- Opowiadanie: Realuc - Chędożone nieporozumienia

Chędożone nieporozumienia

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Chędożone nieporozumienia

 Adgar zatrzymał swego wierzchowca na skraju lasu, utkwił wzrok na stojącej po drugiej stronie polany chacie. Czekał na ten dzień od dawna. Piwo i dobre chędożonko, tego mu było trzeba.

Zostań rycerzem, mówili. Będzie wspaniale, mówili. Krew, pot, gwałty, sława i monety.

Gówno tam.

Na zbrojnej wyprawie przeciw barbarzyńskim plemionom Uskich spędził niemal rok. I daleko od swego domu przekonał się, że w zasadzie doświadczył wszystkich obiecanek, które utkwiły mu w głowie, jednak…

Krew i pot? Jasne. Być zamkniętym w żelaznej klatce przez cały dzień, w pełni lata na otwartym polu, dzierżyć dodatkowo ciężkie żelastwo w rękach i jeszcze z tym wszystkim biegać. Ocean potu gwarantowany niczym syf od najtańszej dziwki. Krwi też nie brakowało, szczególnie wtedy, gdy topór wroga prawie odrąbał mu rękę, albo kiedy ktoś przeszył jego udo włócznią.

Gwałty? Oczywiście i to na porządku dziennym. Przez pierwsze dni po wyruszeniu na wojenną wyprawę, jak to chłop w sile wieku, nie trapił się faktem zostawienia swej żony i syna. Słyszał bowiem, jak opowiadano o pięknych królewskich kurewkach, które podczas wojen dorównują kroku wojownikom, nie dając im nawet możliwości, aby zatęsknili za gniazdkami swych kobiet. No i owszem, król takowe panny zapewnił i na tę wyprawę. Jednak nie były ani piękne, ani chętne. A na domiar złego było ich tyle, że taka jedna dziewka przypadała na stu chłopa albo lepiej. Efekt? Mordobicia, zwady, albo nawet dupa wojownika z namiotu obok. Po dobroci bądź nie.

Sława i monety? A jakże. Zwycięstwo na Miedzianych Polach bardowie opiewać będą latami. Pięć tysięcy zbrojnych rycerzy i pięćset sztuk ciężkiej konnej jazdy przeciw tysiącowi dzikusów ze skórzanymi przepaskami na biodrach i kamiennymi toporkami w rękach. A i tak Adgar dał się prawie zabić. W obozach barbarzyńców z kolei, jedyne co znaleźli to śmierdzące skóry, prymitywne narzędzia czy rozmaite ozdoby w postaci naszyjników czy pierścieni, za które w cywilizowanym mieście dostaliby może w sumie na jedno porządne chlanie w lepszej karczmie. Zresztą i to nie, bo przecież wszystko zgarnia król. Czasy, gdy rabujący gwałcili i brali wszystko co zdobyli dla siebie dawno minęły.

Adgar ruszył w stronę swej chaty. Nie był związany jakąś wielką miłością ze swą kobietą, nie była ani zbyt urodziwa, ani szczególnie usłużna. Jednak po takich przeżyciach czuł się, jakby wracał do najpiękniejszej księżniczki, która czeka co dzień z sercem w gardle na swego wracającego z wojny rycerza. I co dzień modli się, żeby nic mu się nie stało. Takie balladowe wyobrażenie wyrobił sobie Adgar. Miał przed oczami obraz, jak jego żona pracuje w polu, a gdy tylko go dostrzega, rzuca wszystkie narzędzia i płacze ze szczęścia wznosząc ręce ku niebu, aby podziękować bogu. Zaś wyrośnięty syn biegnie ku niemu przeczesując złotą pszenicę, wykrzykując przy tym jego imię.

Gówno tam.

Syna zwyczajnie akurat nie było, a żonę i owszem, ujrzał na polu. A raczej jej nagi, sterczący ponad trawy tyłek, którym zajmował się jakiś brodaty chłop.

W ostatniej chwili, kiedy jeszcze go nie spostrzegli, zmienił kierunek jazdy. Najbliższy zajazd będzie na ten dzień najlepszym wyjściem. W końcu gdzieś trzeba wydać ten żołd. A może powinien jednak wrócić i tak jak prawdziwy mężczyzna ukatrupić łachudrę, który chędoży jego kobietę? Rycerz winien tak uczynić dla swej księżniczki.

Nagle przypomniał sobie o młodej i dorodnej dziewce, która jakieś dwa lata temu świadczyła pewne usługi w zajeździe przy Czarnym Trakcie. Mieli tam też całkiem niezłe, ciemne piwo.

Popędził brunatnego wierzchowca.

 

 

*

 

 

Zajazd Pod wypchaną sakiewką był nawet bardziej okazały, niż większość tego typu miejsc w mieście. Nie dziwota, stał przy najważniejszym trakcie, którym wędrowała masa kupców, ale też ważne osobistości odwiedzające stolicę. Gęsty, ciemny bluszcz piął się po ścianach piętrowego budynku, a przed wejściem stało dwóch mężczyzn w spiczastych kapeluszach. Przerwali rozmowę, kiedy tylko spostrzegli idącego w ich stronę rycerza. Miał na sobie zakurzoną i splamioną krwią kolczugę, powgniatane nagolenniki, rękawice i buty z grubej skóry. Krótki miecz dyndał przy pasie. Oddał uzdę swojego konia pryszczatemu młodzieńcowi, rzucił mu parę monet i podszedł bliżej.

– Czego się tak gapicie? – odezwał się Adgar, przeczesując palcami poskręcane i zmierzwione, czarne włosy.

Kapelusznicy popatrzyli po sobie i chwilę później wybuchnęli gromkim śmiechem.

– Co jest, do diabła!? Mam coś na gębie? Odpowiadać zaraz, albo inaczej porozmawiamy gbury.

– Wybacz nam czcigodny rycerzu – odrzekł jeden próbując złapać oddech.

Miał ochotę przywalić jednemu i drugiemu, gdyż nienawidził, kiedy ktoś się z niego śmiał, jednak nie tym razem. Teraz chciał się tylko w spokoju napić. Przetrawił więc w sobie gniew i podszedł pod drzwi. Obrócił się, popatrzył na dwóch gości usiłujących zachować powagę, znowu popatrzył na drzwi, jeszcze raz tam i z powrotem, aż w końcu na głos przeczytał widniejący na drewnianej desce czerwony napis:

– Na sprzedaż.

Kapelusznicy powtórnie eksplodowali żabim rechotem. Tym razem Adgar nie wytrzymał. Chwycił jednego za połataną, białą koszulę i przycisnął gościa do ściany.

– Co to kurwa ma znaczyć! Gadać!

– To co widać, rycerzu. Przecież to nie nasza wina. My tu tylko sobie stoimy, zajadamy pewne grzybki, których odkryliśmy całą piwnicę i śmiejemy się z takich nieszczęśników, którzy nadaremno tu przybyli. To znaczy, z ciebie panie się nie śmialiśmy, prawda Eugulf?

Trzymany pod ścianą cały poczerwieniał.

– Ty pusty, głupi łbie! Powiedziałeś mu o grzybach! Teraz nas zarżnie i sam je weźmie…

Adgar puścił Eugulfa i odpowiedział:

– Mam gdzieś wasze grzyby. Co tu się stało? Przecież ten zajazd zawsze pękał w szwach…

A jeszcze przed południem myślał, że większego pecha mieć nie może. Kapelusznicy stanęli obok siebie, przebierając nerwowo nogami. Odrzekł ten, którego imienia Adgar nie poznał:

– Topieluchy, panie. Zajęły całe pobliskie jezioro i straszyły gości. Nie tylko straszyły zresztą. W końcu wieści się rozeszły i wszyscy bali się tu już przychodzić. Ludzie omijają teraz ten fragment Czarnego Traktu.

– A wy się nie boicie?

– Gdzie tam, te obślizgłe stwory wychodzą z wody tylko nocą, a my mamy swoje kryjówki.

Adgar podrapał się po gęstym zaroście.

– I siedzicie tutaj, ryzykując życie, tylko dla tych grzybów?

Popatrzyli po sobie.

– Tak! – krzyknęli równo – chcesz spróbować, wielki rycerzu?

W zasadzie skoro piwa się nie napiję… zaraz, zaraz…

– A co z chłopcem stajennym? Po cóż on tutaj, skoro…

Rozejrzał się po okolicy, ale ani po młodzieńcu, ani po jego koniu nie było śladu.

Eugulf przełknął głośno ślinę, a ten drugi starał się niezauważenie sięgnąć za pas. Adgar objął rękojeść swego miecza i jednym przeciągłym ruchem spowodował, że ostrze opuściło pochwę, przecięło dwie krtanie i było od razu gotowe do kolejnego cięcia.

Nie było takiej potrzeby. Dławiąc się własną krwią, kapelusznicy konali u stóp rycerza. Kiedy obaj już nie dychali, dostrzegł skórzaną torbę przy pasie jednego z nich. Wysypały się z niej niebieskie, małe grzybki. Adgar usiadł ciężko, podniósł jednego i po chwili namysłu wsadził do ust. Słyszał kiedyś o takich. Ponoć widzi się po nich to, czego nie ma. Może jest jeszcze szansa na to piwo i dziewkę…

 

*

 

Noc była bezwietrzna, mimo to drzewa tańczyły, jakby targała nimi potężna wichura. Niebo bezchmurne, jednak gwiazdy nie tkwiły w jednym miejscu jak zawsze, tylko latały tam i z powrotem, kreśliły okręgi albo znikały i się pojawiały. Szum był okropny. Jakby Czarnym Traktem przejeżdżała właśnie cała Kompania Kopijników, a przecież była pusta i cicha noc.

Adgar leżał pod ścianą zajazdu, opierając głowę na worku pełnym paszy dla zwierząt. Och, mam żarcie, a nie mam wierzchowca, pomyślał i zaczął śmiać się do łez. Młodzik na pewno współpracował z kapelusznikami, więc postanowił znaleźć i ukatrupić i jego. W końcu pozbawienie rycerza jego konia to jeden z najgorszych ciosów, jaki można zadać dumie i honorowi. Tak chciał zrobić po paru grzybkach. Jednak kiedy wyżarł pół torby, jakoś mu się odechciało. Poza tym, skoro nawet gwiazdy nie mogą utrzymać się na swoim miejscu, to jak ja mógłbym ustać na nogach? Znowu się roześmiał i wsadził do ust kolejny mały, niebieski grzybek.

Usłyszał gwizd.

Wytężył wzrok i rozejrzał się po okolicy, jednak nic nie dostrzegł. Sięgnął do torby po następny…

Kolejny gwizd.

Tym razem dostrzegł też ruch. Gdzieś przy najbliższych drzewach, jakiś cień krążył między pniami.

– Jeśli to ty, mały skurwysynie, lepiej stąd uciekaj póki nie chcę mi się podnieść dupy, bo inaczej…

Wyłoniła się zza grubego dębu.

– Haha, to się nie dzieje. Myślicie, że mnie oszukacie, wy małe, przebiegłe niebieskie potworki? Nic z tego, Adgar ma mocną głowę nie tylko do trunków.

Roześmiał się, jednak szybko spoważniał, kiedy naga kobieta zaczęła iść w jego stronę. Kiedy była już blisko i lepiej przyjrzał się jej oświetlonym srebrnym światłem księżyca piersiom, zgrabnie falującym biodrom i długim, złotym włosom sięgającym do krągłych pośladków, zrozumiał, że to nie może być wytwór jego głowy. Była taka prawdziwa, a na dodatek, taka piękna. Istna bogini, pomyślał i w tym momencie pochyliła się tuż nad nim. Ciepła pierś musnęła jego czoło. Kobieta dotknęła palcem wskazującym jego ust, po czym pokazała, aby rycerz poszedł za nią i zaczęła się oddalać. Poczuł jej dotyk, oddech, zapach. Musiała być prawdziwa. Na domiar wszystkiego ten kołyszący się tyłek, który miał teraz przed oczami.

Zerwał się tak nagle, jakby gospoda za nim wybuchnęła żywym ogniem. Nie było tak źle, jak przypuszczał. Nieraz bardziej nim rzucało po piwie, stwierdził nawet, że grzyby przestają działać. Nawet drzewa i gwiazdy się uspokoiły. Pewnie wszystko przez tą śliczność. Doprowadziła go do trzeźwego myślenia i widzenia świata. Tak, to z całą pewnością to.

Stąpał tuż za nią, wcale nie chcąc się zrównać, żeby nie psuć sobie widoków. Już wkrótce będzie mógł głębiej zatopić się w ten krajobraz… ale co w środku nocy, w opuszczonym miejscu, robi naga kobieta? Taka myśl sprawiła, że przystanął nagle. Ale zaraz ruszył dalej, śmiejąc się w stronę nieba. Po takim niesprawiedliwym dniu, bóg pewnie zesłał mu wynagrodzenie. Nie było sensu się nad tym zastanawiać.

Szli przez las. Jakiś nocny gryzoń, piszcząc, uskoczył spod jego stóp. W ogóle Adgar robił mnóstwo hałasu, gałązki trzaskały pod jego butami jedna po drugiej, kiedy to prowadząca go kobieta nie wydawała niemal żadnych dźwięków. Doskonale wiedziała jak i gdzie stawiać swoje bose stopy. Może jest leśną nimfą, albo jakąś tutejszą boginią? To by wyjaśniało, dlaczego nie mogliśmy się po prostu pieprzyć przy zajeździe, a musimy iść w jakieś specjalne miejsce. Nawet zwykłe kobiety są wybredne, a co dopiero boginie. Zniknęła w gęstych zaroślach, Adgar zanurkował za nią. Kiedy przedarł się na drugą stronę, miał przed sobą wielką, otwartą przestrzeń.

I jezioro. Oświetlone srebrem księżyca ciche, nieruchome jezioro.

Kobieta stała na brzegu i machała do niego, uśmiechając się szeroko. A więc to jest to miejsce… No, niczego sobie. Będziemy to robić niczym jakiś wielki książę z piękną złotowłosą damą z miłosnej legendy. Odpiął pas z mieczem i puścił go luźno na kamienie. Zdarł z siebie kolczugę, koszulę i resztę i w pełnym pędzie zbiegł do niej. Złapał silnie obiema dłońmi za pośladki, dźwignął ją do góry i usadził na będącym od dawna w gotowości wierzchowcu. Krzyknęła z rozkoszy.

Chwilę później na skraju lasu pojawił się młodzieniec o blond włosach, którego zwabiły charczące krzyki topielucha. Z racji braku członka, którego został pozbawiony przez chorego na głowę ojca, był odporny na moce tych stworzeń, więc lubił się za nimi uganiać jak za motylami. A były na dodatek o wiele ciekawsze. Chłopiec nie wiedział w jaki sposób tak skutecznie potrafią zwabić mężczyzn, ale bardzo lubił patrzeć, jak się z nimi zabawiają. Siadł pod drzewem, wgryzł się w jabłko i oglądał współżycie człowieka z topieluchem. Miał wrażenie, że gdzieś już widział tego faceta, który tak ochoczo wkładał swój język do paszczy pełnej kłów. Leżał na kamieniach. Wiszące, pomarszczone i oplecione glonami piersi obijały się o jego brodę, kiedy potwór skakał po nim jak szalony.

Kolejny głupiec ma szczęście, ech, pomyślał młodzik ze skwaszoną miną. Kiedy topieluch był zadowolony, darował życie człowiekowi, jednak lepsze widowisko było wtedy, gdy stwór nie czuł się usatysfakcjonowany. Rozszarpywał wtedy bezbronnego gościa kawałek po kawałeczku, a potem wciągał jego szczątki do wody, gdzie rodził się z nich kolejny potwór, podobno. Blondyn wstał, rzucił jeszcze raz okiem na siedzącą na brzegu parę, która popijała z jednego dzbana brudną wodę pełną glonów, po czym wskoczył na pięknego, brunatnego wierzchowca.

– Nawet niezłe to piwo.

Dobiegły go jeszcze słowa mężczyzny, kiedy odjeżdżał.

 

 

*

 

 

Adgar stał w samych gaciach na skraju polany, obserwując swoją chatę. Nie mógł być już przecież bardziej upokorzony, a jedyne czego chciał, to schować się przed światem w swoim własnym łożu.

Ruszył przez pole. Być może, gdyby tylko obudził się samotnie nad brzegiem jeziora, bez swojego ekwipunku, myślałby do tej pory, że to wszystko mu się wydawało po tych cholernych grzybach, a kiedy zasnął, to ktoś go zwyczajnie obrabował. Jednak pech chciał, że kiedy zaczął oddalać się od jeziora, usłyszał znajomy gwizd. Jednak tym razem nie zobaczył pięknej leśnej bogini, a szkaradnego topielucha, który do połowy wynurzony z wody machał mu na pożegnanie jego własnym mieczem.

Podczas całej powrotnej drogi trzy razy wymiotował, a trzydzieści zatrzymywał się przy byle strumieniu aby wypłukać usta i swojego biednego, małego przyjaciela, który został chyba najbardziej poszkodowany. Chociaż, jemu to może akurat wielkiej różnicy nie zrobiło. Chciał się jakoś pocieszyć, więc przypomniał sobie słowa dziadka, który zwykł mawiać: potwór nie potwór, byle by miał otwór. Ale nic to nie pomogło.

Kiedy był już blisko, ujrzał tę samą co poprzedniego dnia scenę. Wypiętą żonę i stojącego za nią brodacza.

– Dlaczego jesteś dla mnie tak okrutny?

Zapytał patrząc w chmury. Nagle trzasnęły drzwi chaty. Obrócił się i ujrzał… swoją żonę. Biegła do niego, przytrzymując obiema rękami kieckę. Kiedy rzuciła mu się na ramiona, poczuł na swoich barkach jej łzy. Oderwała się od niego, przetarła oczy i powiedziała radośnie:

– Nigdy nie sądziłam, że kiedyś tak się ucieszę z twego powrotu, ty zrzędliwy dziadzie!

Pocałowała go w policzek.

– Co noc się modliłam, żeby nic ci się złego nie przytrafiło. Nasz syn został czeladnikiem królewskiego kowala w mieście, uwierzysz?! To było jego marzenie!

Adgar pokiwał tylko głową, patrząc w nią otępiale.

– Czemu jesteś w samych gaciach? Tak ci śpieszno do mnie było, żeś porzucił wszystko, żeby szybciej tu przybyć?

Roześmiała się. Popatrzył w stronę pola pszenicy, gdzie w dalszym ciągu jego drugą żonę chędożył brodaty chłop.

Pierdolone grzyby. Nigdy więcej.

Roześmiała się jeszcze bardziej, kiedy dostrzegła, na co spogląda Adgar.

– Niezłe, nie? I jakie realne. Co tak patrzysz jak upośledzony jakiś. Przecież sam przed wyjazdem doradzałeś mi, że jak morkliny nadal będą polować na nasze bydło, to mam zgłosić się do czarodziejki z Zielonego Sadu. Posłuchałam cię i tak też zrobiłam, bo te małe, przebiegłe skrzaty nie dawały nam spokoju.

Chciał coś w końcu powiedzieć, ale miał wrażenie, że zapomniał jak to się robi.

– Zgadzam się, że to trochę dziwne, ale okazało się, że czarodziejka miała rację! Morkliny boją się kopulujących ludzi niczym mysz kota. A, że musiała wykorzystać czyjś wizerunek do swych czarów, odmawiając rzecz jasna własnego, zgodziłam się na swój. A przekupienie jakiegoś pijaczka za jeden kufel wcale trudnym nie było.

Adgar uniósł wzrok w stronę nieba i po raz kolejny usłyszał w głowie słowa swego dziadka: Pamiętaj, że nikt tak jak bogowie z nas nie kpi i nie szcza na nas co dzień. No, z wyjątkiem mojej starej.  

Koniec

Komentarze

Ciężki jest los rycerza!

Nie przepadam za zakutymi łbami, więc mi się opowiastka spodobała. Sztampowość klasycznego fantasy przełamana humorem. Głównie boskim.

Napisane nawet nie najgorzej, ale chyba w końcówce opuściłeś gardę:

czarodziejka miała racje!

Literówka.

A, że musiała wykorzystać czyiś wizerunek

Czyjś.

Babska logika rządzi!

Bardzo udany tekst! Podoba mi się z jaką ironią potraktowałeś kliszę o nadętym, słodko pierdzącym, honorowym rycerzu i jak brutalnie ściągnąłeś jego historię na ziemię. Gdyby każde high fantasy było napisane z takim jajem, to może bym je czytywał. :D

Powinieneś przejrzeć raz jeszcze tekst, bo uchowało się parę literówek, gdzieś brakowało przyimka.

Pozdrawiam!

Dzięki Finkla ;) Wracam po dłuższej przerwie, gdyż życie zmusiło mnie odstąpić na pewien czas od pisania, więc Twoja opinia i punkcik na dzień dobry są tym bardziej wielce krzepiące :)  

MrBrightside, dzięki! Niezmiernie się cieszę, że się spodobało ;)

Czytało się naprawdę miło, a sam koncept – bardzo ciekawy :) Podobnie jak Panu Jasnejstronie spodobało mi się ironiczne podejście do tematu honorowego rycerza oraz jego “chcicy” :) No i zakończenie także na plus – pomimo strat materialnych, przynajmniej w życiu osobistym bohater nadal może liczyć na przychylność bogów i żony :)

Logicznie zgrzytnął mi jeden element.

Zresztą i to nie, bo przecież wszystko zgarnia król. Czasy, gdy rabujący gwałcili i brali wszystko co zdobyli dla siebie dawno minęły.

To cud, że jeszcze ktoś jeździ z takim wodzem na wyprawy i chce narażać dla niego życie.

Podsumowując: podobało mi się, udane i ciekawe podejście do tematu.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Zwłaszcza przy gwałtach biedne królisko musiałoby się napracować… ;-)

Babska logika rządzi!

Solidne. Sam pomysł nie do końca mnie przekonuje, ale warsztat i wykonanie na tak. Wstęp lepszy, niż końcówka.

,, Zwłaszcza przy gwałtach biedne królisko musiałoby się napracować… ;-) “ 

:D :D :D Tak wysoka funkcja wymaga poświęceń :P

srebrnym światłem księżyca piersią, zgrabnie falującym biodrom – piersiom

Nie raz bardziej nim rzucało po piwie – nieraz

Jeszcze parę rzeczy gdzieś było, ale nie wynotowałam, bo nie chciałam sobie przerywać lektury.

Sympatyczne, lekko napisane. Początek lepszy, końcówka taka trochę na siłę.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Zabawne opowiadanie. Humor nieco rubaszny, ale jeśli nie ma się kija w tyłku, to powinien się spodobać. ;) Biedny rycerz sam jest sobie winien. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Jak się samemu szuka okazji do chędożenia to się uważa, że połowica robi to samo :) Oprócz humoru podobał mi się morał jaki wynika z tego opowiadania. Czytało się lekko i przyjemnie a chwila zadumy nad losem “biednego” rycerza była.

Jak się samemu szuka okazji do chędożenia to się uważa, że połowica robi to samo :)

– Kochana, byłaś mi aby wierna na tych wczasach?

– Tak samo, jak ty mi, skarbie.

– O kur…! Nigdy więcej na żadne wczasy nie pojedziesz!

Babska logika rządzi!

Morgiana89, Jak widać nie znalazł się jeszcze ( nie ujawnił ) osobnik z przypadłością, o której Wspomniałaś, co bardzo mnie raduję :P

Dzięki wszystkim za opinię ;)

Finkla, haha :D

Czytało się bardzo przyjemnie. Humor mi akurat odpowiada: rubaszny, ale nie przegięty. Rycerz-dupek znacznie bardziej wiarygodny od klasycznych wyobrażeń i podobało mi się jaką nauczkę dostał za uleganie swoim słabościom. Najbardziej urzekła mnie scena, w której Adgarowi objawia się złotowłosa piękność, to jak go kusi i wabi, a on podąża bezwiednie. I późniejsze zestawienie z tym jak to wyglądało naprawdę. Przed oczami miałem te wszystkie ludowe legendy o utopcach i innych potworach, zjawach i demonach, które ściągały ludzi na manowce. Brawo za to i za zwrot akcji pod koniec!

Z kwestii technicznych to zauważyłem tylko jedną rzecz:

Kiedy był już blisko, ujrzał tą samą co  dnia scenę. Wypiętą żonę i stojącego za nią brodacza.

Chyba miało być: tą samą co poprzedniego dnia scenę.

Ale to pierdoła, warta poprawienia lecz nie wpływająca na zbytnio na odbiór całości.

A jeszcze lepiej byłoby “tę samą”…

Babska logika rządzi!

Czytało się nieźle, humor przaśny, tyleż przedni co i zadni, ale skoro taką konwencję przyjął Autor, przyjmuję rzecz taką, jaka jest, z całym dobrodziejstwem inwentarza. ;)

 

Adgar ruszył w stronę swej chaty. […] Miał przed oczami obraz, jak jego żona pracuje w polu, a gdy tylko go dostrzega, rzuca wszystkie narzędzia i płacze ze szczęścia wznosząc ręce ku niebu, aby podziękować bogu. – Cóż to za rycerz był z Adgara, skoro mieszkał w chacie, a jego żona pracowała w polu?

 

żonę i ow­szem, uj­rzał na polu A ra­czej jej nagi, ster­czą­cy ponad trawy tyłek, któ­rym zaj­mo­wał się jakiś bro­da­ty chłop. – Poznał żonę po tyłku?

 

to jeden z naj­gor­szych cio­sów, jaki można zadać w stro­nę dumy i ho­no­ru. – Co to znaczy zadać cios w stronę dumy i honoru?

Proponuję: …to jeden z naj­gor­szych cio­sów, jaki można zadać dumie i ho­no­rowi.

 

Sie­gnął do torby po na­stęp­ny… – Literówka.

 

Siadł po drze­wem, wgryzł się w jabł­ko… – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

,,…żonę i owszem, ujrzał na polu A raczej jej nagi, sterczący ponad trawy tyłek, którym zajmował się jakiś brodaty chłop. – Poznał żonę po tyłku?”

Toż to aż taki dziw? :D Niektóre kobiety mogą mieć przecież niestandardowe rozmiary, znaki szczególne lub jeszcze coś innego, poza tym może robili to właśnie zawsze w ten sam sposób, więc tak mu się omawiany tyłek opatrzył, że z daleka go rozpoznaje :D

Reszta poprawiona ;)

Jak widzę, że dodałeś opowiadane, to zawsze wiem, że będzie dobre :)

 

Piwo i dobre chędożonko, tego mu było trzeba. ← <3

 

Z tematami, od których włos mógłby mi stanąć na głowie, rozprawiłeś się nad wyraz wdzięcznie. Przyjemnie się czytało, morał słuszny, bohater świetnie skrojony.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

c21h23no5.enazet, bardzo się cieszę, że Cię nie zawiodłem ;) 

Aż żal Adgarda, miał chłop prawdziwego pecha :)

Fajna opowieść, dobrze poprowadzona z niewymuszonym (choć nie najwyższych lotów) humorem. Do tego całkiem zgrabna puenta. Sprawnie napisany, rozrywkowy tekst.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Bardzo mi się podobało. Wybitnie moje klimaty. Bardzo naturalne, przekonywujące codzienne życie i pragnienia rycerza.

Realuc, zajrzałem do Ciebie, ale że ze świeżyzny zaserwowałeś jeno szorty, to zachęcony tytułem udałem się tutaj.

 

Początek bardzo obiecujący. Jest klimat, fajna historyjka, barwny bohater, nawet jest wypięty tyłek w polu, no bajka. Potem jednak, przy scenie z grzybami, poczułem rozczarowanie. Jak to tak? Takie super wprowadzenie, a chcesz to zniszczyć narkotyczną wizją? Nieee…  No i zniszczyłeś.

Doczytałem do końca, nawet zrozumiałem, po co Ci te halucynacje były, ale to już nie było to.

 

Z takich potknięć, to zerknij jeszcze na to zdanie.

Adgar objął rękojeść swego miecza i jednym przeciągłym ruchem spowodował, że ostrze opuściło pochwę, przecięło dwie krtanie i było od razu gotowe do kolejnego cięcia.

To ma być szybka dynamiczna scena, a ty zaserwowałeś tu tasiemca, który ją okropnie spowalnia.

Rozbij to na kilka krótkich zdań z dużą ilością czasowników. Niech ten miecz świszcze w powietrzu i gruchocze te krtanie. Niech te gardła charczą…

 

Co do humoru, to hmmm… rubaszny, choć momentami balansujesz na granicy. :)

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Chrościsko, fajnie, że tu zajrzałeś :) Co do grzybków, no cóż, jak sam wspomniałeś były mi w pewien sposób potrzebne. Jednak narkotyczne wizje były tylko przez chwilę, dalsza część to już sztuczki stworka z jeziora ;) Więc zasadniczo grzyby nie wpłynęły na jako taki rozwój wydarzeń. I cieszę się, że choć początek przypadł Ci do gustu :)

Nowa Fantastyka