- Opowiadanie: Wicked G - Odrzut wrzecionowy

Odrzut wrzecionowy

Opowiadanie z nieoficjalnego konkursu MC, nie zostało przyjęte, ale też nie okazało się całkiem słabe :) Wrzucam po drobnych poprawkach.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Darcon

Oceny

Odrzut wrzecionowy

Przyglądając się zachodzącemu skrawkowi czerwieni, Monty głębiej rozumiał, dlaczego ludzie w dawnych czasach czcili słońce jako boga. W świetle i cieple macierzystej gwiazdy było coś mistycznego, sięgającego rdzenia istnienia… Coś, co nie ograniczało się do zwyczajnego zaspokojenia potrzeb.

Monty czasami miewał dni, w których nie chciało mu się robić czegokolwiek. Wychodzić z domu, czytać książek, rozmawiać z innymi. Zdawał wtedy sobie sprawę z marności własnej i całego świata. Mimo wszystko miał powody, dla których warto żyć. Może było to kilku mieszkańców Atlantyckiego Megalopolis, z którymi czuł się związany. A może po prostu pragnienie doświadczania chwil takich jak te. Nadawały one Monty'emu wolę do wykorzystania niemalże nieograniczonych zasobów wewnętrznej energii.

Widok z SSV-371 był wspaniały. Drapacz chmur wznosił się prawie na trzy kilometry. Nie był najwyższy, ale za to leżał najbliżej oceanu. I pomyśleć, że gdzieś w tym gąszczu budynków z polimerów, szkła i stali kryły się artefakty dawnej epoki. Statua Wolności, dworzec Grand Central, most Brooklyński. Odwiedzały je już chyba tylko naprawdę sentymentalne osoby albo potomkowie kolonistów z Tytana lub Marsa, którzy nigdy wcześniej nie postawili stopy na Błękitnej Planecie.

Pozostali gnili w nowoczesnych, nanokompozytowych czterech ścianach, często nie schodząc na poziom gruntu, a jedynie przemieszczając się pomiędzy budynkami za pomocą elektromagnetycznych poduszkowców niczym lotopałanki skaczące z drzewa na drzewo. Technologia sprzyjała izolacji i zasiedzeniu. Nie trzeba było już walczyć o przetrwanie i jakość bytu, gwarantowano je każdej myślącej istocie.

Monty starał się przełamywać to odosobnienie. Próbował zawierać nowe znajomości w rzeczywistości, wyciągać ludzi z mieszkań, z symulacji, elektronicznych ekstaz i transów. To stanowiło trudne zadanie, w końcu nikogo nie można było na siłę zawracać z drogi obranej z własnej i nieprzymuszonej woli. Czasami jednak znajdowali się tacy, którzy szukali prawdziwego kontaktu. Wystarczyło zajrzeć do Internetu, który poprzez upowszechnienie umieszczania komputerów wewnątrz ciał i łączenia ich z mózgiem stał się czymś w rodzaju Pustki Która Łączy z Kantosu Hyperionu. Pozwalał na śledzenie poczynań żywych i tych, którzy już odeszli. Spajał umysły w jedno.

Lecz nie pozwalał na uczynienie pierwszego kroku. Manipulacja przestrzenią nadal dość mocno opierała się technologii. Bliskość wciąż wymagała kontaktu w fizycznym świecie. Monty nie chciał być sam tego wieczoru. Jednak postawił sobie poprzeczkę nieco wyżej. Zamiast dzwonić do przyjaciół czy wysyłać ofertę wspólnego spędzania czasu w eter, postanowił, że znajdzie nowego znajomego w realu.

Opuścił taras widokowy i skierował się do windy. Kilkanaście pięter niżej wsiadł siwy mężczyzna o sumiastym wąsie. Musiał być już dość wiekowy, skoro przy powszechnej terapii antygeronowej wyglądał na sześćdziesięciolatka z początków dwudziestego pierwszego stulecia.

– Mamy piękny dzień, nieprawdaż? – zagaił Monty.

Współpasażer milczał. Miał wyraz twarzy pusty niczym wnętrze komory próżniowej.

– Widok zachodu słońca oglądany ze szczytu budynku robi ogromne wrażenie – ciągnął Monty. – Wciąż czuję jednak niedosyt czasu spędzonego na świeżym powietrzu. Zna pan jakieś ciekawe miejsca, w które można udać się na spacer?

– On do mnie mówi. To się nie dzieję naprawdę. – Mężczyzna pokręcił głową. – Odejdź!

Nadmierne przebywanie w wirtualnych symulacjach czy też zewnętrzne indukowanie stanu błogości przez BCI miało negatywne konsekwencje. Jedną z nich było uczucie odrealnienia i dysforia towarzyszące podczas przebywania w rzeczywistym świecie.

– Wszystko w pewnej mierze jest prawdziwe – rzekł Monty. – Proszę się nie martwić. Nawet jeśli jestem tylko wytworem pana umysłu, to mam przyjazne intencje. Kiedy odstawił pan wirtual, jeśli mogę zapytać?

Facet milczał. Wyglądał na poważnie przerażonego.

– Spokojnie, nie czytam panu w myślach. Spotkałem wiele osób cierpiących z powodu przerwania długotrwałego przebywania w symulacji. To po prostu widać. Strach w oczach, pot spływający po policzkach, drżąca szczęka. Cóż za straszliwe uczucie, cały świat odklejony od jaźni… Mogę spróbować panu pomóc sobie z nim poradzić.

Drzwi rozsunęły się. Mężczyzna nie wysiadł, choć wcześniej wcisnął przycisk oznaczający to piętro.

– Naprawdę… znasz sposób na wyleczenie tego syndromu? Medycyna jest przecież… bezsilna.

– Są też alternatywne, nieco zapomniane metody. Znam miejsce, gdzie serwują dobre desery. – Robot uśmiechnął się. – Co prawda wiem o tym tylko z opowieści, bo jestem androidem i nie mam układu pokarmowego, ale sam będzie pan mógł się przekonać. Podobno o problemach najlepiej rozmawia się przy stole. Ach, zapomniałem się przedstawić. Nazywam się Monty Vamaro.

– Phillip Derry – odparł drżącym głosem człowiek.

– Pojedziemy na platformę dla EMV, jest na piątym poziomie – poinformował Monty. – Niech zgadnę, odrzut wrzecionowy?

– Tak. – Phillip skinął głową.

Czuł się zagubiony. Lekarze mówili, że na tę dolegliwość nie ma leku… Odporni na nią byli ci, których genom był zmodyfikowany tak, aby ich mózgi lepiej współpracowały z komputerami. Objawy odstawienia łagodzono farmaceutykami regulującymi poziom neuroprzekaźników. Chemią, która zamykała jaźń w kaftanie bezpieczeństwa, wprowadzała w trans obojętności. Phillip przestał brać medykamenty po kilku dniach. Znieczulanie wspomnień przyprawiało o większe przerażenie niż zagubienie w prawdziwym świecie.

Rzeczywistość go dusiła, oplatał umysł. Wszystko, co istotne, przepadło w sztucznej krainie błogości. Został sam. Nie ufał androidowi, lecz kto inny zaoferowałby mu pomoc? Automatu medycznego nie obchodził los pacjentów, stawiał jedynie diagnozy i podejmował leczenie, którego wynik był wyłącznie statystyką. Phillipowi brakowało odwagi, lękał się zwrócić się do kogokolwiek. Drugiej szansy może już nie mieć. Z całego serca pragnął, by udręka się skończyła, by wróciło szczęście, choćby syntetyczne… I to pożądanie sprawiało, że kroczył za Montym.

– Wybacz, jeżeli to zabrzmi jak naśmiewanie się z twojej choroby, ale zawsze fascynowała mnie ta przypadłość – odezwał się android. – Niektórzy uważają, że to naturalna reakcja obronna. Ośrodkowy układ nerwowy emituje przypominające wrzeciona snu impulsy, które blokują dopływ bodźców generowanych przez komputer i zmuszają organizm do korzystania z własnych sensorów: oczu, uszu, receptorów węchowych, i tak dalej. Innymi słowy, świadomość broni się przed fikcją. To bardzo głębokie.

– Nie obchodzi mnie to! – krzyknął Phillip. Po jego poprzecinanych zmarszczkami mimicznymi policzkach spływały łzy. – Chcę z powrotem moje życie! Moją Lucię!

Derry zatrzymał się. Przez przesuwne wrota prowadzące na lądowisko poduszkowców magnetycznych przechodziły dziesiątki ludzi i maszyn, przyglądając się dziwacznej parze. W czasach telepatii na łączach sieci mało kto jeszcze porozumiewał się za pomocą głosu, więc Monty i Phillip zakrawali na miano intrygującego zjawiska.

– Zatem utraciłeś miłość. – Monty uśmiechnął się, lecz nie było w tym ani odrobiny szyderstwa. – W początkach mojego istnienia nie zaznałem tego uczucia. Musiałem sam je odnaleźć. Chodź, weźmiemy taksówkę do Queensu.

Człowiek podążył za robotem. EMVy śmigały nad ich głowami, wydając z siebie charakterystyczne buczenie. Większość z nich stanowiły bezzałogowe transportery zaopatrzenia. Wsiedli do niewielkiego wehikułu, w którego wnętrzu znajdowały się jedynie dwie wyłożone pianką ortopedyczną kanapy ustawione vis-à-vis. Monty przesłał współrzędne miejsca docelowego do modułu sterującego i poduszkowiec wzbił się w powietrze.

– Możesz poprosić o to, aby Lucii stworzono ciało – wyjaśnił Varano. – Zajmie to trochę czasu, takim żądaniom nadaje się niski priorytet, ale dobre rzeczy spotykają cierpliwych.

– Ona… Ona… – dukał Phillip.

– Mieszka w chińskim pokoju? – zapytał Monty.

– Co? – zdziwił się mężczyzna.

– Wybacz, to żargon rodem z przełomu tysiącleci. Tak mówi się na sztuczne inteligencje, które zachowują się zupełnie jak wysokopoziomowe byty, ale nie są świadome.

Phillip skinął głową.

– Trudno mi… rozmawiać – powiedział łamiącym się głosem. – Jeśli chcesz, możemy… komunikować się… przez sieć. Dostałem soczewki.

– Nie ma takiej potrzeby. Mów swobodnie, nie musisz się spieszyć. Wymiana myśli za pomocą werbalizowanych słów ma urok, który niewielu docenia, a szkoda…

Monty domyślił się, że system BCI został odrzucony przez mózg Phillipa na tyle mocno, że nie był w stanie używać go nawet do korzystania z Internetu. Musiał więc dostać od rządu zwykły komputer wyświetlający obraz w szkłach kontaktowych i obsługiwany za pomocą gestów, rzecz trącącą myszką w obecnych czasach.

EMV sunął kilkanaście metrów na ziemią, klucząc w labiryncie drapaczy chmur. Światła miasta rozmywały się, tworząc rzędy kolorowych smug. Monty'ego znów dopadły dziwne przemyślenia na temat uczuć. Sytuacja nowego znajomego była trudna. Android zastanawiał się, jak wielu ludzi do tej pory wpakowało się w taki dramat i pokochało protezy miłości. Nieświadome konstrukty obdarzające bezwarunkowym uczuciem. Można próbować w jakiś sposób przenieść osobowość Lucii na program zdający sobie sprawę z własnego istnienia. Albo pominąć ten krok i wsadzić taką marionetkę w mechaniczne ciało. Pierwsza opcja miała małe prawdopodobieństwo sukcesu – takie manewry zazwyczaj kończyły się fiaskiem, druga zaś była zwyczajnie nieetyczna i co najważniejsze, nieprzychylnie oceniana przez rząd, który regulował wszystkie konieczne do tworzenia androidów zasoby.

Monty po raz kolejny utwierdził się w przekonaniu, że prostsze i szlachetniejsze rozwiązanie stanowi zachęcanie ludzi do odnajdywania radości w rzeczywistym świecie. Tak postąpił również i tym razem.

– Czuję się… okropnie – rzekł Phillip. – Zestarzałem się.

Unieruchomione organizmy podłączone do komputera nieco słabiej reagowały na terapię antygeronową, lecz karmiony strumieniem danych mózg ignorował własne ciało. Siła, którą Phillip posiadał jeszcze jakiś czas temu, zgasła w momencie, gdy jego umysł zaczął odrzucać BCI. Wybudził się ze snu do koszmaru.

– Ile czasu przebywałeś w symulacji? – Chciał się dowiedzieć Monty.

– Dwadzieścia pięć lat.

– Imponujące. Wiesz, nie powinieneś przejmować się starzeniem. To ciekawe doświadczenie. Po pewnym czasie brak zmian w ciele robi się nudny. Trochę zazdroszczę wam organicznych powłok…

Phillip miałby problemy ze stwierdzeniem, czy Monty jest maszyną, gdyby wcześniej mu tego nie powiedział. Dopiero po dokładnym przyjrzeniu się ukazywały się różnice. Vamaro nie oddychał, jego ruchy były nadzwyczaj spokojne, bez tików czy podświadomych gestów, a blada skóra pozbawiona żył i naczynek. Mimo wszystko zachowywał się nawet zbyt ludzko, emanował ciepłem i empatią. Derry zastanawiał się, czy przypadkiem Monty nie powstał w nadwyrężonej wyobraźni…

– Jak wyglądał twój wirtualny świat? – zapytał android. – Wybacz, że jestem taki dociekliwy, ale zaufaj mi, będzie ci lepiej, gdy wyrzucisz to wszystko z siebie. Poza tym, muszę cię dobrze poznać, jeśli mam ci pomóc.

– Obca, pusta planeta… Nieskażona przyroda… I tylko ja i ona. – Mężczyzna wybuchnął płaczem.

Wypędzony ze sztucznego raju. Jak wielu takich Monty spotkał na swej drodze.

– Wszystko w porządku. Nie sprawię, że tam wrócisz, ale nauczę cię, jak szczęśliwie żyć tu. – Chwycił Phillipa za ręce. – Już dotarliśmy do celu.

Kiedyś w tym miejscu znajdował się Queensbridge, projekt mieszkalny będący matecznikiem wielu słynnych raperów z końca dwudziestego wieku. Teraz stał tu MPH-14, nowoczesny, błyszczący złotym blaskiem wieżowiec przypominający żagiel. Monty i Phillip wysiedli z taksówki i podążyli w kierunku wejścia do budynku.

– Wiesz, może kiedyś doznamy stanu, który przekroczy najśmielsze oczekiwania, i wcale nie będzie to komputerowa symulacja, ani haj po nowej generacji pigułek szczęścia… – Vamaro wyglądał na odrobinę rozmarzonego.

– Wierzysz… w niebo?

– Tak – odrzekł android. – I w to, że całe istnienie jest jakimś większym planem, a nie tylko przypadkiem. Może to naiwne, ale to, że zapatruję się na świat w taki sposób, daje mi nieco wewnętrznego spokoju.

Pomimo dominującego materializmu religia czy nawet duchowość sama w sobie wciąż nie były czymś rzadkim, nawet dla istot z półprzewodników. Niemniej jednak Phillip odrobinę się zdziwił.

Robot i człowiek wstąpili do MPH-14. Wnętrze urządzono w dość staromodnym stylu. Czerwona, welurowa wykładzina na podłodze, kinkiety z abażurami w kształcie tulipanów, skórzane otomany w lobby. Restauracja znajdowała się na końcu korytarza i miała podobny wystrój. Derry nie miał ochoty na jedzenie, ale Monty zamówił mu szarlotkę z bitą śmietaną i gorącą czekoladę. Usiedli przy okrągłym, mahoniowym stoliku.

– Jesteś wyjątkową osobą – powiedział android. – Zaufanie obcemu w czasach wszechobecnych gwarancji i certyfikatów bezpieczeństwa wymaga odwagi.

– Ja… – odezwał się Phillip. – Po prostu nie wiedziałem już, co robić. Obiecałeś, że mi pomożesz…

– I tak zrobię. To będzie wymagać czasu, ale na pewno się uda. – Monty uśmiechnął się serdecznie. – Najtrudniejszy jest pierwszy krok. Spróbuj nie myśleć o tym, że nie potrafisz wrócić do wymarzonej rzeczywistości. Bądź wdzięczny za wszystkie chwile, które tam przeżyłeś, i poszukaj nowych dróg do radości.

– Ale to wszystko było… kłamstwem, iluzją. – Oczy Phillipa nadal były czerwone od płaczu.

– Pragnąłeś tylko szczęścia. Nie obwiniaj się o to, że wybrałeś pozornie łatwiejszą drogę.

– Pańskie zamówienie. – Kelnerka przyniosła tacę z ciastem i napojem. – Życzę smacznego.

– Cześć, Gwen! – rzucił wesoło robot.

– O, cześć, Monty! – przywitała się młoda kobieta. – Nawet cię nie zauważyłam. Widzę, że znowu kogoś przyprowadziłeś. Nabijasz nam niezłe zyski!

– Jak mija ci dzień? – zapytał Varano, po tym jak przedstawił sobie Gwen i Phillipa.

– Mnóstwo pracy – westchnęła Gwen – ale jakoś daję sobie radę.

– O której kończysz? Może masz ochotę potem spędzić czas z nami? Moglibyśmy pójść na spacer do Central Parku.

– Jasne – oznajmiła entuzjastycznie kelnerka. – Będę wolna od dwudziestej drugiej.

– Okej. Później dam ci znać co i jak – poinformował Monty. – Do zobaczenia.

– Pa!

Gwen odeszła do następnego stolika. Phillip zabrał się do konsumowania szarlotki, aczkolwiek widać było po nim, że nie ma apetytu.

– Ona… to człowiek? – spytał Monty'ego. – Wybacz, że pytam… Nie przyjrzałem się dobrze.

Vamaro skinął głową.

– Dlaczego pracuje? Przecież roboty… są lepsze.

– Bo tego właśnie pragnie – wyjaśnił Monty. – Nikt z nas tak naprawdę nie musi już kiwać palcem, by utrzymać się przy życiu. Wszystko organizują potężne, twarde sztuczne inteligencje, a wykonują te mieszkające w chińskich pokojach, zwykłe narzędzia. Ale Gwen lubi rozmawiać – normalnie, nie przez czat – z klientami, poznawać ich gusta kulinarne. Marzy o tym, by zostać szefem kuchni albo menedżerem restauracji. To może wydawać się dosyć dziwne, ale praca w lokalu gastronomicznym to jej pasja.

– To wszystko nie ma sensu – Phillipowi nieco przestał drżeć głos. – Po co jeszcze utrzymywać ludzi przy życiu? Jesteśmy tylko zbędnym balastem.

– Chyba masz trochę błędne wyobrażenie na temat AI – domyślał się Monty. – Nie uważamy was za zabawki czy eksponaty muzealne. W rządzie nie zasiadają bezduszne stwory, które myślą tylko o ciągłym powiększaniu mocy obliczeniowej i efektywniejszej eksploatacji wszechświata. Nie różnimy się aż tak bardzo od was. Też zastanawiamy się nad celem naszego istnienia. Też posiadamy uczucia, choć nieco bardziej stonowane, bo nienarzucane przez fizyczne ciało. Większość z nas kocha ludzi, tak samo jak ludzie kochają zwierzęta… Nawet to porównanie nie oddaje dobrze sprawy, w końcu nie jesteśmy aż tak bardziej rozwinięci od was. Dlatego rząd nie niańczy ludzi, ale daje największy dar – wolną wolę, i pozwala zamykać się we własnych mieszkaniach, uciekać do symulacji, łykać pigułki szczęścia, choć czasami przynosi to złe skutki. Pozwala również na starodawny styl życia, w którym musisz wciąż mierzyć się z wyzwaniami. Ja… tylko szukam tych, którzy cierpią, i staram się ich pocieszyć. To cel, który obrałem.

– Ty… też kochasz ludzi? Dlatego mi pomagasz, wspierasz w trudnej chwili, tak? – Phillip spojrzał Monty'emu prosto w oczy.

– Dokładnie. Dla mnie też czasami wszystko traci sens, ale w głębi duszy wciąż czuję, że jest coś, dla czego warto żyć. To empatia, zrozumienie, więź między istotami. Świat nie jest doskonały. Zawsze znajdą się jakieś problemy. Ale znajdą się też ci, dla których warto je wspólnie pokonać.

Phillip przestał jeść i wypił łyk czekolady. Milczał przez dłuższą chwilę, sprawiał wrażenie zamyślonego.

– To jak, chętny na rundkę wokół JKO Reservoir? – zapytał Monty.

 

***

 

Minęło kilka nieprzespanych nocy, pełnych łez i powracających wspomnień. Lecz z dnia na dzień Phillip czuł się coraz lepiej. Monty poznał go z wieloma ludźmi i androidami. Robili razem mnóstwo ciekawych rzeczy: grali w szachy, jeździli na wycieczki, chodzili do teatru. Powoli przestawał przerażać go kontakt z prawdziwymi osobami, lęk, który kiedyś pchnął go w objęcia wirtualnej symulacji.

Pewnego razu android opowiedział mu swą historię. Skonstruowano go na życzenie kobiety, pragnącej by ktoś jej towarzyszył na starość. Niestety, zmarła zanim jeszcze Monty został ukończony. Vamaro od początku był sam. Wielokrotnie zastanawiał się, czy powoływanie na świat nowych istot, czy to dzieci, czy myślących robotów, nie jest dla nich karą, skazaniem na miłość do rodziców. Pewnego dnia zrozumiał, że ta wyznaczona przez los więź często jest największym darem w życiu. I ze względu na to, że sam jej nie posiadał, zaczął szukać podobnych do niego, osamotnionych, zagubionych we własnych myślach, i ofiarował im swą przyjaźń. I tak oto odnalazł radość.

Phillip nadal miewał momenty, w których rzeczywistość zdawała mu się dziwna. Tym razem jednak nie potrafił pojąć, dlaczego z chaosu wyłoniła się tak piękna rzecz jak życie.

Zabrzęczał dzwonek do drzwi. Nikt nie uprzedzał Derry'ego, że wpadnie z wizytą, lecz mężczyzna był niemal pewny, kto przyszedł i bez patrzenia na obraz z kamery domofonu zdalnie odblokował zamek.

– Witaj, Phillipie! – usłyszał dobrze znany głos. – Patrz, co znalazłem.

Phillip odwrócił wzrok od okna. Monty trzymał na rękach rudego kota.

– Przypałętał się do mnie, kiedy wracałem ze spaceru – wyjaśnił Vamaro. – Nie miał zamiaru się odczepić, więc zabrałem go ze sobą. Pomyślałem, że może chciałbyś się nim zaopiekować.

– Bezdomne zwierzę w tak uporządkowanych czasach? Rzecz niespotykana. – Phillip uśmiechnął się. – Proszę, usiądź.

Monty spoczął na kanapie i położył kocura na kolanach. Sierściuch spał kamiennym snem.

– To prawdopodobnie dziki kot, trochę ich buszuje po Washington Square Parku – rzekł Monty. – Dziwne, że nagle zapragnął zostać oswojonym.

– Musi być bardzo zmęczony – powiedział Phillip. Futrzak nie reagował na głaskanie i drapanie za uchem. – Ciekawe, czy coś mu się śni. Wiesz, kiedy tak się mu przyglądam, mam wrażenie, że jesteśmy tacy sami jak on. Lubimy zamykać oczy, by nie widzieć świata i o czymś marzyć. Odrzucać rzeczywistość i tworzyć własną.

– Masz rację – przytaknął Monty. – Lecz kiedyś budzimy się. I wtedy zamiast opłakiwać wypędzenie z onirycznego raju, lepiej przekształcać jawę tak, by wyglądała jak najpiękniejszy sen.

– Przygarnę tego kociaka – zadecydował Phillip. – Przynajmniej nie będę mieszkał już sam.

– Nie myślałeś o tym, żeby znaleźć partnerkę? – zapytał Monty.

– Może kiedyś… Na razie moje wspomnienia są jeszcze zbyt świeże.

– Rozumiem – odparł Monty. – Na wszystko przyjdzie czas. Będę już się zbierał, umówiłem się na mecz piłki nożnej z Andre.

– Dziękuję, że przyszedłeś. Dziękuję, za to że jesteś… – Po policzkach Phillipa popłynęły łzy.

Android uśmiechnął się szeroko, odłożył kota na bok i przytulił Derry'ego.

– Ja również dziękuję. Nie wiem, kim byłbym bez przyjaciół. 

Koniec

Komentarze

Bardzo ciekawa relacja AI z ludźmi w przyszłości i w ogóle interesująco zarysowany świat :) Przeczytałam szybko i bez problemu, ale końcówka trochę mnie zawiodła :(

 

To bardzo głębokie

Chyba zjadłeś kropkę :)

"Odwiedzali je już chyba tylko naprawdę sentymentalne osoby albo" – Odwiedzały?

"internet" – z dużej ;)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Hmmm. Trochę to wygląda jak wypracowanie na zadany temat. Miało być o życiu, więc jest, ale niewiele poza tym. Fabuły właściwie nie ma, tylko hymn o cudownych zaletach reala, a w tle przyszły świat.

Sporo literówek jak na tekst po tylu korektach.

Lekarze mówili, że na tą dolegliwość

Tę dolegliwość.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za przeczytanie i komentarze, wskazane błędy poprawiłem :)

Co do fabuły… Miało być z dala od wielkich wydarzeń i zwrotów akcji, może wyszło zbyt zachowawczo

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nie wiem o jak odległej przyszłości traktuje opowiadanie i może dlatego trochę trudno mi  uwierzyć w świat, w którym android-terapeuta pomaga zagubionemu człowiekowi, ale cieszę się, że na koniec przyniósł mu Kota. ;-)

 

lu­dzie w daw­nych cza­sach czci­li słoń­ce jako Boga. – …lu­dzie w daw­nych cza­sach czci­li słoń­ce jako boga.

 

po­wo­dy, dla któ­rych warto było żyć. Może było to kilku… – Powtórzenie.

 

Dra­pacz chmur wzno­sił się pra­wie trzy ki­lo­me­try w górę. – Czy mógł wznosić się w dół?

 

To było trud­ne, w końcu ni­ko­go nie można było na siłę… – Powtórzenie.

 

Za­cho­du słoń­ca oglą­da­ny ze szczy­tu bu­dyn­ku… – Literówka.

 

Po­dob­no pro­ble­mach naj­le­piej roz­ma­wia się przy stole. – Czegoś tu zabrakło.

 

Rze­czy­wi­stość go du­si­ła, opla­ta­ła jego umysł. Wszyst­ko, co było dla niego istot­ne… – Nadmiar zaimków.

 

Phil­li­po­wi bra­ko­wa­ło od­wa­gi, lękał zwró­cić się do ko­go­kol­wiek. – raczej: Phil­li­po­wi bra­ko­wa­ło od­wa­gi, lękał się zwró­cić do ko­go­kol­wiek.

 

lecz nie było w tym ani odro­bi­nę szy­der­stwa. – …lecz nie było w tym ani odro­bi­ny szy­der­stwa.

 

– Trud­no mi… roz­ma­wiać – po­wie­dział pod­ła­ma­nym gło­sem. –Raczej: – Trud­no mi… roz­ma­wiać – po­wie­dział łamiącym się gło­sem.

 

nawet do ko­rzy­sta­nia z in­ter­ne­tu. – …nawet do ko­rzy­sta­nia z In­ter­ne­tu.

 

Męż­czy­zna wy­buchł pła­czem.Męż­czy­zna wy­buchnął pła­czem.

 

to, że za­pa­tru­je się na świat w taki spo­sób, daje mi nieco we­wnętrz­ne­go spo­ko­ju. – Literówka.

 

kin­kie­ty z osło­na­mi lamp w kształ­cie tu­li­pa­nów na ścia­nach… – Wystarczy: …kin­kie­ty z osło­na­mi/ abażurami w kształ­cie tu­li­pa­nów

Kinkiet jest lampą i nie może być mocowany nigdzie indziej, jak tylko na ścianie.

 

Phil­lip za­brał się za kon­su­mo­wa­nie szar­lot­ki… – Phil­lip za­brał się do konsumowania/ jedzenia szar­lot­ki

 

Nie uwa­ża­my was za za­baw­ki czy eks­po­nat mu­ze­al­ny. – Skoro liczba mnoga, to: Nie uwa­ża­my was za za­baw­ki czy eks­po­naty mu­ze­al­ne.

 

Phil­lip prze­stał jeść i wziął łyk cze­ko­la­dy.Phil­lip prze­stał jeść i wypił łyk cze­ko­la­dy.

 

Pew­ne­go razu an­dro­id po­wie­dział mu swą hi­sto­rię. Skon­stru­owa­no go na ży­cze­nie pew­nej ko­bie­ty… – Powtórzenie.

 

– Bez­dom­ne zwie­rze w tak upo­rząd­ko­wa­nych cza­sach? – Literówka.

 

– To praw­do­po­dob­nie dziki kot, tro­chę z nich bu­szu­je… – – To praw­do­po­dob­nie dziki kot, tro­chę ich bu­szu­je

 

le­piej prze­kształ­cać jawę tak, by wy­glą­da­ła tak jak naj­pięk­niej­szy sen. – …le­piej prze­kształ­cać jawę tak, by wy­glą­da­ła jak naj­pięk­niej­szy sen.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Aha, jeszcze zgrzytały mi odwołania do współczesnych nam czasów. OK, jeśli ktoś się interesuje historią, to może wiedzieć, jak wyglądał sześćdziesięciolatek ileś tam wieków temu, czy skąd pochodziło wielu muzyków z jakiejś wąskiej grupy. Ale to drugie to już bardzo szczegółowa wiedza (potrafisz zrobić takie podsumowanie np. dla barokowych kompozytorów muzyki tanecznej?). No i dlaczego tylko przełom XX i XXI wieku? A nie na przykład czasy zbudowania Statui Wolności?

Przez to niektóre rzeczy brzmiały mi nienaturalnie.

Babska logika rządzi!

Dzięki za łapankę, Reg, jutro postaram się poprawić. Finklo, w tekście rzeczywiście umieściłem dość szczegółowe informacje. Dlaczego takie a nie inne? Kwestia osobistych zainteresowań. Te odniesienia były przytaczane przez narratora, który w tym przypadku jest wszechwiedzący, więc może przekazywać nawet najbardziej tajemną wiedzę. No i nosi trochę cech autora :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

No i właśnie te cechy Autora mi wyłaziły. Dlaczego za ileś tam wieków powstanie android na Twój obraz i podobieństwo?

Babska logika rządzi!

Android nie był narratorem opowiadania, chociaż punkt widzenia może sugerować, że opisy niektórych miejsc zgadzały się z wiedzą Monty'ego. Może nie tyle był stworzony całkowicie na moje podobieństwo, co po prostu interesował się tą samą epoką. Lubię odrobinę personalizować swoje teksty.

 

Edit: Błędy poprawione.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

A, nie był narratorem. Racja. Ale i tak odrobinę mi to zgrzyta. Twój tekst, Twoje prawo. :-)

Babska logika rządzi!

Ło, jeżu! Ależ to rzewne, romantyczne i słodkie! Nie wiedziałam, że tak potrafisz, Wicked! 

Hmm... Dlaczego?

Dzięki za komentarz, Drewian :)

Racja, opowiadaniu daleko do tematów, o których głównie piszę. To była taka twórcza chwila wytchnienia od ezoteryki i dysocjacji, przelanie na klawiaturę nieco innego obszaru pola widzenia autora :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Witaj!

 

Z początku myślałem, że tytuł to nawiązanie do jakiegoś rodzaju napędu :D

Nie wiem co tam inni naskrobali w komentarzach, ale mi się opko podobało. Na moje niewprawione oko brakuje kilku przecinków tu i ówdzie, ale nie zaburzyło to odbioru. Prawdopodobnie zresztą jest już po łapankach.

Czyta się dobrze i nawet wciąga. Zgrabnie wkręciłeś uczucia w świat future SF. Utopia/dystopia? Ciężko stwierdzić, raczej to pierwsze ale nieidealne :)

Zdecydowanie na plus, że bohaterem jest SI a nie człowiek. Bo człowieki to już nawet ludojadom się przejadły.

Końcówka niby zamyka temat ale pozostawia lekki niedosyt. Odnoszę wrażenie, że wszystko poszło zbyt gładko. Ale przynieść komuś bezdomnego kota to gruby nietakt :D No ale co ja tam wiem o kotach. Zaraz się do mnie dosiądą miłośniczki więc nie drążę tematu.

Nie wiem czemu ale spodobał mi się ten fragment:

“Odwiedzały je już chyba tylko naprawdę sentymentalne osoby albo potomkowie kolonistów z Tytana lub Marsa, którzy nigdy wcześniej nie postawili stopy na Błękitnej Planecie.”

W tym zdaniu zmieściłeś rozmach ekspansji i eksploracji kosmosu w Twoim świecie.

 

Tyle ode mnie,

czytało się z przyjemnością więc ja bym bibliotekę kliknął :D

(ale na nie/szczęście nie mogę :D)

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Dziękuję za komentarz, Mytrixie. Fajnie, że się spodobało.

 

Utopia/dystopia? Ciężko stwierdzić, raczej to pierwsze ale nieidealne :)

Zgadłeś, chciałem wykreować świat, w którym postęp znacznie zwiększył wygodę życia, ale nie zdołał wyeliminować wszystkich problemów związanych z ludzką naturą.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Ładne :)

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet, cieszę się, że utwór się spodobał :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Podobają mi się Twoje wizje świata, są ciekawe i dobrze przemyślane. Także tutaj kontakt na płaszczyźnie człowiek – android brzmi wiarygodnie, ale… trochę zbyt płasko. Wiesz, świat jest taki be i cały wirtualny, wszyscy są praktycznie jak w matrixie, tylko nie podpięci na stałe. Wydaje mi się, że świat nie dotrze (nigdy, mam nadzieję) do takiej czarno białej formy. Z tekstu wynika, że Twój nie ma praktycznie zalet, tylko pojedyncze jednostki, czy to ludzkie, czy sztuczne, próbują walczyć na swój sposób z systemem.

Tekst doceniłbym bardziej gdybyś ukazał jednak jakieś zalety świata, tak wiem, one są, ale ukazujesz je w negatywnym świetle. Teraz jasno wynika, że Phillip robił źle, teraz ma (oczywiste) problemy i trzeba mu pomóc. Można i tak, ale to tworzy historię jednokierunkową.

Dziwię się za to brakiem klików do biblioteki, bo relacja Monty – Phillip może i jest naiwna, ale ciepła i wiarygodna, jak pisałem już wcześniej.

Dziękuję za komentarz i bibliotekę, Darconie!

Czy świat jest rzeczywiście aż tak czarno-biały… Cóż, przedstawiłem głównie perspektywę Monty’ego, który raczej dystansował się od wirtualu. Jeżeli dana jednostka była odporna na odrzut wrzecionowy, mogła cieszyć się niemal pozycją Boga, nieskrępowanym zarządzaniem swą własną, wirtualną symulacją. To raczej nie jest obiektywnie złe, choć krytykowane przez główną postać… W końcu czytelnik nie zawsze mu się z nią zgadzać ;)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nowa Fantastyka