- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Oblężenie

Oblężenie

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Oblężenie

– No! Na co czekasz!? – Wrzasnął Hector, a plwocina wylądowała na jego gęstej brodzie. – Napierdalaj! – Ułamek sekundy później połyskujące ostrze oddzieliło przedramię Hectora od reszty jego ciała. Mężczyzna zazgrzytał zębami i wbił wzrok w czerwony od krwi policzek katowskiego topora. Dyszał ciężko, a przez rozchylone wargi wydostawały się kolejne plwociny, które zdobiły jego usta i brodę. Hector skupiał wzrok się na kikucie do momentu, kiedy podszedł do niego Lignos, mężczyzna równie wychudzony jak Lord Hector i cała reszta załogi. Lignos bez słowa wepchnął Hectorowi do ust kawałek deski i złapał go za kikut. W drugiej ręce trzymał rozżarzoną klingę. Hector skinął na niego głową i odwrócił wzrok. Ostatnie, co zobaczył przed utratą przytomności, to była jego odcięta ręka. Zgniła, czarno – żółta, ociekająca ropą ręka, która od dawna do niczego się nie nadawała. Swojemu właścicielowi przynosiła jedynie ból. Pozbycie się tego przejmującego, nieustannego bólu wydawało się Hectorowi, czymś abstrakcyjnym. Mężczyzna zawył, zaciskając pożółkłe zęby na kawałku deski i stracił przytomność, a żarząca stal zasyczała.

– Zanieś go do wspólnej sali i połóż przed kominkiem. – Lignos wydał polecenie chłopakowi, który podtrzymywał nieprzytomnego Lorda.

***

Kiedy Hector się przebudził, czuł ciepło na twarzy i fantomowy ból w lewym przedramieniu. Słodki i ledwo zauważalny w porównaniu z bólem, którego dostarczała mu ręka. Roześmiał się głośno i podniósł na nogi. Kilka osób siedziało przy ogniu, ale ponad dwa tuziny zajmowało miejsca przy kamiennych ławach na środku sali. Wszyscy skierowali na niego wzrok, kiedy z szaleńczym rechotem na ustach ruszył w ich stronę i wyrwał jednemu z ludzi kufel pełen piwa, następnie opróżnił go w kilka sekund. Uderzył pustym naczyniem o blat, a po jego brodzie spłynęły dwa strumyki.

– Gdzie Lignos!? – Zawołał do swoich ludzi i zmierzył ich wzrokiem. Wszyscy z posępnymi minami, niektórzy bez rąk, tak jak on, inni bez oka albo uszu. Wszyscy chudzi i pijani. Nie prowadzili prawie żadnych rozmów i jego wrzask wydał się dwa razy głośniejszy, niż powinien.

– Na murach! – Usłyszał odpowiedź. Nie zwrócił uwagi na mężczyznę, który mu jej udzielił. Odrzucił ciemne włosy na prawy bok, odsłaniając runiczny wzór wytatuowany na głowie, szyi i policzku, po czym ruszył w kierunku schodów prowadzących na mur.

Lord Hector szedł chwiejnym krokiem, przechylając się lekko w bok. Nie jadł nic konkretnego od wielu dni i jeden kufel piwa zdążył zamącić mu w głowie. Zauważył Lignosa siedzącego na blankach, odzianego w swój czarny chaperon i przyglądającego się armii, która tłoczyła się pod górą, na której stał zamek.

 – Jak się czujesz? – Zapytał Lignos, nie odrywając wzroku od setek namiotów rozbitych w dole.

 – Fantastycznie. – Odparł z uśmiechem na ustach Hector i oparł się ciężko o blankę. – Ten ból – Hector ściszył głos, a uśmiech zniknął z jego twarzy. – Naprawdę nie wierzyłem, że przejdzie.

 – Skończyło się jedzenie. – Rzucił chłodno Lignos. – Ludzie gotują zupę na skórzanych rzeczach.

– A zrobiłeś, o co cię prosiłem? – Zapytał Hector.

– Tak, ale nadal uważam, że to zły pomysł. Lepiej umrzeć w walce. – Lignos wyciągnął z kieszeni klucz.

– Lepiej zabijać w walce, mój drogi przyjacielu, a samemu żyć, jak długo tylko można.

– To nie będzie już życie. – Lignos spojrzał Hectorowi w oczy. – Dobrze o tym wiesz.

– Daj mi klucz. – Rozkazał Hector z szelmowskim uśmieszkiem na twarzy. Lignos mu go wręczył, a Hector odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku wspólnej sali.

– Hej! – Zawołał za nim Lignos. Hector spojrzał na niego przez ramię. – Trójka ludzi kręciła się przy zawalonej wierzy, chyba chcą zjeść martwych.

– A co im pozostało? Ta wasza zupa? – Hector parsknął lekko.

– To się nie godzi! Trzeba ich powstrzy….

– Trzeba się przyłączyć, zanim zjedzą wszystko sami!

– Bogowie nas za to przeklną! – Lignos poczerwieniał na twarzy i doskoczył do Hectora. Był pół głowy wyższy od swojego Lorda i przyjaciela.

– A teraz nam sprzyjają!? – Odgryzł się Hector, zmniejszając dystans, który dzielił go od Lignosa. – Rozejrzyj się! Bogowie dawno nas przeklęli, a jeśli nie, to zapomnieli o nas! Możemy zjeść trupy, popić je krwią, a potem.. – Hector ściszył głos i wyciągnął klucz na wysokość twarzy. – Przypomnieć im o sobie, tak głośno, jak to tylko możliwe.

– Zwariowałeś. – Lignos chciał mówić dalej, ale Hector odwrócił się i ruszył w stronę schodów, zostawiając przyjaciela samego.

Hector skierował się w stronę zawalonej wierzy. Przechodząc przez dziedziniec zauważył grupę ludzi sterczących nad kociołkami. Na początku oblężenia dziedziniec był zawsze pełen, wszyscy zawzięcie trenowali i wrzeszczeli przy tym tak, że można było odnieść wrażenie, jakby było ich tu kilka razy więcej, niż w rzeczywistości. Teraz tylko pili i wegetowali, a jedyne wrzaski, jakie wydawali, to okrzyki bólu, kiedy dopadały ich choroby, infekcje i Bogowie wiedzą, co jeszcze.

Kiedy Hector dotarł do zrujnowanej wieży, usłyszał głosy dobiegające z jej wnętrza. Podszedł ostrożnie pod krzywą arkadę i kucnął, wytężając słuch.

– Ja już głębiej nie grzebię. – Powiedział jeden z głosów, ze środka. – To obrzydliwe. Chyba nie powinniśmy.

– Zamknij mordę. – Odezwał się drugi. – Już nie mogę cię słuchać. Cały czas pierdolisz, że nie powinniśmy, a i tak będziesz żarł do oporu. No i na chuj się gapisz, jak sroka w gnat? Wykrajaj tego kotleta i spierdalamy.

Hector uśmiechnął się pod nosem i wkroczył powoli pod zniszczoną arkadę. Zobaczył troje swoich ludzi, siedzących nad rozebranymi zwłokami. Jeden z nich trzymał wykrojone płaty mięsa na tkaninie, drugi właśnie wycinał kolejny kawałek z pośladka nieboszczyka, a trzeci stał nad nimi, miał upleciony warkocz, który sięgał mu do połowy pleców i czarne pasy wymalowane na twarzy, ciągnące się od oczu, przez policzki, aż po szyję. Hector przywołał na swoją twarz gniewny wyraz i zaczął kiwać głową z dezaprobatą.

W końcu zauważyli go wszyscy trzej. W oczach dwójki z nich wyraźnie widział strach, ale nie u mężczyzny z wymalowaną twarzą. W jego oczach był gniew. Ten człowiek był zły, że ktoś chce mu odebrać jedzenie.

Takich ludzi chcę mieć ze sobą, kiedy przejdę na drugą stronę. – Pomyślał Hector. On już dawno wysrał się na Bogów.

– Lordzie? – Powiedział młody chłopak bojaźliwym tonem, wyjmując nóż z trupiego pośladka.

– Słucham? – Zapytał głośno Hector i położył dłoń na rękojeści topora.

– Co teraz będzie?

Hector opuścił głowę, pokiwał nią z rezygnacją i roześmiał się lekko.

– Myślałem, że będziecie się jakoś tłumaczyć. – Oznajmił im.

– A niby jak? – Odezwał się głośno ten wymalowany. – Stoimy nad pokrojonym trupem naszego towarzysza, z kotletami i nożem w ręku. Jesteśmy kurewsko głodni. Nie ma nic do dodania.

Hector ryknął głośnym, szaleńczym śmiechem i klepnął wymalowanego w ramię.

– No to jedz! – Wziął płat mięsa od łysego i podał go wymalowanemu. Hector przypomniał sobie, jego imię. Milan. – Wpierdalaj swojego martwego ziomka, skurwysynu!

Milan uniósł mięso na wysokość oczu i oceniał sytuację. Zerkał raz na mięso, raz na Hectora.

– Straciłeś apetyt, Milan? – Hector wyrwał mięso z jego rąk. – Bo ja nie! Też jestem kurewsko głodny. – Lord ugryzł surowe mięso i oderwał kawałek zębami, po czym go połknął. Po brodzie popłynęła mu krew, która ozdobiła jego dłoń i połowę twarzy. Odrzucił mięso chłopakowi, który je wcześniej trzymał. – Wykrójcie ile się da i przynieście do kuchni. Potem macie to usmażyć i nakarmić wszystkich. – Na pożegnanie uśmiechnął się i chwilę potem zniknął za arkadą.

***

Hector kroczył wilgotnym lochem, który ciągnął się pod murami zamku i wpatrywał się w klucz, który znalazł dla niego Lignos. Po swojej lewej stronie miał szereg cel, wykutych w ścianie góry, na której stał zamek. Cele z jednej strony otwierały się na ogrom nieba i pozwalały więźniom zakończyć swoją niedole, jednym skokiem w otchłań. Teraz jednak były puste. Światło słoneczne wpadało, przez nie do lochu i rozpraszało mrok.

Tuż za Hectorem podążał młody chłopak. Mężczyzna nie znał nawet jego imienia. Chłopak miał posklejane potem i brudem włosy, które były luźno rozpuszczone, a na twarzy hodował, z marnym skutkiem brodę. Hector rozkazał mu iść ze sobą, nie wyjaśniając, dokąd mają się udać, ani w jakim celu. Chłopak nie zadawał pytań, ale Hector wyczuł jego strach i niepewność, kiedy tylko zeszli do lochu. Młodzieniec zwolnił kroku i zwiększył dystans, który dzielił go od swojego Lorda. Hector szedł pewnie i energicznie, był lekko zgarbiony i co chwilę chrząkał, żeby następnie splunąć zielonkawą flegmą. Słyszał, jakie plotki krążą na jego temat wśród załogi i nie dziwił się, że chłopak się boi. Mówiono o jego szaleństwie, kontaktach z demonami i otwartym konflikcie z Bogami. Chłopak zapewne słyszał je wszystkie – pomyślał Hector. Pewnie domyśla się, co go czeka. Chce uciec. Już nie zdoła.

– Lordzie dowódco. – Usłyszał głośny głos chłopaka. Młodzieniec starał się ukryć pobrzmiewające w nim nuty strachu. – Co zamierzasz zrobić? – Zapytał i zatrzymał się. Hector odwrócił się powoli i spojrzał na chłopaka z pogardą. Chciał dać mu w ten sposób do zrozumienia, że uważa jego zachowanie za bezczelność. Przez kilka sekund wymieniali spojrzenia. Hector stał lekko przekrzywiony, jakby był bardziej pijany, niż  w rzeczywistości, a chłopak niepewnie położył dłoń na głowicy toporka. Hector uśmiechnął się na ten widok i zaczął powoli wyciągać swój topór zza pasa. Z jego ust nie znikał szelmowski uśmieszek. Chłopak w jednej chwili, zrezygnował z dobywania oręża i rzucił się biegiem do ucieczki. Hector wydobył toporek i odwrócił go w dłoni, tak, żeby ostrze, było skierowane w jego stronę. Następnie rzucił z piekielną celnością i głowica trafiła młodzieńca w tył głowy. Ten padł nieprzytomny, ale żywy na ziemię.

Hector zaciągnął nieprzytomnego na koniec korytarza, aż stanął przed drzwiami, które wieńczyły wilgotny loch. Oparł się ostrożnie kikutem o stalowe drzwi i wyciągnął z kieszeni klucz, który po chwili słodko zazgrzytał w zamku. Zawiasy zawyły jak potępieńcy i Hector wciągnął chłopaka do środka. Porzucił jego bezwładne ciało na środku ciemnego pomieszczenia, a sam wyszedł przed drzwi, żeby w świetle móc zapoznać się raz jeszcze z treścią zwoju, który znalazł w tutejszej bibliotece pierwszego dnia w zamku, kiedy on i jego ludzie opanowali fortece. Następnie zrobił wszystko, czego oczekiwał od niego autor zwoju, a było tego niewiele. Musiał zamieść podłogę, żeby odsłonić widniejącą na niej podobiznę pół człowieka – pół krakena. Przynajmniej w jego ocenie, tak wyglądało to coś wyryte w kamiennej posadzce. Punktem drugim, było zamordowanie w tym miejscu swojej ofiary w taki sposób, żeby ciepła krew rozlała się po podobiźnie pół człowieka – pół krakena. Hector rozbił, więc chłopakowi głowę bez zbędnego czekania, zaraz po tym jak zamiótł podłogę. Po drugim ciosie w czaszkę, krew zaczęła płynąć obficie i pochłaniać kolejne centymetry kamiennej posadzki. Kiedy wyżłobione rowki, co do ostatniego wypełniły się ciepłą krwią, Hector usłyszał westchnięcie.

– Słodki Hectorze. – Powiedział głos dobiegający z cienia. Głos brzmiał zupełnie, jak ten należący do martwego chłopaka, którego krew teraz rozlewała się po ziemi. – Czytałeś zwój uważnie?

– Najwyraźniej nie. – Odparł Hector, wytężając wzrok, żeby dostrzec, co czai się w cieniu. – Skoro zadajesz mi to pytanie.

– Właśnie. – Głos zachichotał. – Nigdzie nie pisało, że ofiarą musi być człowiek.

– Wszystko inne już zjedliśmy. – Zapewnił spokojnie Hector, choć czuł się zaskoczony. Z jakiegoś powodu, rzeczywiście nie przyszło mu do głowy, żeby ofiarą mogło być jakieś zwierze, a nie człowiek.

– Zamierzasz skorzystać z zapłaty, jaką oferuję za krew?

– Tak. – Odpowiedział Hector bez wahania. – Ale chcę też zabrać innych.

– Pięćdziesiąt ludzi. – Stwierdził chłopięcy głos.

– Nie wiem czy wśród żywych została, chociaż połowa z tego. – Prychnął Hector.

– W takim razie zaproponuj im wszystkim. Ci, którzy będą dziś zasypiać, ze szczerą chęcią wyzbycia się śmierci i życia, przebudzą ani martwi ani żywi.

***

– Na Bogów! – Krzyknął Lignos, a jego głos poniósł się echem po wielkiej, wspólnej sali. – Czy wiecie, o czym mówicie!? Będziecie tułać się po świecie, jako żywe zwłoki próbując zaspokoić rządze, które są nienasycone, a kiedy wasze kości rozsypią się w proch umęczone dusze, które z was zostaną, nie zaznają spokoju, nigdy! Będziecie skazani na wieczną tułaczkę w świecie żywych, który was już nie będzie chciał! – Kilku ludzi wydało z siebie odgłosy poparcia, natomiast Hector się roześmiał. Głośno, ale z opanowaniem. Wszedł na ławę z kuflem piwa w swojej jedynej dłoni i wygiął się na bok, w typowej dla siebie pozycji.

– Jeszcze przed chwilą słyszałem, że zaprzedaje swoją duszę diabłu, a teraz się okazuje, że zaprzedaje wszystko inne, a dusza to jedne, co mi zostanie do "wiecznej tułaczki"? Strach was zżera na myśl o czymś, czego nie znacie. Wolicie nadziać się na królewską klingę, z waszym sławnym krzykiem na ustach i umrzeć za fortece, która stała się nam więzieniem tylko, dlatego że to już znacie. Wolicie śmierć, z którą tak się oswoiliście, niż życie wieczne. O kim będą śpiewać pieśni? O grupie głupców, którzy zaatakowali zamek bez przygotowania i zginęli w nim dwa miesiące później? – Hector prychnął. – W sumie całkiem możliwe, ale nie wiem czy bym tego chciał słuchać. A może wolicie pieśni o oddziale demonów, które nie znają bólu, strachu, ani śmierci! Opowieści o nas będą przekazywać sobie wartownicy na murach i za tysiąc lat. Będą nocami straszyć się nawzajem historiami o grupie nie umarłych, która przed laty rozbiła cały ich kontynent! A wiecie, co się będzie działo potem? – Hector ściszył głos, żeby sekundę później znowu wybuchnąć głośnym rykiem. – My znów nadejdziemy! I rozbijemy ich grody i miasta po raz wtóry, bo dalej będziemy się gdzieś czaić! Bo nigdy nie pozwolimy im zaznać spokoju! Tak jest! – Na zakończenie ryknął na całe gardło i wychylił kufel piwa, którym wymachiwał w czasie przemówienia. Słowa Hectora zostały poparte znacznie bardziej niż te wypowiedziane, przez Lignosa. Ponad połowa ludzi zebranych w sali zaczęła się drzeć, oblewać nawzajem kwaśnym winem i piwem, walić kuflami w kamienne blaty stołów i skakać po nich. Hector przywołał na twarz swój uśmieszek i posłał buziaka Lignosowi, który patrzył na niego z gniewem w oczach.

– Poza tym – Odezwał się jeszcze Hector, kiedy krzyki ucichły. – Ta cała dyskusja nie ma znaczenia. Ci z spośród nas, którzy szczerze chcą się przyłączyć do mnie, jutro rano obudzą się.. demonami. Czy jakkolwiek byście tego nie nazwali.

– A co będzie ze resztą?

– A co ma być? – Rzucił Hector – Dalej będziecie cierpieć, jeść buty i pewnie niedługo zginiecie. I uprzedzając pytanie, to nie była groźba. Pod murami cały czas obozuje armia. – Lord splunął na podłogę i zeskoczył z ławy. – Gadajcie, co chcecie. Sprawa jest już przesądzona.

– A może powiesz nam, kto zapłacił za to życiem!? – Krzyknął Lignos, kiedy Hector szedł w kierunku drzwi. – Ja też czytałem zwoje! Kto zginął, żebyś ty mógł żyć wiecznie, co!?

Hector zaśmiał się pod nosem.

– Ten młody, miał blond włosy, wczoraj pilnował ognia w sali. Nie pamiętam, jak miał na imię. – Odpowiedział równie lekko, jakby na pytanie o samopoczucie. – A na przyszłość, trzeba uważniej czytać takie rzeczy. Podobno ofiarą nie musiał być człowiek. – Lord zachichotał. Dostrzegł niedowierzanie w oczach przyjaciela.

– Ty oszalałeś. – Powiedział cicho Lignos. – Jesteś obłąkany!

– Może jestem. Ale to ty…, a daruję sobie. – Obdarzył jeszcze Lignosa uśmiechem, po czym wyszedł.

***

Słońce wychyliło się znad horyzontu. Hector nie spał całą noc. Spacerował po murach z pełnym bukłakiem. Nie podejrzewał, żeby był w stanie zasnąć, był zbyt podekscytowany tym, co się miało wydarzyć. Demon nie wyraził się zbyt precyzyjnie, mówiąc, że zmiany zajdą, "kiedy rano się obudzicie", dlatego Hector przejrzał zwoje i dowiedział się, że klątwa powinna zacząć działać, kiedy pierwsze promienie słońca wyjrzą nad horyzont i oświetlą twarz przeklętego. Hector uśmiechnął się, kiedy poczuł ciepło słońca na policzkach. Dopił ale i cisnął bukłakiem przed siebie. Położył kikut na chłodnych kamieniach muru i wyszarpnął sztylet z pochwy. Bez zbędnego przygotowania, wrzasków, czy głębokich oddechów wbił sobie ostrze w przedramię. Puścił rękojeść i patrzył zaintrygowany na jelec sterczący z jego ręki. Czuł coś, co teoretycznie powinno boleć, ale jednak nie bolało. Uczucie było ciekawe, dawało odpowiedni sygnał, że w ręce tkwi coś, co nie powinno się tam znajdować, ale nie wywoływało bólu. Zaczął krzyczeć z radości, śmiać się i ruszył do wspólnej sali, z szerokim uśmiechem na ustach, niczym dziecko, które rozpakowało świąteczny prezent.

Hector wtargnął do ogromnej sali, gdzie niektórzy ludzie pili i dyskutowali żwawo, ale większość spała na stołach lub pod nimi. Brodaty lord wyszukał wzrokiem mężczyznę z gnijącym uchem, a właściwie dziurą po uchu, który przez ostatnich kilka dni nie robił niczego poza zwijaniem się z bólu i piciem na umór, w celu zaznania ulgi w postaci snu. Zobaczył go leżącego między ławą, a stołem. Spał spokojnie. Mogło to oznaczać, że klątwa na niego też zadziałała albo, że robił w nocy, co w jego mocy, żeby zapomnieć, co to znaczy być trzeźwym. Lord dowódca podszedł do bezuchego, zarzyganego nieszczęśnika i kopnął go w żółto – czarną plamę, która trawiła bok jego głowy, w miejscu gdzie kiedyś było ucho. Skórzany but Hectora oblała ropa, koloru jabłkowego miąższu, głowa mężczyzny poleciała na bok i uderzyła o kamienną nogę stołu. Ludzie przyglądali się sytuacji, niektórzy obojętnie, ale większość z irytacją i złością. Bezuchy otworzył przekrwione oczy i spojrzał na Hectora tak, jakby zbudzono go czułym całusem. Nie bolało go. – Powiedział sobie w duchu Hector i rozciągnął usta w uśmiechu.

– Jak tam, głuchy czubie!? – Ryknął wesoło do pijanego mężczyzny, leżącego u jego stóp. Bezuchy złapał się za głowę. Obmacał miejsce gdzie kiedyś miał ucho i nawet wsadził palec w dziurę, która po nim została. To rozbawiało Hectora i pomógł wstać kompanowi.

– Nie boli. – Powiedział zaskoczony mężczyzna. Ludzie zaczęli rozumieć i zerkali na siebie nawzajem.

– Sprawdźcie czy czujecie ból! – Wrzasnął Hector, budząc przy okazji kopniakiem kolejnego mężczyznę. – Za godzinę podnosimy bramę! – W całej sali ludzie budzili towarzyszy i zaczynali na różne sposoby sprawdzać, czy mogą cierpieć.

Hector przeskoczył przez stół i dopadł Lignosa. Ten ze zrezygnowanym wyrazem twarzy przyglądał się, jak coraz to więcej osób odkrywa, że ból nie jest im już straszny.

– Lignos, pozwolisz ze mną!? – Zapytał Hector i pociągnął przyjaciela za ramię. Ten ruszył za nim pokornie, nie odzywając się słowem.

Ku rozczarowaniu Hectora, Lignos okazał się normalny. Kiedy dotarli do kuźni, przyjaciel zapytał Hectora, czego ten od niego oczekuje? Hector wręczył mu myśliwski nóż i kombinerki i powiedział:

– Chcę zrobić dobre wrażenie, na tych skurwielach pod bramą.

Potem kazał obedrzeć się ze skóry.

Godzinę później pod bramą czekała cała załoga. Zarzucili kolczugi na gołe ciała, a na głowy metalowe hełmy, spod których wyglądały pocięte twarze. Hector wyszedł do ludzi w towarzystwie Lignosa. Jedyne, co miał na sobie to luźnie spodnie, które były przesiąknięte krwią. Był pomarszczony, bordowy i z każdego miejsca na jego ciele sączyła się niechętnie krew. W obu dłoniach dzierżył toporki i zmierzał w stronę ludzi pewnym krokiem. Entuzjazm ludzi przygasł, kiedy go zobaczyli.

– Urządźmy! Im! Pierdolone! Piekło! – Wrzasnął Hector na całe gardło. Ludzie wymienili spojrzenia i już sekundę później wszyscy zawtórowali wrzaskiem, jakby dopiero teraz rozpoznali w Hectorze, swojego dowódcę .

– Otworzyć Bramę! – Zawołał Lord.

Koniec

Komentarze

Jest jakaś koncepcja fabuły. Ale skrzywdzona wykonaniem.

Zapis dialogów do remontu. Sporadycznie literówki i ortografy.

W twierdzy głód, ale mają piwo i wino? To też zawiera kalorie, zwłaszcza piwo.

Czerni i bieli coś nie widzę.

Trójka ludzi kręciła się przy zawalonej wierzy,

Nie wierzę!

choroby, infekcje i Bogowie wiedzą, co jeszcze.

Jeżeli politeizm, to bogowie małą literą. Czy jest jakaś istotna różnica między chorobami a infekcjami?

jako żywe zwłoki próbując zaspokoić rządze,

Sprawdź w słowniku, co znaczą rządze. Możesz się zdziwić.

Pomysł był, wykonanie zawiodło, skutkiem czego lektury nie mogę uznać za satysfakcjonującą. :(

 

Męż­czy­zna za­zgrzy­tał zę­ba­mi i wbił wzrok w czer­wo­ny od krwi po­li­czek ka­tow­skie­go to­po­ra. – Gdzie katowskie topory maja policzki?

 

Zgni­ła, czar­no – żółta, ocie­ka­ją­ca ropą ręka… – Zgni­ła, czar­no-żółta, ocie­ka­ją­ca ropą ręka

 

Za­uwa­żył Li­gno­sa sie­dzą­ce­go na blan­kach, odzia­ne­go w swój czar­ny cha­pe­ron… – Czy czarny chaperon odziewał całego Lignosa?

 

– To się nie godzi! Trze­ba ich po­wstrzy…. – Po wielokropku nie stawia się kropki.

 

Zo­ba­czył troje swo­ich ludzi, sie­dzą­cych nad ro­ze­bra­ny­mi zwło­ka­mi. – Piszesz o mężczyznach, więc: Zo­ba­czył trzech swo­ich ludzi, sie­dzą­cych nad ro­ze­bra­ny­mi zwło­ka­mi.

Troje, to dwóch mężczyzn i kobieta lub dwie kobiety i mężczyzna.

 

Usły­szał gło­śny głos chło­pa­ka. – Nie brzmi to najlepiej.

 

aż sta­nął przed drzwia­mi, które wień­czy­ły wil­got­ny loch. – W jaki sposób drzwi wieńczą loch?

 

klucz, który po chwi­li słod­ko za­zgrzy­tał w zamku. – Na czym polega słodycz zgrzytania klucza w zamku?

 

żeby ofia­rą mogło być ja­kieś zwie­rze… – Literówka.

 

Pięć­dzie­siąt ludzi.Pięć­dzie­sięciu ludzi.

 

umrzeć za for­te­ce, która stała się nam wię­zie­niem… – Literówka.

 

Ci spo­śród nas… – Ci spo­śród nas

 

jutro rano obu­dzą się.. de­mo­na­mi. – …jutro rano obu­dzą się de­mo­na­mi.

Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

 

A co bę­dzie ze resz­tą?A co bę­dzie z resz­tą?

 

Ale to ty…, a da­ru­ję sobie. – Po wielokropku nie stawia się przecinka.

 

– Otwo­rzyć Bramę! – Dlaczego brama jest napisana wielka literą?

Tuż za Hectorem podążał młody chłopak. Mężczyzna nie znał nawet jego imienia. Chłopak miał posklejane potem i brudem włosy, które były luźno rozpuszczone, a na twarzy hodował, z marnym skutkiem hodował brodę. Hector rozkazał mu iść ze sobą, nie wyjaśniając, dokąd ani w jakim celu mają się udać, ani w jakim celu. Chłopak nie zadawał pytań, ale Hector wyczuł jego strach i niepewność, kiedy tylko zeszli do lochu. Młodzieniec zwolnił kroku i zwiększył dystans, który dzielił go od swojego Lorda. Hector szedł pewnie i energicznie, był lekko zgarbiony i co chwilę chrząkał, żeby następnie splunąć zielonkawą flegmą. Słyszał, jakie plotki krążą na jego temat wśród załogi i nie dziwił się, że chłopak się boi. Mówiono o jego szaleństwie, kontaktach z demonami i otwartym konflikcie z Bogami. Chłopak zapewne słyszał je wszystkie – pomyślał Hector. Pewnie domyśla się, co go czeka. Chce uciec. Już nie zdoła.

 

głośny głos ← nieładne brzmi

 

słodko zazgrzytał ← jak się słodko zgrzyta?

 

Punktem drugim, było zamordowanie

 

Hector rozbił, więc chłopakowi

 

– Najwyraźniej nie.Oodparł Hector, wytężając wzrok, żeby dostrzec, co czai się w cieniu. – Skoro zadajesz mi to pytanie. ← wszystkie następne dialogi są źle zapisane. Wszelkie stwierdził, powiedział, krzyknął itp. z małej litery, ponieważ to kontynuacja zdania. Z dużej dajemy tylko jeśli mamy czynność nie dotyczącą mówienia, np.: Najwyraźniej nie. – Podszedł do…

 

i umrzeć za fortece ← fortecę

 

Słońce wychyliło się znad horyzontu. Hector nie spał całą noc. Spacerował po murach z pełnym bukłakiem. Nie podejrzewał, żeby był w stanie zasnąć, był zbyt podekscytowany tym, co się miało wydarzyć. Demon nie wyraził się zbyt precyzyjnie, mówiąc, że zmiany zajdą, "kiedy rano się obudzicie", dlatego Hector przejrzał zwoje i dowiedział się, że klątwa powinna zacząć działać, kiedy pierwsze promienie słońca wyjrzą nad horyzont i oświetlą twarz przeklętego (za długie zdanie). Hector uśmiechnął się, kiedy poczuł ciepło słońca na policzkach. Dopił(+,) (co dopił? brak podmiotu) ale i cisnął bukłakiem przed siebie. Położył kikut na chłodnych kamieniach muru i wyszarpnął sztylet z pochwy. Bez zbędnego przygotowania, wrzasków, czy głębokich oddechów wbił sobie ostrze w przedramię. Puścił rękojeść i patrzył zaintrygowany na jelec sterczący z jego ręki. Czuł coś, co teoretycznie powinno boleć, ale jednak nie bolało. Uczucie było ciekawe, dawało odpowiedni sygnał, że w ręce tkwi coś, co nie powinno się tam znajdować, ale nie wywoływało bólu. (dwa zdania mówiące o tym samym, masło maślane) Zaczął krzyczeć z radości, śmiać się i ruszył do wspólnej sali, z szerokim uśmiechem na ustach, niczym dziecko, które rozpakowało świąteczny prezent.

 

No, coś mnie tu ruszyło. Obrzydliwe sceny na przykład. I to obdarcie ze skóry. Odkrajane kończyn akurat mi się z moim opkiem skojarzyło, ale za to cele, z których można skoczyć – z Grą o tron, a… kurczę, miałam jeszcze jedno skojarzenie, ale mi wyleciało z głowy. W każdym razie podoba mi się potencjał i taka… bezpardonowość, ale koniecznie musisz poćwiczyć warsztat, bo technicznie tekst leży i płacze o więcej miłości.

Melduję, że przeczytałam.

Mam wrażenie, że dałoby się tę historię opowiedzieć krócej i bez zbędnych wulgaryzmów. Zachowanie oblężonych jakoś do mnie nie przemawia. Do tego tekst roi się od usterek. Zapis dialogów leży całkowicie. 

 

Nowa Fantastyka