- Opowiadanie: pmj - Zabawa

Zabawa

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Zabawa

Trzymając smycz w jednej ręce, drugą usiłował poprawić szalik. Kiedy tylko udawało mu się zakryć szyję w jednym miejscu, zaraz w innym szalik podwijał się, wystawiając ciało na mroźny wiatr.

– Magda, możesz potrzymać? – wymamrotał, wyciągając do niej rękę ze smyczą.

Nie zareagowała. Stojąc tyłem, z naciągniętą na uszy i osłoniętą kapturem czapką, nie usłyszała ani jednego słowa.

– Magda!

Smycz napięła się, prawie wylatując mu z ręki, kiedy uczepiony do niej masywny labrador, zaczął ciągnąć w kierunku najbliższego drzewa.

– Magda! Halo?

Obróciła się, mrużąc oczy od wiatru.

– Tak?

– Możesz potrzymać?

Przejęła smycz i lekko pociągnąwszy, zagwizdała. Pies, ślizgając się po lodzie, podbiegł do niej i zaczął domagać się pieszczot. Wolną ręką podrapała go za uchem.

– Nie przeszkadza ci ta pogoda, prawda? Za dużo tłuszczyku masz, żeby ci było zimno. Musimy cię odchudzić.

Gdyby ktoś ją teraz usłyszał, pomyślałby, że mówi do małego dziecka. W stosunku do psa często używała tego głosu, w mniemaniu wielu zarezerwowanego wyłącznie dla dorosłych, mówiących do niemowląt. Niektórzy słysząc to, patrzyli na nią z niesmakiem i zażenowaniem; podobnie jak na to, że w największe mrozy, takie jak dzisiaj, ubierała psa w kubrak. Nie za bardzo ją to obchodziło.

– Pomóc? – spytała, patrząc, jak Bartek nieudolnie stara się zawiązać szalik.

Zrezygnowany, po kolejnej próbie, opuścił ręce, pozwalając sobie pomóc.

– Trzymaj. – Podała mu smycz. – Jak z małym dzieckiem… – wyszeptała z udawanym zniecierpliwieniem.

Zawiązała mu szalik, wprawnie jak matka szykująca dziecko do wyjścia na dwór, po czym pocałowała go w nos.

– Idziemy? – spytała, jednocześnie przenosząc wzrok na psa, który znowu ciągnął w kierunku drzewa.

Weszli do parku. Śnieg zaskrzypiał pod butami, kiedy przeszli przez, niezamykaną od lat, żeliwną bramę. Chociaż nieodśnieżone, to większość ścieżek w parku była mocno wydeptana, tak że można było spacerować po nich swobodnie. Przez ostatnich kilkanaście godzin musiało przewinąć się tutaj wiele osób, ale teraz dochodziła pierwsza w nocy i park był opustoszały. Bez obaw spuścili psa ze smyczy i ruszyli jedną z alejek, poprowadzonych pomiędzy, nagimi o tej porze roku, drzewami.

Od momentu kiedy wyszli z domu, nie rozmawiali ze sobą zbyt wiele. Powiedzieć, że byli zmęczeni, byłoby nieporozumieniem – byli wykończeni. Przez cały dzień, zajęci najpierw zakupami, sprzątaniem i przygotowywaniem obiadu, a potem przyjmowaniem gości, nie mieli chwili żeby odpocząć. Gości nie było wiele: jej rodzice, siostra z mężem i dwójką dzieci, brat Bartka z dziewczyną. Pomimo tego czuli się, jakby przygotowali imprezę dla stu osób, z czego przynajmniej połowę stanowiły nafaszerowane słodyczami dzieci. Po wszystkim najchętniej rzuciliby się na łóżko i zasnęli, ale w ciągu dnia nie zdążyli wyjść na dłuższy spacer z Bobim, a ten – biorąc pod uwagę, jak dzielnie znosił targanie za uszy i bycie wykorzystywanym jako kucyk – z pewnością na niego zasługiwał.

Zanim się zorientowali, pies zniknął w gęstwinie krzewów. Nie spodobało się to Bartkowi, który wciąż nie mógł zapomnieć, jak Bobi wytarzał się w zwierzęcym truchle, kilka tygodni wcześniej. Chociaż kąpali go po tym przynajmniej z tuzin razy, to przez kilka dni czuć było od niego trupem.

– Bobi, przyjdź! – krzyknął w kierunku, w którym ostatni raz widział psa. Odczekał chwilę i zagwizdał. – Przyjdź, do nogi! – Bez rezultatu.

Magda zagwizdała delikatnie.

Najpierw usłyszeli szczeknięcie, a zaraz potem, kilkanaście metrów przed nimi, pies wyskoczył z krzaków. Czarna sierść wyraźnie odcinała się na tle białego śniegu. Ruszył w ich stronę, ominął i zataczając kręgi, obiegał, rozsypując śnieg na wszystkie strony. Po kilku rundach stanął i kładąc przednią część ciała na ziemi, podniósł do góry zad, gotowy do zabawy. Magda schyliła się, nabrała śniegu i uformowała śnieżkę. Pies zaczął biec, obracając głowę w oczekiwaniu na rzut. Zamachnęła się. Bobi był już za daleko i musiał zawrócić, ale i tak udało mu się dobiec i złapać śnieżkę w locie. Nie czekając na kolejny rzut, ruszył w kierunku krzaków.

– Nie wołaj go – poprosiła.

– Znowu się wytarza.

– Zrobił to tylko raz. Każdemu psu się zdarza. Daj mu się wyszaleć.

Bartek odpuścił. Pies naprawdę zasłużył na chwilę wolności.

Kontynuowali niespieszny spacer.

– Czuję, że cię to męczy. Wyrzuć to z siebie – odezwała się po dłuższej przerwie.

– Nie, nie chcę. Po co mam się jeszcze bardziej irytować? Naprawdę ją lubię, wiesz że tak… Ale naprawdę miałem ochotę porozmawiać z twoimi rodzicami, moim bratem… Przecież nie dało się jej przerwać, co z nią jest nie tak? Naprawdę, nie ma aż tak ciekawego życia, żeby opowiadać o nim przez cały wieczór – Stopniowo jego głos przyspieszał, przechodząc w coraz wyższe rejestry. – Widzisz, już się wkurzam. Dość. Koniec tematu. Nie rozmawiamy dzisiaj o niej.

– W porządku… Też miałam ochotę żeby przestała gadać.

– Trzeba jej było to powiedzieć.

Nie, nie trzeba było – pomyślała. Miała ochotę słuchać Marty. Wszyscy poza nim mieli – tak przynajmniej sądziła. Dwa, czasami trzy razy do roku, Marta wracała w rodzinne strony – czy to naprawdę problem, żeby raz na tych kilka miesięcy jej posłuchał? Teściów widuje nie rzadziej niż dwa razy w miesiącu. Z bratem widuje się codziennie w firmie. Wymówka, że chciał porozmawiać z resztą rodziny, była żałosna. Po prostu nie lubił Marty, a nie miał odwagi żeby przyznać to wprost. Żałowała, że przytaknęła, kiedy zaczął ją krytykować. Po co w ogóle to zrobiła? Po co w ogóle zaczynała ten temat? Zawsze było tak samo. Próbowała rozładować napięcie, a kończyło się tym, że sama wpadała w spiralę nieprzyjemnych myśli i, nie potrafiąc poradzić sobie z niepokojem, szukała ofiary, na którą mogła zrzucić winę. Chociaż znała ten mechanizm bardzo dobrze, to nie potrafiła go powstrzymać, kiedy już został wprawiony w ruch.

Szli dalej w milczeniu. Bartek zapatrzony w ziemię, wydawał się całkowicie pogrążony w myślach. Magda, rozglądając się wokoło, szukała czegoś, co przykuje jej uwagę i pozwoli odsunąć od siebie negatywne myśli. Podniosła wzrok, przyglądając się bezlistnym koronom drzew.

Kiedy mijali latarnię, zobaczyła w jej świetle, opadające powoli płatki śniegu. Wyciągnęła przed siebie rękę i po chwili jeden płatek osiadł na jej dłoni. Gdyby nie to, że miała na sobie rękawiczki, już dawno by się roztopił, ale tak miała okazję mu się przyjrzeć. Wyraźnie widziała składające się na niego sześcioramienne kryształki – każdy z osobna piękniejszy niż nieregularny kształt, które tworzyły, zlepione ze sobą. Przypomniało jej się stado ptaków, które widziała dzień wcześniej z okna w kuchni…

Jak pięknie wyglądały, kołując razem po niebie! Zupełnie inaczej niż kryształki śniegu, których prawdziwe piękno dostrzegało się, widząc każdy z osobna, ptaki najpiękniej wyglądały, poruszając się stadem. Chciała to powiedzieć na głos, ale powstrzymała się. Nie chciała zawieść się reakcją Bartka. Nie, nie bała się drwin – nigdy nie zachowałby się w ten sposób. Bała się, że zbędzie ją mimowolnym "tak?", a potem wróci do swoich rozmyślań albo zacznie mówić o czymś innym. Różnili się pod tym względem. Zdmuchnęła płatek z dłoni i patrzyła jak dołączywszy do reszty, spada na ziemię.

– Nie jest trochę za późno? – spytał Bartek.

Nie od razu zrozumiała, o czym mówi. Podążyła za jego spojrzeniem i w odległości kilkudziesięciu metrów, przesłanianą przez drzewa znajdujące się na linii wzroku, zobaczyła grupkę dzieci, bawiących się na placu zabaw. Było późno, to fakt, ale to co ją równocześnie zaskoczyło, to sam widok dzieci w tym miejscu, które nawet latem nie cieszyło się zbyt dużą popularnością. Para skrzypiących huśtawek i dwie, połączone linowym mostkiem, drewniane wieżyczki – do jednej z nich prowadziła drabinka, a z drugiej można było zjechać po niewielkiej zjeżdżalni. To były wszystkie atrakcje tego miejsca. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz widziała, żeby ktoś się tam bawił. Ale te dzieci to robiły, pomimo tego, że wszystko przykryte było grubą warstwą śniegu, a o wiele większą frajdę miałyby kilkanaście metrów dalej, na ośnieżonym pagórku, z którego w ciągu dnia gromadki dzieci zjeżdżały na sankach.

Przypatrując im się przez moment, doszła do wniosku, że chyba nie bawią się zbyt dobrze. Dwoje z nich stało nieruchomo, jakby próbując się zdecydować, co robić dalej. Dziecko, które przed chwilą widziała na drewnianej wieżyczce, teraz skryło się za niewielką palisadą na jej szczycie, nie kontynuując podróży poprzez mostek aż do zjeżdżalni.

– Widzisz gdzieś rodziców? – spytała.

– Tam. – Wskazał palcem, ale, biorąc pod uwagę odległość, w jakiej się znajdowali, nie pomogło to w żadnym stopniu. – Widzisz?

– Nie, gdzie?

– Te krzewy, zaraz pod latarnią. Siedzą za nimi.

Widziała krzewy i wiedziała, że za nimi znajduje się ławka, ale nie widziała nikogo. Zobaczy jak podejdą bliżej.

– Jak można wychodzić z dziećmi o takiej porze? O pierwszej w nocy?

– A jak można wychodzić z psem o takiej porze? – zażartowała.

– To co innego, psu nic złego się nie stanie, jak położy się za późno spać – odpowiedział, nie podejmując jej żartobliwego tonu. – Niektórzy nie powinni mieć dzieci. Nie mówię o tych ludziach. To jeszcze nie jest takie złe.

Napięła się, przeczuwając, co zaraz powie.

– Na przykład twoja siostra. Domyślam się, że będziesz jej broniła, ale czy naprawdę uważasz, że dobrze wychowuje dzieci? Widziałaś, jak traktowały Bobiego i jak zareagowały kiedy poprosiłem je, żeby przestały. Jak zareagowały? Nijak nie zareagowały. Biedny pies. Następnym razem niech zostawi je w domu.

Dlaczego zakładasz, że będę jej bronić – chciała powiedzieć Magda. Nie, nie chciała. Też uważała, że Marta mogła lepiej wychować dzieci. Wystarczyło, gdyby wychowała je jakkolwiek. Wiedział, co sądzi na ten temat i powinien się domyślać, że wcale nie miała ochoty opowiadać się po stronie siostry. Dlaczego więc założył, że tak zrobi?

Uświadomiła sobie, jak wiele negatywnych emocji nagromadziło się w niej w ciągu kilku ostatnich minut. Było tego tak wiele, że miała ochotę krzyczeć. Może to nie kwestia ostatnich minut, tylko całego dnia? Nikt przecież nie powie, że nie był stresujący. Od Bartka aż promieniowało negatywną energią. Zastanawiała się, czy to ona była powodem.

– Ja bym tak nie wychował swoich dzieci.

Dlaczego nie: "ja tak nie wychowam swoich dzieci"? Dlaczego powiedziałeś "bym"? – pomyślała. Jak lawina zwaliła się na nią świadomość wszystkich różnic między nimi. Od najdrobniejszych, takich jak to w jakich restauracjach woleli jeść czy jakie miejsca chcieli zwiedzić w czasie wakacji, aż do najważniejszych. Zwłaszcza tej jednej. Ona pragnęła dzieci. Chciała w końcu poczuć na twarzy dotyk małych rączek, które dopiero uczą się poznawać świat; chciała usłyszeć pierwszy śmiech swojego dziecka; chciała kochać bezinteresownie i dać szczęście komuś, kto był jej częścią. On wolał poczekać. Tak przynajmniej mówił, ale im więcej mijało czasu, tym bardziej przekonywała się, że tylko ją zwodził. Nie chciał mieć dzieci – ani teraz, ani nigdy. W pewnym momencie brała nawet pod uwagę, że w tajemnicy odstawi środki antykoncepcyjne. Raz nawet spróbowała to zrobić – pominęła jedną tabletkę – ale świadomość, że miałaby sprowadzić na świat dziecko, które nie byłoby chciane przez oboje rodziców, zmusiła ją do zarzucenia tego pomysłu.

– To nie są ich rodzice – powiedział Bartek.

Już zdążyła zapomnieć o placu zabaw i dzieciach. Spojrzała na krzewy, na które wcześniej wskazywał i, chociaż w dalszym ciągu dzieliła ich od nich spora odległość, zobaczyła dwie postacie wystające zza krzaków. Stały tyłem do latarni, tak że ich twarze skryte były w cieniu. Dwie niewielkie postacie za krzewami. Kolejna para dzieci.

– Widzisz gdzieś ich? – spytała.

– Kogo?

– Rodziców. Widzisz ich gdzieś? Nie mogą być tutaj same. – Spojrzała w stronę placu zabaw.

Dwójka dzieci stała w tym samym miejscu, w którym zobaczyła je po raz pierwszy. Przeniosła wzrok na wieżyczkę, na której kilka minut wcześniej schowało się trzecie z dzieci. Jego twarz wystawała zza palisady. Spojrzała na drugą wieżyczkę. Na niej kryło się jeszcze jedno dziecko, które wpatrywało się w nich bez ruchu.

– Jest jeszcze jedno – odezwał się Bartek.

Myślała, że mówi o tym, które zauważyła na drugiej wieżyczce, ale on patrzył w stronę krzaków. Przyjrzała się uważniej. Cały czas widziała dwójkę, którą Bartek wziął wcześniej za rodziców, ale poza tym zobaczyła jeszcze jedną postać, której głowa wystawała na wysokości kolan, w miejscu gdzie kończyły się krzewy. Dziecko wyglądało, jakby leżało na śniegu, obserwując ich z ukrycia. To dawało już siódemkę. Same nocą w parku.

– Nie widzę rodziców. Nigdzie – powiedziała, po czym wysunęła się do przodu. – Hej! – krzyknęła i zawahała się, szukając odpowiedniego słowa, którym powinna się do nich zwrócić. – Dzieci!

Nie odpowiedziały.

Nie zareagowały w żaden sposób.

Ruszyła w ich stronę, a Bartek po chwili wahania, dołączył do niej. Przeszli kilka kroków, gdy nagle usłyszeli szczek. Odwrócili się. Bobi stał na ścieżce, w miejscu gdzie byli jeszcze przed chwilą. Z podkulonym ogonem i opuszczonymi uszami patrzył w ich stronę. Szczeknął raz jeszcze.

– Wezmę go – powiedziała Magda i wyciągnęła smycz. Kiedy doszła do ścieżki, spróbowała chwycić go za obrożę, ale Bobi skulił się i cofnął.

– Co jest? Chodź tutaj, Bobi.

Zrobiła krok w jego stronę. W tym samym momencie Bobi obrócił się i pędem ruszył przed siebie. Bez namysłu pobiegła za nim.

Nie miała szans, żeby go dogonić. Starała się jak mogła, ale odległość między nimi stale się zwiększała. Bobi jeszcze nigdy się tak nie zachowywał. Bała się, że naprawdę jej ucieknie. Odwróciła głowę, licząc na to, że zobaczy za sobą biegnącego Bartka, ale on nie ruszył za nimi.

Pies w końcu się zatrzymał. Z opuszczonymi uszami usiadł na ośnieżonej ścieżce i patrzył na Magdę wielkimi, wystraszonymi oczami. Podeszła do niego spokojnym krokiem, tak żeby tym razem go nie spłoszyć i kiedy sięgnęła do obroży, nie cofnął się. Zapięła smycz.

– Nie rób tak więcej, słyszysz? – powiedziała kucając.

Chwyciła jego pysk w obie ręce i przysunęła się, żeby go przytulić.

– Nie rób tak maluchu, proszę.

Była zła na Bartka, że nie pomógł jej złapać psa. Jak mógł to zignorować i patrzeć tylko, jak próbuje go dogonić?

Ruszyła z powrotem. Śnieg padał coraz mocniej, zacinając pod kątem. Odbiegła dość daleko, ale w dalszym ciągu, pomimo śniegu sypiącego w twarz, widziała miejsce, w którym przystanęli, obserwując dzieci.

Nikogo tam nie było.

Przyspieszyła kroku. Pies zaczął hamować, ale wystarczyło, że raz stanowczo pociągnęła za smycz, żeby ruszył za nią. Była wściekła. Nie dość, że sama musiała łapać psa, to teraz jeszcze musiała użerać się z kolejnym, durnym wygłupem Bartka. Wiedział, jak bardzo nie lubiła, kiedy się ją straszyło.

– Bartek! Pokaż się, proszę! – krzyknęła, będąc blisko miejsca, w którym zeszli ze ścieżki. Spojrzała na odciski w śniegu, które przed chwilą zostawili: dwie pary śladów biegły równolegle do siebie, by po kilku metrach rozdzielić się – jedne zawracały, a drugie prowadziły dalej na wprost. Ruszyła śladami Bartka. Omijając łukiem plac zabaw, doszła do, leżącej po przeciwległej stronie parku, drogi. Ścieżka, na której się znalazła, była na tyle mocno wydeptana, że nie była w stanie dostrzec na niej śladów Bartka.

– Bartek, widzę cię przecież! – skłamała, mając nadzieję, że dzięki temu wyjdzie z ukrycia. Rozglądała się, oczekując, że w końcu pojawi się, zadowolony z żartu, z tym swoim głupim uśmiechem.

– Bartek! – krzyknęła jeszcze raz. Jedyne co usłyszała w odpowiedzi, to szum wiatru i śnieg uderzający o jej kaptur.

Ruszyła wzdłuż ścieżki. Nie widziała śladów na niewydeptanym śniegu po bokach drogi, więc to był jedyny kierunek w którym mógł pójść. Tylko po co? Dzieci zaczęły uciekać, kiedy się do nich zbliżył, a on ruszył za nimi? To było sensowne wytłumaczenie, ale bardziej wierzyła w to, że się po prostu wygłupiał.

Śnieg skrzypiał przy każdym kroku, kiedy rozglądając się, szła alejką. Przed sobą widziała kanał i most poprowadzony nad nim. Część parku po drugiej stronie wody już dawno pozostawiono bez opieki. W ciągu dnia, z miejsca w którym stała, widziałaby stare, niedziałające latarnie, a będąc przy samym moście, mogłaby zobaczyć zdewastowane ławki i zaniedbaną ścieżkę. Teraz, poprzez sypiący śnieg, światło najbliższej latarni ledwie muskało przeciwległy brzeg kanału. Przystanęła u wejścia na most. Była przekonana, że Bartek przeszedł na drugą stronę. Gdyby zawrócił, już by go spotkała.

Chciała przejść przez most, ale kiedy tylko znalazła się nad wodą, Bobi zaczął hamować. Chociaż ciągnęła, prosiła, rozkazywała, a w końcu zirytowana zaczęła na niego kląć, pies nie chciał się ruszyć z miejsca. Zawróciła na początek mostu.

Starała się go uspokoić delikatnym głosem – już żałowała, że przed chwilą na niego krzyknęła. Spróbowała znowu przejść przez kanał, ale Bobi w dalszym ciągu się zapierał. Zrezygnowana poprowadziła go do niewielkiego drzewka, rosnącego przy krawędzi drogi. Patrząc przepraszającym wzrokiem, przywiązała smycz do pnia.

– Zaraz wrócę. Poczekaj – powiedziała, odchodząc.

Bobi patrzył, jak Magda niepewnie idzie przez zamarznięty most. Dotarłszy na drugą stronę, przystanęła i krzyknęła wzdłuż drogi. Szczeknął, próbując zwrócić na siebie uwagę. Spojrzała na niego i powiedziała coś uspokajającym głosem, a następnie obróciła się i ruszyła przed siebie. Bobi próbował iść za nią, ale obroża wrzynała mu się w szyję. Rzucał się, bez skutku starając zerwać z uwięzi. Zaczęło mu brakować tchu, więc cofnął się o krok. Jak tylko zelżał nacisk obroży, szczeknął raz jeszcze. Nie obróciła się. Obserwował jak nikną ostatnie kontury jej postaci. W końcu ciemność pochłonęła ją całkowicie.

Bobi usiadł na ziemi i popiskując co chwila, patrzył w przestrzeń, czekając aż do niego wróci.

Koniec

Komentarze

“Nie spodobało się to Bartkowi. Wciąż pamiętał jak wytarzał się w zwierzęcym truchle.” – niedobry Bartek, niedobry…

 

“Nie wołaj go – po­pro­si­ła.

Znowu się wy­ta­rza.

Zro­bił to tylko raz, każ­de­mu psu się zda­rza, daj mu się wy­sza­leć.” – gdzieś zniknęły otwierające myślniki.

 

“nie miał odwagi żeby powiedzieć tego wprost”

 

“pomimo śniegu sypiącego ją w twarz” – dziwna składnia

 

Nadużywasz zaimków (a właściwie jednego), np. tutaj:

“Nie, nie trzeba było – pomyślała. – Miała ochoty jej słuchać. Tak jak jej rodzice i jego brat – tak jej się przynajmniej wydawało. Dwa, czasami trzy razy do roku wracała w rodzinne strony – czy to naprawdę problem żeby raz na tych kilka miesięcy jej posłuchał? Z jej rodzicami widują się nie rzadziej niż raz na dwa tygodnie, ze swoim bratem widuje się codziennie w firmie. Jego wymówka, że chciał porozmawiać z resztą rodziny, była żałosna. Po prostu nie lubił jej siostry”

albo tu:

“– Dla­cze­go za­kła­dasz, że będę jej bro­nić – chcia­ła po­wie­dzieć Magda. Nie, nie chcia­ła jej bro­nić. Też uwa­ża­ła, że mogła le­piej wy­cho­wać swoje dzie­ci; wy­star­czy­ło­by gdyby wy­cho­wa­ła je jak­kol­wiek. Znał jej po­glą­dy na ten temat i po­wi­nien się do­my­ślać, że wcale nie miała ocho­ty opo­wia­dać się po jej stro­nie. Dla­cze­go więc za­ło­żył, że bę­dzie jej bro­nić?

Do­tar­ło do niej jak wiele ne­ga­tyw­nych emo­cji ze­bra­ło się w niej w ciągu kilku ostat­nich minut”

Podświetl sobie w tekście, ile razy masz “jej”

 

…i najgorsze: “wachania”

 

A sama opowieść bardzo ładna, z klimatem, i zakończeniem jakie lubię. Wrócę jeszcze sprawdzić, jak sobie poradziłeś z tymi zaimkami…

 

 

 

Mnie też się podobało.

Robisz błędy, to jest do poprawienia. Przydatne linki: wskazówki, zapis dialogówbetalista.

Ładnie budujesz klimat.

Nie jestem pewna, czy chciałabym przeczytać pod rząd dziesięć opowiadań, które wprowadzają w jakąś sytuację i jej nie kończą, ale na razie jest fajnie :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję za komentarze!

 

Dobrym pomysłem, opisanym we wskazówkach, jest odłożenie tekstu po napisaniu i powróceniu do niego dopiero po jakimś czasie. Dotąd poprawiałem teksty od razu po ich ukończeniu, kiedy większość zdań miałem na świeżo w pamięci. Może przez to nie byłem w stanie spojrzeć na nie “z boku” i właściwie ich ocenić. Mam nadzieje, że moje następne opowiadanie nie będzie na starcie takim bublem :)

 

Dziękuję cobold za wyszczególnienie błędów. Postaram się w najbliższym czasie przysiąść do porządnej korekty!

 

Anet, jestem fanem otwartych zakończeń i niedopowiedzeń, ale zdaję sobie sprawę, że bardzo łatwo tutaj o nadużycia. W tekście nad którym teraz pracuję też przewiduję takie rozwiązanie, ale już przy następnym mam zamiar postawić sobie za cel doprowadzenie historii to końca :)

@cobol Dzięki! Wrzucę tekst do poczekalni. Mam nadzieję, że ktoś znajdzie czas, przeczyta i skomentuje.

Ja sam mam z tym problem – nie tyle ze znalezieniem czasu, co energii. Od ponad tygodnia moja aktywność oscyluje pomiędzy “żadna” i “prawie żadna”. Ledwie napisałem krótki akapit i przeczytałem jedno opowiadanie o Conanie – to cała moja literacka aktywność. Na portalu nie przeczytałem nic, tylko kolejka rośnie…

Lubię horrory, a Zabawa trafiła w mój gust – należycie stworzony klimat i niepewność tego, co się wydarzyło pozwalają snuć domysły, że to był ostatni spacer Magdy i Bartka, o czym wiedział tylko Bobi. No i dzieci.

Mam nadzieję na więcej takich opowiastek. ;)

 

Magda schy­li­ła się i zgar­nia­jąc tro­chę śnie­gu do rę­ka­wi­czek, ufor­mo­wa­ła śnież­kę. – Czy dobrze rozumiem, że nasypała śniegu do rękawiczek?

Skoro było tak zimno, że: Śnieg za­skrzy­piał pod bu­ta­mi… to chyba nie można było lepić śnieżek.

 

Zu­peł­nie ina­czej niż krysz­tał­ki śnie­gu, któ­rych praw­dzi­we pięk­no do­strze­ga­ło się, wi­dząc każde z osob­na… – Piszesz o kryształkach śniegu, więc: …wi­dząc każdy z osob­na

 

w od­le­gło­ści kil­ku­dzie­się­ciu me­trów, prze­sła­nia­ne przez drze­wa znaj­du­ją­ce się na linii wzro­ku, zo­ba­czy­ła grup­kę dzie­ci, ba­wią­cych się na placu zabaw. – Zobaczyła grupkę, więc: …w od­le­gło­ści kil­ku­dzie­się­ciu me­trów, prze­sła­nia­ną przez drze­wa

 

Dziec­ko, które przed chwi­lą wi­dzia­ła na drew­nia­nej wie­życz­ce, teraz skry­ło się za nie­wiel­ką drew­nia­ną pa­li­sa­dą na jej szczy­cie… – Powtórzenie.

Palisada jest drewniana z definicji.

 

Było tego tak wiele, że miała ocho­tę krzy­czeć. Może to nie kwe­stia ostat­nich minut, tylko ca­łe­go dnia? Nikt prze­cież nie powie, że nie był stre­su­ją­cy. Bar­tek też był spię­ty. Za­sta­na­wia­ła się, czy to ona była po­wo­dem. Może było na od­wrót i to on był przy­czy­ną jej złego hu­mo­ru? – Objaw byłozy.

 

Z opusz­czo­ny­mi usza­mi usiadł na ośnie­żo­nej ścież­ce i spu­ściw­szy łeb… – Nie brzmi to najlepiej.

 

przy­sta­nę­ła i krzyk­nę­ła wzdłuż drogi. – Czy można krzyknąć wzdłuż czegoś?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy, dziękuję za uwagi.

Fragment z rękawiczkami zmieniłem na:

Magda schyliła się, nabrała śniegu w rękawiczki i uformowała śnieżkę.

Nie jestem jednak pewien, czy to aby na pewno jest poprawna forma. Wydaje mi się, że tak – gdy na miejsce “rękawiczek” podstawimy “dłonie”, to zdanie brzmi poprawnie. Prosiłbym jednak o zweryfikowanie mojego osądu.

 

Biorąc pod uwagę porę roku, nie jestem w stanie sprawdzić, czy ze skrzypiącego śniegu można uformować śnieżkę, ale nie wydaje mi się, żeby te dwie właściwości były od siebie zależne.

 

Tym “krzyknięciem wzdłuż” zabiłaś mi ćwieka. Jeżeli można krzyknąć w kierunku czegoś, to czy nie powinniśmy potraktować zwrotu “krzyknąć wzdłuż drogi” jako równoznacznego z “krzyknąć w kierunku, w jakim prowadzi droga”?

 

Pmj, Magda nie nabierała śniegu ani w rękawiczki, ani do rękawiczek. Nabierała śnieg dłońmi, tyle że jej dłonie były w rękawiczkach, co jest zrozumiałe, bo panował mróz. Gdy ktoś siada na krześle, chyba nie powiesz, że siada spodniami czy spódnicą. Wiadomo, że na krześle sadza tyłek, ale żeby było wiadomo, o co chodzi, wystarczy napisać, że Kowalski usiadł na krześle.

Twoje …na­bra­ła śnie­gu do rękawiczek/ w rę­ka­wicz­ki… każe mi widzieć kobietę, która zdjęła rękawiczki i nasypała do nich śniegu.

Moim zdaniem wystarczy: Magda schy­li­ła się, na­bra­ła śnie­gu i ufor­mo­wa­ła śnież­kę.

W sytuacji kiedy śnieg nie nadaje się do lepienia śnieżek, Magda mogła rzucić Bilemu np. patyk

 

A śnieg nie nadawał się do lepienia śnieżek, bo panował mróz. O tym, że spacer odbywał się w mroźną pogodę świadczy to, że śnieg skrzypiał pod nogami, a działo się tak, bo był suchy. Mówią też o tym pojedyncze płatki padającego śniegu. Gdyby nie było mrozu, śnieżynki mogłyby zlepiać się ze sobą, tworząc grube płaty, wtedy Magda ulepiłaby śnieżkę.

Z suchego śniegu nie ulepi się bałwana, ani nawet śnieżnej kulki, by rzucić ją psu.

 

Nie można, moim zdaniem, krzyknąć wzdłuż czegoś, bo głos nie roznosi się w jednym kierunku. Jeśli krzykniesz do kogoś, kto idzie przed Tobą w pewnej odległości, usłyszą Cię także inne osoby będące wokół Ciebie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajny klimat, dobrze się czyta.

Pozdrawiam

@regulatorzy, bardzo dobry przykład z “siadaniem spodniami” :) Usuwam rękawiczki.

 

Co do śniegu, to poczekam do kolejnych opadów, bo chcę zweryfikować, czy naprawdę ze skrzypiącego śniegu nie da się ulepić śnieżki. Nie jestem w stanie uwierzyć na słowo ;)

 

Wydaje mi się, że jeżeli odrzucimy zwrot “krzyknąć wzdłuż czegoś” tylko dlatego, że dźwięk jest słyszalny dla osób naokoło, to powinniśmy też przestać używać takich zwrotów jak “krzyknąć w kierunku” czy “krzyknąć w stronę”.

Pisząc “krzyknęła wzdłuż drogi” nie określamy kierunku rozchodzenia się dźwięku, tylko kierunek w którym było zwrócone jego źródło.

Błędny z pewnością byłby zwrot “jej krzyk poniósł się wzdłuż drogi”.

Pmj, może zjawi się tutaj meteorolog i rozwieje Twoje wątpliwości. ;)

 

Krzyknąć w kierunku rozumiem jako zawołanie do kogoś, znajdującego się w grupie innych osób. Krzyczę wtedy w kierunku kogoś konkretnego, aby np. zauważył mnie.

Ktoś może iść drogą wzdłuż płotu i wołać do kogoś maszerującego przed nim, ale nie wydaje mi się, by ten ktoś krzyczał wzdłuż drogi, czy wzdłuż płotu.

Czy, jeśli zdarzy Ci się stać na brzegu strumienia i krzyczeć do kogoś, kto znajduje się na jego drugim brzegu, powiesz, że krzyczałeś w poprzek rzeczki?

 

Pmj, moje uwagi to tylko sugestie. Opowiadanie jest Twoje i będzie napisane takimi słowami, które Ty uznasz za najodpowiedniejsze. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

“Krzyk w poprzek rzeczki” wydaje mi się być całkowicie na miejscu.

 

Co do śniegu, to podpytuję innych i mają podobne zdanie co Ty.

Poczekamy do zimy i udowodnię Wam, że skrzypiący śnieg nadaje się do robienia śnieżek ;)

OK. w takim razie niech każdy krzyczy tak jak umie i lubi. ;)

 

Czy będziesz pamiętać, aby za kilka miesięcy podzielić się informacją o efektach prób, które podejmiesz? ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Będę pamiętał ;)

OK. Wyczekuj więc nadejścia mroźnej zimy a ja oddam się kontemplacji urody wiosny, lata i jesieni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka