- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Kapłan Kolorowego Boga

Kapłan Kolorowego Boga

Dziękuję Lenah i Natanowi za wysiłek i porady podczas betowania.

Satysfakcjonującej lektury :)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy, śniąca

Oceny

Kapłan Kolorowego Boga

Nie miałem ciężkiego życia. Nie żyłem w biedzie, rodzice nie znęcali się nade mną. Z drugiej strony często ich nie widywałem, bo jedno spędzało większość tygodnia w biurze, a drugie tłukło się tirem po Europie. Wpadali od czasu do czasu w stanie histerycznej euforii, mającej zagłuszyć wyrzuty sumienia. Zamienili się rolami z dziadkami, którzy postanowili przejąć misję wychowawczą. Niestety nie nauczyli mnie, jak radzić sobie ze stratą. Zrozumiałem to, gdy zmarł dziadek.

Szukałem ukojenia w modlitwie. Babcia w każdą niedzielę zabierała mnie do kościoła, dlatego tam zwróciłem się w pierwszej kolejności, ale nie otrzymałem upragnionej ulgi. Może za słabo się modliłem, a moja wiara była kłamstwem, gdyż dwa miesiące później zostałem ukarany. Babcia również mnie opuściła.

Tego było za dużo. Dwoje najdroższych ludzi odeszło zbyt szybko, pozostawiając mnie samego, nieprzygotowanego do życia. Płakałem, a kiedy się uspokajałem, klęczałem i recytowałem modlitwy. Im dłużej to robiłem, tym większą frustrację czułem. Zdesperowany zwróciłem się do innego bóstwa. Wódka okazała się jeszcze gorsza, bo gdy przestawała działać, ból wracał wraz z wyrzutami sumienia. I długami. Dlatego, kiedy przypadkowo trafiłem na ogłoszenie w gazecie „Skup czarno-białych fotografii”, nieprzyjemnie łatwo przyszło mi podjęcie decyzji i zabranie dwóch kartonów starych zdjęć.

Pod wskazanym adresem znajdował się zakład fryzjerski. Wkomponowany w szereg wiekowych kamienic, został zapomniany przez miasto i Boga. Przywitały mnie popękane kafelki wprost z PRL-u, skórzane, obdarte fotele i młoda dziewczyna z burzą nastroszonych włosów na głowie. W tym miejscu czas się zatrzymał, bo i współczesny marketing nie był znany fryzjerce. Gapiła się na mnie jak na intruza, żuła ostentacyjnie gumę i nie odezwała się słowem, dopóki nie przerwałem milczenia:

– Ja w sprawie fotografii…

– Na zapleczu. Trzecie drzwi po prawej.

Spuściła głowę, wracając do jakiejś lektury. Chwyciłem mocniej reklamówki ze zdjęciami; minąłem zmatowiałe lustra oraz suszarki starsze ode mnie.

Zapukałem, ale odpowiedź nie nadeszła, więc zapominając o kulturze, wkroczyłem do środka. Mały pokoik przytłaczał ilością szaf i biblioteczek wypełnionych kartonami. Gdzieniegdzie wystawały kawałki papierów i od razu przyszło mi na myśl, że to fotografie. Spojrzałem na reklamówki – ile były warte moje?

– W czym mogę panu pomóc?

Pytanie było podszyte podejrzliwością i niechęcią. Jakbym zakłócił komuś pracę i jeszcze zamierzał go dręczyć. Pytającym okazał się starszy, siwiejący jegomość, bardzo chudy, z grubymi okularami na nosie. Przerzedzone włosy pokrył czymś śliskim i zaczesał do tyłu. Siedział wyprostowany, w trochę za dużym garniturze, który zapewne kiedyś uchodził za szczyt elegancji, a mnie się kojarzył z wiejskim weselem. Wszystko w małym pokoiku przypominało okres komuny. Szafy, biurko i krzesła wyglądały niemal identycznie jak te, które zbierały kurz na strychu w moim domu.

– Czy to pan skupuje fotografie? – zapytałem niepewnie.

– Proszę postawić pudła, a nie stać jak kołek.

Położyłem reklamówki na stole i zamierzałem wyciągnąć fotografie, ale starzec mnie ubiegł.

– Proszę nie rozpakowywać. Ile jest zdjęć? Płacę złotówkę od sztuki.

– Dwieście – rzuciłem w akcie desperacji, ale wątpiłem czy jest choćby sto.

– Nie sądzę.

– Muszę policzyć – odrzekłem spanikowany.

Już zamierzałem rozpakować wszystkie i przystąpić do żmudnego liczenia, ale potencjalny kupiec mnie uprzedził.

– Dobra. Masz tu pan dwieście złotych.

Starzec wyciągnął banknot spod blatu i położył pomiędzy reklamówkami. Zrobiłem jedyną sensowną rzecz i pochwyciłem pieniądze, zanim się rozmyślił.

– Nie chce pan sprawdzić czy są dobrej jakości?

– Czy wszystkie są czarno-białe?

– Myślę, że tak. Może trafi się kilka kolorowych, ale powiedzmy, że to będzie taki gratis.

Zażartowałem, ale uniesione powieki dały jasno do zrozumienia, że komikiem nigdy nie zostanę. Nagle zacząłem borykać się z wyrzutami sumienia.

– Pan jest jakimś kolekcjonerem? Wystawia pan gdzieś te zdjęcia?

– Nie. Potrzebuję ich do mojego eksperymentu.

– Mogę zapytać, co to za eksperyment?

– Nie jest to pańska sprawa. A teraz jeśli pan pozwoli…

Nie dokończył, gdyż za jego plecami zaczęły drżeć drzwi, których wcześniej w ogóle nie dostrzegłem. Lecz to kupiec bardziej mnie zaintrygował. Maska obojętności roztrzaskała się, ukazując grozę. Zerwał się i pognał do tajemniczego przejścia. Stałem osłupiały, ale kiedy po drugiej stronie zobaczyłem jaskrawe światło, po prostu musiałem zajrzeć.

Przekonany, że znam rzeczywistość, wkroczyłem do pomieszczenia wielkości stadionu. Jakby to nie wystarczyło, olbrzymia jasność w miejscu sklepienia, oślepiała mocniej niż słońce. Bezskutecznie rozglądałem się przez szczelinę między palcami za mężczyzną. Potem zmieniło się ciśnienie.

Wziąłem oddech, ale dźwięki były stłumione. Echo, które tutaj powinno wręcz przytłaczać, zmieniło się w matowe tło, wygładzające najmniejszy dźwięk. Światło natomiast lekko przygasło, przez co łatwiej mogłem ocenić otoczenie. Pod ścianami, aż po sufit ciągnęły się półki zawalone kartonami. Wyraźniej zobaczyłem kupca, jak skacze i wykrzykuje coś wokół stojaka na środku. Następne, co pamiętam, to długi lot i wirujący świat.

Kiedy odzyskałem świadomość, zobaczyłem coś niesamowitego. Tuż nad miejscem, gdzie wcześniej stał starzec, pojawił się leniwie obracający się wir. Wsysał światło spod sufitu i coś jeszcze. Spróbowałem zebrać fotografie, które w akcie niegasnących wątpliwości zabrałem ze sobą, ale znieruchomiałem, gdy utrwalone na nich obrazy zaczęły znikać. Delikatny, szary pył odrywał się i leciał do środka sali. Zdjęcia blakły na moich oczach, aż zostały z nich wyłącznie puste, pogniecione papiery.

Trwało to jeszcze chwilę, a podobne strumienie wędrowały spod półek. Wreszcie wir znieruchomiał, by za chwilę eksplodować blaskiem. Zamknąłem oczy, ale byłem naiwny, myśląc, że się ochronię. Jasność wkradała się pod powieki, wdzierała do źrenic i wypalała wzrok, wywołując nieznośny ból.

Pomimo piekących oczu dostrzegłem staruszka, wciąż leżącego na ziemi obok tajemniczego przedmiotu. Oświetlenie uległo zmianie. Widziałem wszystko wyraźnie, chociaż całą halę spowijał półmrok. Zebrałem się w sobie i z wysiłkiem doczłapałem do nieprzytomnego mężczyzny. Znieruchomiałem osłupiały, gdy go zobaczyłem. Był chorobliwie blady, a jego garnitur wyglądał, jakby się zwęglił.

– Proszę pana, niech się pan obudzi. Halo?!

Szturchałem, krzyczałem i już miałem zadzwonić po karetkę, kiedy wreszcie się ocknął.

– Co się stało?

Błądził nieprzytomnym wzrokiem po otoczeniu.

– To ja powinienem zapytać.

Spojrzał do góry, zmarszczył brwi, a potem wrzasnął i odtoczył się ode mnie.

– Kim jesteś, zjawo?!

– O co panu chodzi? Sprzedałem panu zdjęcia parę minut temu.

– Zdjęcia? O nie…

Wstał i kręcił się w kółko. Nie wiem, czego szukał, ale z każdą sekundą wydawał się coraz bardziej przerażony. Wreszcie złapał się za głowę, a ja zacząłem się szykować na wybuch szaleństwa. Facet nagle się roześmiał na cały głos.

– Udało się. Udało!!!

– Co się u…

– Pańskie zdjęcia. To wystarczyło i artefakt osiągnął masę krytyczną. Nie wierzę… Nie wierzę!

Trząsł mną przepełniony radością. Kiedy zdecydowałem, że dalsze szarpanie należy przerwać zadawaniem pytań, staruszek puścił mnie, pstryknął palcami i zniknął.

Umysł niezdolny do ogarnięcia niestworzonych rzeczy potrzebował resetu. Niestety ten nie następował, a ja stałem pośrodku hali, której nie powinno być; sam, chociaż jeszcze przed chwilą z jej właścicielem, o dziwnym wirze i wybuchu nie wspominając. Niczym robot skierowałem się do wyjścia, bo co innego mogłem ze sobą zrobić? Iść i oddychać – tyle potrafiłem.

Wkroczyłem do pokoju i dalej na korytarz. Pomyślałem, że musiałem stracić przytomność na dłużej, bo pomieszczenie tonęło w mroku. Szedłem pewnym krokiem, chcąc wyjść jak najszybciej na zewnątrz. Dopiero w salonie fryzjerskim zwolniłem. Dziewczyna obrzuciła mnie obojętnym spojrzeniem, ja natomiast nie mogłem powstrzymać się przed zapytaniem.

– Co ci się stało?

Odwróciła się zdziwiona, ale wciąż milcząca.

– Dlaczego jesteś taka blada?

– O co ci chodzi, gościu? Jak chcesz strzyżenie to siadaj, a jak nie to spadówa. Albo wezwę ochronę.

Nie skomentowałem groźby, ale skoro była taka bojowa, nic jej najwyraźniej nie dolegało.

Z każdym krokiem rósł we mnie niepokój. Niby wszystko było jak wcześniej, ale nic się nie zgadzało. Rozglądałem się, szukając usilnie ostatniej części układanki. Znalazłem ją w lustrze.

Zobaczyłem siebie, ale zupełnie innego. Nie byłem typem południowca, ale teraz miałem alabastrową skórę! Buty jak węgiel, spodnie jak śnieg, źrenice niczym smoła na tle mlecznych białek.

– Co… co jest…

– Najprzystojniejszy to ty nie jesteś.

Zignorowałem donośny rechot fryzjerki, zapominając nawet o oddychaniu. Z trudem oderwałem się od odbicia, a mój szok rósł z każdą chwilą, gdy docierało do mnie że wszystko jest w biało-czarnych barwach. Zniknęły kolory, które znałem od maleńkości, pozostawiając zaledwie dwa.

– Czy te fotele nie były czerwone?

– Czer-wone? A co to znaczy?

– Kolor taki, czerwony.

– Spieprzaj stąd, wariacie, bo zadzwonię po policję!

Nie wdawałem się w dyskusję, chociaż chciałem jej złośliwie przypomnieć o ochronie. Mojemu zdziwieniu nie było końca, gdy patrzyłem na czarny asfalt, białe niebo i szare cienie, gdzie słońce nie dało rady dotrzeć. Zakręciło mi się w głowie. To było za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Myśli nie potrafiły uruchomić tarczy chroniącej przed przytłaczającą, obcą rzeczywistością.

Czułem się, jakbym został uwięziony w jednej z fotografii, które tak szczeniacko postanowiłem sprzedać. Po co? Nagle ta myśl wydała mi się niedorzeczna, głupia, małostkowa, niegodna wnuka, który kochał swoich dziadków i cenił ich ponad własnych rodziców. Teraz nie miałem już ani dziadków, ani fotografii. Za brak wiary zostałem w jednej uwięziony.

Nie mogłem znieść wszechogarniającego przygnębienia nowego-starego świata. Z trudem wróciłem do środka i spocząłem na jednym z foteli.

– Hej!

Zignorowałem oburzenie fryzjerki. Patrzyłem w swe białe oblicze i wiedziałem, że trafiłem do piekła. Musiałem być duszą, która po śmierci została osądzona i skazana na wieczne potępienie. Pewnie dokonałem żywota, kiedy dziwak próbował zrobić… Co on właściwie zrobił?

– Czy znasz tego staruszka od fotografii?

Wzruszyła ramionami.

– Dziwak jakich wielu w okolicy.

– Wiesz, co on tam robił?

– Kiedyś sprzedałam mu kilka zdjęć, to się zwierzył, że chce odmienić świat. Pomyślałam, że to wariat, bo jak chce to niby zrobić, siedząc cały dzień w klitce i skupując zakurzone fotografie? Ale on dalej swoje, jaki to ten świat jest zły i zakłamany, i on go zmieni na prostszy. Już nie będzie półcieni i półprawd, czy jakoś tak. A co?

– Udało mu się.

– Bredzisz.

Uspokoiłem się trochę. Pomogła dziewczyna, której wysłuchiwałem z wielkim przejęciem. Czasami próbowała się uśmiechać, ale były to sztuczne grymasy, jakby reakcja ciała na obcy bodziec. Ona sama, równie czarno-biała jak ja, przedstawiała sobą obraz depresji.

– Żółty, zielony, niebieski, fioletowy, pomarańczowy… Czy to ci coś mówi?

– Nie znam języków obcych.

– To po polsku.

– Żartujesz.

– Nie. To są nazwy kolorów.

– Pojebało cię jak tego wylizanego starca. Są tylko dwa kolory: czarny i biały.

– A gdybym ci powiedział, że jest ich więcej? Co gdyby słońce było żółte, trawa zielona, niebo niebieskie, a te nieszczęsne fotele czerwone?

– Nie rozumiem…

– Użyj wyobraźni.

 

Moja cierpliwość była na wyczerpaniu. Siedząc w wygodnym fotelu, bawiłem się sygnetami, przypominającymi zwykłe, czarne krążki. Wzdychałem i zastanawiałem się, dlaczego wciąż to robię. Już trzeci miesiąc spędzałem w wielkiej hali, gdzie doszło do niesamowitego zjawiska. Może wiara, którą systematycznie zaszczepiałem w wyznawcach, udzieliła się również mnie? Uśmiechnąłem się na tę myśl. Ból po stracie dziadków doprowadził mnie na samo dno, zmuszając do odsprzedaży cennych fotografii, a teraz potrafiłem zauroczyć tłum prostymi opowieściami.

Jestem oportunistą. Zrozumiałem to krótko po tym, kiedy do wsłuchanej fryzjerki dołączyli inni. Na początku po prostu opisywałem wspomnienia z utraconej rzeczywistości, nie mogąc znieść tej nowej, atakującej na przemian depresją i ekscytacją. Wkrótce przekonałem się, że nie tylko świat ograniczył się do dwóch barw, ale również świadomość i emocje. Jeśli ktoś cię lubił, był gotowy oddać za ciebie życie, a jeśli mu nie podszedłeś, zmieniał się w śmiertelnego wroga. Świat stał się na wskroś dualistyczny – albo coś było warte ubóstwienia, albo przeznaczone na wieczne potępienie. Białe albo… Wiecie, o co mi chodzi.

To było niesamowite uczucie zaszczepić w kimś wiarę w lepszy świat. Słuchający widzieli w moich opowieściach obietnicę wspaniałej przyszłości, wygładzonej i pozbawionej emocjonalnych ekstremów. Nie wiem, kiedy z przytaczania wspomnień przeszedłem w składanie obietnic, że świat może być lepszy. Tak minął rok.

Odkryłem coś jeszcze. Nie byłem typem mówcy, który porywał tłumy do działania i rozpoczynał rewolucję. Moje opowieści urzekały, ale coraz częściej pozostawały wyłącznie obietnicami. Zbliżał się czas rozliczenia. Jako kapłan Kolorowego Boga, potrzebowałem cudu. Dlatego siedziałem i czekałem na tego, który to wszystko zaczął.

Od razu poczułem, że coś się zmieniło. Rozejrzałem się po hali, w której niczego nie ruszyłem od pomnego dnia, obawiając się, że mogę uniemożliwić odwrócenie procesu. Dlatego wszystkie ściany wciąż zasłaniały niebotycznie wysokie regały wypełnione po brzegi kartonami, a w nich małe kartki papieru, będące kiedyś zdjęciami.

Pojawił się plecami do mnie, wyglądając identycznie jak ostatnim razem. Spojrzał w lewo i w prawo, po czym westchnął z rezygnacją. Postanowiłem zamanifestować swoją obecność chrząknięciem.

– Kim pan jesteś?!

Odskoczył i wrzasnął na całe gardło. Przez chwilę przestraszyłem się, że zejdzie mi na zawał. Mógł mnie nie poznać, gdyż ostatnim razem wyglądałem inaczej. Teraz nosiłem elegancki garnitur, kosztowną biżuterię – do tego byłem wzorem pewności siebie, nieskromnie mówiąc.

– Sprzedałem panu fotografie.

– Rzeczywiście! – Najpierw się uśmiechnął, potem spochmurniał. – Niestety to nie był dobry pomysł.

– Tak pan uważa? No cóż, wszyscy uczymy się na błędach – rzuciłem z przekąsem, ale chyba nie załapał, więc kontynuowałem: – Co się właściwie stało?

– Pańskie fotografie uaktywniły zaklęcie, gdy ich energia połączyła się z tą już nagromadzoną.

– Jaka energia?

– Duchowa, oczywiście. Świat nie składa się wyłącznie z praw fizyki, ale również z praw magii.

– Pan jest jakimś czarnoksiężnikiem?

– Wypraszam sobie! Żaden ze mnie hochsztapler, ale licencjonowany mag!

– Nie sądziłem, że magia istnieje.

– Tak jak większość ludzi. Winne są książki fantastyczne, tworzące fikcję, która odwraca uwagę od rzeczywistości. Swoje cegiełki dokładają również religie, zagarniające dla siebie niemal całą energię.

– Czyli wiara to magia?

Przewrócił oczami, a ja poczułem się jakbym wrócił do szkoły.

– Nie. Magia to inaczej energia duchowa.

– A skąd ona wzięła się w fotografiach?

– Magia pochodzi z nośników niematerialnych, takich jak emocje, uczucia i wspomnienia. Fotografie to źródło tych ostatnich, poza tym są również zapisem rzeczywistości, tylko w tym przypadku czarno-białej.

– Dlaczego nie kolorowe zdjęcia?

– Ponieważ miałem dość starego świata i jego wieloznaczności, post-prawd i innego cholerstwa, które zniekształcało postrzeganie i komplikowało życie. Niestety, odebrałem również cały urok. Ukradkowe spojrzenia, delikatne uśmiechy, rozmarzone miny… Brakuje mi tego. Oczywiście kolorów również.

Było nas dwóch. Wiele spraw zostało uproszczonych, co jednak nie zawsze było zaletą. Dyskusje sprowadzały się do wybrania jednej ze stron: albo my, albo oni. Odkryłem, że brakuje mi codziennych decyzji, oferujących więcej niż tylko dwa zakończenia.

– Jak możemy odwrócić proces?

– Zaklęcie wymagało ogromnej ilości energii, której gromadzenie zajęło mi dwadzieścia lat. Bez kolorowych fotografii, pozostają wyłącznie nasze wspomnienia… Nie wiem czy pożyję tak długo.

– A gdyby było nas więcej?

– Wolne żarty! Jak pan chce to zrobić, kiedy wszyscy pozostali bezpowrotnie utracili pamięć o kolorach?

– Wiara czyni cuda.

Rzekłszy to, uśmiechnąłem się. Na początku patrzył na mnie jak na idiotę, potem jednak jego umysł zaczął pracować. I tak wyraz twarzy starca przeszedł od bezbrzeżnego szoku, przez jawną podejrzliwość, kończąc na wielce satysfakcjonującym uśmiechu triumfu.

– Pan jesteś genialny! Jeśli ludzie uwierzą w kolory, nowe zaklęcie opracujemy szybciej, może nawet w ciągu dziesięciu lat!

– Hmm, fantastycznie. – Wcale mnie to nie ucieszyło. – A co, gdyby tak odmieniać świat kolor po kolorze?

– Ale po co?

Zdobyłem się na śmiałość i podszedłem do niego, obejmując przyjacielsko ramieniem. Wzdrygnął się, ale nie uciekł i nie zaprotestował.

– Nie znamy się, więc proszę mnie poprawić, jeśli się mylę. Spędził pan ostatnie dwadzieścia lat, skupując fotografie i przesiadując na zakurzonym zapleczu w dzielnicy, gdzie psy szczekają dupami. – Nie przerywał mi. – Skupił pan całą uwagę i środki na zrealizowanie jednego zaklęcia, które miało całkowicie odmienić świat. I udało się, ale nie tak, jak pan to zaplanował. Myślałem o tym długo i pojawiło się wiele możliwości, ale kiedy ujrzałem pana, pozostały mi tylko dwie opcje. Złamana kariera, lub nieszczęśliwa miłość.

Oderwał się ode mnie. Spojrzał zszokowany, a ja wiedziałem, że trafiłem, chociaż nie byłem pewien z czym. Wreszcie stary mag spojrzał gdzieś w bok i wyszeptał pod nosem.

– Odgadł pan prawidłowo.

– To znaczy?

– Moja niedoszła miłość okradła mnie z osiągnięć. To nie pierwsze zaklęcie odmieniające rzeczywistość, nad którym pracowałem. Wraz z moją… z tą kobietą planowaliśmy uszczęśliwić ludzi, odbierając światu ból i kłamstwo. Niestety w ostatniej chwili zmieniła formułę i zamiast idylli stworzyła bąbel z mikro-rzeczywistością, udostępniając jego cuda zamożnym. Kiedy próbowałem walczyć o uznanie, bo o miłość nie było już sensu, tylko się pogrążyłem. Miała wszystko od dawna zaplanowane.

– Czego pan oczekuje od życia? – zapytałem, gdy uznałem, że wystarczy tego użalania.

– Chcę mieć święty spokój.

– Po dwóch dekadach pracy i niemal dwukrotnym odmienieniu świata? Przyznam, że jestem zawiedziony.

– Masz pan jakiś problem?!

– Nie, po prostu spodziewałem się, że właśnie w tej chwili najbardziej będzie pan pragnął sukcesu i uznania.

– Łatwo powiedzieć komuś, kto robił w pieluchy, kiedy ja zgłębiałem tajniki magii.

– Nie zrozumiał mnie pan. Próbuję przedstawić pewną możliwość.

– Słucham.

– Pańskie życie, jeśli dobrze zrozumiałem, jest pozbawioną sukcesów walką z kłamstwem. Proponuję, żeby wykorzystać je do własnych celów. Skoro nie udało się stworzyć idealnego świata, może stworzymy jego ułudę? Piękną otoczkę, która uszczęśliwi ludzi?

– Ale… ale…

Widziałem, jak walczył ze sobą. Zaproponowałem coś niemożliwego – skusiłem go przejściem na drugą stronę. Nie obraziłem się, gdy spoczął w moim fotelu, zatapiając twarz w dłoniach.

– Czy po tylu latach pracy i wyrzeczeń nie zasłużył pan na należytą nagrodę? Uznanie, szacunek, a może nawet dozgonne uwielbienie? Nie chciałby pan zostać zapamiętany, jako ten, który zmienił świat na lepsze?

– Jak? – wyszeptał błagalnie.

– Bardzo łatwo. Wystarczy, że się pan pojawi przed grupą ludzi. I powie, że jest prorokiem Kolorowego Boga.

– I co to zmieni?

– Wszystko.

Powoli, jak dziecku, wyjaśniałem mój plan. Roztoczyłem przyjemną wizję przyszłości, jak to robiłem z wyznawcami wymyślonego bóstwa.

Możecie mieć mnie za Wielkiego Oszusta, żerującego na naiwnych. Pewnie nim jestem, ale wiem jedno. Daję nadzieję tym, którzy ją utracili. Rozbudzam dawno uśpioną wiarę. Robię to, czego nikt nie zrobił dla mnie. Czy nie chcielibyście zostać tak samo zwodzeni?

Koniec

Komentarze

Hmmm. Mam mieszane uczucia. Temat z tych najbardziej narzucających się w kontekście konkursu. Ale spodobał mi się sposób, w jaki Autor Anonim wprowadził odbiorców w czarno-biały świat. Tylko że po wprowadzeniu wszystko oklapło. Niewiele zostało wyjaśnione, a już końcówka wyjątkowo pośpieszna. Jest jakiś tajemniczy plan, pewnie nawet bohaterowie przystąpią do realizacji, ale jak to się wszystko skończy? Na czym polega plan? Jakby nagle limit znaków zajrzał w oczy i trzeba się było zwijać.

– Pańskie życie, jeśli dobrze zrozumiałem, usłane jest pozbawioną sukcesów walką z kłamstwem.

IMO, życie może być usłane płatkami róż, ale raczej nie walką.

Niestety bardzo trafny komentarz. Zbyt mało znaków na zamysł, przez co wszystko uchwyciłem powierzchownie.

E tam, mnie się podobało :)

Ciekawy pomysł, choć przyznam, że jak bohater wchodzi do starego zakładu, to już wiadomo, że na zapleczu coś się będzie działo ;)

Nie mam pojęcia, jak można przywrócić barwy, które nie istnieją – to trochę tak, jakby ktoś teraz przyszedł i zaczął mi opowiadać o kolorze bgsydk. Trochę trudno mi go sobie wyobrazić ;)

Dobrze napisane, przeczytałam z przyjemnością.

Anet, czy ludzie współcześni widzieli Boga? Nie, a wierzą w niego :)

Nie rozumiem.

 

To słaby argument – ci, którzy wierzą, zazwyczaj byli indoktrynowani od dziecka i to przez osoby, którym najbardziej ufali. Kombinuj dalej. ;-)

Nie brakuje ludzi, którzy zmienili wiarę świadomie. Raczej za sprawą wizji, jakie przed nimi roztaczano. W tym przypadku kapłan to robi.

Finklo, przynależność do kościoła jednego czy drugiego to nie to samo co wiara. Indoktrynacja to mocne słowo i ma się nijak to większości na ten przykład katolików. Zaangażowanie w Kościół, siła wiary – wynikają z przekonań, a nie tego, co mówi rodzina. Oczywiście są wyjątki, ale to margines.

Wydaje mi się, że łatwiej zmienić religię z jednego boga na innego niż z ateizmu na głęboką wiarę.

I nie zgodzę się, że rodzina nie ma wpływu. Jeśli przedszkolak co niedziela razem z rodzicami maszeruje do kościółka i tam słucha o Bogu (jeśli ma farta i nie trafi na kampanię wyborczą), to łatwiej mu będzie stać się religijnym człowiekiem, niż gdyby po raz pierwszy zetknął się z kapłanem, mając już ponad dwadzieścia lat i ukształtowany światopogląd.

Tak sądzę, ale mogę się mylić.

Człowiek decyduje w co wierzyć na podstawie doświadczeń i obserwacji (przeważnie). Prawdziwa, głęboka wiara nie bierze się stąd, że rodzice zabierali mnie co tydzień do kościoła, ale swoimi czynami świadczyli o sensie wiary w Boga. Inaczej to tylko zwyczaj, tradycja, którą się bezmyślnie powtarza.

Dobra, bo się tu jakaś filozoficzno-religijna dyskusja rozpęta :)

@Anet:

Chodziło mi o to, że nie trzeba czegoś znać, żeby w to wierzyć. Inny przykład: wielu wierzy w istnienie obcych cywilizacji, chociaż nie ma jednoznacznych dowodów na ich istnienie. W przypadku opowiadania, kolory same w sobie nie mają znaczenia, każdy może sobie wyobrazić cokolwiek, są one nośnikiem wizji, której ludzie w czarno-białym świecie tak potrzebują.

A kolor bgsydk to coś między fioletem, czerwienią i ksykwikiem :D

Nie czytało się źle, ale opowiadanie, mimo ciekawego pomysłu z fotografiami, niespecjalnie mi się spodobało. Może dlatego, nie lubię sytuacji kiedy to jakiś osobnik, choćby i licencjonowany mag, albo inny ważny prezes, postanawia wprowadzić w czyn własne wyobrażenia o idealnym świecie i, nie pytając nikogo o zdanie, przekonany o własnej nieomylności, na siłę uszczęśliwia ludzi, a potem, kiedy przestaje mu się podobać to, co uczynił, znów, nie pytając nikogo o nic, usiłuje sprawę odkręcić.

 

mi­ną­łem za­śnie­dzia­łe lu­stra oraz su­szar­ki star­sze ode mnie. – Czy lustro może być zaśniedziałe?

Proponuję: …mi­ną­łem zmatowiałe lu­stra oraz su­szar­ki star­sze ode mnie.

 

w tro­chę za dużym gar­ni­tu­rze, który za­pew­ne kie­dyś ucho­dził za szczyt blich­tru… – Raczej: …który za­pew­ne kie­dyś ucho­dził za szczyt elegancji

Przypuszczam, że kiedy garnitur uszyto, był normalny, dopiero z czasem stał się démodé, wręcz obciachowy

Blichtr i nienadążanie za modą to dwie różne rzeczy.

 

Wszyst­ko w małym po­ko­iku przy­po­mi­na­ło okres ko­mu­ny. – Obawiam się, że to pojęcie jest mocno nadużywane. Nie przypominam sobie, abym żyjąc w PRL-u, żyła w komunizmie.

 

– Dwie­ście – rzu­ci­łem w akcie de­spe­ra­cji, cho­ciaż wąt­pi­łem czy jest nawet sto. – Raczej: – Dwie­ście – rzu­ci­łem w akcie de­spe­ra­cji, ale wąt­pi­łem czy jest ich choćby sto.

 

Sta­rzec wy­cią­gnął bank­not spod biur­ka… – Pieniądze leżały pod biurkiem?

 

fo­to­gra­fie, które w akcie nie­ga­sną­cych wąt­pli­wo­ści za­bra­łem ze sobą… – Dlaczego wziął ze sobą fotografie, za które już mu zapłacono?

Na czym polega akt niegasnących wątpliwości?

 

za­miast idyl­li stwo­rzy­ła bąbel z mi­kro-rze­czy­wi­sto­ścią… – …za­miast idyl­li stwo­rzy­ła bąbel z mi­krorze­czy­wi­sto­ścią

 

Pań­skie życie, jeśli do­brze zro­zu­mia­łem, usłane jest po­zba­wio­ną suk­ce­sów walką z kłam­stwem. – Wystarczy: Pań­skie życie, jeśli do­brze zro­zu­mia­łem, jest po­zba­wio­ną suk­ce­sów walką z kłam­stwem.

Melduję, że przeczytałam. 

Przeczytałem bez problemu. Opowiadanie niestety nie w moim typie, więc ciężko mi coś powiedzieć poza faktem, że jest dla mnie przyzwoite.

Wezmę i tę przyzwoitość :)

Witaj!

Czytało się dobrze, ale zachowanie bohatera i nie tylko, wydało mi się mało wiarygodne. Dla przykładu, światło razi go boleśnie w jednej sekundzie a gdy zmienia się na ciemniejsze od razu widzi wyraźnie w następnej. Także fantastyczne wydarzenia zdają się po bohaterze spływać (ok, momentami traci oddech itd. ale za chwilę już się nie przejmuje). Jeszcze nie pasowalo mi to: w jednej scenie piszesz, że minęły trzy miesiące a moment dalej czytam, że tak upłynął rok. To trzy miesiące czy rok? Może te rzeczy to tylko moje czepialstwo ale miast skupiać się na tekście dryfowałem gdzieś obok.

Za to pomysł ze zdjęciami fajny :) Donzakończenia pozostawiasz wskazówki i pozwalasz na wolną interpretację czytelnika, ale odniosłem wrażenie Autorze, że pogryzłeś się z limitem znaków :-)

Pozdrawiam!

Skoro w nowym świecie nie istnieją żadne kolory poza czernią i bielą, to dlaczego główny bohater zachował ich pojęcie i był w stanie wypowiedzieć ich nazwy?

Wkrótce przekonałem się, że nie tylko świat ograniczył się do dwóch barw, ale również świadomość i emocje. Jeśli ktoś cię lubił, był gotowy oddać za ciebie życie, a jeśli mu nie podszedłeś, zmieniał się w śmiertelnego wroga. Świat stał się na wskroś dualistyczny – albo coś było warte ubóstwienia, albo przeznaczone na wieczne potępienie. Białe albo… Wiecie, o co mi chodzi.

A dla spotkanej fryzjerki główny bohater był wrogiem, czy kimś godnym ubóstwienia?

To było niesamowite uczucie zaszczepić w kimś wiarę w lepszy świat. Słuchający widzieli w moich opowieściach obietnicę wspaniałej przyszłości, wygładzonej i pozbawionej emocjonalnych ekstremów.

Skąd u ludzi podległych skrajnym emocjom wzięło się pojęcie umiarkowanych emocji, a nawet tęsknota za nimi?

Zachował wspomnienia, bo był w pomieszczeniu, w którym doszło do zmiany. Limit znaków wykluczył możliwość jakichkolwiek tłumaczeń.

Fryzjerka w poprzednich wersjach była pierwszą wyznawczynią. Ponownie – limit znaków.

Pojęcie wzięło się z tłumaczeń głównego bohatera. NIemożliwe? No cóż, wszystko sprowadza się do wyobraźni. Na ten przykład chrześcijaństwo. Wierzymy w Boga, którego nikt współczesny nie widział, a w przeszłości pojawiał się w różnych postaciach. Zabrakło znaków, by wgłębiać się w szczegóły.

W końcu doczekałam się opowiadania, w którym istotną rolę odegrały klasyczne czarno-białe zdjęcia. Byłam ciekawa, czy ktokolwiek się za nie zabierze.

Jak sobie w tej roli poradziły? W to, że mają w sobie magię, nie wątpiłam nigdy. A Twój pomysł jest ciekawy. Potrafię zrozumieć pragnienie maga odnośnie zmiany świata, bo czasami też takie miewam – żeby móc jednym machnięciem ręki pewne rzeczy zmienić, wyeliminować. Dobrze, że nie mam takiej mocy. Nie do końca za to przekonuje mnie zachowanie głównego bohatera w pewnych momentach. Jednak ogólnie tekst mnie satysfakcjonuje. 

Dziękuję :)

Nowa Fantastyka