- Opowiadanie: MWid - PAMIĘĆ

PAMIĘĆ

Jedno z pierwszych opowiadań po trzech latach przerwy od pisania. Na pewno nie jest doskonałe, mam więc nadzieję na konstruktywną krytykę.
 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

PAMIĘĆ

PAMIĘĆ

~dzień duchów~

 

Obudziła mnie ich kłótnia. Owinięty grubą, włochatą kołdrą przysłuchiwałem się krzykom, wpatrując w krążący po wymyślnych trajektoriach czarny punkt – jakąś muszkę czy komara. W ciepłej pościeli czułem się bezpieczny. Spokojny. Gdybym mógł, zostałbym w niej na zawsze. Albo chociaż do samego wieczora, byleby przeczekać ten cholerny pierwszy listopada. Dzień duchów.

Wrzeszczeli. Mama wróciła nad ranem, wciąż lekko pijana. Od wczorajszego wieczora nie dawała znaku życia – rozbiła telefon, rzekomo. Spała u koleżanki. Gdy rano zadzwoniła do drzwi, ojcu puściły nerwy.

Takich rzeczy się nie robi. Nie pierwszego listopada.

Rozsunąłem zasłony, wpuszczając do pokoju trochę jesiennego słońca. Uśmiechnąłem się pierwszy i ostatni raz tego dnia. Przyroda za nic miała ustalone przez ludzi daty. Pogoda była piękna, najlepsza od dawna. Przez chwilę wpatrywałem się w różnokolorowe liście przyozdabiające rosnące pod blokiem drzewa.

Gdy wszedłem do kuchni, zamilkli. Tato westchnął, przetarł zmęczoną twarz. Unikał mojego wzroku.

– Cześć. – Mama posłała mi uśmiech, przepraszający i nieśmiały. W odpowiedzi jedynie kiwnąłem głową. Chyba ją to zabolało.

Niewiele rozmawialiśmy. Po chłodnym przywitaniu mama zniknęła w łazience, licząc chyba na to, że gdy wyjdzie czysta i pachnąca, napięcie w mieszkaniu nieco zelżeje. Zresztą, może i faktycznie tak było, trudno powiedzieć. Za dużo było pracy na obrażanie się, podtrzymywanie złości. Goście mieli przyjść już o piętnastej.

Ludzie różnie radzą sobie z Dniem. Są tacy, którzy się izolują. „Chcę to przeżyć sam” – mówią – „Nie chce by ktoś mnie widział gdy się zacznie”. Inni starają się oszukać system, zamykają domy, zasuwają rolety i żaluzje. Do samej północy żyją jak w bunkrach, wiedząc co czeka pod ich drzwiami. Ale większość zachowuje się jak my. Zbiera razem. Je i pije. Czeka i przygotowuje się. Szuka dobrych stron.

W tym roku wszyscy mieli przyjść do nas. Większość potraw mama przygotowała już dzień wcześniej, nim wyszła, ale wciąż było wiele do zrobienia. Odkurzanie, wycieranie kurzu i podłóg. Polerowanie sztućców. Czas mijał szybko, a każde wypowiedziane słowo brzmiało jakoś niezręcznie. Czasami wydawało mi się, że widziałem w oczach mamy jakiś dziwny żal i smutek, gdy na nas patrzyła, ale zawsze gdy mnie przyłapała, jej usta rozciągały się w uśmiechu.

Wydawał się sztuczny.

Pierwsza przyszła Ciocia, drobna starsza pani, spowita w czerń. Mogłoby się wydawać, że powinna być choć trochę pogodna, wielu ludzi odetchnęło by z ulgą będąc w jej sytuacji, lecz wzrok miała jakiś rozmyty. Melancholia – oto słowo klucz. Uścisnęła nas, próbując przybrać nieco weselszą maskę. Pomogła przygotowywać stół do uroczystego obiadu.

Zauważyłem, że stawiając jedenasty talerz zawahała się nieco, zacisnęła drobne pięści. Wiedziała, że to miejsce zostanie dziś puste.

Kolejne pół godziny spędziłem w pokoju. Sieć dziś nie działała, zgodnie z zarządzeniem Partii. Nie można było uciec w wirtualną rzeczywistość, nie dziś. „Gdzie by się podziała cała zabawa, gdyby każdy po prostu zaszył się w sztucznym świecie?”, pomyślałem gorzko. Spróbowałem się czymś zająć biorąc do ręki książkę. Sporo ich było w naszym domu, tych papierowych reliktów przeszłości. Teraz wszystko wychodziło w formie cyfrowej.

To był „Blade Runner”, choć ojciec mówił, że przed premierą ekranizacji tytuł był inny.

Czytając o losach Ricka Deckarda uznałem, że nie za wiele by zdziałał w obecnych czasach, w prawdziwym świecie. Test Voigta-Kampffa brzmiał jak niezbyt śmieszny żart.

Usłyszeliśmy dzwonek i do mieszkania wpadła Kate, moja siostra. Uścisnęła mamę i tatę, potem ciocię, w końcu mnie. Wyłamała się, nie ubrała na czarno. Jakby na złość wszystkim założyła kanarkowożółtą sukienkę. „Patrzcie na mnie” – zdawała się pokazywać – „Pogodziłam się z losem. Nie dam się dołować”. Ewidentne kłamstwo.

Chociaż kto wie? Czasami trudno było mi ją rozgryźć.

Usiedliśmy przy stole, ja obok siostry, rodzice obok cioci. Czekaliśmy, zagłuszając ciszę bzdurnymi rozmowami, jakby bojąc się że nas zadusi, złamie. Każdy chciał udawać twardego jak najdłużej, wiedząc że już za chwilę cała chwiejna, zbudowana z pozorów konstrukcja rozsypie się jak domek z kart.

Dzwonek zadzwonił po raz trzeci tego dnia i wszyscy drgnęli. Czy to już? Tato pierwszy podniósł się z krzesła, nieco chwiejnym krokiem poszedł do drzwi. Otworzył.

Gdy do środka weszli Peter i Clarie wszyscy odetchnęli z ulgą. Przedstawienie mogło trwać przynajmniej chwilę dłużej.

– Już myśleliśmy, że nie przyjdziecie – powiedziała cicho Ciocia, łapiąc ich za ręce i podprowadzając do stołu.

– Myśleliśmy nad tym – odparł jej Pete. Mówił bardzo cicho, łamiącym się głosem. – Żeby zostać w domu. Sami.

Clarie nie odezwała się w ogóle. Była jak cień, jak jakaś odwrócona forma ducha. Obecna tylko ciałem.

– Dobrze zrobiliście. Bardzo dobrze. – Ciotka przyciągnęła głowę Petera niżej, pocałowała go w czoło. Usiedli.

Peter był najmłodszym bratem mojego taty, miał trzydzieści lat. Clarie, jego żona, była jeszcze dwa lata młodsza.

Zaledwie dwa tygodnie wcześniej stracili pięcioletniego synka, Johnego. Pijany kierowca przejechał na czerwonym, prosto w przedszkolną wycieczkę.

Zginęła piątka dzieci, tuż przed pierwszym listopada.

Patrzenie na te dwójkę było równie bolesne, co trzymanie rozgrzanego pręta, więc szybko odwróciłem wzrok. Skoro byliśmy w komplecie, nadszedł czas by podać do stołu. Zerknąłem porozumiewawczo na rodziców. Gdy wraz z mamą przynieśliśmy półmiski z ciepłym daniem, tata otworzył swoją nalewkę. Piliśmy ją tylko w ten jeden jedyny dzień w roku.

Muszę przyznać, że w naszym domu zawsze miałem najłatwiej. Jeśli mówimy o Dniu Duchów, oczywiście. Za mojego życia nie zginął jeszcze nikt, do kogo byłem naprawdę przywiązany. Nie piłem, by uchronić się przed własnym bólem. Piłem, by uchronić się przed bólem wszystkich dookoła.

Po trzech kolejkach zaczęło szumieć mi w głowie. Od kilkunastu minut salon wypełniał tylko cichy klekot uderzających o talerze sztućców. Języki ugrzęzły wszystkim w gardle i nikt nie miał odwagi, by zacząć jakiś temat.

Bo o czym można było mówić pierwszego listopada, gdy wszystko brzmiało jak banał?

Czekaliśmy.

Gdy dzwonek zadzwonił po raz czwarty, czas zamarł. Przez chwilę wszyscy stali się bryłami lodu, marmurowymi pomnikami wyrzeźbionymi przez mistrza dłuta.

Gdy dzwonek zadzwonił po raz piąty, lód stopniał, a marmur rozsypał się w gruz.

Mina mojej siostry pokazała, że wcale się co do niej nie myliłem.

Clarie wybuchnęła płaczem, panicznym i gwałtownym. Zerwała się z krzesła, jakby chciała uciec, choć wiedziała, że nie ma dokąd. By wyjść przez drzwi, musiała je najpierw otworzyć. Była jak łania uwięziona w potrzasku. Peter objął ją drżącymi ramionami, delikatnym ruchem pogładził po plecach.

– Kurwa mać. – Odczytałem z ruchu jego warg, zanim wtulił głowę w kasztanowe włosy żony. – Będzie dobrze.

Gdy dzwonek zabrzmiał po raz szósty, Ciocia postanowiła w końcu otworzyć drzwi.

Przyszli w trójkę, wszyscy razem. Ciocia usunęła się nieco, pozwalając im wejść. Na przodzie szła lekko przygarbiona, starsza kobieta o siwych włosach. Jak zawsze w swojej ulubionej, granatowej sukience. Uśmiechnęła się, tak jak potrafiła tylko ona. Ciepło, nieco pobłażliwie. Po babcinemu.

Rodzice podeszli do niej, przytulili, ocierając łzy. Odwiedzała nas od samego początku, od pięciu lat. W końcu wstałem i ja. Zawsze lubiłem sobie wmawiać, że robię to tylko z szacunku. By okazać pamięć, a nie z tęsknoty. Nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że traktuje ten marny substytut, jakby to była prawdziwa ona. Prawdziwa Babcia. Cóż, są sytuacje w których każdy z nas lubi się okłamywać, prawda?

Spotkanie z repliką babci było wzruszające i nieco krępujące, ale w gruncie rzeczy szczęśliwe. Widzieliśmy ją już piąty raz, przywykliśmy.

O dwóch pozostałych gościach, nie można było tego powiedzieć.

Ed, narzeczony mojej siostry, zginął półtora roku temu. To była jego druga wizyta. Wpatrywali się w siebie w milczeniu, zmieszani. W końcu podszedł, niepewnym ruchem otarł łzy z jej policzków. Teraz, z perspektywy czasu podejrzewam jak mogła się czuć. Wtedy nie miałem bladego pojęcia.

Co z Johnnym, zapytacie? Na początku trzymał się naszej babci, zawstydzony, zdezorientowany. Odsunął się nieco, gdy podeszliśmy ją uścisnąć i właśnie wtedy ich zobaczył, choć wcisnęli się w najodleglejszy róg pokoju.

– Mama! – zawołał swoim piskliwym, dziecięcym głosikiem, rzucając się biegiem prosto w ich stronę. Rozdziawił buzię w szerokim uśmiechu, wyrzucił ręce do góry. Cieszył się tak, jak cieszyć może tylko dziecko, które widzi rodziców po raz pierwszy, po długiej rozłące.

– Zostaw mnie! – krzyknęła Clarie, gdy chłopiec był tuż przy nich. – Zostaw, zostaw, zostaw!

Zaczęła wyrywać się z objęć męża, szarpała wściekle. Patrzyliśmy na to wszyscy, w milczeniu, bezradni. Bo co mogliśmy zrobić? Nie było ucieczki. Dzień Duchów to ból i płacz, tak już po prostu jest.

– Kochanie, już dobrze, spokojnie. – Peter próbował jakoś ją okiełznać, choć sam ledwo panował nad emocjami. Oczy miał zalane łzami, czerwone.

– Niech to odejdzie! Niech się nie zbliża! – szybkim ruchem chwyciła stojącą na szafce obok ceramiczną figurkę anioła i cisnęła nią w chłopca, nim Peter zdążył ją powstrzymać. Chybiła.

Johnny rozpłakał się, przerażony. Skulił, zapadł w sobie wstrząsany spazmami.

Nienawidziłem ich za to. Za to, że każą im udawać, symulować nieświadomość swojej sztuczności. To było równie odrażające, co przerażające.

– Jesteś sztuczny, rozumiesz!? – Clarie odepchnęła męża i rzuciła się na chłopca. Złapała go za wątłe ramiona, zaczęła potrząsać. Próbował się wyrwać, ale trzymała zbyt mocno. – Jesteś pierdolonym robotem! – Wykrzyczała dziecku w twarz. A potem objęła je i zamilkła, zastygła. Nie miała już siły na płacz.

Jak gdyby nigdy nic, wróciliśmy do stołu. Bo co innego nam zostało? Dziewięć miejsc było zajętych, dwa zostały puste, bo Clarie trzymała synka na kolanach.

Ciekawi was dla kogo było ostatnie miejsce? Dla Wujka Franka. Ale on był opozycjonistą i rzekomym zbrodniarzem, więc Partia nigdy nie stworzyła jego Dublera.

Spojrzałem na Ciocię. Obracała w rękach należący do niego medalik.

„Cóż za spryt”, pomyślałem wtedy. „Stworzyć obywatelom karę, której brak jest równie dotkliwy co ona sama”.

Przypatrywałem się im, popijając sałatkę kolejnym kieliszkiem nalewki. Skala odwzorowania Dublerów zawsze wprawiała mnie w osłupienie. Androidy idealne. Mogłyby nas zastąpić i nawet byśmy tego nie zauważyli.

Im bardziej wskazówki zegara zbliżały się do dwudziestej, tym bardziej schodziło z nas napięcie. Alkohol mógł z tym mieć sporo wspólnego. Zaczęło się wspominanie dawnych lat. Anegdoty i żarty. Śmiech. W końcu nawet u Clarie i Petera.

Dzień Duchów powoli dobiegał końca. Gdy zegar pokazał dwudziestą, Dublerzy oznajmili, że muszą już wracać.

– Nie chcę iść – szepnął Clarie do ucha mały Johnny – ale muszę. Kocham Cię mamo.

– Pójdę ich odprowadzić – oznajmiła niespodziewanie mama, podnosząc się z krzesła. Coś dziwnego było w jej zachowaniu.

– Zaraz wracam – oznajmiła wychodząc z Dublerami na korytarz. Uśmiechała się do nas – Obiecuję.

Gdy zamknęły się za nią drzwi, moje serce zamarło.

 

 

KONIEC

Koniec

Komentarze

Pomysł jest, ale całą rzecz opisałeś bardzo skrótowo i dość sucho – ot, relacja z rodzinnego spotkania, odbywającego się w niecodziennych okolicznościach. Brakło mi informacji, dlaczego Partia nakazała takie właśnie obchodzenie tego Dnia. Ciekawi mnie, kto i skąd wiedział, dokąd wysłać Dublerów. Dlaczego społeczeństwo, niechętnie i z oporami, jednak uczestniczyło w Święcie?

Wykonanie, choć nie jest takie złe, to jednak pozostawia nieco do życzenia – trafiają się literówki i powtórzenia, a interpunkcja mogłaby być lepsza.

 

SPOILER!

 

Czy dobrze zrozumiałam, że matka odeszła z Dublerami, bo była jedną z nich? Dlaczego w takim razie zjawiła się domu już rano?

 

 

Zresz­tą, może i fak­tycz­nie tak było, cięż­ko po­wie­dzieć.Zresz­tą, może i fak­tycz­nie tak było, trudno po­wie­dzieć.

 

Go­ście mięli przyjść już o pięt­na­stej. – Dlaczego goście gnieść przyjść o piętnastej?

Pewnie miało być: Go­ście mieli przyjść już o pięt­na­stej.

Sprawdź znaczenie słów miąćmieć.

 

„ Nie chce by ktoś mnie wi­dział gdy się za­cznie”. – Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu.

 

Od­ku­rza­nie, wy­cie­ra­nie kurzu i pod­łóg. – Odkurzanie i wycieranie kurzu, znaczy to samo.

 

Za­dzwo­nił dzwo­nek i do miesz­ka­nia wpa­dła Kate… – Nie brzmi to najlepiej.

Może: Zabrzmiał/ Usłyszeliśmy dzwo­nek i do miesz­ka­nia wpa­dła Kate

Dzwonek dzwoni jeszcze kilkakrotnie w dalszej części opowiadania.

 

Jakby na złość wszyst­kim za­ło­ży­ła kanr­ko­wo­żół­tą su­kien­kę. – Literówka.

 

Pa­trze­nie na te dwój­kę było rów­nie bo­le­sne… – Literówka.

 

Cla­rie wy­bu­chła pła­czem, pa­nicz­nym i gwał­tow­nym.Cla­rie wy­bu­chnęła pła­czem, pa­nicz­nym i gwał­tow­nym.

 

Ze­rwa­ła się z krze­sła, jakby chcia­ła uciec, choć wie­dzia­ła, że nie ma gdzie. – …że nie ma dokąd.

 

– Nie chce iść – szep­nął Cla­rie do ucha mały John­ny – Ale muszę. Ko­cham Cie mamo.– Nie chcę iść – szep­nął mały John­ny do ucha Cla­rie – ale muszę. Ko­cham Cię mamo.

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

Nie zawsze poprawnie za[pisujesz dialogi. http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Uśmie­cha­ła się do nas – Obie­cu­je.Uśmie­cha­ła się do nas.Obie­cu­ję.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Widać że pomysł inspirowany dziełem Dicka. Bardzo ciekawy pomysł. Wydaje mi się, że i stylem próbujesz naśladować mistrza, ale niestety nienajlepiej to wyszło, głównie przez słaby warsztat – interpunkcja leży i sporo kulawych zdań. Ale nie mogę powiedzieć, że straciłem czas. Przeczytałem z zaciekawieniem głównie przez pomysł i to że momentami było widać, że wszedłeś głęboko w przedstawianą historię. 

Pomysł wtórny, ale fajny twist na końcu. Ogólnie na plus.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

A ja pomysłu wcześniej nie znałam, więc mi się spodobał.

Reg zadała bardzo zasadne pytanie – skąd wiedzieli, u kogo imprezka?

O interpunkcji i literówkach już było. Popoprawiaj w miarę możliwości.

Babska logika rządzi!

Wstrząsający pomysł z tymi androidami, po części dlatego, że wcześniej z takim się nie spotkałem. O warsztacie się nie wypowiem więcej, ponad to, że czytało mi się płynnie i bez ekscesów dotarłem do końca. Bardzo udany tekst, moim skromnym zdaniem.

A co do opuszczenia pokoju przez mamę… A z resztą, niech każdy sam sobie interpretuje. Moja wersja jest smutna, może nawet przygnębiająca.

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

 Dobrze się czytało, chociaż nie było jakiejś wartkiej akcji, to wciągnęło :)

Smutne i okrutne zagranie z tymi androidami ze strony Partii, rzeczywiście chciałoby się poznać kontekst tego przedsięwzięcia.

Dziękuje wszystkim za przeczytanie, opinie i przykłady moich błędów.

Za interpunkcję przepraszam – zawsze miałem z nią pewien problem – ale obiecuje, że będę z tym walczył :)

A co do braku szczegółów na temat tła całej historii – uznałem, że w ustach tego narratora długie wyjaśnienia będą brzmieć sztucznie. Poza tym wiedza o Partii i zasadzie działania Dublerów nie wydawała mi się konieczna do zrozumienia tej konkretnej historii. Mogła mnie też narazić na szereg luk logicznych i absurdów, postanowiłem więc zostawić to wszystko tak jak jest :D

Wiesz, zasada działania to jeszcze pół biedy. Ciekawsze pytanie to: po co Partia zadaje sobie tyle trudu? Takie androidy tanie nie są, rozesłać wszystkie jednego dnia to koszmar logistyczny. Są tańsze metody wkurzania narodu – można podnieść podatki. ;-)

Babska logika rządzi!

No to żeś poszedł na łatwiznę. Następnym razem czytelnik może nie wybaczyć. ;)

Moje czarne, przesiąknięte jadem serce jest rozdarte. Z jednej strony, tekst mocno czuć moim ukochanym Dickiem, z drugiej, opowiadanie nie sensu, choćby krztyny. Tekst sprawdza się jako, naładowana emocjonalnie scenka z rodzaju tych absurdalnych, ale fabularnie leży, niestety, i kwiczy ze względu na brak kontekstu, mogącego wyjaśnić nonsensy (których , jak na 11 k znaków, jest sporo).

na emeryturze

Mogłoby się sprawdzić jako fragment większej całości, gdyby trochę podreperować warsztat (szczególnie interpunkcja cierpi, oj, cierpi). Bo obecnie trochę mi się nie widzi, żeby takie obchodzenie Dnia Duchów miało jakikolwiek sens. Skąd wziął się ten obyczaj? Dlaczego Partia postanowiła stworzyć Dublerów? Zabrakło mi wyjaśnienia w tekście. 

W ogóle dużo jest niewiadomych; za dużo, jak na mój gust. A szkoda, bo pomysł generalnie fajny, w dłuższym tekście mógłby budzić niezłe emocje. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

jakąś muszkę czy komara. ← ten punkt, gdyby był komarem, poruszałby się w powietrzu, a myszką – po podłodze. Niezbyt szczęśliwe zestawienie

 

Przez chwilę wpatrywałem się w różnokolorowe liście(+,) przyozdabiające rosnące pod blokiem drzewa.

 

faktycznie tak było, trudno powiedzieć. Za dużo było pracy

 

jak w bunkrach, wiedząc(+,) co czeka pod ich drzwiami.

 

Pierwsza przyszła Cciocia

 

wielu ludzi odetchnęło by z ulgą ← odetchnęłoby

 

Spróbowałem się czymś zająć(+,) biorąc do ręki książkę.

 

Gdy do środka weszli Peter i Clarie(+,) wszyscy odetchnęli z ulgą.

 

– Myśleliśmy nad tym – odparł jej Pete. Mówił bardzo cicho, łamiącym się głosem. – Żeby zostać w domu. Sami. ← źle to wygląda, bo masz rozbite zdanie. Według mnie, żeby to rozbite zdanie było poprawne: Myśleliśmy nad tym – odparł jej Pete łamiącym się głosem – żeby zostać w domu.

 

nadszedł czas(+,) by podać do stołu.

 

Prawdziwa Bbabcia

 

O dwóch pozostałych gościach, nie można było tego powiedzieć

 

Teraz, z perspektywy czasu podejrzewam(+,) jak mogła się czuć.

 

Skulił się, zapadł w sobie(+,) wstrząsany spazmami.

 

Spojrzałem na Cciocię. Obracała w rękach należący do niego medalik.

 

oznajmiła(+,) wychodząc z Dublerami na korytarz.

 

 

A mnie nie obchodzi kontekst i cieszę się, że go tu nie ma. Do mnie w takie święto przyszłoby wielu gości i dotknąłeś mnie w samo serce. Dziękuję. To bardzo dobry tekst, chociaż warsztatowo do podciągnięcia.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Pamiętam, że widziałem kilka usterek i brakujących przecinków, ale że czytałem z tydzień temu, to już nie wiem, co to dokładnie było. Mniejsza więc z tym.

Miałem wrażenie, że to nie była historia o Partii, ani o Gościach, tylko o rodzinie, a reszta to ozdobniki. I jako taka nie była szczególnie porywająca. Owe dodatki uznałem za to za jak najbardziej sensowne – w rozumieniu takim, że irracjonalność, nieefektywność i zwykła głupota decyzji Partii, być może wynikająca ze ślepej wiary we własną rację, jest dla mnie całkowicie zrozumiała. Czemu tu się więc dziwić? Opowiadanie uznałem więc za uroczą, choć mało zgrabną, facecyjkę.

Jeśli niezgodnie z zamierzeniem Autora, to cóż… trudno.

Aha, nie wiem, ile masz doświadczenia z czytelnikami, ale oni zawsze domagają się wyjaśnień i tym nie należy się zbytnio przejmować, gdyż 1) wyjaśnienia zbyt często zabijają opowieść (ile znasz “świetnie napisanych”, przedstawiających kompleksową wizję i nie pozostawiających luk historii?) 2) wedle mojej wiedzy niedomówienia są chyba najczęściej stosowanym chwytem w literaturze SF, co częściowo wynika z pkt. 1. Grunt to tak napisać resztę, żeby czytelnikowi nie chciało już się czepiać ;)

Podobało mi się. Przeczuwałam, że “goście” mogą oznaczać zmarłych bliskich, ale sądziłam, że chodzi o duchy, a tu zaskoczka :) Niedopowiedzenia wcale mi nie przeszkadzały, odebrałam je bardziej jako tło dla całej historii, w której główną rolę miały grać emocje.

Nie jestem jednak przekonana, czy rodzice po stracie dziecka zareagowaliby właśnie tak, jak zareagowali bohaterowie. Zwłaszcza, że stało się to zaledwie dwa tygodnie wcześniej. Jeśli androidy były tak bardzo podobne do ludzi zewnętrznie, a jednocześnie potrafiły naśladować emocje tak dokładnie i naturalnie, to wydaje mi się, że Peter i Claire, mimo pełnej świadomości, że to nie jest ich synek, usiłowaliby zatrzymać androida… Ale nie jestem przekonana do własnej wersji. Na szczęście mnie to nie dotyczy :)

Jeśli chodzi o wykonanie, to nie jest źle, ale zwróć uwagę na powtórzenia, zaimkozy i siężyzny :)

Na przykład o:

Wydawał się sztuczny.

Pierwsza przyszła Ciocia, drobna starsza pani, spowita w czerń. Mogłoby się wydawać,

Podobało mi się. To jedno z tych opowiadań, które do pewnego momentu wydają się mało ciekawe, potem przychodzi przełom, okazuje się, o czym jest fabuła, i zaczyna zaciekawiać. A na końcu zwrot akcji (bardzo dobry) pieczętuje sprawę.

Mi również się podobało, nie czytałem powieści Dicka, o której wspomniano, i nie znałem wcześniej takiego konceptu. A jest bardzo ciekawy. Tylko jakoś nie mogę zrozumieć, o co chodziło z zachowaniem matki narratora. Własna interpretacja nie przychodzi mi do głowy, chociaż może wina leży tu po mojej stronie…

Poza tym, same plusy ;) Zgłoszę do biblioteki.

Precz z sygnaturkami.

Ciekawe, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Czytałam niedługo po wrzuceniu, wciąż pamiętam o co chodziło, to chyba znaczy, że sierotka zasługuje na bibliotekę :)

No jasne, że tak :) Trzeba było aż tyle czekać?

Precz z sygnaturkami.

Nowa Fantastyka