- Opowiadanie: ssj333 - Złoto Najważniejsze

Złoto Najważniejsze

Może lepiej nie czytaj...

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Złoto Najważniejsze

Pewnego zajebiście mroźnego ranka siedziałem sobie w pracy, gdzie całkowicie i wręcz z maniakalną radością poddawałem się powierzonemu mi zadaniu. Sortowałem śmieci. 

Moja praca może i nie była zbyt wyrafinowana, jednak uwielbiałem to robić z powodu dobroczynnego wpływu mojego postępowania na środowisko naturalne.  

Przecież planeta Ziemia jest domem wszelkiej maści ludzi, białych, żółtych, czarnych, czerwonych, w ciapki, ciężarnych, hydraulików, piekarzy, barmanów, prostytutek i wreszcie sorterów śmieci. 

Więc pracowałem i wiele czytałem o tym, że na przykład zużyte pielucho-majtki dla dziadków są poddawane procesowi odzysku i wyrabia się z nich przepyszne galaretki o smaku truskawkowym, natomiast stare sedesy służą do produkcji przepięknych ceramicznych stołów dla bogaczy. Nic się nie marnowało, baa, nawet stare prezerwatywy poddawano procesowi wulkanizacji i wyrabiano z nich czekoladki marki milka, niestety tylko i smaku mlecznym…

Naprawdę, mówię wam, w mojej pracy wiele czytam, zwłaszcza instrukcji obsługi maszyn do odzysku i przy okazji wynoszę w kieszeniach mojego ubrania miedziane elementy rur, kable, pokryte złotem styki, które zazwyczaj trafiają się jakości przedniej. Tylko dzięki nim mam za co pić mój ulubiony napój: Błońsk Aperutiff Jabol Turbomaster o smaku limonki z nutą cytryny.  

Technologia poszła do przodu, a ludzkość stała się swoistym Mcguyverem w recyklingu. Nie wierzycie? Podam wam przykład. Dziś widziałem jak mój dyrektor z paczki połamanych herbatników i odpadów promieniotwórczych zrobił dynamit, jednak nie był on zbyt dobry, więc wyrzucono go do pobliskiej rzeki. Nazajutrz w wiadomościach gadali, że chyba szkopy znowu coś spuszczają, bo kutry rybackie nad Bałtykiem się rozpuściły.

Planowałem kupić jałówkę, kota i farmę za pieniądze z wynoszonego codziennie złomu, jednak miałem pecha. Jakiś debil zainstalował kamerę do monitorowania wyjścia w naszej firmie i widział, jak ładuję do samochodu stare radzieckie styczniki. Skurwysyn natychmiast zadzwonił do mojego szefa. Cała instalacja do odzyskiwania złota była w moim domu i musiałem się z nią pożegnać. Szczęście, że nazbierałem już ponad pięć kilogramów kruszcu. Teraz mogłem prysnąć. Psy szukały, ale nikt nie znalazł nawet grama, bo wszystko wynosiłem i trzymałem u kumpla w kościele. Miałem tam także trochę srebra, płyt głównych z komputerów i dyski twarde.

Suki wypuściły mnie po trzech dobach, więc udałem się do Szuracza, który miał moje złoto schowane w konfesjonale. Jakieś trzysta metrów przed kościołem zorientowałem się, że mam ogon i pech chciał, że akurat kumpel wynosił śmieci z mieszkania. Nie martwiłem się, bo miałem na taką chwilę zaplanowany sposób. Szuracz też o tym wiedział, przecież nie jesteśmy idiotami.

– Siemka Woo! – krzyknął Szuracz.

– Fugazi*[1] – odparłem nie odwracając do niego głowy. Szuracz wiedział o co chodzi i nawet nie drgnął. Szedł dalej z workiem, po czym wrzucił go spokojnie do śmietnika.

Jednak suki nie dały się zwieść. Trzech tajniaków złapało Szuracza i wciągnęło do kościoła.

– Zostawcie mnie pedały, bo poskarżę się papieżowi ! – zagroził Szuracz.

Nagle poczułem ostre kopnięcie w plecy i uderzenie pały w kark. Osunąłem się na ziemię, a dwóch tajniaków zabrało mnie do kościoła. Posadzili mnie na ławce, po czym oberwałem z pały po łbie. Drugie uderzenie przesunęło mnie bliżej konfesjonału. Wiedziałem, że szukają złota, ale żeby aż tak. Nigdy bym się nie spodziewał, że tajniacy będą robili taką aferę z powodu kilku kilogramów kruszcu.

Sprawa była dziwna. Nikt nie zadawał pytań. Dwóch tajniaków demolowało ołtarz, trzeci z nich rozbierał łomem konfesjonał, natomiast czwarty z nich bił mnie i Szuracza oraz raził paralizatorem. Nikt nie zadawał pytań.

Z przerażaniem obserwowałem, jak tajniak otwiera skrytkę w konfesjonale, wyciąga złoto i rozrzuca wokół siebie. Byłem zdezorientowany. Następnie jeden z kolesi wyciąga ze skrytki dysk twardy, pozostali podchodzą do niego i obydwoje uważnie go oglądają. Chwilę później każdy z tajniaków wyciąga broń i strzelają w ten dysk. Pociski rykoszetują i zabijają każdego z nich.

 

Miesiąc później jestem na Karaibach z Szuraczem i kilkoma laskami. Odpalamy laptopy i szukamy zawartości zniszczonego dysku. Kumpel miał takie zboczenie i zgrywał każdy HDD jaki wpadł mu w ręce, na swoją zaszyfrowaną chmurę. Okazało się, że znaleźliśmy film z lądowaniu UFO na terenie  sortowni śmieci. Był tam prezydent Trump, któremu obcy wręczyli statuetkę Oscara.

Właśnie tak rozpoczyna się nowy wiek dla ludzkości.

 

[1] Fugazi – określenie z okresu wojny w Wietnamie oznaczające, że coś nie może już bardziej się spierdolić. 

Koniec

Komentarze

Może lepiej nie czytaj…

Jednak przeczytałam. Z takimi absurdalnymi opowieściami problem jest taki, że muszą być precyzyjnie przemyślane i precyzyjnie napisane. Inaczej wychodzi męczący bełkot. Przy czytaniu Twojego tekstu przez głowę przemknęło mi wspomnienie “Wesela w Atomicach”. Tylko właśnie – tamten tekst był precyzyjny. Twój niestety taki na razie nie jest. Nie wiem nawet, co chciałaś nim przekazać, jakie emocje wywołać. Nie podobał mi się, niestety.

Mnie też tekst nie uwiódł – poziom absurdu mnie przerósł. Podejrzewam, że Ocha ma rację z koniecznością przemyślenia.

Babska logika rządzi!

Autorko, po co zamieszczasz tekst z rekomendacją, że może lepiej go nie czytać?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Absurd, absurdem, ale usterek być nie powinno: 

 

niestety tylkosmaku mlecznym…

 

Następnie jeden z kolesi wyciąga ze skrytki dysk twardy, pozostali podchodzą do niego i obydwoje uważnie go oglądają. – jeśli było ich dwóch, to obaj, ale piszesz jeden plus pozostali, czyli kilku, czyli powinno być wszyscy lub w ogólne nic. 

 

Okazało się, że znaleźliśmy film z lądowaniu UFO na terenie  sortowni śmieci. – z lądowania albo o lądowaniu

 

A wracając do absurdu, który wbrew pozorom nie jest łatwym poletkiem. Nawet on musi mieć ręce i nogi. Ocha ma rację, że musi być przemyślany. Tu tego przemyślenia nie ma. Ja odpadam.  

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Niestety bardzo, ale to bardzo nie przekonało. W dodatku autorka, mimo iż tekst krótki, nie poprawiła jeszcze usterek i chyba miała rację z tym czytaniem, stało się jednak.

F.S

Hmmm. Chyba mogę tylko się podpisać pod komentarzem Ochy. 

Trafna rekomendacja :-)

Czasami jednak dobrze zaufać ludziom. ;-)

Babska logika rządzi!

Bohater sortował śmieci i czytał jednocześnie, w co się je przetwarza. Szacun.

Szorcik sili się na bycie zabawnym, ale brakuje mu polotu. Taka dużo słabsza wersja Thraina, do tego bez kupy…

Brak kupy uważam za zaletę. :-)

Babska logika rządzi!

Gdyby ten absurd miał jakiś sens, ;) ale autorka żadnej wskazówki czytelnikom nie zostawiła.

Nowa Fantastyka