- Opowiadanie: Kolun - Spalone mosty

Spalone mosty

Opowiadanie napisałem już jakiś czas temu, więc uznałem, że może czas je uwolnić z szuflady ;)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Spalone mosty

Zatrzymał wierzchowca tuż nad krawędzią urwiska i rozejrzał się po okolicy.

Z tej odległości dolina wyglądała dość typowo. Łąki rozciągające się po sam widnokrąg pełne były dzikich kwiatów i – oczywiście – traw. Woń, którą przyniósł lekki powiew wiatru, również była normalna dla stepu o tej porze roku – czuć było suszącą się na słońcu trawę.

Pewien szczegół różnił ten krajobraz od pozostałych, nie było go jednak dobrze widać w tym miejscu, a że to właśnie na dół miał się udać, spiął konia i zawrócił go.

– Chodź Trix! – zawołał Segren. – Do nogi! 

Jaszczur wciągnął powietrze w nozdrza. Choć zapach jego pana nie był zbyt intensywny, to jednak zwierzę – wobec słabego wzroku – miało wyjątkowo dobrze rozwinięty zmysł węchu. Gdy już złapał trop, Trix poczłapał na krótkich łapach, ciągnąc za sobą gruby ogon. Segren ruszył ku wąskiej ścieżce prowadzącej w dół. Wkroczył na nią pierwszy, za nim jaszczur.

Słońce, jakby na złość jeźdźcowi, wznosiło się teraz na nieboskłonie tak, że oślepiać mogło go z całą mocą. Mimo tego, że był sam środek lata, i to wyjątkowo parnego, a susza dawała się we znaki od dobrego miesiąca, to nie było mu gorąco. Lubił ciepło. Nałożył jednak kaptur, by osłonić nieco oczy.

Mój cel jest na dole – pomyślał – Jedyne, czego jestem pewien to to, że te stwory czają się gdzieś wśród stepów. Prawdę mówiąc wiedział trochę więcej. Wiedział, że są niebezpieczne i że mało kto z jego ludu odważyłby zapuścić się tu samemu. Szczególnie że potrzebował ich jaja.

Ceny przedstawicieli nieoswojonych gatunków osiągały niewyobrażalne sumy, handel nimi nie był jednak do końca legalny. Nie tyczyło się to jednak jaj – gdyby udało się oswoić przez to dziki gatunek, mógłby liczyć na zarobek, za który ufundowałby sobie mały zameczek. I to przy poparciu tak znienawidzonego przezeń departamentu zwierzęcego Rady Wielkich Lordów!

Z zamyślenia wyrwało go jednak coś, co zwróciło jego uwagę. W tej skale była dziura. Kilka kroków dalej następna i znowu. Miały nieregularny kształt, znajdowały się jednak na podobnej wysokości. Segren przyjrzał się jej, ale zachował dystans. To mogły być po prostu jamy żmii. Podjechał na wprost od niej i stał tak chwilę, mrużąc – zamglone przez nadmiar światła – oczy. Dostrzegł kształt, a po chwili ruch. Uchylił się w ostatnim momencie. Jeszcze moment i to, co przeleciało mu obok głowy, zostałoby w niej.

Spiął konia i ruszył – co koń wyskoczy – na dół. Zostawił gdzieś w tyle swego zwierzaka. On sobie poradzi. Często gdzieś znika i radzi sobie beze mnie. Ze mną może być gorzej. Myśli te przebiegły mu przez głowę, gdy próbował nie dostać w nią gradem pocisków. Sprawa była o tyle łatwiejsza, że z góry wiedział, skąd nadejdą – dziury, które okazały się być otworami strzelniczymi, były ustawione dość równomiernie.

– Spróbujcie mnie… – chciał powiedzieć "trafić", ale zamiast tego syknął z bólu, kiedy kamień z impetem trafił go w przedramię i omal nie spadł na skały. Potem już nic nie mówił, tylko starał się nie dostać.

Widział już w oddali kraniec ścieżki. Gdy kolejny pocisk odbił się od wzmocnionego stalą fragmentu kurty, a jeszcze kolejny przeleciał tuż przed nim, zaklął cicho, acz siarczyście. Miał szczerą ochotę wsadzić miecz do jednej z tych dziur, ale nie zdążyłby go wtedy wyciągnąć, a nie przeżyłby bez broni.

Kraniec ścieżki był coraz bliżej, pospieszył więc – i tak już pędzącego – konia. Coś jednak wydało mu się niepokojące. Poczuł dym. Na końcu drogi coś płonęło. Ujrzał też naostrzone kije, grotami ustawione ku niemu. Nie zatrzymał się jednak, bo wtedy dostałby na pewno, a wysokość dalej była niebezpieczna.

I wtedy spadł.

Poczuł wcześniej uderzenie, jednak nie widział, skąd nadeszło. Zobaczył jeszcze masywną sylwetkę i jaskinię w tle.

Ty idioto! Nie zauważyłbyś smoka we własnym wychodku! – zdążył jeszcze pomyśleć, zanim uderzył o ziemię.

 

* * * * * * * *

 

Ze snu wyrwała go fala bólu, która przeszyła jego ciało. Do głowy docierały mu różne bodźce, czuł zapach dymu, słyszał głosy – szepty i krzyki. Oczy miał jednak zamknięte i zaślepione bólem. Dopiero po chwili tarzania się po ziemi i nieartykułowanych jęków zrozumiał poszczególne słowa.

– Wstawaj dziwaku! No już, gadzino przebrzydła!

Gdy zmysły zaczęły mu już wracać do normy, dostał kolejnego kopniaka, tym razem w – najwyraźniej złamaną – nogę. Jego krzyk przeszył okolicę.

– Cholera! Wstawaj!

Pociągnął go w górę i podał mu kij do podparcia.

– Trzymaj gadzie!

Schylał się jeszcze chwilę, opierając się całym ciężarem o prowizoryczną laskę. Wtedy uniósł wzrok i… znowu się schylił, ledwo powstrzymując odruch wymiotny. Jego prześladowca był po prostu odrażający. Nie potrafił określić tego inaczej. Chociaż… mógł jeszcze stwierdzić, że jest okropny, wstrętny i paskudny. Albo po prostu że był potworem. Całą jego twarz porastało brązowe owłosienie. I to jakie?! Brązowe! Kolor ten kojarzył mu się przede wszystkim z kałem. Znów ledwo powstrzymał falę wcześniej zjedzonej strawy. Spojrzał na niego raz jeszcze. Na jego lekko pomarszczonej skórze nie było łusek! Ani jednej! Za to na odsłoniętej piersi miał mały, czerwony punkcik. Jedyne, w czym byli podobni, to wyprostowana postura.

– Gdzie jesteśmy? Kim… czym jesteś?

Stwór zmarszczył czoło.

– Zostańmy przy "kim". Ale po kolei. Jesteśmy pod mostem.

Segrena nadal bolała głowa.

– Pod jakim mostem?

– Pod jednym z wielu, który tu zbudowaliśmy w zamierzchłych czasach.

Cud stepów! Dawniej płynęła tu rzeka na której wzniesiono most. Ta jednak często zmieniała bieg, toteż budowano nowe mosty, stare jednak miały porządną konstrukcję i nawet nurt ich nie zburzył. Mimo że powstały przed wiekami, przetrwały – w lepszym lub gorszym stanie – do dziś.

– Teraz… – jęknął z bólu – …odpowiedz na drugie.

Obcy nie odzywał się przez chwilę, jakby się zamyślił.

– Kim mogę być? Jestem nikim w tym świecie, który zagrabiliście dla siebie. Ja i resztka mojego ludu…

– Jakiego ludu?

Brzydalowi zdecydowanie nie przypadło do gustu to pytanie. Zmarszczył czoło – te włochate robaki, które miał nad oczami – jeszcze mocniej.

– To ty tu jesteś jeńcem i ty powinieneś odpowiadać na moje pytania, ale jeśli cię to interesuje, to w dawnych latach zwano nas ludźmi.

Segren wzdrygnął się. Słyszał wiele o tej okrutnej rasie. Według legend wznieśli się aż do niebios na skrzydłach ze stali. Z nieba zrzucali ogień na swoich wrogów, niszcząc ich miasta i skazując ich na okropne cierpienia. Upadli jednak, gdyż zaczęli wytępiać się nawzajem. Matka straszyła go opowieściami o ich okrucieństwach, odkąd był nowowyklutkiem, później myślał jednak, że były to tylko bajania starej baby, w najlepszym razie dawno minione legendy. Tymczasem stała przed nim żywa skamielina. Najprawdziwszy człek. Wzdrygnął się ponownie na to słowo, nawet jeżeli pozostało niewypowiedziane.

A więc jednak miałem rację – pomyślał – Mój rozmówca jest potworem.

 

* * * * * * * *

 

Zaprowadzono go do jednego z najwspanialszych mostów na tym stepie, wielkiego i zdobionego pradawnymi, acz nieco już wytartymi przez czas płaskorzeźbami. W miarę możliwości, jakie dawał step i skrawek lasu rosnący nieopodal na skale, zasłonięto w nim tył i częściowo przód, co miało być zapewne prowizorycznym odwzorowaniem budynku, mimo że nikt szanujący siebie i sztukę architektury nie nazwałby tego nawet chatą. Pośrodku tego całego cyrku znajdował się walcowaty, metalowy przedmiot, z którego wydobywał się ogień. Nie miał pojęcia, do czego służył wcześniej, ale teraz najwyraźniej stał się prowizorycznym (jak chyba wszystko w zasięgu wzroku) kominkiem. Rozpalono w nim raczej ze względu na późną porę, niż zimno, jako że wieczór ten był raczej ciepły. Otaczała go trójka samców o srebrnym owłosieniu, zwisającym aż do brzucha. Jednemu z nich brakowało go jednak nieco na szczycie głowy. Najpierw uznał, że to mogą być jacyś dziwni arlazjanie, jego pobratymcy – mieli w końcu łuski. Potem spostrzegł jednak, że to nie łuski, a jakieś bruzdy wyglądające jak świeżo zaorane pole. Chwilowy przebłysk nadziei ustąpił miejsca rezygnacji. To byli ludzie.

– Witaj Tan. Czego od nas oczekujesz? – spytał jeden ze srebrnowłosych, ten pośrodku.

– Przyprowadziłem wam Gada ­– odparł człowiek o obrzydliwej barwie owłosienia, ten, który go kopał – Znaleźli go moi ludzie. Uznałem, że najlepiej będzie, jeśli to starszyzna zadecyduje, co z nim zrobić.

– Mądrze zadecydowałeś. Jest związany?

– Tak.

– A więc zostaw nas samych.

Tan oddalił się, a wtedy Srebrzysty przemówił ponownie, teraz jednak w jego głosie słyszeć się dało pewien jad.

– Czego tutaj szukasz? Co gadzino?

– Ja…

– Na pewno zysku – pierwszy raz odezwał się nie Srebrzysty, a ten po prawej, o bardziej białych włosach. – Czego innego mógłby chcieć?

– Mógł tylko przejeżdżać – zaoponował ten po lewej, z najdłuższą brodą, za to z pewnym niedoborem owłosienia na czubku głowy – Nie musiał chcieć dla nas źle.

Oni kłócili się, a Segren zastanawiał się, skąd te pierwotne stworzenia znają jego język.

– To Gad – stwierdził Biały – To oni nas wyparli, nie pamiętasz?

– Nie. Wszak stało się to przed wiekami. Możemy z nimi współżyć. Kiedyś chcieli z nami żyć w zgodzie. Wiele się od nas nauczyli…

My od was?

– Tak, w tym wojny i mordu. Słyszałem, że uczeń często przerasta mistrza…

– Uciszcie się! – rozkazał srebrzysty – To nie wy macie mówić, tylko on.

Spojrzał wymownie na Segrena.

– Ja… chciałem jaja…

– Czyje?

– Było mi obojętnie. Chciałem tylko zdobyć jaja i je spieniężyć. Nie chciałem…

Srebrzysty przerwał mu ruchem dłoni. Segrenowi przeszło przez myśl coś, co powinno być teraz jego ostatnim zmartwieniem. Mianowicie zaczął się zastanawiać, do czego potrzebne jest im aż pięć palców.

– Nie chciałeś odnaleźć potomków pradawnej cywilizacji, tak? – spytał Srebrzysty – W sumie to trochę tak, jakby chcieć znaleźć złoty samorodek w fekaliach. Albo gówno w skarbcu. To już zależy tylko od punktu widzenia. Tak czy inaczej, możesz się nam jeszcze przydać. Ty i twoja wiedza o gadzinach.

– Do czego wam ta wiedza?

– Widzisz, przed wiekami wyparliście nas, ludzi. Wcześniej, całe millenia wcześniej, to my wyparliśmy rasę, którą zwano alfami. W zamierzchłych czasach oni wyparli inne rasy. I tak dalej. Wiesz co łączyło je wszystkie? Poddali się. My za to wrócimy na właściwe nam miejsce.

– A dlaczego miałbym wam w tym pomóc? Czym chcecie mnie przekonać?

– Stalą i płomieniem.

To raczej marna zapłata – pomyślał, a potem zrozumiał znaczenie tych słów. Przełknął głośno ślinę.

 

* * * * * * * *

 

Przywiązano go do pala, który nie był nawet ustawiony pod zadaszeniem. Ludzie uznali, że zajmą się nimi rano. Może to miała być jedna ze sztuczek, służąca do złamania jego woli walki? Jeśli tak, to zdecydowanie sprzyjała temu aura. Ta po opuszczeniu Wielkiego Mostu pogorszyła się, a z nieba lunął deszcz. Mimo tego co i rusz mijali go jacyś ludzie, wcześniej jeszcze przystawali, by zakląć, czy zwyzywać, gdy jednak opady wzmogły się, przestali zwracać na niego uwagę, a myśleli raczej o jak najszybszym osuszeniu się.

Również jego strażnik gdzieś zniknął. Ruszył ku krzakom, najwyraźniej za potrzebą, nie wracał jednak do teraz. Segren nie znał się może za dobrze na ludzkiej fizjologii, ale wątpił, by jakakolwiek – nawet najgrubsza – sprawa mogła trwać aż tyle.

Z konieczności zabicia czasu zaczął nucić melodię, która kiedyś obiła mu się o uszy. Potem do melodii dodawał wracające mu do głowy słowa. Te, których nie pamiętał, zastępował gwizdaniem, albo wstawiał "cośtam". Wychodziło z tego przede wszystkim "cośtam gwizd cośtam cośtam", ale ostatnie słowa pamiętał doskonale. I czeka mnie śmierć.

Przypomniał też sobie słowa Srebrzystego. Stalą i płomieniem – pomyślał – Gdybym był cholernym minstrelem, ułożyłbym pieśń. Szłoby to jakoś tak: „Pragnę, by śmierć na mnie czekała, nie stal i nie płomień”. Szkoda tylko, że nim nie jestem. Usłyszał jakiś ruch w krzakach. Pomyślał, że to pewnie strażnik wraca, ale to, co z nich wyszło, chodziło na czterech łapach i było jeszcze bardziej owłosione niż ci barbarzyńcy. Oczy świeciły mu się jak latarnie, a zęby błyszczały blado i złowrogo w świetle księżyca. Powoli zbliżał się do Segrena.

– Sio! Poszedł! Nie wolno!

Kudłacz najwyraźniej zignorował jego słowa, bowiem stanął tuż przed nim i zaczął go obwąchiwać, po czym uniósł lewą tylną nogę. Poleciał spod niej ciepły, żółty strumień. Segren zaczął przeklinać zwierzę, ale wtedy najwyraźniej ono dostrzegło w nim potencjalną przekąskę. Zacisnęło zęby na jego nodze, zawiodło się jednak, bo pierwszym gryzem nie oderwało nawet kawałka mięsa. Łuski były zbyt twarde. Zbliżyło więc pysk ponownie.

– Pomocy! – krzyknął Segren. – Pomooocyyy!

Nikt go jednak nie słyszał albo nie chciał słyszeć. Zapewne oczekiwali, że będzie krzyczał. Mimo tego nie ustawał. Zwierzę natomiast ponownie zabrało się za nogę. Gdy udało mu się przebić przez łuski – chociaż nie oderwało jeszcze mięsa – Segren wrzasnął, jakby paliły go ognie siódmego kręgu piekła. Po tym wrzasku znów coś wyszło z krzaków – a raczej wypełzło. Po chwili było już przy słupie, a po dwóch rzuciło się na kudłacza. Dwa kształty turlały się przez jakiś czas, aż do momentu, gdy nowy kształt wbił zęby w szyję starego. W trakcie walki oddaliły się nieco od Segrena i jego słupa, teraz jednak pogromca kudłacza zbliżał się do niego. Świetnie! Nie skończę w żołądku tamtego drapieżnika, tylko tego.

Gdy jednak zbliżył się wystarczająco, wiedział już, że tak się nie stanie.

– Trix! – ściszył głos – Chodź do mnie maluchu!

Zwierzę posłuchało.

– Teraz przegryź więzy – w miarę swoich możliwości pokazał mu linę. – Tak tu… Auć!

Tym razem zwierzę go nie posłuchało, bo zamiast lin, ugryzło nogę. Chciał go okrzyczeć, ale poczuł, że ból z niego wypływa. Gdy całkiem minął, Trix zabrał się za więzy. Te puściły bardzo szybko. Gdy był już wolny, chwycił za gruby kij, który leżał nieopodal. Chciał go przywiązać do nogi, ale okazało się, że jest cała. Zamiast tego chwycił więc kij i ruszył w kierunku jednego z mostów.

 

* * * * * * * *

 

Tan drzemał sobie spokojnie pod stertą skór. Segren rozejrzał się, ale nigdzie nie zobaczył swojego miecza. Chciał już iść, ale wtedy do głowy przyszedł mu pewien pomysł. Podszedł do człowieka.

– Hej ty! – szturchnął go kijem – Obudź się.

Tan uniósł głowę i przetarł oczy dłońmi.

– Co? – zapytał nieobecnym głosem.

– Giezło.

Kij uderzył Tana w głowę, a ten poleciał znów na skóry. Segren przywiązał mu ręce do nóg, urwał kawałek jego ubrania i wepchnął mu do ust. Był zły, że nie ma tu jego oręża, ale ten mógł być pod każdym z tych mostów, pogodził się więc z jego utratą.

– Chodź włochaczu – powiedział, po czym chwycił Tana. – Zagrasz mnie.

Gdy doniósł człowieka do palika, przywiązał go doń.

– Teraz tu posiedzisz – rzekł do nieprzytomnego – Może z daleka ktoś nas pomyli.

Mógłby już odejść, ale została mu jeszcze jedna sprawa do załatwienia pod jeszcze jednym mostem. Bardzo dużym i pięknie zdobionym mostem.

 

* * * * * * * *

 

Już z pewnej odległości spostrzegł, że światło pali się pod siedzibą starszyzny. Skórzana zasłona była zasunięta, przed nią stał jednak strażnik. W ręku trzymał… miecz. Ale Segren wiedział, że za chwilę się to zmieni.

– Biegnij Trix!

Zwierzę popełzło ku wartownikowi i minęło go. Ten ruszył za nim. Segren wyszedł zza głazu, za którym się ukrywał i szybko zbliżył się do człowieka. Ten jednak nawet go nie usłyszał, najwyraźniej nadal nie wiedząc, co nadepnęło mu przed chwilą na stopę. Segren uderzył kijem w jego głowę, a ten padł nieprzytomny. Siła uderzenia była tak wielka, że kij się złamał, a odgłos musiał ponieść się daleko. Najwyraźniej jednak tak się nie stało, podniósł więc swój miecz i ruszył ku Wielkiemu Mostowi.

Uchylił zasłonę i przeszedł przez nią. Ogień nadal płonął, ale w środku pozostał tylko Srebrzysty.

– Co ty tu robisz?! – zapytał wyraźnie zaskoczony człowiek. – Miałeś być przywiązany do słupa!

– A ty i reszta ludzi mieliście być w grobach, a jednak tu stoisz.

Zbliżył się do długobrodego i skierował czubek ostrza ku jego szyi.

– Teraz cię zabiję. Potem zabiorę dwójkę waszych dzieci. Samca i samicę. Oswoimy ich.

Człowiek spojrzał na niego w taki sposób, że Segren poczuł się jakby winny.

– Jesteśmy rozumni, tak jak wy! Nikt nie musi nas oswajać! Chcesz z nas zrobić niewolników!

– Ja… To nieprawda! To wy ludzie mieliście niewolników!

– Tak, a ty nami gardzisz. Mimo to chcesz zrobić to co my.

Nie! – chciał krzyknąć – Nie jestem jak ludzie! Nie jestem potworem.

– Odejdę – rzekł Segren – A wy dacie mi odejść. Nic mi nie zrobicie.

– Dobrze.

– Przysięgnij!

– Przysięgam, ale masz zostawić dzieci! Nie sprzedasz człowieka w niewolę.

– Nie zrobię tego, bo i nie jestem człowiekiem.

Po tych słowach ruszył ku wyjściu, zadając sobie pewne pytanie. Ciekawe za ile by mnie sprzedali, gdyby to oni nadal rządzili światem?

Odsunął połę i już znał odpowiedź. Strzała przeszyła go na wylot. Zobaczył, że Trix rzuca się do gardła jakiemuś człowiekowi. Zobaczył też dwóch łuczników. Wtedy poleciała druga strzała i wbiła się Segrenowi w rękę. Poszedł krok do przodu i trzecia strzała przebiła mu gardło. Upadł.

Nie sprzedaliby mnie. Nie pozwoliliby mi żyć – pomyślał jeszcze, nim udławił się własną krwią.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Dość dziwny tekst. Na pewno nie sztampowy i to na plus.

Trochę trudno mi się było w nim odnaleźć. Dinozaury powróciły i jeżdżą wierzchem? Jakieś inne cwaniaczki wyewoluowały? Ale z łuskami? Skąd ten regres?

Jak dla mnie, zbyt wiele rzeczy pozostawiasz niewyjaśnionych – skąd bohater i postać z jego legend znają wspólny język? Nie wyjaśniasz tego. Jakim cudem noga tak szybko mu się zrosła? “Piesek” zaczarował? To w dużej części kwestia gustu, ale ja nie przepadam za niedopowiedzeniami.

Wygląda na to, że nie masz jeszcze dużej wprawy w pisaniu – czasami jakieś słowo słabo pasuje (w sensie, że inne spełniłoby tę rolę lepiej) – ale wykonanie przyzwoite.

Interpunkcja kuleje. Wołacze, Kolunie, oddzielamy przecinkami od reszty zdania.

Babska logika rządzi!

Faktycznie jest tu wiele niedopowiedzeń. W zamyśle wyglądało to tak, że rasa gadów powstała przez mutację spowodowaną wybuchem nuklearnym (o wojnach nuklearnych jest wspomniane. Jeśli chodzi o szybką regenerację, to jednak gad. Języka nauczyli ich ludzie:  

 

– Nie. Wszak stało się to przed wiekami. Możemy z nimi współżyć. Kiedyś chcieli żyć z nami w zgodzie. Wiele się od nas nauczyli…

O rany, usuń te zbędne entery. “Wiele” nie oznacza języka. Myśmy wiele odziedziczyli po Sumerach i starożytnych Grekach, a język mamy własny, nie gęsi. No i mowa się zmienia – dla nas słowa wypowiadane przez kogoś, kto żył w czasach legendarnych (Krak, Popiel) byłyby niezrozumiałe – daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj.

Babska logika rządzi!

Świat, który przedstawiłeś, choć to czysta fantazja, zdał mi się ledwie naszkicowany i mało przekonujący. Jakoś nie bardzo przemawia do mojej wyobraźni, by jaszczury i ludzie mogli porozumiewać się jednym językiem.

Podzielam zastrzeżenia i wątpliwości Finkli.

Wykonanie nie najgorsze, ale uważam, że mogłoby być lepsze.

 

– Chodź Trix! – za­wo­łał Se­gren – Do nogi!– Chodź Trix! – za­wo­łał Se­gren. – Do nogi! 

Nadal nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi.

 

Z za­my­śle­nia wy­rwa­ło go jed­nak coś, co zwró­ci­ło jego uwagę. – Czy oba zaimki są niezbędne?

 

znaj­do­wa­ły się jed­nak na po­dob­nej wy­so­ko­ści. Se­gren przyj­rzał się jej, za­cho­wał jed­nak dy­stans. – Powtórzenie.

 

Wtedy uniósł wzrok i…znowu się schy­lił… – Brak spacji po wielokropku.

 

Cho­ciaż…mógł jesz­cze stwier­dzić… – Jak wyżej.

 

– Pod jed­nym z wielu, który tu zbu­do­wa­li­śmy w za­mierz­chłych cza­sach.

Cud ste­pów! Daw­niej pły­nę­ła tu rzeka na któ­rej zbu­do­wa­no most. Ta jed­nak czę­sto zmie­nia­ła bieg, toteż bu­do­wa­no nowe mosty… – Czy to celowe powtórzenia?

 

– Teraz… – jęk­nął z bólu – … od­po­wiedz na dru­gie. – Zbędna spacja po drugim wielokropku.

 

Gdy do­niósł go do pa­li­ka, przy­wią­zał go rów­nież do niego. – Nadmiar zaimków.

Miejscami nadużywasz zaimków.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A ja bym sugerowała skorzystanie z betalisty

Tutaj jest pomysł, tylko wykonanie szwankuje. Moje “ulubione” powtórzenie:

Spiął konia i ruszył – co koń wyskoczy – na dół.

 

Przynoszę radość :)

To ostatnie było akurat zamierzone ;) A co do betalisty – to może być dobry pomysł.

Duży plus koncept, w którym bohater nieczłowiek spotyka ludzi. Na minus – cała ta gatka o brutalnej ludzkości. Trochę to ograne i szkoda, że na tym przemyśleniu najbardziej się skupiłeś.

Rozmowa ze starszyzną i końcówka zdecydowanie na nie – pierwsza brzmi jak ekspozycja, w czym nie pomaga minimalny udział bohatera, a po drugiej wymsknęły się słowa “co za idiota”. Segren naprawdę uwierzył, że mu pozwolą odejść?

Podsumowując: pomysł jest, wykonanie specjalnie nie przeszkadza. Jednak kilka niedociągnięć sprawia, że tekst nie robi takiego wrażenia, jakie mógłby uczynić.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Widzę, że błędy niepoprawione, a więc i ja nie będę jakoś specjalnie wysilał się przy komentarzu.

Plusem tekstu jest nietuzinkowość. Chłód w narracji, te jaszczury… To wyszło fajnie i teoretycznie zachęcałoby to przeczytania czegoś więcej, jednak…

…problemem (jak na razie) jest Twój brak doświadczenia, Autorze. Tempo jest szarpane (długie, opisowe akapity poprzedzielane szybkimi rozmowami), fabuła jakaś dziwna – zahacza momentami o historię tamtego świata, o sytuację polityczną, zaś w opisywanej teraźniejszości jest, cóż… nudna.

Bohaterowie bez wyrazu, ale myślę, że w tym przypadku z każdym tekstem będzie coraz lepiej :)

 

Tyle ode mnie, powodzenia przy kolejnych próbach!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Błędy poprawię, ale na razie nań problem z dostępem do komputera. Na telefonie jest to raczej problematyczne :P

Nowa Fantastyka