- Opowiadanie: rybakus - Ziarno Nienawiści

Ziarno Nienawiści

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

zygfryd89

Oceny

Ziarno Nienawiści

Lochy Casternoru

– Nieźle nabałaganiłeś, Gregorze Van Liesterberg – rzekł spokojnym, ale pewnym głosem dowódca straży z Castenoru, przyglądając się uważnie przesłuchiwanemu. – Aż trudno uwierzyć, że służyłeś inkwizycji.

Dowódca niedbale przesunął proste drewniane krzesło i wygodnie na nim usiadł, dając do zrozumienia, że zamierza spędzić dużo czasu ze swoim więźniem. Otton Gelord był poważnym, dobrze wyglądającym człowiekiem, znany z niezwykłej sumienności i dociekliwości podczas przesłuchań. Lubił swoją pracę. Choć może nie był już tak sprawny jak kiedyś, awans pozwolił mu nie martwić się rozwijającą się nadwagą. Teraz tylko wydawał rozkazy, przesłuchiwał i osądzał więźniów.

Okrągły, wąsaty Otton nalał sobie wody z glinianego dzbanka, podniósł kubek do ust, przełknął głośno, po czym powrócił do ulubionego lustrowania wzrokiem siedzącego naprzeciw więźnia. Przesłuchiwanym był półnagi, skrępowany czterdziestoletni mężczyzna, o dobrze zbudowanej postawie i krótko ściętych włosach. Jego twarz, żeby nie ukrywać, nie należała do najpiękniejszych. Ciemne, krzaczaste brwi nadawały złowrogiego wyrazu lazurowym oczom, a wielokrotnie złamany nos świadczył, że nie był to człowiek skłonny rozwiązywać problemy spokojnymi, dyplomatycznymi rozmowami.

– Nabałaganiłeś – powtórzył Otton Gelord. – Zabiłeś sześciu ludzi inkwizycji, uniemożliwiłeś wykonanie egzekucji, tym samym doprowadzając do ucieczki kobiety skazanej za czary. Mało tego, sam oskarżony jesteś o uprawianie magii! Kto by pomyślał? Były inkwizytor Gregor Van Liesterberg. Co za ironia, nieprawdaż?

– Wiesz, że pójdziesz na szafot? – kontynuował, nie przejmując się milczeniem. – Chyba że potrafisz mi to wszystko w jakiś sposób wytłumaczyć.

Ponownie nie doczekawszy odpowiedzi, kontynuował.

– Czyżbyś się już pogodził ze swoim losem? Taa… Jeśli nie chcesz rozmawiać, to może los dziewczynki bardziej cię zainteresuje? Co?

– Wypuśćcie ją – głos Gregora był niski, stanowczy i bardzo nieprzyjemny dla ucha. Otton wzdrygnął się mimowolnie i prawie niezauważalnie. Mimo to bystre oczy Gregora wychwyciły gest.

– Czyli potrafisz mówić – dowódca uśmiechnął się wyraźnie zadowolony. – Powiedz mi, dlaczego to zrobiłeś?

Przesłuchiwany nadal uparcie powstrzymywał się od odpowiedzi.

– Ludzie na murach gadają, że widzieli, jak przemieniasz się w wilka – Otton niewzruszony milczeniem, jakby od niechcenia, rzucił stwierdzenie do Van Liestenberga.

– A myślisz, że po co mi ta śmieszna obroża? – więzień wskazał brodą na metalową obręcz oplatającą jego szyję. Ta jeżyła się ostrymi posrebrzanymi bolcami skierowanymi do wewnątrz.

– Więc jesteś wilkiem. Jesteś magiem? W jakim celu dostałeś się do inkwizycji?

– Wypuść dziewczynę, inaczej niczego się nie dowiesz.

– Pamiętaj, że to ja stawiam warunki – powiedział lekko poddenerwowany Gelord.

– W dupie mam twoje zasrane warunki. Jeśli nie dasz mi gwarancji, że dziewczyna jest bezpieczna, lepiej licz się z tym, że spędzisz tu ze mną dużo czasu, a i tak niczego ze mnie nie wyciągniesz.

– Doprawdy? – uśmiechnął się Otton, a uśmiech ten był nad wyraz przerażający. – Zapewniam cię, że nie zamierzam marnować czasu. Jeżeli nie będziesz współpracował, zmienimy metody przesłuchania. Wtedy zaczniesz inaczej mówić. A co do dziewczyny? Hmm… Na razie mogę powiedzieć, że jest bezpieczna.

Gregor spojrzał prosto w oczy dowódcy, starając się wychwycić jakiekolwiek oznaki kłamstwa. Nie znalazł.

– Nie jestem magiem, a wilkiem stałem się długo po tym, jak zostałem inkwizytorem.

– Mów! Powiedz, jak to się stało?

– Myślałem, że interesuje cię, dlaczego zabiłem tych nowicjuszy?

Otton Gelord podniósł się, uderzył pięścią w stół i pochylił się nad Gregorem, po czym mocno ścisnął jego przykute do krzesła ręce.

–Nie zapominaj, że to ja zadaję pytania, i że to ty masz kłopoty, nie ja! – wysyczał przez zęby, plując na Gregora, po czym puścił go i ponownie usiadł na drewnianym krześle, odzyskując panowanie. – Chcę wiedzieć wszystko. Dotrzemy także do sprawy nowicjuszy. Z tego co mi wiadomo, nigdzie się nie wybierasz w najbliższym czasie.

– Nie strasz – odparł Gregor, wpatrując się w oczy dowódcy. – Jutro i tak mnie stracicie.

– Ja tu stanowię prawo. Przekonaj mnie! Wytłumacz co się tam stało, a być może puszczę cię wolno.

– Nie uwolnicie mnie, dobrze o tym wiem. Sam wielokrotnie przesłuchiwałem oskarżonych i znam twoje metody. Zresztą, mało mnie obchodzi co zrobisz – odparł, zmieniając taktykę. – Zrób ze mną co tam chcesz, opowiem ci wszystko, tylko wypuść dziewczynę.

–  Przemyślę to – zgodził się Otton.

– To wszystko zaczęło się w 1477 roku niedaleko Rister Moren…

 

I

Wioska niedaleko Rister Moren płonęła. Niebo było niemal całkowicie zakryte przez gęste kłęby czarnego dymu, a ostry smród spalenizny nieustannie drażnił nozdrza jeźdźców. Odziana w czerwień inkwizycja siała zniszczenie, paląc domostwa i bezlitośnie mordując mieszkańców. Ludzie z wioski biegnąc w panice krzyczeli, próbując ocalić cokolwiek z ich majątku. Na próżno. Z rozkazu Wielkiego Mistrza inkwizycji, Urgona von Hanora miejsce to miało zniknąć z powierzchni ziemi. Urgon uzasadnił swoją decyzję, twierdząc, że mieszkańcy wioski dawali schronienie czarownikom i nekromantom. Inkwizytorowi Van Liesterbergowi nie przeszkadzało to, czy oskarżenia wobec wieśniaków były prawdziwe, czy też zniszczenie wioski miało wyłącznie służyć przestraszeniu tych, którzy udzielali schronienia heretykom. Liczył się jedynie odgórny rozkaz, a dla nowicjuszy najważniejsze było wykonanie rozkazu Van Liesterberga.

Gregor różnił się od pozostałych inkwizytorów. Dosiadając rosłego gniadosza, nie tylko obserwował masakrę jak wszyscy inni. Ten inkwizytor aktywnie uczestniczył w tego rodzaju przedsięwzięciach. Jeździł, nadzorował, zabijał i dobijał.

– Dawać tę ździrę! – Usłyszał z pobliskiej chaty, spod której już od dawna buchał czarny jak smoła, duszący dym. – Ciekawe co ta wiedźma ma pod kiecą! Dawaj ją, tylko zaknebluj psia mać pysk, żeby klątwy jakiejś nie rzuciła.

– Nie drzyj się, idioto, bo cię inkwizytor usłyszy. Wiesz, jaki on jest.

Gregor lekko dźgnął konia ostrogą i zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku, z którego dobiegały głosy. W niewielkiej odległości od chaty, pośród kłębów dymu, zauważył dwie wyłaniające się sylwetki nowicjuszy.  Przez ułamek sekundy przyglądał się, jak obaj ciągnęli po ziemi wrzeszczącą i wyrywającą się rozpaczliwie resztkami sił dziewczynę. Czekał, aż chłystki zorientują się, jak szybko ziściły się ich przypuszczenia. Gdy w końcu dotarło do nich, w jakiej sytuacji się znaleźli, w jednym momencie, jakby na nieme polecenie, puścili dziewczynę i wyprostowali z przerażenia. Dziewczyna, nie czekając ani chwili, natychmiast zerwała się i schowała za stojącymi nieopodal beczkami.

– Zapomnieliście, że inkwizycja nie toleruje gwałtów, panowie? – zapytał niskim, nieprzyjemnym, ale spokojnym i opanowanym głosem. – Czy naprawdę mam wam o tym przypominać? Dostaliście rozkazy, więc je wykonujcie! Przypominam również, że w naszym fachu nie akceptujemy samowolki i dążenia do zaspokajania osobistych zachcianek, czy raczej zwierzęcych popędów – wymamrotał, cedząc słowa niczym regułkę.

Widząc, że nadal stoją oniemiali, ryknął.

– Czy jesteście głusi?! Chcecie bym wam przypominał, jak traktujemy gwałcicieli?! Zmiatać mi stąd! Już! 

– Tak jest! – odpowiedzieli jednocześnie, po czym w mgnieniu oka zniknęli z pola widzenia inkwizytora.

Gregor wyciągnął chustę i zakrył nią usta, chroniąc się przed toksycznym powietrzem, które pozbawiało go oddechu. Zeskoczył z konia i zdecydowanym krokiem skierował się w stronę imponującego muru beczek. Mrużąc oczy, przemierzał gęste, ciemne kłęby dymu, które przesiąkały okropnym smrodem. W miarę jak się zbliżał, jego spojrzenie niespodziewanie napotkało rozczochraną, brudną i poobdzieraną dziewczyną. Widok mężczyzny natychmiast skłonił ją do przytulenia się do beczek, chowając się w ich cieniu. Przerażona wyciągnęła jedną dłoń przed siebie i szybkimi, niedbałymi ruchami nakreśliła palcem znak na ziemi.

– Przejdź przez to, a zginiesz na miejscu – wyszeptała chrapliwie, nie mogąc dobyć z siebie głosu, mimo to jej ostrzeżenie zabrzmiało jak szept z innego świata, pełen niebezpieczeństwa i przestrogi.

Gregor spojrzał na nią z politowaniem. Wiele razy widział podobne znaki i słyszał groźby, które miały go odstraszyć. Przez lata pełnienia funkcji inkwizytora zdążył przywyknąć do tego typu sytuacji i nauczył się ignorować tego rodzaju ostrzeżenia. Jego głęboko zakorzeniona wiara w moc i wsparcie ze strony Świętej Inkwizycji dawała mu pewność i poczucie bezpieczeństwa w obliczu wszelkich mrocznych mocy.

– Jestem inkwizytorem Świętej Inkwizycji – odrzekł Gregor z pewnością w głosie. – Zostałem namaszczony przez Stwórcę, by walczyć z czarami i gusłami. Moja misja jest święta, twoje czary na mnie nie zadziałają.

Dziewczyna zdecydowanie zaprzeczyła jego słowom, poruszając energicznie głową.

– To nieprawda, kłamco! – oponowała gwałtownie, jej oczy wyrażały stanowczość i zdecydowanie. – Nic cię nie ochroni. Inkwizycja nie posiada takiej władzy. To wszystko iluzja, w którą sami wierzycie. Znaki są prawdziwe, a moje czary mają moc.  Ostrzegam cie!

– Uratowałem cię przed tymi dwoma gnojkami, ale i tak muszę cię zabić. Widzę, że jesteś wiedźmą. Bezbożnym wybrykiem natury. Dla takich jak ty nie ma miejsca na tym świecie – oznajmił Gregor stanowczo, patrząc na nią pozbawionym wszelkich uczuć spojrzeniem.

Postawił pewnie stopę na nakreślonym znaku, który nagle zalśnił purpurowym światłem, by następnie w mgnieniu oka się rozpłynąć. Kobieta, widząc co przed chwilą się stało, jeszcze bardziej przylgnęła do beczek, trzęsąc się ze strachu. Z jej ust wydobył się zniekształcony, przeraźliwy krzyk.

– Oszukują was! Buty macie pokryte materią antymagiczną! – wykrztusiła ze zdławionym głosem. – Nie jesteście namaszczeni, a inkwizycja sama posługuje się magią!

Gregor nie zamierzał dawać wiary słowom wiedźmy. Był oddanym inkwizytorem i wierzył w swoje zadanie. W odpowiedzi na jej oskarżenia odparł zdecydowanie:

– Bluźnisz, wiedźmo! Z rozkazu Wielkiego Mistrza Świętej Inkwizycji, Urgona von Hanora, za uprawianie magii i bluźnierstwo skazuję cię na śmierć!

Jego słowa były pełne stanowczości i przekonania. Nie było dla niego miejsca na litość wobec tych, którzy naruszali zakazy i przekraczali granice. Jego obowiązkiem jako inkwizytora było egzekwowanie sprawiedliwości i oczyszczanie świata z wszelkich mrocznych sił. Wyciągnął miecz z pochwy i uniósł go, gotowy oddać ostateczny cios. Jednak zanim ostrze opadło, kobieta przemieniła się w wielkiego czarnego psa, strasząc ostrymi jak brzytwa zębami. Mimo to walka nie trwała długo. Pies przewrócił inkwizytora, ale ten w ostatniej chwili zdołał zasłonić się mieczem. Bestia nadziała się na ostrze i natychmiast powróciła do swojej ludzkiej postaci.

Gregor zrzucił z siebie zakrwawione ciało kobiety, podniósł się i z nieukrywaną satysfakcją przypatrywał się wiedźmie, która w konwulsjach wydawała przeraźliwe dźwięki i wypluwała czarną krew.

– Obyś poznał prawdę, rycerzu – wyszeptała trzęsącymi się ustami. – Ziarno Nienawiści zostało zasiane. Ciekawe, po której ze stron staniesz, gdy wzejdą plony.

Gregor stanął nad jej ciałem, gotowy do ostatecznego ciosu. Podniósł miecz, jednak w ostatnich chwilach życia wiedźma chwyciła go za łydkę. Nagle inkwizytor poczuł, jak ogromna fala gorąca przelatuje przez niego i osiada gdzieś głęboko w jego klatce piersiowej. Fala ustąpiła tak szybko, jak się pojawiła.

– Coś ty mi zrobiłaś?! – zapytał Gregor gwałtownie, ale nie otrzymał odpowiedzi. Kobieta już nie żyła. 

Lochy Casternoru

– Od tamtej pory nic już nie było takie, jak kiedyś – opowiadał Gregor Van Liesterberg. – Początkowo co noc śniłem, że biegnę przez las. Miałem wilcze łapy, węch tropiciela. Byłem szybki i silny. Ale to nie był sen. Zapachy były bardzo prawdziwe, obrazy w pamięci nadzwyczaj realne. Budziłem się w różnych miejscach, nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Jeździłem po klasztorach i szukałem ksiąg o przemianach ludzi w zwierzęta. Najpierw myślałem, że jestem wilkołakiem, ale to było niemożliwe. Potem jakaś książka, której tytułu nie pamiętam, wpadła mi w ręce i znalazłem tam opis idealnie pasujący do tego, co się ze mną działo. Dotarło do mnie, że jestem metamorfem. Jednej nocy, gdy wszyscy spali, wyobraziłem sobie, że przemieniam się w wilka. I wtedy zobaczyłem, jak moje dłonie pokrywa sierść, jak zmieniają kształt. Wszystko działo się szybko i bezboleśnie. Przestraszyłem się. Uświadomiłem sobie, że zostałem przeklęty. Zacząłem się z tym ukrywać.

W mrocznych i wilgotnych lochach o surowych, ciemnych ścianach, tańczyły odblaski płonących pochodni. Otton Gelord skupiał się na więźniu, przyglądając mu się uważnie.

– Nic dziwnego. Ale musiałeś kiepsko się ukrywać, skoro teraz masz na szyi tę obrożę. Twierdzisz, że stałeś się wilkiem przez przypadek? Nie jesteś magiem? Nie szpiegowałeś dla nich?

– Nie zrozumiałeś czegoś? – Gregor spojrzał prosto w oczy Ottona. – Czy mam powtórzyć jeszcze raz? Nie, nie jestem magiem, nie byłem szpiegiem. Nie chciałem też zostać metamorfem.

Dowódca pogładził wąsy, nie odrywając wzroku od więźnia. Jego okrągła, czerwona twarz nie wyrażała żadnych emocji.

– Zapewne wykorzystywałeś swój dar? – kontynuował pytania Otton.

– A czy ty byś tego nie zrobił? Oczywiście, że wykorzystywałem. Miałem przewagę. Przecież potężny wilk, niemal jak niedźwiedź, budził strach i wywoływał podziw. Byłem niezwykle szybki, a moje wyostrzone zmysły działały niezawodnie, wręcz doskonale.

– Więc jak to się stało, że cię wylali? – zapytał Otton, a na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech. Było widać, że nie przepadał za inkwizycją.

– Po dwóch latach zainteresowany moimi poczynaniami, Wielki Mistrz Urgon wezwał mnie do siebie. Zauważył moje wyjątkowe osiągnięcia i chciał poznać mój sekret. Wtedy myślałem, że odkrycie mojej tożsamości otworzy mi drzwi do tajnych misji, że awansuję i będę mógł wślizgnąć się między podobnych sobie, niszcząc ich od wewnątrz. Dlatego bez wahania powiedziałem mu prawdę. Niestety, moje oczekiwania okazały się absurdalne. Wielki Mistrz był rozczarowany, że tak długo ukrywałem tę tajemnicę. Usunął mnie ze stanowiska i wygnał. Mógł mnie zabić, ale zdecydował się mnie oszczędzić pod warunkiem, że nie będę stał na drodze inkwizycji.

– Ostatecznie złamałeś przysięgę – odparł dowódca, wyciągając nogi na stolik i krzyżując ręce na brzuchu. – Za to powinieneś umrzeć z rozkazu Wielkiego Mistrza.

– Miałem swoje powody.

– Oby były pierońsko mocne – zaśmiał się Otton. – Oj, ciężko będzie ci się z tego wytłumaczyć. Oj, ciężko.

– A ta dziewczyna, z którą tu przyjechałeś to kto? – kontynuował po chwili ciszy. – Ładniutka ta twoja czarnulka. Ile może mieć lat? Czternaście? Mniej?

– Masz ją wypuścić.

– Niestety, wybacz, ale nie masz prawa mi rozkazywać – odparł dowódca, drapiąc się w nos. – Jeszcze nie wiem, kim ona jest. No co? Nie spoglądaj na mnie w ten sposób. Wiem, powiedziałem, że ją uwolnić, ale sam zrozum. Może to wiedźma? Może posiada informacje, których nie powinna znać?

– Nie jest wiedźmą i nic nie wie. Pomagam jej dowiedzieć się kim jest.

– A co się stało? – zainteresował się Otton. – Straciła pamięć?

–  Na to wygląda. Gdy ją spotkałem, nie pamiętała skąd się wzięła i co się wydarzyło. Znała tylko swoje imię.

– Opowiedz mi o tym.

– To było trzy miesiące temu, w roku 1479…

 

II

Na zasypanym śniegiem leśnym trakcie widniał ślad po kołach kupieckiego wozu i świeże odciski końskich kopyt. Gregor już od dłuższego czasu podążał tym tropem. Jego zapasy prowiantu mocno się uszczupliły, a droga do miasta była jeszcze bardzo daleka. Las Darhan, przez który podróżował był jednym z potężniejszych i najstarszych w całym Vegdarburgu. Wjeżdżając weń z zamiarem wyjechania z drugiej strony potrzeba było przeszło całej doby. Tutejsze drzewa były niesamowicie rosłe i gęsto usadowione. Samotne podróżowanie przez stary Darhan było nie lada wyzwaniem. Nader często do miast okalających las doniesienia o napadach, które miały miejsce nie tylko nocą, ale również w biały dzień. Dlatego krzyki i dźwięk uderzanych o siebie mieczy dobiegające z dali, prawie Gregora nie zaskoczyły. Bez wahania pospieszył w kierunku wrzasków. Dźwięki niosły się leśnym echem bardzo daleko, donośnie i wyraźnie. Zamach mógł się odbywać zarówno za pierwszym, najbliższym zakrętem, jak i za piątym czy dziesiątym. Gregor galopował na koniu, jednocześnie będąc gotowym do ataku. Gdy w końcu dotarł na miejsce, ukazał mu się obraz masakry. Wóz, a wokół niego zmasakrowane ciała oraz ogromne ilości krwi, plamiące czerwienią olśniewająco biały śnieg. Energicznie zeskoczył z konia i podbiegł do kupca, który dogorywał, oparty o koło wozu. Mężczyzna obiema rękami zakrywał rozcięty i ociekający krwią brzuch, z którego wydobywały się parujące na zimnie wnętrzności. Gdy ujrzał Gregora, z wielkim wysiłkiem uniósł rękę, wskazując kierunek, z którego dochodziły krzyki ofiar. Następnie stęknął, charknął i obficie splunął krwią. Nie potrzeba było dłuższych wyjaśnień. Inkwizytor natychmiast ruszył w wskazanym kierunku. Przebijając się przez gęste krzewy, słyszał, jak głosy milkły jeden po drugim, aż w końcu zupełnie ucichły. Spóźniłem się – pomyślał. – Jest już za późno.

Wybiegł na niewielką polankę. Przed jego oczami ukazał się kolejny obraz zakończonej niedawno rzezi. Wszędzie leżały porozrzucane ciała uzbrojonych mężczyzn, których twarze utkwione były w powykrzywianych, spazmatycznych grymasach bólu. Krew. Cała polana była zalana żywo-czerwoną posoką. Ale to, co przykuło jego wzrok i jednocześnie najbardziej zadziwiło, było skulone, małe, cicho płaczące dziewczę znajdujące się w samym centrum tej makabrycznej sceny. Gregor przez chwilę się wahał, ale postanowił podejść do niej. Dziewczynka miała długie, kruczoczarne włosy opadające jej na twarz. Była odziana w sięgający kolan zimowy kaftanik z kapturem wykonanym z cielęcej skóry.

– Czy coś ci jest? – zapytał dziewczynkę, jednak nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Nie drgnęła nawet. Nie zareagowała w żaden sposób na jego obecność.

– Kim jesteś? – Przykucnął, by odgarnąć włosy z jej zapłakanej twarzy. Znów nie odpowiedziała.

Miała małą, bardzo ładną twarz, nie mogła mieć więcej niż trzynaście lat. Z jej dużych zielonych oczu kaskadami lały się wielkie jak grochy łzy. Była przerażona.

– Kto to zrobił? – Wskazał na porozrzucane ciała. Zadał pytanie przeczuwając, że i tak nie doczeka się odpowiedzi. – Nie możesz tutaj zostać.

Wziął bezwładną dziewczynkę na ręce i zdecydował się wrócić w kierunku traktu. Gdy dotarli na miejsce, kupiec przy kole już nie żył. Jego zastygła twarz z wybałuszonymi do granic możliwości oczami i otwarte usta wyglądały potwornie. Na jego opuszczonych rękach, zwijały się okrwawione i orzygane jelita. Gregor posadził dziewczynkę na wozie, a sam przeszedł na tył, aby przyjrzeć zawartość pojazdu. Po chwili w dłoniach trzymał ciepły, szary, filcowy koc, który starannie owinął wokół dziewczynki. Ciała kupców usunął z drogi, pozostawiając tylko krew, która była jedynym, niemym a zarazem krzyczącym świadkiem masakry. Odmówił krótką modlitwę za dusze zabitych, a następnie zaprzągł swojego konia do wozu. Nie wiedząc, co jeszcze może zrobić, usiadł obok dziewczynki, chwycił lejce i ruszyli w drogę.

Wyczuwając ciepło koca, który otulał ją, czarnowłosa dziewczynka trochę się uspokoiła i zaczęła spoglądać na Gregora od czasu do czasu. Nie umknęło to jego uwadze, dlatego postanowił spróbować ponownie wyciągnąć od niej jakiekolwiek informacje.

– Powiesz mi, co się wydarzyło na polanie? –zapytał, starając się otrzymać odpowiedź.

– Nie wiem – odpowiedziała po chwili namysłu.

– A więc co tam robiłaś?

– Nie wiem – powtórzyła.

– Słucham?

– Znaczy się, nie pamiętam.

– Kim jesteś? – Nie rezygnował, postanawiając zacząć pytania od tych podstawowych.

– Nie wiem… Nie pamiętam – odpowiedziała z dezorientacją.

– A co wiesz? – zapytał z nadzieją.

 – Nie wiem – powiedziała zrezygnowana.

Po tej ostatniej odpowiedzi Gregor Van Liesterberg w końcu się poddał i przestał zadawać dalsze pytania.

Niebo pociemniało, a dzień chylił się ku zachodowi, gdy na leśnym trakcie ujrzeli malutką, przygarbioną, zakapturzoną postać. Nie wiedząc czemu, momentalnie zrobiło się potwornie zimno, a z chrap konia zaczęły wydobywać się gęste kłęby pary. Nawet gruby koc, którym okryta była dziewczynka, zaczął zawodzić. Postać nie ruszała się. Stała na środku drogi, zagradzając przejazd, tak jakby wyczekiwała właśnie ich. Gregor pociągnął za lejce, wstrzymując gniadosza. Czarnula przysunęła się do niego, poszukując odrobiny ciepła. Malutka postać, ciągle nieruchoma jak posąg z marmuru, podniosła oczy. Patrzyła na nich.

– Zejdźcie z drogi – odezwał się niezbyt uprzejmie Van Liesterberg.

– Witaj, Wilku – odpowiedziała postać, a spod jej kaptura jasno zalśniły żółte, wielkie oczy.

– Skąd wiesz? – zapytał Gregor, wyraźnie zaskoczony.

– Widzę i czuję – odparł skrzekliwym głosem stworek.

– Kim jesteś i czego chcesz?

– Moja tożsamość nie ma znaczenia – odrzekł potworek. – Ważne jest to, co mam ci do przekazania, Wilku. Ziarno Nienawiści zmieni świat jaki znasz. Krwawić będzie ziemia, a strumienie krwi wyleją się szeroko. Widziałem napad. A ta dziewczyna… Czy wiesz, kim jest?

– Byłeś tam? To ty ich zabiłeś? Co się tam stało?

– Byłem tam, ale nic nie uczyniłem – skrzeczał potworek. – Rabusie napadli na kupców i ich zabili. Jeden z nich dostrzegł ludzkie dziecko, które obserwowało ich zza drzew. Pogonili za nim. Potem przyjechałeś ty.

– Kto zabił rabusiów? I kim jest ta dziewczyna? – Gregor stawał się coraz bardziej niecierpliwy.

– Nie wiesz? – zagadnął skrzekliwym głosem stworek. – Ziarno Nienawiści dojrzewa. Gdy nadejdzie czas, wykiełkuje i zmieni świat, jaki znasz. Casternor… Jedź do Casternoru. Tam odkryjesz prawdę.

– Nie rozumiem – wyznał zirytowany Gregor. – Czego mam się dowiedzieć? O jakim ziarnie mówisz?

– Casternor… Dziewczyna… – to były ostatnie słowa tajemniczego stworzenia. Po nich stworek odwrócił się powoli i stawiając kolejne kroki, rozpłynął się w powietrzu. Gregor i dziewczynka długo przyglądali się temu miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał potworek o skrzekliwym głosie. Wreszcie Gregor odwrócił się i powiedział:

– Jedziemy do Casternoru. To daleko. Jak mam się do ciebie zwracać? Czy masz jakieś imię?

– Elena – odparła pewnie dziewczynka.

 

Lochy Casternoru

– Przez całą drogę zadawałem jej różne pytania – mówił Gregor, siedząc przykuty do niewygodnego krzesła. – Pytałem o rodziców, co się z nimi stało, ile ma lat, co robiła w lesie. Zawsze odpowiadała tak samo: "Nie wiem, nie pamiętam". Nie mogłem jej tam zostawić, ale też nie mogłem się nią zajmować. Ten zakapturzony stwór coś wiedział. Musiałem tu przyjechać. To tu mam znaleźć odpowiedź na moje pytania, lub przynajmniej jej część. Powiedz mi, gdzie ona teraz jest?

– Nic jej się nie stało – odparł jak zawsze Otton Gelord, patrząc na rytmicznie rozpryskujące się o posadzkę, spadające z sufitu krople wody. – Jest cała i zdrowa, nie musisz się martwić. Mówisz, że podróżowałeś wozem? Ciekawe… Więc do morderstwa nowicjuszy, parania się magią i uwolnienia skazanej na śmierć wiedźmy musimy dodać jeszcze uprowadzenie wozu kupieckiego.

Gregor wymownie spojrzał na dowódcę.

Otton uśmiechnął się i wygodniej rozłożył nogi, dając do zrozumienia, że bawi się o wiele lepiej niż Gregor.

– A co zrobiłeś z wozem? Przecież nie miałeś go w chwili, gdy wpadłeś nam w ręce – zapytał.

– Nie, nie miałem – zgodził się przesłuchiwany. – Jechaliśmy do Casternoru, ale byliśmy w Darhan. Aby tu dotrzeć, trzeba przejechać przez Tarligę, Verberg, skręcić na północny zachód przez Amotris, a potem Ferstburg i Sowinberg.

– Znam geografię, panie Van Liesterberg. Nie pytam, jak tu dotrzeć, tylko co zrobiłeś z wozem.

– Oddałem go kupcom z Tarligi – odpowiedział Gregor. – Za małą opłatą.

– Czyli niczego nie wziąłeś dla siebie? – drążył Otton. – Nic, absolutnie nic?

– Trochę jedzenia dla mnie i dziewczyny – przyznał Gregor.

– Oj, Gregor – Otton Gelord spojrzał na przesłuchiwanego, na jego twarzy pojawił się niemiły uśmiech. – Śmiem podejrzewać, że popełniłeś więcej zbrodni podróżując tutaj. Ale dość tego. Opowiedz mi o nowicjuszach.

– Przecież nie dowiesz się niczego, co by odmieniło twoje zdanie. Doskonale zdaję sobie sprawę, że mnie nie wypuścicie. Powiedz mi, co zamierzacie zrobić z Eleną?

– A skąd wiesz, że cię nie uwolnimy? – Ironiczny uśmiech nie schodził z twarzy dowódcy, nawet na chwilę. – Co inkwizytorskie należy się inkwizycji, co miejskie miastu. Jeśli zaś chodzi o Elenę, dziewczyna zostanie najpewniej oddana do klasztoru pod opiekę.

– Więc będę tu czekać na rozkazy Wielkiego Mistrza Urgona? – zapytał Gregor.

– Nie martw się tym teraz. Skończ opowieść. Ta część historii najbardziej mnie interesuje. Od twoich słów będzie zależał wyrok. Postaraj się więc, dobrze ci radzę – odrzekł Otton.

– Dobra – rzekł stanowczo Gregor, spoglądając prosto w oczy Ottona. Tym razem dowódca lekko zesztywniał, a mina nieco mu zrzedła. – Wszystko ci powiem. Potem możesz zrobić ze mną, co zechcesz. Ale jeśli dziewczynie stanie się krzywda, chociażbym miał umrzeć, znajdę cię i zabiję.

Otton Gelord nie odpowiedział, tylko spoglądał w oczy Gregora, wiedząc, że jest zdolny do wszystkiego.

 

III

Nad ranem, gdy pierwsze promienie słońca oświetlały utwardzoną drogę do miasta, jeden z krążących wokół nowicjuszy inkwizycji dostrzegł ruch w oddali. Jego spojrzenie natychmiast skierowało się w stronę zbliżających się przybyszów. Na wysokim, brunatnym koniu jechała mała czarnowłosa dziewczynka, a za nią siedział rosły zakapturzony mężczyzna. Pozostali nowicjusze, w skupieniu, pracowali nad ostrzeniem drewnianego pala, który miał być narzędziem egzekucji dla oskarżonej o czary kobiety. Skazana była przywiązana do drzewa, a na jej twarzy malował się brud i posiniaczenia.

Jadący traktem zbliżyli się do szóstki nowicjuszy. Starali się nie zwracać uwagi ani na nich, ani na kobietę, ani też na zawzięcie strugany pal. Nie mogli przypuszczać, że to właśnie owa kobieta spowoduje zamieszanie i będzie przyczyną ich późniejszych kłopotów. Gdy tylko przywiązana do wielkiej brzozy kobieta zauważyła dziewczynkę, natychmiast otworzyła szeroko zdumione oczy i krzyknęła.

– Dziecko, pomóż mi! Błagam! Pomóż mi!

Dziewczyna odwróciła głowę w stronę domniemanej wiedźmy i spojrzała na nią swymi jadowicie zielonymi oczami. Jednak niemal natychmiast mężczyzna odwrócił jej głowę, dając do zrozumienia, by nie zwracała uwagi na to, co się dzieje.

– Zamknij mordę, czarcia wywłoko! – odparł jeden z nowicjuszy, po czym zdzielił kobietę stalową rękawicą. Krwiak na jej twarzy pękł i zalał policzek krwią. – Nikt ci już nie pomoże!

Kobieta wydawała się niezrażona bólem rosnącej i krwawiącej rany. Bez skrupułów splunęła na oprawcę, starając się zebrać jak najwięcej śliny.

– Ziarno jest blisko – rzekła, nie spoglądając na nowicjusza, ale na dziewczynkę jadącą na koniu. – Ziarno zasiane przez nienawiść.

Jedynym, który zareagował na te słowa, był mężczyzna siedzący obok dziewczyny. Natychmiast zatrzymał konia i spojrzał na kobietę.

– Co powiedziałaś? – zapytał, a jego głos przywodził na myśl dwie trące o siebie piły.

– Nie interesuj się, człowieku – odparł nowicjusz, przecierając twarz dłonią. – Nie mieszaj się w sprawy inkwizycji.

– Ta kobieta wie coś, co mnie interesuje – odparł mężczyzna, zeskakując z konia i odrzucając kaptur do tyłu. Reakcja była natychmiastowa.

– Znam cię! – Powiedział nowicjusz, a na jego pryszczatej twarzy na ułamek sekundy pojawił się cień strachu. – Byłeś inkwizytorem. Gregor Van Liesterberg?

– We własnej osobie – odparł Gregor. – Odsuń się i pozwól mi zadać jej kilka pytań.

– Mamy rozkazy, panie, a z tego, co wiem, macie zakaz ingerowania w nasze sprawy.

Gregor nie zważając na nowicjusza, zwrócił się do skazanej.

– O jakim ziarnie mówisz? Co wspólnego ma z tym ta dziewczyna?

– Czy nie wyraziłem się jasno? – pryszczaty nowicjusz zatrzymał Gregora, kładąc rękę na jego piersi. Inni nowicjusze przestali zajmować się palem i teraz stali z rękami przy rękojeściach swoich mieczy, powoli otaczając Gregora.

– Zdejmij rękę, zanim ci ją złamię ­ – powiedział przez zęby były inkwizytor.

– Znam rozkazy wobec twojej osoby. Masz się nie mieszać. W innym przypadku czeka cię śmierć.

Gregor ujrzał jak pozostała piątka nowicjuszy wyciąga ostrzegawczo miecze.

– Jeśli zaatakujecie, to zginiecie – odparł zdecydowanie, spoglądając z politowaniem na pryszczatego nowicjusza.

– Słyszycie bracia? – zaśmiał się jeden z piątki. – Grozi nam! Nas jest kupa, a on sam jeden.

– Odstąpcie. Nie chcę waszej śmierci. Pozwólcie mi tylko łaskawie z nią porozmawiać.

– Nie rozumiesz, że ci nie wolno, ty tępy padalcu? – wtrącił się inny nowicjusz.

– Elena, odsuń się! – krzyknął Gregor.

Po tych słowach przemienił się w wilka o imponujących rozmiarach, wielkiego jak niedźwiedź. Pryszczaty nowicjusz upadł przerażony do tyłu, a pozostała piątka cofnęła się o trzy kroki, zasłaniając się wzajemnie.

Olbrzymi wilk przeszedł obok pryszczatego nowicjusza i jednym mocnym ruchem przeciął węzły, które więziły wiedźmę, pozostawiając na drzewie ślady po ostrych szponach. Gdy skazana została uwolniona, nowicjusze, wyrywani z początkowego osłupienia, stanęli do walki.

– Stój, potworze, albo zginiesz! – zawołał głupio najniższy z szóstki.

Wilk odpowiedział przeciągłym i przerażającym warknięciem. To jednak nie zatrzymało nowicjuszy. Wszyscy jednocześnie naskoczyli na bestię. Pierwszy, który próbował dosięgnąć wilka mieczem, został złapany w szczęki. Drugiemu zaś wilk odgryzł głowę. Nowicjusze desperacko machali mieczami, próbując zranić potwora, ale żaden cios nie był na tyle szybki, by go skrzywdzić. Kolejny śmiałek został rozszarpany jednym precyzyjnym ruchem przednich łap. Czwarty z nich został uderzony z taką siłą, że upadł na własnoręcznie strugany pal, nadziewając się nań. Siedząca na koniu i przyglądająca się makabrycznej scenie Elena, zasłoniła uszy odwróciła wzrok i spojrzała w kierunku murów miasta. Przypadkowo dostrzegła, jak jeden ze strażników, pilnujących bramy, zobaczył zajście i pobiegł zaalarmować pozostałych wartowników.

– Gregor! – krzyknęła wskazując na miejsce, w którym przed chwilą zniknął strażnik.

Wielka bestia spojrzała tam i natychmiast zrozumiała. Szybko szarpnęła pryszczatego i wyrzuciła go w powietrze, po czym z całej siły naskoczyła na niego, miażdżąc klatkę piersiową. Ostatniemu w pośpiechu wilk odgryzł gardło.

Gdy brama się otworzyła i wybiegło z niej trzydziestu strażników dzierżących piki, miecze i kusze, Gregor już był na powrót człowiekiem. Stał samotnie pośród zmasakrowanych ciał nowicjuszy. Odwrócił się, spojrzał na drzewo, do którego była przywiązana wiedźma, i z nikłym zaskoczeniem zauważył, że ślad po niej zniknął.

– Stój! Poddaj się! – wrzasnął jeden ze strażników. – Jesteś otoczony. Nie stawiaj oporu, w przeciwnym razie ty i dziewczyna zginiecie.

Gregor nie stawiał oporu. Wiedział, że w obliczu takiej siły nic by nie osiągnął, nawet będąc wilkiem.

– Skuć go! I załóżcie mu tę obrożę po Frandelu. Może i tym razem się spisze.

 

Lochy Casternoru

– To by było wszystko – zakończył opowieść Gregor. – A tak z ciekawości, kim był Frandel?

– Wilkołakiem – odparł Otton. – Tę obrożę, którą masz na sobie, zrobiliśmy zaraz po tym, jak go złapaliśmy. Ostrzegliśmy go, by się nie przemieniał, w innym przypadku posrebrzane kolce go zabiją. Krzyczał coś, że nie ma wpływu na to, kiedy dokonuje się przemiana, ale nie bardzo się tym przejmowaliśmy, aż do pierwszej pełni… Ale tobie, jak mi wiadomo, udaje się przemieniać według własnego uznania, więc śmiem twierdzić, że podobne problemy cię nie spotkają.

Gregor nie przejął się ostatnim zdaniem.

– Opowiedziałem ci wszystko, o co pytałeś. Co teraz?

– Tak, opowiedziałeś. I wydaje się, że zabiłeś ich jedynie po to, aby dowiedzieć się, jaki związek ma dziewczyna z tym, jak to nazwałeś… "Ziarnem Nienawiści". Czy tak?

– Od trzech lat – Gregor wyprostował się na niewygodnym krześle i zbliżył twarz do dowódcy, ile tylko mógł. – Od trzech lat słyszę o tym "Ziarnie Nienawiści". Wszyscy, którzy o nim mówili, uważają je za coś niezwykle ważnego. Elena ma z nim związek, jest kluczem do odpowiedzi. To ziarno ma odmienić świat, w którym obaj żyjemy. Nie wiem tylko, czy na lepsze, czy wręcz przeciwnie.

Otton Gelord przez chwilę spoglądał w zimne, niebieskie oczy metamorfa, po czym wstał i przeciągnął się.

– Wiesz co? Gonisz za wróżbami i przesądami, Gregorze – odpowiedział, podchodząc do metalowych drzwi. – To nie jest zbyt rozsądne. Zwłaszcza w obecnych czasach, kiedy za zbieranie ziółek można pójść na stos.

– A co z dziewczyną? – zapytał, dostrzegając, że dowódca zamierza opuścić pomieszczenie.

– Idź spać, Gregorze. Jutro wszystko się wyjaśni.

Zapukał w metalowe drzwi. Po chwili odtworzyło się malutkie okienko, przez które zajrzało piwne oko strażnika. Zgrzytnął zamek, zaskrzypiały dawno oliwione zawiasy.

Dowódca Otton Gelord wyszedł nie oglądając się za siebie. Gregor obserwował, jak strażnik przepuszcza go przez drzwi, po czym sam wszedł do środka. To był ten sam strażnik, który wcześniej przyprowadził go tu i przykuł do krzesła. Smukły jak miecz mężczyzna podszedł do Gregora z pękiem kluczy.

– Wracamy do celi – rzekł ochrypłym głosem. – Radzę nacieszyć się ostatnimi chwilami życia.

 

IV

Zbudziło go zgrzytanie otwieranego zamka. Drzwi celi otworzyły się, a do środka wtargnął strażnik, wydając komendy ochrypłym głosem. Za nim pojawiło się czterech innych mężczyzn, wszyscy ubrani w barwy Casternoru. Dwaj z nich złapali Gregora pod pachy i postawili na nogi.

– Pójdziesz dobrowolnie, czy mamy ci pomóc? – Zapytał jeden z nich z wyraźnym sarkazmem.

Gregor spojrzał mu w oczy i wykrzywił usta w złowrogim uśmiechu.

 – Widzę, że jesteś odważny – odrzekł. – Jeśli masz jaja, to zdejmij mi to gówno z szyi, chętnie przekonam się, ile w tym prawdy.

W odpowiedzi otrzymał cios w twarz i dwa brutalne kopniaki w brzuch.

– Radziłbym ci trzymać język za zębami i nie być taki mądry – burknął strażnik z gwałtownością. – Jestem naprawdę ciekaw, czy nadal będziesz taki cwany, gdy założymy ci pętlę na szyję. Idziemy!

Gdy opuścili lochy, jasność oślepiała Gregora do tego stopnia, że musiał zacisnąć powieki. Minęły długie chwile, zanim mógł znów otworzyć oczy i przyzwyczaić swoje źrenice do światła. Blask dnia agresywnie wdzierał się do głowy, powodując nieznośny ból. Gdy w końcu w pełni odzyskał wzrok, zorientował się, że znajdują się na brukowanym dziedzińcu w centrum, którego czekał już na niego dowódca wraz ze strażą. Po jego prawej stronie stała trzynastoletnia dziewczynka o długich czarnych jak bezksiężycowa, pochmurna noc włosach.

– Gregor! – krzyknęła, gdy tylko go zobaczyła. – Tak się bałam!

Dowódca Otton Gelord spojrzał na dziewczynkę i delikatnie położył palec do usta, dając jej znak, aby zachowała ciszę. Dziewczynka posłusznie zamilkła skupiła się na obserwowaniu Gregora i eskortujących go strażników.

– Jesteś, więc nie przedłużajmy – rzekł donośnie dowódca, gdy tylko więzień stanął przed nim. –Gregorze Van Liesterberg, sprawa jest oczywista. Przyznałeś się do używania magii. Złamałeś przysięgę, którą złożyłeś wielkiemu mistrzowi inkwizycji, uwolniłeś wiedźmę skazaną na śmierć i w rezultacie zabiłeś sześciu nowicjuszy. Uczyniłeś to, jak twierdzisz w imię poznania sensu, jak sądzę nic niewartej przepowiedni. Bez wątpienia zasługujesz na wielokrotną karę śmierci.

– Gregor! Nie! – krzyknęła czarnowłosa dziewczynka, nie zwracając uwagi na dowódcę. Z determinacją podbiegła do więźnia, objęła go mocno i rozpłakała się. – Nie możecie go zabić!

Jeden ze strażników natychmiast zareagował i brutalnie odciągnął ją od Gregora.

– Mam ją stąd zabrać, dowódco? – zapytał, trzymając dziewczynkę za ramiona.

– Nie ma takiej potrzeby! – odrzekł dowódca Otton Gelord z irytacją w głosie. – Jeszcze nie skończyłem.

Wszyscy zebrani skierowali wzrok w stronę dowódcy.

– Jak mówiłem, zasługujesz na śmierć – kontynuował dowódca Otton Gelord zimnym tonem. – Lecz to sprawa inkwizycji, nie nasza. Moglibyśmy trzymać cię w lochach i czekać na ich przybycie. Moglibyśmy. Ale oni wszędzie szukają i zawsze coś znajdują. Po co miałbym siać panikę wśród mieszkańców miasta? Najlepszym rozwiązaniem będzie wygnanie cię z miasta, z dożywotnim zakazem zbliżania się do niego w obrębie mili.

– Ale panie dowódco – wypalił z niedowierzaniem ochrypły strażnik. – To przecież czarownik i morderca! Nie wolno nam go wypuszczać. Zabijmy go. Gdy inkwizycja się dowie, że wypuściliśmy zbrodniarza, to dopiero się nam dobiorą do dupy.

– Ja tu wydaję rozkazy! – krzyknął nagle, by po chwili już całkiem spokojnie dodać. – Nie uniewinniam go. Zginie, jeśli jeszcze kiedykolwiek pojawi się w tym mieście. Rzecz w tym, że nie zabił żadnego z naszych ludzi, lecz członków inkwizycji. Po długich przesłuchaniach stwierdzam, że obecny tu Gregor Van Liestenberg zostaje uwolniony, co niniejszym postanawiam.

Szczęka ochrypłego strażnika opadła i zawisła bezwładnie, a Gregor patrzył na dowódcę z mieszanką zdumienia i niepewności.

– W co ty grasz? – zapytał Gregor, spojrzawszy prosto w oczy dowódcy, jakby szukał tam jakiegoś ukrytego podstępu.

Dowódca Otton Gelord uśmiechnął się tajemniczo i odpowiedział spokojnie:

– Mam swoje powody – rzekł. – Podczas przesłuchania, coś zrozumiałem. Uważam sprawę za zamkniętą. Osiodłajcie jego konia i upewnijcie się, że opuści miasto!

Bez dalszych wyjaśnień Gelord odwrócił się do nich plecami i pospiesznie ruszył przed siebie, głęboko pogrążony w swoich myślach i obowiązkach. Jednak w momencie, gdy zdawało się, że rozmowa dobiegła już końca, niespodziewanie usłyszał znajomy głos.

– Panie dowódco? – odezwała się czarnowłosa dziewczynka o szmaragdowych oczach.

Otton nagle zatrzymał się i odwrócił, zaintrygowany tym, że dziewczynka zdecydowała się odezwać.

– Tak? – odpowiedział, zwracając na nią uwagę.

Dziewczynka spojrzała na niego z wdzięcznością i powiedziała:

– Dziękuję.

 

Opuścili miasto w towarzystwie trzydziestu strażników pod dowództwem ochrypłego. Gregor, chociaż ręce miał już wolne, to szyję nadal okalała mu jeżąca się do wewnątrz kolcami obroża. Żaden ze strażników nie odważył się uwolnić go od gustownego naszyjnika. Niebo było tak szare jak w dniu ich przybycia do miasta. Bezlistne, czarne drzewa, stara, zgniła trawa, błoto i olbrzymie kałuże na drodze tworzyły ponury nastrój, który wypełniał zarówno umysły strażników, jak i eskortowanych.

– Dokąd teraz pojedziemy? – zapytała dziewczynka.

– Póki co, jak najdalej stąd – odparł Gregor, uśmiechając się do niej. – Wiesz co? Ciągle się zastanawiam i nie rozumiem jednego. Ten stwór kazał nam tu przyjechać. Mieliśmy tu otrzymać odpowiedzi. A co? Nadal jesteśmy w martwym punkcie, tylko teraz mamy dodatkowo kłopoty i stracony czas. Elena, przepraszam, że nie mogłem być przy tobie – spojrzał na dziewczynkę ze skruchą. – Opowiedz mi szybko, co się działo, gdy byłem w lochu.

– Trzymali mnie w ratuszu. Nie martw się, nic złego mi się nie stało. Dali mi jeść, miałam gdzie spać. Zadali mi tylko kilka pytań. Dobrze je pamiętam. Skąd cię znam, po co tu przyjechaliśmy, dlaczego zabiłeś tych ludzi przed murami.

– Co im odpowiedziałaś? – zapytał Gregor.

– Opowiedziałam im, jak mnie znalazłeś w lesie, że straciłam pamięć i że jechaliśmy do Casternoru, żeby się czegoś o mnie dowiedzieć.

– A co powiedziałaś o nowicjuszach?

– Powiedziałam im, że ta kobieta, którą mieli zabić, prawdopodobnie coś ważnego wiedziała, i że ty chciałeś ją tylko o to zapytać, ale oni na to nie pozwolili i cię zaatakowali.

– Elena? – Gregor spojrzał w jej zielone, piękne, duże oczy. – Przypomniałaś sobie cokolwiek? – zapytał z nadzieją, że podróż do Casternoru nie była całkowicie bezowocna.

– Nie – odparła, opuszczając głowę. – Nie wiem, skąd się wzięłam w tym lesie i co się stało z tymi ludźmi. Pamiętam tylko krew i ciebie.

Zatrzymali się nad Esaną, rzeką wąską, lecz głęboką i rwącą. Gałęzie starych drzew oraz mocno poskręcane i poplątane między sobą korzenie tworzyły mur, za którym wartko płynęła czysta woda. Wokół panowała cisza, którą zakłócały jedynie jej szum i parskania koni. To było umówione miejsce, z którego Gregor i Elena mieli kontynuować podróż sami. Strażnik o ochrypłym głosie, podnosząc dłoń, zatrzymał eskortę, zsiadł z konia i podszedł do Gregora.

– Dotarliśmy do celu. Tu powinniśmy się rozstać. I tak się stanie, ale nie tak, jakbyś tego chciał, potworze. Bo właśnie za chwilę, zbójcy napadną na ciebie i tę dziewuszkę, zabiją was i wrzucą ciała do rzeki.

– Miałeś rozkazy! – warknął przez zęby Gregor.

Dowodzący eskortą strażnik patrzył prosto w rozwścieczone oczy byłego inkwizytora i zaczął mówić na tyle głośno, by wszyscy go doskonale słyszeli.

– Nie wiem, co obiecałeś Ottonowi, ale dla mnie jesteś zwykłym mordercą. Mordercy zasługują na surową karę, a ciebie uniewinniono i wypuszczono na wolność. Dowódca popełnił błąd, który może nas i nasze rodziny drogo kosztować. Nie zgadzam się na to. – Po czym dodał już na tyle cicho, by tylko Gregor go usłyszał. – Gdy sam zostanę dowódcą, nie będę tak pobłażliwy, skorumpowany i lekkomyślny jak stary Otton.

– Gregor, boję się – powiedziała dziewczynka i mocno przytuliła się do piersi metamorfa.

– Wypuśćcie dziewczynę, ona nie jest niczemu winna – powiedział, zeskakując z konia. – Jeśli macie odrobinę honoru, dajcie mi jakąś broń.

– A skąd mam wiedzieć, że to nie jakaś mała wiedźma? He? – odparł ochrypły, podnosząc dwa spróchniałe kije z brzegu drogi. – A jeśli chodzi o broń, proszę, to wasza broń. Lepiej zróbcie z niej pożytek.

Gdy wręczał Gregorowi kij, na jego twarzy pojawił się obłąkany uśmiech szaleńca. Elena zeskoczyła z konia i mocno ścisnęła wręczoną gałąź.

– Jak się zacznie – powiedział do niej Wilk – uciekaj do lasu. Nie przez most, tylko w las. Rozumiesz?

– Chłopcy? – zachrypiał strażnik. – Zróbmy z nimi porządek. Nikt nie musi wiedzieć, że to nasza robota. Ktoś inny mógł przecież na nich napaść. Brońmy nasze rodziny!

Trzydziestu strażników zeskoczyło z koni i sięgnęło po broń. Przerażone, zielone oczy dziewczynki w jednej chwili zmieniły się na czarne, czarniejsze niż jej krucze włosy. Nikt jednak tego nie zauważył. Strażnicy, którzy trzymali uzbrojone w bełty kusze, otoczyli ofiary, uniemożliwiając im ucieczkę. Ci, którzy dzierżyli miecze, pewni swojej przewagi, zbliżali się powoli do Gregora, uśmiechając się złowieszczo. Tymczasem kij w rękach Eleny również zaczął zmieniać kolor na czarny. Tego również nikt nie zauważył.

– No chodź do wujka – zaśmiał się szyderczo jeden ze zbójów, po czym runął z uniesionym wysoko mieczem na dziewczynkę. Gregor natychmiast zasłonił ją własnym kijem, lecz miecz bez trudu przeciął spróchniały badyl na dwie równe części. Gregor był teraz bezbronny. Pomimo to rzucił się z gołymi rękami na oprawcę, próbując obezwładnić go. Inny strażnik w tym czasie zaatakował dziewczynkę. Uderzył, lecz ostrze nie zdołało dotrzeć do celu. Zatrzymało się na czarnym jak węgiel kiju Eleny. Wokół broni dziewczynki pojawił się dziwny czarny dym, który nie ulatniał się, lecz tkwił w tym samym miejscu. Elena spojrzała na strażnika czarnymi jak noc oczami.

– Co jest?! – krzyknął przerażony.

Miecz napastnika natychmiast pokrył się rdzą, a po chwili broń rozpadła się w pył. Elena z całej siły uderzyła kijem w pierś rozbrojonego strażnika. Cios był na tyle silny, że wywołał falę uderzeniową, która przewróciła otaczających ich oprawców. Zmieciony uderzeniem strażnik już nie wstał. Jego ciało leżało bezwładnie. W miejscu gdzie jeszcze przed momentem prawidłowo powinna być pierś, widniała wielka, przegniła na brzegach dziura. Nikt jednak nie zdążył się jej przyjrzeć, ponieważ Elena, z szybkością i zwinnością kota, atakowała kolejnych strażników. Oniemiali kusznicy stali jak wryci. W międzyczasie dziewczynka siała spustoszenie. Lekkie dotknięcia kija powodowały otwarte złamania kości nóg, rąk i żeber. Nikt nie zdołał jej powstrzymać. Każdy miecz trafiający na oręż dziewczyny, został w jednej chwili w jednej chwili pożerała rdza.

– Strzelajcie, idioci! Zastrzelcie ją! – wył ochrypły głos. – Nie zbliżać się do niej!

Dziewczynka natychmiast zareagowała. Odrzuciła kij, doskoczyła do jednego z kuszników i otwartą dłonią uderzyła go w twarz. Tym razem w jej dotyku nie było wielkiej siły. Twarz mężczyzny pokryły zmarszczki, włosy posiwiały, szczęka i żuchwa zapadły się, nie tylko z braku zębów, których mężczyzna zwyczajnie nie zdążył wypluć. Wyschnięta i zmumifikowana głowa znieruchomiała. Elena wyrwała martwemu kusznikowi broń, która podobnie jak kij, natychmiast stała się czarna i zadymiła. Bełt nie był jej potrzebny. Wystrzelony pocisk był czymś czarnym i ledwo dostrzegalnym, jak ulotna mgiełka. Niewidzialny pocisk przedziurawił kolejną ofiarę, a następnie przeleciał przez kolejne pięć ciał, zadając śmierć. Pozostali strażnicy, zachowując resztki racjonalnego myślenia, rzucili się do ucieczki. Ochrypły darł się wniebogłosy, wrzeszczał i krzyczał za nimi, ale na próżno.

– Nie zbliżaj się do mnie, demonie! – zawołał, gdy z przerażeniem zorientował się, że na polu walki został sam. – Zostaw mnie!

– Nie jestem demonem – rzekła spokojnie, swoim dziewczęcym głosem Elena. Bezwładnie wypuściła kuszę z ręki i powoli zaczęła zbliżać się do ofiary. Zszokowany Gregor nie był w stanie się poruszyć. Patrzył na wszystko oczami tak szeroko otwartymi, jak nigdy dotąd.

– Nie dotykaj mnie, ty mała wiedźmo! – Krzyczał jeszcze bardziej ochrypnięty strażnik. Cofał się, trzęsąc się na całym ciele, trzymając oburącz swój miecz. – Ty potworze!

– Nie jestem wiedźmą – Elena zbliżała się powoli, zachowując jeszcze bardziej potęgujący przerażenie strażnika spokój. – Nie jestem również potworem.

Nie miał dokąd uciec. Mur z drzew rosnących przy rzece stał się jego nieprzyjacielem. Gdy dziewczyna w końcu znalazła się przy strażniku, spojrzała mu prosto w oczy. Ochrypły odwzajemnił spojrzenie i nagle poczuł falę ciepła zalewającą go od pasa w dół. Po nogawkach spływał na ziemię jego własny mocz.

– Kim jesteś? – zapytał przez łzy, wypuszczając miecz z rąk.

– Jestem Elena – powiedziała. – I jestem Ziarnem Nienawiści.

Po tych słowach uderzyła go pustą, małą dłonią w brzuch. Ręka zamiast zatrzymać się na ciele ochrypłego, przeszła na wylot. Strażnik stęknął przeciągle i upadł na kolana. Spojrzał ostatni raz swoimi załzawionymi oczami w jej straszne, czarne jak noc oczy, po czym skonał. Elena wyciągnęła rękę ze strażnika i podeszła do oniemiałego Gregora. Wokół było mnóstwo trupów.

– Elena, jak…? – wydusił z siebie przez ściśnięte gardło.

– Nie wiem, nie pamiętam, Gregor, może wtedy w lesie…

– Będą nas gonić. Strażnicy, którzy uciekli na pewno powiadomią o wszystkim dowódcę.

– Uciekajmy.

– Tak.

– Gregor, pomóż mi.

– Pomogę.

Elena dotknęła dwoma palcami kolczastej obroży, która otaczała szyję Gregora. Ta, podobnie jak broń strażników, natychmiast rozsypała się w pył. Metamorf wstał i wymasował kark. Oczy Eleny znów były szmaragdowo zielone.

– Wskakuj i nie puszczaj.

– Nie rozumiem… Gregor…

Po chwili wszystko było jasne. W miejscu, gdzie przed chwilą stał wysoki mężczyzna o lazurowych oczach, leżał wielki, jak niedźwiedź, szary wilk o tych samych, przykuwających wzrok oczach. Elena wdrapała się na grzbiet i trzymając go mocno, przytuliła się do miękkiej, puszystej sierści. Gdy kolos upewnił się, że dziewczyna nie spadnie, z niesamowitą prędkością pomknął przed siebie i zniknął w leśnej gęstwinie.

 

Koniec

Komentarze

Ciekawy pomysł, ale skrzywdzony wykonaniem.

Interpunkcja leży, zwłaszcza w okolicy wołaczy. Gdzieniegdzie zapis dialogów błędny. Sporadycznie inne drobiazgi.

Mam wrażenie, że tekst jest przegadany, szczególnie na początku, potem się rozkręca.

– To nie prawda kłamco! – Zaprzeczyła kręcąc energicznie głową.

Nieprawda, a po niej przecinek. “Zaprzeczyła” w tym przypadku małą literą, a po nim kolejny przecinek. A właściwie, po co aż dwie części tego zdania? Obie znaczą to samo. IMO, jedna jest zbędna.

Wjeżdżając weń z zamiarem wyjechania z drugiej strony potrzeba było przeszło całej doby.

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, za to obowiązkowe są przecinki między częściami. W ogóle dziwna konstrukcja. Dlaczego nie po prostu: “Na przejechanie potrzeba było przeszło/ ponad doby”? BTW, przeszło coś to musi być jedno całe i jeszcze trochę.

Uderzenie było tak silne, że przewróciło zarówno Gregora jak i dwudziestu oprawców dzierżących miecze.

Trochę realizmu… Tak się usłużnie ustawili, że jak domino od jednego ciosu?

Babska logika rządzi!

Jest tu pomysł i całkiem fajna fabułą, choć niestety urwana :( Szkoda, że do końca nie wyjaśniłeś, o co chodzi z tym Ziarnem Nienawiści. Bohater nawet przypadł mi do gustu, podobnie jak intryga. Przeplatanie wspomnień z zeznaniem też na plus. Świat nie rzuca na kolana, wpisuje się w znane standardy, ale mi to nie przeszkadza.

Warsztatowo zaś nie najlepiej. Interpunkcja przeraziła się Inkwizycji i dała dyla. Zdarzają się powtórzenia. Początkowe dialogi brzmiały dla mnie nienaturalnie – potem było nieznacznie lepiej. Postacie mówiły dosyć sztywno.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Wielkie dzięki. Jest to moje pierwsze opowiadanie i wszelkie uwagi są dla mnie bardzo cenne :) Zwrócę uwagę na wszystkie znalezione błędy i chętnie je poprawię.  Cały czas się uczę.

Historia niezgorsza, nieźle opowiedziana, ale wielka szkoda, że pozbawiona przyzwoitego zakończenia.

Ziarna Nienawiści pojawiają się w tytule, dają o sobie znać w całym opowiadaniu i zdają się być istotną sprawą dla biegu zdarzeń ale, niestety, Autor postanowił, że do końca pozostaną tajemnicą – nie dowiesz się, czytelniku, o co chodzi, bo bohaterowie zniknęli w lesie i słuch o nich zaginął. A może się mylę? Może właśnie powstaje ciąg dalszy… ;)

Po odjeździe Ottona Gelorda okazuje się, że ochrypły strażnik umówił zbójników i przygotował zasadzkę. Ciekawi mnie, skąd wiedział, że Otton każe wypuścić Gregora i dziewczynkę?

Wykonanie, o czym wspomnieli wcześniej komentujący, a co i ja stwierdzam z przykrością, pozostawia bardzo wiele do życzenia. Mam nadzieję Rybakusie, że Twoje przyszłe opowiadania będą równie zajmujące, ale dokończone i lepiej napisane.

 

czter­dzie­sto­let­nie­go męż­czy­znę o krót­ko ścię­tych wło­sach. Twarz męż­czy­zny… – Powtórzenie.

 

unie­moż­li­wi­łeś wy­ko­na­nie eg­ze­ku­cji i tym samym do­pro­wa­dza­jąc do uciecz­ki ska­za­nej za czary. – Zamiast spójnika powinien być przecinek.

 

przy­glą­dał się jak darli za pło­ną­cą chatę wrzesz­czą­cą wnie­bo­gło­sy i wy­ry­wa­ją­cą się roz­pacz­li­wie reszt­ka­mi sił dziew­czy­nę. – Co to znaczy, że darli dziewczynę za chatę?

 

– Wie­cie, że in­kwi­zy­cja nie to­le­ru­ję gwał­tów mości pa­no­wie? – Za­py­tał ni­skim… – – Wie­cie, że in­kwi­zy­cja nie to­le­ru­ję gwał­tów, mości pa­no­wie? – za­py­tał ni­skim

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Może przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Mam wam przy­po­mnieć jak ka­że­my gwał­ci­cie­li?!Mam wam przy­po­mnieć jak ka­rze­my gwał­ci­cie­li?!

Sprawdź znaczenie słów każemykarzemy.

 

– Przejdź przez to, a zgi­niesz na miej­scu.–wy­szep­ta­ła chra­pli­wie… – Zbędna kropka po wypowiedzi, brak spacji po półpauzie.

 

Pies prze­wró­cił Gre­go­ra, lecz ten w ostat­niej chwi­li za­krył się mie­czem. – Czy można zakryć się mieczem?

 

Cie… ciekawe…po której ze stron staniesz g…gdy wzejdą plony.

Gregor stanął nad ciałem by zadać ostateczny cios. – Brak spacji po wielokropkach. Powtórzenie.

 

Byłem szyb­ki i silny. Ale to nie był sen. Za­pa­chy były bar­dzo praw­dzi­we… – Objaw byłozy.

 

– Po dwóch la­tach, za­in­te­re­so­wa­ny moimi po­czy­na­nia­mi, Wiel­ki Mistrz Urgon we­zwał mnie do sie­bie. Za­uwa­żył moją nie­zwy­kłą sku­tecz­ność i za­py­tał mnie jak to moż­li­we. Wtedy są­dzi­łem, że gdy się dowie kim je­stem, pośle mnie na tajne misje, że awan­su­ję i z moim ta­len­tem… – Nadmiar zaimków.

 

wid­niał ślad po ko­łach ku­piec­kie­go wozu i koń­skich kopyt. – Raczej: …wid­niały ślady po ko­łach ku­piec­kie­go wozu i koń­skich kopyt.

 

Odzia­na była w zi­mo­wy ka­fta­nik z kap­tu­rem z cie­lę­cej skóry, się­ga­ją­cy kolan. – Raczej: Odzia­na była w zi­mo­wy kubraczek z kap­tu­rem z cie­lę­cej skóry, się­ga­ją­cy kolan.

Kaftanik nie jest wierzchnim strojem zimowym.

 

Niebo po­ciem­nia­ło, a dzień chy­lił się ku za­cho­do­wi… – Ku zachodowi może chylić się słońce, ale  dzień to raczej się kończy.

 

Tu kryję się od­po­wiedź na moje py­ta­nia… – Literówka.

 

Cho­ciaż­bym umarł znaj­dę Cię i za­bi­ję.Cho­ciaż­bym umarł, znaj­dę cię i za­bi­ję.

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Sta­ra­li się nie zwra­cać uwagi ani na in­kwi­zy­cje, ani na ko­bie­tę… – Literówka.

 

Od­parł jeden z no­wi­cjusz, po czym zdzie­lił wiedź­mę w twarz. – Literówka.

 

– Nie chce wa­szej śmier­ci. – Literówka.

 

Pierw­sze­go, który do­się­gnął mie­czem jego sier­ści, zła­pał szczę­ką w pół… – …zła­pał szczę­ką wpół

 

To by było na tyle – za­koń­czył opo­wieść Gre­gor.To by było tyle – za­koń­czył opo­wieść Gre­gor. Lub: To by było wszystko – za­koń­czył opo­wieść Gre­gor.

 

Do celi wszedł straż­nik rzu­ca­jąc ko­men­dy ochry­płym gło­sem, a za nim czwo­ro in­nych, odzia­nych w barwy Ca­ster­no­ru. Dwoje z nich… – Zakładam, że strażnikami byli mężczyźni, więc: Do celi wszedł straż­nik rzu­ca­jąc ko­men­dy ochry­płym gło­sem, a za nim czterech in­nych, odzia­nych w barwy Ca­ster­no­ru. Dwóch z nich

Czworodwoje powiemy o grupach mieszanych, składających się z kobiet i mężczyzn.

 

Ga­łę­zie sta­rych drzew mocno po­skrę­ca­ne i po­plą­ta­ne mię­dzy sobą ko­rze­nia­mi two­rzy­ły mur… – W jaki sposób gałęzie drzew mogły być poplątane korzeniami? ;-)

 

na­pad­ną cie­bie i  dzie­wusz­kę zbój­cy… – …na­pad­ną cie­bie i dzie­wusz­kę zbój­cy

 

wid­nia­ła wiel­ka prze­gni­ta na brze­gach dziu­ra. – Raczej: …wid­nia­ła wiel­ka, prze­gni­ła na brze­gach dziu­ra.

 

któ­rych męż­czy­zna zwy­czaj­nie nie zdą­żył wy­pluć,. – Zbędny przecinek przed kropką.

 

Nie­wi­dzial­ny po­cisk prze­dziu­ra­wił ko­lej­ną ofia­rę na wylot… – Masło maślane. Przedziurawić to zrobić dziurę na wylot.

 

Resz­ta straż­ni­ków za­cho­wu­jąc reszt­ki ra­cjo­nal­ne­go my­śle­nia… – Nie brzmi to najlepiej.

 

Mur z drzew ro­sną­cych przy rzece był nie­przy­ja­cie­lem. W końcu zna­la­zła się przy nim i spoj­rza­ła mu w oczy. – Czy dobrze rozumiem, że spojrzała w oczy muru z drzew? ;-)

 

 

edycja

O! Pojawiła się całkiem zacna ilustracja! Domyślam się, że własna. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziekuje za komentarz i wyszczególnienie bledow. Postaram się jak najszybciej coś z nimi zrobić. Zakonczenie jak dobrze się domyślasz celowo pozostawiłem otwarte i planuje napisac kolejne opowiadania . Ilustracja mojego autorstwa, choć nie ukrywam inspirowana podobną znalezioną w sieci. Z zawodu jestem grafikiem komputerowym.

Cieszę się, że planujesz opowiedzieć historię do końca. Zdaję sobie sprawę, że pewnie minie nieco czasu, nim odsłonisz tajemnicę Ziarna Nienawiści, ale jestem cierpliwa. Poczekam.

I bardzo się cieszę, że uznałeś uwagi za przydatne. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Najbardziej podoba mi się obrazek.

Warsztat średni, zdarzają się niepotrzebne, łatwo upraszczalne frazy i nieprzyjemne dla oka konstrukcje

Świtało. Na utwardzonej drodze do miasta zauważono małą czarnowłosą dziewczynkę i rosłego mężczyznę jadących wierzchem na gniadym koniu. Zauważył ich jeden z kilku kręcących się przy drodze nowicjuszy inkwizycji. Ostrzony pal, na który miała być jeszcze dziś nabita wiedźma wyglądał już całkiem użytecznie. Skazana miała spętane ręce w przegubach, a nogi w kostkach. Była przywiązana do drzewa. Jej twarz była brudna i posiniaczona.

W jednym akapicie mieszasz dwie nieco rozłączne sytuacje – z jednej strony ktoś tam obserwuje bohaterów, a potem nagle przeskakujesz do opisu wiedźmy. Mylące i niszczące płynność czytania. Do tego lepiej brzmią ręce spętane w przegubach, nogi w kostkach też jakoś brzydko. Miała spętane ręce i nogi. Kogo interesują pozostałe informacje i co one wnoszą? 

Interpunkcja do poprawy, opowieść jednak poprowadzona całkiem sprawnie, interesująca narracja, klasyczne rozpoczęcie od końca, lecz przed finałem. Podobało mi się tło, choć sama fabuła mnie nie powaliła, zbyt pospolita i grubymi nićmi szyta, jak na mój gust (po co np. wiedźma przemienia swego oprawcę? ok, może kiedyś się wyjaśni, ale w tym opowiadaniu rzecz pozostaje w zawieszeniu; ponadto ta epicka rozwałka na końcu to niemal pastisz), lecz moim gustem przejmować się nie musisz.

Powinieneś dookreślić trochę polimorfa, moim zdaniem, bo ja wiedziałem tyle: nie jest wilkołakiem (a więc nie zmienia się w wilka), tylko POLI-morfem, czyli może się zmienić nie tylko w wilka (???). A to z kolei doprowadziło do pytań typu: dlaczego do cholery nie zmieni się w jakieś inne stworzenie i po prostu nie ucieknie z tego więzienia? Nie wiem, jakie zasady rządzą tymi przemianami, ale mnie tam na myśl stale przychodziła łasica ;)

Nie jest to zły tekst, ale mogło być lepiej.

4.

Opowiadanie ładnie skomponowane, fabularnie może nie rzuca na kolana, ale jest na tyle ciekawe, że chce się wiedzieć, co dalej i sprawia przyjemność.  Do poprawy na pewno interpunkcja, w tekście brakuje mnóstwa przecinków.

Mam przyjemność przedstawić Wam poprawioną wersję mojego pierwszego opowiadania, które po sześciu latach przerwy powraca na światło dzienne. Chciałbym podkreślić, że to jest moje debiutanckie dzieło, a ta nowa wersja skupia się głównie na eliminacji błędów, które wcześniej się w nim znalazły. Nie dokonywałem znacznych zmian w treści, ponieważ chciałem zachować oryginalny tekst i oddać Wam pewien wgląd w to, jak kiedyś pisałem. Zdaję sobie sprawę, że opowiadanie może wydawać się w pewnym momencie przerwane, a niektóre wątki mogą być przegadane. Jednak jest to również fragment mojej własnej historii pisarskiej.

To opowiadanie miało pierwotnie być wstępem do powieści, ale z czasem zdałem sobie sprawę, że mój warsztat pisarski w tamtym okresie nie był jeszcze na tyle rozwinięty, by sprostać temu ambitnemu projektowi (dziś jest tylko odrobinę lepiej). Niestety, ta powieść nigdy nie została napisana.

Opowiadanie to jest ściśle powiązane z moim drugim publikowanym tu dziełem zatytułowanym "Odcienie szarości", którego akcja rozgrywa się po tym, jak Gregor zdobył umiejętność przemiany w wilka, ale przed tym, jak został wydalony z inkwizycji.

W moich planach znajduje się również trzecie opowiadanie, które skupi się na dorosłej już Elenie. Być może rzuci ono więcej światła na to, co wydarzyło się w „Ziarnie Nienawiści”. Jeśli kiedyś ocenię, że moje umiejętności pisarskie są wystarczające, być może napiszę książkę, która dokładniej wyjaśni wszystkie zagadnienia i zakończy całą historię Gregora i Eleny.

Dziękuję za Wasze zainteresowanie i zapraszam Was do ponownego zagłębienia się w tę krótką opowieść, która jest dla mnie nie tylko wyrazem twórczej podróży, ale również, jeśli zauważę zainteresowanie, próbą powrotu do tego uniwersum.

Nowa Fantastyka