O, Celephaïs!
I – Somnium
O Celephaïs, miasto snów, gdzie na polach zielonych srebrzone mgły
Tam, gdzie ulice onyksem zakryte, a fontanny posadza kryształ cny
Twe wieże strzeliste napawają dreszczem, a pałace z berylu zachwytem
Gdzie chciałbym być zawsze, targany rozterką, a nigdy jeszcze nie byłem
Wspominam często twe kopuły złociste, tak piękne, że określić nie sposób
I gaje pachnące kwieciem tak wonnym, że z nóg zwala i krzepi dwójnasób
Ta cudna rzeczka spływająca z gór niesiona w szlachetnej głębi
I porty dalekie nie są w stanie oddać twego uroku w pełni
Twe mury są dla oka cudownym wytchnieniem, ukojeniem w całej swej skali
Skarbem dla wędrowców, którzy znajdą u Ciebie więcej niż żądać zdołali
Opoką dla kupców strudzonych i mędrców co zmęczeni schronienia doznają
Ach chciałbym, ach chciałbym, uciec do Ciebie, od rzeczy, które mnie przerastają
Plac pewien co leży na środku twego majestatu, pamięta już czasy zamierzchłe
Tu Iranon wygłosił swą mowę pamiętną nim odszedł na drogi przedwieczne
„Bracia najmilsi, czcigodni brodacze wy jedni me słowa pojmiecie!
Gdy piękno rozumie ludzi niewielu, zanika ono zupełnie!”
O kraju Kuranesa, rajcy wielkiego, co zstąpił tu ze świata mojego!
Co wygrał walkę, której zwyciężyć nie sposób i znalazł tu miejsce dla siebie
Jesteś ucieczką, jesteś radością, od życia zgoła gorszego!
Gdyby niebo istniało, mógłbym przysiąc, że znajdę je właśnie u Ciebie!
II – Adventum
Po długich marzeniach trapiących jak zmora znalazłem ten sposób nareszcie!
Choć szukałem go długo, a nic nie znalazłszy popadłem w głęboką depresję
Jak wyrwać się z tego obmierzłego padołu i uciec w twe brzegi bezpieczne?
Wiem już i jestem tu teraz; stoję na wzgórzu skąd widać wspaniałe to miejsce!
W Krainie Mnar u cudów padołu rozciąga się widok tak piękny!
Są gaje pachnące złotym listowiem i marmur różowy, od rosy srebrzystej tak wilgny
Jedynie wieżyce chmurnego Serannianu mogą się stawiać i pysznić
Wszystko powiadam, wszelkie szczegóły takie są jakem zdołał wyśnić!
Po studiach rozległych i rozmyślaniach ciężkich postawiłem na twej ziemi stopę
Czego nie dokonał jeszcze żaden śmiertelnik ja jeden tylko dokonać mogę!
Kuranes Król Królów nie wlicza się pierwszy, bo on zszedł tu gdy umarł był pierwej
Orszak Cnych Mężów zszedł doń w nagrodę, za starań trud i podjęcie tej walki ciężkiej
Dotarłem tu zatem, choć żyw jeszcze jestem, me ciało na ziemi spoczywa
Leży na łożu w domu spokojnym, a biel me lico okrywa
Specjalnie żem udał się na taki spoczynek, nie zostałem do tego zmuszony!
Tam przecież czasu dość było a i zniknąć mogłem niezauważony!
Tak więc jestem, nareszcie, po tylu latach udręki
Lecz piękno Twoje, o Celephaïs, wynagrodziło w pełni me męki
W mych fantazjach najgłębszych nie byłem w stanie wyobrazić sobie tego dokładnie
Tej chwili, na którą tak długo czekałem, a przyszła do mnie tak nagle!
III – Destitutione
Przechadzam się teraz po długiej ulicy co łączy miasta bramę z portem
Spiżowe dzwonnice i brązowe proporce migoczą hen nad horyzontem
Widzę stąd cudne, wyśnione krainy, choć nie tak piękne ku Tobie
Nawet Bazalty z Thalarionu nie są tak przecie wyniosłe
Jest onyks błyszczący i szafir błękitny, jest rubin co wysadza chodniki
Są fontanny z kryształu i kolumny z lazuli, jest portal z diamentu i z kości słoniowej portyki
Ach gdyby na Sarnath nie przyszła ZAGŁADA konkurentkę by miało wyborną
Lecz Miasta już nie ma, więc Inne króluje, prym wiodąc nad Krainą zieloną
Zacni mieszkańcy w brodach mądrości powitali mnie tutaj serdecznie
Dość mam już dziwów wyglądanych tu co dzień by czuć się nader bezpiecznie
Jestem więc zatem w roli kroniki, co żywa powróci na ziemię
Mam tam opowiedzieć światu mojemu co to za Ląd i jakie w nim plemię
Jak to reporter, co pracy pilnuje i stały jest w swej wytrwałości
Zjeździłem Mnar całe, Lomar wysoki, Leng surowe i wyspy Oriabu
Jedynie Kadath pozostawiam w spokoju z szacunku dla legend i Bogów, które skrywa leciwy Kadatheron
Dość mam podróży, nieskończonej wędrówki; nie chcę skończyć jak smutny Iranon!
O, Celephaïs, ty jesteś urocze! Różowe z marmurów i pyszne z kryształów
Lecz tak naprawdę pozostajesz szare, niszczejesz w mych oczach pomału
Bo gdy widzi się krasę jedynie na okół, traci ona swe wyjątki względne
Gdy jest wszystko to samo, choćby nie wiem jak tęskne, staje się z czasem obmierzłe!
IV – Reditum
Dość mam już, dosyć! Dłużej nie zniosę!
Nie chcę już cudów, nie chce pięknostek!
Skończyłem swą misję, spisane jest wszystko
Nie każcie mi czekać, zawróćcie! Odeślijcie mnie byle szybko!
Strumyczki są śliczne, fontanny urocze
Słońce złociste, a różowy obłoczek
Lecz wszystko co godne zdążyłem zobaczyć
Jedynie Aira mi pozostaje, lecz stamtąd już nie zdołam zawrócić
Odeślijcie mnie precz! Za góry, za morze, do Nowej Anglii, tam skąd przybyłem!
Jestem już świadkiem, jestem prorokiem, wszystko co mogłem, dawno zdobyłem.
Dom się wydaje teraz atrakcją, jak powrót w znajome strony po podróży
Jak schron ciepły i miejsce, w którym przyjdzie zasnąć. Koc ciepły i poduszka, dla chłopca po burzy.
Rytuał już znam, nauczyłem się dawno, gdy studia zacząłem gdy czas mi się dłużył
Uciekłem wtedy od dziennych problemów do baśni cudnych i opowieści tajemnych
I wtedy ujrzałem Cię, o Celephaïs! Byłaś ucieczką, azylem potrzebnym
Gdy inni padali pod jarzma ciężarem, jaki spadłby na nich po tym, co ja przeżyłem; ostałem się, o Celephaïs, dzięki Tobie i marzeniach mych wielkich
Lecz teraz już wracam ze Snów Krainy, opowiedzieć wszystko, co tutaj ujrzałem
Te miasta wspaniałe, cudowne doliny i góry wyniosłe nad krajem kotliny
Do Providence sunę, pod strzechę domostwa, maszynę pisarską o szpulę przyprawiam
I piszę, ach piszę co w tobie ujrzałem! Moja ucieczko, o Celephaïs!