- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Kiedyś zakwitnie

Kiedyś zakwitnie

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

ocha, Reinee

Oceny

Kiedyś zakwitnie

Na północy jego dusza zamarzła, więc modliłam się o odwilż.

Wrócił zimą i od razu zatęsknił za chłodem. Gdy wydawało mu się, że nie patrzę, otwierał okno i stał w przeciągu, ubrany tylko w podkoszulek i bokserki. Powiedziałam, że nie musi się z tym kryć.

– Przepraszam. – Marcin spuścił głowę, lecz się nie zaczerwienił; w końcu jego krew też przesiąkła mrozem i krążyła w inny sposób. – To paskudny nawyk.

Więcej tak nie robił. Którejś nocy obudziłam się w pustym łóżku. Przeszukałam całe mieszkanie, a potem zajrzałam na balkon. Siedział tam, całkiem nagi, i patrzył na padający śnieg. Jego twarz była jak wykuta z lodu, bez cienia uśmiechu.  

Nadeszła wiosna, a ja znalazłam w szufladzie naszyjnik z kości. Pokazałam go Marcinowi.

– Odłóż to na miejsce i nigdy więcej nie poruszaj tego tematu – powiedział.

Jego głos był łagodny jak śnieg – z pozoru przyjemny, w rzeczywistości groźny.

W maju mieliśmy czwartą rocznicę. Zapytałam go, co z naszym planowanym ślubem. Od tego czasu stał się jeszcze bardziej markotny. A może po prostu lato go wykańczało.

Chodziliśmy w miejsca naszych pierwszych randek. Uśmiech Marcina był jak dni zimą – zbyt krótkie, a często jeszcze pochmurne. Wypytywałam o pracę na stacji badawczej. Opowiadał mi, a ja mówiłam, że rozumiem, choć nie rozumiałam.

Potem pojechaliśmy na wakacje i pływaliśmy nago w Morzu Śródziemnym. Słońce południa ogrzało skórę Marcina, ale nie wygoniło zimna z jego kości.

We wrześniu zaczął normalną pracę w stacji meteorologicznej. Pierwszego dnia wrócił bardzo ożywiony. Pocałowałam go na przywitanie jak zawsze, a on mnie przytrzymał i pocałował namiętnie jak nigdy. Zanim odpłynęłam, poddając się jego pieszczotom, przemknęło mi przez głowę: ogień potrzebuje czasu, ale w końcu stopi nawet najgrubszą warstwę lodu. Kochaliśmy się bardzo długo.

W końcu wypełnił mnie zimnym nasieniem.

Otwarłam oczy i dopiero wtedy zobaczyłam, że ma na szyi naszyjnik z kości. Nie zapytałam o nic. Leżeliśmy przytuleni, spoceni i zdyszani. Czułam chłód, jakby między nogami topiły się lody.

W następnych dniach nie włożył naszyjnika. Znów stał się oziębły.

Po kilku tygodniach zorientowałam się, że tabletki zawiodły. Zaszłam w ciążę. Poinformowałam Marcina tego samego dnia, gdy zrobiłam testy.

– To wspaniale – oznajmił.

Potem poszedł się kąpać, a ja byłam pewna, że napuścił sobie najzimniejszej wody, jaka była w kranie. W łóżku kochaliśmy się jak zawsze. Gdy przyciągnęłam jego głowę, by mnie pocałował, wyczułam, że się uśmiecha. W nocy obudziło mnie mrowienie między nogami. Marcin czasem nurkował pod kołdrę, by zrobić przyjemną pobudkę. Rozszerzyłam lekko uda, ale jedyne, co poczułam to jego oddech. Po chwili zdałam sobie sprawę, że Marcin coś szepcze.

Liście opadły z drzew, a on czasem wkładał naszyjnik. Nie krył tego przede mną, ja nie pytałam. Próbowałam dostrzec zmiany w jego zachowaniu zależne od przywiezionego z północy amuletu.

W grudniu wzięliśmy ślub. Na czas świąt wrócił dawny, energiczny Marcin. Nie wytrzymałam i zapytałam, czemu udaje przed rodziną.

– Ogień potrzebuje czasu, ale w końcu stopi nawet najgrubszą warstwę lodu – odparł.

Przy wigilijnym stole opowiedział dowcip: w Arktyce trudno jest złapać stopa, bo rzadko coś jeździ, ale jak już ktoś się zatrzyma – to pięćdziesiąt procent szansy, że będzie to święty Mikołaj.

– A drugie pięćdziesiąt? – zapytał ktoś.

– Drugie pięćdziesiąt to ekipa coca-coli wracająca z kręcenia corocznej reklamy z Mikołajem. 

Dobrze było widzieć go tryskającego humorem.

Pod choinką  znalazłam zawiniątko z papieru ozdobionego srebrnymi płatkami śniegu. Rozpakowałam, po czym popatrzyłam pytająco na Marcina. On położył palec na ustach i puścił oko.

Naszyjnik nosiłam rzadko. Był brzydki.

W kwietniu przyśniło mi się, że rodzę, a z mojego łona wychodzi mała burza śnieżna. Badania nie wykazywały jednak niczego nienormalnego. 

Ból w trakcie porodu był ogromny i do dziś mam koszmary, że wydostaje się ze mnie śnieżny upiór. Martynka okazała się jednak zdrowa i stuprocentowo ludzka. Kilka nocy po jej przyjściu na świat, gdy już mogłam spać w domu i gdy już ułożyliśmy małą do snu, Marcin powiedział mi, co stało się na północy.

– Panował dzień polarny, ale był już czas snu. Ona przyszła do mnie w nocy. Biała skóra, blade sutki, kremowe wargi. Włosy blond, ale tak jasne, że też niemal białe. Naga kobieta na mrozie. Od razu pomyślałem, że to halucynacje. Mówiła dziwnym dialektem norweskiego, ale zrozumiałem wszystko.

Słyszałam, że polarnikom czasem odbija, ale nie przerywałam mężowi.

– Mówiła, że kiedyś było ich więcej. Krain, które miały w sobie dość siły, by przybierać postać człowieka. Słabsze potrafią jeszcze zamieniać się w zwierzęta, ale większość z nich zginęła. Krainy utraciły swoje dusze. Umarły.

Wstał i wyjął z mojej szuflady naszyjnik.

– To tylko kości istot, które dawno wyginęły. Przypomnienie, w którym nie ma żadnej mocy. – Patrzył chwilę na przedmiot, jakby za czymś bardzo tęsknił, potem znów skupił się na mnie. – Tamta kobieta, w naszym języku nazwalibyśmy ją Arktyką, opowiedziała mi dużo o tym, jak się uczyła na błędach swoich pobratymców. Powiedziała mi o swoim bracie z najdalszego południa. Na koniec rozpłakała się i zapytała, czy ocalę jej matkę.

Milczał długo. Ujęłam go za rękę, by wiedział – nawet jeśli jest chory, nie zostawię go.

– Zapytałem, co miałbym zrobić. Odpowiedziała: „Patrz, co przetrwało. Jałowość. Pustynie z piasku i śniegu. Tylko my, w przeciwieństwie do suchych kuzynów, obfitujemy w życiodajną wodę. Trzeba nawiązać z nami współpracę. To ostatnia szansa. Sahara, Gobi i inne bękarty wam nie pomogą. Rodzą tylko wojny przez swoje czarne mleko”.

Cytując, mówił zmienionym głosem. Przypomniałam sobie, że wariaci są bardzo wiarygodni.

– „Musisz zamrozić to, co masz najcenniejsze, żeby przetrwało, tak jak my. Inne rzeczy nie zamarzły, więc przedwcześnie obumarły. Zamróź swoją największą miłość, a kiedy przyjdzie czas, ona zakwitnie. Będzie wystarczająco silna”.

Milczał tak długo, że zapytałam, czy to już koniec. Pokiwał głową.

– Co się stało dalej? Zgodziłeś się?

– Przecież widzisz. – Marcin płakał. – Zamroziłem swoją duszę, żeby rozkwitła w Martynce.

Przytuliłam go, a następnego dnia skontaktowałam się z najlepszym psychiatrą w mieście. Gdy Marcin z nim rozmawiał, zupełnie spokojny, kłamiąc jak z nut, ja stałam nad kołyską i zastanawiałam się, co wyrośnie z mojej córki i czy zdołam powstrzymać jej ojca, mojego ukochanego, któremu zamarzły serce, dusza, umysł.  

Wiem, że to szaleństwo, ale często wyobrażam sobie spotkanie Marcina z personifikacją Arktyki. Poza tym miewam powtarzające się sny.

Każdego dnia śni mi się kwiat wyrastający na środku jałowej pustyni.

Koniec

Komentarze

Ciekawy pomysł z personifikacją. Ale że nie przepadam za romansami, reszta mnie nie przekonała.

a on czasem ubierał naszyjnik.

Ubrań się nie ubiera. Biżuterii też nie.

Mnie się baaardzo podobało. Niemal do końca. Ładny język, napięcie, niepokojąca atmosfera, tajemnica. Tylko zakończenie jakieś takie na chybcika. Przez co w finiszu cały ten przenikający tekst niepokój trafił trochę szlag.

Takie pomieszanie baśni z rzeczywistością. Przeczytałam bez najmniejszej przykrości, ale nie mogę powiedzieć, że opowieść wywarła na mnie szczególne wrażenie.

 

Uśmiech Mar­ci­na były jak dni zimą – zbyt krót­kie, a czę­sto jesz­cze po­chmur­ne. – Czy to ostateczne brzmienie zdania?

 

Li­ście opa­dły z drzew, a on cza­sem ubie­rał na­szyj­nik. – W co ubierał naszyjnik?!

Jak ja nie lubię tych Anonimów. Człowiek zamiast spokojnie czytać, zastanawia się: który* to?

Bardzo, bardzo fajne opowiadanie do momentu, w którym Arktyka nie otwiera ust. Takie pseudoekologiczne rozważania, “trzeba nawiązać współpracę” burzą oniryczny charakter całości. To historia o miłości – powinna rozgrywać się między dwójką ludzi, a nie angażować cały świat z jego problemami. Końcówka powraca na dobre tory. Dam piątkę, ale nie kliknę.

 

*nasze Panie, jakoś rzadziej się ukrywają ;-)

Zgrabny tekst, czyta się z lekkością:)

Ciekawa personifikacja. Ogólnie całość na plus.

 

Literówki do poprawy:

 

“– Marcin puścił głowę, lecz się nie zaczerwienił;” – opuścił spuścił

 

“Przypomnienie, w którym nie ma żadnej nocy.” – mocy

Ciekawe, podobało się :) Ale liczyłam na nieco inne zakończenie ;) W końcu, skoro to trochę romantyczna historia, czy jednak nie istniało dla niego nic cenniejszego niż własna dusza? 

zapytałam, czy to już koniec. Pokiwał głową.

– Co się stało dalej?

Skoro to koniec i Marcin przytaknął, to co niby ma dziać się dalej? :D

 

Mi też się spodobało. Trochę nieporadnie, autorze, opisałeś scenę erotyczną, bo gdy wspominasz o nasieniu, to oczywiste, że kolejne będzie dziecko. Oprócz tego, nie mam się do czego przyczepić.

Pozdrawiam!

Styl i tematyka wyraźnie wskazują pewną osobę. Ciekawe, czy się potwierdzi.

 

Zimne, przykre, no i dobre. Ale na mój gust sposób na przetrwanie duszy kiepski. Chciałabym, żeby rodzące się dziecko nie było tylko odrodzeniem rodzica, a czymś nowym, niezależnym.

Zamróź swoją największą miłość – a nie powinno być “zamroź”?

Ciekawe, ale jakoś tak do końca do mnie nie przemówiło.

Początek bardzo mi się podobał. Szkoda, że tak szybko zakończona została opowieść, bo aż chciałoby się dowiedzieć czegoś więcej. Niestety zakończenie trochę kulawe, ale klimat tekstu jest niezwykły.

A do mnie przemówiło i to bardzo. Personifikacje uwielbiam, a ta jest niezwykle ciekawa. Wszystko w tym opowiadaniu tworzy spójną całość: “chłodny”, zdawkowy język, krótkie zdania, porównania do śniegu/lody. No, jest zimno :) Jak w każdej opowieści z klimatem niepokoju i tajemnicą – czar pryska przy wyjaśnieniu. Tutaj jest łopatologiczne, nie zostawia pola na żadne domysły. Dla mnie największy grzech opowiadania, ratuje sytuację ciekawa, jak już wspomniałem, personifikacja. Podobało mi się strasznie, może dlatego, że Arktykę i Antarktykę zawsze uważałem za nieco mistyczne.

Klimatyczny tekścik, tylko że w kwestii personifikacji państw (u Ciebie regionów), to Hetalia była pierwsza ;P

Stąd pomysł, skądinąd ciekawy, nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia.

Czytało się dobrze, z zainteresowaniem, opisy Marcina trafne i obrazowe.

 

Zakończenie średnie, wydaje mi się, że szorcik zalatuje niewykorzystanym potencjałem ;(

Fajne :)

Nowa Fantastyka