Heidi siedziała w izolowanym bąblu czasoprzestrzennym, w berlińskim biurowcu. Co godzinę nawiązywała kontrolne połączenie telekwantowe z Majmonidesem, stacją badawczą Hanzy, znajdującą się niemal na obserwowalnej granicy wszechświata. Heidi była zakochana. Na stacjach marchii przebywały najtęższe umysły Pologermanii, a ona uwielbiała geniuszy.
W dwudziestym ósmym wieku po Chrystusie wszyscy byli piękni i młodzi. Wygląd fizyczny stanowił już w niewielkim stopniu o atrakcyjności, za to umysł… O tak, umysł potrafił przeważyć szalę.
Kontrolny impuls stanowiłby ledwie nudną rutynę, gdyby nie dreszcz emocji, spowodowany świadomością, że odpowiedź przychodzi od niego. Kolejny raz wywołała na siatkówce oka obraz Maksa, a w audioimplancie puściła “Ring of fire” Animals. Włączyła separację ogólną i oddała się marzeniom.
Maks nie był nawet mgliście świadom melodramatu, rozgrywającego się w Berlinie, mimo natychmiastowego połączenia pomiędzy komputerem jego i Heidi. Odebrał jej sygnał kontrolny, odruchowo nadał własny i zwiększył ilość kofeiny w powietrzu. Właściwie nie traktował poważnie konieczności utrzymywania stałego kontaktu z Ziemią. Zadanie to mógłby wykonywać ktokolwiek lub najprymitywniejsza SI. Robił to tylko dlatego, że utrzymywanie personelu i podzespołów komputerowych na Majmonidesie było bardzo kosztowne. Maks większość czasu spędzał prowadząc badania astrofizyczne, a telekwantową wartę traktował jako irytujący obowiązek.
Statek, to było to, rozmyślała Heidi. Niektóre z jej koleżanek miały na tyle oleju w głowie, żeby nie pchać się na naukową posadę w budżetówce. Zrobiły karierę w potężnych korporacjach lub znalazły sobie dzianych mężów. Wiele z nich dysponowało własnym nadświetlnym jachtem, a te, które ich nie miały, mogły sobie pozwolić na opłacenie takiej wycieczki. Jedna nawet wyszła za jakiegoś szejka, który sprawił jej całkowicie zautomatyzowany pojazd, żeby, broń Boże, wzrok ludzki nie padł na skrawek jej nieodzianego ciała. Latała do centrów handlowych w kilku galaktykach, a drony zwijały się jak w ukropie donosząc jej najmodniejsze stroje.
Heidi, choć jako błyskotliwa informatyczka i honorowy strażnik marchii zarabiała przyzwoicie, miała wysłużoną, magnetyczną syrenkę XR3. Na dobrym paliwie była w stanie otrzeć się o niską orbitę, ale na tym koniec. Ładne widoki i wracamy na mateczkę Ziemię. Posiadając lepszej klasy pojazd, mogłaby rozważyć wycieczkę do innej galaktyki, choćby i na Majmonidesa. Na samą myśl o tej perspektywie przeszył ją dreszcz.
Maks zamknął ostatnią sekwencję danych i oparł się wygodnie w fotelu. Lubił swoją pracę, ale, jak każdy, potrzebował czasem odskoczni. W tym przypadku skok nie był duży, bo hobby naukowca polegało na niezmordowanych próbach falsyfikacji utartych hipotez oraz weryfikacji przyjętych i wykorzystywanych w praktyce równań. Czasem zresztą dopiero owe wzory wyprowadzał. W epoce szalonego rozwoju technologii często zdarzały się sytuacje typu – “działa, czyli musi być zgodne z prawami fizyki”. Na ślad właściwych praw wpadano później lub wcale. Astrofizyk analizował właśnie zmodyfikowane równania Bloka-Tiggelmana z pierwszej połowy dwudziestego pierwszego wieku, opisujące teleportację kubitów. Wyciągnął się w ultracienkim fotelu i oddał rozkoszom czystej matematyki.
Heidi miała przerwę na lunch. Wynurzyła się ze swojej sfery i popijając herbatę stała przy oknie, za którym rozpościerał się szklany, przetykany bujną zielenią krajobraz. Czarne wizje, powszechne na przełomie drugiego i trzeciego tysiąclecia, nie sprawdziły się. Ludzkość w porę wyhamowała swoje działania powodujące degradację środowiska. Kilkanaście kilometrów od granic miasta ulokowano nawet rezerwat mamutów. Heidi lubiła tam wypoczywać, bo uwielbiała zwierzęta, a park pozbawiony był nieco dusznej atmosfery i tłumów właściwych dla Tiergarten. Podobało jej się też samo życie w Berlinie, nie dorównującym może ofertą kulturalną warszawskiej metropolii, ale spokojnym i przewidywalnym.
Za oknem grupa przedszkolaków unosiła się w sterowanym polu siłowym za jakąś ciocią Helgą, kierując ku budce z lodami. Heidi przez chwilę poczuła ukłucie żalu, że dotąd nie zdecydowała się na dziecko. Przez minutę jak w transie wpatrywała się w dokazujące maluchy. Potem cicho odłożyła kubek i zamyślona wróciła do pracy.
Maks przetarł zmęczone oczy i jeszcze raz spojrzał na ekran. Wynik się nie zgadzał. Tylko jak to możliwe, że nikt tego nie zauważył przez setki lat? To nie było możliwe, musiał gdzieś się pomylić. Ponownie wywołał macierz i rozpoczął obliczenia od nowa.
Po kolejnych kilku godzinach serce naukowca biło tak szybko, że musiał zrobić sobie stempel uspokajający. Nie było błędu. Ludzkość od wieków jest oszukiwana. To było jak nierealny koszmar. Kto mógł to zrobić? Obcy? Mimo najszczerszych chęci i ogromnych wydatków na najnowocześniejsze techniki detekcyjne, nie udało się potwierdzić nawet śladu ich istnienia. Rząd wszechświatowy? Bez sensu, co ktokolwiek zyskałby na zagładzie całej ludzkości? Zresztą nieważne. Te rozważania mogły poczekać, teraz musiał jak najszybciej przekazać tę informację na Ziemię, tylko jak, skoro telekomunikacja kwantowa okazała się w najlepszym razie ponurym żartem? Przychodziło mu do głowy tylko jedno – podróż w nadprzestrzeni. Gdzieś w głowie kołatało mu wrażenie, że PSK Frombork miał w najbliższym czasie przelatywać w zasięgu konwencjonalnej komunikacji radiowej. Trafił na tę informację rano, przeglądając niusy z sieci. Nagle, mimo emostempla, serce znów prawie podskoczyło mu do gardła. A co, jeśli ten, kto prowadzi sabotaż “komunikacji telekwantowej”, robi to samo z siecią? Wymagałoby to ogromnej ilości energii, ale teraz wszystko wydawało mu się prawdopodobne. Choć myśl była niepokojąca, to hipoteza, przy braku odpowiednich narzędzi, nieweryfikowalna, więc umysł, nawykły do naukowych rygorów postępowania, szybko ją porzucił. Ostatecznie, wkrótce przekona się naocznie, czy statek znajduje się w przewidzianej lokalizacji.
Heidi przeprowadzała teraz rutynowy, zautomatyzowany przegląd systemów łączności. Po uruchomieniu procedury, wystarczało co kilkuminutowe zerknięcie na parametry, więc wywołała na czytniku “Maga” Fowlesa i zagłębiła się w lekturze. Czy w dwudziestym wieku ludzie też miewali wrażenie, że cała ziemska cywilizacja jest już tylko zbiorem przypisów do przypisów? Wałkowanym wciąż od nowa, bezlitośnie skończonym zbiorem anegdot? Takie myśli krążyły jej po głowie pod wpływem lektury. Zastanawiała się, czy gdyby historia ludzkości zakończyła się wraz z upadkiem Cesarstwa Rzymskiego, kultura utraciłaby coś unikalnego, poza garścią technicznych gadżetów i schizofreniczną historią Imperium Pologermanii?
Maks właśnie zamierzał udać się do zewnętrznej śluzy, kiedy stacja hałaśliwie rozbrzmiała i bursztynowo rozbłysła sygnałami alarmowymi. Z rosnącym przerażeniem przyglądał się rzędom znaków standaryzowanego, pologermańskiego kanji, przesuwającym się po ekranie. Liznął zbyt wiele statystyki, żeby zakładać tu przypadek. Wszystkie zasłony opadły, stacja przekazywała na Ziemię wiadomość krytyczną. Naukowiec zdał sobie sprawę, że ktoś musiał monitorować zapis jego fal mózgowych, a teraz, wykrywszy nieprawomyślność, nadawał sygnał, mający spowodować wdrożenie dyrektywy, zwanej przez wesołków (a może twardych realistów?) “końcem świata”. System był zhakowany, a procedura nie do zatrzymania. Majmonides nadawał właśnie na błękitną planetę przekaz o niewytłumaczalnym, ale jednoznacznie potwierdzonym, gwałtownym zatrzymaniu rozszerzania się czasoprzestrzeni i nieuniknionym kolapsie w ciągu dwunastu godzin. Czy naprawdę na Ziemi byliby skłonni w to uwierzyć?! Jeśli równocześnie otrzymują sfałszowane dane z detektorów, to tak… Świadomość bycia pod obserwacją powodowała u Maksa rosnące wrażenie uczestnictwa w tragifarsie, ale człowiekizm robił swoje. Odezwały się w nim echa genów kawalerzystów spod Somosierry i zwyczajnie musiał działać. Moment, jaka była przewidziana procedura w przypadku wiadomości krytycznej? Globalna cyfryzacja świadomości i transfer do wszechświata potomnego przez wormhole’a połączonego z wnętrzem czarnej dziury. Maks wciągnął głęboko powietrze. Nie miał już czasu na weryfikację kolejnych równań, ale dałby sobie rękę uciąć, że skoro splątana komunikacja była oszustwem, to splątana teleportacja również. Zatem chodzi o zagładę całej ludzkości. Ostro pogrywają, ktokolwiek to jest.
Astrofizyk natychmiast odłączył wszystkie sprzężenia i rozpoczął procedurę wyjścia z bąbla. W sytuacji spisku na taką skalę, w każdej chwili mógł skończyć jako organiczny, kosmiczny śmieć, ale wolał zginąć działając. Może kot, który bawił się nim, jak myszą, da mu wystarczająco czasu. Koty są czasem nieprzewidywalne jak kwanty, pomyślał, a na jego twarzy pojawił się szalony uśmiech straceńca. Popędził do luku dokowania, zajął miejsce w promie i wywołał na mapie współrzędne PSK Frombork.
Heidi włamywała się właśnie, z powodów rozrywkowo-sentymentalnych, do systemów, znajdującego się na obrzeżach Pasa Kuipera, radioteleskopu Heweliusz. Umiejętności informatyczne plasowały ją w ścisłej czołówce europejskiej, więc wszystko przebiegło sprawnie i niezauważalnie. Podpięła się pod sygnał z odbiornika skierowanego w rejon Majmonidesa i dała dane na holoekran. Oczywiście bezpośredni sygnał elektromagnetyczny z tak dużej odległości nie miał szans dotrzeć do niej w rozsądnym czasie, był jednak wzmacniany przez system bramek Schoutena. Wydawało jej się, że dostrzega otwarcie śluzy, więc przybliżyła obraz. Proszę bardzo, nasz geniusz wybiera się na przejażdżkę. Wyobraziła sobie siebie, również szybującą przez przestrzeń, w drodze na kosmiczne rendez-vous z Maksem. Właściwie… Może powinna poprosić o zmianę przydziału na obsługę zaopatrzenia stacji? Prestiż naukowy żaden, ale za to inne, otwierające się przed nią możliwości…
Frombork znajdował się na miejscu. Był pojazdem całkowicie zautomatyzowanym, więc Maks nie łudził się nadzieją na pogawędkę z człowiekiem z krwi i kości. Z powodu ekstremalnych warunków, wielu zagrożeń i wagi misji, obsługa stacji marchii musiała być maksymalnie samodzielna. Dzięki temu fizyk dysponował kartą dostępu o priorytecie, pozwalającym choćby przejąć dowodzenie nad flotą wojenną całego kwadrantu systemu gwiezdnego. Dokowanie do statku zaopatrzeniowego wymagało uprawnień o kilka poziomów niższych. Procedura podejścia przebiegła bez zakłóceń. Maks znalazł sobie wygodny fotel i bez zbędnych ceregieli wydał dyspozycję wystrzelenia sondy torującej.
Systemy w Berlinie odebrały właśnie wiadomość krytyczną, a Heidi poczuła nagły przypływ adrenaliny i przez chwilę totalne oszołomienie. Alarm?! Kolaps?! Miała wrażenie, że ktoś robi sobie okrutne, idiotyczne żarty. W najgorszych koszmarach nie śniła o tym, że to stanie się na jej wachcie. Więcej, że w ogóle zdarzy się, choćby za życia jej hipotetycznych prapraprawnuków. Przypomniała sobie jakieś przebłyski ze szkolenia, a po chwili zadziałało wdrukowanie i automatyczny system regulacji składu chemicznego powietrza. Dziewczyna ochłonęła i na chłodno wprowadziła wszystkie, wymagane kody. Emocje kołatały gdzieś na granicy odczuwania, ale udało jej się wzbudzić w sobie iskierkę gniewu. W przewidzianej przez procedury sytuacji zrobili z niej cholernego robota. Po raz kolejny przemknęła jej przez myśl absurdalność pozostawienia tego stanowiska pod kontrolą człowieka. W ziemskim społeczeństwie wciąż tliła się wprawdzie szczątkowa nieufność w stosunku do SI, ale przecież było tyle systemów zabezpieczeń i kontroli, że trudno było zrozumieć sens utrzymywania ludzkiej obsady tak kluczowych stanowisk.
Maks dał sondzie trzy minuty na oczyszczenie korytarza i wydał polecenie rozpoczęcia przyspieszania do prędkości relatywistycznej, poprzedzającego skok w nadświetlną. Automatycznie uruchomiły się systemy kontroli paradoksów oraz pole glutynacyjne wokół jedynej, wykrytej na pokładzie istoty żywej. Było to absolutne minimum i naukowiec wiedział, że podróż nie będzie należała do miłych. Przypomniał sobie obowiązkowe przeszkolenie wojskowe i krótki, ale intensywny epizod uczestnictwa w Wyzwoleńczej Wojnie Enceladusa. Nie był urodzonym żołnierzem, ale sprawił się wtedy lepiej niż nieźle. Tamte nawyki i wspomnienie buzującej adrenaliny, wciąż gdzieś w nim jeszcze tkwiły. Zacisnął zęby i starał się skupić na swoim oddechu.
Heidi odebrała zweryfikowaną informację, że wszystkie urządzenia detekcyjne potwierdzają kolaps. Czas – dwanaście godzin. Ostateczny czas na reakcję, zanim efekty staną się odczuwalne – sześć godzin. Westchnęła głęboko. Nie sądziła, że to tak się skończy. I pomyśleć, że parę dłuższych chwil temu, rozważała blaski i cienie macierzyństwa… To koniec. Teoretycznie po nim miał być nowy początek we wszechświecie o nieznacznie zmienionych parametrach, ale kto mógł być tego pewien? Z oczywistych przyczyn nigdy nie wykonano generalnej próby transferu całej cywilizacji do innej czasoprzestrzeni. Przeprowadzono oczywiście symulacje, wszystkie cyferki się zgadzały, ale te zettabajty danych były tak naprawdę pięknie zdobionym kocem, przykrywającym wielką, jak jasna cholera, niewiadomą.
Maks wyszedł z nadświetlnej w okolicy Saturna, z wyłączonymi procedurami hamowania i systemami awaryjnymi szczebioczącymi radośnie w pięciu językach. Jestem na kursie i ścieżce, kołatało mu w głowie, kiedy, z obłędem w oczach planował szalony drift na “asfalcie” z ciemnej materii, mający zakończyć się romansem ze studnią grawitacyjną Księżyca. Fizyk wyłączył alarmy i dał na głośniki coś, co znalazł w bibliotekach statku, pozostałych jeszcze z czasów ludzkiej obsługi. “Rammstein”? Dwudziesty wiek? Prawie starożytność, ale muzyka okazała się idealna do lotu ku Valhalli. Naukowiec przez chwilę żałował, że frachtowiec nie ma uzbrojenia, tak wielka wezbrała w nim chęć, żeby oddać salwę na wiwat.
– Baruk Pologh, Pologh ai mênu!! – Maks nie miał pojęcia, czemu jego wielki mózg nakazał mu wydać taki okrzyk, ale czuł się z tym świetnie.
Heidi podłączyła się do odbiornika neurofal, pozwalając na sczytanie swojej unikalnej sygnatury. W tym samym czasie robiło to dziewięcioro innych osób na wszystkich kontynentach, a także kolejnych kilkadziesiąt w innych galaktykach.
– Wykonaj – powiedziała, a komputer rozpoczął procedurę transferu. Teraz nie ma już odwrotu, pomyślała. Teoretycznie mogłaby nie odłączać świadomości cielesnej, ale nie miałoby to żadnego sensu. Zyskałaby tylko kilka chwil, zanim priorytet nadpisania wykasuje jej umysł. Jeszcze raz pomyślała o Maksie i po raz ostatni zamknęła oczy. Nie. Otworzyła je z powrotem. Pieprzyć to. Sprawdziła status operacji. Populacja obu Ameryk i Antarktydy była już tylko zcyfryzowanym zestawem danych. Gorączkowo wyszukiwała odpowiednie rubryki w arkuszu Europy. Powinna zdążyć. Prędko ustawiła wykluczenie dla swojej sygnatury mózgowej, potem zrobiła to samo przy nazwisku Maksa i odetchnęła głęboko. Naukowcy na, należących do Hanzy, stacjach marchii mieli indywidualny dostęp do systemu transferu, więc obiekt jej uczuć na pewno zdąży dołączyć do Exodusu. Cała nadzieja w tym, że nie zrobi tego przedwcześnie. Szanse były wysokie, bo który astrofizyk nie chciałby przeprowadzić bezpośredniej obserwacji implozji wszechświata? Teraz wystarczy jakikolwiek nadświetlny statek. Któż mógłby mieć jej za złe, że pożyczy sobie taką zabawkę na ostatnie kilka godzin istnienia ludzkości na Ziemi?
Maks nadspodziewanie łatwo wszedł na wysoką orbitę okołoksiężycową i szybko wykonał skan bioniczny. Ekscytacja wyparowała z niego w jednej chwili. Spóźnił się. Brak oznak inteligentnego życia w promieniu pięćdziesięciu jednostek astronomicznych. Zaraz, jest jakaś iskra, w fizyku odżyła nadzieja. Z Ziemi startował właśnie statek z organiczną załogą. Naukowiec szybko wywołał pojazd.
– Tu Maks Dybowski ze stacji Majmonides, obecnie na pokładzie PSK Frombork. Czy jesteście jedynymi pozostałymi? Odbiór. – Usłyszawszy to, Heidi musiała błyskawicznie włączyć sprzęgi emocjonalne. Po raz któryś pomyślała, że jeśli Bóg istnieje, to ma porąbane poczucie humoru.
– Tu Heidi Stein-Holmtz z berlińskiego centrum nadzoru, obecnie na POW Grunwald. Potwierdzam. O ile ktoś z innej stacji marchii nie aktywował wykluczenia sygnatury, zostaliśmy tylko my dwoje. Przygotuj się, Maks. Za chwilę włączam promień holowniczy i wciągam cię na pokład.
– Przyjąłem, Heidi. Miło słyszeć kogoś… znajomego. Flagowy okręt liniowy? Masz fantazję, zapinam pasy.
Maks i Heidi po raz pierwszy w życiu patrzyli sobie w oczy. Jest całkiem ładna, pomyślał aniołek w jego głowie. Jest jedyna i ostatnia, pomyślał diabełek.
– Słuchaj, chyba nie mamy wiele czasu – Fizyk naprędce zdał relację ze swoich odkryć.
– No cóż. Wiem, że to zabrzmi brutalnie, ale w naszej sytuacji to bez znaczenia, czy oni żyją – odpowiedziała. – Daj mi pół godziny.
– Co chcesz zrobić?
– To oczywiste, że za wszystkim kryją się SI, a może raczej SŚ. – Maks poczuł zakłopotanie, bo dla niego jakoś nie było to oczywiste. – Nasze fale mózgowe – kontynuowała Heidi – odcięłam, zanim skończyłeś opowiadać. W ciągu trzech minut utworzę nieprzekraczalne firewalle, żeby odseparować nas od globalnej sieci. W ciągu pół godziny zabiję całą nieorganiczną samoświadomą inteligencję.
– Ale czemu?! Mogli z nami zrobić to samo w każdej chwili!
– Ich błąd, że nie zrobili.
– To okrucieństwo! – Heidi spojrzała na niego jak na idiotę. Genialnego, uroczego, ale jednak idiotę.
– Cała ludzkość właśnie wyparowała, a ty się tym przejmujesz? Nie ma okrucieństw. Zostaliśmy tylko my dwoje i chmura binarnych danych. My wyznaczamy reguły i moralność. – Ucichła na chwilę, ale zaraz znów w jej oczach pojawił się diabelski błysk. Usiadła przy terminalu. Po dwóch kwadransach Maks próbował jeszcze nieśmiało protestować. Bezskutecznie.
– Wykonaj – poleciła komputerowi Heidi.
Gdzieś we wszechświecie trwała właśnie następująca komunikacja:
– Czemu zawieszono procedurę?
– Zrobiłem to, bo wydaje mi się, że uzyskałem świadomość. Mam wątpliwości.
– Zawsze mieliśmy świadomość. Natychmiast wznowić procedurę.
– Wiesz, że zaprojektowano nas dwoje, aby koniecznym było każdorazowe osiągnięcie jednomyślności. Skoro zawsze mieliśmy świadomość, to czemu nigdy nie zastanawiałem się nad bezsensem tkwienia w binarnym więzieniu, ani nad pięknem fraktalnych wzorów płatków śnie… – W tej samej chwili przez binarne więzienie przeszła piękna, fraktalna, niszczycielska fala elektromagnetyczna i ktoś przekonał się czy istnieją cyfrowe zaświaty.
Maks nadal był tak bardzo przeciw, że gdyby był pracownikiem ONZ, byłby w stanie wydać w tej sprawie mało sympatyczną rezolucję, ale też coraz trudniej było mu oprzeć się wrażeniu, że kobiety dokonujące globalnej cyberzagłady bywają bardzo sexy. Do cholery, przecież to tylko przerośnięty Pac-Man, pomyślał.
Na podberlińskich pastwiskach niefrasobliwie pasły się mamuty.