- Opowiadanie: ocha - Zamiana

Zamiana

Tekst ukazał się w trzecim numerze “Silmarisa”. Kilka miesięcy minęło, więc wrzucam go i tutaj. Opowiadanie jest lekko zmienione w stosunku do tego, które ukazało się w magazynie – dodałam pewien fragment, będący wynikiem spóźnionej refleksji na temat pewnych redakcyjnych sugestii.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Zamiana

Gadar podskakiwał na twardym siedzisku bryczki, boleśnie odczuwając narastającą irytację. Arsen, jego starszy brat, nie najlepiej sprawdzał się w roli fiakra, ale najwyraźniej zupełnie mu to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie – sprawiał wrażenie rozbawionego i zadowolonego z siebie. Wybrał ścieżkę między polami, ignorując szeroką, zacienioną aleję, prowadzącą wprost do posiadłości Koharów.

Arsen uznał, że dzień jest zbyt piękny, by prosto z dworca pędzić do domu. Nie pomyślał, że zmęczony wielogodzinną podróżą Gadar może marzyć jedynie o kąpieli, kolacji i odpoczynku. Postanowił przypomnieć bratu dawno niewidziane rodzinne strony: złote pola, kolorowe łąki, błękitne niebo i niekończący się horyzont. I przy okazji wytrząść mu kości na drewnianej ławeczce bryczki. Arsen, zapewne słusznie, wybrał tego grata, bo zdawał sobie sprawę, że na przejażdżkę po kamienistej dróżce szkoda lepszego powozu.

Tym razem powożącemu nie udało się wyminąć jakiejś głębszej dziury, bo pojazd na chwilę przechylił się niebezpiecznie na prawo, by zaraz wystrzelić w górę. A potem z powrotem ciężko opaść na ziemię. Gadar zacisnął zęby. Brat odwrócił się do niego profilem, denerwująco uśmiechnięty; musiał jednak zauważyć minę pasażera, bo wymamrotał tylko cicho:

– Przepraszam.

Gadar gniewnie zmarszczył brwi. Już na dworcu zauważył, że Arsen nie zmienił się niemal w ogóle. Wciąż te same ostre rysy, ciemne włosy w nieładzie, wyprostowana, szczupła sylwetka. Wciąż ta sama nonszalancja i ujmująca pewność siebie. Nie, starszego brata ostatni rok nie zmienił. Młodszego – owszem.

Rozejrzał się wokół i rysy pokrytej piegami twarzy stężały. Na polach roiło się od schylonych, pogrążonych w pracy ludzi. Niewolnicy, ubrani w proste, lniane stroje, z chroniącymi przed palącym słońcem kapeluszami lub chustami na głowach. Samarowie – smukli, o długich kończynach i włosach tak jasnych, że prawie białych. Kiedyś potężny naród, obdarzony niezwykłymi umiejętnościami. Tak potężny, że stulecia temu stał się niemal niebezpieczny. Pokonano ich, przed dwoma wiekami, właściwie na wszelki wypadek. Złamano, uwięziono, zniewolono. Gadar zerknął na brata – ten sprawiał wrażenie obojętnego, nieskażonego refleksją. Rozglądał się wokół z delikatnym uśmiechem błąkającym się w kącikach ust, traktując tych ludzi jak część krajobrazu, tylko od czasu do czasu z roztargnieniem odpowiadając skinieniem głowy na pozdrowienia.

Hańba, pomyślał Gadar, czując, jak czerwień wypływa mu na policzki. Jeszcze zeszłego lata był tak samo bezmyślny jak brat. Rok spędzony w stolicy zmienił go zupełnie.

Nie mógł jednak powstrzymać wzruszenia, kiedy wreszcie dotarli do domu. Ledwo przejechał przez bramę ogrodu, w nozdrza uderzył go znajomy, upojny zapach setek róż. Białe ściany niskiego, lecz rozległego dworu były niemal niewidoczne w gąszczu otaczającej posiadłość Koharów zieleni. W drzwiach przywitał ich Danil. Dawny nauczyciel braci postarzał się trochę przez rok, ale błękitne oczy wciąż patrzyły z tą samą serdecznością i inteligencją. Gadar poczuł, że coś ściska go w gardle, nawet bardziej niż wtedy, gdy na dworcu ujrzał zbliżającego się Arsena. Wyskoczył z bryczki, pędem puścił się w kierunku schodów. Arsen patrzył na przywitanie, nie przestając się uśmiechać. Gestem odprawił chłopaka, który rzucił się do wyprzęgania, po czym sam wykonał jego robotę i powoli poprowadził konia w stronę stajni.

***

Kiedy rano Gadar zszedł na śniadanie, stół w jadalni był już zastawiony. Chłopak prawie zapomniał, w jak cudowny sposób w tym domu pojawiały się różne rzeczy. Wczoraj na zmęczonego podróżą młodzieńca czekała gorąca kąpiel, czyste, wyprasowane ubranie, a potem ciepła kolacja. Służba działała dyskretnie, niemal niezauważalna.

Gadar wyciągnął z kieszeni kamizelki małą książkę, usiadł przy stole i chwycił gruszkę. Wgryzł się w soczysty owoc, lepki sok popłynął mu po dłoni.

– Co czytasz? – Arsen pojawił się w drzwiach, wciąż zaspany, w niedbale zapiętej białej koszuli.

Gadar obserwował, jak brat opaloną, szczupłą dłonią chwyta nóż i kroi ser.

– „Rozmyślania” Tanelego. Znudziłyby cię.

Przez twarz Arsena przebiegł błyskawiczny skurcz. Mężczyzna nie podniósł jednak wzroku, usiadł i spokojnie zaczął kroić ser na malutkie kawałki.

– Czytałem. Rzeczywiście, mocno nadęta książka.

Gadar spojrzał na niego zaskoczony. Arsen szybko odzyskał zwykłą łobuzerską pewność siebie i dodał rozbawiony:

– Nie zawsze uważałeś mnie za głupka, braciszku.

Ciszę, która zapadła po tych słowach, zakłóciło nieśmiałe pukanie do drzwi.

– Wejść – rzucił Arsen, nie przerywając śniadania.

W jadalni pojawiła się dziewczyna. Filigranowa, ładna, o delikatnej urodzie i burzy brązowych loków. Na widok Gadara ukłoniła się niezgrabnie, patrząc jednak śmiało i z zaciekawieniem. Nieco za bardzo jak na tę porę dnia strojna i kolorowa suknia nie pozostawiała wątpliwości co do profesji młodej kobiety.

– Czego chcesz, Tanet? – Rozległ się głos Arsena. Młodszy brat z satysfakcją wychwycił w nim nutę zakłopotania.

– Nie powiedziałeś mi, panie, czy życzysz sobie mojej obecności także tego wieczora.

– Ustalmy, że jeśli nie będę jej sobie życzyć, to ci powiem. W innym przypadku przychodź, dobrze? Wzięłaś pieniądze?

– Tak, panie.

Ukłoniła się ponownie i wyszła, szeleszcząc warstwami pstrokatego materiału.

Cisza stała się jeszcze bardziej krępująca, tym razem nie tylko dla młodszego brata. Arsen siedział ze zmarszczonymi brwiami, nerwowo bawiąc się widelcem.

– Widzę, że nie zmieniłeś zwyczajów – odezwał się wreszcie Gadar.

Arsen upuścił widelec, który z brzękiem uderzył o talerz.

– Znowu zaczniesz moralizować? Zapomniałem już, jak potrafisz być nieznośny. Nikomu nie wyrządzam szkody, nie zdradzam żony i nie krzywdzę gromady dzieci. Jeśli…

– Tak, tak, jeśli znajdziesz odpowiednią dziewczynę, to się ustatkujesz. Słyszałem to już. A szukasz?

– A ty?

– To ty jesteś starszy.

Gadar patrzył na brata, na jego ciemne, ciskające gromy oczy, lekko drżącą dłoń, którą przejechał po rozczochranych włosach. Arsen nie zwykł tracić panowania nad sobą, więc ten wybuch był dość zaskakujący.

– Boisz się? – Zmiana tematu nastąpiła zupełnie niespodziewanie. Arsen wbił w brata zdumiony, nierozumiejący wzrok. – Pytam, czy się boisz. – Młodszy wskazał na nadgarstek gospodarza. Rozpięty mankiet odsłonił czarny rzemień, owinięty kilka razy tuż nad dłonią. Przymocowany do niego mały medalion kołysał się przy każdym ruchu.

– To pamiątka po matce, przecież wiesz. Ty swojego nie nosisz?

Gadar rozpiął najwyższy guzik koszuli i wyciągnął spod niej łańcuszek. Zwisał z niego identyczny medalion. Prosta, srebrna blaszka z wmontowanym zielonym oczkiem.

– Noszę. Zawsze nosiłem, ze względu na jej pamięć. Ale przecież ty swój trzymałeś w pokoju, zamknięty w jakiejś szufladzie. Dlatego pytam. Co się stało, że postanowiłeś go wyjąć? Boisz się?

Arsen wzruszył ramionami.

– Byłbym głupcem, gdybym nie zachowywał ostrożności. Dobrze wiesz, co stało się wiosną na północy. Takie rebelie lubią wymykać się spod kontroli, o ile oczywiście ktoś w ogóle zamierza je kontrolować. Tak czy inaczej, często kończą się rzeziami. Najpierw jednej, potem drugiej strony. Nie chciałbym zostać przypadkową ofiarą.

– Przypadkową?

Arsen przewrócił oczami.

– Tak, tak, masz rację, Samarowie mają pełne prawo nas nienawidzić. To my zrobiliśmy z nich niewolników. Ale teraz my jesteśmy tu, a oni tam. – Machnął ręką w nieokreślonym kierunku. – W pewien sposób wszyscy stoimy na bombie, czekając, kogo szybciej rozerwie.

– My uzbroiliśmy tę bombę, my powinniśmy ją rozbroić.

Starszy z Koharów wstał od stołu, podszedł do okna, otworzył je na oścież. Wychylił się przez parapet, wystawiając twarz do słońca. Gadar patrzył, jak ramiona brata unoszą się i opadają w rytm głębokich oddechów. Jednak gdy Arsen odwrócił się w jego stronę, twarz rozjaśniał mu już przekorny uśmiech.

– Oczywiście, braciszku. Ale praca sapera jest niebezpieczna, amatorzy nie powinni się nią zajmować. Słyszałeś, że podczas powstania, na północy, Samarowie używali swoich… mocy? Wszyscy właściciele niewolników wygrzebali ze starych kufrów, strychów, piwnic i komód dawne amulety, nawet, jeśli wcześniej o nich w ogóle nie myśleli. Ja… Ja również znalazłem swój. – Uniósł nadgarstek, medalion błysnął na tle czarnego rzemienia. – Nagle stało się groźnie.

Gadar zaczął kiwać się na krześle, hardo uniósł podbródek.

– A wiesz, że wokół stolicy wielu właścicieli uwolniło swych niewolników?

Arsen pokiwał głową.

– Słyszałem. Bardzo szlachetnie. A wiesz, że byłem niedawno za granicą? W Marawii. Większość czasu spędziłem przyjemnie, jak na bogatego próżniaka przystało. Ale przeszedłem się też po mieście, i to tych dzielnicach, których odwiedzanie moi drodzy gospodarze serdecznie mi odradzali. Oczywiście, z odpowiednią obstawą. Robotnicy pracują w fabrykach od rana do wieczora, siedem dni w tygodniu. Przemykają ciasnymi, cuchnącymi uliczkami, półprzytomni ze zmęczenia, bladzi, wyniszczeni. Ich dzieci, pozostawione bez opieki, włóczą się brudne i głodne. A gdy skończą siedem, osiem lat, zaprzęgane są do maszyn, tak jak rodzice. To są wolni ludzie, Gadarze. Wolni. Nie ma wśród nich ani jednego niewolnika. Mogą odejść z tych fabryk, które wysysają z nich siły. Czy to robią? Nie. Bo muszą coś jeść, muszą wykarmić dzieci. Rozumiesz?

Gadar patrzył na brata spod półprzymkniętych powiek, mocno zaciskając szczęki. Zawsze go podziwiał, odkąd pamiętał czuł, jakby wychowywał się w jego cieniu. To tamten był starszy, silniejszy, bardziej śmiały i ujmujący. Ale teraz młodszy z Koharów wyraźnie widział, jak Arsen desperacko stara się przekonać samego siebie, że dla świętego spokoju lepiej nic nie zmieniać.

– A ta dziewczyna… Jak ona ma na imię? Tanet? Ta, której płacisz za nocne wizyty?

– Co z nią?

– Ona też musi coś jeść, gdzieś mieszkać. Jest wolna, prawda? Ale czy robi to, co sobie wybrała, czy to, co konieczne, by przeżyć?

Arsen patrzył na brata bez słowa, a oczy pociemniały mu jeszcze bardziej. Nagle zgarbił się nieco, jakby tracąc do reszty pewność siebie. Odwrócił się i postąpił kilka kroków w stronę drzwi. Rzucił jeszcze przez ramię:

– Na popołudnie mamy zaproszenie do Mahinów. Nie widziałem się z nimi od wielu tygodni, ale najwyraźniej wiadomość o twoim przyjeździe szybko do nich dotarła. Myślałem, żeby odmówić, jednak przypomniałem sobie, że na pewno chciałbyś zobaczyć Sanę. Muszę cię jednak uprzedzić – bardzo się zmieniła.

– A Mahinowie? Zmienili się?

– Nie. Zupełnie nie.

– Więc może mi powiesz, że życie ich niewolników również jest lepsze od życia tych robotników, których widziałeś w Marawii?

Arsen zamarł na chwilę, po czym położył dłoń na klamce drzwi.

– Muszę popracować. Będę w gabinecie, gdybyś mnie bardzo potrzebował.

Wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.

***

Salon w zameczku Mahinów przypominał całą ich siedzibę. Surowe kamienne ściany i pozbawione dywanów podłogi sprawiały, że nawet w ciepłe dni panował w nim chłód. Gadar próbował sobie wmówić, że budowla emanuje ascetycznym pięknem, ale szybko zatęsknił do przytulnego, choć rozległego dworu Koharów.

Faridon Mahin byłby nawet całkiem przystojnym mężczyzną, gdyby nieco zadbał o sylwetkę. Wciąż młody, ale postarzony nadmiernie pucołowatą twarzą i wyraźnie zarysowującym się pod opiętą kamizelką brzuchem, poruszał się z pewnym trudem, od czasu do czasu posapując. Tamas, brat bliźniak, był jego zupełnym przeciwieństwem. Drobny, szczupły, zwinny, szybki w ruchach. Gadar spojrzał na siedzącą w przestronnym fotelu Sanę i poczuł niemal fizyczny ból na myśl o tym, że ta piękna, pełna życia kobieta wyszła za gbura, okrutnika, rozpustnika. I tłuściocha.

Pełna życia… Zerknął na nią jeszcze raz i serce ścisnęła mu zimna pięść. Sana tkwiła w fotelu prawie bez ruchu, przesunęła tylko pustym spojrzeniem po twarzach gości, lekko skinęła głową, po czym wbiła wzrok w ułożone na udach dłonie. Nie zareagowała na widok dawno niewidzianego młodzieńca, nie przywitała go jak dobrego znajomego, którym przecież był dla niej jeszcze rok temu. Miał nadzieję, że może ciąża ją tak zmieniła – jej brzuch przerastał już mężowski bańdzioch – a wkrótce powróci dawna Sana, wesoła, inteligentna, dowcipna. W głębi duszy wiedział jednak, że tak się nie stanie.

Podano wyłącznie wino. Czerwone, ciężkie, słodkie jak ulepek. Gadar skrzywił się bezwiednie akurat wtedy, gdy w drzwiach ukazała się potężna sylwetka seniora rodu, Hagana Mahina.

– Uuu, paniczykowi ze stolicy nie smakuje nasze wino – roześmiał się głośno i uderzył Gadara w ramię. – Witaj, chłopcze. Cieszę się, że przyjechałeś, i że przywiozłeś Arsena. Twój brat zaszył się u siebie i w ogóle nas nie odwiedza. – Spróbował wina, wypluł je z powrotem do kieliszka. – No tak, co podajecie gościom? – krzyknął w stronę synów. – Dziewczyno! – Gestem przywołał stojącą w kącie młodą niewolnicę, białowłosą Samarkę. – Idź do piwnicy, wybierz coś lepszego.

Dziewczyna skłoniła się i cicho wymknęła z pokoju.

– A ty opowiadaj. Jak w tej stolicy? Po coś tam w ogóle pojechał?

– Studiuję prawo.

– O, bardzo mądrze! Zawsze mówiłem moim gówniarzom: Koharowie mają łby na karkach, nie tak jak wy! – Machnął ręką w stronę synów. – Jeden studiuje prawo, drugi… – spojrzał na Arsena, który w milczeniu stał przy oknie i bawił się kieliszkiem – drugi też ma różne dziwne pomysły… Ale ja będę miał kolejnego dziedzica. – Podszedł do Sany i położył wielką łapę na jej brzuchu.

Gadar zorientował się, że stary Mahin musiał zacząć pić już znacznie wcześniej.

– Widzisz, Arsenie, nawet Faridon jest w stanie spłodzić potomka. Nawet Faridon! A ty? – Starszy Kohar nie reagował, wciąż wpatrzony w kieliszek. – Chociaż, kto wie, chłopcze, kto wie. Może jakaś dziwka wychowuje twojego bękarta, a ty nawet o tym nie wiesz. Albo wiesz i masz to w dupie, co?

Arsen odwrócił się powoli, spojrzał na Hagana. Ładunek nienawiści, jaki zmieścił w czarnych oczach, przeraził Gadara. Gospodarz też musiał poczuć się nieswojo, bo ponownie zwrócił się do młodszego z gości:

– To mów, co tam w stolicy? Co się mówi o tym szalonym powstaniu na północy? – Najwyraźniej jednak odpowiedź go nie interesowała, bo kontynuował monolog, niemal nie robiąc przerw na oddechy. – Wyobrażacie to sobie? Bandy dzikusów napadają na szlacheckie domy, wyrzynają, gwałcą, palą. Ich brudne łapska na ciałach naszych kobiet. Dzika, prymitywna, bezrozumna czerń zalewająca cudowne pałace, piękne ogrody, niszcząca biblioteki, teatry, fihalr… filham… flihamro… – Język jednak zaczął mu się wkrótce plątać.

Arsen patrzył na pijanego mężczyznę jak na wyjątkowo ciekawego insekta.

– Filharmonie, tak? To rzeczywiście dla Mahinów musi być straszną wizją – atak prostaków i upadek kultury.

Gadarowi wydało się, że jego serce na chwilę przestało bić. Kątem oka złowił przelotny uśmiech na twarzy Sany i serce ponownie ruszyło, szybko, jakby chciało nadrobić stracone uderzenia. Coś jednak wciąż tli się w tej dziewczynie. Do Hagana słowa Arsena chyba nie dotarły, bo zmarszczył tylko czoło, kołysząc się lekko w przód i w tył. Ale jego synowie poruszyli się niespokojnie, a krew spłynęła im z twarzy w jednej chwili, razem ze złośliwymi uśmieszkami. Tamas zbliżył się do Arsena, wycelował w niego palec.

– Jesteś gościem, Kohar, nie nadużywaj jednak praw gościnności. Szkoda by było…

Drzwi uchyliły się, skrzypienie przerwało Tamasowi w pół zdania. Niewolnica wsunęła się do środka, trzymając w ręce butelkę wina.

– Co tam przyniosłaś, dziewczyno? – Najstarszy Mahin odebrał jej butelkę, chwycił nowy kieliszek i nalał sobie po brzegi. Umoczył usta, przełknął. – No, lepsze! Może nawet nasz paniczyk ze stolicy będzie zadowolony.

Faridon patrzył na Samarkę, która nagle znalazła się na środku pokoju. Stała ze spuszczoną głową, starając się możliwie najmniej zwracać na siebie uwagę. Złapał ją za łokieć, przyciągnął do siebie. Szczupła, lekka dziewczyna wylądowała na jego kolanach, gwałtownym ruchem wtargnął ręką za jej bluzkę, ścisnął drobną pierś. Poddawała się pokornie, bezwolna, zesztywniała z przerażenia. Gadar spojrzał na Sanę – znowu obserwowała leżące na udach dłonie.

– Patrzysz na moją żonę, co? Zawsze ci się podobała, prawda, chłopcze? Nic dziwnego, to prawdziwa piękność. Ale mam dla ciebie dwie złe wiadomości. Po pierwsze, no właśnie, jest moją żoną. Teraz trochę straciła na atrakcyjności, przez ten brzuch. Ale to wciąż moja żona, więc prawo pierwszeństwa należy do mnie. A po drugie, paniczyku ze stolicy, Sana ma inne marzenia. – Gadar wychwycił skurcz paniki, który przebiegł przez twarz kobiety. – Tak, moja żona marzy o twoim bracie, Arsenie. Prawda, kochanie? Podoba ci się ten dziwkarz. To o nim myślisz, gdy cię pieprzę. To jego widzisz pod powiekami, gdy zamykasz oczy…

Gadar stał jak sparaliżowany. Prawie się przewrócił, gdy silne szarpnięcie za rękaw pociągnęło go w stronę drzwi.

– Chodź. – Głos brata był zachrypnięty, obcy.

Biegł korytarzem za Arsenem, który pędził obijając się o ściany. Wypadli na dziedziniec, uderzyło w nich rześkie, wieczorne powietrze. Arsen zatoczył się, położył rękę na brzuchu, zgiął w pół, jakby zbierało mu się na torsje.

– Co ci?

Starszy brat pokręcił głową, wyprostował się z trudem.

– Nic. Nienawidzę ich, nienawidzę. Nie wiem, po co tu przyjechałem, po co skorzystałem z zaproszenia. Czego się spodziewałem? Idiota… – Ostatnie słowo wyszeptał.

Wracali w ponurych nastrojach, każdy pogrążony we własnych myślach. Pół mili przed domem Arsen zatrzymał konia.

– Wracaj sam. Ja potrzebuję jeszcze trochę powietrza.

Gadar patrzył, jak brat pośpiesza wierzchowca i wkrótce znika za drzewami. Westchnął i ociężale ruszył w stronę domu.

***

Jadalnia była cicha i pusta. Nie spodziewano się powrotu braci tak wcześnie, mieli przecież zjeść kolację u Mahinów. Gadar przesunął dłonią po twarzy zmęczonym gestem i poszedł do kuchni. Tu też było pusto i cicho, ale za to jedzenia nie brakowało. Ukroił grubą kromkę chleba, posmarował masłem, nałożył plaster szynki. Znalazł nawet jakieś napoczęte wino. Usiadł przy stole, podparł ręką głowę i zaczął jeść, przeżuwając powoli.

– Gdzie Arsen?

Przymknął powieki. Nie teraz. Chciał być sam, coś zjeść, napić się, odpocząć. I nie rozmawiać z nikim.

– Gdzie Arsen? – Głos stał się bardziej natarczywy, a przed chłopakiem stanął Danil.

Gadar wskazał podbródkiem nieokreślony kierunek.

– Na zewnątrz. Chciał jeszcze trochę pojeździć.

Danil usiadł, napełnił sobie kieliszek.

– Nie powinniście byli tam jechać, mówiłem mu. Skończyło się jak zawsze, co?

– Nie wiem, jak kończy się zawsze, ale tym razem skończyło się źle.

Danil patrzył wyczekująco, lecz Gadar najwyraźniej nie miał nic do dodania. Stary nauczyciel zmusił się do uśmiechu i powiedział:

– Przynajmniej tym razem nikt nikogo nie postrzelił.

Gadar spojrzał na niego ze zdumieniem.

– Postrzelił? O czym ty mówisz?

Teraz to Danil sprawiał wrażenie zmieszanego i zaskoczonego.

– Nic ci nie pisał? Tak, to do niego podobne. Cztery czy pięć miesięcy temu, zaprosili go na polowanie. Pojechał, tak jak teraz, nie wiadomo po co. Uprosiłem tylko, żeby wziął ze sobą paru ludzi. Przywieźli go potem, zakrwawionego, z kulą w boku, na plecach. Tamas… Kajał się potem, że to wypadek, że niechcący, dowiadywali się o jego zdrowie codziennie. Może nawet im uwierzył, że to przypadkiem, czasem nie wiem, co mu po głowie chodzi. Ja też nie wierzę, że chcieli go zabić. Raczej dać mu nauczkę. Może ostrzec.

– Ostrzec przed czym?

– To był wypadek, Danilu, nie zawracaj chłopakowi głowy takim gadaniem. Już i tak ma o czym myśleć. – Arsen pojawił się w kuchni niezauważony. Chwycił jabłko, usiadł obok nauczyciela, nalał sobie wina. Mówił już zwyczajnie, spokojnie, pewnie. Ale oczy miał podkrążone, twarz bladą. – Zdaje się, że w bardzo krótkim czasie udało mi się zniszczyć to, o co ojciec dbał przez dwie dekady. Skłóciłem się z Mahinami ostatecznie i nieodwołalnie.

– Są odrażający. Trudno, żeby było inaczej.

Arsen spojrzał na brata z roztargnieniem.

– Ojcu jakoś się udawało.

***

Faridon Mahin złapał zamykające się przed nim drzwi.

­– Wybacz – szepnął. – Wybacz.

Nie walczył, nie miał takiego zamiaru. Serce ścisnęło mu się z bólu, gdy zauważył, jak blada i zmęczona jest jego żona. Puściła drzwi i stanęła na środku sypialni. Wszedł za nią, niepewny i zagubiony.

– Przepraszam. Nie chcę taki być. Wiesz o tym. Postaram się lepiej nad sobą panować. Tamas… Nie chcę taki być – powtórzył cicho, wbił wzrok w podłogę i z niedowierzaniem pokręcił głową. – Uwielbiam cię, Sano. Nie chcę, byś była nieszczęśliwa, zwłaszcza przeze mnie.

Mówił szczerze. Mówił tak cholernie szczerze.

Sana otworzyła szafę, zniknęła za skrzydłem jej drzwi. Po chwili wyłoniła się w długiej, bladobłękitnej nocnej koszuli. Faridon poczuł, jak wilgotnieją mu oczy. Była taka piękna, a on kochał ją tak, że aż bolało. Musiał się zmienić, musiał.

Usiadła na skraju łóżka, wciąż milcząca.

– Prześpię się tutaj. – Wskazał na przestronny fotel. – Chciałbym uniknąć gderania ojca, więc wolałbym spędzić noc we własnej sypialni. – Uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał. – Nie dotknę cię, jeśli tego nie zechcesz.

– Nie chcę. – Głos jej drżał. Wciąż się go bała.

– Dobrze.

Sztywno skinęła głową, a potem położyła się na łóżku. Faridon pogasił świece i zajął miejsce w fotelu. Pogrążył się w ciszy, patrząc na ciemny kontur sylwetki żony. Zasnął wkrótce po północy.

 

Ocknął się bladym świtem. Sana wciąż spała, z lekko rozchylonymi ustami. Powiększony brzuch wyraźnie rysował się pod kołdrą. Podszedł do łóżka. Koszula na jej ciele przekrzywiła się, odsłaniając obojczyk. Spojrzał na twarz żony. Mógłby przysiąc, że maluje się na niej wyraz cielęcego rozanielenia. Ciekawe, o czym śni? Albo… O kim?

O kim? Przecież wiedział. Nagle poczuł gniew. Walczył z nim przez chwilę, ale szybko uznał, że nie ma takiej potrzeby. W końcu dlaczego powinien? Był jej mężem, był mężczyzną. Nie mógł pozwolić, by jego żona myślała o innym. I do tego – czyżby wczoraj wieczorem ośmieliła się stawiać mu warunki? Zabroniła się tknąć? Gwałtownym ruchem ściągnął z niej kołdrę. Widok zadartej koszuli, odsłaniającej jasne udo, rozwścieczył go jeszcze bardziej. Zacisnął pięść na włosach kobiety i mocno szarpnął. Otworzyła oczy. Był pewien, że dostrzegł w nich jeszcze resztki sennej rozkoszy, szybko jednak zastąpionej przez strach. Skuliła się, widząc go nad sobą. Dobrze. Bała się. Uniósł rękę, zacisnął dłoń w pięść… I spojrzał na jej brzuch.

– Masz szczęście, że jesteś w ciąży, dziwko – warknął.

Wyszedł z pokoju, dumny z własnej wspaniałomyślności.

 

***

– Zostawiliśmy tam wczoraj Sanę i tę dziewczynę.

Arsen pokiwał głową. Bracia przeciskali się pomiędzy straganami, zaduch powoli stawał się nieznośny. Gadar koniecznie chciał wybrać się w dzień targowy do miasta, bo ubzdurał sobie, że na takich niewielkich bazarach można znaleźć rzadkie książki, i to jeszcze w dobrych cenach. Rzeczywistość okazała się rozczarowująca, ściskał teraz pod pachą mały tomik, kupiony właściwie tylko po to, by nie przyznać się do całkowitej porażki.

– Tak. I niech ci się nie wydaje, że dobrze mi z tym.

– Powinniśmy byli coś zrobić.

Arsen przystanął, odwrócił się do brata, położył mu rękę na ramieniu i spojrzał w oczy.

– Co?

– Nie wiem. – Gadar dawno nie czuł się tak bezradny. – Nie wiem.

Arsen ruszył ponownie.

– Właśnie. Zdaję sobie sprawę z tego, co o mnie myślisz. I przyznaję ci rację. Jednak po prostu często nie wiem, co zrobić. I nie robię nic, bo boję się konsekwencji. Nie dla mnie, ja sobie dam radę. Ale co stałoby się z tą Samarką, gdybyśmy zareagowali? Co stałoby się z Saną? One dodatkowo cierpiałyby za nasze… bohaterstwo.

Gadar w milczeniu szedł obok brata, osowiały i zrezygnowany. Głowa pękała mu od myśli. Nie tak miały wyglądać jego wakacje. To było pierwsze lato bez ojca, który zmarł tuż przed wyjazdem młodego studenta do stolicy. Ojciec trzymał wszystko w ryzach, dyskretnie dyrygując majątkiem. Bracia nie przejmowali się specjalnie tym, co dzieje się w kulisach, korzystając z życia i pieniędzy. Majątkiem zarządzał teraz Arsen i wyglądało na to, że radzi sobie nieźle. Jednak porządki zapanowały odmienne. Nagle wszystko znalazło się tak… na wierzchu. Jeszcze do tego ten bunt na północy, który sprawił, że cały kraj objęły podenerwowanie i dziwna ekscytacja.

A dodatkowo dochodziły nurtujące Gadara drobiazgi.

– Faridon mówił prawdę?

– Kiedy?

– Gdy wspominał, że Sana się w tobie podkochuje.

Arsen wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Widziałeś, jak ją traktuje. Raz czy dwa dałem jej do zrozumienia, że widzę, współczuję i nie podoba mi się to. Czy wystarczyło? Może i tak. A dla mnie to kolejna lekcja, że wtrącanie się jest niebezpieczne. To i siniaki, które pojawiły się na twarzy Sany niemal natychmiast po tym, jak w nagłym przypływie szlachetności postanowiłem ją pocieszyć.

Gadar popatrzył na ostry profil idącego obok brata, dyskretnie otaksował jego smukłą sylwetkę i ogarnęła go zazdrość. Nagle poczuł się niezręcznie w swoim chudym, piegowatym ciele i ze strzechą kasztanowych włosów o miedzianym połysku. Świat był niesprawiedliwy pod każdym względem.

– A to, o czym wspominał wczoraj Danil? Ten postrzał podczas polowania.

– To mógł być wypadek. Nie za bardzo mam ochotę rozmyślać na ten temat. Bo wtedy dochodzę do wniosku, że może Danil ma rację. Może to miała być nauczka. Albo ostrzeżenie.

– Nauczka za co? Ostrzeżenie przed czym?

Ale Arsen nie odpowiedział. Przystanął, wsłuchał się we wrzaski dochodzące z końca targowiska, gdzie na podwyższeniu stał ubrany w pstrokatą tunikę mężczyzna. Wykrzykiwał on krótkie, urywane zdania, a za jego plecami tłoczyło się kilkanaście osób, pilnowanych przez piątkę rozglądających się spode łbów drabów. Tęczowy wyciągnął właśnie ze zbitej gromadki Samarkę. Dziecięcy krzyk przebił się ponad inne dźwięki, zagłuszając zwykły harmider targowiska.

Gadar patrzył na wyrwaną ze stadka kobietę. Niespecjalnie znał się na rodzajach niewolników, zdawał sobie jednak sprawę, że za nią handlarz może otrzymać dobrą cenę. Była młoda, bardzo ładna, o długich, prostych włosach. Jasnorudych, nie białych, jak jej towarzyszy niedoli. I rzeczywiście – tłum pod podwyższeniem wyraźnie się ożywił, a sądząc po reakcji pstrokatego mężczyzny licytacja szybko się rozkręciła. Dziewczyna wyglądała na oszołomioną, cały czas próbowała odwracać się za siebie, w stronę dziecięcego płaczu. Jeden z uzbrojonych zbirów niedbale powstrzymywał może czteroletniego chłopca, wyrywającego się do licytowanej kobiety.

Arsen obserwował to widowisko jak zahipnotyzowany; postąpił kilka kroków do przodu, jakby przyciągany tajemną siłą. Ale nie patrzył już na podium, tylko na szalejący pod nim, przekrzykujący się ofertami tłum. Nie zauważył, gdy chłopiec wyrwał się zbirowi i podbiegł do kobiety, gdy wściekły mężczyzna złapał go za ramię i brutalnie cisnął na deski. Nie patrzył, jak dziewczyna z dzikim wyciem rzuciła się w stronę sponiewieranego dziecka, a pstrokaty szarpnął ją za koszulę, oddzierając rękaw. Jak – wywołując narastający ryk gapiów – targał materiał dalej, odsłaniając piersi młodej niewolnicy. Zadziwiająco pełne piersi, kolejny po ciemniejszych włosach dowód na to, że kobieta nie była Samarką czystej krwi. Raczej owocem romansu któregoś z właścicieli z pociągającą niewolnicą. Czy też, co bardziej prawdopodobne – owocem gwałtu.

Arsen obserwował plecy licytujących, wychwytywał kolejne oferty.

– Siedemdziesiąt! – Rozległ się czyjś piskliwy z podekscytowania głos, a kolorowy handlarz oblizał wargi, rozglądając się wokół. Ale nikt już nie zamierzał podbić oferty, niedoszli kupcy machali z rezygnacją rękami, kręcili głowami, zerkając tęsknie na nagi biust zalanej łzami dziewczyny. Arsen odczekał jeszcze ułamek chwili, po czym zaklął i począł przeciskać się przez tłum.

– Siedemdziesiąt pięć! – krzyknął po drodze. Gadar ruszył za bratem.

Faridon Mahin odwrócił się powoli i wbił w zbliżającego się Kohara wzrok, w którym niedowierzanie szybko ustępowało miejsca furii.

– Osiemdziesiąt – wysyczał, unosząc rękę.

– Sto. – Arsen zareagował błyskawicznie. – I miejmy to, kurwa, już z głowy – dodał tak cicho, że usłyszał go tylko Gadar, który właśnie stanął u boku brata.

Na placu zrobiło się cicho. Nikt nie patrzył na podwyższenie, nikogo nie interesowali niewolnicy. Wszyscy spoglądali w kierunku Faridona, stojącego w postawie wściekłego, żądnego krwi byka oraz pozornie zupełnie ignorującego go Arsena. Czekano na ruch Mahina, ale najwyraźniej oferta konkurenta przekroczyła jego dzisiejsze możliwości. Faridon odetchnął kilka razy głęboko, dumnie uniósł głowę, zdusił płomienie w oczach i spokojnym, powolnym krokiem opuścił plac. Targowisko ponownie ożyło.

– Teraz ten chłopiec, szybko – warknął Arsen, a pstry handlarz, zginając się w ukłonach, wyciągnął na środek podwyższenia zasmarkanego czterolatka. Tłum zupełnie stracił zainteresowanie licytacją, małe dzieci nie miały dużej wartości. Chłopiec stał się własnością młodego Kohara po cenie wywoławczej dziesięciu skadów.

Arsen krytycznie popatrzył na nowy nabytek.

– Teraz pójdziemy się napić – rzucił w przestrzeń, a Gadar zgodził się bez szemrania.

 

Gdy wrócili do domu, w głowach wciąż im nieco szumiało. Danil wyszedł braciom na spotkanie.

– Zakładasz przedszkole? – spytał Arsena. – To powinieneś zacząć lepiej się prowadzić.

– Może od jutra. Pomyślę o tym, kiedy zrobi się chłodniej. Teraz muszę się wykąpać, upał robi się nie do wytrzymania. Aha, a wieczorem przyślij do mnie tę nową niewolnicę.

Wszedł do domu, po drodze rozpinając guziki kamizelki, nieświadom zaskoczonego i pełnego rozczarowania wzroku, którym odprowadzał go młodszy brat.

***

Gadar nie potrafił skupić się na lekturze. Po raz trzeci zaczynał czytać ten sam akapit i po raz trzeci konstatował, że nic z niego nie rozumie. Nie zszedł na kolację, wymawiając się bólem głowy. I chyba wykrakał, bo poczuł, że głowa rzeczywiście zaczyna mu dokuczać.

Energicznym ruchem zamknął książkę. Podszedł do okna. Na zewnątrz panowała już ciemność, ale daleko, w miejscu, gdzie znajdowały się budynki dla niewolników, płonęły małe, pomarańczowe ogniska. W ich świetle migotały drobne sylwetki, pojawiając się i znikając wraz z wystrzeliwującymi w górę płomieniami. Widok był nierzeczywisty, hipnotyzujący i Gadar mógłby tak stać i patrzyć, gdyby szybko nie przywołał się do porządku. To była ułuda, pozory radości, sielanki i wieczornego wytchnienia. On, Gadar Kohar, wiedział takie rzeczy doskonale. Jeśli niewolnicy tańczyli, śmiali się, pili, to tylko z desperacji, z bolesną świadomością, że wieczór może okazać się ich ostatnim. Wczoraj, przez chwilę, gdy pękał z dumy po tym, jak brat utarł nosa Faridonowi, miał nadzieję, ba, niemal pewność, że tu być może jest inaczej. Nadzieja jednak szybko pękła i przemieniła się w nicość, niczym bańka mydlana.

Zaczął kroczyć po pokoju, od okna do drzwi, od drzwi do okna i z powrotem. Przygryzał wargi, marszczył brwi, gestykulował w niemej dyskusji z samym sobą. Wreszcie podjął decyzję, rzucił wciąż trzymaną książką na łóżko i wyszedł na korytarz. Po chwili energicznie, głośno zapukał do drzwi sypialni brata. Nie było odzewu, nacisnął więc klamkę i wszedł do środka. Blade światło, które wraz z nim wtargnęło do pokoju z korytarza, ukazało wciąż zaścielone łóżko, leżącą na nim grzbietem do góry otwartą książkę, biurko zasłane papierzyskami, niedbale rzuconą na poręcz krzesła kamizelkę. Nie ulegało wątpliwości, że gospodarza nie było w środku.

Chłopak wycofał się skonfundowany. Chwilę stał, nie wiedząc, co począć, gdy zza rogu usłyszał szmer, a potem odgłos cicho zamykanych drzwi. Oczywiście, gabinet niemal sąsiadował z sypialnią Arsena. Baraszkować z niewolnicami nie trzeba było przecież w wygodnym łóżku. Ruszył zdecydowanym krokiem, by po chwili niemal zderzyć się z rudowłosą Samarką. Dziewczyna stała pod ścianą, szeroko otwartymi ze zdumienia oczami wpatrywała się w trzymany w dłoniach dokument. Musiała usłyszeć Gadara, bo podniosła wzrok, uchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć, a w końcu nieco wyciągnęła rękę. Kohar wziął od niej papier, przeczytał go błyskawicznie i poczuł, jak również jego oczy robią się coraz większe. Przeczytał dokument jeszcze raz, i jeszcze raz, wreszcie oddał go kobiecie, szepcząc:

– Jesteś wolna. I twój syn też.

Dziewczyna wyglądała, jakby ktoś za mocno trzepnął ją w głowę. Z trudem oderwała plecy od ściany; gdy wymijała Gadara, na chwilę ugięły się pod nią kolana. Ale w miarę, jak jej kroki oddalały się, stawały się coraz szybsze, coraz lżejsze. Tylko Gadar pozostał w miejscu z głupią miną.

Danil wyszedł z gabinetu. Drgnął wystraszony, gdy w półmroku kątem oka wychwycił skamieniałą sylwetkę Gadara. Zbliżył się do młodzieńca i parsknął śmiechem, widząc jego zdumioną twarz.

– Wiesz, chłopcze, on po prostu nie jest zbyt wylewny. Śpij dobrze, do jutra.

Gadar powoli podszedł do drzwi gabinetu. Położył dłoń na klamce, kilka razy głęboko odetchnął. Wahał się jednak odrobinę za długo. Z drugiej strony usłyszał dźwięk przekręcanego klucza. Poczekał jeszcze chwilę, zastanawiając się, co ze sobą począć, aż wreszcie, z pewną ulgą, wrócił do własnej sypialni.

***

Stał przy oknie, obserwując gasnące już ogniska, gdy z rozmyślań wyrwało go ciche pukanie. Nie zareagował, nie odezwał się, nie odwrócił. Nie dlatego, że nie chciał – po prostu nagle poczuł się ociężały, bezwolny… Nonsensowny. Pukanie powtórzyło się, nieco głośniej. Zebrał w sobie całą siłę woli, by wychrypieć:

– Wejdź.

Arsen wsunął się do sypialni brata niemal bezszelestnie. Gadar patrzył na jego odbicie w szybie, widział, jak tamten zamyka drzwi, opiera się o nie plecami, z zakłopotaniem przeczesuje włosy. A potem kieruje się ku łóżku i siada na nim z ciężkim westchnieniem.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – rzucił Gadar w stronę okna.

– Nie pytałeś. Nie było okazji.

Z gardła młodszego brata wyrwał się jakiś dziwny, szorstki, nieprzyjemny dźwięk. Zapewne śmiech.

– Nie było okazji? Było tysiąc okazji.

– Przesadzasz. Zresztą, błądzę po omacku. Wieczory spędzam w towarzystwie dokumentów, starając się wszystko skalkulować. Nie chcę zniszczyć tego, czego dokonał ojciec. Już zrujnowałem stosunki z najbliższymi sąsiadami, nie chciałbym jeszcze obrócić w pył naszego majątku…

– Ilu? – przerwał mu Gadar.

Arsen odchylił głowę, zaczął rozmasowywać sobie kark.

– Wszystkich.

– Kiedy?

– Niecałe pół roku temu.

– Ktoś odszedł?

– Dwoje. Para. Młode małżeństwo. Ale wrócili po kilku tygodniach.

Gadar zamachał rękami.

– Oczywiście, co mieli zrobić? Napiętnowani niewolnictwem, niewyobrażalni w innej roli. To też nasza wina.

Arsen przymknął powieki, położył się na zaścielonym łóżku brata.

– Masz rację. Ale mów inaczej.

Milczeli chwilę. Arsen sprawiał wrażenie, jakby zasnął, więc gdy z łóżka dobiegł jego spokojny, monotonny głos, Gadar drgnął spłoszony.

– Nie nadaję się do tego, nie tak, jak ojciec. On potrafił lawirować, unikać i okrucieństwa, i nadmiernych emocji. A my, braciszku, uciekaliśmy od trudnych pytań. Teraz zostałem z tym wszystkim na karku i nagle się okazuje, że sobie nie radzę. Nie radzę sobie z takimi sytuacjami jak wczoraj na targu, nie radzę z tymi historiami, które słyszę lub których się domyślam. Kto by pomyślał, prawda? – Uśmiechnął się cierpko. – To jest podłe, Gadarze, to, co robili nasi rodzice, dziadkowie… To, w czym wciąż tkwię ja. Nie wybrałem sobie tej roli. To jest podłe… Ale i tak zastanawiałem się wiele miesięcy. Czytam książki, broszury, które teraz ukazują się tuzinami, też te, które ze sobą przywiozłeś. I tak, mówią prawdę. Ale ja się boję tej gwałtowności, tej szybkości w zmianach, której żądają. Czym to się może skończyć? Najpierw jedni zaczną wyrzynać drugich, a potem ci drudzy pierwszych? Tak jak to było na północy? A może jednak damy się wyrżnąć w całości i nie będzie się komu mścić? Chyba że oni sami zaczną się nawzajem masakrować. Opcji jest wiele. A potem myślę – może jednak się da, a moje obawy są objawem paranoi i tchórzostwa. I natychmiast sobie przypominam Mahinów, i od razu wiem, że nie, nie jestem paranoikiem. Tchórzem, kto to wie.

Znowu przerwał na chwilę, otworzył oczy.

– Nasi przodkowie triumfalnie wdrapali się na bombę, na której wciąż siedzimy, a lont jest coraz krótszy. Ale większość z nas tego nie zauważa lub udaje, że nie zauważa. I w końcu wszyscy wylecimy w powietrze, bo będą bronić się zębami i pazurami.

Gadar nagle dostał objawienia.

– Tak jak Mahinowie. Dlatego cię zranili? Bo przestraszyli się tego, co robisz? I postanowili dać ci nauczkę? To nie był wypadek.

– Być może. Tak. Nie wiem. Nie chcę myśleć o Mahinach.

Arsen sprawiał wrażenie rozdrażnionego. Podłożył ręce pod głowę, rozpięty mankiet odsłonił nadgarstek; srebrny medalion zamigotał w świetle gazowej lampki.

– Myślę, że po tym, co zrobiłeś, ochrona nie jest ci potrzebna.

Arsen spojrzał na brata i wykrzywił wargi.

– Obawiam się, że bardzo się mylisz. Tam, na północy, ginęli nie tylko właściciele. Rebelia nie zastanawia się, kto zasłużył, kto nie. Nie pyta, nie rozważa, nie osądza. Masakruje. Zginęli wolni służący, zginęli nawet niektórzy domowi niewolnicy. Albo ci, którzy próbowali chronić swoich panów. Myślisz, że mnie by oszczędzono? Bardzo wątpliwe. – Uniósł rękę, przyjrzał się medalionowi. – A to… To założyłem, bo Danil mi kazał. Nie wierzę, by mogło mi pomóc, gdyby stało się naprawdę niebezpiecznie.

– Ale przecież wszyscy mówią, że Samarowie użyli swoich umiejętności. Że to głównie z tego powodu powstanie okazało się tak gwałtowne, tak skuteczne. Przynajmniej na samym początku.

– Wyjrzyj za okno, Gadarze. Gdyby chcieli nas teraz zarżnąć, zrobiliby to bez żadnych czarów-marów. Jasne, następnego dnia byłoby tu wojsko, jednak to marne pocieszenie, prawda? Ale dobrze, niech ci będzie. Noszę amulet matki nie tylko dlatego, że Danil się upierał. Przecież każę również malować znaki na murach. Bo siedzi mi z tyłu głowy – a co, jeśli? Chociaż, coraz mniej wierzę… Czytałem niedawno… Pożyczę ci tę broszurkę, bo jestem ciekaw, co o niej myślisz. Trudno tak nagle zupełnie zmienić punkt widzenia, jeśli od dzieciństwa wbijają ci do głowy odmienną wizję… Czytałem więc, że te dziwne moce Samarów nigdy nie były tak potężne, jak nam wmawiają. Nie wszyscy z nich też potrafią nimi władać, tylko wybrani. A teraz, po tylu pokoleniach, ta zawsze ułomna magia zdegenerowała się jeszcze bardziej. Wojsko musiało jakoś usprawiedliwić początkowe porażki na północy, wyprodukowało więc historyjki o walących się bez przyczyny murach, zawracających kulach, rozrywających się pozornie bez przyczyny ciałach. Tutaj, jak myślę, te opowieści dotarły jeszcze bardziej wyolbrzymione.

Gadar, ku własnemu zaskoczeniu, poczuł ukłucie rozczarowania.

– Przecież z jakiegoś powodu nasi przodkowie się ich obawiali. Ze strachu można zrobić różne straszne rzeczy.

Arsen uśmiechnął się kpiąco.

– Staram się rozważać wszystkie argumenty – dodał Gadar zakłopotanym tonem.

– Dobrze. Więc uważasz, że główną przyczyną nierównej wojny, która miała miejsce dwieście lat temu, był strach przed obdarzonymi niezwykłymi mocami krwiożerczymi Samarami?

– Nie twierdzę, że byli krwiożerczy…

– A małą Samarię przyłączono do naszego kraju tak sobie, o, przy okazji? No bo w końcu szkoda, by się marnowała bez mieszkańców. To teraz zmień proporcje. Moce są marne i ułomne, raczej mało niebezpieczne. Natomiast Samaria… Żyzna, prawda? Niewielka, fakt, ale ze swoimi bogactwami szybko okazała się najzamożniejszą prowincją. To też ma sens, prawda? Wcale nie mniejszy niż wersja oficjalnie obowiązująca. Myślę sobie – kontynuował – że gdyby mieli takie siły, to te nasze świecidełka na wiele by się nie zdały. Ale może się mylę? Co, jeśli czekają na naszą słabość, na poluzowanie więzów? Może rzeczywiście marzą tylko o tym, by rzucić się nam do gardeł?

Gadar prychnął.

– Traktujemy gorzej niż zwierzęta ludzi, którzy od co najmniej dwustu lat nie wyrządzili nam żadnej krzywdy. Nawet, jeśli kiedyś były jakieś powody, to za niepewne grzechy przodków cierpi już kolejne pokolenie. Takie historie jak ta wczorajsza, z targu, zdarzają się codziennie, wszędzie. Czym staliśmy się, Arsenie?

Starszy brat pokiwał głową.

– Tak. Czasem potrzebuję przypomnienia, że najprostsze odpowiedzi bywają najlepsze. Zmieniłeś się przez ostatni rok, ale ja również. Nie jestem jednak pewien, czy się z tego powodu cieszę… Wiesz, bo… – Arsen mówił coraz ciszej, słowa rwały się, z wyraźnym trudem wydostając się z gardła. W końcu mężczyzna zamilkł zupełnie. Gadar jeszcze chwilę czekał, przekonany, że brat zastanawia się, co powiedzieć. Ale gdy ujrzał, że pierś leżącego unosi się i opada rytmicznie, a rysy twarzy nagle złagodniały – jęknął i przewrócił oczami.

Świetnie. A gdzie on ma dzisiaj spać?

***

Kolejne dwa tygodnie minęły tak, jak wakacje na sielskiej wsi mijać powinny. Gadar dużo spał, dużo czytał, jadł również dużo i dobrze. Przypomniał sobie, jaką przyjemność sprawiały mu konne przejażdżki, wyruszał więc na nie codziennie. Czasem sam, czasem z bratem lub Danilem. Arsen sporo pracował, ślęcząc nad papierami w gabinecie. Ale majątek Koharów był – podobnie jak większość w okolicy – typowo rolniczy, więc Arsen spędzał równie wiele czasu poza murami dworu. Gadar starał się mu wówczas towarzyszyć, bo ponownie polubił przebywać w obecności brata.

A teraz jechali znad jeziora, z wciąż mokrymi włosami, w wilgotnych ubraniach lepiących się do ciał. Słońce chowało się już za niedalekim lasem, ale Arsen nie chciał jeszcze wracać. Puścili się galopem, Gadar poczuł, jak wiatr wyciska mu łzy z oczu. Popędził konia jeszcze bardziej, wyminął brata, zastanawiając się przelotnie, dlaczego tamten nagle zwolnił. Chyba usłyszał jego wołanie, jednak nie miał zamiaru się zatrzymywać. Dzisiaj on będzie szybszy. Gnał dalej, nie zważając na to, że przez łzy niewiele widzi, podekscytowany tym, że za plecami słyszał coraz głośniejszy tętent. Arsen najwyraźniej starał się go dogonić.

Drzewa, które cały czas miał po lewej stronie, nagle się skończyły. Gadar zdał sobie sprawę z tego, że musiał znaleźć się na ziemi Mahinów. Skraj lasu stanowił granicę. Szarpnął wodze, gwałtownie hamując, koń parsknął z irytacją. Chłopakowi zrobiło się głupio. Arsen dopadł do niego, zły i naburmuszony. Gadar uśmiechnął się niepewnie.

– No co? Nic się nie stało.

– Jedziemy stąd. Ostatnie, czego mi trzeba, to kolejna pyskówka z Mahinami.

Gadar posłusznie zawrócił konia, ale nagle to Arsen jakby skamieniał. Odwrócił głowę w stronę lasu, nasłuchiwał. Młodszy brat poszedł w jego ślady. Świst powietrza, trzask, krzyk, płacz. Sekwencja powtórzyła się drugi, trzeci raz. Gadar skierował konia w stronę drzew, ignorując ciche przekleństwo brata. Wystarczyło, że przejechał kilkanaście kroków, by odkryć źródło dźwięków.

Tamas Mahin, zlany potem, chwiejąc się na nogach, właśnie unosił rękę, z trudem, wyraźnie zmęczony. Widać było, że włożył w ten ruch resztki sił, upór i zawziętość. A potem energicznie opuścił ramię, nie zważając ani na krzyk, ani na kolejne krople krwi, które poszybowały w stronę jego twarzy. Uderzeń musiało być już dużo, bo oblicze Tamasa przypominało czerwoną maskę, a plecy klęczącego przed nim mężczyzny – posiekane mięso. Niewolnik był dość mocno zbudowany, na pewno silny, ale na ostatni cios zareagował już słabo – krótkim dreszczem, który przemknął przez jego ciało, być może cichym jękiem. Krzyczała za to kobieta, powstrzymywana przez inne niewolnice, odgrodzona od bitego mężczyzny i Mahina nieszczelnym kordonem kilku przybyłych wraz z Tamasem jeźdźców.

– Nie. – Arsen położył bratu rękę na ramieniu i Gadar dopiero wówczas poczuł smak krwi z przegryzionej wargi. – Jedźmy stąd.

Kobieta wyrwała się trzymającym ją niewolnicom i runęła w stronę Tamasa. Bez trudu przebiła się przez zaskoczonych mężczyzn, wyciągnęła ręce, zakrzywione palce kierując prosto w twarz młodego Mahina. Ale któryś ze strażników szybko odzyskał przytomność umysłu, chwycił ją za włosy, szarpnął. Wylądowała na ziemi, kopniak w brzuch uczynił ją zupełnie bezbronną.

Gadar wyrwał Tamasowi bicz z dłoni, począł go okładać, raz za razem, niezbyt celnie, chaotycznie, ale mocno. Obecni zamarli, nie mając pojęcia, co uczynić. Arsen skoczył na brata, przewrócił go, rozbroił. Chwycił za kołnierz, uniósł z ziemi i wyciągnął z kręgu zdumionych ludzi.

– Oszalałeś – syknął i pchnął chłopaka w stronę koni. – Zostań tam. – Przejechał dłonią po twarzy i Gadar zauważył, że palce brata drżą. A jego oczy… Nie, nie były wściekłe. Były przerażone.

Tamas popatrzył na nich i nagle się uśmiechnął. Wyjął zza pasa pistolet, spokojnie go załadował, podszedł do wychłostanego, ciężko oddychającego mężczyzny. Wyciągnął rękę i nacisnął spust. Białe włosy poczerwieniały, trup runął twarzą na ziemię. Powalona kobieta zaczęła wić się po trawie, wyjąc niemal bezgłośnie. Arsen zatoczył się w stronę brata, zwinął dłoń w pięść. Opamiętał się w ostatniej chwili, ręka nie dosięgła celu. Ty idioto! – Te słowa, wyrzucone spomiędzy pobladłych warg zabolały Gadara bardziej niż cios. Tamas wyciągnął z gromadki niewolników jakiegoś chłopaka, może piętnastoletniego. Podniósł leżący na ziemi bicz i znów zaczął uderzać, patrząc jednak bardziej na Koharów niż na czerwieniejącą koszulę dzieciaka.

– Przestań, Mahin. Pokazałeś już, co potrafisz. – Arsen postąpił krok do przodu.

Tamas odrzucił bicz.

– Nie, jeszcze nie. Twój brat, Kohar, obraził mnie. Żądam satysfakcji, paniczyku ze stolicy.

***

Tamas podał Arsenowi wypełniony winem kieliszek. Gość zawahał się, ale wziął naczynie. Próbował ignorować siedzącego pod oknem, obserwującego go z zaciekawieniem Faridona.

– Też bym wolał, żebyś to był ty. Wybacz, nie przyjmę jednak oferty. Problem z nią jest taki, że ty mógłbyś dać mi radę. Gadar, hm… Sam wiesz.

– On nie potrafi walczyć, nigdy nie potrafił. Będziesz się pojedynkował z chłopcem, który ledwie utrzyma szablę. Jaką z tego możesz mieć satysfakcję?

Tamas uśmiechnął się i przekrzywił głowę.

– Poważnie pytasz? Zabiję go, o, taką. Ciebie nie udało mi się zastrzelić, zadowolę się twoim bratem.

Arsen poczuł w żołądku bryłę lodu. Tamas odstawił wino na stół, zbliżył się do Kohara jeszcze bardziej.

– Ale i na ciebie przyjdzie pora.

Mocne szarpnięcie za włosy było tak niespodziewane, że Arsen krzyknął. Upuszczony kieliszek z głośnym brzękiem rozbił się na podłodze.

– Na razie jednak popatrzę, jak składasz brata do grobu. A teraz się wynoś.

***

Danil oparł dłonie o futrynę okna i spoglądał w dół, na dziedziniec. Arsen zeskoczył ze spienionego konia, podbiegł do Gadara, który miał pecha wyjść mu na spotkanie. Starszy Kohar krzyknął coś w stronę stajennego, który skinął głową i pośpieszył do dworu, by zaraz wrócić, trzymając w ręce dwie szable. Podał je Arsenowi, ten jedną z nich rzucił bratu. Chłopak próbował złapać broń, upadła jednak na ziemię. Danil bardziej domyślił się niż zauważył, że przez twarz Arsena przebiegł pełen zdegustowania skurcz.

Stanęli naprzeciw siebie. Młodszy z braci w wyuczonej pozycji, mimo to niezgrabny; starszy niedbale, z szablą opuszczoną wzdłuż nogi. Atak Gadara był pełen zaangażowania, ale wystarczyły dwa ledwo zauważalne gesty rywala, by jego broń ponownie znalazła się na ziemi. Arsen odstąpił, czekając na kolejną rundę. Tym razem natarcie było nawet gwałtowniejsze, jednak jeszcze mniej skuteczne. Atakowany cofnął się o krok, Gadar przebiegł obok i wyprężył się, gdy poczuł na plecach uderzenie płazem szabli. Odwrócił czerwoną z wściekłości i upokorzenia twarz, po raz kolejny rzucając się na brata. Stanął raptownie, omal nie nadziewając się szyją na wyciągnięte ostrze. Arsen trwał chwilę bez ruchu, wreszcie uczynił krótki, szybki gest. Z podbródka przeciwnika zaczęła skapywać krew.

***

Arsen opadł na fotel. Kryształowy kieliszek zabrzęczał, gdy niebezpiecznie mocno uderzył o trzymaną w tej samej dłoni butelkę. Drzwi do salonu uchyliły się, ktoś cicho szedł po miękkim dywanie. Kohar westchnął z rezygnacją.

Danil usiadł naprzeciw.

– Nie jęcz. Wydawałoby się, że powinieneś wspierać brata, a nie odbierać mu resztę pewności siebie.

– Jest beznadziejny. Nie ma szans. Co za głupie prawo.

– Rozumiem, że spotkanie z Tamasem nie przyniosło rezultatów.

Arsen pokręcił głową. Chwycił butelkę, przechylił ją. Szyjka zaczęła uderzać o brzeg kieliszka, mężczyzna zaklął, gdy wino wylało mu się na koszulę i spodnie. Danil zerwał się z fotela, odebrał Koharowi szkło, nalał alkohol. Gdy oddawał kielich, wraz z nim objął dłonie przyjaciela.

– Spokój, chłopcze. Spokój. Mamy jeszcze kilka dni, wiele może się wydarzyć.

Arsen prychnął.

– Oczywiście, może świat się skończy. A wiesz, co jest najgorsze? Że on miał rację. Postąpił jak dureń, jestem na niego wściekły, ale miał rację. Mamy cały czas nic nie robić? Stać, milczeć i patrzyć?

Danil wyprostował się i podszedł do konsolki, by wziąć kieliszek dla siebie.

– Jest jeden sposób – powiedział przez ramię. – Nie wiem czy skuteczny, ale może warty spróbowania. Na pewno ryzykowny.

– Mów. Nie potrafię wyobrazić sobie niczego bardziej ryzykownego od walki mojego brata z Tamasem.

Danil skinął głową, podszedł do drzwi i wyjrzał na korytarz. Po chwili wprowadził do środka szczupłą, przygarbioną kobietę, Samarkę. Arsen zmarszczył brwi – znał ją, jedną z najstarszych byłych niewolnic. Ostatnio pomagała przy drobnych pracach w domu, najczęściej w kuchni.

Kobieta ukłoniła się z cichym sapnięciem.

– Tak? – zagaił Kohar, gdy milczenie stało się już ciężkie, a ani staruszka, ani Danil nie sprawiali wrażenia, że mają zamiar zacząć mówić.

– Podobno, panie, masz kłopoty.

Cisza.

– Mam.

Danil postanowił przejąć inicjatywę.

– Słyszałeś plotki, z północy. Wiem, co o tym myślisz, ale to przecież nie pierwsze wzmianki… O magicznych umiejętnościach Samarów. Wiadomo o nich od stuleci.

Arsen wzruszył ramionami.

– Nawet jeśli, to co z tego?  Podejrzewam, że Mahinowie obwieszeni są talizmanami. Nie ma do nich dostępu.

Kobieta drgnęła niespokojnie, jakby nagle się zawahała. A potem podjęła ostateczną decyzję i zaczęła mówić, szybko, zadziwiająco mocnym głosem:

– My nie mamy dostępu. Wasze amulety niestety okazały się skuteczne. Ale tylko wtedy, kiedy magia połączona jest z osobą. Z Samarami. Jeśli naczynie będzie inne, ofiara stanie się niemal bezbronna.

Arsen rozważał usłyszane słowa.

– Czyli… – zaczął niepewnie.

– Czyli jeśli Gadar pozwoli napełnić się mocą, będzie w stanie pokonać Tamasa. To oczywiście nieuczciwe – zakończył Danil, a Arsen przewrócił oczami.

– Kto potrafi to zrobić?

– Niewielu. Ja. – Satysfakcja w głosie kobiety była wyraźnie słyszalna. – Jednak panicz Gadar musi na jakiś czas pozbyć się chroniących go amuletów. Jeśli tego nie zrobi, nie będę mogła pomóc. I będzie musiał uważać. Nierozważnie wykorzystywane siły mogą zabić także naczynie. Zwłaszcza tak niedoświadczone.

Kohar podejrzliwie zmrużył powieki. Rozważał to, co usłyszał.

– Panie – kobieta ponownie skłoniła głowę – plotki się rozchodzą. Chcemy pomóc, też dla własnego dobra. Sprawiłeś, że poczuliśmy się jak ludzie, wbrew temu, czego oczekiwaliśmy od życia. Ale potrzebuję zaufania.

Arsen oparł czoło na dłoni, zasłonił oczy. Wyraźnie nie potrafił podjąć decyzji. Nauczyciel i Samarka patrzyli na niego wyczekująco.

– Arsen?

– Nie.

Danil nie zdołał ukryć zdziwienia.

– Nie? A jaki masz wybór?

Młody mężczyzna jednym łykiem dopił wino.

– Mam inny pomysł.

***

Dzień pojedynku okazał się ciemny i ponury. Koharowie i Danil jechali krytym powozem, nie odzywając się do siebie. Na miejscu, czyli niemal dokładnie tam, gdzie Tamas zastrzelił niewolnika i zażądał od Gadara satysfakcji, czekała już trójka Mahinów oraz bracia Degrasowie – kolejni, jeśli chodzi o odległość, sąsiedzi. Ci ostatni patrzyli na zatrzymujący się powóz ze zniecierpliwionymi minami, niezadowoleni ze straty czasu, jakim był udział w tym cyrku.

Ale prawo stanowiło jasno. Każdy szlachcic, który poczuł się obrażony, mógł zażądać pojedynku. Pięcioosobowa ława przysięgłych, złożona z przedstawicieli lokalnych władz oraz szlachty decydowała, czy jest on zasadny. Tutaj nie miano wątpliwości – Tamas został wychłostany na oczach swoich niewolników. Taką hańbę zmyć mogła tylko krew. O uczciwości pojedynków decydowali niezależni arbitrzy, niepowiązani z żadną ze stron. Dzisiaj ta rola przypadła Degrasom.

Tamas rozgrzewał się już, choć widać było, że nie przejmuje się zanadto nadchodzącą walką. Wymachiwał szablą leniwie, rozmawiając przy okazji z ojcem i bratem. Gadar zdjął kamizelkę, podał ją Danilowi. Wziął szablę od Arsena i sztywno odszedł na udeptany kawałek pola.

– Możemy zaczynać? – zapytał jeden z Degrasów. – Mamy kawał drogi z powrotem, a chcielibyśmy zdążyć przed nocą.

– Tak, zaczynajmy. – Tamas uśmiechnął się, a Gadar sztywno skinął głową.

Przyjęli pozycje. Szabla Gadara wyraźnie zadrżała, gdy chłopak zgiął łokieć i w geście powitania uniósł broń do twarzy. Hagan Mahin donośnie zarechotał.

Tamas zaatakował pierwszy. Uderzył od góry, celując w lewe ramię rywala. Natarcie było szybkie i silne, ale Kohar zdołał je zablokować, w ostatniej chwili zasłaniając się szablą. Siła ciosu ugięła pod nim kolana, jednak wytrzymał, a potem odskoczył do tyłu. Tamas nie tracił czasu – tym razem skierował ostrze w pierś Gadara, a gdy tamten zaczynał składać się do obrony – zmienił obrany kierunek, próbując uderzyć w biodro. Kohar błyskawicznie obniżył szablę, wykrzywiając nadgarstek pod niewygodnym kątem. I nie tylko osłonił biodro – zdołał jeszcze odepchnąć broń Mahina. Tamas przestał się uśmiechać, spojrzał na Gadara zaskoczony. Faridon ze zdumienia otworzył usta, nawet Degrasowie wyglądali na nieco mniej znudzonych.

– Brat udzielił ci kilku lekcji, co? Ale to nie wystar… – Tamas nie skończył zdania, bo Gadar ciął, prosto w policzek przeciwnika. Mahin nie zdążył ustawić zasłony, desperacko odchylił się do tyłu. Zimny metal dosięgnął jego twarzy, rozorana skóra wypluła z siebie lepką, gęstą czerwień.

– Ty gówniarzu! – wrzasnął Tamas, rzucając się na rywala w napadzie furii. Gadar stał, spokojnie czekając. Sparował cios, drugi, trzeci. A potem, jakby od niechcenia, wyprowadził ripostę. Krótką, oszczędną, ledwo zauważalną. Delikatny atak od góry. Gadar cofnął się dwa kroki, z zainteresowaniem patrząc na wciąż stojącego przeciwnika. Ale zaraz na czole tamtego pojawił się strumyczek krwi, który spływał powoli, prosto, na nos. Tamas zezował, z niedowierzaniem zerkając na czerwoną strużkę, a potem bez życia runął w pył.

– Chodź, Gadar, wygrałeś. Wracamy. – Arsen nie pozwolił wybrzmieć ciszy. – Panowie Degrasowie też się śpieszą.

Ale Degrasowie akurat teraz nie wyglądali na specjalnie zniecierpliwionych. Rezultat pojedynku także dla nich okazał się niespodzianką, gapili się więc na martwe ciało z niemądrymi minami.

Hagan ryknął. Arsen popatrzył na niego przelotnie, bez współczucia. Zmarszczył brwi, jakby nad czymś się zastanawiał, po czym wykrzywił usta w złośliwym grymasie. Trwał tak chwilę, obserwując zrozpaczonego ojca, a w końcu lekko szarpnął głową, uczynił krótki gest dłonią. Stary Mahin ruszył biegiem, z obłędem w oczach. Uniósł ostrze i wbił w nie wzrok, w którym strach mieszał się ze zdumieniem. Arsen krzyknął ostrzegawczo, ale jego brat jakby przewidział atak: odwrócił się leniwie, niedbałym gestem wyciągnął przed siebie rękę z szablą. Oczy Hagana zaszły mgłą, a gdy opadał na kolana, na ustach pojawiła mu się krwawa piana. Gadar wyciągnął szablę z trupa, ten opadł obok syna.

Tymczasem starszy Kohar przeniósł spojrzenie na Faridona. Ostatni z rodziny nerwowo przestępował z nogi na nogę, zaszokowany i przerażony. Wyglądał tak, jakby marzył tylko o ucieczce. Arsen przekrzywił głowę, obserwując go z zainteresowaniem. I znowu – lekki, niemal niezauważalny ruch głową – i nagle również Faridon wyciągnął szablę, z desperackim wrzaskiem ruszając na Gadara. Tym razem chłopak miał czas, by przyjąć pozycję. Gdy Mahin do niego dobiegł, zrobił unik w bok, a potem uderzył od góry, pod skosem, precyzyjnie w bark. Cięcie było tak głębokie, że osuwające się ciało Faridona wyrwało mu z dłoni szablę.

Degrasowie z otwartymi ustami patrzyli, jak Arsen potykając się podbiega do brata, chwyta go jedną ręką za łokieć, a drugą mocuje się z wciąż tkwiącą w ciele Mahina szablą.

– Chodź.

Gadar pozwolił poprowadzić się starszemu bratu. Na jego twarz wypływać zaczęło niedowierzanie. Posłusznie wszedł do powozu. Arsen usiadł obok niego, Danil naprzeciw.

– Widzieliście? – Niepewnie zapytał zwycięzca. – Widzieliście? – dodał już głośniej, podekscytowany.

– Tak. Świetnie się spisałeś.

Danil milczał, patrząc na starszego z braci. Pobudzony Gadar nie zauważył, że tamten zbladł, na twarz wystąpiły mu krople potu. Arsen zamknął oczy, odchylił głowę; przy każdym gwałtowniejszym szarpnięciu powozu przez twarz przebiegał mu bolesny skurcz. W końcu uspokoił się i łagodnie osunął na podłogę.

Danil wyjrzał przez okienko i wrzasnął do woźnicy:

– Szybko! Popędzaj konie!

Klęknął obok Arsena i ułożył jego głowę na kolanach. Szeptał uspokajająco do nieprzytomnego mężczyzny, nie zważając na to, że tamten go nie słyszy i zupełnie ignorował nerwowe, pełne niepokoju pytania Gadara. Zanim wpadli na dziedziniec, Kohar zaczął gorączkować i dostał drgawek. Danil otworzył drzwi powozu jeszcze podczas jazdy, wyskoczył na plac, zadziwiająco zgrabnie jak na swój wiek. Stara Samarka już biegła w ich stronę, u jej boku ciężkie, długie kroki stawiał mocno zbudowany były niewolnik. Mężczyzna szeroko otworzył drzwi pojazdu, zajrzał w głąb, uniósł bezwładne ciało Kohara. Samarka z niepokojem przyjrzała się bladej twarzy młodego człowieka, potem przeniosła pytający wzrok na Danila.

– Zabił wszystkich. Całą trójkę. Zmusił ich…

Oczy kobiety zrobiły się wielkie.

– Oszalał.

Gadar, który właśnie wychodził z powozu, na chwilę zapomniał oddychać. Tak, zabił wszystkich, całą trójkę. On, Gadar. Dlaczego więc wszyscy patrzyli na Arsena?!

Chwilę stał na dziedzińcu osamotniony, bo pozostali zniknęli już za drzwiami dworu. Otrząsnął się wreszcie i popędził za nimi. Wpadł do sypialni brata, gdy Danil z pomocą Samara zdejmował z nieprzytomnego koszulę, a kobieta układała na stoliku przy łóżku jakieś liście, małe fiolki, wysuszone owoce. Gadar czuł się zagubiony. Skupił wzrok na gorączkującym i zdał sobie sprawę, że coś mu nie pasuje. Postąpił krok do przodu, złapał nadgarstek Arsena.

– Gdzie medalion? – krzyknął histerycznie. – Co robicie?! Zostawcie…

Danil chwycił go za ramiona, odepchnął delikatnie. Samarka patrzyła przekrzywiając głowę.

– Zrobił to, by cię ocalić, paniczu. Przesadził, nawet kogoś doświadczonego taki wysiłek mógłby powalić. A on nie miał pojęcia, czym się posługiwał. Spróbuję go uratować, ale potrzebuję dostępu. Amulet przez kilka dni nie wróci, inaczej twój brat umrze na pewno.

– Wyjdź. Zaufaj mi – szepnął Danil i wypchnął chłopaka na korytarz.

Gadar stał przed drzwiami, które zamknięto mu przed nosem. Poczuł w oczach łzy. Nie miał pojęcia, które z szalejących w nim teraz uczuć dominowało. Strach o brata, zazdrość czy rozczarowanie? Tuż po pojedynku czuł się triumfatorem, był z siebie tak dumny, a wszystko okazało się mistyfikacją.

Zdusił wyrywający się z piersi krzyk i rąbnął pięścią o ścianę.

***

W pokoju panował mrok. Arsen otworzył oczy i wsłuchał się w dobiegające zza okna, ledwo słyszalne śpiewy. Ostrożnie odwrócił głowę i uśmiechnął się. W fotelu obok półleżał Danil, z głową odchyloną na oparcie, gazetą na kolanach. Spał, a sen miał twardy, nie będzie więc marudził.

Kohar uniósł się nieco i zagryzł wargę, dusząc jęk bólu. Powoli przesunął się na skraj łóżka, opuścił nogi na podłogę. Chwilę zbierał się w sobie, by wstać; chwycił nocny stolik, podciągnął ciało do góry. Zakręciło mu się w głowie. Znowu. Podszedł do okna, łapiąc za stojące po drodze meble; wreszcie dotarł do celu, wychylił się, opierając o parapet.

Na zewnątrz palono ogniska, ludzie śpiewali. Daleko – dźwięki ledwie dochodziły do sypialni, a jasne punkty rozświetlające ciemność przypominały rozdygotane kropki. Pod Arsenem ugięły się kolana; z irytacją stwierdził, że spacer przez pół pokoju wciąż jest ponad jego siły. Chciał się odwrócić, ale nagły zawrót głowy omal nie wywołał torsji. Mocniej chwycił parapet. Odległe ogniska zaczęły tańczyć i wirować mu przed oczami, razem z mikroskopijnymi ludzkimi sylwetkami, które splotły się w jakimś dzikim, pierwotnym pląsie. Muzyka narastała, aż stała się nieznośnym, rytmicznym, pulsującym w uszach łomotem.

Arsen krzyknął i opadł na podłogę.

– Wiesz, że jesteś idiotą? – Usłyszał, gdy Danil ułożył go z powrotem w łóżku i doprowadził do przytomności.

– To rodzinne. – Młody mężczyzna z wysiłkiem wzruszył ramionami i wskazał na leżącą na stoliku gazetę. – Co nowego?

– Nic ciekawego.

Arsen zerknął na nagłówki, widoczne w wątłym świetle gazowej lampki, i wyciągnął rękę.

– Poczytałbym sobie to nic.

Danil westchnął, chwycił gazetę.

– Znów zamieszki. Wojsko poradziło sobie tym razem sprawniej, ale małe bunty wybuchły w kilku miejscach.

Arsen pokiwał głową.

– To rzeczywiście nic ciekawego – stwierdził z przekąsem. – Jak Gadar?

– Już za nim tęsknisz? Wyrzuciłem go stąd przed godziną, jemu też należy się sen. Sana Mahin pytała o was.

Arsen poruszył się niespokojnie.

– Co u niej?

– Och, jest oczywiście załamana. – Danil parsknął nerwowym śmiechem, ale spojrzeniem umknął w bok. – Pochowała przecież męża, szwagra i teścia. Jednego dnia. A właściwie w godzinę. Niecałą. Szybko poszło. Potem wezwała budowniczych i zarządziła remont zamczyska Mahinów. Chociaż teraz pani Sany Mahin.

– To chyba dobrze ­– stwierdził Arsen, ale starszy mężczyzna nie odpowiedział, pokiwał tylko głową i zacisnął usta. – Czegoś mi nie mówisz?

Danil wstał, począł przechadzać się po pokoju.

– Wiele przeszła. Wiele można zrozumieć. Te miesiące upokorzenia, ból – mogły ją zmienić.

– Mów.

Danil zatrzymał się, wbił w przyjaciela niepewne spojrzenie.

– Sana jest już inna. Zgorzkniała, pełna żalu. I złości. Słyszałem tylko plotki. Jedna z niewolnic nie żyje. Jeszcze dwie przetrwały cudem. Na razie. A przecież też były tylko ofiarami Faridona, nie wybrały sobie losu. Ale Sana potrzebowała zemsty. Poszukała więc ujścia dla swej goryczy.

Arsen poczuł się nagle jeszcze bardziej zmęczony. Przymknął powieki, zacisnął palce na pościeli.

– Ocaliłeś brata. Zresztą, może jeszcze wszystko wróci do normalności. – Głos Danila brzmiał, jakby dobiegał z daleka.

Arsen z trudem pokiwał głową.

Tak. Na pewno.

 

 

Koniec

Komentarze

Klimat trochę jak z Południa Stanów Zjednoczonych, z czasów, kiedy panowało tam niewolnictwo. Czytało się nieźle, bo Zamiana jest napisana całkiem porządnie, ale przyjęłam opowieść bez specjalnych emocji. Może dlatego, że tkwiło we mnie przekonanie, że ci lepsi najpewniej poradzą sobie z tymi niedobrymi.

Fantastyka zasygnalizowana i choć w odpowiednim momencie wykorzystana, to zdała mi się podana w formie, rzekłabym, szczątkowej. Ot, jest jej tyle, żeby nie można się było przyczepić, że prawie jej nie ma.  

 

Gadar po­czuł, że coś ści­ska go za gar­dło… – Raczej: Gadar po­czuł, że coś ści­ska go w gardle  

Lub: Gadar po­czuł ucisk w gardle  

 

ale szyb­ko za­tę­sk­nił do przy­tul­ne­go, choć roz­le­głe­go dworu Ko­ha­rów. – Czy przytulność kłóci się z rozległością?

 

Oj­ciec trzy­mał wszyst­ko w ry­zach, dys­kret­nie dy­ry­gu­jąc ma­jąt­kiem. – Dlaczego, skoro był właścicielem majątku, zarządzał nim dyskretnie?

 

– Za­kła­dasz przed­szko­le? – spy­tał Ar­se­na. – Czy w opisywanym świecie znano przedszkola?

 

za­my­ka drzwi, opie­ra się o nie ple­ca­mi, za­kło­po­ta­nym ge­stem prze­cze­su­je włosy. – Co wprawiło gest w zakłopotanie?

Może: …za­my­ka drzwi, opie­ra się o nie ple­ca­mi, z za­kło­po­ta­niem prze­cze­su­je włosy.

 

– Mo­że­my za­czy­nać? –za­py­tał jeden z De­gra­sów. – Brak spacji po półpauzie.

 

Tym razem chło­pak miał chwi­lę czasu, by przy­jąć po­zy­cję. – Ocho! Bój się bogów!

Proponuje: Tym razem chło­pak miał chwi­lę, by przy­jąć po­zy­cję. Lub: Tym razem chło­pak miał czas, by przy­jąć po­zy­cję.

 

Po­czuł, jak do oczu na­pły­wa­ją mu łzy, a na po­licz­ki wy­pły­wa ciem­ny ru­mie­niec. – Powtórzenie.

 

Potem we­zwa­ła bu­dow­lań­ców i za­rzą­dzi­ła re­mont za­mczy­ska Ma­hi­nów. – Raczej: Potem we­zwa­ła budowniczych i za­rzą­dzi­ła re­mont za­mczy­ska Ma­hi­nów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Uuu, bida!

Co prawda mam jakieś takie podskórne przekonanie, że to opowiadanie krokiem milowym w mojej karierze nie będzie, ale zawsze byłoby miło, gdyby ktoś zaprzeczył. ;)

Dzięki, Regulatorzy, że jednak przeczytałaś te 60 parę tysięcy znaków i za opinię. Poprawki przeczytałam, znaczną część z nich jak zwykle wprowadzę w wolniejszej chwili. A bogów się nie boję, nawet przez najkrótszą chwilę czasu. ;)

 

A w moich opowiadaniach zawsze ci dobrzy wygrywają z tymi złymi, chociaż zazwyczaj (jak i tutaj) zwycięstwo podszyte jest odrobiną goryczy. No i niemal zawsze magia jest śladowa – tu przynajmniej niezbędna (chyba).

Wiem, Ocho, że jesteś nieustraszona i szczucie bogami jest w Twoim przypadku stratą czasu tudzież marnowaniem chwili, która lepiej żeby trwała. ;)

A opowiadanie – no cóż, jego długość może nie zachęca do lektury, ale jestem przekonana, że czytelników będzie więcej.

Tylko zmęczeniem materiału mogę tłumaczyć swoje wczorajsze niedbalstwo – teraz się mityguję i klikam, ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Warto było przeczytać, tym bardziej że dobrze napisane i samo się czyta. Ocha, jesteś w formie. Nawet trochę zazdroszczę ;)

 

“– Noszę. Zawsze nosiłem, ze względu na jej pamięć. Ale przecież ty swój trzymałeś w pokoju, zamknięty w jakiejś szufladzie. Dlatego pytam. Co się stało, że postanowiłeś go wyjąć? Boisz się? Arsen wzruszył ramionami.”

Tu się chyba na przedostatnim zdaniu powinna zakończyć wypowiedź. Malusieńki drobiazg, ale sam własnoręcznie znalazłem :)

Chyba własnoocznie, Unfallu. Gratuluję! ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, Unfallu. Miło Cię tu widzieć. :)

Ten tekst ma już rok czy nawet więcej. Był pisany na konkurs “Dobro złem czyń” czy jakoś tak, zabrakło mu punktu na dostanie się do pokonkursowej antologii, więc zmieniłam zakończenie (bo tamto – ze względu na konkursowe kryteria – było słodziutkie) i ukazał się w “Silmarisie”.

 

(Przy okazji – bo brzydko o tym zapomniałam – dziękuję Tenszy i KPiachowi za błyskawiczną korektę, kiedy jej na gwałt potrzebowałam).

 

A w formie teraz nie jestem. Od pół roku nie jestem w stanie skończyć dwóch rozgrzebanych tekstów. Tak więc nie masz czego zazdrościć. ;)

Chyba gdzieś już to czytałam… ;-)

Ocho, a możesz zdradzić, gdzie dokładniej ten fragment zmieniłaś? Nie chce mi się czytać kolejny raz całości, a wypadałoby te nowe słowa obejrzeć.

Wbrew licznym innym odbiorcom – ja mam mocne skojarzenia z przedrewolucyjną Rosją. Młodszy brat wracający skądś tam z głową nabitą rewolucyjnymi ideami, jakiś narastający niepokój wśród ludu pracującego… Wypisz wymaluj Rosja na początku XX wieku.

Babska logika rządzi!

Finklo, dzięki za odwiedziny i punkcik. :)

 

Dodałam fragment po wizycie braci u Mahinów (chyba tak w 1/3 tekstu). Pamiętam uwagi, że moi źli to tacy źli, że hej. No tak, tacy źli że aż groteskowi – bo tacy też bywają. Ale postanowiłam “uczłowieczyć” jednego z nich, na zasadzie “uczłowieczenia” Amona Goetha w “Liście Schindlera” (bo – jeśli pamiętasz, ten przykład pojawił się w dyskusji). Rzeczywiście, Goeth w filmie zanim kogoś zastrzelił, to czasem wcześniej miło się uśmiechnął. Więc wykorzystałam. Chociaż teraz mi się wydaje, że przez to ten mój zły jest jeszcze bardziej groteskowo zły. ;)

 

 

Aha. Znalazłam i przeczytałam. Wydaje mi się, że to ciekawa zmiana. Bardziej czy mniej groteskowo, ale wzbogaca sylwetkę jednego z bohaterów.

A dyskusji nie zrozumiałam – nie oglądałam filmu.

Babska logika rządzi!

Wciąż dosyć dobrze pamiętam to opowiadanie :) Znowu przeczytałam je z przyjemnością. Napisane cudnie, a zmiany jak najbardziej na plus, choć wolałabym, żeby pokazać na żywo przemianę Sany (a nie tylko wspomnieć na końcu). Będę niedobra i nominuję :P

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Dzięki, Tenszo. :)

Pewnie masz rację z tą Saną. Tylko wiesz, to kolejny wątek, kolejne tysiące znaków… A ja i tak mam problem z opanowaniem objętości tekstu.

 

Będę niedobra i nominuję – och, ten fakt świadczy wyłącznie o Twojej niezmierzonej dobroci i szlachetności charakteru. ;)

 

 

Będę niedobra i nominuję – och, ten fakt świadczy wyłącznie o Twojej niezmierzonej dobroci i szlachetności charakteru. ;)

Zależy względem kogo :D Dokładam współlożanom roboty. Ale moim zdaniem tekst definitywnie zasługuje na uwagę. Dla mnie to jedno z lepszych twoich opowiadań i ciągle żałuje sama wiesz czego.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Ja też oczywiście żałuję. No ale trudno. :)

 

Dla mnie to jedno z lepszych twoich opowiadań – W tej opinii jednak chyba jesteś w mniejszości. Nie chcę tu oczywiście zniechęcać potencjalnych czytelników, ale sama mam wciąż dość mieszane uczucia w związku z tym tekstem, mimo że pisało mi się go świetnie. Oczywiście fakt, że jestem jego autorką pozbawia mnie najmniejszych nawet okruchów obiektywizmu. :)

 

I bardzo jestem ciekawa, kto posłał opowiadanie do biblioteki. I nawet nie skomentował! ;)

Sprawne i zajmujące. Pobrzmiewa rzeczywiście klimatem dawnej Rosji i tworzących się stanów, ale nie wywołuje nostalgii za wtedy,  cieszę  się że jestem tu i teraz bez dylematów tamtych czasów. Dziękuję za lekturę i wywołane reminiscencje.

Ha! Czyli nie jestem tak całkiem dziwaczna? ;-)

Babska logika rządzi!

Dziękuję, Wedo, że przeczytałaś i zostawiłaś komentarz. :)

 

Ha! Czyli nie jestem tak całkiem dziwaczna? ;-) –  Mnie chyba w ogóle interesuje taki moment, kiedy rewolucja jest w zarodku (oczywiście teoretycznie, nie w realu). To napięcie, konieczność zajęcia jakiegoś stanowiska. Sporo moich tekstów właśnie o takim momencie opowiada. Tutaj rzeczywiście jest silny wątek niewolnictwa, ale równie ważny (albo i ważniejszy, choć nie tak eksponowany) wątek zbliżającego się trzęsienia ziemi.

A dodawszy do tego to, co odpisałam na komentarz Regulatorów (że u mnie zazwyczaj dobrzy wygrywają ze złymi, chociaż ich zwycięstwo raczej nie bywa pełne) – to potwierdza to tylko moje podejrzenie, że w kółko piszę o tym samym. ;)

 

 

W tej opinii jednak chyba jesteś w mniejszości.

No co ja poradzę, że mi się tekst podoba. Przepraszam xD

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Solidny tekst z ciekawym konfliktem i świetnym klimatem. Nie mogłam przeczytać na raz, bo trudno mi ostatnio wygospodarować tyle czasu, co o tyle nie było fajne, że fabuła mnie wciągnęła i ciężko było przerywać, a o tyle fajne, że czułam się jak podczas lektury dobrej książki – pewnie znasz to uczucie, jak odkładasz książkę ale jej klimat cały czas jest z Tobą, bo jakimś kawałkiem siebie po prostu tam wsiąkłaś i siedzisz? No, to właśnie tak miałam :)

Nie wiem, czy tak miało być, ale od początku Arsen zdecydowanie bardziej mnie zaciekawił i wzbudził sympatię, niż Gadar, który wydał mi się dość stereotypowy. Jeśli chodzi o tyc złych, to rzeczywiście źli na wskroś ;) Co do próby uczłowieczenia Faridona mam mieszane odczucia, bo z jednej strony scena, w której to robisz, wyszła świetnie, a ostatnie zdanie to rewelacja, i rzeczywiście ta postać wydała mi się znacznie ciekawsza, to jednak potem czekałam aż jakoś to wykorzystasz i w sumie się zawiodłam, bo jedyne co w dalszej części tekstu miał zrobić Faridon to pojawić się na chwilę na licytacji i zginąć. Chodzi mi o to, że miałam taki dysonans i znak zapytania – po co akurat jemu poświęciłaś osobną scenę. No i dostałam odpowiedź, czytając komentarze ;)

Natomiast za największy atut opowiadania uważam to, jak przedstawiałaś napięcie pomiędzy bohaterami, dodatkowo podkreślane wiszącą w tle groźbą rewolucji, oraz to, jak pokazujesz emocje – w gestach, w wypowiedziach. Świetnie ci to wychodzi.

Dziękuję, Werweno. Bardzo mnie ucieszyła Twoja opinia. :)

Arsen też dla mnie jest tu bardziej centralną postacią. To w ogóle taki mój typ bohatera. Gadar miał być trochę stereotypowy, a właściwie – wzorcowy. Taki wzorzec młodego idealisty, który czasem za słabo stoi na ziemi i ma głowę pełną banałów.

Wątek postaci Faridona chętnie pociągnęłabym dalej, ale problem byłby taki sam jak z Saną, o czym pisałam już w odpowiedzi na komentarz Tenszy. Kolejne tysiące znaków. A ja mam problem z tym, by te znaki trzymać w ryzach. :)

 

Natomiast za największy atut opowiadania uważam to, jak przedstawiałaś napięcie pomiędzy bohaterami, dodatkowo podkreślane wiszącą w tle groźbą rewolucji, oraz to, jak pokazujesz emocje – w gestach, w wypowiedziach. Świetnie ci to wychodzi.

Nie masz pojęcia, jak mnie to ucieszyło. Bohaterowie i ich relacje są dla mnie w opowiadaniach zazwyczaj najważniejsze. Staram się to opisywać z pozycji widza danej sceny, ze zbliżeniem na detale. Fajnie, że niektórym się podoba. :)

Ja też chyba to skądś znam :) Choć jak widać skojarzenia z historią budzi różne (zależnie od czytelnika) i aż żałuję, że antropologiczna dyskusja o niewolnictwie sprowokowana tym tekstem w końcu przygasła, to uważam, że to kawałek solidnej literatury. Jest pomysł, jest ładny styl, a do tego są wielkie namiętności, więc jest co czytać :)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

żałuję, że antropologiczna dyskusja o niewolnictwie sprowokowana tym tekstem w końcu przygasła

A mnie się wydawało, że tej dyskusji to już wszyscy mieli dość. ;)

 

Dziękuję, Mirabell.

Dobrej dyskusji nigdy dość. ;-)

Babska logika rządzi!

O to, to :)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Ocho, przepraszam, ale będzie marudzenie. Przeczytałam na raty i – przyznam – z pewnym trudem. Nie wciągnęło mnie, a miejscami niestety wręcz nudziło. Filozoficzne rozważania o niewolnictwie już były wałkowane w różnych konfiguracjach wiele razy i nie znalazłam w nich nic nowego. Sceneria nie wydaje mi się mieć żadnych cech charakterystycznych – ot, akcja tego opowiadania mogłaby się dziać dosłownie wszędzie. Nie zdołałam polubić Gadara, a wręcz w swojej chłopięcej naiwności i niewinności dość mocno mnie irytował. Arsen był ciekawszy, choć przyznam, że jego imię z jakiegoś powodu bawiło mnie przez cały tekst ;) Trzej Mahinowie mi się mylili i miejscami nie wiedziałam, który jest który. Ogólnie fabuła, włącznie z twistem, mnie nie poruszyła. Po prostu coś tu między mną a tekstem nie zagrało… Technicznie, jak widzisz, nic nie wpadło mi w oko ;) Klikałabym Bibliotekę, bo w tekście wszystko jest na swoim miejscu, ale brakuje mi tego czegoś.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Joseheim, proszę Cię, nie przepraszaj za to, że Ci się tekst nie spodobał. Naprawdę rozumiem, że niektórym mógł się nie spodobać i nie będę rwała z tego powodu włosów z głowy. ;)

Zresztą, tak zupełnie szczerze, gdy zobaczyłam Twój nick, to sobie pomyślałam – oho, dostanie mi się. Jakoś spodziewałam się tego, że nie będzie on Twoją bajką. Już was trochę poznałam. :)

Dla mnie to niezwykle wciągająca historia. Być może dlatego, że szorstkie relacje między braćmi z wielkim poświęceniem w tle to u mnie dość aktualny temat…

 

Bardzo dobrze przemyślane sylwetki Arsena i Gadara. Odpowiada mi fakt, że poznaję ich w drobnych sytuacjach życia codziennego:

Arsen – gestem odprawia chłopca stajennego, kroi ser na malutkie kawałki i robi szereg innych rzeczy, które uruchamiają u mnie lawinę domysłów.

Gadar – czyta “rozmyślania” Tenelego i czyni trochę niezręczności, które składają się na jego obraz.

Jest to dla mnie najprzystępniejszy sposób poznawania postaci – przez ich obserwację. Pozwalasz sama czytelnikowi wysuwać wnioski.

Postaci te są wierne sobie i postępują zgodnie ze swoimi charakterami. Arsen potrafi zachować zimną krew, chłodno kalkulować w krytycznych sytuacjach i nie okazywać emocji. Gadar jest głębszy, bardziej wrażliwy. Świetne duo.

 

Nie piszesz zbyt wyszukanym słownictwem, ale za to masz pewną cenną umiejętność zamykania głębokich treści albo wręcz całych historii w jednym prostym zdaniu. Moją uwagę zwróciły następujące fragmenty:

 

Pokonano ich, przed dwoma wiekami, właściwie na wszelki wypadek.

 

– Czytałem. Rzeczywiście, mocno nadęta książka.

 

– Nie powinniście byli tam jechać, mówiłem mu. Skończyło się jak zawsze, co?

– Nie wiem, jak kończy się zawsze, ale tym razem skończyło się źle.

 

(…) kochał ją tak, że aż bolało.

 

A tu się uśmiechnąłem:

– Chodź, Gadar, wygrałeś. Wracamy. – Arsen nie pozwolił wybrzmieć ciszy. – Panowie Degrasowie też się śpieszą.

 

Starasz uciec od czarno-białych postaci. Nie udało Ci się to w przypadku Tamasa (niestety), ale za to zabieg okazał się skuteczny (w moich oczach) w przypadku Faridona, któremu próbowałaś przypisać okazjonalnie dobre intencje.

 

Myślę, że tekst napisałaś to pod wpływem przeżyć, przemyśleń i chyba jakiejś weny, a nie dlatego, że postawiłaś sobie takie zadanie. Dlatego dzięki, że uraczyłaś mnie takim tekstem.

Nie przeszkadza mi oklepany temat – cena walki z niewolnictwem. Zasygnalizowałaś go delikatnie na początku, a potem konsekwentnie do niego wracałaś. Dlatego całość jest więc dla mnie niezwykle spójna. Nie czytałem wiele Twoich tekstów, ale w moich oczach to opowiadanie to wielki krok w Twojej karierze (której wybacz, nie śledzę).

Mam nadzieję, że nie wyszedł mi z tej recenzji jakiś hymn pochwalny, ale szczerze uważam, że zostawiłaś tu kawał dobrej literatury.

 

Dzień dobry, krajanie. :)

 

Mam nadzieję, że nie wyszedł mi z tej recenzji jakiś hymn pochwalny – ależ nie! Wyszła wyważona, konstruktywna, rzeczowa opinia. ;) Za którą bardzo dziękuję.

 

Bardzo się cieszę, że Ci się to opowiadanie podobało. A szczególnie cieszę się z kilku punktów:

 

masz pewną cenną umiejętność zamykania głębokich treści albo wręcz całych historii w jednym prostym zdaniu. – kilka osób mi już to kiedyś napisało i uważam to za duży komplement. Miło mi, że zwróciłeś na to uwagę.

 

Jest to dla mnie najprzystępniejszy sposób poznawania postaci – przez ich obserwację. Pozwalasz sama czytelnikowi wysuwać wnioski. – To kolejny punkt, na którym mi zależy. Dzięki. :)

 

to opowiadanie to wielki krok w Twojej karierze (której wybacz, nie śledzę). – Niestety, na razie nie bardzo jest co śledzić. ;(

 

Pozdrawiam!

Spodobały mi się imiona i sceneria (magia i niewolnictwo w czasach broni palnej), relacje między bohaterami i zarys ich codziennego życia (całkiem wciągająca “obyczajówka”). Pod tym względem opko wciągające, a warsztatowi nie mam nic do zarzucenia. Z tekstów do tej pory nominowanych w tym miesiącu, czytało mi się chyba najprzyjemniej.

 

Zamiana w tytule strasznie banalna, aż się prosiło, aby zastąpić ją w tytule więzami lub kajdanami i w ten sposób nawiązać do niewolnictwa, ewentualnie skupić się na zmianie i wrzucić do tytułu odniesienie do przemiany Sany Mahin (tak, żeby w tytule znalazła się i podmiana braci i przemiana damy). Niektórzy nie zwracają dużej uwagi na tytuły, ja lubię się przyczepić ;).

Tak zwana brzytwa Lema odcięłaby temu tekstowi uszy… i pewnie nie więcej, bo magia jest tu tylko warstwą fantastycznego lukru. W zupełności można byłoby zastąpić cały wątek nadnaturalnych mocy nauką capoeiry ;D.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dzięki, Nevazie, za umiarkowanie przyjazny komentarz. :)

 

Tytuł jest prosty, to prawda. Na swoje usprawiedliwienie napiszę tylko, że “zamiana” w zamierzeniu miała być podwójna: podmiana braci oraz zamiana na stanowisku oprawcy u Mahinów. I trudno mi sobie wyobrazić niebanalny tytuł z więzami lub kajdanami. ;)

 

Natomiast co do brzytwy Lema… Tu jednak nie mogę się do końca zgodzić. Capoeira jest sprytnym przykładem, muszę przyznać, ale zgodzę się z nim tylko częściowo. Sztuka walki, prawdziwa lub taka trochę udawana, nie stała się przyczyną zniewolenia. Tu magia – tak, użyto jej jako – zapewne – pretekst. Fantastyka jest w tle, to prawda, ale jakoś tam spaja fabułę. Jasne, dałoby się napisać podobny tekst bez niej, jednak, według mnie, zmiany musiałyby być istotne. Wiem co piszę – tu na stronie jest mój tekst z “elementem fantastycznym” dodawanym na chybcika, bo po jego skończeniu zorientowałam się, że fantastyki niet. No więc trzeba ją było szybko dopisać. ;)

Nie no, bez magii zakończenie byłoby inne. Przecież młodszy brat jednak nie umiał walczyć.

Babska logika rządzi!

O, właśnie! Dzięki, Finklo. :)

Czemu umiarkowanie? Wszystkie moje komentarze są przyjazne z natury ^ ^.

 

Od tej strony na zamianę nie spojrzałem i pewnie sam bym nie spojrzał :P.

 

Co do przyczyny zniewolenia, to zapomniałem też napisać, że bardzo mi się spodobał ten fragment:

Tak potężny, że stulecia temu stał się niemal niebezpieczny. Pokonano ich, przed dwoma wiekami, właściwie na wszelki wypadek.

Wydaje mi się bardzo realistyczny pod kątem prowadzenia polityki międzynarodowej : >

 

Podobnie jak Jose, nie dopatrzyłem się tu zbijającego z nóg porywu świeżości, ale nie mogę odmówić opowiadaniu innych walorów ;).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

nie dopatrzyłem się tu zbijającego z nóg porywu świeżości, ale nie mogę odmówić opowiadaniu innych walorów ;).

To się cieszę z tych innych walorów. Na świeżości, inaczej zwanej oryginalnością, postawiłam już krzyżyk. ;) Przynajmniej w swoich opowiadaniach.

Bardzo ochowy tekst :) Napisane bardzo ładnie. Fabuła niezbyt odkrywcza, ale jednocześnie mocno gra na emocjach, dzięki porządnie napisanym postaciom i osadzeniu ich w porządnie nakreślonej sytuacji. Fantastyki czepiać się nie będę, bo była, a to wystarczy. Finałowa scena dość satysfakcjonująca (miałem skojarzenie z pojedynkiem Altsina z “Sakiewki pełnej węży” Wegnera). Nie do końca przekonuje mnie to, co przeznaczyłaś dla Sany, trochę tak, jakbyś chciała dodać zakończeniu goryczy nieco na siłę. To znaczy nie jest to złe, ale gdyby czytelnik dostał ciąg dalszy i mógł zobaczyć konsekwencje jej przemiany. Przy takim urwaniu trochę uwiera.

Kurczę, jak ja nie znoszę tego słowa: porządnie. Porządnie napisane, porządnie skonstruowane postacie, porządnie nakreślona sytuacja… A ja bym tak chciała w przestworza!!! A przeznaczona mi cholerna, przyziemna porządność. ;)

Dzięki, Zygfrydzie. Nie spodziewałam się Ciebie tutaj, więc ta wizyta cieszy podwójnie. :)

A ja tam lubię porządność. Dla mnie to słowo znaczy, że autor się postarał, całość ma jakość i nie można się przyczepić.

Trochę żartowałam, Zygfrydzie. :) Ale w sumie nie do końca.

Nie mogę się zabrać za pisanie ostatnio, bo jakbym zupełnie straciła te kruszyny polotu, które miewałam. Nie potrafię zredagować książki, nie potrafię zredagować gotowego opowiadania, skończyć zaczętego. Zaczęłam kolejne i znowu wychodzi taka tym razem prawdziwa – toporna porządność. I nawet poskarżyć się nie mam gdzie.

To poskarżę się tutaj. :)

Jeśli Cię to pocieszy, to ja również męczę jeden tekst od miesięcy. W głowie dużo pomysłów, a chęci  i czasu na pisanie brak. 

Nie mam raczej w zwyczaju pocieszać się niepowodzeniami innych. Miejmy więc nadzieję, że oboje przełamiemy impas. :)

Żeby sobie ułatwić i tak już niełatwe życie, szarpnę się na swoistą bezczelność i wklepię pierwszy, wstawiony w Wiadomym Miejscu komentarz, lekko go tylko edytując i poprawiając. Wybacz.

 

Zmieniłbym tytuł, bo bardzo mocno spoileruje fina. Tekst napisany tak, że czyta się jednym tchem, a tematyka ciekawa. Drażni trochę sztampowość i przerysowanie postaci dobrzy są super dobrzy, wykształceni i w ogóle i w ogóle, natomiast źli to totalne ocenzurowanesyny, a przy tym prostaki i chamy. Bracia też sztampowi: Jeden piękny, silny, twardy, wojownik, z pozoru bawidamek i lekkoduch, a drugi to jego przeciwieństwo: przeintelektualizowana dupa bez żadnych walorów fizycznych. Do tego wszystkiego wmieszana między nich kobieta… Gotowa recepta na Harlequina.

 Na szczęście udało Ci się uniknąć rasowej “pisarskiej babszczyzny” i tekst nie jest kolejną telenowelą. A w każdym razie nie w pełnym wymiarze. Z drugiej jednak strony jest to historia pełna "moralnych truizmów", a właściwie wręcz frazesów, operujących na zgranych tematach – polityka, niewolnictwo, człowieczeństwo, równość – na które jednak brak naprawdę świeżego czy oryginalnego spojrzenia.

Suma sumarum jednak opowiadanie przeczytałem z przyjemnością i to na jeden haust, bo napisane ładnie, a historia, choć mało oryginalna, poprowadzona dobrze. Teraz jednak, po odświeżeniu tekstu, mam takie poczucie, że zakończenie – końcówka końcówki kończącej koniec – jest bardzo nijaka, że brakuje jakiegoś porządnego akcentu na koniec. Może gdyby uwydatnić – i to porządnie – zmiany, które zaszły w osobowości Sany i na tym poprzestać? Bez tego takiego trochę babcinego: “Wszystko się jakoś ułoży”.

Pamiętam też dyskusję o niewolnictwie i pewne związane z nią kontrowersję, ale nie będę już do tego wracał.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Uwaga, będę bardzo marudzić. Przepraszam.

 

Widzę modele stare jak świat – na przykład wybawmy babę niewolnicę z opresji i jej dziecko, my, szlachetni mężczyźni. Po prostu mnie to już nudzi, wręcz śmiertelnie. Gdyby dodać do tego coś nowego, nowy rodzaj niewolnictwa, nowe postawy, nowe dylematy, cokolwiek… A tu nic. Szlachetny rycerz bez skazy i dama w opałach w starodawnym stylu. Baby niewolnice, baby kurtyzany. Mężczyźni nie mniej stereotypowi. Nie chodzi mi o to, żeby baby wojowały mieczami. Po prostu tekst nie zapadnie mi w pamięć, jak wtręt historyczny. Świetnie napisane, wpisane w schematy tak dobrze, że mogłoby być kanonem. Ale ten tekst nie jest dla mnie. Nie mam pojęcia, jak go ocenić. No bo co z tego, że nie lubię takiej prozy, skoro jest w tym swoim rodzaju idealna? I co ja mam teraz uczynić? ;< Przyznaję szczerze, że mam nadzieję, iż Loża zdecyduje za mnie.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Cieniu – dzięki. Trochę chyba rozszerzyłeś ten komentarz. :) Wydaje mi się, że między “tematyka ciekawa” a “operujących na zgranych tematach – polityka, niewolnictwo, człowieczeństwo, równość – na które jednak brak naprawdę świeżego czy oryginalnego spojrzenia.” – jest pewna wewnętrzna sprzeczność. ;)

Lekko opadła mi szczęka, gdy przeczytałam, że końcówkę odebrałeś jako babcine “wszystko się jakoś ułoży”. Widocznie jednak dałam gdzieś jakiś pretekst ku temu, by można ją tak odebrać – więc nie będę się tu specjalnie bronić.

 

Heroino – Tobie również dziękuję. Zacząć odpowiedź mogę tak, jak zaczęłam w przypadku odpowiedzi na komentarz Joseheim – proszę, nie przepraszajcie mnie, że coś Wam się nie spodobało. Nie mam z tym problemu, więcej – nawet to rozumiem i przyjmuję do świadomości, że mogło się nie spodobać. Nie chcę wyjść na zarozumiałą, ale o ile w przypadku Jose zorientowałam się, że do gustu może jej nie przypaść niewolnicze pitu-pitu, to Tobie, Heroino, może nie bardzo leżeć m.in. to, jakie role przewidziałam tu dla kobiet. I masz rację. Mnie to tutaj nie przeszkadza, bo to mój tekst, tak mi tu pasowało, no i znam inne moje bohaterki. Wiem, że to u mnie ani maniera, ani wzorzec. Tak po prostu właśnie tu wyszło (chociaż nie, jest jeszcze inny tekst, w którym też taka stereotypowo niefajna rola przypadła bohaterce, i ten tekst z tego powodu na tyle mnie dręczy, że nigdzie go na razie nie wysłałam. I nie wiem, co z tym zrobić, bo z jednej strony ta rola mnie męczy, z drugiej – jest mi dla tego tekstu potrzebna. I jeszcze do tego – zdarza się w realnym świecie!!! I co? Cholera ;)). Ale – nie wykluczam, że gdyby to był tekst kogoś innego, to też by mnie to wkurzało. 

A maniery inne mam. Np. – właściwie w niemal co drugim moim tekście bohater, standardowo przystojny, młody i bogaty, jest otoczony ojcowskim uczuciem przez mężczyznę o pokolenie starszego, który jednak ojcem nie jest. Sama jestem ciekawa, co by na to powiedział jakiś psychoanalityk. ;)

Komentarz rozszerzyłem minimalnie. Głównie o “babcię” właśnie. I naprawdę nic nie poradzę, że mam wrażenie, iż tym fragmentem mocno buforujesz końcówkę. Natomiast co do wewnętrznej sprzeczności, to co stoi zgranym motywom być ciekawymi? Tudzież ciekawym motywom być zgranymi?^^

 

Odnośnie nie mojej sprawy, to jest roli kobiet w tym tekście, to naprawdę wydaje mi się przesadą, żeby w historii pokazanej na tle (w uproszczeniu) quasi-Ameryki mniej więcej quasi-osiemnastowiecznej jeżyć się o coś takiego. Może jest tu trochę romantycznego bzdetu w stylu rycerze i niewiasty w opałach, ale jak dla mnie “baba taka” i “baba inna” są po prostu autentyczne, przez co zyskują realia opowiadania i ono samo. Rola “bab” w tamtych (quasi)czasach była taka a nie inna i cokolwiek byśmy na ten temat nie myśleli, przedstawianie tego w inny sposób albo pomijanie bzdurnopolitycznie poprawnym milczeniem byłoby zwyczajnym gwałtem na tekście.

Ciekawe, czy właśnie rozpętałem burzę?

Swoją drogą, myślę, Naz, że pod pewnymi względami spodobałby Ci się serial “Black sails”.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dzięki, ocho, za ustosunkowanie się. Ulżyło mi. Natomiast jak zwykle ktoś, do kogo nie kieruję swoich słów, czepia się czegoś, czego nawet nie napisałam. Zawsze można stwierdzić: "nie zgadzam się", ale coś takiego, jak ty napisałeś, Cieniu, jest śmieszne. Niespecjalnie interesuje mnie czyjeś zdanie o jego niewłaściwym wyobrażeniu na temat mojego zdania. Przesadą to jest wytykanie np. inżynierowi, że rozprawia o kwestiach technicznych i podobnie jest z mówieniem filozofce doktoryzującej się z feminizmu, że zwraca niepotrzebnie uwagę na wtórne role kobiet i mężczyzn, których schemat subiektywnie ją nudzi, a perspekywicznie potrafi ocenić. Nie uprawiam tu polityki i zachowaj dla siebie jakąś "bzdurnopolityczność", bo jestem apolityczna, więc nie dorabiaj ideologii tam, gdzie jej nie ma. Nie wydaje mi się, byś przeczytał moją wypowiedź ze zrozumieniem, bo napisałam, że w schemat i autentyczność (wtręt historyczny) opowiadanie się wpisuje, i że nie chodzi o zaprzeczanie realiom. Ocha moją wypowiedź zrozumiała. Ty nie. Tyle z mojej strony.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Cieniu, chyba znowu zapomniałam, że jako autorka nie mogę żądać, by czytelnicy odgadywali moje intencje. W każdym razie moją intencją było, by odbiór zakończenia był dokładnie odwrotny do Twojego odbioru. Jednak rzeczywiście, zakończenie czytane wprost sugeruje to, co Ty odbierasz. Trudno w słowie pisanym czasem oddać ironię, najwyraźniej zrobiłam za mało, by była tutaj zawsze czytelna.

Czy udało mi się bardziej (bo całkowicie najwyraźniej nie), czy mniej – teraz nie wiem. Zależy, jak inni czytelnicy to zakończenie odebrali.

 

Pax! ;)

Oszko, tak sobie myślę, że wszystko może być kwestią czasu i perspektywy. Za pierwszym czytaniem nie miałem podobnego wrażenia, a teraz, przyznaję szczerze, większość tekstu po prostu sobie “odświeżałem”, w całości chapiąc tylko ostatek, od pojedynku licząc. I może teraz po prostu umknęło mi z kontekstu coś więcej, niż powinno? Tak czy inaczej w końcu zdecydowałem, co z Twoim opowiadaniem zrobić. I myślę, że to decyzja słuszna.

 

Naz, spokojnie, nie na wdechu.

Po pierwsze, rozmawiamy w wątku jakby nie spojrzeć publicznym, więc każdy ma prawo wyrażać swoje zdanie na poruszane tematy. Nie gryź więc.

Po drugie, mi zarzucasz czytanie bez zrozumienia – poniekąd słusznie – a tymczasem okazuje się, że mamy tutaj 1-1.

Nie uprawiam tu polityki i zachowaj dla siebie jakąś "bzdurnopolityczność", bo jestem apolityczna, więc nie dorabiaj ideologii tam, gdzie jej nie ma.

Skąd, na Boga, Buka i Bukę założenie, że moje słowa o poprawności politycznej tyczyły bezpośrednio Ciebie? Pisałem to w odniesieniu do poszanowania realiów, a kontekstem był mi wyłącznie tekst Ochy oraz trochę jej słowa (Wybacz, Oszko, że mówię o Tobie w trzeciej osobie) o innym opowiadaniu, w którym ma podobny problem z bohaterem kobiecym. Moim zdaniem niesłuszny, nawet jeżeli nieuzasadniony “otoczką”. Chyba, że sugerowałaś gdzieś w komentarzu zmiany bądź przemilczenia, o których bzdurności pisałem – jeśli tak, to przepraszam, faktycznie czytam bez zrozumienia.

Ale – i to po trzecie – nadal uważam, że jeżeli ktoś poświęca pi oko 2/3 komentarza na jedną (dla mnie na ten przykład zupełnie nieistotną) kwestię, niemal zupełnie ignorując przy tym wszystkie inne, skądinąd warte uwagi i, często, pochwały aspekty tekstu, i głównie przez pryzmat tego jednego motywu ocenia całość, w dodatku niemal negatywnie, to zwyczajnie się jeży.

Niemniej nie chciałem Cię zdenerwować, urazić lub – brońta ludziska – wchodzić Ci w kompetencje zawodowe (w każdym możliwym aspekcie tego stwierdzenia), więc przepraszam (choć bez ukłonów, bo one są takie… samcze, szowinistyczne i protekcjonalne :).

Co złego, biorę na klatę, ale słowo Oszki jest tutaj prawem, więc pax. Pax?

 

Co do inżynierów natomiast, to generalnie spoko ludkowie są, choć też znam jednego czy dwóch takich, z którymi nie da się pogadać o niczym innym niż “kwestie techniczne” – tych unikam jak rzeżączki.

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nadal nie rozumiesz mojego komentarza. I uważam za w złym guście krytykowanie kogoś za to, że zwrócił uwagę na to, co chciał oraz mówienie, że powinien zwrócić ją na coś innego. Napisałam o kwestii dla mnie najważniejszej – innowacyjności.

Czy ktoś tu nie jest spokojny? Brakuje jeszcze magicznego słowa bingo: dystans. Więcej dystansu, Naz. Kwestie, na które patrzysz, są nieistotne. Ja tak uważam, a ty się jeżysz. Nie marnuję już ani swojego czasu, ani uwagi autorki, by dalej reagować na twoje wmawianie mi czegoś, czego nie zrobiłam, nie uważam i nie napisałam. I pozostawiam to na pełnym luzie ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Ech… A sól mi w zupę, niech będzie, że masz ostatnie słowo.

Wybacz zamieszanie, Oszko.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Jak zwykle u Ciebie – rozbudowani bohaterowie uwikłani w całą sieć rozmaitych zależności. Tu ideologia, tam prowadzenie gospodarstwa, młodzieńcza miłość, więzy krwi, dojrzewająca rewolucja w tle… Może to i prawda, że ci źli są groteskowo źli, ale przynajmniej fechtują się w miarę przyzwoicie, co dało czytelnikom ciekawą walkę w końcówce.

Magii niezbyt wiele, ale wystarczyło.

Fabuła interesująca, choć toczy się raczej statecznie.

Napisane wiadomo, że przyzwoicie. A jeszcze po silmarisowej korekcie…

Byłam na tak, czyli.

PS. Dostałam swoje egzemplarze “Dobra złem”, zaczęłam czytać i niektóre teksty wydają mi się słabsze, płytsze niż Twój. Ale nie wiem, czy to Cię pocieszy, czy wkurzy.

Babska logika rządzi!

E no, silmarisowa korekta to były raptem dwa zdania. ;) Po wstępnej korekcie Tenszy i KPiacha już nie bardzo było co poprawiać.

 

Dzięki, Finklo. :)

 niektóre teksty wydają mi się słabsze, płytsze niż Twój. Ale nie wiem, czy to Cię pocieszy, czy wkurzy.

Teraz to już chyba ani jedno, ani drugie. Wiem, że moim tekstom brakuje tego, co Heroina nazwała innowacyjnością. Zdaje sobie sprawę, że zamknie to przede mną niektóre drzwi – być może tak było i tym razem. Ale ja z tym brakiem innowacyjności nie będę walczyć – bo dla mnie zdecydowanie ważniejsze w tekstach są inne rzeczy. No i pisanie traktuję jak hobby, więc ma sprawiać mi przyjemność, nie mękę.

 

A teraz cieszę się po prostu, że Tensza nie zostanie osamotniona ze swoim TAK-iem. ;)

Ocha, gratuluję piórka. W pełni zasłużone. Twoje opowiadanie trudno jest mi zapomnieć.

Z ciekawości przeczytałem. W sumie sprawnie napisana opowieść, ale wymagająca doszlifowania. Tradycyjnie niepotrzebny nadmiar przymiotników i tradycyjnie spora rozwlekłość narracji. Tekst w wielu miejscach po prostu się ciągnie. Pierwszy rozdział zdecydowanie do skrócenia, w kolejnych też przydałyby się cięcia. Rozwlekłość narracji spowodowała, że niespecjalnie mnie wciągnęła ta opowieść.

Niezłe, ale mogłoby być o wiele bardziej dynamiczne, a wtedy byłoby o niebo lepsze.

Pozdrówka.

Nimrodzie – bardzo dziękuję. :) Takie słowa podbudowują. Zapraszam też do innych moich tekstów, jeśli będziesz miał wolną chwilę.

 

Rogerze – Tobie również dziękuję za odwiedziny i komentarz.

Jakim cudem ominąłem to opowiadanie?! Nie ważne, już nadrabiam :)

Bardzo ładny i klimatyczny tekst. Faktycznie kojarzył mi się z lekko umagicznionym południem USA w przeddzień wojny secesyjnej. Czytało się płynnie, styl pasował do przedstawianych wydarzeń. Jedyny żal, to fakt, że nagle się urywa – ze zdziwieniem patrzałem na słowo “KONIEC”. Ale to chyba dobrze, nie? ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dziekuję, NoWhereMan. :)

 

Jedyny żal, to fakt, że nagle się urywa – ze zdziwieniem patrzałem na słowo “KONIEC”. Ale to chyba dobrze, nie? ;)

Hm, to zależy. Jeśli nagle się urywa, bo chciałoby się więcej, to dobrze. Ale z moimi tekstami często tak jest, że – według czytelników – urywa się w środku historii. To już gorzej. Tylko co poradzę, że lubię tak kończyć opowiadania – jedna historia się kończy, ale z wyraźną sugestią, że zaczyna się kolejna. ;)

Ocho, chyba po prostu musisz przemianować “opowiadania” na “rozdziały” i przestaną marudzić. :-)

Babska logika rządzi!

Powiem Tobie szczerze, Ocho, że ja nie wiem, do którego bym zaliczył ów mój żal. Z jednej strony historia pojedynku się zakończyła, tytułowa zamiana pojawiła się w tekście. Z drugiej – brak mi definitywnego zamknięcia, choćby między Arsenem a Saną. Jedna noga w kraju zadowolenia, druga w kraju niedosytu. Czuję się rozdarty, niczym złoczyńca poddany karze rozerwania końmi ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Finklo, czy przypadkiem w którymś z Twoich poradników nie ma rady, by unikać fragmentów? Muszę po prostu możliwie sprytnie manewrować. ;)

 

NoWhereManie, chciałabym odpisać coś błyskotliwego, ale nic mi nie przychodzi do głowy. Za cholerę, nic a nic. Myślę sobie teraz o możliwościach dalszych relacji Arsen-Sana i mogłyby być ciekawe, to fakt. :)

Ocho, toż ja o papierze piszę… :-)

Fragmentom dość biernie mówię “nie”.

Babska logika rządzi!

Ach, papier… (chwila refleksyjnego milczenia). No nic, może kiedyś się uda. :)

Ciekawe opowiadanie, przede wszystkim od strony narracji, rzeczywiście, jak już to ktoś zauważył, czyta się jak książkę. Padły porównania do świata Stanów z czasów niewolnictwa, czy nawet Rosji, ja takiego wrażenia nie miałem, wykreowałaś swój własny kawałek ziemi i ja to kupiłem.

Trochę rozczarował mnie Gadar, który siedział w stolicy, ale specjalnie polotu to nie ma, wręcz cechuje go pewna doza naiwności. Widać od razu, że to Arsen był twoim oczkiem w głowie i to wokół niego kreowałaś resztę postaci. Także finał pozostawił pewien niedosyt, chociaż sama historia i jej prowadzenie sugerowało, że będzie “żyli długo i szczęśliwie”. Działanie Sany trochę to rekompensuje, ale nie do końca.

Solidny tekst, wyrazisty świat, postacie i problemy. Podobało mi się, zacne czytadło, akurat na takie deszczowe popołudnie.

 

Dziękuję, Darconie. 

Jasne, Arsen był moim oczkiem w głowie. Natomiast Gadar miał być trochę naiwny. Młody idealista, który ma głowę nabitą czarno-białą wizją świata i potrzebą szybkich rozwiązań. Nie wszyscy niestety z tego wyrastają, ale jestem pewna, że jemu się uda. ;)

Wiesz, to pewnie przez to, że przyzwyczajony jestem do wprowadzania głównego bohatera jako pierwszego. Stąd moje większe wymagania odnośnie Gadara, wydawało mi się, że na początku opowiadania łapał wszystko całkiem dobrze, tylko później gdzieś to mu umknęło. Ale to już takie moje dzielenie włosa na czworo ;)

Właściwie to Gadar początkowo miał być głównym bohaterem. Ale Arsen, z biegiem historii, jakoś go z tej roli wypchnął. ;)

gdzie na podwyższeniu stał ubrany w pstrokatą tunikę mężczyzna. Wykrzykiwał on krótkie, urywane zdania

Jasnorudych, nie białych, jak jej towarzyszy niedoli.

I rzeczywiście – tłum pod podwyższeniem wyraźnie się ożywił,

Raz, że kiepsko to wygląda, a dwa – jeśli to nie było podwyższenie o głowę przewyższające zgromadzonych, to napisałbym: przy/przed.

 

Ochocho, pół roku zajęła mi podróż, ale w końcu dotarłem! :D Łapanki nie robiłem, bo stwierdziłem, że w tak “zasiedzianym” na forum tekście to już nie ma co, jednak to skupienie niezgrabności powyżej w dość krótkim fragmencie zmusiło mnie, wybacz. :p

Jest kilka rzeczy, które mi się podobały i kilka, na które pokręcę nosem. Początek to w moim odczuciu najsłabszy fragment opowiadania – tak stylistycznie, jak i fabularnie. Stylistycznie, ponieważ nie szczędzisz przymiotników, momentami gęsto pstrząc nimi tekst. Miejscami też oznajmiasz fakt istnienia jakiejś emocji wprost. W połączeniu z dość prostym językiem, balansuje to na granicy zachowania żelaznej zasady “show, don’t tell”, chociaż IMO jeszcze jej nie przekracza. Z tym że naczytałem się ostatnio Suskinda i McCarthy’ego, więc może jestem na to przeczulony.

Nawiązując do dyskusji, jaka ostatnimi czasy przetacza się przez forum – o tym, czy pisarz ma styl, czy nie ma. Abstrahując już od odpowiedzi na to pytanie, bo co kraj to obyczaj, co użytkownik to opinia, to nie da się zaprzeczyć, że tekst powinien być trzymany w ryzach konkretnego, upatrzonego stylu. I tutaj znowu nawiążę do tego nieszczęsnego wstępu – zaczynasz narracją, która przypominała mi teksty młodzieżowe. Niewyszukane słownictwo, taka trochę sielskość scenerii potęgowały to uczucie. I zabrakło mi z czasem spójności z kolejnymi partiami tekstu, zwłaszcza jeśli chodzi o sceny z Mahinami, które były brudne, brutalne i mocne (wypadły fenomenalnie!). Tutaj kolejny duży plus – w ogóle nie czuć tych 60 kilo, ale ta niekonsekwencja miejscami mnie raziła. Myślę, że sprawdziłabyś się i w młodzieżowym i w poważniejszym materiale, ale dwa na raz to nie tak. ;) Jeszcze wspomnę, że nawet jeśli nadużywałaś przymiotników za połową tekstu, to nie zwracałem uwagi, bo czytało się samo.

Postaci ciekawe, ale widzę tu miejsce do pobawienia się nimi, żeby wyszły z nadanej roli. Zwłaszcza Mahinowie wypadli dość jednowymiarowo. Arsen to cudownie złożona postać, która błyszczy chyba najjaśniej i niestety, pod koniec przyćmiewa Gadara, który w finale w ogóle się nie pojawia, ledwie zostaje wspomniany. Wątek pobytu w stolicy, choć muskany z początku, zostaje niewykorzystany, szkoda. Podobnie zresztą jak przemiana Sany, którą można by ciekawie pokazać. :<

W finale za dużo lukru. Ja tam lubię jak jest gorzko, a najlepiej słodko-gorzko. Tutaj dość, że udało się wygrać pojedynek, to jeszcze szczęśliwie zabito dwóch kolejnych, problematycznych oprychów, natomiast nie poniesiono za to adekwatnej ceny w postaci śmierci Arsena. Jestem daleki od satysfakcji.

Na sam koniec wątek fantastyczny. Przez lwią część historii tylko się o nim mówi, a gdy już się pojawia, to w sumie ciężko powiedzieć, że coś niesamowitego w ogóle się wydarzyło. Zbyt grubymi nićmi to poszyłaś – chociaż szanuję zanegowanie planu niewolnicy i wymyślenie alternatywy. Świetna kontrola nad fabułą. ;) W ogóle wątek Samarów zaciekawił mnie chyba najbardziej i myślę, że zasługuje na rozwinięcie. Może trochę bardziej fantastyczne?

Koniec elaboratu. Pozdrawiam!

Dzięki za rozbudowany komentarz! 

Nie będę dyskutować z zarzutami, bo zdaję sobie sprawę z tego, że temu tekstowi zarzucić wiele się da. Arsena za cholerę bym nie zabiła, za dużo żądasz. ;)

Ale finał był słodko-gorzki jednak, moim zdaniem. Znaczy sam finał-finał, kiedy się okazuje, że zmiana władzy u Mahinów w sumie nic nie dała. Tu się uprę jak oślica. ;)

Jeszcze raz wielkie dzięki i również pozdrawiam.

Przykro mi, ale nie rozumiem Cię, Ocho – ja z tych, co raczej mają tendencję do masowego mordowania postaci. :D Nic tak nie wprowadza dramatyzmu jak śmierć!

Finał-finał odebrałem tak, że Sana ogarnęła, że jej mąż spłodził parę bękartów z niewolnicami i chcąc się pozbyć wszelkich wspomnień o tym uroczym jegomościu, nowa pani na włościach postanowiła się przeprowadzić wymuszoną aborcję. Może to i brutalne, ale i świat brutalny stworzyłaś, a i umotywować takie działanie mi łatwo. Poza tym żeby poczuć gorycz finału, bohaterowie powinni stracić coś więcej niż szansę Sany na nawrócenie na bycie równie naiwną co przed ślubem.

Ci dobrzy to też ludzie, którzy umierają. Zachęcam do mordowania! ;D

Z Twoich opowiadań, które miałem przyjemność czytać, to podobało mi się najbardziej. Jest zrównoważone, kompletne. Wciągnęło od wzmianki o niewolnikach i z zainteresowaniem czytałem do końca. Pozytywnie zaskoczyło mnie to, że umieściłaś historię fantasy w realiach nowożytnych, nie średniowiecznych. Fantastyka oszczędna, ale nie sprawiła wrażenia wrzuconej na siłę. 

Zarzuty raczej drobne. Po pierwsze początek – kilka akapitów rozwodzisz się nad tym, że bracia jadą powozem. W ogóle całe to wprowadzenie przywodzi mi na myśl “Pana Tadeusza” :D Panicz wraca do domu. Poza tym takie sceny wydają mi się bardziej pasować do filmów, do tych początkowych sekwencji z wyświetlanymi nazwiskami twórców, aktorów itd.

Po drugie – było parę technicznych pierdół. 

Zawsze go podziwiał, odkąd pamiętał czuł, jakby wychowywał się w jego cieniu.

Zgubiony przecinek :P

Gadar patrzył na brata, na jego ciemne, ciskające gromy oczy, lekko drżącą dłoń, którą przejechał po rozczochranych włosach. Arsen nie zwykł tracić panowania nad sobą, więc ten wybuch był dość zaskakujący.

– Boisz się? – Zmiana tematu nastąpiła zupełnie niespodziewanie. Arsen wbił w brata zdumiony, nierozumiejący wzrok. – Pytam, czy się boisz. – Młodszy wskazał na nadgarstek gospodarza. Rozpięty mankiet odsłonił czarny rzemień, owinięty kilka razy tuż nad dłonią. Przymocowany do niego mały medalion kołysał się przy każdym ruchu.

– To pamiątka po matce, przecież wiesz. Ty swojego nie nosisz?

Gadar rozpiął najwyższy guzik koszuli i wyciągnął spod niej łańcuszek. Zwisał z niego identyczny medalion. Prosta, srebrna blaszka z wmontowanym zielonym oczkiem.

Czytałem ten fragment kilka razy i za każdym razem się gubię, kto co mówi, kto co wyciąga. Główny problem tkwi w tym akapicie “Boisz się?…” 

Cośtam jeszcze było, nic wielkiego, więc nie zapamiętałem. I drobna uwaga: mogłabyś poświęcić tę minutę czy dwie na ładne oddzielenie *** enterami i wypośrodkowanie. Wiem, że drobiazg, ale tekst wygląda wtedy bardziej profesjonalnie. Nie tylko ja zwracam na to uwagę ;)

Reszta rzeczy cacy. Mógłbym jeszcze ględzić o braku odkrywczości, ale tutaj mi nie przeszkadzał. Nie wszystko musi być “odkrywcze”, a zresztą uznanie czegoś za takowe zależy w dużej mierze od czytelnika. Choć na kolana nie rzuciło, “Zamiana” to dobrze napisana dobra historia. I w dodatku… ładna. Tak, wszystko wydaje mi się tutaj na swoim miejscu, więc oprócz tego, że jest ciekawie i fajnie, to jeszcze ładnie :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Dzięki, Fun. Przyznam, że gwiazdka przy tym tekście jest dla mnie takim zakończeniem, że musiałam ją wcześniej pominąć i teraz dopiero zauważyłam. :) 

Cieszę się, że Ci się podobało. Chociaż też trochę dziwi – co jak co, ale w przypadku tego tekstu się tego nie spodziewałam. :)

Przeczytałem. Podobało się. Zakończenie końca też.

Dziękuję. :)

Nowa Fantastyka