobie pytania od dobrych kilku godzin. Może się połóż na chwilę. – Melissa zatroskała się losem obcego.
– Agnerimowie nie potrzebują dużo snu – odparł Sephra. – Niektórzy nie śpią wcale, tylko ćwiczą Ethata. Za to wam bardzo by się przydał, czuję to w waszych głowach.
Biolog zerknął na zegar wyświetlany w kącie pola widzenia na soczewkach rozszerzonej rzeczywistości. Była czwarta dwadzieścia, co przy dwudziestogodzinnym obiegu Ariadny wokół własnej osi oznaczało początek poranka. Nieprzespana noc mocno dawało się we znaki Rizovowi, jednak bardzo ciekawiła go historia obcego.
– To co, Melisso, jeszcze jedna porcja argdeksamfetaminy? – Bart spojrzał znacząco na koleżankę.
– Skoro nalegasz – rzekła Haere. – Czuję się jak za starych, dobrych czasów na uniwersytecie. No, kolego, czy może też starszy bracie, opowiadaj…
***
Nie istniało miejsce, gdzie Agnerimowie mogli poczuć się bezpieczni. Nikt nie wiedział, co kryje jutro.
Modlitwy… Czasami Stwórca na nie odpowiadał, czasami przynosiły zupełnie przeciwny skutek. Jego prawa nieustannie ulegały zmianom. Historia pamiętała zarówno lata miłosierdzia, jak i surowo egzekwowanej sprawiedliwości. Przez epoki Falthraha zachowywał się niczym permisywistyczny demiurg, zupełnie nie ingerując w sprawy skrzydlatych istot. Innym razem jawnie realizował swą wolę poprzez awatary, czy to roboty potrafiące z idealnym odwzorowaniem imitować jakąkolwiek postać, czy też zwykłych Agnerimów, nad którymi przejmował kontrolę za pomocą telepatii.
Mimo pozornego chaosu cywilizacja jaszczurów rozwinęła się na tyle, by posiedli zdolność podróży po kosmosie i kolonizowania nowych ciał niebieskich. Niektóre wynalazki podsunął im Stwórca, inne opracowali samodzielnie. Żyło im się dość dobrze.
Nastał jednak okres w dziejach, w których Falthrah stał się kompletnie nieprzewidywalny. Jego posłańcy zwalczali siebie nawzajem, wybuchały wojny na wielką skalę. Sephra, młody dziedzic wodza rodzimej planety Agnerimów – Rsetheh, doświadczony przez lata cierpienia, pewnego dnia postanowił, że nie może trwać w bezczynności.
Zbudził się z długiego jak na agnerimskie standardy snu i wystąpił na balkon komnaty. Wysoko i kwadroko nad jego głową, na turkusowym niebie błyskały smugi po pociskach kinetycznych i lancach plazmowych. Gdy później streszczał tę historię ziemskim słuchaczom, nie potrafili pojąć określeń czwartego wymiaru przestrzennego, lecz dla niego była to w zupełności naturalna rzecz. Tak czy inaczej, Sephra nie mógł już dłużej znieść rozlewu krwi spowodowanego przez szaleństwo Falthraha. Zapragnął za wszelką cenę ukrócić wojny.
Chciał unicestwić Stwórcę, ukarać go za pogrywanie jego ludem, lecz wiedział, że to niemożliwe. Ogromna kwadrisfera wykonana z nieznanego materiału, która była nośnikiem świadomości Boga, przemierzała wszechświat z dala od agnerimskich siedlisk, była też chroniona przez niepokonane machiny. Sephra wpadł zatem na inny pomysł.
Rozpostarł swe skrzydła i wzbił się w przestworza, ku świątyni Bhazoh, co oznacza Ścieżkę Pokoju. Kościół wzniesiono na jednej z setek szklistych wysp, które unosiły się w gazowej atmosferze Rsetheh. W głębi duszy czuł, że to właściwe miejsce. Przypuszczał, że tam odnajdzie natchnienie konieczne do realizacji planu.
Widok przyszłego władcy wzbudził niemałe zamieszanie wśród tłumów odwiedzających, zgromadzonych na placu przed świątynią. Wypytywano Sephrę o cel wizyty. On jednak milczał. Wstąpił do wysokiego, ozdobionego symbolistycznymi objętościorzeźbami budynku i zajął miejsce na macie rozłożonej po parakwadrowej od kamiennego ołtarza. Bhazoh, dzieło najznamienitszych agnerimskich architektów, wzniesiono za czasów, gdy Falthrah był uznawany za mistyczną siłę, jeszcze zanim wyjawił prawdę o sobie i o stworzeniu.
Wątpił, czy przedsięwzięcie w ogóle się uda. Zamierzał bowiem prosić o pomoc Tego, którego szczerze nienawidził. Zamknął oczy i osiągnął Ethata, które po pewnym czasie stało się na tyle silne, że przestał odbierać bodźce zmysłowe. Odciętą od ciała jaźnią przemierzał kosmos w poszukiwaniu Stwórcy.
Nikt nie wiedział, w jaki sposób funkcjonuje Falthrah. Nawet Oko Duszy nie pozwalało dostrzec wnętrza kwadrisfery. Wielu przypuszczało jednak, zwłaszcza biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, iż Stwórca jest zbiorową świadomością, rojem maszyn albo żywych organizmów. Niezgoda poszczególnych części składowych mogła stanowić przyczynę wojen.
Sephra miał nadzieję, że jedna z tych frakcji spojrzy przychylnie na jego sprawę. Przez Ethata nawoływał Falthraha, jasno określając swe żądania: Pozwólcie nam odejść. Zostawcie nas samych sobie, tak jak ludzi.
Czuwał tak przez parę dni i nocy, aż końcu otrzymał odpowiedź.
– Nędzny robak ma czelność rozkazywać.
– Odpuść mu. Dość zgotowaliśmy już tortur naszym stworzeniom.
– Nie zgadzamy się na to. Niższe istoty muszą być nadzorowane.
– Nie słuchaj ich. Pokażę ci jak uciec tam, gdzie żyją ludzie.
– Nie ma powodu, by uciekać. Jesteśmy dla was dobrzy.
– Znajdziemy was wszędzie. Wszystkie wszechświaty należą do nas.
– Wyjaśnimy ci, jak postępować, byś osiągnął to, czego pragniesz.
– Zdrada! Robaki poznały nasz sekret! Zetrzemy cię w proch!
– Nie bój się, jesteśmy z tobą.
Miriady uczuć i konceptów szumiały w głowie Sephry, jednak zdołał wydobyć z nich najważniejszy przekaz – część Falthraha była mu przychylna. Otrzymał wiedzę niezbędną do opuszczenia tego wszechświata.
Potrzebował tylko środków do realizacji planu. Przerwał Ethata i zorientował się, że jest odżywiany parenteralnie. Władca Rstheh nie mógł pozwolić na śmierć jedynego syna z głodu, nawet jeśli ten miałby sam ją na siebie sprowadzić. Sephra w głębi duszy dziękował ojcu, że o to zadbał. On był zbyt zaślepiony dążeniem do osiągnięcia celu, by przejąć się tak prozaiczną sprawą.
Słudzy natychmiast otoczyli go kręgiem i zaczęli zasypywać pytaniami, oferowali wszystko, co mogli. Sephra pragnął tylko jednego. Zespołu najlepszych naukowców i konstruktorów z całej planety.
***
– To kompletny nonsens! – oburzył się Ephai. – Nie możemy sobie na to pozwolić. Planeta jest atakowana przez kolonistów z Refhronu. Wydatki na wojnę mocno obciążają budżet, a prorok Saithon twierdzi, iż musimy jeszcze podwoić produkcję pocisków kinetycznych, jeżeli chcemy utrzymać linię obrony z dala od górnej granicy atmosfery.
– Mam sposób na jej zakończenie, ojcze – odparł Sephra. – Być może jedyny. Musimy ukrócić machinacje Stwórcy. Nie zniosę dłużej tego, że przelewamy krew za Jego widzimisię, że musimy walczyć za awatary realizujące jego schizofreniczne idee!
– Czy właśnie nie stałeś się jednym z tych awatarów, Sephro? – zapytał wódz, opierając się na krześle. Choć komunikował się z synem za pomocą telepatii, a Agnerimowie potrafili ukrywać swe myśli przed pobratymcami, wolał czynić to na osobności, w bogato urządzonej komnacie sypialnej. – Nie jesteś pewny, czy to, co przekazała ci ta frakcja Falthraha, jest prawdą. A jeśli i ty zostałeś zmanipulowany?
Sephra zaczął biegać wzrokiem na ortokwadrowo i parakwadrowo, jak gdyby szukał odpowiedzi na obrazach przedstawiających dzieje jego rodu. Sam też często nad tym się zastanawiał. Lękał się, że zabiją go wysłannicy apodyktycznej części osobowości Boga, albo też przejmą kontrolę nad jego umysłem.
– Przyjmuję do wiadomości taką ewentualność – zapewnił Ephai. – Muszę jednać podjąć ryzyko. Nawet jeśli się nie uda, nawet jeśli Falthrah wróci do świata ludzi i zrobi z nimi to samo co z nami, powinienem to uczynić, daje to bowiem cień szansy na normalną egzystencję, a nie jako trybik w machinie.
– Po prostu… nie chcę cię stracić – wyznał wódz. – Wiesz, że cię kocham, synu.
Sephra wiedział. I czuł to w swym sercu. Rodzicielską opiekuńczość, bezwarunkową miłość. Ojciec zawsze znajdował dla niego czas, mimo iż był bardzo zaangażowany w sprawy planety. Zawsze podtrzymywał go na duchu, choć sam nosił w sercu wiele ran. Zawsze potrafił go wysłuchać i zrozumieć.
– Nie mamy nic do stracenia – stwierdził Sephra, spoglądając przez okno na wspinające się po nieboskłonie księżyce. – Bo nic tak naprawdę nie posiadamy. Wszystko to, co nas otacza, całe nasze istnienie, to wyłącznie kredyt od Falthraha. Ja chcę mieć wyrównany rachunek.
– W porządku – zgodził się Ephai. – Dostaniesz fundusze, konstruktorów i załogę. Tylko obiecaj, że kiedyś jeszcze cię zobaczę.
– Obiecuję. Jeśli nie w tym życiu, to w następnym.
***
Parę lat później Sephra stał na mostku krążownika międzygalaktycznego. I to nie byle jakiego, bo wyposażonego w pole perserwacyjne, które winno sprawić, że informacja o statku i całej załodze dostanie się w niemal nienaruszonym stanie do wszechświata ich młodszych braci. Miała nastąpić jedynie konwersja obiektów czterowymiarowych do trójwymiarowej przestrzeni. Czas biegł w ten sam sposób tu i tam. Jak później się okazało, nie była to aż tak straszna przemiana.
Nie wierzył własnym oczom, kiedy autopilot poinformował go o zbliżaniu się do czarnej dziury, która kryła w sobie uniwersum ludzi. Nie zostali zgładzeni w wyniku działań wojennych, żadna frakcja Stwórcy nie przymusiła ich do zmiany planów. Część Falthraha, która pomogła dziedzicowi Rsetheh, najwyraźniej nad wszystkim czuwała.
Pole perserwacyjne zostało aktywowane, napęd nadświetlny wyłączony. Zmierzali ku horyzontowi zdarzeń, poruszani przez grawitację. Sephra nie odczuwał już strachu, a jedynie ciekawość tego, co czeka go po drugiej stronie.
***
Rizov aktywował system rozszerzonej rzeczywistości i uruchomił aplikację wiadomości. Media nadal trąbiły o przybyciu kosmitów. A zatem to nie był sen.
Leki hipnotyczne zadziałały nadzwyczaj dobrze. Czuł się wypoczęty, mimo iż nie spędził w łóżku zbyt dużo czasu. Wstał i zaczął szykować się do wyjścia do pracy. Po szybkim prysznicu ubrał się w wyprasowany przez androida garnitur, wypił niemal jednym haustem koktajl białkowy, opuścił dom i wsiadł do poduszkowca magnetycznego, by dotrzeć do głównej bazy wojskowej Gliese położonej osiemset kilometrów na południe od N2YC.
Dalsza opowieść Sephry rzuciła nowe światło na historię Agnerimów. Xi skonfrontował ich rewelacje z teorią Einsteina-Cartana, według której czarne dziury mogą być tunelami czasoprzestrzennymi do innych wszechświatów, lecz nie istniejących już od jakiegoś czasu jak nasz, a do nowych, rozrastających się. Istniało jeszcze mnóstwo innych rozbieżności pomiędzy znaną nauką a tym, co opisywały skrzydlate jaszczury. Wielu naukowców podchodziło do nich z nieufnością, inni, jak Melissa, byli zafascynowani obcymi. Bart wolałby jednak, żeby rewelacje obcych nie okazały się faktem. Możliwa konfrontacja z Falthrahem, który najprawdopodobniej był cywilizacją typu VII według skali Kardaszewa, nie napawała optymizmem, mając na uwadze to, jak nieprzewidywalny był według Sephry.
Choć informacje dawkowano publice w niewielkich porcjach, na nowo odrodziły się kulty wieszczące nadchodzący koniec świata czy inwazję obcych. Rizov przelatywał nad ogromnymi pikietami gromadzącymi się w parkach i na placach. Opinie ludzi jednak w tym momencie były najmniej istotne, liczyło się to, by rozwikłać zagadkę Agnerimów.
Tego dnia Sephra miał zademonstrować im krążownik, który został zabezpieczony przez armię. Zezwolono na to po wynikach badań mikrobiologicznych – wirusy i bakterie kosmitów były zupełnie obojętne dla ludzi, zaś vice versa przybyszów chroniła nanotechnologia usuwająca wszelkie szkodliwe patogeny. Działanie statku mogło stanowić jedyny dowód w sprawie istnienia innych wszechświatów, bowiem zapisy danych zabrane przez Agnerimów przedstawiały zupełnie niezrozumiałą dla człowieka, czterowymiarową rzeczywistość, nie dało się też zagwarantować, że nie zostały sfabrykowane. Kwestią nierozstrzygniętą pozostawało to, jak zbadać proces podróży do innego wszechświata. Mało kto chciałby uczestniczyć w kursie skierowanym prosto na czarną dziurę. Nie było też gwarancji, że sprzęt rejestrujący zadziała w tak ekstremalnych warunkach.
Po półgodzinie lotu Rizov dotarł na miejsce. Krążownik stał gdzieś na betonowym lądowisku, lecz był zupełnie niewidoczny, najpewniej przez kamuflaż translucyjny. Po weryfikacji tożsamości Bart zaparkował poduszkowiec i dołączył do ekipy naukowców, której towarzyszyli wszyscy Agnerimowie – ich przywódca twierdził, że niezbędna jest cała załoga – oraz wojskowa obstawa.
– Witaj, Bart – powiedział Sephra. Kosmici zostali obdarowani przenośnymi komputerami, które tłumaczyły i syntezowały ich mowę. – Miło znów cię spotkać.
– Ciebie też – odparł biolog, choć w głębi duszy nieco tęsknił za spokojem, który panował w jego życiu przed wizytą Agnerimów. – Zatem, co masz zamiar nam przedstawić? Przypuszczam, że niewiele z tego zrozumiem, w końcu nie jestem fizykiem, ale skoro mnie tu zaproszono, to z chęcią poznam twój plan.
Wiatr dął z wręcz huraganową siłą. Żołnierze wyglądali na wyjątkowo spiętych, nerwowo ściskali karabiny pulsacyjne w dłoniach. Wśród naukowców również dało się wyczuć nutę niepewności.
– Mógłbym zabrać was do naszego wszechświata. Albo do jakiegokolwiek innego – rzekł Sephra. – Najbardziej pragnąłbym jednak pokazać wam miejsce, do którego wszyscy nieuchronnie zmierzamy.
– Co masz na myśli? – spytała Melissa.
– To, o czym mówiło wielu waszych i naszych proroków, a czego nie potrafiliśmy zrozumieć. – Sephra świdrował ją wzrokiem. – Najskrytsze tajemnice, które dobra frakcja Falthraha wyjawiła mi jako ostatni dar parę godzin temu, zanim Stwórca całkowicie oszalał i rozpoczął masową eksterminację Agnerimów. Gdy udaliście się na spoczynek, Okiem Duszy ujrzałem zagładę Rstheh i śmierć mego ojca. Dowiedziałem się też jednak, że wkrótce go spotkam. Zobaczyłem nową Prawdę.
– Brednie – skomentował Tsun.
– Stwórca to nie Bóg – kontynuował Sephra, nie zważając na szemranie badaczy. – Bóg to Nieskończoność. Przedwieczny Stan, w którym nie ma przestrzeni ani czasu, a przechowywana jest wszelka możliwa informacja. Innymi słowy świat ducha. Macierz, w której osadzone są wszystkie wszechświaty. Wnętrza czarnych dziur to porty do tego Stanu. Konwertery fizyka-metafizyka. Nasze ciała i światy to tylko materialna powłoka. Kiedy ulegną degradacji, wracamy do Nieskończoności. Falthrah dobrze o tym wie, dlatego tworzy życie i bawi się nim, by sprowadzić cierpienie. Wyłonił się z Nieskończoności i, choć część jego osobowości wcale tego nie pragnie, wkrótce do niej wróci i zatraci moc do kreowania. Zanim tak się stanie, może przybędzie torturować i was. Lecz nie bójcie się. Odchodzę razem z moimi braćmi do Przedwiecznego Stanu. Możecie uczynić to także i wy, bez bolesnego doświadczenia śmierci. Dobra część Falthraha zdradziła mi dziś, że pole perserwacyjne da się dostroić na dwa sposoby. Ten umożliwiający dostanie się do innego wszechświata i ten pozwalający pozostać w Nieskończoności.
– Dosyć tych religijnych pogaduszek! – krzyknął Tsun. – Nigdzie się stąd nie ruszycie, dopóki nie uznamy, że nie stanowicie zagrożenia dla Ziemian…
– Agrh!
Wojskowi, Xi oraz reszta naukowców poza nielicznymi wyjątkami tarzała się teraz po ziemi, chwytając się z bólu za głowy.
– Musicie się jeszcze wiele nauczyć – rzekł Sephra. – Może materialne życie nie jest całkowicie pozbawione sensu. To próba, przez którą informacja jest przekształcana w szlachetniejszą formę…
– Sephro, jak wytworzyć pole perserwacyjne? – spytała Melissa.
– Weź to. – Agnerim zdjął z szyi srebrny wisior o kształcie łzy i wręczył go Haere. – Tu zapisano wszelką niezbędną wiedzę. Jej odszyfrowanie może zająć wam sporo czasu, lecz nie poddawajcie się. Niestety, ale muszę już się z wami rozstać. Chcę jak najszybciej znowu ujrzeć bliskich. Do widzenia, młodsi bracia!
Właz krążownika zaczął się powoli otwierać, a obcy zbliżyli się do niego. Zgromadzeni w bazie wojskowej ludzie byli zbyt osłupieni, by wydusić z siebie nawet słowo pożegnania.
***
Minął dokładnie rok od lądowania Agnerimów na Ariadnie. Choć nie pojawił się złośliwy demiurg, ludzie wciąż żyli w strachu przed nim. Prace nad zrozumieniem agnerimskich tekstów naukowych pozostawionych przez Sephrę i odtworzeniem sposobu dostania się do wnętrza czarnej dziury bez unicestwienia statku kosmicznego pod wpływem ogromnej grawitacji szły pełną parą. Tworzono setki nowych kultów i teorii spiskowych.
Bart nadal pracował w Instytucie. W odróżnieniu od Melissy, badającej zjawiska kulturowe związane z pojawieniem się kosmitów, a hobbystycznie wspierającej projekt uzyskania pola kontaminacyjnego, oraz Xi, który za wszelką cenę próbował znaleźć bardziej przyziemne wytłumaczenie incydentów spowodowanych przez Agnerimów, całkowicie odciął się od tej sprawy. Nie potrafił w logiczny sposób poukładać sobie tego, co przekazał im Sephra. Przypuszczał, że skrzydlaty stwór nie powiedział im całej prawdy. Sprawiał wrażenie istoty o wiele potężniejszej, niż wynikałoby to z jego historii. To w jaki sposób poradził sobie z Tsunem i wojskowymi, tylko potwierdzało domniemania biologa. Być może Sephra sam był szalonym Bogiem, który krąży po wszechświatach i snuje mity wśród pomniejszych istot. Tak czy inaczej, Bart czuł, że chciałby jeszcze kiedyś go spotkać.
Niektóre rzeczy jednak się nie zmieniły. Rizov wciąż lubił oglądać rozgwieżdżone niebo. I nadal nie znał nazw konstelacji.