- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Tułaczka udręczonego

Tułaczka udręczonego

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Tułaczka udręczonego

Herdig nie miał wątpliwości, że musiał znajdować się gdzieś wśród najwyższych szczytów północnych gór – w miejscu, do którego nie zapuszczały się nawet najodważniejsze i najdziksze ze zwierząt. Pamiętał mozolną wędrówkę, mróz, który nic sobie nie robił z grubych futer i śnieżycę. Ta ostatnia wydawała się trwać kilka dni, bez przerwy ciskając śniegiem w podróżnika i uporczywie starając się zmusić go do zawrócenia. Idąc, z jednej strony miał twardą, pokrytą śniegiem skałę, która pięła się jeszcze wiele stóp nad jego głową, z drugiej rozpadlinę, której dno i cała panorama skryte były czarnymi chmurami i nieprzerwanie sypiącym śniegiem. Nie pamiętał jednak, jak znalazł się w tej rozległej jaskini, zakończonej korytarzem prowadzącym do serca góry, i rozświetlonej słabymi płomieniami przytwierdzonych do ścian pochodni. Gdy przywoływał wspomnienia, szedł wśród zawieruchy i nagle był już wewnątrz jaskini. Pomiędzy nie było nic. Nie zastanawiał się jednak nad tym.

Bardziej czuł, niż wiedział, że jest u celu swojej wędrówki. Odetchnął głębiej, gdy zimny dreszcz przerażenia poraził całe jego ciało, po czym ostrożnie skierował się zamarzniętymi kamiennymi stopniami w głąb tego tajemniczego miejsca. Szedł długo i choć wielokrotnie był przekonany, że musiał już dotrzeć do stóp gór a nawet pod ziemię, podróż dłużyła się. Gdy znudzony rozglądał się i spoglądał na ściany, te zmieniały swój wygląd. Czasem widział litą, ciemną skałę, skropioną lodem rozpuszczonym przez niegasnący ogień pochodni. Kiedy indziej ściany wydawały się przezroczyste, a Herdig był skłonny przysiąc, że widzi za nimi rozciągające się gałęzie, niektóre tak grube, że nie objąłby ich dorosły mężczyzna, i podłużne liście. Kilkukrotnie był przekonany, że dostrzegł ogromne, pokryte łuską cielsko, które nieruchomo trwało w splocie wokół jaskini. Wszystko to jednak znikało, gdy starał się skupić na tych widziadłach.

Po długiej, nieprzyjemnej podróży mężczyzna dotarł do końca korytarza, który gwałtownie rozszerzył się w ogromną salę. Nie było tam niemal nic – jedynie kamienny stół, na którym spoczywał niebezpiecznie przyciągający wzrok nóż, i tron, a na nim zasiadała kobieca postać. Chłód, który wypełniał to miejsce nie przypominał niczego, co Herdig znał – dostawał się do samych kości, zdawał się mrozić samą krew. Ciało odmawiał posłuszeństwa, jednak przybysz nie poddawał się. Największym wysiłkiem woli ruszył w stronę wielkiego kamiennego tronu wyrzeźbionego na środku sali. Czuł, że obserwują go setki par oczu, choć był w stanie dostrzec tylko jedną postać, siedzącą na tronie. Jej spojrzenie było zupełnie pozbawione wyrazu i choć próbował, chciał doszukiwać się w nich jakichkolwiek emocji, choćby wyczekiwania czy zniechęcenia – nie potrafił. Giął się pod tym spojrzeniem, a ona nawet na chwilę nie przestała śledzić jego ruchów oczami osadzonymi głęboko w pięknej, młodej twarzy okolonej jasnymi falami. Jednak spod szarej sukni wystawały jedynie białe kości, chrzęszczące cicho, gdy kobieta zakładała nogę na nogę. Kiedy Herdig stanął przed samym tronem zauważył, że jej tęczówki są tak jasne, że prawie nieodróżnialne od białek. Nie śmiał jednak wpatrywać się w oblicze pani tego miejsca – opuścił wzrok i opadł przed nią na kolana.

– Czego szuka tu żywy? – spytała po chwili, a on czuł, że wciąż wpatrywała się w niego. – Dlaczego mącisz spokój moich poddanych?

– Przysz… – zaczął i przerwał, czując, jak od dawna nieużywany głos odmawia mu posłuszeństwa. Odchrząknął kilkakrotnie, nim odważył się ponownie zacząć. – Przyszedłem błagać cię o życie mojej córki.

– Kim jestem, by rozporządzać jej życiem? – odpowiedział mu zimny głos, pozbawiony tak złośliwości, jak współczucia. – Kto miałby mi dać taką władzę?

– Kilka miesięcy temu napadli nas bandyci. – Nie ustępował Herdig. – Zabrali ją od nas i przywiedli tu, do ciebie. Wiem, że jest w twoich rękach i błagam – po raz pierwszy odważył się spojrzeć w twarz siedzącej przed nim kobiecie – o tę jedną przysługę. Moja żona umiera z rozpaczy i moje serce też pęknie, jeśli stracę je obie. Błagam – powtórzył – oddam wszystko. Zrobię, co zażądasz. Tylko oddaj mi dziecko… – urwał, gdy jego głos złamał się, a łzy, które od kilku chwil wzbierały w oczach, popłynęły po policzkach. Znów opuścił wzrok i, wpatrując się w zmarzniętą ziemię, starał się zapanować nad rozpaczą, która ścisnęła mu serce.

– Wstań – zabrzmiała odpowiedź, gdy już myślał, że jej nie otrzyma. – Więksi i potężniejsi przychodzili tu z tą samą prośbą. Błagali, grozili, rozpaczali. W mojej mocy jest jedynie odpowiedzieć ci tak samo, jak im. Twoja prośba wykracza poza prawa tego świata. Mogę ci jednak obiecać, że oddam ci córkę, gdy wrócisz do mego domu. Oddam ją światu, gdy wszystko, co stworzyli trzej bracia, odda mi pokłon. A teraz idź – dodała łagodniejszym tonem, a Herdig uświadomił sobie, że jego ciało, bez udziału woli, wstało i skierowało się z powrotem do korytarza.

*

Od wielu dni istniały tylko niebo i ziemia. Firmament był aksamitnie czarny, pozbawiony choćby najlżejszego blasku księżyca lub gwiazd. Przypominał raczej otchłań, która zamiast rozciągać się pod nogami jakiegoś nieszczęśnika, znalazła się nad jego głową – lecz towarzyszyło jej to samo poczucie zagrożenia, to samo wrażenie, że jeśli człowiek choć trochę wychyli się, spadnie ku zagładzie. Całą ziemię pokrywał śnieg, świeży i skrzypiący pod krokami, a jednocześnie matowy w ciemności. Tylko one otaczały Herdiga w wędrówce, której długości nie potrafił określić – choć myślał o dniach, nie pamiętał żadnego wschodu słońca ani księżyca. Tylko nieskończoną ciemność i odbijającą się od niej biel śniegu. A jednak widział kształty, jakby ktoś rozjaśnił świat delikatnym, stłumionym światłem. Nie potrafił tego wyjaśnić i nie przejmował się tym.

Nie pamiętał momentu, gdy wychodził z jaskini. Nie pamiętał, jak schodził z gór i wracał na nie mniej niebezpieczne równiny. Po prostu nagle, na skraju lasu i niedaleko nieznanej mu wioski, ocknął się jak z głębokiego snu. W głowie dźwięczała mu obietnica bogini – kilkukrotnie przyłapał się na tym, że powtarzał ją po cichu jak modlitwę. Obiecała oddać mu córkę, gdy powróci do jej domu, więc próbował. Długo krążył wokół gór, nie potrafił jednak nawet znaleźć ścieżki, która zaprowadziłaby go między szczyty. Nie był pewien, na którą górę miałby się wspinać ani gdzie szukać odpowiedniej jaskini. Zrozumiał, że tylko raz pozwolono mu odnaleźć drogę do krainy zmarłych i nie będzie mógł tam wrócić.

Musiał więc spełnić drugą część żądania pani zmarłych. Zaczął krążyć po świecie, szukał wszystkich stworzeń i prosił je, by oddały pokłon bogini. Prosił drzewa, te jednak zaśmiały się tylko i wciąż wyniośle pięły się ku niebu. Gdy powtórzył swoje żądanie odpowiedziały, że nawet wiatr nie potrafi ich zmusić, by złożyły mu pokłon – a te najsłabsze, które ulegną, giną. Herdig prosił więc góry, lecz one nawet nie zwróciły na niego uwagi. Szukał wśród lasów bestii, jednak te nawet nie pozwoliły mu się zbliżyć. Gdy tylko go dostrzegały, ulatywała cała ich dzikość i zawziętość – uciekały, nawet nie oglądając się na niego. Wtedy mężczyzna pomyślał, że to koniec. Nie udało mu się przekonać żadnego stworzenia do wykonania jego polecenia i nigdy nie odzyska córki. Potem jednak przypomniał sobie o ludziach i postanowił spróbować zmusić ich do pokłonu.

Herdig postąpił jeszcze kilka kroków, z trudem wyjmując nogi z sięgającego kolan śniegu, gdy w oddali zobaczył blask. Tak szybko, jak potrafił, skierował się w jego stronę. Niedługo potem był w stanie rozróżnić kształty czarnych chat przykrytych śniegiem, który z rzadka opadał, tworząc coraz wyższe zaspy. Okna były ciemne i martwe, z kominów nie unosił się żaden dym. A jednak między domostwami dostrzegł delikatny biały blask, ulotny i zmienny jak płomień. Gdy był kilkanaście kroków od domów, zauważył sylwetki – grube, białe futra, mające chronić przed zimą, spod których wystawały tylko czarne twarze. Ludzi otaczała tajemnicza biała poświata, jakby pulsujące w nich życie stało się nagle widoczne gołym okiem. Lub jak gdyby ich dusze postanowiły zdradzić swoje tajemnice żyjącemu oku. Mężczyzna z trudem, zataczając się jak pijany, podszedł bliżej. Jedna z osób, mniejsza od pozostałych, wskazała go palcem.

– Mamo, patrz! Upiór! – krzyknęła z mieszaniną przerażenia i ekscytacji.

Dwie pozostałe przerwały rozmowę, by spojrzeć w jego stronę. Jedna z nich przyciągnęła mniejszą do siebie i przytuliła mocno. Herdig nie potrafił rozpoznać twarzy stojących przed nim ludzi, nie zwracał uwagi na rysujące się na nich przerażenie. Podszedł trochę bliżej i podniósł ręce.

– Oddajcie pokłon pani zmarłych! – wychrypiał, a rozpacz na chwilę znów ścisnęła jego gardło i serce. – Oddajcie jej pokłon – powtórzył, cały czas zbliżając się do przerażonej trójki.

Ktoś krzyknął, ciemne drzwi chat otworzyły się i wypadło z nich jeszcze więcej ludzi. Niektórzy odsuwali się z przerażeniem, inni chwytali za topory i łuki. Herdig nie widział tego. Powtarzał swoje wezwanie raz za razem, jakby w jego umyśle nie pozostały już żadne inne słowa. Oni jednak nie reagowali..

– Pokłońcie się pani zmarłych – powtórzył po raz ostatni, robiąc jeszcze jeden krok. Matka z dzieckiem, które zauważyło go jako pierwsze, były już na wyciągnięcie ręki od niego, skamieniałe ze strachu. Wtedy ktoś nie wytrzymał. Herdig poczuł tylko przejmujący ból i ciepło rozpływające się wokół piersi, gdy ostrze przebiło futra i dotarło do ciała. Zatoczył się i opadł na idealnie biały śnieg. Ostatkiem sił przewrócił się na plecy i spojrzał w odmęt czarnego nieba. Zdał sobie sprawę, że nie zdążył poprosić gwiazd ani wiatru. A teraz zawiódł.

Nie widział pochylonych nad sobą twarzy, nie słyszał pełnych strachu głosów. Jego oczy utkwione były w tej niezmierzonej otchłani. Gdy je zamykał, dostrzegł jednak długi kamienny korytarz, pogrążony w nienaturalnym blasku niegasnących pochodni. Choć jego ciało nie ruszyło się, czuł, że idzie tym korytarzem, zmierza coraz niżej i niżej. Ściany mieniły się. Jakiś głos zdawał się szeptać mu do ucha oddam ci córkę, gdy wrócisz do mego domu.

Koniec

Komentarze

Opowiadanie o udręce tułającego się ojca nie poruszyło mnie. Pewnie dlatego, Anonimie, że skupiłeś się na wyczerpującej wędrówce bohatera, podałeś jej powód, ale w zasadzie nic nadto nie opowiedziałeś.

Domyślam się, że rzecz dzieje się w czerni ciemności i bieli śniegu, aby spełnić wymóg konkursu.

Wykonanie, niestety, pozostawia sporo do życzenia.

 

ja­ski­ni, za­koń­czo­nej ko­ry­ta­rzem scho­dzą­cym w dół… – Masło maślane. Czy korytarz mógł schodzić w górę?

Może: …ja­ski­ni, za­koń­czo­nej ko­ry­ta­rzem prowadzącym w dół

 

Ode­tchnął głę­biej, gdy zimny dreszcz prze­ra­że­nia po­ra­ził całe jego ciało, po czym ostroż­nie skie­ro­wał się za­mar­z­nię­ty­mi ka­mien­ny­mi stop­nia­mi w głąb tego ta­jem­ni­cze­go miej­sca. – Czy dobrze zrozumiałam, że zimny dreszcz, kiedy już poraził ciało Herdiga, skierował się ku tajemniczemu miejscu, a Herdig odetchnął. ;-)

 

Gdy znu­dzo­ny roz­glą­dał się i spo­glą­dał na ścia­ny… – Nie brzmi to najlepiej.

 

Cza­sem wi­dział litą, ciem­ną skałę, skro­pio­ną lodem roz­pusz­czo­nym przez nie­ga­sną­cy ogień po­chod­ni. – Skoro lód był rozpuszczony, nie był lodem.

 

Nie było tam nie­mal nic – je­dy­nie ka­mien­ny stół, na któ­rym spo­czy­wał niebe­z­piecz­nie przy­cią­ga­ją­cy wzrok nóż i tron… – Czy dobrze rozumiem, że tron stał na stole? ;-)

 

ru­szył w stro­nę wiel­kie­go ka­mien­ne­go tronu wy­rzeź­bio­ne­go na środ­ku sali. – Skąd wiadomo, że tron rzeźbiono na środku sali?

 

nie prze­sta­ła śle­dzić jego ru­chów ocza­mi osa­dzo­ny­mi były głę­bo­ko w pięk­nej, mło­dej twa­rzy… – Zbędny grzybek w tym barszczyku.

 

Kiedy Her­dig sta­nął przed samym tro­nem za­uwa­żył, że jej tę­czów­ki są tak jasne, że pra­wie nie­odróż­nial­ne od bia­łek. – Z tego zdania wynika, że tron jest rodzaju żeńskiego i ma osobliwie jasne oczy. ;-)

 

– Kilka mie­się­cy temu na­pa­dli nas ban­dy­ci – nie ustę­po­wał Her­dig.– Kilka mie­się­cy temu na­pa­dli nas ban­dy­ci.Nie ustę­po­wał Her­dig.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi.

 

od­wa­żył się spoj­rzeć w twarz sie­dzą­cej przed nim ko­bie­cie… – …od­wa­żył się spoj­rzeć w twarz sie­dzą­cej przed nim ko­bie­ty

 

Zro­bię, co za­żą­dasz.Zro­bię, czego za­żą­dasz.

 

a łzy, które od kilku chwil zbie­rał w oczach, po­pły­nę­ły po po­licz­kach. – Raczej: …a łzy, które od kilku chwil wzbie­rały w oczach, po­pły­nę­ły po po­licz­kach.

 

– Więk­si i po­tęż­niej­si przy­cho­dzi­li tu z  samą proś­bą.– Więk­si i po­tęż­niej­si przy­cho­dzi­li tu z taką samą proś­bą.

 

jakby ktoś oświe­tlił świat de­li­kat­nym, stłu­mio­nym świa­tłem. – Nie brzmi to najlepiej.

 

i wciąż wy­nio­śle pięły się w górę. – Masło maślane. Nie można piąć się w dół.

 

Jakoś głos zda­wał się szep­tać mu do ucha… – Literówka.

Nie jest to opowiadanie, które zostanie ze mną na dłużej. Nic nie wiemy o córce, którą bohater tak bardzo chce wskrzesić, podobnie jak o samym wędrowcu. Trudno jest się przejąć historią nieznajomego, którego motywy nie są do końca jasne. Myślę, że zamiast na dokładnym opisywaniu drogi można było skupić się na przedstawieniu postaci w taki sposób, by czytelnik mógł coś do nich poczuć :).

Opowiadanie zupełnie do mnie nie przemówiło. Ot, zwykła scenka. Końcówka, co prawda, najgorsza nie jest, ale mogłaby być o wiele, wiele lepsza.

Regulatorzy, nie dreszcz się skierował i czytelnik może się tego łatwo domyślić, również zdanie nie wskazuje na to jednoznacznie. No i spojrzeć komuś w twarz, a nie w czyjąś twarz (tak też można, ale to nie to samo). Z któregoś kolejnego zdania również nie wynika, że tron ma jasne oczy, gdyż nie jest rodzaju żeńskiego – więc “jej” musi odnosić się do innego, wcześniejszego rzeczownika. Dziękuję jednak za wykazanie pozostałych błędów. Nie wiem, jak to jest z poprawianiem już wrzuconego opowiadania konkursowego, ale kiedyś na pewno poprawię.

Myalgia, jeśli jego motywacja nie jest jasna, to naprawdę nie wiem, jaka to jest “jasna motywacja”.

Anonimie, to Twoje opowiadanie i wyłącznie od Ciebie zależy, jakimi słowami będzie napisane.

Do końca trwania konkursu opowiadania można edytować.

 

Anonimie, może jeśli wiedzielibyśmy więcej o samej córce, jej śmierci, wędrowcu, żonie, okolicznościach całej tej historii, to łatwiej byłoby się wczuć i śledzić opowieść, wzruszyć się albo odczuwać inne emocje – to miałam na myśli pisząc o “jasnej motywacji”. Rozumiem to, że ojciec kocha swoje dziecko, ale pozostałam obojętna wobec opowiadania, bo zabrakło tła, które pozwala zbudować więź z postaciami :).

Zgadzam się z Myalgią. Nie wiem nic o dziewczynie. A może to psychopatka była, może wampirzyca?

Przeważnie Czytelnik może się domyślić, o co chodziło Autorowi. Nawet jeśli ten raczy napisać “bżóh”. Ale nie od tego jest Czytelnik. Uważam, że powinien płynąć przez tekst, a nie potykać się na śmiesznościach i niezamierzenie dwuznacznych sformułowaniach.

Tekst raczej z tych poetyckich niż trzymających w napięciu i kipiących akcją. Stylistyka przypomina nieco jakąś legendę lub ludowe podanie.

 

Spodobała mi się perspektywa umarłego - lub może bardziej: umierającego – będącego na skraju śmierci, balansującego pomiędzy życiem i śmiercią. 

 

Wszelkiej maści zombiaki bądź istoty pretendujące do takiej lub podobnej kategorii, przedstawiane są raczej jednoznacznie: jako bezmyślne, głodne i niewarte litości. Tutaj, w głowie bohatera może i wkrada się szaleństwo, ale widzę w nim przede wszystkim udręczonego ojca, który zrobi wszystko dla swojej córki. O ironio, dla "murzyńskich Eskimosów" (tak, wiem, to byli kongoidalni Inukowie) przybysz był właśnie takim bezrozumnym, bełkoczącym żywym trupem. 

No i zakończenie ładne, może niezbyt odkrywcze lub zaskakujące, ale podobało mi się.

 

Nie jest to dzieło, które rzuciło mnie na kolana, ale uważam je za dobry, zgrabnie napisane tekst. Ode mnie 4/6. :)

Regulatorzy, oczywiście i nie wątpię, że wskazanie błędów temu językowi pomoże. Po prostu nie ze wszystkimi uwagami się zgadzam.

Myalgia, a, to zupełnie inna sytuacja. No i z tym, że czytelnik może nie mieć czasu polubić bohatera mogę się zgodzić. W przeciwieństwie do tego, że nie wiadomo, czemu chce ratować swoje dziecko, a to z jakiś przyczyn na początku zrozumiałam Twojego komentarza.

Arhiz, z zombie rzeczywiście tak jest – zwykle to takie bezmózgie potwory. Kiedyś popularne były też różne strachy i upiory, które często miały swoją przeszłość i motywację. Były zdecydowanie ciekawsze.

Wszystkim zaś dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie.

Melduję, że przeczytałam. 

Witaj!

Takie tam:

"szedł wśród zawieruchy i nagle był już się wewnątrz jaskini." – "być już się" powiadasz ;->

"Szedł długo i choć wielokrotnie był przekonany, że musiał już dotrzeć do stóp gór a nawet pod ziemię, podróż dłużyła się." – tu coś nie brzmi

Są też powtórzenia i pewnie inne usterki, więc autorze masz jeszcze czas, do końca miesiąca można spokojnie te usterki poprawić;-) tylko daj znać w komentarzu, żeby śniąca zobaczyła.

Co do treści:

Słabszye początek i rozwinięcie przechodzą w fajne zakończenie. To co dzieje się po opuszczeniu jaskini przez bohatera okazało się najbardziej interesujące i chyba najlepiej napisane :-)

Jako całość średnio mi się podobało. Jednak końcówka ratuje tekst.

Pozdrawiam!

Dzięki, w paru miejscach zdarzyło mi się z jednego zdania zrobić kilka lub z kilku jedno, więc takie powtórzenia mnie nie dziwią, choć myślałam, że wyłapałam już wszystkie. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że nikt nigdy wszystkich nie wyłapie.

Szkoda, że początek i środek były jako tako zaplanowane, a zakończenie wyszło jakoś tak samo (choć jeszcze zależy, od którego miejsca liczyć zakończenie). Może następnym razem po prostu wielka improwizacja najlepiej się sprawdzi.

Idzie idzie, a jak wreszcie doszedł, to wziął i umarł :/

Tekst cierpi głównie z tego powodu, że oparłeś go na cierpieniu ojca, zarazem zupełnie ignorując kreacje postaci i budowanie napięcia. Przez to cała ta wędrówka traci na dramaturgii, jako czytelnik w ogóle nie przejmowałem się losem ojca i efektem jego poszukiwań. Czarno-białość na siłę, ale to nie mój problem.

Z plusów – warsztat stoi na całkiem wysokim poziomie. Tak długie, pełne opisów akapity są zwykle bardzo nużące, tobie udało się je uatrakcyjnić. No i zakończenie – mimo braku napięcia, o którym wspominałem, na swój sposób okazało się atrakcyjne.

 

Tyle ode mnie, na koniec pojedyncza uwaga:

Chłód, który wypełniał to miejsce nie przypominał niczego, co Herdig znał – dostawał się do samych kości, zdawał się mrozić samą krew.

Niepotrzebne określenia, napięcia wcale nie potęgują…

Hm, poszukiwanie córki w krainie śmierci jakoś do mnie nie przemówiło. Czegoś tu nie zrozumiałam. Córka bohatera (przy okazji – kompletnie nic o niej nie wiem, nie znam) została porwana przez bandytów i zawieziona do siedziby śmierci? Czy zmarła/zginęła? Bo to dwie różne rzeczy. I przez ten element wszystko mi się dalej sypie. 

Nowa Fantastyka