- Opowiadanie: stalowy wilk - Pieszczadzkie stoki

Pieszczadzkie stoki

To mój pierwszy tekst tutaj. Mam wrażenie, że pisanie przedmów jest jeszcze trudniejsze od opowiadań, więc nie będę się pogrążał... Zapraszam do czytania, bardzo mi zależy na opiniach Czytelników Nowej Fantastyki – nie pozostawcie na mnie suchej nitki. 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Pieszczadzkie stoki

Jan biegł przez las. Gęsty, bukowy, jakich wiele pokrywa bieszczadzkie stoki. Lekko, niczym jeden z milionów płatków śniegu tańczących wokoło, odbijał się od puchowej pierzyny pokrywającej ściółkę. Od kilku już godzin szalała wichura – w górach i w… jego duszy. To nie tylko ostry mróz, ale i morderczy ogień pałający w jego sercu kazały mu tak nieustannie biec pośród drzew. Może chciał uciec przed zmorami swego przeznaczenia, a może właśnie je dopaść.

Nagle jakaś ostra, nie pasująca do otoczenia woń, nakazała mu się zatrzymać. Zapach człowieka. W środku lasu, w tej zamieci? Zapach krwi. Powoli, ostrożnie stawiając krok, podszedł w tamtym kierunku. Pod niemal niewidocznym, a z całą pewnością zdradliwym dla niedoświadczonego wędrowca, stoczkiem leżała młoda kobieta. Nie ruszała się. Ominął urwisko, i bokiem zszedł w jej kierunku. Nachyliwszy się nad nią, zobaczył, iż jest ranna w nogę i nieprzytomna. Gruba warstwa śniegu uratowała ją przed cięższymi obrażeniami, ale każda minuta groziła jej zamarznięciem. Nie mógł jej tu tak zostawić. Ale co zrobić? Stężał w bezruchu i zaczął nasłuchiwać. Gdzieś w pobliżu usłyszał szczekanie psa.

Pobiegł w tamtym kierunku. Zatrzymał się dopiero przed samym skrajem lasu. Pies oraz towarzyszący mu młody mężczyzna szli ścieżką od strony miasteczka, zmagając się z wiatrem wiejącym im prosto w twarz. Jan powoli, acz zdecydowanie wynurzył się z pomiędzy drzew, wychodząc na drogę. Zakapturzony, pochylony człowiek, nie był w stanie dojrzeć go z tej odległości, ale jego pies spostrzegł go niemal natychmiast, zatrzymał się warknął groźnie, po czym rzucił się na wprost wściekle ujadając. Tego właśnie oczekiwał Jan, odwrócił się i rzucił się w bieg pomiędzy drzewami, zwinnie omijając ostre igiełki nisko zwisających gałązek. Biegł wprost do miejsca, w którym odnalazł nieprzytomną kobietę, mając nadzieję, że pies dostrzegłszy ją porzuci jego trop. Nie zwolniwszy ani odrobinę, przebiegł koło niej, podbiegł po stromym pagórku i ponownie zanurkował w lesie. Pies, zatrzymawszy się na chwilę przy nowej, nieoczekiwanej zdobyczy, gotów był ruszyć w dalszą pogoń, na szczęście jego właściciel już go doganiał i ujrzawszy nieruchomą postać na śniegu zdecydowanym głosem przywołał swego czworonoga. Ten, niechętnie, ale posłuchał rozkazu i dołączył do swego pana, klęczącego teraz i oglądającego na wpół zamarzniętą kobietę. Jan popatrzył jeszcze chwilę, uśmiechając się gorzko, na tego służalczego niewolnika, po czym upewniwszy się, że mężczyzna zapewni rannej opiekę i jednocześnie zaaferowany tym nie zauważył jego śladów, odwrócił się i rzucił się w dalszą ucieczkę-pogoń.

 

***

Obudził go głód. Wyczołgał się spod zwalonych gałęzi, które wczoraj obrał na nocną kryjówkę. Czas zapolować. Po kilku minutach znalazł na śniegu dość świeże tropy zająca. Ruszył ich śladem. Po jakiejś godzinie tropienia zobaczył go. Szarak stał na jakimś niewielkim głazie i rozglądał się czujnie. Żeby tylko go nie spłoszyć. Zaczął się skradać. Ofiara uskoczyła kilka metrów dalej, i ten dźwięk najwyraźniej spłoszył inną zwierzynę znajdującą się nieopodal, gdyż dało się słyszeć jakieś poruszenie kilkanaście metrów przed zającem. Nie roztrząsając problemu kto kogo spłoszył pierwszy, nie dało się ukryć, że obecność, tej drugiej, wyjątkowo głośnej, zwierzyny pozbawiła Jana posiłku. Zając czmychnął jak oparzony i tyle go było widać. Jan nie miał sił na dalsze polowanie w tym mrozie, a porzuciwszy trop ofiary w ciągu kilku sekund odkrył źródło hałasu. Znajomy zapach. Bezszelestnie zbliżył się i stanął między drzewami w odległości kilku metrów od niej. Tak, to była ona. Kobieta, której wczoraj uratował życie. Co ona znów robiła w środku lasu, nerwowo i bojaźliwie ściskając w ręku jakąś gałąź, mającą jej zapewne służyć za obronę, przed tym biednym, o niebo bardziej przestraszonym zwierzaczkiem, którego przed chwilą nieostrożnie spłoszyła. Oczywiście nie było mowy, by bała się Jana. Nie mogła go widzieć, choć on czujnie obserwował każdy jej ruch. Po chwili wyczuł zbliżającą się drugą postać.

– Wera? – to był właściciel tego psa, którego do niej sprowadził.

– Weroniko?! – powtórzył wołanie mężczyzna.

A więc miała na imię Weronika…

– Marcin! Tutaj jestem! – z wyraźną ulgą w głosie odpowiedziała na jego wołanie.

Mężczyzna podszedł do niej i mocno ją przytulił. Coś do niej szepnął, po czym ich usta się złączyły w krótkim, ale namiętnym pocałunku, a ich skostniałe palce splotły się niczym dwie samotne, skarlałe krzewinki wyrastające ze skalnego zbocza.

– Wracajmy do domu – zaproponował.

Odeszli w kierunku skąd wcześniej nadbiegł mężczyzna. Jan stał samotnie pogrążony w rozmyślaniach. Do domu… Może rodzina już się o niego nie pokoi? Nie. Zawsze był dla nich kimś gorszym. Kaleka. Pogardzali nim… Może nie wszyscy, ale… Tylko im zawadzał, na pewno się ucieszyli, zauważywszy, że zniknął…

Zapomniał o głodzie, jego myśli niespokojnie krążyły wobec jakiegoś niejasnego tematu, budząc zakazane pragnienia, pragnienia od których przecież chciał się uwolnić…

Weronika…

***

Noc – dzień, noc – dzień… Czas przestał się liczyć… Dziś Wigilia. Więc minęło zaledwie kilka dni odkąd rozpoczął swoje prywatnie wygnanie. Czegoś mu brakowało, ale czego? Pogardliwych spojrzeń? Głosów wiecznego niezadowolenia? Śmiechu z jego kalectwa?

Pierwsza gwiazdka już dawno otoczyła się milionem jej podobnych – rodziną. Jan siedział oparty plecami o pień potężnej sosny i wpatrywał się w rozgwieżdżone niebo. Jakie ono piękne. Żadnej samotnej, żadnej której mógłby zaproponować swoje towarzystwo… Żeby choć jedna Gwiazda… Nie chciał samotnie spędzać tego wieczoru… Jedna Gwiazda, która by była tylko dla niego…

Weronika…

 

Podniósł się i wolnym truchcikiem pobiegł w kierunku, samotnego domku ukrytego w leśnej gęstwinie. Zatrzymał się na obrzeżach polany. Ona jest gdzieś tam w środku. Wiedział to. Usłyszał ciche, niespokojne rżenie koni kiedy mijał stajnię, ale zaraz ucichło. Bezszelestnie podszedł do okna chatki. Zajrzał do środka. Powoli przyzwyczajał wzrok do nowego źródła światła, którym wewnątrz domku nie był blask Luny, lecz migotliwy płomień kominka. Najpierw jego wzrok przykuła stojąca niemal przy samym oknie wielka choinka, obwieszona mnóstwem bombek, papierków, świecidełek i innych śmieci. Jan zdusił w ustach przekleństwo. Czego ci ludzie tak naprawdę chcą. Mało ich przyjeżdża z miasta i plądruje las? I jeszcze ci, którzy w środku tego lasu mieszkają, też nie przepuszczą! Mało im drzew dookoła domu, jeszcze muszą je mieć w środku! Co za… nie dokończył swej myśli gdyż jego wzrok padł na stojącą w głębi pomieszczenia kanapę i w tym samym momencie pożałował, że ci barbarzyńcy nie upatrzyli sobie świerku szerszego, przynajmniej na tyle, by całkowicie zasłaniał to cholerne okno!

Na kanapie siedzieli znajomi mężczyzna i kobieta. To znaczy ona nie siedziała na kanapie, lecz z rozkrzyżowanymi udami na jego kolanach, i łapczywie, zachłannie spijała słodycz jego ust. Na podłodze leżała jej koszulka, ona sama zaś była w niebieskich jeansach i białym jedwabnym staniczku z jedną haftowaną czerwoną różyczką pomiędzy miseczkami, którą Jan widział z przeklętą dokładnością. Siedzieli do niego bokiem, więc nie musiał się nawet obawiać, iż którekolwiek z nich zauważy jego obecność. Dłonie mężczyzny, którego imię brzmiało Marcin, dość szybko pozbawiły ją reszty górnego odzienia, odsłaniając drobne, acz piękne i kształtne piersi. Jan zauroczony jej urodą nie mógł oderwać wzroku, nie zwracając uwagi nawet na swoje podniecenie i napięcie, którym na ów widok zareagowało jego ciało. Dopiero, gdy usta mężczyzny zbliżyły się do jej wyprężonego sutka, Jan odwrócił głowę i zagryzł wargi. Ten mężczyzna! To wróg! Rywal! Miał jej tylko pomóc, co on robi? Jeszcze miesiąc temu widział go w okolicy na konnej przejażdżce z inną kobietą. Ona potem wyjechała… A teraz… Znają się dopiero kilka dni, dlaczego ona mu na to pozwala?! Spojrzał ostatni raz i… zrozumiał. Mężczyzna stał teraz przed siedzącą na kanapie Weroniką. Jego koszula splotła się na podłodze w pieszczotliwych objęciach z jej delikatną koszulką. Jego nagi tors wyrażał wszystko – siłę, piękno, męskość. Męskość, jakiej pragną wszystkie kobiety. Męskość, jakiej pragnęła Weronika… Cóż on – Jan – mógłby jej zaoferować? Spuścił głowę nie chcąc patrzeć co nastąpi, po tym jak ona rozpięła jego spodnie, i odpowiedź na zadane wcześniej w myślach pytanie przyszła sama. Zobaczył swoją zapadniętą klatkę piersiową i chromą nogę, która zawsze, przynajmniej chodząc, sprawiała, że nieznacznie kulał. W biegu było to mniej widoczne, ale i tak nie mógł równać się ze swymi braćmi. Odegnał od siebie szał. Śmierć jego rywala niczego by nie zmieniła… Czas odejść. Uciec? A może rzucić się w pogoń? A może wrócić…

Długo biegł przez las, próbując zapanować nad ogniem pożądania, który wypełnił jego ciało. A gdy wypadł na otwartą przestrzeń, na skraj urwiska, stanął nad nim i patrząc ma niebo pełne niezmienne pięknych gwiazd, rozpoczął swą pełną żałości pieśń. Pieśń była długa, z każdą minutą głośniejszą, wyrażająca teraz już nie tylko żal zawiedzionego kochanka, ale i tęsknotę za czymś zagubionym, czymś ważnym, czymś niepojętym… Ostatnie nuty rozdzierały nocną ciszę nadzwyczaj wysokimi dźwiękami, tak jak ostre sople, które rozdzierały duszę Jana. Urwał jakby w pół taktu, najpiękniej jak można było wyrazić pustkę, którą ktoś powinien wypełnić, by wyratować tego barda z jego szaleństwa samotności…

I nieoczekiwanie ktoś to uczynił. Podjął jego niedokończoną pieśń. Nie była już tak piękna, nie było w niej tyle poetyckiego kunsztu, ale była, co najważniejsze, równie szczera. Najpierw jeden po drugiej stronie przełęczy, jakby nieśmiały, potem dołączyło do niego kilka kolejnych, by ostatecznie przerodzić się w cudowny chór kilkunastu głosów. Gdy skończyli, po policzku Jana spłynęło kilka łez wzruszenia. Więc jednak nie był sam. Miał rodzinę.

Jak szalony pomknął im na spotkanie, zapominając o wszystkich wyrzutach, które przez te kilka dni wobec nich żywił. Spotkali się w połowie drogi; oczywiście oni mogli przebyć tę odległość znacznie szybciej, ale nie chcieli dać mu odczuć jego kalectwa. Kochali go, a ten wieczór należał do niego. Pierwsze wypadło na niego jego młodsze rodzeństwo. Prawie go staranowali, gdy wykonał przed nimi niezgrabny unik. W chwilę później cała rodzinka turlała się i tarzała w śniegu, radośnie się śmiejąc. Wszyscy, nawet najstarsi. Jego rodzina.

***

Rankiem Marcin obudził się pierwszy. Wstał, ubrał się i jeszcze raz spojrzawszy na uśmiechającą się przez sen Werę, wyszedł z sypialni, która znajdowała się na poddaszu. Zszedł na dół, ubrał buty i kurtkę i wyszedł przed domek. Miał zamiar skierować się ku stajni, by nakarmić konie, gdy jego wzrok przykuły jeszcze wyraźne ślady na śniegu, prowadzące od lasu do okna jego chatki. Podszedł bliżej. Spędził w tych górach dość czasu, by nie mieć wątpliwości, kto te ślady pozostawił. Dziwne natomiast było to, że kończyły się dokładnie pod oknem, a potem zawracały. Podszedł do samego okna, mając nadzieję, iż może tam znajdzie rozwiązanie tej zagadki. Tam, niestety z powodu zawracania był największy zamęt, ale co najdziwniejsze, gdyby nie brak innych podobnych śladów dałby głowę, że pod samym oknem, przodem do niego stał bosy człowiek. „Nie, to absurdalne” – pomyślał – „przecież nie przyleciał, tu i nie odfrunął z powrotem.” Marcin uśmiechnął się do własnej myśli. „Chyba że to był Święty Mikołaj. Cha cha! Pokazał bym moim dziewczynkom, zwłaszcza Gosi by przypadł ten pomysł do gustu, jest taka mała i jeszcze wierzy w te bajki o Świętym Mikołaju.” Stał jeszcze chwilę przypatrując się wszystkim pozostawionym na śniegu śladom, jakby coś rozważając, po czym zaczął rozgarniać nogami śnieg tak by je usunąć. „A niech tam, i tak ledwie je widać. Pewnie tylko mnie się tak głupio przywidziało, że to ludzkie ślady. A reszta za to jest tak wyraźna, iż nie pozostawia większych wątpliwości. A wolę, żeby ani Małgosia ani Weronika, nie martwiły się podglądającymi nas przez okno – na myśl o podglądaniu ponownie się uśmiechnął – wilkami.”

 

Koniec

Komentarze

Jan biegł przez las. Gęsty, bukowy, jakich wiele pokrywa bieszczadzkie stoki. Lekko, niczym jeden z milionów płatków śniegu tańczących wokoło, odbijał się od puchowej pierzyny pokrywającej ściółkę. – kto się odbijał? Las?

Od kilku już godzin szalała wichura – w górach i w… jego duszy. To nie tylko ostry mróz, ale i morderczy ogień pałający w jego sercu – można uniknąć obu zaimków; tak ogólnie to trochę ich za dużo w całym tekście

 

Czytało się topornie, może też dlatego, że mnie nie zaciekawiło. Na początku jeszcze myślałem, że Jan to wilk, ale po końcówce to już zgłupiałem i stwierdziłem niemile zaskoczony, że przeczytałem opowiadanie mało fantastyczne. Może gdyby się coś więcej działo, może gdybym dowiedział się więcej, np. dlaczego Jan biegł na samym początku, albo dlaczego Weronika znalazła się w lesie i kim do jasnej jest Jan :) machnąłbym ręką na wszystko…

F.S

w górach i w… jego duszy. ← ten wielokropek tutaj nie pasuje. Jeśli chcesz go koniecznie, musisz go przestawić: w górach… i w jego duszy.

 

Nagle jakaś ostra, nie pasująca do otoczenia woń, nakazała mu się zatrzymać. ← niepasująca to raczej przymiotnik, a skoro tak, wydaje mi się, że drugi przecinek jest zbędny (bo masz tylko jeden czasownik w zdaniu)

 

Powoli, ostrożnie stawiając krok, podszedł w tamtym kierunku. ← podchodzi się do czegoś, a idzie się w kierunku

 

dla niedoświadczonego wędrowca, stoczkiem ← tego przecinka na pewno nie powinno tutaj być, a stoczkiem brzmi nieładnie

 

Stężał w bezruchu ← mam wątpliwości co do takiego określenia

 

zmagając się z wiatrem wiejącym im prosto w twarz. ← prosto w twarze, ale pies twarzy nie ma, więc w ogóle najlepiej darować sobie, że ten wiatr im w coś wieje

 

Dużo tu błędów, podam jeszcze kilka przykładów:

 

– Wera? – tTo był właściciel tego psa, którego do niej sprowadził. ← sprawdź zasady zapisu dialogów

 

wolnym truchcikiem pobiegł w kierunku, samotnego

 

Scena zbliżenia chaotyczna, niedopracowana, z brakującymi przecinkami.

 

Tam, niestety z powodu zawracania był największy zamęt, ale co najdziwniejsze, gdyby nie brak innych podobnych śladów dałby głowę, że pod samym oknem, przodem do niego stał bosy człowiek. ← to zdanie trzeba przepracować

 

Długie bloki tekstu trzeba rozbić większą ilością akapitów.

 

Niestety, podobnie jak Foloina, opowiadanie mnie nie wciągnęło, nie widzę też puenty ani wyrazistych bohaterów. Trochę pożądania, śniegu… I czemu “pieszczadzkie” stoki?

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Zgadzam się z zarzutami przedpiśców – tekst jakoś nie wciąga. Coś tam się dzieje, ale te wydarzenia nie przykuwają uwagi czytelnika. Jedyna zagadka to tożsamość narratora, ale i tu odpowiedź okazuje się jedną z tych najbardziej oczywistych możliwości.

Niezły buhaj z tego faceta. Babka ledwo co pokładała się nieprzytomna na śniegu, a już jego.

Też nie wiem, dlaczego pieszczadzkie. Wyglądają raczej na ośnieżone.

Może rodzina już się o niego nie pokoi?

Niepokoi łącznie – to jeden wyraz.

Zobaczył swoją zapadniętą klatkę piersiową i chromą nogę, która zawsze, przynajmniej chodząc, sprawiała, że nieznacznie kulał.

W zdaniach złożonych z imiesłowami nie wolno zmieniać podmiotu, ta chodząca noga źle brzmi.

Zszedł na dół, ubrał buty i kurtkę

Ubrań się nie ubiera.

 

Witamy na portalu. :-)

Babska logika rządzi!

Niezbyt oryginalnie, ale chyba z sercem pisane. Niestety, mnie też nie wciągnęło, a do kliknięcia zachęcił mnie błąd (?) w tytule ;) Narrator jest jakby… wilkołakiem? Imię Jan trochę mi się z tym gryzie, ale to może kwestia gustu. Za mało o nim wiem, żeby szczególnie przejąć się losem mężczyzny. 

Poza tym podoba mi się sceneria, choć mógłbyś ją nieco bardziej rozbudować. Marcin to jakiś chatar? Czy ta historia odbywa się w jakimś konkretnym miejscu, które miałeś na myśli? :)

Domyślam się, że Jan jest wilkołakiem. Nie domyślam się, dlaczego stoki są pieszczadzkie.

Jakiś pomysł był, ale tekst jest mocno niedopracowany, w dodatku zawiera sporo usterek. Mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą zdecydowanie lepsze.

 

bo­kiem zszedł w jej kie­run­ku. Na­chy­liw­szy się nad nią, zo­ba­czył, iż jest ranna w nogę i nie­przy­tom­na. Gruba war­stwa śnie­gu ura­to­wa­ła przed cięż­szy­mi ob­ra­że­nia­mi, ale każda mi­nu­ta gro­zi­ła jej za­mar­z­nię­ciem. Nie mógł jej tu tak zo­sta­wić. – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

wy­nu­rzył się z po­mię­dzy drzew, wy­cho­dząc na drogę. – …wy­nu­rzył się spo­mię­dzy drzew, wy­cho­dząc na drogę.

 

rzu­cił się w bieg po­mię­dzy drze­wa­mi, zwin­nie omi­ja­jąc ostre igieł­ki nisko zwi­sa­ją­cych ga­łą­zek. Biegł wprost do miej­sca, w któ­rym od­na­lazł nie­przy­tom­ną ko­bie­tę, mając na­dzie­ję, że pies do­strze­gł­szy ją po­rzu­ci jego trop. Nie zwol­niw­szy ani odro­bi­nę, prze­biegł koło niej, pod­biegł po stro­mym pa­gór­ku… – Powtórzenia.

 

od­po­wie­dzia­ła na jego wo­ła­nie Męż­czy­zna pod­szedł do niej i mocno przy­tu­lił. Coś do niej szep­nął, po czym ich usta się złą­czy­ły w krót­kim, ale na­mięt­nym po­ca­łun­ku, a ich skost­nia­łe palce… – Przykład nadmiaru zaimków.

 

To zna­czy ona nie sie­dzia­ła na ka­na­pie, lecz z roz­krzy­żo­wa­ny­mi udami na jego ko­la­nach… – Czy można rozkrzyżować uda?

 

i pa­trząc ma niebo pełne nie­zmien­ne pięk­nych gwiazd… – Literówki.

 

Pieśń była długa, z każdą mi­nu­tą gło­śniej­szą… – Literówka.

 

„prze­cież nie przy­le­ciał, tu i nie od­fru­nął z po­wro­tem.” – Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

Ten błąd pojawia się jeszcze dwukrotnie w dalszej części opowiadania.

 

Po­ka­zał bym moim dziew­czyn­kom… – Po­ka­załbym moim dziew­czyn­kom

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niestety mnie również nie wciągnęło, do tego sporo usterek, ale jak na pierwszy tekst i tak nie jest źle.

Witaj na portalu :)

Mogłoby być ciekawiej napisane, bo pomysł jakiś jest :) 

Pogardzany przez ludzką rodzinę wilkołak odkrył, że jego prawdziwą rodziną są wilki. Przewidywalne.

Tam, niestety z powodu zawracania był największy zamęt (…)

Zawracanie zawsze powoduje największy zamęt. Trzeba mieć wielką wprawę, żeby zawrócić bez zamętu.

@Marcin – nie wiem czy uznać to za komplement (że jednak nie takie przewidywalne), czy za kolejny z wielu tu (ale słusznie, o to wszak tu chodzi) sztych, że aż tak niejasno piszę, że nawet nie idzie się domyśleć, kim jest bohater. Bo mój bohater w tym opowiadaniu, nie ma, ani nigdy nie miał żadnej ludzkiej rodziny (bo i nie jest człowiekiem). Jest wilkołakiem, który się urodził i dorastał wyłącznie w wilczej watasze. Cały czas tej samej. Tej, od której uciekł, i do której potem wrócił. 

Errare lupum est.

@Belhaj – dziękuję, to miłe, że nawet jeśli krytycznie, to z przyjaznym powitaniem. Cios ze znieczuleniem. Doceniam! :)

Errare lupum est.

@FoloinStephanus, @c21h23no5.enazet, @Finkla, @regulatorzy

 

Łał! Ludziska, jesteście wielcy (wilcy?:) Brak mi słów! Że też są ludzie, którzy ot tak, z litości nad debiutantem są gotowi poświęcić swój cenny czas na tak wnikliwą analizę gramatyczną. Ogromniaste podziękowania dla Was wszystkich. Już tu w międzyczasie się zorientowałem w błędzie technicznym jaki popełniłem, już teraz wiem, że jest to całe sprytne betowanie, i nawet nie trzeba mieć jakichś chodów żeby kogoś uprosić do betowania (skoro jak widzę, że chętnie to robicie), więc w przyszłości, jeśli odtajam, po tych wszystkich mroźnych krytykach, i odważę się jeszcze coś tu wrzucić, to zdecydowanie zacznę od betowania, a nie od rumakowania. 

Errare lupum est.

@Mer

Czy można by zatem uznać, że choć opowiadanie piszę kiepskie, to chociaż tytuły przyciągające? :) Bo skoro już wiadomo, że nie utrzymam się z “prozatorstwa”, to właśnie wymyśliłem zawód tułacza-tytułacza. Jesteś początkującym pisarzem? Piszesz bez polotu, ale i tak chcesz to wydać? Nie wiesz jak przyciągnąć uwagę potencjalnych Czytelników? Zatrudnij profesjalnego tytułacza – tylko ja wymyślę ci tytuł obok którego ludzie nie przejdą obojętnie… ;P

 

“Imię Jan trochę mi się z tym gryzie” – słowo klucz – gryzie. Skoro Jan się GRYZIE, to czy właśnie nie jest to najlepsze imię dla wilkołaka? :D

 

Ale jakże to życiowym problem prawda? Skąd się w końcu bierze ta cała idea pseudonimów artystycznych. Ktoś sobie żyje pół życia ze swym imieniem, Franek, Antek albo Malwina, i pewnego dnia postanawiam zostać artystą i naturalne dotąd imię okazuje się gryźć z daną dziedziną sztuki. Albo z wilkołactwem… Gdyby to była powieść, pokusiłbym się może na to, że Jan powinien sobie zmienić imię (np. na Wolfgang, ew. Amadeusz;) ale nigdy nie pokusiłem się na kontynuowanie losów Jana, więc chyba nie będę go już ciągał po wilczym USC…

 

“Poza tym podoba mi się sceneria, choć mógłbyś ją nieco bardziej rozbudować.” – dziękuję. Od podstawówki ciężko znoszę zbyt długie opisy przyrody… Uwielbiam przyrodę oglądać, ale jak czytam lubię gdy nie poświęca się temu zbyt wielu słów, więcej pozostawiając wyobraźni. Pewnie z tego powodu przeniosłem to na własną pisaninę. Na pewno w wielu kręgach będzie to uznane minusem, rozumiem to.  

 

“Marcin to jakiś chatar?” – czym jest chatar? Kojarzy mi się tylko z chutorem :) 

 

“Czy ta historia odbywa się w jakimś konkretnym miejscu, które miałeś na myśli? :)” – to jest arcyciekawe pytanie. Zależy jaki by przyjąć stopień konkretyzacji, ale chyba muszę odpowiedzieć, że nie. To nawet jak dla mnie nietypowa inspiracja jest w tle, otóż pewna koleżanka dawno temu, za lasami za chutorami, pokazała mi swoje opowiadanie, które działo się w jakimś amerykańskim lesie, konkretnie nazwanym, ale nawet nie wiem czy realnym, czy wymyślonym. W każdym razie ona na pewno nie była w Ameryce, więc posłużyła się wyobraźnią. Było to opowiadanie o kobiecie i jej rozterkach miłosnych, spotkaniu z przystojnym kawalerem, etc. etc. Powyższe opowiadanie napisałem jako “odpowiedź” na to jej. Wyszedłem od sceny Kimberly (tu: Weroniki) na samotnej przechadzce w lesie, gdzie jakiś dźwięk ją przestraszył. Nie było tam mowy o żadnym wilku,  stąd też i u mnie pojawia się tam inne zwierzę, które ona usłyszała, a na które Jan tylko polował. Uczciwie więc muszę przyznać, że przez około 6-8 lat to opowiadanie (choć w szufladzie) to było osadzone w ten amerykańskiej scenerii, z IANEM w roli głównej. A później, jakieś 6 lat temu, pojechałem powłóczyć się po Bieszczadach. No i się zakochałem. w tych górach, a nie że w jakiejś Weronice. I wtedy stało się dla mnie jasne, że jeśli kiedykolwiek miałbym gdzieś publicznie pokazać ten tekścik, to nie ma sensu trzymać się jakichś zupełnie mi obcych geograficznie pojęć, nawet nie będąc pewnym czy to miejsce istnieje, a tym bardziej czy żyją tam wilki, skoro choć Jerzemu Janickiemu nie byłbym godny sandałów nosić, to jak on mogę przy każdej możliwej sposobności opiewać piękno Bieszczadów. I jest też ten konkret – że zaiste wilki tam żyją. Ot i tyle.

Errare lupum est.

Ja tam się wilkiem nie czuję. Ale podobno homo homini lupus est. ;-)

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka