- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Czary nie czary, wiedźma nie wiedźma

Czary nie czary, wiedźma nie wiedźma

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Czary nie czary, wiedźma nie wiedźma

Bliźniacy Ken i Dwen stali na murach i patrzyli na oddział jezdnych widoczny w oddali.  

– Wraca nasz braciszek.

– Za rok będziemy musieli pójść w jego ślady.

– To za rok będziesz się martwił.

– Słusznie. Do tego czasu może ojcu się odmieni.

– Może. Jak synowa okaże się niezwykle udana.

– I jej ojciec będzie miał armię wystarczająco dużą, żeby nas ocalić.

– Niby jak by się ta armia miała do nas dostać?

– Tego ojciec nie mówi.

– To może jak tinki nas załatwią z kretesem.

Ruszyli do bramy. Na dziedzińcu już formował się szpaler powitalny, gdyż oto właśnie po wielomiesięcznej nieobecności powracał następca książęcego tronu Tog i zgodnie z wolą swojego ojca wiózł żonę z dalekiej krainy. Most został przez fosę przerzucony, brama otwarta, krata podniesiona, pozostawało czekać.

– Mogliśmy wyjechać na spotkanie zamiast tu sterczeć – marudził Dwen.

– Nie mogliśmy, bo gdyby się ojciec dowiedział to jak nic mielibyśmy znowu robotę przy kieracie przez następny tydzień.

– No fakt. Obciach przed nową bratową.

– Też. Poza tym nie tak dawno mieliśmy okazję ćwiczyć mięśnie jako zaprzęgowe muły i chwilowo mam dość. Do dziś mi się kręci w głowie od tego chodzenia w kółko.

– A ja jeszcze miewam skurcze karku.

– No widzisz, nie mogliśmy. Musimy być posłusznymi synami, którzy nie sprawiają kłopotów i stosują się do rozkazów. A rozkaz był taki, żeby nie wyłazić za mury bez pozwolenia.

Rozległy się powitalne krzyki rycerstwa stojącego na murach i na dziedzińcu, wiwaty i tłuczenie mieczami o tarcze.

– Co jest?

Ken wyjrzał przez bramę.

– Pogonili konie wreszcie, bo byśmy tu stali do nie wiadomo kiedy.

Istotnie oddział Toga ruszył raźnym galopem i znajdował się już na tyle blisko, że można było dostrzec rozmaite detale.

– Co ona ma na głowie? – zapytał Ken.

– Co można mieć na głowie? – wyśmiał go Dwen, ale zaraz jego uśmiech zaczął się zamieniać w grymas.

– Ta szopa to włosy? – zaszeptał Ken.

– Nie inaczej. W spektakularnym kolorze błota.

Zagapili się obaj do tego stopnia, że nawet nie zwrócili uwagi na to, że radosny harmider powitalny, który rycerze robili na murach, powoli cichnie. Kiedy oddział Toga wjechał na most, wiwaty i okrzyki w zasadzie umilkły całkowicie. Raz po raz zaledwie odzywało się jakieś zapomniane uderzenie miecza o tarczę, ale brzmiało bardziej jak bicie na trwogę.

– Może kobyła ją w twarz kopnęła? – zaszeptał Dwen.

– Albo to jakieś czary, człowiek nie może tak wyglądać.

Obaj przytrzymali cugle konia, na którym siedział ich brat i jego wybranka. Ken i Dwen patrzyli mu w oczy z braterskim oddaniem, bo nie ośmielali się spojrzeć na przyszłą bratową.

– To jest Zaida – oznajmił Tog rozradowany, jakby nie widział żadnego problemu i nie przyjmował do wiadomości, że inni widzą jakiś problem. – A ci dwaj identyczni to nie odbicie w lustrze tylko moi młodsi bracia Ken i Dwen.

– Przyjechaliście prosto na wieczerzę. – Ken z widocznym wysiłkiem uśmiechnął się do bratowej, a potem wyciągnął ręce, żeby pomóc jej zejść z wierzchowca.

– W samo południe? – zdziwiła się.

– No właśnie, czemu tak wcześnie? Powinna zacząć się o zmroku. Jak to wieczerza. – Tog zeskoczył z konia i objął Zaidę.

– Trochę się zmieniło tutaj przez ten czas jak ciebie nie było.

– O zmroku to każdy ma siedzieć w swojej komnacie i nie wyściubiać nosa na zewnątrz.

– Żartujesz?

– Słyszałeś przecież o Gmerach?

– Słyszałem. Szykowali się do ataku na nas, chociaż to głupie z ich strony, bo przecież nie przejdzie zbrojna armia przez ziemie naszych sąsiadów ot tak sobie. To są silne księstwa, a my na szczęście siedzimy sobie między nimi jak u pana Boga za piecem.

– Bo nie o armię chodzi.

– Jak atak to armia. – Tog wzruszył ramionami.

– Prawda, ale nie w tym przypadku.

– Bo wtedy faktycznie nie mieliby szans.

– Wysyłają tinki, takie buczące obrzydlistwo, trochę większe od szerszenia.

– Za to dużo szybsze i jakie cwane.

– Tylko mieszkańców zamku atakują.

– Okolicznych chłopów na przykład nie ruszają.

– Skąd oni to wzięli? – zainteresowała się Zaida, ale bracia z jakichś powodów zignorowali jej pytanie.

– No właśnie skąd oni mogli wziąć coś takiego?

– Czary. – Ken wzruszył ramionami.

– Bo co innego? – dodał Dwen.

– A ojciec co mówi?

– Nic nie mówi.

– Żeby w komnatach siedzieć póki co. Ale już ze trzydziestu ludzi pogrzebaliśmy. Bo wiadomo, że nie każdy będzie siedział.

– Tinki każdego dopadną i załatwią.

– A zmyślne są bestie, że strach.

– Jedno ugryzienie starczy i po tobie.

Tog zamyślił się. Inaczej opisywał Zaidzie swoje dziedzictwo. No w każdym razie nie jako więzienie z powodu ataków jakichś robali. Jedyny problem, o którym wspomniał to był apodyktyczny ojciec, z którym lepiej było nie dyskutować i którego rozkazów trzeba było przestrzegać bezwzględnie, bo inaczej miało się karną robotę przy kieracie.

Do Zaidy podeszły cztery przestraszone dwórki. Jedna z nich zamierzała coś powiedzieć, ale nie mogła wydobyć głosu, więc tylko wytrzeszczała oczy i poruszała szczękami jakby przeżuwała jakiś kęs.

– Zaprowadzą cię do komnaty i będą ci usługiwać – wyjaśnił Tog i obdarzył czułym uśmiechem Zaidę.

Bracia zerknęli na siebie jakby nie mogli uwierzyć w szczerość tego uśmiechu. Zaida zaś zdawała się nie zauważać konsternacji dziewczyn i ruszyła za nimi, od razu wdając się w rozmowę.

– Ła…miłą dziewczynę sobie znalazłeś – zaczął ostrożnie Ken. – Z jakiej pochodzi krainy?

– Bo my za rok też ruszymy szukać żony.

– Chcecie iść w moje ślady? Musimy o to zapytać Zaidę, bo ja prawdę mówiąc, nie wiem, jak ta kraina się nazywa, a nie do końca też chyba potrafiłbym tam teraz trafić.

– Przespałeś podróż czy jak? – zdziwił się Dwen.

– Czy ktoś cię uśpił?

– Kluczyliśmy, zawracaliśmy, dużo by opowiadać. Nie spieszyło się nam za bardzo. – Tog cały czas uśmiechał się błogo i zdawał się nie zauważać skonsternowanych min swoich braci.

Na wieczerzy tradycyjnie jako ostatni pojawiali się Cheke i Mosza. Książę szedł przodem jak zwykle. Jaśnie pani szła za nim, dużo wolniej, za to bardziej dostojnie.

– Jesteś! – Cheke złapał swojego pierworodnego w objęcia. – Cały i zdrowy.

– Przywiozłem sobie żonę – odparł dumnie Tog. – Tak jak kazałeś.

Cheke ruszył z takim samym entuzjazmem w stronę Zaidy i tak samo zastosował przytulenie niedźwiedzia. Nie wyglądało to dostojnie, ale Zaida zaśmiała się wesoło.

Przywitanie z matką wyglądało zupełnie inaczej. Zanim Cheke zaczął ściskać syna, zdążyła się przyjrzeć przyszłej synowej i jej twarz wykrzywił grymas, nad którym nie usiłowała zapanować. Zahipnotyzowana obliczem Zaidy, nawet nie popatrzyła na Toga, kiedy ją ucałował.

– Z jakiej pochodzisz krainy, dziecko? – zainteresował się Cheke, kiedy już wszyscy usiedli.

Mosza nadal miała grymas obrzydzenia na twarzy i wpatrywała się w przeciwległą ścianę, ale widać było, że się przysłuchuje. Ken i Dwen również zamienili się w słuch.

– Nie ma nazwy – odpowiedziała Zaida wesoło.

– Wszystkie księstwa mają jakąś nazwę, nie może być inaczej – nie wytrzymała Mosza, piorunując wzrokiem zarówno Zaidę jak i swojego małżonka.

– Słusznie – przytaknął Cheke, ale najwyraźniej przyszła synowa przypadła mu do gustu, więc nadal pytał życzliwie. – A gdzie znajduje się owa ziemia?

– Jest bardzo daleko – odparła Zaida, na co Mosza prychnęła, a bliźniacy popatrzyli na siebie skonsternowani.

Jedynie Tog pokiwał głową, aprobując tą odpowiedź i Cheke, który cierpliwie kontynuował wypytywanie.

– To wymień waszych sąsiadów, jeśli to silne księstwa, na pewno o nich słyszałem.

– Nie są silne – odpowiedziała Zaida. – W dodatku krainy naszych sąsiadów też nie mają nazwy.

– To może pamiętasz imiona ich władców – niezmordowanie indagował Cheke.

Zaida pokręciła głową.

– Oni się tak często zmieniają…

Wypytywanie o rodzinne strony i pochodzenie trwało bardzo długo a mimo tego nikt się nie dowiedział skąd Zaida pochodzi, kim są jej rodzice, jaką krainą władają i co wniesie w posagu. Cheke zainteresowany był także liczebnością wojska, które posiada jej ojciec, mając na uwadze aktualną wojnę z Gmerami, ale na ten temat też niczego się nie dowiedział.

Zaida uśmiechała się, odpowiadała chętnie na każde pytanie, ale nie udzielała żadnych konkretnych informacji. Mina Toga wskazywała, że nie widział w tym niczego podejrzanego, mina Cheke również. Zdecydowanie przeciwnego zdania była Mosza, której oczy miotały pioruny i książęta bliźniacy, którzy raz po raz popatrywali na siebie zdezorientowani.

Cheke jak zwykle skończył wieczerzę jako pierwszy, ale tym razem nie zdołał swoim zwyczajem ruszyć przodem, ponieważ Mosza nie dbając o dostojeństwo chwyciła jego ramię w żelazny uścisk.

– Widziałeś jak ona wygląda? – zaszeptała mu do ucha, gdy opuścili salę.

– Jak to księżniczka. – Cheke wyglądał pozbawionego jakichkolwiek podejrzeń.

– Nie żartuj – syknęła Mosza. – Widziałeś ten spiczasty podbródek i haczyk zamiast nosa?

– Każdy ma podbródek, a nosy bywają różne, także haczykowate – odparł z westchnieniem.

– Koniecznie musimy się dowiedzieć skąd pochodzi. Chyba zauważyłeś, że kręci?

– Oj, daj spokój. Młode dziewczę znalazło się pośród obcych to wiadomo, że będzie się zachowywać nieco niepewnie. Czego nie powiedziała dziś, powie jutro.

– Albo nie powie nigdy. A ja ci mówię, że niech Tog ją odwiezie tam, skąd ją przywiózł, bo to wiedźma.

– Jaka wiedźma? – obruszył się Cheke. – Rzucasz bezpodstawne oskarżenia.

– Widziałeś, żeby księżniczka tak wyglądała?

Cheke zerknął z ukosa na Jaśnie Panią, która była jak najbardziej księżniczką z dalekiego księstwa i mimo wysiłku nie zauważył istotnej różnicy pomiędzy nią a Zaidą.

– Kobieta od kobiety różni się przecież – stwierdził filozoficznie, co spowodowało, że Mosza skrzywiła się jeszcze bardziej.

– Wiedźma jest, a więc może nam takie rzeczy tu wyczyniać, że się nie pozbieramy.

– Na przykład?

– Nie pytaj mnie o przykłady jakieś głupie. Wiedźma to wiedźma – zawołała, nie zważając na to, że stojący na korytarzu halabardnicy wybałuszają na nią oczy.

Nie zauważyła też, że jej małżonkowi właśnie przyszedł do głowy jakiś pomysł. Nawet zwolnił z tego tytułu kroku i zaczął przygryzać wąsa, a na jego czole pojawiła się gruba zmarszczka.

– Jeśli Tog będzie się opierał, trzeba będzie wysłać ją do domu z zaufanym oddziałem, a Toga zamknąć w jego izbie pod strażą.

– Ucieknie… – mruknął Cheke całkowicie zajęty swoimi myślami.

– Od tego jesteś księciem, żeby mu nie dać uciec – krzyknęła Mosza i tupnęła nogą korzystając z tego, że znaleźli się w swojej komnacie i nie było żadnych świadków książęcej awantury.

– Wiedźma, mówisz? – Twarz Cheke rozjaśniła się, bo właśnie pewien plan ułożył mu się w głowie.

– Tak, właśnie to powiedziałam! – Rozjątrzona Mosza walnęła Jaśnie Pana pięścią w ramię. – Przez nią nie prześpię ani jednej nocy spokojnie, bo będę myśleć co też ona robi.

– To ja muszę porozmawiać z Togiem. – Cheke odwrócił się nagle i wybiegł z sali zanim Księżna ponownie złapała go za ramię.

Mosza skwitowała to rzuceniem swojej chusteczki na ziemię i podeptaniem jej, a potem pociągnęła za sznur, który był połączony z komnatą kuzyna i zarazem książęcego doradcy.

– Słucham – zameldował się Damond.

– Jakże ci się podoba nasza przyszła synowa? – zaczęła Mosza bez wstępów.

– Brzydka jest – odparł prostolinijnie Damond.

– I właśnie tu jest problem.

– Że brzydka? – Damond uśmiechnął się chytrze. – To chyba jest problem Toga.

– Nie uważam tak – pokręciła głową Mosza. – Niestety nie w tym przypadku. I właściwie nie o to chodzi, że jest brzydka, tylko jak jest brzydka.

Damond znieruchomiał, najwyraźniej nie bardzo nadążał.

– Kogo ci z wyglądu przypomina?

– Nikogo – odparł stanowczo.

– A właśnie! – Mosza podniosła triumfalnie palec do góry. – Bo w naszym zamku nie ma żadnej wiedźmy. A ona przypomina z wyglądu wiedźmę.

– Wiedźmę?

– Tak. I my musimy zająć się tą sprawą, ponieważ Cheke nie chce w to uwierzyć. Tog najprawdopodobniej tak samo. W ogóle myślę, że ona użyła jakichś czarów na nich obu. Przecież nie mogą być aż tacy ślepi. A tobie się ona podoba? – Palec wzniesiony do góry nagle zwrócił się w stronę Damonda jak działo gotowe zaraz wystrzelić.

– Nie, to znaczy tak, znaczy… zależy w jakim sensie by to było.

– Głupi – mruknęła Mosza poirytowana. – W każdym jednym.

– Tak w ogóle…to miła jest…wesoła…widziałem, że żartuje…na dwórki nie krzyczała…

Mosza machnęła ręką, żeby zakończyć to wyliczanie.

– Nie mów mi o dwórkach. Nie obchodzi mnie, że na nie krzyczała, chociaż rozumiem, że ciebie to obchodzi, bo jedną z nich jest twoja córka. Chodzi mi o to czy nie widzisz w niej zagrożenia.

– Nie za bardzo…no może trochę… – zerkał zmieszany na Moszę. – Właściwie to może być zagrożeniem.

– No właśnie. I dlatego musimy coś przedsięwziąć. Rozumiesz? – Wpatrzyła się w niego długo i hipnotycznie.

Damond poczuł się nieswojo pod tym spojrzeniem.

– Rozumiem, oczywiście, że rozumiem – zapewnił w końcu gorliwie z zamiarem zastanawiania się nad tym wszystkim potem.

– Na razie to wszystko – oznajmiła po długiej chwili milczenia, kiedy to Damond prawie przestał oddychać. – Przemyślę sprawę dokładnie i dam ci znać. A ty masz mieć oczy i uszy otwarte, żeby cię nic nie zaskoczyło.

Książęcy doradca w jednej sekundzie wykonał ukłon, a w kolejnej już zamykał drzwi z drugiej strony. Dopiero w trzeciej głęboko odetchnął.

 

– Tog – rozległo się pod drzwiami komnaty książęcego następcy.

Tog otworzył drzwi. Cheke ponad głową syna zobaczył Zaidę.

– Wyjdźmy – złapał go za ramię i pociągnął na korytarz.

– Co się stało?

– Twoja matka utrzymuje, że Zaida jest wiedźmą – wyrzucił z siebie konspiracyjnym szeptem, rozglądając się dookoła.

– Co? Przecież to nieprawda. No naprawdę jak mogła coś takiego…

– Daj spokój. – Uciszył go ruchem ręki. – Musimy porozmawiać z Zaidą i dowiedzieć się jaką mocą dysponuje.

– Dlaczego wmawiasz w nią, że jest wiedźmą? Wiesz, że mama ma na tym tle urojenia. Wygnałeś przecież wielu podejrzanych o uprawianie czarów i działanie przeciwko interesowi księstwa, którzy jak się potem okazywało, tak naprawdę w niczym nie zawinili. Ale z Zaidą to po prostu przesada.

– Cicho, nie chodzi o matki urojenia. I nie chodzi o żadne wygnanie. Chodzi o to, że Zaida mogłaby nam pomóc.

– Niby jak? Jako ofiara? Ostatnio składaliśmy ofiary z krów, żeby coś tam odegnać. Paliły się przez całą noc, a tyle było pożytku, że ludziom ślinka ciekła jak dolatywał do nich zapach pieczystego. I może nie wiesz, ale byli tacy, którzy potem potajemnie wyciągali to spalone mięso z ogniska i jedli. Ośmieszamy się tym sposobem.

– To nie był dobry pomysł, całkowicie się z tobą zgadzam.

– To o co chodzi tym razem? No bo jeśli o spalenie Zaidy, to nie licz na moją neutralność.

– Nikogo nie będziemy palić ani wyganiać. Chcę tylko prosić o pomoc. Może lepiej wejdźmy i zapytajmy samą Zaidę czy nie mogłaby nam pomóc.

Tog rozkrzyżował ręce na drzwiach jakby chciał powiedzieć „Po moim trupie”, więc  Cheke zaczął się przymierzać do rozwiązań siłowych, ale na korytarzu rozległ się właśnie tupot nóg.

– No nie – jęknął Książę. – Niemożliwe, że jest tak późno.

– Rozkaz pana Damonda… – zameldował dowódca straży.

– Wiem, wiem…

– Eskortować do komnaty zanim nastąpi inwazja tinków.

Cheke odwrócił się od syna i ruszył zrezygnowany za strażnikami.

– Sam bym wrócił na czas, naprawdę jesteście nadgorliwi – protestował, ale szedł posłusznie.

Słyszał jeszcze jak kolejny z rycerzy powołuje się na rozkaz Damonda i prosi Zaidę, żeby wyszła, gdyż będzie eskortowana do swojej komnaty gdzie ma pozostać do świtu.

 

– Wejść – krzyknął radośnie Cheke.

Pukanie w drzwi spowodowało, że jego małżonka przerwała swój monolog, który zaczął się poprzedniego dnia i z niewielkimi przerwami na krótkie drzemki ciągnął się przez całą noc aż do tej chwili. Dotyczył w całości Zaidy.

– Nikt nie zginął – zameldował dowódca straży.

– Jak to? – zdziwił się Cheke. – Nie było inwazji tego plugastwa dzisiejszej nocy.

– Była, ale nie mamy żadnych zwłok, więc nikt nie zginął.

– Nikt nie powiadomił o zaginięciu kogoś?

– Zgadza się – dowódca wyprężył się i chrzęszcząc zbroją wyszedł z komnaty.

– Czyżby to sprawka Zaidy? – mruknął do siebie Cheke cicho, żeby Mosza nie usłyszała.

Spojrzał na żonę. Siedziała nieruchomo z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Wezwij Toga i Zaidę – powiedziała wolno – albo samego Toga na razie, a Zaidę potem.

– No dobrze, ale po co?

– Musimy się z nimi rozmówić – stwierdziła kategorycznym tonem. – Zaczyna się.

– Co się zaczyna? Może właśnie coś się skończyło, znaczy te najazdy czy raczej naloty…

– Wezwij Toga – powtórzyła Mosza z naciskiem. – Czas zacząć działać.

Cheke wzruszył ramionami, pokręcił głową i pociągnął za sznurek.

 

– Toga nie ma – oznajmił Damond.

– Jak to nie ma? – zawołała Mosza.

– Sprawdziliście w jego komnacie?

– Nie ma go. – Damond przestąpił z nogi na nogę. – Dowódca straży właśnie mi o tym zameldował. Zawsze o świcie, kiedy to draństwo wraca do siebie sprawdza całą książęcą rodzinę. Ken i Dwen są, a Toga nie ma.

– A Zaida? – Mosza wbiła w doradcę drapieżne spojrzenie.

– Jej też nie ma.

– Jak może jej nie być? – wrzasnęła histerycznie.

– No właśnie – poparł ją Cheke.

– Dowódca straży… – zaczął tłumaczenie Damond.

– Nie obchodzi mnie dowódca straży, tylko gdzie oboje są? – Mosza zacisnęła pięści ze złości.

– Rozpoczniemy poszukiwania…

– To jeszcze nie rozpoczęliście? – syknęła.

– Natychmiast zacznijcie ich szukać – rozkazał Cheke.

– Tak jest – wrzasnął Damond i wypadł z komnaty jak oparzony.

– Mówiłam, że to wiedźma, mówiłam – nakręcała się Mosza, chodząc od ściany do ściany. – Ale mi nie wierzyłeś, to teraz masz. Zniknęli i ciekawe gdzie są.

– No w sumie, może i miałaś rację – uśmiechnął się Cheke. Zaraz jednak sam siebie przywołał do porządku i przybrał srogi wyraz twarzy.

– Może?! – zawołała Mosza dramatycznie, zatrzymując się nagle.

– Pójdę pomóc w poszukiwaniach – mruknął w odpowiedzi i wymknął się z komnaty.

Ken i Dwen spotkali go spacerującego po murach.

– Co ojciec o tym myśli? – zagadnął Ken.

– O czym konkretnie?

– O tym wszystkim. – Dwen zamachał ręką.

– Chodzi o tinki? – Spojrzał na niego z góry. – Na ten moment czekaliśmy od dawna. I myślę, że to jest wreszcie koniec inwazji.

– Ale jak to się mogło stać? – zapytał Ken.

– Synu – zaczął Cheke a jego twarz przybrała uduchowiony wyraz – dobre rządzenie księstwem to jest jedna wielka tajemnica.

– Aha…

Po drugiej stronie murów zaczął się rejwach.

– Co tam się dzieje? – zapytał Cheke władczym tonem.

– Wracają z Togiem i Zaidą.

– Przyprowadźcie ich tutaj do mnie.

Bliźniacy spojrzeli na siebie. Domyślali się, że najbliższe dni Tog spędzi, chodząc w kieracie. Pytanie było jaka kara spotka Zaidę.

– Wiedzieliście o zakazie opuszczania komnat do świtu? – zaczął Cheke nad wyraz łagodnym tonem.

– Wiedzieliśmy, owszem, ale ten zakaz nie był przecież wydany bez powodu – zawołał wesoło Tog.

– No właśnie, nie był wydany bez powodu – potwierdził Książę z naciskiem wprawdzie, ale jednak tak jakoś, że bliźniacy zdumieli się po raz kolejny.

– Miał ustrzec przed tym, żeby być zaatakowanym prze tinki – doprecyzował Tog i uśmiechnął się do Zaidy.

Najwyraźniej bardzo lubił się do niej uśmiechać.

– Ale tinki nas nie atakowały – stwierdziła Zaida i odwzajemniła uśmiech.

– Ale mogły zaatakować. – Cheke nadal wyglądał na zadowolonego, a przecież miał wymierzyć karę.

– Nie mogły i nie będą mogły, ani nas ani nikogo – odpowiedziała Zaida. – Może przylecą, ale nikomu nie zrobią krzywdy i odlecą. Można je będzie pogłaskać po czułkach.

– Bardzo lubią głaskanie po czułkach. – Ken mrugnął do żony. – Sprawdziliśmy.

– Ale jednak opuszczanie zamku było lekkomyślne – upierał się Cheke. – Po co w ogóle gdzieś wyjeżdżaliście?

– Chcieliśmy popatrzeć na księżyc i gwiazdy nad jeziorem – odparła Zaida. – I było cudownie.

– Było cudownie – potwierdził Tog.

– Aha – mruknął Cheke, pokręcił głową i po prostu ruszył do swoich komnat.

Zaida i Tog również ruszyli do swoich komnat. Na murach zostali jedynie Ken i Dwen gapiący się za nimi bezmyślnie.

Koniec

Komentarze

Wystarczyło chyba zmienić konkurs, a nie dodawać nowe opowiadanie ;)

Melduję, że przeczytałam. 

Hmmm. Chyba wreszcie zrozumiałam, że nadmiar dialogów może tekstowi zaszkodzić. Masz niewiele oprócz dialogów i to jakoś zaburza odbiór. Tym bardziej, że pierwsza rozmowa wydaje się sztuczna – bracia recytują rzeczy, o których obaj doskonale wiedzą, żeby wytłumaczyć odbiorcy, o co chodzi.

Zabrakło mi wyjaśnień. Dlaczego żadne cholerstwo nie zrobiło młodym krzywdy? Dlaczego ludzie tak różnie postrzegali narzeczoną?

No cóż, chyba nie da rady się nie zgodzić, że narracji przymaławo jest.

Niestety, ale zupełnie nie wiem, co kierowało bohaterami, o co chodziło z żoną Toga, a najbardziej raził mnie ten “obciach”, który pojawił się na samym początku, nijak mając się do tekstu, który chyba za współczesny nie uchodzi.

Brakuje narracji, niektóre dialogi są bezsensu, a i bohaterowie dosyć płascy.

Bohaterowie nie ustają w wygłaszaniu kolejnych kwestii, gadają jak najęci, tyle że niewiele z tego wynika i choć przeczytałam opowiadanie, nie mam pojęcia, o co w nim chodzi.

Zastanawiam się też, Anonimie, co sprawiło, że zdecydowałeś się zgłosić opowiadanie do konkursu Czarno-biały świat?

Wykonanie pozostawia nieco do życzenie, a szczególnie nie najlepsza interpunkcja.

 

– No fakt. Ob­ciach przed nową bra­to­wą. – To słowo nie ma racji bytu w tym opowiadaniu. Jest zbyt współczesne.

 

W spek­ta­ku­lar­nym ko­lo­rze błota. – Na czy polega spektakularność koloru błota?

 

jakby nie wi­dział żad­ne­go pro­ble­mu i nie przyj­mo­wał do wia­do­mo­ści, że inni widzą jakiś pro­blem… – Nie brzmi to najlepiej.

 

– Skąd oni to wzię­li? – za­in­te­re­so­wa­ła się Zaida… – – Skąd oni to wzię­li? – Za­in­te­re­so­wa­ła się Zaida

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Może przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

i któ­re­go roz­ka­zów trze­ba było prze­strze­gać bez­względ­nie… – Rozkazy się wykonuje, przestrzegać można, np. królewskich zarządzeń.

 

i po­ru­sza­ła szczę­ka­mi jakby prze­żu­wa­ła jakiś kęs. – Poruszać można tylko jedną szczęką.

 

Je­dy­nie Tog po­ki­wał głową, apro­bu­jąc od­po­wiedź… – …apro­bu­jąc od­po­wiedź

 

Cheke wy­glą­dał po­zba­wio­ne­go ja­kich­kol­wiek po­dej­rzeń. – Pewnie miało być: Cheke wy­glą­dał na po­zba­wio­ne­go ja­kich­kol­wiek po­dej­rzeń.

 

na­krę­ca­ła się Mosza, cho­dząc od ścia­ny do ścia­ny.Nakręcanie się też mi tu nie pasuje.

 

– Bar­dzo lubią gła­ska­nie po czuł­kach. – Ken mru­gnął do żony. – Kiedy Ken się ożenił?

Takie to męskie, surowe. Napisane tak, że czytało się dobrze, choć jak zauważyli poprzednicy, praktycznie same dialogi (jeszcze skąpe didaskalia). Też nie wyłapałam puenty. Pogubiłeś nieco przecinków.

Po przeczytaniu też jedynie gapię się bezmyślnie w ekran. Zakończenie jest zbyt rozmyte i niejasne. Rozumiem, że Twoim celem, autorze, było pozostawienie pola do własnej interpretacji, ale aby tak się stało, trzeba dać czytelnikowi do ręki wskazówki, które sam może sobie poskładać do kupy. Być może Zaida okazała się jednak być tą wiedźmą i jakoś poradziła sobie z tinkami, ale brakuje faktów, które mogłyby to potwierdzić.

Opowiadanko jest generyczne, nieco naiwne, postaci stereotypowe. Ale ta ilość dialogów nawet mi pasowała, jakieś tempo ta historia miała, nie było ścian tekstu o tym jak kwiatki rosną i pachną, więc dla mnie to na plus. Niedobór narracji frustrował za to na pewno w finale. Następnym razem spróbuj rozsądniej dobrać proporcje.

Pozdrawiam!

 

Edytka: jeszcze podobnie jak Reg, nie widzę zbytniego nawiązania do tematu konkursu. Może warto popracować w tym temacie, póki można wprowadzać poprawki?

Dzięki za przeczytanie i uwagi. Fajnie, że coś na plus się znalazło.

Witaj!

"– Miał ustrzec przed tym, żeby być zaatakowanym prze tinki" – zabrakło "z" w przez

Nie bardzo wiem w jaki sposób świat w Twoim opowiadaniu Anonimie jest czarno-biały. Raczej nie spełnia tematu konkursu.

Trochę za dużo dialogów i didaskaliów w porównaniu do narracji.

Mimo to akcji nie brakuje. Jednak kilkukrotnie potykałem się o brak wiarygodności (w moim odczuciu). Szczególnie w relacjach apodyktyczny król – poddani. Tzn. np. jacyś strażnicy wybałuszający oczy na jaśnie panią sprzeczającą się z mężem? Powinni się skulić w sobie i wbić oczy w ziemię/wzrok spuścić. Takich zachowań jest więcej. Jedynie doradca wydaje mi się zachowywać odpowiednio i mimo iż nie zgadza się z jaśnie panią nie pokazuje jej tego (choć on akurat jest doradcą więc ma prawo mieć inne zdanie. Ba! Na szanującym się dworze, winna być dobrze opłacana osoba, która nie zgadza sie z każdą decyzją króla i wytyka słabe strony). Tak samo na pytania jaśnie pana, Zaida odpowiada bez sensu, a ten się do niej uśmiecha? Urok to czy jaśnie pan wcale nie taki apodyktyczny?

W dialogach momentami męczyły mnie didaskalia, gdy rozmawiają dwie osoby nie trzeb cały czas przypominać kto mówi lub n siłę wtrącać "powiedział", "machnął ręką", "spojrzał w górę" – w nadmiarze jest to męczące.

Zakończenie trochę zbyt otwarte, bo nie wiem czy Tog mocno uderzył się w głowę, spadając wielokrotnie z konia, podczas długotrwałego poszukiwania żony i znalazł sobie żonę co najmniej upośledzoną, czy też rzeczywiście jest ona wiedźmą.

Za to na plus pomysł z tinkami.

Pozdrawiam!

Hmm, nie dostrzegam tu czarno-białego świata. Mimo najszczerszych chęci. Albo tak dobrze ukryłeś jakieś metafory, Autorze, albo o nim zapomniałeś. Niestety, ale fabuła nie wciąga, bo jest za słabo zarysowana – prawie same dialogi nie budują napięcia, ani klimatu. Do tego niczego nie wyjaśniasz i nie rozwiązujesz. 

Nowa Fantastyka