- Opowiadanie: Brunon Laguna - Miasto Innowacji: 01 Renata

Miasto Innowacji: 01 Renata

Oceny

Miasto Innowacji: 01 Renata

 

 

 

 

 

 

 

MIASTO INNOWACJI: RENATA.

 

Londyn, wczesne lata 90.

John Snake wyszedł ze spotkania z zarządem zdenerwowany, trzasnął drzwiami. W holu nie oglądał się na nikogo, tylko błyskawicznie udał do wyjścia.

Po wyjściu z siedziby firmy, szedł gwałtownym krokiem, trącając przechodniów barkami. Skierował się do pobliskiego pubu.

Tam przy porterze, zajadając fish and chips oddał się głębokiej zadumie.

 40-letni średniego wzrostu, przystojny, sportowej budowy ciała. Był częstym gościem siłowni, fryzjera,  salonu Spa. Bardzo dbał o włosy i cerę, zwracał uwagę na dietę, ale teraz postanowił sobie pofolgować.

Zawiedziony, kiwał przecząco głową w coraz bardziej przybliżające się dno kufla.

Oddał życie tej firmie, zaczął się zastanawiać czy było warto. 

Przypominał sobie wysiłek i stres, jaki towarzyszył mu przez te wszystkie lata pracy. Zabolało go wspomnienie wyrzeczeń, szczególnie w życiu prywatnym, podczas drogi na szczyt.

 A teraz, z braku szacunku, wysyłali go do tej dzikiej krainy, niechętnie  przyjął tę propozycję, ale  zdawał sobie sprawę, że nie miał specjalnego wyboru.

 Postanowił, że  im jeszcze pokaże, wydrenuje ją do cna. Udowodni wszystkim i sobie, na co go stać.

Po wyjściu z pubu snuł się dzielnicą City podczas deszczowej pogody w swoim błękitnym, błyszczącym garniturze za tysiące funtów.

 Mijał spacerujących maklerów. Na horyzoncie dumnie prężyły się wieżowce finansjery.

Wrócił do domu smutny. Zaparzył herbaty i zrezygnowany zaczął się przygotowywać się psychicznie do wyjazdu.

 

Lata 90 były okresem przemian w Polsce.

 

W tym okresie w południowo-wschodniej Polsce panował chaos i bezprawie  jak na dzikim zachodzie.

To  był czas wejścia zagranicznych inwestorów, w tym budowy pierwszych hipermarketów.

 Właśnie na czele jednego z nich, w Mieście Innowacji, miał stanąć John Snake. 

Okolica, upatrzona pod inwestycję, była poprzecinana plątaniną dróg naznaczonych dziurami, przypominającymi księżycowe kratery.

Na wzgórzach pokrytych dziką roślinnością, rozpoczęła się wycinka drzew. Nastąpiło osuszanie i wyrównywanie terenu.

Buldożery wryły się w podłoże, destabilizując naturalną równowagę.

 

Imperialna budowla naruszała naturalną równowagę, przecięła liczne tradycyjne powiązania.

Ingerowała w okoliczne społeczności, zakłócając dotychczasowy styl życia.

W miejscu budowy znajdował się mały ryneczek, gdzie kwitła wymiana towarów. 

Pracownicy niechętnie brali udział, w niszczeniu tradycji zbieractwa u miejscowej społeczności. 

Po zlikwidowaniu ryneczku, zagubieni handlowcy przychodzili jeszcze na teren budowy. Z koszyków oferowali świeże produkty spożywcze i napoje. Towary cieszyły się popularnością wśród ekipy budowlanej. Nie podobało się to Snakeowi, który oglądał te zmagania z okna klimatyzowanej przyczepy kempingowej. Budziło to jego wściekłość do tego stopnia, że postanowił wynająć spółkę ochroniarską. W następnych dniach skutecznie przeganiali handlarzy. Snake patrzył z satysfakcją na upokorzenia tych ludzi.

W odwecie obrzucili spychacz, butelkami i puszkami po piwie. Potem wieczorem przyszli pozbierać je do punktu skupu. 

Najgorsi byli czerwonoskórzy potomkowie kasty myśliwych, jeszcze nie ucywilizowani, dzicy, nieokrzesani, uspokajały ich tylko  brzęczące monety i ognista woda. Dochodziło między nimi do przepychanek z ochroniarzami, po czym przyczaili się na obrzeżach terenu budowy.

Szef napawał się sukcesem.

Wznosił się pełen rozmachu gmach.

Budowa hipermarketu zapewniała prace licznym lokalnym fachowcom. Jednym z nich był budowlaniec Tomasz Kabanos.

Wysokiego wzrostu, posiadał krótkie, siwe włosy. Potężną budowę ciała, którą zawdzięczał wykonywaniu licznych prac budowlanych. Lubił ubierać się we flanelowe koszule w kratę, miał ich pokaźną kolekcje, w różnych wariantach kolorystycznych. 

 

Firma, w której pracował, była wynajęta do wykończenia wnętrz w markecie. To był okres rozkwitu budowlanki, kiedy na niezagospodarowanych, czasem nawet niezadbanych terenach po PRL-u, wyrastały nowe budowle jak grzyby po deszczu.

Dodatkowo brał jeszcze okazjonalne roboty, u siebie na osiedlu Projekt.

Parł do przodu, dorabiał się.

Był żonaty z Karolina, niskiego wzrostu, kurpulentną blondynką. Cechował ją optymizm i serdeczność. Zajmowała się domem.

Razem mieszkali na drugim piętrze w przytulnym, elegancko urządzonym m3.

Posiadali dwie córki, starsza Kasia szatynka, bardziej poważna i stonowana.  Młodsza o dwa lata, niższa o głowę Ania,  łobuziak o anielskiej buzi ze złotymi lokami.

Lubiły słuchać polskiego rocka i muzyki pop, Kasię Kowalską, zespół Hey i Varius Manx. Skrycie podkochiwały się w Krzysztofie Ibiszu i Jacku Kawalcu.

Tomek miał marzenie, żeby posłać obie córki na studia do Warszawy.

Jego trzema najlepszymi kolegami byli Paweł, Sylwek i Krzysiek,

dzieci rewolucji, beneficjenci przemian systemowych. Razem szli przez życie, dzieląc upadki i wzloty.  

Paweł  50-letni kawaler taksówkarz, blondyn z zadbanym wąsem. Miał luźny styl bycia. Chodził w rozpiętych na górze hawajskich koszulach, odkrywał imponujący złoty łańcuch na owłosionej klacie. O opaleniznę dbał w miejscowym solarium. Miłośnik zagadek kryminalnych i ciekawostek historycznych. Zdobyta wiedza przydawała mu się w namiętnym rozwiązywaniu krzyżówek czy innych szarad. Lubił też znać poprawne odpowiedzi przed zawodnikami, podczas oglądanych teleturniejów.

Mieszkał z matką, którą przy okazji się opiekował. Typ zadziorny, lubił ryzykować, bo bardzo wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę. Miał wrażenie, że prowadzi go przez całe życie i dzięki niej nigdy nie trafi na manowce.

Głodny nowych przygód i ciekawych zleceń.

Listonosz Sylwester, niski, z siwym wąsem i lekko długimi włosami. Z wyglądu przypominał listonosza z Kiepskich, granego przez Bogdana Smolenia.

Żonaty lekkoduch. Typ imprezowicza, kobieciarz. Małżeństwo nie stępiło jego frywolnej natury, mimo coraz poważniejszego wieku, dalej swawolnie sobie poczynał.

Listonosza znali wszyscy na osiedlu. Szczególną sympatią darzyli go emeryci i renciści, którym dostarczał zasoby pieniężne.

Krzysztof, młoda krew, rwał się do wielkich czynów. Był świeżo upieczonym przedstawicielem handlowym. 

Przebojowy z natury, pasował do tego zawodu w zakładzie przetwórstwa żywieniowego, chlubie Miasta Innowacji. Całe serce zostawiał w pracy, jego celem było zapewnienie chwały sobie i swojemu zakładowi. Krzysiek przybył do miasta za pracą, z pobliskiej wioski Kręgi. Pech chciał, że pierwszą pracę szybko stracił. Gdy już miał wrócić do rodzinnej miejscowości z podkulonym ogonem, pomógł mu świeżo poznany, znajomy Tomasz Kabanos. Załatwił mu dobrą robotę w zakładzie. Czuł, jakby tonął, a kolega rzucił mu nagle koło ratunkowe. 

Byli dziećmi przemian. W kapitaliźmie czuli się jak ryby w wodzie. Dążyli do tego, aby łączyć pracę z przyjemnością. Też kombinowali na boku, żeby sobie dorobić. Brali szybkie fuchy u prywaciarzy czy obstawiali pewne zakłady sportowe.

Czuli we włosach wiatr przemian, wierzyli w zasady wolnorynkowe, zdrową konkurencję, poszerzanie własnych kompetencji. Mając wysokie poczucie wartości, nie bali się  zachodnich konkurentów.

Tomasz codziennie stawiał się w pracy, gdzie ze swoimi kolegami z brygady, przykładnie wypełniał obowiązki.

Imponująca budowla wznosiła się systematycznie. Stawała się coraz bardziej potężna. Rok po rozpoczęciu budowy była gotowa do oddania.

Po przejęciu ziemi, rozpoczęciu działalności, zaczął się drenaż umysłów. Niektórzy stracili głowę, posmakowawszy międzynarodowych korpo karier.

Zostawali kasjerami, sprzątaczami, układali towar lub nawet byli kierownikami działu, których odwiedzają  przedstawiciele handlowi.

U siebie, na rejonach, spotykali się z ostracyzmem, jakby sprzedali duszę diabłu.

Niedaleko miejsca, gdzie powstał hipermarket, rozpościerało się osiedle bloków socjalnych. Stanowiły tajemniczą enklawę. Przeważały niewysokie, szare budynki z resztkami odpadającej żółtej farby i sypiącym się tynkiem.

 W niektórych mieszkaniach wstawiona tektura, zastępowała szyby w wybitych oknach. Zniszczony plac zabaw dodawał kolorytu, a wszechobecne potłuczone butelki na chodnikach, trawie i piaskownicy dopełniały klimatu tego miejsca.

 O zmierzchu, na osiedlu odbywało się głośne przyjęcie.

Nieopodal miejsca zabawy, młoda, zgrabna dziewczyna stała na skraju dachu. Wiatr rozwiewał jej długie kruczoczarne włosy. Zrobiła krok do przodu i zaczęła spadać. Zbliżała się do bruku, gdy nagle wygięła się, chwyciwszy  oburącz latarni, po czym odbijając się nogami od ściany budynku, wylądowała z podwójnym saltem na chodniku. Popisy dziewczyny oglądała koleżanka, piękność w białym, ortalionowym dresie, ze  złotymi prostymi włosami, Sandra. Były w tym samym wieku ok. 19 lat, podeszła do niej i zaczeła ją namawiać.

– Renata chodź, musimy iść.

Ale ja nie chcę, jeszcze chwilę poczekajmy– odżegnywała się dziewczyna.

Tak nie wypada, musimy tam pójść, przynajmniej się pokazać – przekonywała kumpela.

Dziewczyna niechętnie poszła za koleżanką, jakby obawiając się, co zastanie w docelowym miejscu.

Jedno z pięter w bloku rozbrzmiewało radosnym gwarem. Piętro z dwoma, otwartymi mieszkaniami było wypełnione poruszonymi ludźmi. Wszystkie głowy były zwrócone w kierunku grupki mężczyzn, stojących pod oknem, w jednym z mieszkań. W centralnym punkcie stało czterech młodych chłopaków i starszy facet  obejmujący jednego z nich za ramię.

Młodzi podnosili tryumfalnie zrabowane fanty do góry. Telewizor kolorowy, korale, a nawet magnetowid VHS. Każdy taki gest był nagradzany, owacją zebranych wokół, rozochoconych ludzi. Wznosili ręce, wiwatowali na cześć chłopaków.

 

Dziewczyny pojawiły się w drzwiach i z wysiłkiem zaczęły przepychać się w głąb mieszkania. Na przeszkodzie miały gromadę, rozemocjonowanych mężczyzn. Wtem podszedł do nich rozweselony wujek Renaty, który chwilę wcześniej, gratulował młodej szajce. Chwycił dziewczynę za rękę i pomógł przedostać się do przodu. Na imprezie już czekała na córkę, mama Renatki.

Od lat mieszkali sami, ojciec dziewczyny opuścił ich, jak była mała. Matka nie poddała się i przyjęła na barki trud samodzielnego wychowania.

Wujek Nataniel był charyzmatyczną postacią owianą miejscową legendą. Średniego wzrostu, wiecznie uśmiechnięty, dobrze odżywiony, z sumiastym, brązowym wąsem. Cały w tatuażach wykonywanych, w dość surowych warunkach. Wielokrotny recydywista, nigdy nie przepracował uczciwie jednego dnia, tym się szczycił. Za młodu walczył z totalitaryzmem i tak już mu  zostało. Zmiana systemu wydała mu się połowiczna, dlatego nie zaprzestał walki. Zasłynął włamaniami do mieszkań, wynoszeniem rzeczy z fabryk i placów budowy, za komuny, sabotaż polityczny. Między odsiadkami miewał gorące romanse, pełne polotu libacje, tak rosła jego legenda. Nieodłącznym kompanem jego przygód był ojciec Renaty.

Swój dar wykorzystał egoistycznie. Samouwielbienie przysłoniło mu szerszą perspektywę. Upajał się  szczęściem, topił się w nim. Zapił się na śmierć. Badał swoje granice i jak życie pokazało, zdołał je przekroczyć.

 

Do trójki podszedł lider czwórki chłopaków Kajetan, syn wujka. 

Miał sprężystą sylwetkę, harde spojrzenie sokoła, refleks mangusty, zręczność małpy od dzieciństwa był poważany na osiedlu.

Renata znała go od małego.

Był odważny, aż czasem do przesady. Nie bał się nikogo, wdawał się w bójki nawet ze starszymi kolegami, dokonywał przeróżnych wybryków. Wynosił towary ze sklepów, kradł radia z samochodów i torebki staruszkom. Wybijał szyby w szkole, do której miał nieprzyjemność uczęszczać.

Ich rodzice mieli co do nich wspólne plany, z czego zresztą Renata, doskonale zdawała sobie sprawę. Ich związek miał połączyć dwie rodziny z tradycjami. Po złączeniu stanęli by na czele siły  kontrolującej włamy w tej części miasta.

To było spełnienie marzeń jej zmarłego ojca. Dokończenia dzieła postanowił wsiąść, na siebie jej wujek.

Kajetan stanął przed nimi dumny i wyprostowany, napięty jak struna. 

Przyniósł dziewczynie najładniejszy zrabowany naszyjnik. Ona, jakby zła sama na siebie, chwyciła podarunek i szybko schowała do kieszeni. Chciał zaciągnąć Renatę do wspólnej zabawy ze znajomymi. Renata się nie zgodziła. Powiedziała, że musi wcześnie wstać, bo rano idzie na rozmowę kwalifikacyjną do powstałego niedawno hipermarketu.

-Co chcesz robić dla Niemca?! – wrzasnął zdenerwowany Kajetan.

-To angielska firma– odpowiedziała spokojnie Renata

-Przy mnie nie będziesz musiała pracować, będziesz miała wszystko– czarował  łobuz.

Szerokim ruchem ręki wskazał stojące pod ścianą stosy tekturowych pudeł, z których wystawał sprzęt AGD i RTV. Cenne łupy z licznych włamów.

-No cóż, na razie, póki co nie jestem z tobą więc… -zamknęła rozmowę dziewczyna.

Kajetan uśmiechnął się zadziornie, przełykając ślinę. Ociągając się, odszedł do rozweselonego towarzystwa.

Renata wraz z mamą wróciły do mieszkania przed zakończeniem imprezy, zanim zabawa stała się ostrzejsza.

 Dziewczyna usiadła z rodzicielką do szczerej rozmowy. Popijali gorzkie, gorące kakao. 

Zwierzyła się, że przerażała ją perspektywa przyszłości z Kajetanem. Nie podzielała sposobu, w jaki patrzył na świat. Bezwzględny,"po trupach do celu". Ona zaś była wrażliwa, nie chciała tylko brać od życia, ale też coś dawać od siebie.

Chciała dobrze wykorzystać swoje predyspozycje, a nie wpisać się w stereotyp, przypisany jej z góry przez społeczeństwo.

 Wrodzoną umiejętność można różnie wykorzystać. Niektórzy wykorzystują swój dar do tworzenia, inni do niszczenia. Zawsze jest wybór.

Renata poszła na rozmowę kwalifikacyjną na zasadzie ryzyka. Będzie, co będzie, nie zakładała z góry wyniku, żeby się nie rozczarować, w razie niepowodzenia.

Czekała stremowana na korytarzu wśród innych dziewczyn. Trzymała się kurczowo za ramiona, jakby chciała się  tym sposobem obronić, przed drapieżnymi spojrzeniami kontrkandydatek.

 Duże niebieskie oczy świeciły spośród gęstych, czarnych włosów.

Ubrana była w beżowy rozciągnięty sweter,  czarne  dżinsy podkreślające smukłą sylwetkę i białe trampki na nogach.

Zauważył ją, przechodzący obok Tomasz, od razu wpadła mu w oko.

Po rozmowie, czekała trzy dni na telefon, z informacją czy się dostała. Okazało się, że przeszła pozytywnie proces rekrutacji i czekało na nią stanowisko kasjerki.

Denerwowała się, idąc do pracy, jak w każde nowe miejsce.

Przed rozpoczęciem zajęcia, czekało ją jeszcze 2-dniowe szkolenie. Po przeszkoleniu miała, na początku, małe trudności ale szybko się wkręcała. Wkrótce szło jej perfekcyjnie.  

 Obawiała się reakcji otoczenia, ale jednocześnie była przekonana, że to krok w dobrą stronę.

Renata chodziła regularnie do pracy, po spełnieniu obowiązków, wracała zmęczona do domu. Tym samym coraz rzadziej pojawiała się na podwórku i miała mniej czasu dla znajomych. Siłą rzeczy zaczęła się  powoli oddalać, co nie do końca im się podobało.

 

Dzień pracy w markecie rozpoczynał się o 4 rano. Mocne światło rozświetlało rozłożystą halę. Przy drzwiach wejściowych rozładowywano świeże, dopiero co przywiezione produkty. Na sale wchodzili sprzątacze i merchadisterzy. Stoiska tematyczne zaludniały się załogami, którzy pieczołowicie przygotowywali produkty do dzisiejszego handlu. Wszyscy pochłonięci, w skupieniu oddawali się pracy.

Tomek był pod wrażeniem ogromnej hali pełnej frykasów i przydatnego w domu asortymentu. Wśród gąszczu półek wypełnionych kolorowymi opakowaniami czuł się jak Ali baba w jaskini  40 rozbójników. Z przyjemnością przechadzał się po tym barwnym labiryncie. Ładował swoje akumulatory energią, płynącą z panującego na hali gwaru i ożywienia.

Tomasz szybko odnalazł stanowisko Renaty, bardzo ucieszył się, że to ona dostała robotę.

 Od rana był w dobrym humorze, gdy słyszał melodyjne  pikanie, dochodzące ze stanowiska kasowego dziewczyny. Posyłał jej pełne serdeczności spojrzenia, kiedy była obłożona klientami.

Dziewczyna była nieufna  w stosunku do obcych, czym jeszcze bardziej przyciągała do siebie przenikliwego budowlańca.

Renata miała elastyczny czas pracy, kończyła o różnych godzinach. Tomek zazwyczaj  wychodził po 16, chyba że było coś ważnego do zrobienia. Tego dnia akurat skończyli o tej samej godzinie i spotkali się przy wyjściu. Szczęśliwym trafem okazało się, że szli w tym samym kierunku, więc Tomasz mógł ją kawałek podprowadzić.

Podczas drogi do domu, wymieniali się wrażeniami z pracy. Obśmiewali co dziwniejszych klientów.

Podczas gdy po raz pierwszy ją odprowadzał, zatrzymali  się w pobliżu osiedla socjalnego. Domyślił się, że tam Renata mieszka. Miejsce, gdzie nawet, w biały dzień rozsądni ludzie się nie zapuszczali. Obywatele, tacy jak on, z sumiennych, pracowitych rodzin nazywali ludzi stamtąd patologią. Tomek jednak już swoje widział i przeżył. Z niejednego pieca chleb jadł, nikogo nie skreślał z góry.  Nie bał się  nowych wrażeń, wręcz pociągały go emocjonujące wydarzenia. 

Później, o dziwo, okazywało się, że coraz częściej wspólnie kończyli i regularnie zaczęli razem wracać. Po miesiącu wspólnych spacerów, gdy Renata miała odejść, w stronę swojego osiedla. Chwyciła Tomka mocno za rękę i popatrzyła  głęboko w oczy. Robotnikowi zabiło mocniej serce.

Tomasz zazwyczaj starał się zdążyć na 17 na Teleexpress. Tego dnia przyszedł trochę później, ale w dużo lepszym nastroju.

Zaczął energicznie pałaszować racuchy z jabłkami, podane na obiad. "Jaki do roboty, taki do jedzenia”, skwitowała  sytuację oniemiała małżonka.

Do córek zazwyczaj zachowywał chłodny dystans, teraz nie krył nimi zainteresowania. Ochoczo wypytywał "jak minął dzień, jak tam w szkole?".

Wieczorem oglądnął mecz, o dziwo „nasi” nie przegrali, jakby wszystko układało się w magiczną układankę.

Gdy poszedł do sypialni, rozpoczęło się szaleństwo. Miłosnym uniesieniom nie było końca.

W mieszkaniu u Renaty także zachodziły zmiany. Matka zauważyła, że córka jest bardziej wesoła, pogodna i skupiona. Zaczęła wypytywać córkę, o przyczynę jej zadowolenia.

 

-W końcu znalazłam swoją drogę. Nie jest to co prawda, wszystko, o czym marzyłam  ale  zobaczyłam światełko w tunelu– tłumaczyła Renata. 

-Ciesze się twoim szczęściem córuś– odpowiedziała zadowolona rodzicielka.

Matka zachęcała, żeby szła za głosem serca. Jeśli czuła się nieszczęśliwa, w obecnym środowisku, powinna dążyć do zmiany na lepsze.

Renata nie zamierzała  rozbijać małżeństwa Tomka. Chciała tylko być przy nim, aż zrealizuje swój cel, nowego życiowego startu.

 Wyczuwała nadchodzącą nawałnicę związaną ze zmianą środowiska i życiowych priorytetów.

Nie zdawała sobie sprawy jeszcze, jak daleko może ją zaprowadzić uczucie.

Widziała, jak kończą ludzie związani z klanem Kajetana, bała się, że podzieli ich los. „Oni nie są tacy jak A-ludzie”, rozmyślała Renata. 

Obie z matką miały wspólne marzenie, o którym nie śmiały nawet głośno mówić.

Kajetan podczas posiedzeń na melinie był coraz bardziej nerwowy. Chodził w kółko po pomieszczeniu i przez zaciśnięte usta cedził przekleństwa. Duma nie pozwalała mu przyznać, że tęskni za Renatą i brakuje mu z nią spotkań. Widział ją tylko przypadkiem, jak wracała do domu. Potem zaszywała się w mieszkaniu, nie wychodziła do nich. Jej mama  tłumaczyła, że jest zmęczona. Wypytywał bezskutecznie o dziewczynę wśród swoich towarzyszy. Próbował coś wyciągnąć od Sandry, ona zapewniała, że nic nie wie. 

 

Jakiś czas potem Tomek i Renata wracali razem do domu. Spacerowali wolnym tempem, ze spokojem rozglądając się po otoczeniu. Czuła się przy nim pewnie. Był twardym, nieustępującym oparciem dla jej chwiejnej, burzliwej natury.

Postanowili pójść, okrężną drogą, żeby dłużej cieszyć się swoim towarzystwem. Udali się w stronę centrum.

Krążyli ulicami, zatracili rachubę czasu, zaczęło robić się ciemno. Renata wyczuła niepokój Tomka. Nie chciała się z nim teraz rozstawać. Skrycie wyciągnęła małą buteleczkę i ukradkiem pociągneła z niej długi łyk.

Ustami nawilżonymi alkoholem pocałowała go namiętnie.

 

Poczuł mrowienie w okolicach płatu czołowego, wzmożoną pracę zwojów mózgowych, eksplozję neuronów. Wyostrzyły mu się zmysły. Czuł w sobie pierwiastek boskiej mocy.

W czasie swojego życia kosztował trunków ze wszystkich stron świata, ale po raz pierwszy doznał takich efektów.

Renata wbiła się w powietrze, skoczyła na ścianę budynku i zaczęła po niej pełzać. Skakała po dachach, odbijając się od latarni. Biegała wokół placu rynku, z niesamowitą prędkością, okrążenie za okrążeniem.

Tomasz patrzył na ten specyficzny spektakl jak oniemiały.

To co zobaczył, przeszło jego najśmielsze oczekiwania.

 Jeszcze dziś rano myślał, że po pracy będzie wspólnie z żoną, oglądał kolejny odcinek Klanu, a tu coś takiego, kompletnie odleciał. Młoda dziewczyna otworzyła przed nim wrota do innego wymiaru

Coś niesamowitego! 

 

Nawet w młodości, za komuny, się tak nie czuł. Był jak młody bóg w rajskim ogrodzie.

Renata nie chciała mu zdradzać tajemnicy  klanów, posiadających supermoce, które żyły od lat, obok normalnego społeczeństwa.  W Mieście Innowacji było ich już tylko kilka.

 Ewolucja wykształcała super moce, w przeciągu paru pokoleń, istotny był okres spożycia.  Alkohol wchodził w reakcje z DNA i tworzył zmiany genetyczne. Największy potencjał  na rozbłysk niesamowitych zdolności mieli bezrobotni alkoholicy, których ciągi nie były przerywane odsiadkami.

Ludzie obdarzeni darem, przeważnie żyli poza systemem. Ich sposoby zarobkowania, siłą rzeczy musiały być nielegalne. Dlatego też nie zależało im na rozgłosie.

Każdy z klanów słyszał o mitycznej knajpie położonej na obrzeżach miasta. Tajemnica, o tym miejscu była pilnie strzeżona. Nikt do końca nie wiedział, jak ono wygląda.

W tym przybytku urzędowali A-ludzie. W przeciwieństwie do klanów nie zajmowali się kradzieżami i włamaniami tylko swoje predyspozycje wykorzystywali dla dobra ludzkości.

Opiekował się nimi genialny destylat, dzięki niemu osiągali apogeum swoich możliwości.

Jego krystalicznie czyste produkty, wyciągały maksimum mocy za zmienionego  DNA.

Trafiali tam wyrzutki, których cechy charakteru determinowały, prawilne wybory życiowe. Zazwyczaj ciężkie i zawiłe losy, doprowadzały ich w końcu, do tego miejsca.

Byli najpotężniejszymi zmutowanymi alkoholikami w Mieście Innowacji i stali po stronie dobra.

Gdy obowiązek wzywał, wypijali porcję specjalnie przygotowanego alkoholu i ruszali na pomoc społeczeństwu.

Klany panicznie się ich bały, ale też część członków skrycie ich podziwiała.

Renata podbiegła do mężczyzny, chwyciła go za rękę  i zarzuciła  sobie na plecy

Przemykali błyskawicznie po ulicach. Przemieszali się z prędkością niezauważalną dla zwykłego oka. Dziewczyna trzymała na rękach Tomasza. Ciężar tego rosłego mężczyzny nie sprawiał jej trudności.

Dotarli do  marketu, który górował nad resztą okolicy. Udali się do miejsca, w którym wszystko się zaczęło. Cichutko prześlizgnęli się, korytarzem do magazynu. Renata pociągnęła Tomasza w głąb pomieszczenia i zrzuciła z siebie ubranie.

-Mam nadzieję, że ci się podoba to co widzisz mój zdobywco– zagadnęła zalotnie młoda kobietka. 

Stała nad przed nim naga, w pełnej okazałości. Lekko przenikające  światło rozświetlało jej miękką skórę 

-Co Ty tak z d**ą na wierzchu i cyckami– przekomarzał się zawadiacko, charyzmatyczny Tomasz.

Kochali się, na  niedawno rozpakowanym paleciaku, wśród resztek tektury i folii. 

Za oknami, noc rozświetlały błyskające sztuczne ognie, bo były akurat dni osiedla, pobliskiego blokowiska.

Ich schadzki stawały się regularne. Spotykali się  w dzikich miejscach miasta. Na opuszczonym parkingu, za sklepem spożywczym, obok Urzędu Miasta. Postanowili wynająć wspólnie pokój, żeby ułatwić sobie spotkania.

Starali się, trzymać swój związek w tajemnicy.

Tomek przeżywał drugą młodość, był liderem wydajności w pracy, robił za dwóch i jeszcze pomagał innym. Jednocześnie miał coraz większe trudności, żeby usprawiedliwiać swoją nieobecność w domu.

Postanowił przedstawić nową sytuację rodzinie. Na początku wybada grunt, rozmawiając z kolegami.

Czwórka towarzyszy Tomek, Paweł, Sylwek, Krzysiek,  mieli  ulubioną miejscówkę na osiedlu.

Popijali tam piwo, palili papierosy i dzielili się świeżo poznanymi żartami.

Było to na ławce, przy postoju taksówek, w miejscu, gdzie parkował Paweł. Imprezy często kończyły się spaniem obok ławki na wygodnym wzniesieniu pokrytym trawą.

Czuli się bezpiecznie, z jednej strony zasłaniał ich samochód Pawła, z drugiej parę drzew rosnących koło śmietnika. Byli pewni, że nie zaskoczy ich policja.

Świętowali tam urodziny, imieniny, sukcesy  w pracy i życiu prywatnym.

 

Ucieszony Tomek, z ekscytacją w głosie, opowiadał im swoją przygodę. We własnym mniemaniu dzielił się z nimi radosną nowiną.

-Co Ty zrobiłeś?!

-Oszalałeś?

-Chyba Cię pogięło!!

Zszokowani koledzy zaczęli na niego wrzeszczeć, mocno  gestykulując. On zamyślony, przebywał w innym świecie, widział ich gwałtowne reakcje jak przez mgłę.  Postacie stawały się rozmyte. Słowa przyjaciół spływały po nim jak wodospady.

 

Z Hanką przeżył kilkanaście pięknych lat. Mieli swoje lepsze i gorsze momenty, tego nikt im już nie zabierze. Jednak teraz przyszedł czas na nowy rozdział w życiu.

Ona też w miarę  dobrze się trzymała. Pewnie znajdzie kogoś, kto ją uszczęśliwi.

Żal mu oczywiście będzie dziewczynek Liczył, że z czasem zrozumieją. W końcu porządnie poukładał im w głowie i nawet jak rzadziej będą się spotykać, wyjdą na ludzi.

Tak wprawiwszy się w dobry nastrój, utwierdził się w przekonaniu podjęcia słusznej decyzji.

 

Następnego dnia zasiedli do wspólnego, rodzinnego obiadu. Na pierwsze danie była zupa jarzynowa, na drugie  kotlety mielone, tłuczone ziemniaki i buraczki ćwikłowe. 

Od początku coś wisiało w powietrzu, ale nie  nie przeczuwali jaki horror, Tomasz im zgotuje. On trzymał cały czas głowę w chmurach, nawet jak wynosił swoje torby do nowego mieszkania.

 

Reakcja rodziny była ostra, jak się spodziewał. Przypuszczał, że potem się uspokoją i sytuacja się znormalizuje.

Nawet wynajął z Renatą pokój w pobliżu, żeby utrzymywać bliski kontakt.

 

Właścicielką dwupokojowego mieszkania była Mirosława, emerytowana nauczycielka, stara panna ok. 50 lat. Szczupła, w długich, kasztanowych włosach i okularach z czarnymi oprawkami.

Większość czasu spędzała w domu, w czerwonym szlafroku i klapkach. Raz w tygodniu wychodziła po kolorowe tygodniki, które kupowała na pęczki. Uczyła się z nich psychologi. Dla Tomka i Renaty już przy pierwszym spotkaniu  miała parę psychoanaliz gotowych. Zazwyczaj jednak siedziała przed telewizorem, z butelką  i mamrotała do siebie, coś niezrozumiałego.

Renata umówiła się z matką na spotkanie. Miała pokazać nowe lokum i długo skrywanego partnera.

Kobiety wiedziały, że muszą, na razie trzymać, te kwestie w sekrecie. Potem zastanowią się jak to wytłumaczyć  Kajetanowi i Natanielowi.

Przemykała w jasnym płaszczu do wskazanego miejsca. Miała wyczulone zmysły, wydawało jej się, że jest bezpieczna. Przeoczyła młodego mężczyznę, którego czubek głowy wystawał ze śmietnika.

Klany miały oczy i uszy w całym mieście. Siatki zbieraczy śmieci i złomu były na każdym osiedlu. Wiedzieli kto i gdzie wychodzi. Na podstawie analizy odpadków mogli wydedukować, dietę, zainteresowania i zawód mieszkańca. Byli tym żywo zainteresowani, w końcu to ich źródło dochodu. Nurek dobrze wiedział, co ma dalej robić.

Matka siedziała przy stole, naprzeciw pary, trzymała córka za rękę i z przejęciem wpatrywała się jej w twarz. Renta opowiadała, że teraz będzie chwilę sama pracować, bo Tomasz kończył zlecenie w markecie. Potem się jakoś ułoży.

Zbieracz dostał od  Kajetana  5 butelek wina za informację, po jednej dla każdego śledzącego. Przebiegły młodzieniec podziękował i odszedł, oblizując się łapczywie.

Wujek Nataniel nie mógł zdzierżyć, gdy się dowiedział o zdradzie Renaty. Postawił na dziewczynę i jej matkę krzyżyk. Przeklął dawną znajomość. Do wściekłości doprowadzało go przypuszczenie, że mogła komuś z zewnątrz zdradzić sekret supermocy.

Kajetan zwołał towarzyszy, mieli utworzyć komitet powitalny.

Matka wracała cicho do mieszkania, myślała, że udało jej się bezszelestnie przemknąć, nie zwróciwszy uwagi sąsiadów.

 Przybliżając się do klatki, zaczęła wyczuwać zbliżające się niebezpieczeństwo. Zza pleców zbliżały się do niej postacie.

Znane, niegdyś przyjazne twarze, wykrzywiał teraz nienawistny grymas. Osaczali ją, z bliska było słychać syczące, w jej kierunku, obraźliwe epitety, z daleka krzyki i wybuchy petard. Przyśpieszyła kroku. Chciała jak najszybciej dostać się do mieszkania na drugim piętrze.

 Biegnąc w górę, odwróciła się. Widziała mknące kłębowisko młodych mężczyzn, podążali w jej kierunku, niektórzy przeskakiwali z barierki na barierkę, odbijali się od ścian i sufitów. Wykrzykiwali rytmiczne „uhhh; uhhh”, pośród huku petard i odgłosu tłuczonego szkła.

W ostatniej chwili schowała się do mieszkania. Rzucona butelka stłukła się o zamykane drzwi.

Zamknęła się w środku, czekając na najgorsze.

Tomek i Renata leżeli razem w łóżku. Patrzyli sobie w oczy, uśmiechając się do siebie. Jutro miało się wszystko skończyć. Ona rano pójdzie po rzeczy na mieszkanie, po południu dołączy do Tomka w pracy. Razem wrócą do domu. Potem będą mieli już święty spokój ze wszystkimi.

Rano Tomasz zjadł lekkie śniadanie i wyszedł do pracy. To był jego ostatni dzień w markecie.

W czasie roboty strasznie się niecierpliwił. Specjalnie krążył, parę razy wokół kas, ale nigdzie nie mógł dostrzec ukochanej. W końcu, gdy zbliżała się pora wyjścia, poszedł spytać o Renatę,  koleżankę z działu kas. Kobieta  powiedziała, że Renata była wcześniej i rozmawiała z szefem. Mówiła, że nagle jej coś wypadło, musi wyjechać i nie wie, kiedy wróci.

Rozgorączkowany Tomasz wpadł w panikę. Wybiegł z pracy najszybciej jak mógł. Skierował się do mieszkania Renaty.

Na miejscu zobaczył zniszczone drzwi do klatki, wokół strzępy desek. Jeszcze więcej potłuczonego szkła niż zazwyczaj.

Ściana wokół klatki była osmolona. Gdy popatrzył w górę, zauważył, że tak samo jest wokół okien mieszkania Renaty. Za szybą stała zrozpaczona, blada ze strachu matka dziewczyny. Zrezygnowana pokiwała tylko do niego, przecząco głową. W mig zrozumiał. Opuścił czoło. Miał odchodzić, gdy zobaczył, zbliżającą się grupkę młodych mężczyzn. Przewodził im sprężysty, wysoki młodzieniec. Otoczyli go.

-Co Ty tu robisz?!- zaczął agresywnym tonem pytać Kajetan.

-Czego tu szukasz?– dopytywali inni.

Herszt przybliżył się do Tomka. Gdy ten próbował się cofnąć, poczuł uderzenie w głowę. Obalili mężczyznę na ziemię. Zaczęli okładać go pięściami i kopać do nieprzytomności. Po paru godzinach Tomek doszedł do siebie. Był obolały, zakrwawiony i posiniaczony. Było już ciemno. Zagubiony, zaczął  włóczyć się po osiedlu, przeszedł obok byłego domu. Słyszał głosy dziewczyn, wiedział, że nie ma już tam wstępu.

Stracił rodzinę, stracił dziewczynę, miał zastój w pracy. Trzeźwe myślenie wróciło, w momencie, jak był nad przepaścią. Został mu tylko pokój u Mirosławy, opłacony na miesiąc z góry.

 

 

 KONIEC.

 

Koniec

Komentarze

Witam!

Z zaciekawieniem przeczytałem twoje opowiadanie, gdyż sam lubię tego typu “memy”, czy jak kto woli flashback z dalekiej przeszłości. Pod względem technicznym nie mam zastrzeżeń, bo nie jestem specjalnym mistrzem, a jedynie amatorem, starającym się robić wszystko po swojemu. Przedstawiasz tu wielu bohaterów, kładąc wszystko do jednego worka. Dawno temu stałem o kilka kroków za tobą, próbując napisać podobny tekst. Stąd wiem, że nie jest to łatwym zadaniem, a podsumowując moją myśl przewodnią, mam wrażenie że można tutaj zrobić, ogółem nieco więcej, tworząc dobrą mini powieść Ogółem historia jest dość przyjemna, jednakże kilka mniejszych błędów merytorycznych wywołało drobne zgrzyty.

 

“W tym okresie w południowo-wschodniej Polsce panował chaos i bezprawie  jak na dzikim zachodzie”

 

Bez przesady :), początek lat dziewięćdziesiątych nie był znowu, aż tak tragiczny. Przynajmniej sam jako nastolatek nie czułem się jak Buffalo Bill, który zdobywał Amerykę. Co nieco, masz rację z tym chaosem ale to działo się zdecydowanie później (druga połowa dekady), na przykład zamieszki w Słupsku i interwencja wielu jednostek policji.

 

“Najgorsi byli czerwonoskórzy potomkowie kasty myśliwych, jeszcze nie ucywilizowani, dzicy, nieokrzesani, uspokajały ich tylko  brzęczące monety i ognista woda.”

 

Fajnie, że podchodzisz z humorystycznym przytupem do tamtych wydarzeń, bo supermarkety rzeczywiście szybko budowano ale żeby od razu kasty myśliwych :).

 

“Mając wysokie poczucie wartości, nie bali się  zachodnich konkurentów.”

 

W tamtych czasach wszyscy obawiali się wpływu obcego kapitału na stan własnoręcznie budowanych firm, również firm całkowicie prywatnych. Większość zbankrutowała lub została przekształcona w mniejsze firmy pracujące jako podwykonawcy.

 

“Renata chodziła regularnie do pracy, po spełnieniu obowiązków, wracała zmęczona do domu.”

 

Trochę za mało piszesz o głównej bohaterce opowiadania, wydaje mi się że rozwinięcie jej kontaktów z otoczeniem, zwłaszcza w momencie powrotu z pracy, spotykanych w osiedlu ludzi czy innych zjawisk powinno wzbogacić kontakt z czytelnikiem.

 

“ Alkohol wchodził w reakcje z DNA i tworzył zmiany genetyczne.”

 

Ciekawe, który z alkoholi miałeś na myśli :).

 

Myślę, że przed tobą sporo pracy, którą powinieneś spożytkować na rozwinięciu zasad kreujących świat swoich bohaterów. Zwłaszcza początek opowiadania jest godny uwagi i powinieneś wykorzystać jego potencjał.

 

 

Koniec życia, ale nie miłość

Przeczytałam.

Mam zastrzeżenia natury technicznej.

Londyn, wczesne lata 90.

40-letni

Liczby piszemy słownie.

Brakuje sporo przecinków, na przykład tutaj:

40-letni średniego wzrostu, przystojny, sportowej budowy ciała.

 Oddał życie tej firmie, zaczął się zastanawiać czy było warto. 

Jest sporo powtórzeń, w tym całych fraz:

Lata 90 były okresem przemian w Polsce.

 

W tym okresie w południowo-wschodniej Polsce panował chaos i bezprawie  jak na dzikim zachodzie.

Byli dziećmi przemian. W kapitaliźmie czuli się jak ryby w wodzie. Dążyli do tego, aby łączyć pracę z przyjemnością. Też kombinowali na boku, żeby sobie dorobić. Brali szybkie fuchy u prywaciarzy czy obstawiali pewne zakłady sportowe.

Czuli we włosach wiatr przemian,

Opisujesz każdą postać, którą wprowadzasz. Po co? Wolałabym, żeby istotne informacje pojawiały się w miarę rozwoju akcji. Z tym, że tutaj mamy opisy bohaterów, którzy pojawiają się tylko epizodycznie, nie odgrywają żadnej roli dla fabuły. To, że jeden jest blondynem, a drugi brunetem i nosi kamizelkę, nie ma dla mnie znaczenia, nie wracasz do nich albo tylko wspominasz, że są. 

Po co w ogóle pojawia się John Snake? Przyjeżdża, nadzoruje budowę i co? Jeśli chodziło o pokazanie jakiejś historii oczyma kogoś z zewnątrz, kogo mogą dziwić różne rzeczy, to się nie udało, nie ma tego.

Jest budowlaniec spotykający się z kasjerką z osiedla “socjalnego”. I samo to mogłoby stanowić ciekawą historię, nie potrzebuję do tego biegania po ścianach, bo do tego sprowadza się wątek “fantastyczny”.

Nie do końca jest też dla mnie jasne, co takiego zrobił Renacie Kajetan (bo motyw jest: zazdrość).

No i jest problem z zapisem dialogów.

Tyle ode mnie.

Przynoszę radość :)

Witam.

Gwarantuję, że wszystko zostanie wyjaśnione. Nawet chodzenie T. Kabanosa w koszulach w kratę jest nieprzypadkowe.

Pozdrawiam.

Zmęczył mnie ten tekst, niestety. Opisujesz każdą postać, jedna po drugiej, tak że chwilami to zaczyna przypominać jakiś spis powszechny, nie opowiadanie. A zapewniam Cię, że czytelnik nawet połowy z tego nie zapamięta. Dużo lepiej, żeby czytelnik sam odkrywał postaci, przez to co robią i co mówią, niż żeby opowiadał to narrator. Technicznie też nie jest dobrze, błędy w dialog, interpunkcja, czasami naprawdę dziwne zapisy (wygwiazdkowanie wyrazu “dupa”? to nie przedszkole :P). Całość napisana jednym rytmem, nawet zdania jedno po drugim podobnej długość.

Nowa Fantastyka