- Opowiadanie: Brexxxer - Dzikość serca (fragment książki)

Dzikość serca (fragment książki)

Krótki fragment pisanej przeze mnie książki, w którym wojowniczka rozprawia się z bandą nieciekawych typków :) .

Oceny

Dzikość serca (fragment książki)

Ogromny dzik rozglądał się czujnie, węszył, przetrząsając krzaki jałowca. Zagłębił ryj w ziemię, rozrzucił wkoło siebie darń, zachrumkał, zamlaskał z zadowoleniem. Niedawny deszcz wydobył z ziemi duże niebieskie larwy, nie musiał więc specjalnie starać się o pożywienie. Nie czuł się również zagrożony. Żadne leśne stworzenie było w stanie go skrzywdzić, może oprócz terwali. Te jednak nie zbliżały się nigdy do krążących po okolicy watah. Samotny kaban również nie stanowił dla nich godnego zainteresowania obiektu – terwale były bowiem roślinożerne.

 Nagle dzik uniósł łeb. Jego szable i fajki zabłysły w słońcu, gdy węszył. Wyczuł znajomy, słodki, wręcz uwodzicielski zapach. Zakwiczał z uciechy. Mimo zjedzenia pokaźnej ilości żywych darów ziemi, uradowała go obietnica sutego i jakże smacznego posiłku. Świniom, jak wiadomo, wciąż mało.

 Potruchtał w gąszcz, roztrącając łbem paprocie i trzmieliny. Kierował się zapachem żołędzi, swojego ulubionego smakołyku. Potrafił zwęszyć je z odległości mili. Rzadko jednak miał okazję ich próbować, gdy więc takowa się nadarzała, przepuścić jej nie miał zamiaru.

 Wkrótce ujrzał przed sobą niewielką, wydeptaną racicami polankę, zalaną południowym słońcem. Wystawił łeb z pokrzyw i rozejrzał się. Panowała tu cisza, typowa dla tej pory dnia. Czasami tylko przeleciała pszczoła lub dzięcioł zastukał od niechcenia w pień monaridy. Dzik powoli wynurzył się z cienia, zamachał ogonkiem. Na środku polany dostrzegł leżące w nieładzie żołędzie, cel swojej tu wizyty. Niespiesznie podszedł, obwąchał pożądane precjoza i zaczął zajadać, mlaskając rubasznie. Dawno nie miał takiej uczty! Musi zapamiętać to miejsce, nie będzie tu jednak wracał zbyt często, by nie znalazła go i reszta stada. Nie zamierzał dzielić się swym znaleziskiem. Dęby, rodzące tak pyszne żołędzie powinny robić to wyłącznie dla niego. To on był królem tego lasu. Nie wiedział, oczywiście, że tylko on się za takowego uważa. Jak każdy dzik, z resztą.

 Nie wiedział również, że nigdzie w okolicy, zwłaszcza wokół owej polanki nie rosły dęby.

 Usłyszał świst, odgłos przecinanych liści i coś srebrnego wleciało na polanę. To coś skierowało się prosto w niego, furknęło, zawirowało i zagłębiło w jego czaszce, przepoławiając oko. Nawet nie zareagował. Nie zdążył. Z łomotem zwalił się na ziemię, rozgniatając pod sobą przepyszne owoce dębu. Zadygotał konwulsyjnie, z jego pyska trysnęła ślina, po ryju spływała krew. Wyprężył się, zakwiczał i znieruchomiał.

 Z pośród drzew wyszła wysoka, szczupła postać. Stąpała pewnie lecz bezszelestnie. Podeszła do nieruchomego cielska i popatrzyła w szkliste, wygasłe oczy. Po czym wyszarpnęła ostrze z łba odyńca.

 Godzinę później postać wyprowadziła na polankę karego konia, którego objuczyła oprawionym mięsem oraz skórą. Dosiadła go i znikła w gęstwinie.

 Słońce niemal dotykało horyzontu, gdy jeździec wychynął z lasu na gościniec. Skierował konia w lewo, zostawiając słońce za plecami. Pół dnia czajenia się w zasadzce opłaciło się. Jedzenia wystarczy na wiele dni, dobrej jakości skóra również się przyda. Jeszcze daleka droga do przebycia.

 Ponaglił konia ostrogami.

 

 Zbója Bonashkę zbudził ostry gwizd. Zerwał się z barłogu, zrobionego ze starych koców i sosnowych gałęzi. Powiódł wzrokiem po okolicy, potem skierował go w górę. Zobaczył czujkę, siedzącego na konarze rozłożystego dębu. Chłopak energicznie gestykulował i pokazywał na drogę. Bonashka w lot pojął, w czym rzecz. Wyrwał spod posłania żelazną maczugę, potrząsnął śpiącym kamratem, kopniakiem obudził drugiego.

 – Wstawać, wiara! Klient na drodze! Trza zarobić na piwko i chlebek, hehe!

 Pozostali wnet byli na nogach, wyciągnęli broń. Dołączył do nich czujka, zbrojny w niewielką, wysłużoną kuszę. Cichaczem podkradli się na skraj gościńca. Usłyszeli cichy tętent, potem coraz głośniejszy i ujrzeli jeźdźca na karym koniu. Gdy znalazł się tuż przy nich, wypadli na drogę.

 Dwóch stanęło przed jeźdźcem, trzeci ustawił się za nim. Kusza mierzyła z boku.

 Bonashka wyszczerzył zęby – te, które mu jeszcze zostały – w szerokim grymasie. Zobaczył długie, kasztanowe włosy i nagie uda. Nie przypuszczał, że pójdzie tak łatwo.

 – Proszę, proszę! Powitać, powitać! Rzadko obaczyć tu możem tak urodziwego wędrowca. Zechcesz, Pani uradować dusze i ciała ubogich i uraczyć ich niewielką darowizną. Zawierającą w sobie wszystko, co posiadasz. Najlepiej, gdy uczynisz to szybko i bez ceregieli. Nie jesteśmy ani chciwi, ani wybredni lecz na cierpliwości nam zbywa.

 Dziewczyna spojrzała na niego z góry. Kątem oka obserwowała kusznika. Koń parsknął, cofnął się o krok. Zapach bijący od mówiącego był bardzo intensywny.

 – Tyle ładnych i uprzejmych słów w ustach takiego prostego człowieka – powiedziała – Aż dziw, że wszystkie zmieściły się w twojej łepetynie. Niezwyklem rada z takich wyrazów uprzejmości. Prośby jednakowoż spełnić nie zamierzam, dlatego mam dla was kontrpropozycję. Zapadnijcie w lasy lub nory, z których wypełzliście i nie nękajcie bogu ducha winnych podróżnych.

 Zbóje roześmieli się w głos. Bonashka zważył w ręku maczugę. Jego kompan zdjął z pleców kiścień. Stojący z tyłu podszedł bliżej. Kusznik nawet nie drgnął.

 – No proszę! Jaka elokwentna i wygadana waćpanna! A przy tym niebywale cieszy oko, niech skonam! Taką propozycję aż żal będzie odrzucić! Z bólem musimy to jednak uczynić. Ażeby natomiast sprawę przyspieszyć, posłużę się mową dosadną i bardziej zrozumiałą: wyskakuj, mała ze wszystkich fantów, a nie mitręż z tym zbytnio, bo jeszcze umyślimy pozbawić Cię czegoś więcej! Dziewictwa, dla przykładu!

 – Na to już za późno, przyjacielu. – odpowiedziała z uśmiechem. W oka mgnieniu spięła konia, wyrwane ze strzemion nogi usadziła na siodle i wykonała piękne salto w pozycji wyprostowanej. Wylądowała tuż przy zbóju, który już dobywał miecz z dziurawej pochwy. Pochylając tułów, obróciła się na jednej nodze, robiąc zamach drugą. Wysunięty z podeszwy sztylet rozorał czoło delikwenta. Nie zatrzymując się, dziewczyna dobyła miecza, rzucając się w stronę pozostałych. Bonashka uniósł maczugę nad głową, drugi zbój zamachnął się kiścieniem. Dziewczyna zawirowała w miejscu, wyrzucając w górę ramiona i prawą nogę. Miecz świsnął w powietrzu. Żelazna kula plasnęła na drogę razem z odciętym ramieniem. Bonashka padł na kolana, trzymając się za pierś, z której lała się krew. Zdążył jeszcze zobaczyć pędzący ku niemu koniec klingi.

 Wszystko to trwało może cztery sekundy. Kusznik, przerażony i zdezorientowany nie wiedział nawet, gdzie mierzyć, dopóki dziewczyna nie zatrzymała się w morderczym tańcu i nie popatrzyła na niego. Dygocąc od stóp do głów wymierzył i nacisnął spust. Bełt wystrzelił w kierunku dziewczyny, ale gdy był tuż przy celu, nagle zmienił kierunek, jakby pchnięty gwałtownym powiewem wiatru. Minął ją i utkwił w drzewie po przeciwnej stronie drogi.

 Kusza wypadła czujce z rąk, w panice rzucił się do ucieczki. Ostatnim, co usłyszał był warkot ścigającego go ostrza. Cios zwalił jego głowę z karku.

 Rudowłosa wytarła ostrze o kubrak Bonashki, po czym ściągnęła ciała z drogi i ukryła wśród listowia. Jednym skokiem dosiadła ogiera, którego grzywa zapłonęła nagle żywym ogniem. Parskał i rżał dziko. Jego skóra parowała.

 – Tak, tak, wiem, że lubisz ten zapach! – Zawołała, klepiąc go po gorącej szyi – Ja też, przyjacielu! Wio!

Koniec

Komentarze

Trudno ocenić utwór po tak krótkim fragmencie. Przydałaby się jakaś krótka charakterystyka głównej postaci, bo czytelnik lepiej się utożsamia z bohaterem, jeśli może go sobie wyobrazić. Że to kobieta, dowiedziałem się w połowie, a że jest ruda, na końcu. To utrudnia czytanie.

Kilka zgrzytów jest :

– Gdybyś spróbowała oprawić dorosłego dzika sama w lesie, w dodatku w godzinę, to wiedziałabyś, dlaczego na wszystkich filmach zwierzynę przywozi się do domu w całości. Oprawianie w lesie jest  całkowicie niepraktyczne. Zwłaszcza, jeśli nie ma pod ręką wody.

– Piszesz, że strzała przepołowiła dzikowi oko, a następnie “Podeszła do nieruchomego cielska i popatrzyła w szkliste, wygasłe oczy”. 

–  “Jaka elokwentna i wygadana waćpanna!” – czy tak wysławia się leśny zbój? To zdanie jest niewiarygodne.

– “W oka mgnieniu spięła konia, wyrwane ze strzemion nogi usadziła na siodle i wykonała piękne salto w pozycji wyprostowanej.” – konia spina się ostrogami w celu zmuszenia do szybszego biegu. A z akcji wynika, że koń stał w miejscu, pomiędzy zbójami.

Proponuję przed publikacją wrzucać utwór na betalistę.

 

Pozdrawiam

Cześć.

Przeczytałem mniej więcej połowę (do tego zbója).

To część Twojego dzieła, więc muszę zakładać, że się na mnie pogniewasz (muszę, bo to typowe zachowanie i przywykłem do niego). Niemniej nie znam Cię i nie mam żadnego interesu w tym, aby Cię obrażać. Gdy uda Ci się spokojnie przyjrzeć temu, co piszę, to być może wyniesiesz z tego coś. A może nie. Niemniej wskazuję na błędy niewątpliwe i wątpliwe.

  1. Interpunkcja typowa, co znaczy, że popełniasz trochę tych błędów. Za dużo przecinków. Nie powinieneś ich stawiać tam, gdzie nie masz pewności, czy powinny być i tam, gdzie rytm zdania to sugeruje. Interpunkcja ma swoje zasady i każdy musi się im podporządkować, aby unikać błędów.
  2. Fragment był tak nudny, jak tylko się dało. O niczym (tak, wiem, że to fragment, niemniej zdecydowałeś, że pokażesz właśnie ten). Fantastyka? Gdzie? Jest sobie dziś z taką ilością szczegółów zapisanych (jak sądzę) językiem myśliwych czy zoologów, który sobie istnieje, coś roztrąca, coś je, coś wącha… Czy to kogokolwiek może zainteresować? Wątpię. Dostaje strzałą – nie ma dzika. Więc po kiego tyle jego opisów? Znów opada mnie wrażenie, że pisze się po to, aby czymś zająć kartki.

    Deptałeś kiedyś po żołędziach? Ja tak. I wiem, że trudno je rozdeptać. A Twój dzik zmiażdżył żołędzie tym, że upadł na nie. Musiałyby być bardzo rozmiękłe, a gleba bardzo ubita.

  3. Robisz czasami rażące błędy: “każdy dzik, z resztą“, “Z pośród drzew“.

Największych grzechem i tak jest to, że tekst nudzi. Nudzi, smęcąc o niczym.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Wiesz, że jest już książka o takim tytule? I film na jej podstawie.

Przynoszę radość :)

Fragment jak fragment, nie jest specjalnie oryginalny. Na plus to, że nie jest męczący w czytaniu.

Jeśli mogę coś doradzić, to uważaj z opisami odczuć i myśli zwierząt. Wcale nie łatwo wczuć się w ich rolę. W tym przypadku dzik jest mało przekonujący, myśli jak człowiek. Dzikie zwierzęta nie czują uwodzicielskich zapachów i nie radują się. Przynajmniej mi nie kojarzy się to ze zwierzętami.

 

Podobnie jak Darcon miałam wrażenie, że strasznie ludzki ten dzik ;) Nie czytało mi się tego tekstu źle, ale też mnie specjalnie nie wciągnął. Jest trochę różnych usterek technicznych. Tytuł dość sztampowy.

It's ok not to.

Mnie też nie wciągnęło.

Przeżycia dzika nie wnoszą wiele ani do fabuły, ani do sylwetek bohaterów. IMO – można z nich spokojnie zrezygnować.

Uważam, że bohater samotnie ubijający tłumek wrogów jest tak wypasiony, że aż nudny.

Zbója Bonashkę zbudził ostry gwizd. Zerwał się z barłogu,

Kto się zerwał, gwizd? Uważaj na podmioty domyślne.

Zechcesz, Pani uradować dusze

W dialogach ty, twój, pan itp. piszemy małą literą. W listach dużą.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka