- Opowiadanie: Michał Pe - Kablarz

Kablarz

Tekst odświeżony po latach zalegania na dysku, ale mam nadzieję, że umili komuś kilka chwil życia. Napisany z przymrużeniem oka, także ten...

W każdym razie enjoy!

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Kablarz

 Wiosna to taka pora roku, że nawet poniedziałkowy ranek na Osiedlu Młodych wydaje się wyjątkowy. Podjechaliśmy z Jarkiem pod bury jedenastopiętrowiec, w pierwszej kolejności planując odhaczyć te z usterek, które zgłoszono w trakcie weekendu. Trochę się tego nazbierało, bo znów popieprzyli kodowanie, a na plecach wiszą mi jeszcze dwa zaległe podłączenia w drugiej części osiedla. Nie było szans wrócić do firmy o ludzkiej godzinie, a tam wiadomo, od diabła roboty na wczoraj. Żal trochę wiosennego słoneczka, posiedziałby człowiek z piwkiem, odpoczął, ale co robić, robota ważniejsza.

Winda ledwo, ale jakoś nas na szóste piętro dowlokła. Ruszyłem korytarzem studiując rozpiskę, którą w biurze dała mi Magda. Jarek ciągnął się z klamotami, wyraźnie zmęczony weekendem. Marudził pod nosem, zadając podszyte podwórkowym egzystencjonalizmem pytania i broń cię Panie Boże, ale zdaje się, że oczekiwał, iż będę mu odpowiadał. Zbywałem go oczywiście milczeniem, nie raz tołkując do łba, że na kaca najlepsza jest robota, ale co głupiemu po dobrej radzie. Gderał, aż doleźliśmy pod mieszkanie pierwszego klienta.

– Pani Malinowska! – Zastukałem pod czterdzieści trzy. Na dzień dobry załatwimy starszą panią. – Proszę otworzyć! Jesteśmy z telewizji kablowej!

Oczywiście cisza. Chwila, chwila nieco dłuższa i repeta.

– Pani Malinowska! Telewizja kablowa!

– Daj spokój. – Jarek postawił narzędzia na podłodze. – Może jej nie ma. Wrócimy potem.

Aha, widzę ptaszku jak tu wracasz.

– Zamknij się – syknąłem. – Nie będę się kręcił po osiedlu jak głupi. Gdzie ma być, na rybach? Pani Malinowska, tu telewizja kablowa!

No, wreszcie. Zamek szczeknął i zza lekko uchylonych drzwi wyjrzały na nas wielkie okulary. Stuknąłem młodego w kolano.

– Dzień dobry, pani Malinowska. Jesteśmy z telewizji kablowej „Saturn” – wyrecytował. – Dzwoniła pani do nas w sprawie naprawy.

– Aaa…. dzień dobry, proszę. Proszę bardzo. – Starsza pani zdawała się być szczerze zaskoczoną naszą wizytą. – Panowie do telewizora?

– Tak. – Wlazłem bezceremonialnie do mieszkania, rozglądając się za odbiornikiem. Nie zamierzałem tu spędzić ani chwili dłużej, niż wymagało tego niezbędne minimum. – Zgłaszała pani usterkę, to jesteśmy.

– Ooo, ładne mieszkanie – ożywił się Jarek. – Sama pani mieszka, pani Malinowska? Taki kawał do sklepu, wnuczki pomagają trochę w zakupach?

– Eee, panie, gdzie tam pomagają. Sama muszę dźwigać. A jak się winda zepsuje…

– Ale widzę, że zdrowie dopisuje, co?

– A gdzie tam! Bogu dzięki jakoś się trzymam, ale wie pan, leki teraz takie drogie.

– No, leki drogie, jak wszystko. Ale nie ma co narzekać. Chodzi pani jak ta fryga! Mój dziadek, jak miał osiemdziesiąt pięć lat…

Matko Boska, obudziła się pleta! Jak go kopnę w dupę, to sam do sklepu poleci. Bez windy. Osioł jeden.

Puściłem pogaduchy mimo uszu i wlazłem do pokoju, gdzie zauważyłem telewizor. Rzeczywiście ładne mieszkanie. Późny Gierek skrzyżowany z rydzykowszczyzną, plus mizeria po przedwojniu. Osiedlowy standard starszej pani. Odbiornik też nieciekawy. Lata dziewięćdziesiąte.

– Pani Malinowska, a co się dokładnie u pani z tą telewizją dzieje? – zapytałem, wskazując młodemu, żeby torbę z narzędziami postawił obok odbiornika.

– Nie odbiera moja telewizja, od środy już. A tam takie ładne programy są.

– Trwam?

– Tak. Co dzień oglądam ojca dyrektora…

– Pani Malinowska, a jakiejś kawki by pani nie zrobiła? – Jareczek nie wdawał się w gadkę bez kozery. Trzymajcie mnie, bo naprawdę zasadzę mu kopa.

– A czemu nie, proszę. Proszę do kuchni.

Skarciłem młodego wzrokiem.

– Pawciu, daj spokój, nie zdążyłem rano w firmie…

– Dobra, tylko zabierz ze sobą starszą panią. Niech mi się tu nie kręci przy robocie.

– Dzięki! – W trymiga zniknął w kuchni.

Ok, przynajmniej będę miał spokój, bo ten gamoń i tak ma dwie lewe ręce. Spojrzałem na odbiornik i westchnąłem. Za każdym razem, gdy rydzykowszczyzna dostawała lepszy sygnał, musieliśmy latać po osiedlu i przestawiać dekodery przy takich rupieciach. W sumie nie więcej niż piętnaście minut roboty, ale pomnożyć to razy czterdzieści… Mordęga i utrapienie.

Włączyłem telewizor i przeleciałem się po kanałach. Nie powiem, lubiłem tę robotę. W sumie nic nadzwyczajnego, takie tam majsterkowanie, trochę kręcenia się po mieszkaniach, rozmowy z ludźmi. Samo określenie „kablarz”, które przylgnęło do zawodu zaraz po tym, jak w prawie otworzyła się furtka pozwalająca ciągnąć telewizję z gniazdek, zawierało w sobie pewien ładunek pogardy, branżowego zhierarchizowania, zaraz gdzieś obok ciecia i ochroniarza z marketu, ale ja ceniłem sobie w tym fachu swobodę działania. Sam tu sobie byłeś sterem, żeglarzem i okrętem. Tylko od tego, co potrafiłeś, zależało ile z roboty ukręcisz. A kręcić można było, oj tak, szczególnie dawniej, ale i teraz jak człowiek wiedział co do czego, to dało się kręcić lody. A ja wiedziałem. Mało to razy z pakietu podstawowego robiło się super premium, gold, platinium, czy jak tam tego spece od marketingu nie ponazywali? A jak doszedł Internet, to już w ogóle, hulaj dusza, piekła nie ma. Mogłem z gniazdka wpuścić klientowi do mieszkania pół świata, stacje takie, że oko bielało; seriale, kodowane z premierami filmowymi, animal & science, no i oczywiście porno, bo bez tego ani rusz. Miałem do tego dryg, ale też lubiłem kable, a one lubiły mnie. Za rzetelne rzemiosło otrzymywałem nieskazitelny sygnał, obraz jakość pierwsza klasa. Zawsze, nawet jeśli wszystko szło przez instalację spartaczoną przez bezmyślnych budowlańców tak, że nie miało to prawa odbierać. Złota rączka, śmiali się w firmie, ale tu nie szło tylko o moje umiejętności. To była symbioza, doskonały układ, znany każdemu, kto zarabiał na życie robiąc to, co lubi. Bo ja to lubiłem, po prostu.

Poza tym telewizja. Jej magii uległem już w czasach, gdy dzieciaki z całej wsi zbierały się przed „Rubinem”, żeby z wypiekami na twarzy oglądać przygody pancernych i do dziś mało co sprawiało mi taką frajdę, jak wieczorny spacerek po kanałach. Najlepiej w sobotę, bo wtedy chodziły najlepsze rzeczy, no i oczywiście z browarkiem w ręku. Wiem, to prostackie, ale taki już byłem i wara od tego. Telewizja to było moje medium i cześć. Nic więcej o sobie nie miałem do dodania.

Trwam rzeczywiście nie było, tak jak kilku innych bzdetów, które starsza pani zapewne oglądała. Na Dwójce szła właśnie „Panorama”, więc grzebiąc w torbie słuchałem półuchem jakichś głupot z sejmu. Normalnie przełączyłbym, ale wydanie prowadzi Olimpia Górska, a dziewczynę jakoś lubię. Ma przyjemny głos, nawet jak przerywa relację z Wiejskiej i pospiesznie czyta news o ewakuacji bloku zagrożonego wybuchem gazu, to brzmi to tak, jakby w malinowym chruśniaku szeptała ci do ucha miłosne frazesy. Normalnie miód malina, nic tylko się zakochać.

Wyłączyłem telewizor i zabrałem się do roboty. Nie ma co sobie głupotami zawracać głowy, nie za pstrykanie mi płacą. Zajrzałem za odbiornik. W gnieździe baby z dziadem brakowało, poprawimy to od razu starszej pani. Zaraz zrobię jej takie HD, że od oglądania ojca dyrektora żywcem ją wezmą do nieba. A co, niech ma kobieta na starość odrobinę wypasu.

Po dziesięciu minutach było po krzyku. Sprawdziłem. No, gra jak ta lala. Jarek w kuchni tak trajkotał z Malinowską, że pewnie mu i śniadanie zrobiła. Miał chłopak gadane, nie powiem. Magda opowiadała mi kiedyś, że wychował się u dziadków, więc nie dziwne, że potrafił starszą panią zbałamucić. No proszę, Trwam wróciło. I to takie, że pryszcze można by policzyć na facjacie księżula, który odprawiał właśnie mszę w intencji ofiar jakiegoś tam wybuchu, czy innych górników. Postukałem w pilota. Ustawimy jeszcze obraz, wiele z piętnastoletniego kineskopu nie wycisnę, ale chociażby to troszeczkę rozjaśnił.

W porannym paśmie szły albo seriale z lat osiemdziesiątych, albo powtórki. Na Dwójce, po Panoramie, dawali „Wielką grę”. Mizernie, ale przynajmniej było czego posłuchać.

– Jaka była przyczyna wybuchu w warszawskiej „Rotundzie”, piętnastego lutego tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego dziewiątego roku? – pyta Ryster.

No, wiadomo, wybuch gazu. Co oni się tak uparli?

Na Polsacie, nie wierzę, powtarzali „Idź na całość”!

– Panie Romanie, stoi pan przed życiową szansą! – Chajzer uśmiechnięty od ucha do ucha. Słusznie, to jego najlepsze lata, potem już tylko reklamówki proszku do prania. – Którą walizkę pan wybiera?

To było naprawdę durne! Ludzie na widowni poprzebierani za jakieś panie wiosenki, pajacyki, duperele, aby tylko dać się zauważyć, aby tylko móc wybrać bramkę. Albo przynajmniej walizkę, cokolwiek, a tam i tak Zonk. No, to jedno im się udało, kot Zonk!

– A pan, panie Pawle, pan także ma dzisiaj swoją życiową szansę! Czy pan z niej skorzysta?

Coś mnie ukłuło. Cholera, gdyby tych słów nie wypowiedział głos Chajzera, pomyślałbym, że to do mnie. Oderwałem się od pilota i zerknąłem w ekran.

– Tak, panie Pawle. – Chajzer uśmiechał się po swojemu, wskazując paluchem wprost we mnie. – To jest właśnie pańska życiowa szansa!

Do diabła, co za jaja! Po plecach przebiegł mi zimny dreszcz. Pstryknąłem odruchowo, przełączając na TVN 24. Relacja na żywo z Błękitnego. Płonące rumowisko wielkości stadionu piłkarskiego puszcza w niebo chmurę czarnego dymu pośród doszczętnie zdezelowanego osiedla. Na pasku zachrzaniają wielkie jak byki litery: DRAMAT NA OSIEDLU MŁODYCH. PRAWDOPODOBNĄ PRZYCZYNĄ TRAGEDII BYŁ WYBUCH GAZU.

Jezu Chryste, przecież to tu! Zerknąłem za okno, czy aby przyjechaliśmy gdzie trzeba. Niech mnie diabli, przecież to te bloki! Na ekranie dzisiejsza data, godzina dziesiąta trzydzieści siedem! Boże jedyny, przecież jest nie dalej, niż kwadrans po dziewiątej!

Pstryk. TVP Info: …Prezydent ogłosił trzydniową żałobę narodową, po tragicznym w skutkach wybuchu gazu…

Pstryk. Polsat News: …Główny Inspektor Nadzoru Budowlanego zadecydował o wyburzeniu wszystkich bloków, które zostały uszkodzone w kwietniowym wybuchu gazu na Osiedlu Młodych…

Pstryk. TVN Style: …dziś w „Mieście Kobiet”, postaramy się odpowiedzieć na najtrudniejsze ze stojących przed każdym z nas pytanie: czy cierpienie uszlachetnia? Są z nami kobiety, które w kwietniowej tragedii na Osiedlu Młodych straciły swoich najbliższych…

Pilot poleciał na podłogę. Zmroziło mnie od czubka głowy, po koniuszki palców. Nie usłyszałem kogo dokładnie straciły te kobiety, ani jak ogromna była ich tragedia, bo nie słyszałem już nic. Stałem w otępieniu, nie mając pojęcia co się dzieje. Na skroń wyszła mi pulsująca zaciekle żyła, czoło zrosił pot. Boże, czy ja zwariowałem? Czy od grzebania w kablach w końcu mi odbiło?

Odruchowo klepnąłem w telewizor, uciekając się do najstarszej metody naprawy, jaką znał kablarski fach. Sygnał urwał się, pozostawiając na ekranie burzę piaskową. Trafiło mnie. O nie! Nie! To mi się nie zdarzało! Nie partoliłem roboty, kable mnie nie zawodziły! Nigdy!

Wyleciałem z mieszkania jak postrzelony. Na korytarzu trafiłem jakoś w schody, z szóstego piętra sfruwając niczym ptaszek. W drzwiach klatki schodowej wywróciłem grubą babę z siatami, firmowy transit, Bóg mi świadkiem, sam z siebie odkliknął autoalarm. Zapłon, wsteczny, gaz i rura! Osiemdziesiąt po osiedlowej alejce, na wylocie na główną zamykałem już stówę. Fotel wcisnął mnie w kierownicę, huk, szkło, krew na twarzy. Koniec.

 

* * *

 

Ocknąłem się w szpitalu. Nie wiedziałem co się stało, ani jak się tam znalazłem. Moje ciało dopłynęło gdzieś daleko, pozostawiając po sobie zdrewniałą pałubę, która nie mogła się ruszyć. Uporczywy charkot krążył wokół plączących się po zbolałej łepetynie myśli, wtórujące mu w tle miarowe pikanie, doprowadzało do szału. Przewróciłem oczami za kimkolwiek, do kogo mógłbym zwrócić się z milczącą skargą, lecz w pobliżu nie było żywej duszy. Z korytarza dochodził jedynie odgłos rozkręconego telewizora. Wprawne ucho wyłapało głos Durczoka, który relacjonował coś pełnym ekscytacji głosem. Coś się stało. Coś złego. Pożar, ofiary, gaz… Matko Boska, on opowiadał o eksplozji gazu, która rozniosła w pył jedenastopiętrowy wieżowiec na Osiedlu Młodych! Boże, więc jednak! Nie zwariowałem! A może? Może zwariowałem, bo przed tragedią ostrzegły mnie kable? Cholera, przynajmniej żyłem…

Oczy zalał mi zimny pot. W głowie zakołysało się i w jednej chwili zapadłem się w bezdenną otchłań. Odleciałem do krainy sennych mar, by złożyć dziękczynną ofiarę Wielkiemu Bogu Kabli.

Koniec

Komentarze

Sympatyczny tekst. Wprawdzie nie jestem fanem TV, ale niech będzie, spodobała mi się koncepcja Boga Kabli. Jedno z niewielu bóstw dbających o wyznawców. ;-)

Miejscami masz błędy w zapisie dialogów, interpunkcja kuleje.

Babska logika rządzi!

Okazuje się, że nawet zwykła naprawa może się wiązać z ryzykiem przeżycia czegoś niezwykłego.

Gratuluję udanego debiutu. ;-)

 

– Pani Ma­li­now­ska! – za­stu­ka­łem pod czter­dzie­ści trzy.– Pani Ma­li­now­ska! – Za­stu­ka­łem pod czter­dzie­ści trzy.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

A jak do­szedł in­ter­net, to już w ogóle… – A jak do­szedł In­ter­net, to już w ogóle

 

Trwam rze­czy­wi­ście nie było, tak jak kilku in­nych bzdet… – Bzdet jest rodzaju męskiego, wiec: …tak jak kilku in­nych bzdetów

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne opowiadanie.

Podoba mi się pomysł telewizji pokazującej przyszłość, aczkolwiek przemknęło mi przez myśl, dlaczego bohater nikogo nie próbuje nawet uratować.

Dobrze mi się czytało.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Chyba źle zrobiłem wyrzucając telewizor :D

Udane, choć w pewnym momencie miałem zastrzeżenia co do fantastyczności tekstu. Wizja rychłej przyszłości jednak rozwiała wątpliwości :)

Niby lekkie, niby przyjemne a wyczuwam drugie dno. Ale to może przez to, że telewizora nie mam, a jeśli już oglądam to mam wrażenie, że świat się zaraz skończy, a co najmniej wybuchnie :)

F.S

Lekki tekst, czytało się nieźle. Pomysł mi się skojarzył z “Oszukać przeznaczenie”, tylko tam nie było Boga Kabli. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Sympatyczne opowiadanie. Ciekawy pomysł na prekognicję za pomocą kablówki. Opowiadanie czytało się płynnie, poprawnie poprowadzona narracja. Trochę inaczej rozwiązałbym zakończenie, może wyjaśnił to ostrzeżenie jakimś zaburzeniem czasoprzestrzenii, ale i tak jest fajnie.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Cholera, Foloinie, możesz mieć rację. A ja też się pozbyłam telewizora… ;-/

Babska logika rządzi!

Finklo, zawsze pozostaje radio, tam koniec świata ma mniejszy rozmach :)

F.S

Napisane poprawnie, ale bez szału. Jakoś nie trafiają do mnie opowiadania, które rozgrywają się w nudnej, szarej rzeczywistości (A leki to teraz takie drogie!). Telewizja, pokazująca jednocześnie przeszłość na jednych kanałach, a przyszłość na innych – mocno pokręciło się temu Bogu Kabli :) Ja na miejscu bohatera zawołałbym chociaż “młodego”, żeby stąd uciekł. No ale nie jestem nim. Może się czepiam…

Precz z sygnaturkami.

A jak wygląda koniec świata przez Internet? ;-)

Babska logika rządzi!

Może raczej koniec wszechświata byłby wtedy – a to co nie istnieje w internecie przeżyłoby/przeistniałoby (tylko gdzie? o_O) :)

F.S

Dzięki za komentarze. Mimo wszystko popieram tych, którzy rezygnują z posiadania telewizora. Telewizja kłamie! :)

Ale podobno Twojemu bohaterowi tyłek uratowała… Plączesz się w zeznaniach. ;-)

Babska logika rządzi!

Bo ja po prostu lubię być okłamywany:) 

 

Dzięki za zwrócenie uwagi na bzdety – warto zapamiętać. Zauważyłem, że zwroty potoczne często traktuję po macoszemu, jakby nie dotyczyły ich zasady języka polskiego:)

A odnośnie dialogów chodzi o wielkie litery po wykrzykniku lub znaku zapytania? Nigdy się w zasady mocno nie zagłębiałem, zawsze lecę z małej i nikt mi nic nie powiedział. Zwrócę w każdym razie na to uwagę.

 

Dzięki raz jeszcze i pozdrawiam!

A od­no­śnie dia­lo­gów cho­dzi o wiel­kie li­te­ry po wy­krzyk­ni­ku lub znaku za­py­ta­nia?

Michale, przy pierwszej uwadze podałam Ci link, który sporo wyjaśnia. Dodam jeszcze kolejne, mam nadzieję, że będą pomocne: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-partii-dialogowych;13842.html  

Sugeruję też, abyś w czasie lektury zwracał uwagę na to, jak zapisane są dialogi w książkach.

Życzę sukcesów. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajny tekst, motyw fabularny może nie oryginalny, ale mi się spodobał ;) Dla mnie najlepiej czytało się początek i rozmowę ze starsza panią. Do tego te swojskie określenia jak “rydzykowszczyzna” od razu kierują moją wyobraźnię na właściwe tory przy użyciu minimum słów ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Cieszę się, że się podobało, szczególnie że to taka humoreska, pozbawiona głębszej myśli:) Trochę bałem się tych “swojaków”, bo nie każdy musi w tym względzie “kumać czaczę”, ale sam lubię, gdy autorzy posługują się podobnymi określeniami, bo jak słusznie zauważasz, można w ten sposób w jednym, dwóch słowach zawrzeć całą gamę skojarzeń.

Panie z loży, dziękuję, zapoznam się:)

Przypomniała mi się jedna z porad Vonneguta dla piszących: zacznij tak blisko końca, jak to możliwe. Tu nie została zastosowana, przez co większą część opowiadania trochę się nudziłem. Co miały na celu liczne wzmianki o skacowanym współpracowniku, starszej pani czy jakiejś Magdzie? Podobny klimat można by stworzyć nieco mniej rozwlekle. 

Ale nie było też tak całkiem źle. W niektórych zdaniach widać polot, lecz brak szlifu. Nawet mi się spodobał język pełen powiedzonek (”gra jak ta lala”). 

Wiem, że dostałeś linki do zapisu dialogów, ale poprawek nie wprowadziłeś, więc w paru miejscach pomogę.

 

– Pani Malinowska! – zastukałem pod czterdzieści trzy.

Zastukałem z dużej. Może łatwiej będzie to zrozumieć tę zasadę, pisząc zdanie o takim samym znaczeniu, ale jako mowę zależną. Wykrzyknienie nie jest dość obrazowe, więc dajmy taki przykład:

– Czy jest tam kto? – Zastukałem do drzwi. → To tak naprawdę dwa zdania: “Zapytałem, czy jest tam kto. Zastukałem do drzwi”. Widać, że dwa zdania, to i kropka musi być, i dwie duże litery. Co innego, w tym przypadku:

– Czy jest tam kto? – zapytałem, po czym zastukałem do drzwi. → “Zapytałem, czy jest tam kto, po czym zastukałem do drzwi”. A tu jedno zdanie.

 

– Daj spokój – Jarek postawił narzędzia na podłodze. – Może jej nie ma. Wrócimy potem.

Innymi słowy: “Jarek powiedział, żebym dał spokój. Postawił narzędzia na podłodze”. Dwa zdania, zatem kropka → po “daj spokój”.

 

– Aaa…. dzień dobry, proszę. Proszę bardzo – starsza pani zdawała się być szczerze zaskoczoną naszą wizytą. – Panowie do telewizora?

Kropka po “bardzo”, starsza z dużej.

 

– Tak – wlazłem bezceremonialnie do mieszkania, rozglądając się za odbiornikiem.

Analogicznie jak wyżej. 

 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Dobre rady podobno zawsze w cenie, także dzięki, ale też nie jestem niepełnosprawny umysłowo:) To co pod linkami wyłożone jest tak, że i krowa by zrozumiała:)

Co do drugiej kwestii (a w zasadzie pierwszej), to owszem, bez tych kilku dupereli fabuła nic nie traci, klimat można stworzyć (choć, do diabła, co to jest klimat tekstu? utrzymywały się tam okresowe deszcze, czy temperatura powyżej zera?:) i w trzech słowach, ale to nie są rzeczy nieistotne dla historyjki. Taki elementy zakotwiczają świat przedstawiony w rzeczywistym, a sęk podobnych powyższej opowiastek polega na zderzeniu wydarzenia nierealnego w okolicznościach przyrody świata rzeczywistego (takiego, co to za oknem).

Poza tym drobna nielogiczność: refleksja o sensie rady Vonneguta (zresztą sensownej) musiała przyjść dopiero po przeczytaniu całości, także jak mogłeś nudzić się w trakcie lektury? Ktoś tu próbuje być mądrzejszy, niż ustawa przewiduje:)

Pozdrawiam serdecznie!

Dobre rady podobno zawsze w cenie, także dzięki, ale też nie jestem niepełnosprawny umysłowo:) To co pod linkami wyłożone jest tak, że i krowa by zrozumiała:)

Przykro mi, Michale, że naraziłam Cię na dyskomfort. Chciałam pomóc, ale nie przyszło mi do głowy, że podane linki tak dalece nie spełnią Twoich oczekiwań. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O nie, przepraszam, nie zrozummy się źle. To co napisałem powyżej tyczyło się komentarza funthesystem, bo już za dużo było tego tłumaczenia, a linki bardzo przydatne (zresztą uwagi funthesystem także). To, że na zalinkowanych stronach temat wyłożony jest prosto i klarownie to jedynie zaleta, nie chciałem nikogo urazić, ani nic z tych rzeczy, przeciwnie jestem wdzięczny za przydatne źródło wiedzy i dziękuję:)

Wybacz, Michale, ale uważam, że poradnik jest pewnym uproszczeniem i nie przewiduje wszystkich przypadków. Jeśli jesteś zainteresowany, zajrzyj do konkursowego tekstu “Drugie królestwo” i do komentarzy pod nim, gdzie była o tym krótka dyskusja. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Uff, no to kamień z serca. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oczywiście, że poradnik jest pewnym uproszczeniem. Ale jeśli ktoś z niego wyrośnie, to już powinien być w stanie znaleźć źródła odnoszące się do szczególnych przypadków.

Babska logika rządzi!

Otóż to, Finkla ma całkowitą rację. Ale do wskazanego “Drugiego królestwa” zajrzę, oczywiście. 

Zacząłem czytać, zaciekawiony biblioteką, ale odpuściłem. Z tekstu wynika – przynajmniej ze wstępu – że akcja toczy się prawie współcześnie, no bo Rydzyk, telewizja “Trwam” itd. Ale opis osiedla, opis bloku, opis windy = połowa lat dziewięćdziesiątych. A firma, w której pracuje bohater – podobnie. Jeżeli idzie o realia, słabo.Więcej, bardzo sztampowo.

No i tak – bardzo długie wprowadzenie w akcję, jakieś smaczki, tyle, że znane i oklepane. Ano, bo Rydzyk, bo “Trwam”, bo coś tam, coś tam…

Nie zaciekawiło mnie, niestety. Nudnawe. 

Pozdrówka.

 

Przyjemnie się czytało, ciekawa i lekka narracja stanowi o sile tekstu. Samo zakończenie może nie zaskoczyło i chyba jest najsłabszym punktem opowiadania. Poza tym całkiem nieźle.

Nowa Fantastyka