- Opowiadanie: HPL - Rezydencja Winterów

Rezydencja Winterów

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Rezydencja Winterów

– Uuuu – zawyło coś na górnym piętrze.

Malcolm jadł właśnie pieczeń z dzika. Nie przerwał rozkoszowania się cudownym mięsem, przygotowanym przez jego gosposię Judith. Wiedział, że autorka wycia, poczeka. Wypił kilka łyków znakomitego wina.

– Czy ona nigdy się nie nauczy, żeby tego nie robić kiedy jem? – powiedział w stronę lokaja Johna.

– Tak panie – odparł tamten.

– Co, tak panie. Uważasz, że się nie nauczy?

– Tak panie.

– John idź spać. Dam sobie radę.

Stary mężczyzna pracował dla rodziny Winterów od czasów drugiej wojny światowej. Irytował Malcolma coraz częściej, ale nie wypadało wywalić go na zbity pysk, tylko dlatego, że wciąż powtarzał „Tak panie”.

– Uuuuu – dobiegł ponownie głos z góry.

– Idę, idę – mruknął odstawiając kieliszek.

Poszedł najpierw do swojego pokoju. Założył trzy pary grubych spodni i pięć wełnianych swetrów. Następnie powoli ruszył schodami na piętro. Skradał się z wystraszoną miną, ocierając co chwilę czoło z wyimaginowanego potu. Kiedy znalazł się już na ostatnim stopniu, zza zakrętu korytarza wyłoniła się biała kobieca postać.

– Uuuuu – rozległo się znów.

Malcolm krzyknął i zaczął staczać się ze schodów. Kiedy wylądował na samym dole, legł nieruchomo.

– He, he, he – zachichotała zjawa. – Wystraszył się. Uuuuu.

Głupia cipa. Straszy mnie już od dwudziestu lat i jeszcze nie rozpoznała, że to jeden wielki blef – myślał mężczyzna.

Zjawa była duchem Janet Winter, pra pra pra babki Malcolma. Zginęła w tragicznych okolicznościach. Bardzo lubiła wiśnie, weszła któregoś dnia na drzewo i spadła nadziewając się na szpadel. To nie byłoby jeszcze takie złe, jednak widząc lecąca kobietę, sokoły, których używano do polowań, rzuciły się na nią i wydziobały jej oczy. Na dodatek w pobliżu kręcił się wielki, stary, ślepy pies. Pomylił Janet z sokołami i odgryzł jej obie ręce. Na to wszystko spadł grad wielkości piłek do tenisa i dobił kobietę.

Od tego czasu okoliczni mieszkańcy zaczęli mówić o pojawiającej się zjawie w posiadłości Winterów. Chodziła w porze kolacji i robiła – Uuuuu.

 

Malcolm poleżał jeszcze około pół godziny, rozmyślając o jutrzejszym meczu Arsenalu z Manchesterem. Kiedy dostrzegł, że zjawa odeszła, wstał i poszedł pod prysznic. Janet wycwaniła się od pewnego czasu. Kiedyś starczyło poudawać pięć minut. Potem dziesięć. Ostatnio duch kobiety gapił się na mężczyznę coraz dłużej. Musi coś z tym zrobić. Zabić ją? Nie, w końcu to duch. Cholera. Tak. Po prostu następnym razem nie spadnę – pomyślał.

Tymczasem Janet usiadła na krześle w swoim dawnym pokoju i zaczęła się zastanawiać. Który raz on już spadł? Tysiąc dwieście osiemdziesiąt cztery razy czy tysiąc dwieście osiemdziesiąt pięć? Powinien się już w końcu połamać. Coś tu nie gra. Przechytrzę go jutro.

 

Zbliżał się czas kolacji. Judith przyrządziła znakomite polędwiczki. Malcolm zjadł ponad połowę, kiedy rozległo się znajome – Uuuuu. Dopił wino i ruszył ku schodom. Tym razem nie poszedł się ubrać. Nie miał przecież zamiaru staczać się znów po stopniach. Jak zawsze zakradł się udając strach. Dotarł na ostatni schodek. Cisza. Co jest? – pomyślał. Wyjrzał za zakręt. Pusto. Co ona knuje? Poszedł na sam koniec korytarza. Nadal nie rozlegało się znajome wycie Janet. Otworzył okno i wyjrzał przez nie.

– Uuuuu – usłyszał za plecami.

Tak go to zaskoczyło, że wypadł. Pod oknem rosła wiśnia…Więc wiecie co było dalej. Szpadel, sokoły, pies, grad… Jedyna różnica polegała na tym, że obluzowana dachówka spadła prosto na szyję Malcolma i odcięła mu głowę.

Od tego czasu okoliczni mieszkańcy zaczęli mówić o dwóch duchach pojawiających się w porze kolacji w rezydencji Winterów.

Koniec

Komentarze

Opowiadanko nawet-nawet. Może bez mistrzowskiego rozwinięcia, ale łatwe i przyjemne dość. Ale jest jedna rzecz, która mnie “zdrzaźniła”: Kiedyś starczyło poudawać pięć minut. Oj, nie lubię tej formy…

Czy to jest sygnaturka?

Moim zdaniem to chyba najlepszy z dotychczas opublikowanych Twoich szortów. Historyjka dość zabawna, zrozumiała, mająca ręce i nogi… A nie, przepraszam, ręce zjadły pieski. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wiedział, że autorka wycia, poczeka.

Sympatyczny szort :) W moim osobistym rankingu najlepszym z Twoich tekstów nie jest, bo wciąż miło wspominam Zosię, ale na zaszczytne drugie miejsce w pełni sobie zasłużył :)

 

Bardzo spodobał mi się dialog z lokajem Johnem :D

I że bohater w końcu osiągnął swój cel i nie spadł ze schodów, a jedynie wypadł przez okno :)

 

Wiedział, że autorka wycia, poczeka.

Sympatyczna historyjka, spodobała mi się rozgrywka z duchem.

W odróżnieniu od interpunkcji. Na przykład wołacze, HPL, oddzielamy od reszty zdania przecinkiem.

Babska logika rządzi!

Dużo błędów interpuncyjnych utrudnia czytanie (a przynajmniej mi), a i historia nie porwała.  Ani nie uśmiechła, ani nic. Podobał mi się zaś akapit, opisujący Janet. Przedostatni już nie. 

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Fajny i szybki tekst, ale też bez jakiś szczególnie pamiętliwych momentów. Ot, czytadło na raz.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Zielona koszula podobała mi się nieco bardziej. Interpunkcja leży.

Podoba mi się za to, że nie lejesz wody. Narracja jest fajna i zwięzła, gdyby nie brak przecinków, to czytałoby się bardzo płynnie.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nowa Fantastyka