- Opowiadanie: Lorienek - Łowca artefaktów - Marr "Czaszka Nekromantów"

Łowca artefaktów - Marr "Czaszka Nekromantów"

Powiew świeżości dla waszych szanownych kości. Miłego czytania !

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Łowca artefaktów - Marr "Czaszka Nekromantów"

Łowca artefaktów – Marr

Czaszka Nekromantów

Jechałem powoli w stronę Drakku. Resztki pożywienia, które zostały z wyprawy nie ciążyły zbytnio Aerdukowi. Czułem, że jest szczęśliwy. Najprawdopodobniej dlatego, iż nie musi cwałować i nie ma zbyt wiele do niesienia. Byłem bardzo zmęczony, oczy same mi się zamykały.Po jakimś czasie dojechałem do miasta. Nie było duże, więc i karczmy nie musiałem długo szukać.Odstawiłem Aerduka do stajni, gdzie miał pod dostatkiem siana i wody.Wszedłem do karczmy.Była duża, naprawdę duża, ale klientów mało. Podszedłem do lady, wyjąłem z sakiewki srebrny pierścionek z ametystem, który położyłem na niej, ten, który trzymałem na czarną godzinę. Gospodarz nie krył radości, iż przyszedłem do jego oberży.Zaraz po przywitaniu się z wielkim usmiechem zapytał się mnie:

-Czegóż Ci potrzeba przybyszu ?

-Piwa, rosołu z zacierkami, dobrej pieczeni cielęcej oraz pokoju na noc – odparłem i ziewnąłem.

-Nie mamy cielęciny, mogę zaproponować wołowinę – powiedział karczmarz z zakłopotaniem.

-Może być i wołowiny, byle żwawo, aha i nie zapomnij o jakichś grulach do tego i regionalnym warzywie ! – powiedziałem podniesionym głosem i odszedłem od lady.

Zająłem miejsce przy dwuosobowym stoliku, ponieważ jednoosobowego nie było.Siedziałem tyłem do drzwi.Mój były rozmówca od razu skoczył do kuchni. Stamtąd dało się słyszeć krzyki i po paru chwilach wyszedł niosąc kufel zimniutkiego, chmielowego piwa.Podziękowałem mu i pociągnąłem łyk.Było takie jakie lubiłem.Zawiązałem pieczęć nietoperza, nikt się nie spostrzegł, gdyż nikt nie znał mojego własnego wynalazku.Pieczęci były moje, autorskie, a wymyśliłem je niedawno.Ci przy których zawiązywałem pieczęć już nie żyli.A tych, których nie miałem zamiaru zabijać, nie pokazywałem pieczęci.Była to moja mała tajemnica, ale nader potężna.Dzięki pieczęci nietoperza doskonale słyszałem rozmowy innych biesiadników, a siedziałem daleko.Niestety nie rozmawiali oni o niczym interesującym.Jedni o polityce,drudzy o kobietach, a inni, którzy już więcej wypili, o sensie życia. Słuchałem, słuchałem i nagle ze swego rodzaju transu wyrwała mnie dziewczyna, która przyniosła mi zupę. Zacząłem jeść.Po pierwszej łyżce, przeżyłem szok.Zupa była powalająco dobra, ale nie przyspieszyłem jedzenia, wolałem delektować się łyżka po łyżce.Nieczęsto zdarza się aby a jakiejś gospodzie tak dobrze gotowali.Nagle poczułem zimny powiew wiatru, który wdarł się wewnątrz kaptura i przepłynął mi po karku.Ktoś wszedł, nie odwróciłem się.Pieczęć dalej działała, wyłowiłem uchem, jak przybysz zamówił zimne piwo.Po otrzymaniu go rzucił monetę na ladę i odszedł od niej.Zbliżał się w moim kierunku.Anulowałem pieczęć jedną ręką, układając ją w swoisty znak, za moim prawym udem.Przybysz choć dookoła miał masę innych pustych stolików dosiadł się do mojego. Łypnąłem na niego spod kaptura, był to meżczyzna w średnim wieku, cherlawy, a oczy miał przestraszone.

-Witam – powiedział niepewnie.

Skinąłem głową na znak przywitania, ale nic nie powiedziałem.

-Widać po Panu, że walka nie jest mu obca, a ja mam pewną sprawę – teraz głos jego zmężniał i nabrał pewności siebie.

Skinąłem głową ponownie, iż go słucham tylko nie będę sobie przeszkadzał w spożywaniu pieczeni wołowej, którą właśnie mi zaserwowano.

-Otóż chodzi o to, że mieszkam w górach… – chwilę zbierał myśli – Dookoła mojego domu bandyci zaczęli rozkładać obozy, a z każdym dniem zbliżają się do mojego domu…

-Rozumiem – przerwałem mu, widać było iż mój głos zrobił na nim wrażenie.

-Ale oprócz bandytów, są jeszcze trolle śnieżne, je też trzeba – w tym momencie przejechał sobie wskazującym palcem po gardle i wydał z siebie cichy skrzek.

-Yhy – odparłem znużony – tylko jeszcze powiedz jak się zwiesz, gdzie mieszkasz i ile masz zamiar zapłacić za tę usługę.

Zdumiał się że odezwałem się do niego na per "ty", ale zaraz się otrząsnął i odrzekł:

-Zwę się Terb, mieszkam na górze Irikherth, zamierzam Ci zapłacić 100 kypców – powiedział bardzo stanowczo.

-Ja jestem Marr, masz szczęście Terb, właśnie miałem się udać do groty czaszek, aby przeszukać ją, a o ile się nie mylę grota czaszek znajduję w górze Irikherth – przytaknął mi głową, a ja kontynuowałem – 120 kypców i wyjeżdżam jutro z rana.

Na twarzy Terba pojawił się grymas, ale zgodził się, dokończyłem posiłek, piwo, splunąłem do pustego kufla.Powlokłem się zmęczony jak diabli na piętro wyżej.Tam wszedłem do pokoju. Po lewej od wejścia wisiało lustro, pokój był dobrze oświetlony.W lustrze zobaczyłem zielonookiego, człowieka z ciemnofioletowym kapturem na głowie. Spod kaptura wystawały pojedyncze kosmyki jasnozłotych włosów.Masywna szyja, szerokie barki, krągłe ramiona, sprawiały wrażenie człowieka silnego i zręcznego.Miałem na sobie torranicką zbroję, nogawice, buty i rękawice.Torranicki ubiór słynął z tego, że był wytrzymały, niesamowicie dobrze przylegał do skóry (prawie w ogóle nie było go czuć), nie krępował ani trochę ruchów, a do tego strzały nie mogły się przebić w żadnym miejscu, nawet pod stawami.Dźgnięcia sztyletów nie wchodziły w rachubę, przy torranickim pancerzu.Nad każdym z barków widniało po jednej rękojeści miecza, a przy każdym biodrze po jednym sztylecie.I miecze i sztylety wykonane były z tehakowatego kruszcu. Metal ten nie tępi się, ani nie szczerbi, a da się go naostrzyć tak, iż głazy przecina. Jednak nikt nigdy tak tych głowni nie temperował, gdyż swoim własnym ciężarem przebijałyby pochwy. Na ramionach spoczywały hrytonowe szpikulce, po trzy sztuki.Mogłem sięgnąć po nie jednym ruchem i złapać każdy jeden pomiędzy palce. Prostując palce z jednoczesnym ruchem nadgarstka, rzucałem je z odpowiednią prędkością do zabicia człowieka.Przy pasie miałem przypiętą sakiewkę.Zdjąłem kaptur, odwróciłem się i obejrzałem swój rewers. Na plecach widniały dwie pochwy, skrzyżowane w literę X, z których wystawały trzon rękojeści i głowica.Wszystko było w porządku, na szczęście nic nie uszkodziło mojej zbroi.Zdjąłem broń, ściągnąłem ubranie i poszedłem spać w bieliźnie. Byłem tak zmęczony że postanowiłem umyć się z rana. 

*

Nagle w środku nocy obudziłem się.Leżałem na łóżku w wynajętym na noc pokoju.Czułem powyżej jabłka Adama zimną klingę.Wiedziałem, że lepiej się nie ruszać.Po otwarciu oczu zobaczyłem brzydką, plugawą twarz mężczyzny, którą przecinała szeroka na centymetr szrama.

-Jeden niewłaściwy ruch i po tobie – głośno szepnął.

Miał bardzo gruby głos. Po chwili obejrzałem go dokładniej, gdyż odsunął sztylet od mojej krtani. Był ogromny, aż się go przestraszyłem. Gdyby zmierzyć obwód w napiętym bicepsie, to miałby na spokojnie pół metra. Chwilę się zastanowiłem. Rozejrzałem jeszcze raz. Dostrzegłem, że nie ma mojego ekwipunku.Psia mać – pomyślałem, teraz mam w majtkach chodzić? Mam nadzieję, że jakąś część garderoby mi pożyczą.Jak na napad na gospodę byłem bardzo spokojny.Przez chwilę poczułem się nieswojo, wszystkie drogocenny rzeczy były w łapskach tych półmózgów. Słyszałem krzyki z parteru, ale jedno głuche uderzenie o podłogę przerwało je. Zrobiło się cicho. Opryszek, stojący przy drzwiach dał znak temu, który mnie pilnował. Zbliżając kordzik do mojego gardła, kazał mi wstać głośno krzycząc. Zszedłem na parter, tam siedział tęgi mężczyzna, najlepiej uzbrojony ze wszystkich, zapewne herszt.Przysłonił oczy na znak, aby dali mi coś na siebie. Po szybkim ubraniu się, przywódca inwazji na karczmę rzekł:

-Sądząc po twoim ekwipunku, nie byle jako walczysz, bądź nie byle jako udajesz twardziela… Zasłonimy Ci teraz oczy opaską, abyś nie widział gdzie idziemy, a zmierzać będziemy w kierunku naszego fortu.

-No dobrze, a co zamierzacie ze mną zrobić potem – odpowiedziałem spokojnie i z lekką pogardą.

Wódz uśmiechnął się patrząc na leżacego kawałek dalej trupa.Nie odwracając wzroku odpowiedział:

-Naprawdę nie dostrzegasz tego, że bycie bandytą w czasie wojny to coś wspaniałego? – zapytał mnie z politowaniem.

-Wspa…niałego? – wydusiłem.

-No tak – odparł jak gdyby nigdy nic, jakby rozmawiał ze szkolnym kolegą.

-Najeżdżamy na małe miasta, które nie mają zbyt wielu zbrojnych i łupimy je.Książe nic sobie z tego nie robi gdyż ta część kraju jest jego lennem.Interesuje go tylko to żeby ściągnąć podatki.Teraz widzisz tylko naszą małą część, gdyż pewnie niektórzy dalej walczą i grabią.

Na Bogów przecież to oni stanowią zagrożenie dla kraju – pomyślałem – a nie wojna.Gdy książe ma to w nosie, objada się i zabawia, oni rosną w siłę.Grabiąc zdobywają pieniądze, za pieniądze kupują arsenał.Zapewne w każdym nowym mieście werbują nowych.Dam sobie głowę uciąć, iż  robią to tak, grożą śmiercią,więc człowiek idzie z przymusu, oni spalają jego dobytek,a on idzie do ich fortu.Tam się szkoli, integruje, a ponieważ nie ma gdzie wracać zostaje tam.W każdym bądź razie musiałem działać.

-Mam dla was propozycję – rzuciłem niespodziewanie, wszyscy bandyci nawet ci którzy właśnie żłopali łapczywie piwo zwrócili swój plugawy zwrok w moją stronę – Oddacie mi mój ekwipunek i możemy się zmierzyć, ja sam na was wszystkich… – w tym momencie moją wypowiedź przerwał głośny rechot rzezimieszków.

-Chybaś postradał zmysły – powiedział dławiąc śmiech herszt – Jeśli chcesz się zabić to wejdź na górę i rzuć się z okna, albo wpakuj sobie sztylet pod żebra… – tu przystanął zastanowił się chwile i rzekł – Ale wyglądasz dobrze więc chcemy cię w swoich szeregach, nieczęsto trafia nam się taki chłop do werbunku.

Myślałem jakby tu ich sprowokować. Po krótkiej chwili wydusiłem udając determinację:

– A co powiesz na to, ja sam na was wszystkich tylko z jednym mieczem.

Herszt spojrzał na mnie ze znudzeniem i widać już było że chce powtórzyć to samo co powedział przed chwilą, ale uprzedziłem go.

-Ha! No nie mów mi, że się boisz ! – rzuciłem, najbardziej opryskliwie jak umiałem.

Na twarzy przywódcy pojawił się grymas złości. Widać było że jest bardzo prymitywny i łatwo go sprowokować byle tekstami. Teraz wystarczało już tylko grać w tę grę dalej.

-No i co prymitywy?! Boicie się chuderlaka, którego spotkacie w byle jakiej karczmie?! – krzyknąłem rozglądając się po wszystkich plugawych twarzach.rr

Dowódca wstał z krzesła ciężko. Wyjął jednoręczny miecz który dzierżył przy swoim boku. Rzucił mi go niedbale pod stopy.

-Masz kretynie! Doigrałeś się ! Chłopcy zabić go powoli i wypruć flaki. – rozkazał.

W tym momencie wszyscy bandycie rzucili się na mnie na łeb na szyję. Ja ponieważ przewidziałem to błyskawicznie zawiązałem pieczęć tygrysa. Kucnąłem, podniosłem z ziemi miecz i wyskoczyłem na jednego z szubrawców. Wcisnąłem mu klingę prosto w aortę. Jęknął cicho i upadł na podłogę. Pozostali, którzy się na mnie rzucili, zderzyli się w środku karczmy gdzie przed chwilą byłem. Spojrzałem na nich, a oni na mnie. Widać było w ich oczach przerażenie, jakby zdali sobie właśnie sprawę z tego że są martwi. To wrażenie spotęgowała na pewno moja szybkość, a do tego najprawdopodobniej dojrzeli moje zmienione gałki oczne. Podbiegłem do nich najszybciej jak mogłem żeby wywrzeć na nich jak największy strach. Paroma szybkimi cięciami zakończyłem żywot tych którzy leżeli oniemiali na podłodze. Chwilę później zebrała się pod nimi kałuża krwi. Moje ciało nagle samo schyliło się. To był instynkt samozachowawczy tygrysa. Gdyby nie on już byłbym krótszy o głowę. Wykorzystałem pochylenie aby kucnąć obrócić się i podciąć napastnika. Herszt bandytów zwalił się na ziemię jak długi. Szybkim kopnięciem rozbroiłem go. Przytknąłem mu klingę do szyi i pochyliłem się nad nim szczerząc moje powiększone kły i źrenice kota. A ponieważ nie miałem ochoty szukać moich rzeczy zapytałem najbardziej złowrogo jak umiałem:

-Gdzie jest mój oręż ?

-W stajni, w torbie przymocowanej do białej klaczy w brązowe plamy ! – wydusił najszybciej jak umiał. Nastała chwila ciszy, najwyraźniej całe życie przeleciało mu właśnie przed oczami i zaczął prosić najlepiej jak umiał:

-Oszczędź mi życia demonie ! Błagam ! Dam wszystko klejnoty, złoto, najlepszy tehak z południa, tylko daruj !

Demonie? – pomyślałem, nikt, nigdy wcześniej tak do mnie nie powiedział. Może dlatego, że nikt, nigdy nie miał czasu na jakąkolwiek wypowiedź. No nic – otrząsnąłem się, trzeba skończyć z tym, wydostać się z miasta i rozmyślać nad takimi rzeczami przed snem. Przełożyłem miecz do lewej ręki i podniosłem go trochę wyżej, tak aby nie denerwować zbytnio wkrótce martwego człowieka. Od razu wstąpiła w oczy wodza nadzieja na przeżycie. Szkoda mi ją było niszczyć. Położyłem rękę na jego mostku. Wypowiedziałem w myśli "Ngiyo". Natychmiast zamknął oczy i opuścił głowę na posadzkę z uśmiechem na ustach. Nie lubiłem sprawiać istotom niepotrzebnego bólu. Chociaż, gdy mój przeciwnik lub ktoś inny mnie zdenerwował i to nie w błahy sposób, potrafiłem być aż nadto okrutny. Podniosłem się, rzuciłem miecz na podłogę,  anulowałem pieczęć i poszedłem w stronę stajni. Stajnia była pełna. W rogu, najdalej ode mnie stał mój Aerduk. Zawiązałem pieczęć małpy i zwinnie dostałem się do mojego wierzchowca. Uspokoiłem go telepatycznie i poinformowałem go o tym, że wezmę moje rzeczy i ruszamy stąd oraz aby zaczął już zbierać energię w kończynach. On odpowiedział abym się pospieszył, bo w pomieszczeniu nie ma już czym oddychać. Skinąłem głową. Podskoczyłem, złapałem się belki, która była nade mną, podciągnąłem się i kucnąłem na niej. Dostrzegłem klacz z plamami i dużą torbą, z której wystawały dwie głownie. Skoczyłem w stronę równoległej belki i złapałem się jej. Spojrzałem pod siebie, nie było tam wolnego miejsca na lądowanie, ale niedaleko dalej było ciut przestrzeni, pomiędzy stłoczonymi końmi. Lekko się rozhuśtałem i wylądowałem w wyznaczonym przez siebie miejscu. Odczepiłem torbę od siodła, przewiesiłem sobie ją przez ramię i wróciłem do Aerduka tą samą drogą. Anulowałem pieczęć i przypiąłem torbę do kulbaki. Na szczęście stajnia miała drzwi frontowe i tylne. Otworzyłem te drugie, które znajdowały się przy mnie. Powiew świeżego powietrza  orzeźwił mnie i mojego kompana. Wszystkie konie wybiegły jak oszalałem, dlatego, tuż po wyjściu odsunęliśmy się w bok, abyśmy nie zostali stratowani. Ustawiłem się w rogu, a mojego rumaka tak, aby zasłaniał to czego nie chciałem, aby inni ujrzeli. Rozebrałem się, i ubierałem się wyjmując po kolei rzeczy z torby. Po odzianiu się odetchnąłem z ulgą, gdyż niczego nie brakowało. Teraz trzeba było się już tylko wydostać z miasta.

*

Wsiadłem na Aerduka. Jego kopyta otaczała lekko widoczna, niebieska aura. Uśmiechnąłem się i założywszy kaptur, dałem znak aby ruszał ile sił w stronę najbliższej bramy. Po chwili ujrzałem jednego z bandy pilnującego bramy. On też mnie zauważył i dał mi znak abym się zatrzymał. Wyciągnąłem miecz i podczas mijania go rozciąłem mu żuchwę, szczękę, i czubek nosa, tnąc od dołu. Słychać było przez chwilkę nikłe rzęzenie, które zostało stłumione przez tętent kopyt. Schowałem miecz do pochwy na plecach. Dałem rozładować do końca energię mojemu towarzyszowi, aby odjechać jak najdalej od Drakku. Wyjechaliśmy wschodnią bramą, nie bez powodu, ponieważ w tę stronę znajdowała się góra Irikherth. Gdy już kawałek przebyliśmy otworzyłem mapę, w celu poszukania jakiejś wioski. Nie miałem ni wody, ni okruszka placka jęczmiennego. Zastanawiałem się czy przekraczać południową granicę Athan i uzupełnić zaopatrzenie w Etheb czy nie bawić się z celnikami i podjechać trochę dalej na północ do Hytt. Chwilę się zastanowiłem i podjąłem decyzje. Jadę do Hytt. Po tej całej awanturze w karczmie, nie miałem najmniejszej ochoty użerać się z półmózgami. A jeszcze znając życie akurat jakaś karawana kupiecka będzie płacić i liczyć cła z tymi "urzędnikami". Prychnąłem z pogardą. Skierowałem się na północ. Było dość wcześnie. Jeśli nic nie stanie mi na drodze to w południe powinienem dojechać. Przecudownie jechało się leśną ścieżką. Kwiaty, których było ponadprzeciętnie dużo pachniały pięknie.  Ptaki śpiewały siedząc na gałęziach. Dzięcioł stukając w drzewo, jakby wybijał rytm chórkowi. Dostrzegłem maliny. Zsiadłem i sprawdziwszy najpierw czy mnie urok pierwszego spojrzenia nie zwiódł, zacząłem jeść. Gdy już zaspokoiłem pierwszy głód, wskoczyłem na siodło i kontynuowałem podróż. Czas płynął, a ja zrelaksowany, napawałem się śliczną naturą. Wreszcie ujrzałem gród. Uśmiechnąłem się i na myśl o porządnym posiłku, pogoniłem mego wierzchowca.

*

Wjechałem do wsi otoczonej palisadą, z dwiema wieżyczkami strażniczymi u wejścia. Strażnicy oglądali się za mną, jakbym miał na czole napisane "Problemy". Wieśniacy byli szczęśliwi.  Dzieci bawiły się wesoło. W wiosce panowała sielska atmosfera. Podjechałem do pewnego chłopa, który się opierał o zagrodę  i zagaiłem:

– Piękna pogoda prawda?

– Ino, że piękna. Zali Ci w czymś pomóc?

-Tak, szukam jakiejś oberży cieszącej się dobrą sławą, jest tu taka?

-Pewnie, pewnie, Panie drogi– tu przerwał by cmoknąć opuszki palców swojej prawej ręki– jest tu taka karczma, że mucha ni siada. Pod złotym psem się zwie. Pikna w środku i na zewnątrz. Człek tam wejdzie i nie chce wyjść, póki mu sakiewka nie przypomni, że nie ma po co już tam siedzieć.

-W którą stronę? 

-Za rzeźnikiem w prawo, kawałek prościutko i ujrzysz napis. – powiedział z entuzjazmem.

-Dzięki wielkie – odparłem i zwróciłem się w stronę rzeźnika.

W karczmie zjadłem, napoiłem się. Aerduk też się najadł do syta. Kupiłem prowiant, załadowałem go na juki i ruszyłem w drogę. Robiłem wszystko żwawo, gdyż chciałem jak najszybciej wyjechać z miasta. Miałem zamiar spędzić noc przy zboczu góry Irikherth. Późnym wieczorem dojechałem do wyznaczonego wcześniej celu. Rozłożyłem posłanie, ale przed pójściem spać miałem zamiar jeszcze pomedytować. Nakazałem Aerdukowi obudzić mnie w razie gdyby dokoła działo się coś podejrzanego. Znalazłem kawałek równej powierzchni idealny pod to co miałem zamiar czynić. Zawiązałem pieczęć lwa i ułożyłem ją na ziemi, tworząc pierwszy z kątów mojego trójkąta zgłębiania. Następnie obok położyłem pieczęć rekina, a jako górny kąt orła. Sam zaś osiadłem na piętach w środku i zacząłem odkrywać nowe tajemnice, swego rodzaju magii, którą odkryłem. Przeniosłem się do gwiazd, byłem jakby we śnie, albowiem mogłem latać w wyobrażanej przeze mnie rzeczywistości. Przemieszczałem się między różnymi pokojami, które stworzyłem, aż dotarłem do tego z podpisem "Przywołanie – tworzenie materialnych duchów". Wszedłem do niego, było tam pusto w przeciwieństwie do pokoi z pieczęciami. Usiadłem przy stole i zacząłem studiować formuły magów i druidów. Pragnąłem nauczyć się magii przyzywania, współbrat do walki choć magiczny mógł się przydać. Następnie gdy wydawało mi się, że czegoś już się dowiedziałem starałem się wykreować formuły przywołania, ale energooszczędne. Po wyczerpaniu mocy obudziłem się. Wstałem, anulowałem wszystkie trzy pieczęci i położyłem się spać.

*

Przed zwiedzeniem groty czaszek postanowiłem wykonać zadanie, które zlecono mi w karczmie w Drakku. Zjadłem obfite śniadanie i popiłem je sporą ilością wody. Po chwili byłem już na szlaku prowadzącym na szczyt góry. Pomyślałem, że lepiej będzie jeśli pójdę pieszo. Gdzieniegdzie widać było pojedyncze kamienie wystające ponad powierzchnie gleby. Widocznie kiedyś była tu wybrukowana droga. Po paru minutach marszu usłyszałem ryk. Nie był to ryk dzikiego kota, ani też niedźwiedzia. To zapewne jeden z tych trolli śnieżnych, o których wspominał Terb. Trolle w Athan, jak w niektórych opowieściach bywa nie były miłe, tym bardziej ładne. Przypominały przerośnięte małpy, miały trzy pary czarnych jak smoła oczu. Nozdrza kolosalne, wręcz nieproporcjonalne do reszty twarzy. Szczęka z żuchwą niesamowicie umięśniona, mocno wysunięta do przodu. Wszystkie zęby jednakowe – duże, silne i zabójcze. Ludzie, którzy widzieli głodujące trolle mówią, iż siłę te istoty mają taką iż gałęzie o grubości pni odrywają od drzew i żują, jakby to suchary były. Nigdy wcześniej nie walczyłem trollem  -no, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz ! – powiedziałem głośno do siebie, aby zwiększyć odwagę i ochotę na dotarcie do domu zleceniodawcy, by uczciwie odebrać nagrodę. Zawiązałem pieczęć niedźwiedzia. Próbowałem wyczuć zapach tego lub też czego co wydało krzyk. Wyczułem zgniliznę i odór jaki wydają gnijące zwłoki. Zniesmaczyłem się. Raz przez ten niesamowity smród, który zmusił mnie do anulowania pieczęci, dwa bo to co poczułem wskazywało na obecność obozu trolli. Założywszy kaptur zawiązałem pieczęć tygrysa, żeby podkraść się do ofiary. Po zapachu powoli zbliżałem się w miejsce, gdzie powinno znajdować się gniazdo. Kucnąłem za gęstym krzakiem. Tutaj smród był już tak stężony, iż miałem wrażenie stać przy stosie od miesiąca leżących trupów. W tym momencie duże silne łapska złapały mnie za ramiona. Przycisnąwszy je do torsu unieruchamiając mnie ktoś zarechotał. Prawą dłonią jak najszybciej anulowałem pieczęć, aby mój sekret nie wyszedł na jaw. Zaraz po tym dostałem w tył głowy czymś twardym i straciłem przytomność.

*

Obudził mnie zimny i wilgotny powiew powietrza i pulsujący ból głowy. Nie miałem siły otworzyć oczu. Słyszałem czyiś oddech. Jakieś postukiwanie szkła o metal, jakby ktoś gotował. Miałem niemalże całkowitą pewność, że jestem w pomieszczeniu zrobionym z kamieni. Postanowiłem pójść spać spowrotem.

Wyrwał mnie ze snu bardzo bliski szept. Ktoś stał nade mną. Otworzyłem oczy i znowu ujrzałem plugawą twarz osoby, która miała na oko trzysta lat. Te nakładające się na siebie tony zmarszczek, znamiona  i brodawki. Po wydechu osoby, która właśnie stała nachylona przede mną, zebrało mi się na wymioty.  Zapach był gorszy jak ten, który zapamiętałem z wcześniejszgo tropienia. Sprawdziłem możliwośi ruchu. Były żadne. Moje kończyny zostały przykute do drewnianego łoża, na którym leżałem. Rzuciłem spojrzenie na postać, znajdującą się ze mną razem w pokoju. Ta cofnęła się wyprostowała, ale wciąż patrzyła na mnie z uporem. Tak gdyby nie widziała w życiu człowieka młodszego. Nie wiedziałem, czy to kobieta, czy mężczyzna, lecz głos jaki wydobył ze swojego starego gardła, rozwiał me wcześniejsze wątpliwości.

・ No no, cóż za sztukę dziś złapałem – zachrypiał – mhmmhmm – wydał z siebie dźwięk podziwu dla własnej osoby.

Szarpnąłem za łańcuch trzymający mą prawą dłoń – nic.

・ Ho ho ho ho ho – ptaszek już próbuje się z klatki wydostać, a jeszcze pierwszych badań nie przeprowadziłem.

Mocno zaniepokoiły mnie te słowa. Nie miałem zamiaru zostać królikiem doświadczalnym jakieś popaprańca z gór, który zapewne gówno wie na temat swoich mikstur i wywarów. Rozejrzałem się spokojnie lekkim ruchem głowy i gałek ocznych. Regał przy regale, a na każdym z nich niezliczona ilość mikstur, fiolek, proszków, i pojedynczych organów różnych zwierząt w słojach. Zrobiło to na mnie wrażenie, a to uczucie spotęgował jeszcze ten wspaniały ogromny wielopiętrowy stół zastawiony różnego rodzaju alchemicznymi kolbami, zlewkami, cały rurociągami i płomieniami podtrzymywanymi magią. Mój wzrok podczas zwiedzania otoczenia natknął się na porywacza-alchemika i gdy zatrzymał się na jego szalono patrzących oczach, wysłał gwałtowny impuls do mego mózgu i ocknąłem się. Machnąłęm głową i odwróciłem wzrok. Postanowiłem, iż prosto z mostu zapytam dlaczego tu jestem;

・ Chyba mnie z kimś pomyliłeś starcze – powiedziałem pewnie.

・ Ho ho ho – zarechotał – nie, nie pomyliłem Cię z nikim, no chyba, że jesteś elfem, a ja tego nie dostrzegłem, potrzebowałem człowieka do doświadczeń i mam człowieka.

・ Do jakich doświadczeń ? – spytałem.

・ Do różnorakich – odrzekł natychmiastowo – przygotuj się mentalnie, gdyż jutro twe nerwy będą pracowały bardzo dużo informując twój mózg… – tu przerwał i znów się plugawo zaśmiał – No ale do doświadczeń muszę być wypoczęty, dobranoc – szepnął złowrogo, zgasił ostatnią świecę i wyszedł z komnaty.

Słyszałem jak wchodzi po schodach na górę, jęczenie starych desek, a potem cisza. Szansa, mignęło mi przez umysł, jest czas na wydostanie się stąd. Musiałem być cicho. Zacząłem zastanawiać się. Niby udało mi się ułożyć formułkę przyzwania dowolnego owada, ale na co mi owad… ZARAZ ! – doznałem olśnienia. Insekty może nie przegryzą łańcucha ale za to przegryzą to do czego łańcuch jest przytwierdzony – drewno. Spróbowałem przyzwać kornika. Pierwsza próba nieudana. Po raz drugi także nie wyszło. Ale jak powiadają do trzech razy sztuka. Udało mi się przyzwać kornika. Rozkazałem mu zacząć obróbkę. W takim tempie to już mój wróg zdąży się zbudzić. Zacząłem tworzyć następne materialne duchy tychże owadów, aż przyzwałem mrowie korników i rozkazałem im obgryźć drewno dokoła mocowań. Po wyjątkowo długo ciągnącym się dla mnie odcinku czasu korniki przezwyciężyły dość już stare drewno łoża. Po cichutku, zawiązałem pieczęć lamparta i wypowiedziałem w myśli „Laxt” otwierając i unosząc lewą dłoń na wysokość barku. Nie świeciłem mocno, gdyż alchemik mógł wyczuć światło, a tego nie pragnąłem. Rozpocząłem poszukiwania klucza do obręczy, które wciąż dzielnie trzymały me nadgarstki. Po około 15 minutach spowolnionego tropienia, odnalazłem je. Były sprytnie zawieszone na kołku ukrytym pod jednym ze stołówUwolniłem się i delikatnie odłożyłem kajdany na posadzkę. Teraz trzeba by było odnaleźć jakąkolwiek broń, najlepiej moją własną. Na stole alchemicznym leżały tylko jakieś zardzewiałe kawałki metalu, z kształtu przypominające noże, lecz tępe jak sam ich właściciel. Spróbowałem szczęścia w poszukiwaniach jeszcze raz, ale szczęście mnie olało. Musiałem opuścić pomieszczenie, wiedziałem, że prędzej czy później w końcu to nastąpi, jednak dalej byłem zwykłym człowiekiem,  lubiącym odkładać rzeczy niewygodne na później. Niemniej jednak miałem w głowie wyryte pewne twierdzenie – jeśli chcesz stanąć wyżej musisz wstąpić na stopień. Każdorazowo właśnie to,popychało mnie do działania. Zredukowałem ilość emitowanego światła do minimum i leciusieńko pociągnąłem za rączkę od jakże wielkich wrót. Zawiasy nie zaskrzypiały co było dla mnie niemałym zdziwieniem. Dokładnie zbadałem podłoże na które za moment chciałem postawić stopę. Czysto, żadnych pułapek. Kucnąłem delikatnie przejechałem opuszkami palców po nierównomiernie ułożonych kamieniach. Odetchnąłem w myśli z ulgą i wyszedłem poza pracownię. Zwęziłem źrenicę lamparta jak tylko mogłem i obejrzałem się. Była tylko jedna droga – schodami w górę, a więc byłem w podziemiach. Moje przypuszczenie wzmocnił fakt, iż nigdzie nie dostrzegłem okien. Począłem skradać się po schodach w górę. Stopnie były wąskie i kręte. Po zakręceniu o sto osiemdziesiąt stopni ujrzałem drzwi. Zbliżyłem do nich ucho. Słychać było ciche równomierne wydechy i głośne charczące wdechy. Książka szuflada, dobrze się składa – wypowiedziałem w myśli jedno z moich ulubieńszych powiedzeń. Popchnąłem uchwyt najdelikatniej jak potrafiłem. Zerknąłem na pokój. Był mały. Od razu po prawej stronie zobaczyłem moje rzeczy. Centralnie przed drzwiami niespokojnie spał porywacz. Miałem zamiar wyciągnąć jeden z mieczy. Zapoznać ostrze z krtanią starca, wypytać i zakończyć jego żywot. Wystarczyło zrobić jeden krok i wyciągnąć głownię z pochwy. Gdy tylko to uczyniłem zmniejszony ciężar pokrowca sprawił, że nie miały się o co opierać reszta przedmiotów. Upadły z głośnym hukiem na podłogę zbudziło to natychmiast udręczyciela, który długo nie zastanawiając się nad sytuacją, cisnął we mnie paraliżującym pociskiem. W ostatniej chwili zdążyłem wypowiedzieć „Impe”. Bariera zablokowała piorun. Korzystając z zaspania i pewności siebie alchemika skoczyłem na niego tnąc od góry w lewe ramię, a następnie impetem od dołu w prawe ramię. Staruch wydał z siebie najgłośniejszy okrzyk bólu jaki potrafił. Jasna tętnicza krew tryskała z obydwu stron wkrótce martwego człowieka. Wyłączyłem na moment jego nerwy zaklęciem i gestem, bez opóźnienia z jego twarzy zniknął grymas. Wtedy zacząłem mówić podniósłszy miecz do jego grdyki;

・ Posłuchaj jeśli mi pomożesz, ja uratuję Ciebie, podawaj odpowiedzi szybko póki nie jest za późno – Starzec zaczął blednąć.

・ Jakiej pomocy potrzebujesz ? – odrzekł głosem bez nadziei.

・ Czy byłeś może w grocie czaszek ? – spytałem.

・ Owszem – tu wyczułem ból w jego głosie, jakby właśnie wyjawił jakąś tajemnicę.

・ Czy byłeś w środku ? Szybko czas ucieka !

・ Chodzi Ci o starożytną czaszkę nekromantów od niepamiętnych czasów chronioną przez nieumarłych ? – powiedział to po pokonaniu samego siebie.

・ Dokładnie, dasz mi ją a ja Ci uratuję życie – odparłem głosem nauczyciela, który tłumaczy coś uczniowi.

・ Nie za bardzo mam jak Ci ją podać, mój drogi – powiedział spoglądając na prawo i odwracając wzrok.

・ Powiedz gdzie jest ! Prędko – rozkazałem, bowiem rozmówca był już bardzo blady, a krew lała się coraz wolniej.

・ Za tajnym przejś… – tu urwał, zwalił się jak długi na podłogę. Momentalnie do niego podbiegłem zakleiłem mu tętnice zaklęciem oddałem mu teleportacją trochę krwi i wywołałem impuls. Poskutkowało – odzyskał przytomność.

・ Mów gdzie jest ta czaszka, będziesz żył ! – powiedziałem tonem dodającym nadziei.

・ Za tajnym przejściem w pracowni, za trzecią książką od lewej, na piątym regale od lewej jest wajcha otwierająca je. Tam znajdziesz czaszkę. – uwinął się szybko z odpowiedzią i równie rychło dodał – Ratuj mnie !

Położyłem mu rękę na mostku, na jego twarzy pojawił się uśmiech nadziei i chęci życia. Wypowiedziałem „Ngiyo”. Bezzwłocznie mężczyzna skonał. Nie mogłem zostawić go przy życiu, był nienormalny, a poza tym rzadko dotrzymywałem słowa bez pełnej korzyści na mą stronę. Wstałem z przykucu, odwróciłem się, zabrałem swoje rzeczy i uzbroiłem się. Zszedłem na dół odszukałem dźwignię. Otwarło się przejście prósząc przy tym ogromną ilością kurzu i pyłu. Ominąłem luźny kamień, który prawdopodobnie był pułapką, jednakże nie miałem ochoty tego sprawdzać. Wkroczyłem w komórkę. Stały tam dwie skrzynie. Wyciągnąłem miecz rozwaliłem kłódki w obydwu z nich. Przeszukałem i znalazłem. Znalazłem to czego tak długo pragnąłem posiadać. Starożytna czaszka nekromantów była moja ! Uśmiechnąłem się prawym kącikiem ust. Schowałem czaszkę do sakwy. Wychodząc natknąłem się na ciekawe zapisane pergaminy. Ciekawość skłoniła mnie do zerknięcia na nie. To był plan porwania młodego, silnego,zdrowego mężczyzny do eksperymentów. A więc Terb to …

KONIEC 

Koniec

Komentarze

Niestety, na pierwszy rzut oka widać niedbałość, która zniechęca do czytania. Warto, abyś pouzupełniał brakujące spacje po kropkach, tak na początek. Zauważyłam też liczebniki zapisane cyframi, powinny być słownie. Dalko nie dobrnęłam ale początek niestety wypada nudno :(

Zgadzam się z Werweną.

Źle się czyta taki niedopieszczony tekst. Nie tylko po kropkach – spacje powinny również być po myślnikach. Obejrzyj sobie, jak to wygląda w każdej książce.

Doczytałam do pierwszej gwiazdki i wygląda baaardzo sztampowo. Zabijaka, zlecenie w karczmie… Pieczęć nietoperza to jest jakiś pomysł, ale jeśli bohater używa magii do takich banalnych rzeczy, jakoś nie robi na mnie dobrego wrażenia.

Sekwencja bardzo krótkich zdań na początku też działa odstraszająco – jakby uczeń pisał wypracowanie.

-Zwę się Terb, mieszkam na górze Irikherth, zamierzam Ci zapłacić 100 kypców

Spacja. Ty, twój, pan, itp. w dialogach piszemy małą literą. W listach dużą. Liczby w beletrystyce zazwyczaj słownie, a w dialogach to już obowiązkowo.

Babska logika rządzi!

Dziękuję bardzo za komentarze. Właśnie takich rad potrzebowałem, wyciągnę z nich wnioski. Jeśli jeszcze ktoś ma jeszcze jakąś konstruktywną krytykę do dodania, będę wdzięczny !

Cześć.

To i coś ode mnie.

  1. Sprawdzaj tekst i przed publikacją, i po niej. Tu się posypało: na początku dialogi z myślnikami i to bez spacji, a później masz coś, co wygląda na wypunktowanie.
  2. Nie, nie czytałem. Po przeturlaniu się po tekście upewniam się, dlaczego. Wygląda jak odrobina dialogów między blokami liter. A bloki liter muszą być opisami. Kilka miesięcy temu miałem wątpliwą przyjemność męczyć się z czytaniem długiej powieści fantasy, której autor uznał, że długie opisy to fajna sprawa.

    TO NIE JEST FAJNA SPRAWA. Akcję znacznie lepiej nawiązuje się, rozwija i czyni wiarygodną dobrymi dialogami.

  3. Mnie, czytelnika po trzydziestce, zniechęcasz samym tytułem. Grałem w gry fabularne jakieś 15 lat temu. I wówczas teksty typu “łowca artefaktów”, “zabójca smoków”, “Tassadar Wielki”, “wielka runa unicestwienia” i inne takie patetyczne zwroty były fajne. Ale dziś są oklepane, niemodne i mówią mi: kurna, znów jedzie jakiś bóg po coś, dzięki czemu stanie się superbogiem.

    Więc po co mam marnować czas?

    Daj tytuł “Podróż do Ytrroth”, “Ostatnia legenda” czy inne takie tajemnicze pierdu-pierdu, niezbyt oczywiste i niezbyt patetyczne, a więcej osób połasi się choćby na pierwszy akapit.

    A jak nie, to nie.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Próbowałam, niestety, poległam.

Przykro mi to pisać, Lorienku, ale Twoje opowiadanie, w obecnym kształcie, nie powinno zostać wystawione na widok publiczny. Nie możesz wymagać od czytelników aby mierzyli się z tekstem pełnym błędów, fatalnie skonstruowanych zdań, w dodatku napisanym wyjątkowo niestarannie, wręcz niechlujnie.

Jeśli sprawisz, że Łowca artefaktów będzie nadawał się do czytania, może tu wrócę i spróbuję dokończyć lekturę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka